- W empik go
Sąd wam niosę! - ebook
Sąd wam niosę! - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 174 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Józefa Filipowskiego w Krakowie,
LINIE i BRONCE.
STAŃ, SŁOŃCE!
Stań, słońce! Oto jąłem się dziś pracy twórczej…
Jak Bóg, wyrzucę z siebie ogrom po ogromie…
Juz pierś moja napięta rozpręża się… kurczy…
Czuję… czuję… przepala mię rodzące płomię!
Stań, słońce! Patrz… za chwilę – na niebo wytoczę
Z zapłodnionej cierpieniem duszy – moje dzieło!
Jasnością jego twarzy – twą jasność zamroczę…
I zgaśniesz na wiek wieków!…
– Stań, słońce!
Stanęło
A ja dłonią potężną walę raz za razem
W brzemienną pierś… i słucham z roskoszą, jak jęczy
Jak się wije… jak pęka pod moim rozkazem,
Jak 2 głębi swych wyrzuca miljony obręczy
Skrzących, promiennych, jasnych – niby lica boie!
A teraz… zachodź, słońce!… Skończyłem robotę…
Albo nie – razem z tobą do snu się ułożę,
I nie wstaniem już nigdy!…
– O, słońca me złote!
MOJA TRWOGA.
Nie znam grozy przed niczem…! Serce – złom kamienny –
Nie drgnie nawet, choć ryczą dokoła pioruny!
Nie ulęknie się burzy, co z paszczy bezdennej
Rozsnuwa po niebiosach płomieniste struny!
Nic wiem, co to drżeć przed kim!… Bo serce swe skułem
Splecionym – z ogniw twardych, stalowych – łańcuchem!
Łąk wydarłem zeń wszelki! Bojaźń – wzgardą strułem!
Przetopiłem je w granit – niech nie będzie kruchem!
Lecz próżno ono serce przed jednem powściągam
Od trwogi szklanookiej, z źrenicą wypełzła:
Przed niemocą tworzenia!… Próżno drwię… urągam…
Wszystko, co we mnie zmarło, skamieniało, zczezło –
Wraz ożywa i wlecze mię do Gethsemanni!
Pójdę!… Skruszę wyroki!… Krwią spiekła się zszargam!
Zdławię niemoc!… Powlokę!… Nogą stanę na niej!…
A ręką sięgnę w niebo i niebem – zatargam!…
ORATORYUM.
Gdzie moja godzina… Moce wchłaniam w siebie;
Głosem stężałym w bryłę – ryki piorunowe
Zadławię!… Dźwigam… wznoszę zolbrzymiałą głowę…
Spojrzałem – wzrokiem moim łuni się podniebie…
Tchnąłem – i zgasły słońca, co wisiały w wyży!
Rękę-m ściągnął – do stóp mych w proch runęły szczyty!
Od zderzenia z mą piersią – prysnęły granity…
Rdzą wpłużyłem się w prawa, kowane ze spiży!…
A matka moja… stara moja matka płacze…
Do krzyża spróchniałego przywarła swe usta…
Łzy na nim krwią się… srebrzą… lśnią niby inkrusta!…
Nie płacz!…. Krzyża nie ruszę!…
Patrz – Krzyżem się znaczę.
A ME ŻNIWA?
Garść ma wybrane ziarno szczodrze w ziemię miota.
Ono krwią mą upojne, bo w trzewiach dojrzało…
Na mej piersi omłoty wzięło, przeto złota
Jego jasność – niestruta żadną wrażą strzałą…
Idę niestrudzon niczem…. I nikt nie rozwichrzy
Mego siewu szczodrego – jako dżdżowa zlewa…
Nic pochłonąć nie zdoła niezczerpanych spichrzy…
I nie zwiśnie me ramię, choć znojem omdlewa!…
Idę… A siejbą wzbudzam bezdeń każdą – w wzgórze!
Biegę… Krótki juz czas mój… Ziarna nie ubywa!…
Mnoży się!… Muszę dzień swój przedłużyć –
przedłużę!…
Bo zasiać trzeba wszystko… wszystko!…
– A me żniwa?!…
ZAWÓD.
Wzorzane dłonie wzięła ręce moje twarde…
I zimnym ustom dała gorące pieczęcie…
Pochyliła me czoło nieugięte, harde…
A zgłuchłym uszom zcicha szepnęła – zaklęcie!
Chwyciłem pług, co w gnuśnym wciąż rdzewiał bezczynie –
Sprzężaj siłą wywlokłem z zapadłej zagrody…
A choć już późno było – o szarej godzinie
W polem ciągnął…
Deszcz padał… szły chłody…
Całą noc pracowałem! A gdy wstały zorze,
Rola moja dyszała upragnieniem czarna…
Chyżo do dom pobiegę! Spichlerze otworzę…
Patrzę – pustka!…
…Jednego nie znalazłem ziarna!
PÓJD? DO MNIE.
Pójdź do mnie… do mej chaty – jak sen gruszy – cichej…
Siądziem w zbożnem milczeniu na progu prostaczem…
Wsączymy ukojenia słodycz – w serc kielichy…
I nad naszą niedolą – jedną łzą zaplaczem…
Przyjdź do mnie… Wszakżeś chleba Chrystusów złakniony…
U mnie znajdziesz te smaki, któreć zdawna nęcą…
U mnie zbierzesz te, któreś zasiał w snach swych – plony…
I ból swój wszystek zgarniesz na szatę książęcą…
I nie będziesz kią! drogi krwawej i krzyżowej!
Nie będziesz, iżeś piętnem znaczon – serca łzawił!…
Łkać nie będziesz, że płaszcz Ci zeplwano godowy…
I hańby mścić nie będziesz! – Będziesz błogosławił…
Bo u mnie… skiby pszenne pługiem skołysane,
Płyną wzburzoną falą, czerniąc się pod słońce…
A nad niemi rozbrzmiewa pienie skowrończane…
A pod niemi – westchnienia kłębią się gorące…
Bo u mnie… sierpy między kłosami migocą –
Jak srebrne błyskawice, gdy tną chmury źrzałe –
I dzwonią pieśń Twą senną… pieśń łzawą, sierocą…
Co przepływa Ci serce bolami omszałe…
Bo u mnie… grusze kwieciem zróźowionem płaczą…
A chwiejne wiśnie trwożnie próg mej chaty śnieżą…
Ale płacz ich jest płaczem szczęścia – nie rozpaczą!
Bo, że szczęście na progu mem mieszka – w to wierzą…
Przyjdź do mnie – do mej chaty – jak sen gruszy – cichej…
Siądziem w zboźnem milczeniu na progu prostaczem…
Wsączymy ukojenia słodycz – w serc kielichy…
I nad naszą niedolą – jedną łzą zapłaczem!…