Sadystka z Auschwitz - ebook
Sadystka z Auschwitz - ebook
Historia Marii Mandl to przerażający dowód na to, jak bardzo można zniewolić ludzki umysł i podporządkować społeczeństwo doktrynie terroru.
Maria Mandl to symbol nazistowskich ośrodków zagłady. Zło w ludzkiej skórze, najbardziej przerażające, najbardziej okrutne w całej swojej postaci zło, jakie nigdy nie powinno ujawnić się w człowieku.
Oto przerażająca historia Marii Mandl, której kariera od wiejskiej dziewczyny po „menedżerkę” śmierci pokazuje, że okrucieństwo nie ma płci, a niewyobrażalne zło może mieć łagodną twarz.
Spośród czterdziestu milionów niemieckich kobiet jedna trzecia była członkiniami NSDAP, a trzydzieści tysięcy należało do świty SS. Co dzie siątym pracownikiem personelu dozorującego w obozie koncentracyjnym była kobieta. Ta praca stwarzała szansę na awans społeczny, wzbogacenie się, władzę, otwarcie na nowe pola działalności. Obok kobiet, które zmuszane były do wykonywania tego zajęcia, wiele ochotniczo zgłaszało się do SS.
Jedną z nich była Maria Mandl.
„Pracę tę wybrałam dlatego, ponieważ słyszałam, że dozorczynie w obozach koncentracyjnych dobrze zarabiają i spodziewałam się, że zarabiać będę więcej, aniżeli mogłabym zarobić jako pielęgniarka”.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-016-6 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PECHOWA MARYSIA
Maria Mandl to dzisiaj ikona nazistowskich ośrodków zagłady. Zło w ludzkiej skórze, najbardziej przerażające, najbardziej okrutne w całej swojej postaci zło, jakie nigdy nie powinno ujawnić się w człowieku. Haniebne czyny najpierw nadzorczyni (Aufseherin) w Ravensbrück, potem nawet komendantki (Lagerführerin) Birkenau to kolejny dowód na to, jak bardzo można zniewolić ludzki umysł i podporządkować społeczeństwo doktrynie terroru.
Spośród czterdziestu milionów niemieckich kobiet jedna trzecia była członkiniami NSDAP, a trzydzieści tysięcy należało do świty SS. Co dziesiątym pracownikiem personelu dozorującego w obozie koncentracyjnym była kobieta. Ta praca dawała szansę na awans społeczny, wzbogacenie się, władzę, otwarcie na nowe pola działalności. Większość strażniczek pochodziła z niskich warstw społecznych i była słabo wykształcona. Obok kobiet, które zmuszane były do wykonywania tego zajęcia, wiele ochotniczo zgłaszało się do SS.
Jedną z nich była Maria Mandl. Chciała być kimś lepszym, jak Pechmarie z XIX-wiecznej bajki Ludwiga Bechsteina o dwóch siostrach, Złotej Marysi i Pechowej Marysi (Pechmarie), źle skończyła. Od wiejskiej dziewczyny do menedżerki śmierci – to było łatwe w III Rzeszy, kilka tygodni szkolenia i droga otwarta. Odurzenie władzą, groźne psy, broń, mundur, pejcz i bezkarność, obok odczłowieczona masa pozbawiona praw, którą można torturować i zabijać – tak rodziły się bestie.
Jeśli kobiety osadzone w Auschwitz zdrobniale nazywały ją „Mandelką” lub „Mańcią Migdał” (od niem. Mandel – migdał), to nie z sympatii, a jedynie próbując oswoić potworny strach. „Samo ukazanie się jej żółtego auta – zaświadczała Janina Unkiewicz, która trafiła do Birkenau – wywoływało paniczny lęk wśród więźniarek”. Nazywana była też „Oberką” od stanowiska, jakie zajmowała, oraz „Bestią” – z racji okrutnego zachowania wobec więźniów.
Przezwiska i przydomki, którymi osadzeni obdarzali oprawców SS, funkcyjnych lub znaczniejszych więźniów w obozie, pełniły rozmaite funkcje. Przede wszystkim ujawniały i eksponowały groźny dla życia więźniów sposób zachowania się przezywanych, ich sadystyczne cechy charakteru. Były więc sygnałem ostrzegawczym. Drugą ważną funkcją było ośmieszanie, piętnowanie jakiegoś defektu moralnego, co czyniło prześladowców mniej groźnymi, jak gdyby oswajało z nimi i tym samym zwiększało szansę przeżycia.
Fot. 01. Maria Mandl podczas krakowskiego procesu w 1947 roku
Inne przezwiska dawały wprost do zrozumienia, o kim mowa: „Śmierć”, „Kostucha” (oba przydomki przylgnęły do okrutnej nadzorczyni Margot Drechsler). Także ułomności fizyczne znienawidzonych oprawców dawały asumpt do obdzielania ich tradycyjnie w naszym języku lekceważącymi i niechętnymi nazwami, jak na przykład „Zubata” – upowszechnione słowackie przezwisko tej samej Drechsler. Do niej zresztą przylgnęło wiele przydomków, nazywano ją też „Drecksler” (hybryda językowa; pierwszy człon: Dreck to po niemiecku „gówno”).
Nadawanie przydomków było elementem tak zwanej lagerszprachy, czyli języka obozowego, zwłaszcza że nazwiska szeregowych nadzorczyń nie były podawane do wiadomości publicznej. I tak Jenny-Wanda Barkmann była „Pięknym widmem”. Za przydomkiem „Kobieta z psami” kryła się Johanna Bormann. Irma Grese dorobiła się kilku przezwisk: „Szara mysz”, „Blond anioł”, „Hiena z Auschwitz”, „Młoda królowa SS”. Hermine Braunsteiner znana była jako „Kobyła”, a Hildegard Lächert – „Krwawa Brygida”.
Pod tym względem Mandl nie była gorsza, na co sobie zresztą zapracowała. Jej władza w obozie Birkenau, zwłaszcza od 1942 roku, była absolutna. Zarówno podległe komendantce nadzorczynie, jak i – przede wszystkim – więźniarki Ravensbrück, a nawet więźniowie i personel całego kompleksu obozowego Auschwitz-Birkenau bali się jej panicznie i unikali „pani życia i śmierci”, jak tylko mogli.
Według Julii Wrotniak: „Mandelka była tak wrogo do więźniarek nastawiona, że prześladowała swoje pomocnice – Niemki, które łagodniej odnosiły się do więźniarek”. Podobnie zapamiętała Austriaczkę Luba Reiss: „Była ona postrachem, i to nie tylko więźniarek, ale dla podległych jej koleżanek z SS, a nawet dla SS-mannów. Trzęsła ona całym obozem i faktycznie nim rządziła”.
Mało komu udawało się uciec przed wciąż czujnym, wszystko widzącym okiem oraz wszystko słyszącym uchem tej „kobiety-potwora”. Podobno Maria Mandl potrafiła zjawiać się tam, gdzie się jej najmniej spodziewano. Każde jej pojawienie się zwiastowało duże kłopoty. Spotkanie „oko w oko” z komendantką oznaczało niechybne kalectwo, a czasem nawet śmierć dla więźniarki, która weszła jej w drogę.
Obowiązki wykonywała z najwyższym zaangażowaniem, które było odbiciem napisu na klamrze służbowego pasa: Meine Ehre heiβt Treue. Jej działalność musiała być oceniana pozytywnie przez panujący reżim, skoro została mianowana SS-Lagerführerin obozu kobiecego Auschwitz II Birkenau, co było prawdopodobnie najwyższą funkcją sprawowaną przez kobietę w obozach III Rzeszy. Jej zwierzchnikiem był już tylko komendant Rudolf Höss. Ba, w 1944 roku została odznaczona Krzyżem Zasługi Wojennej II klasy, co zakrawa na groteskę, gdyż nigdy nie brała udziału w działaniach frontowych.
Wnioski o przyznanie Krzyża Zasługi Wojennej II klasy z mieczami – lub bez – składał komendant obozu. Nadawany był „w imieniu Führera i naczelnego dowódcy Wehrmachtu”, zaś – jako że formalnie służbę w obozach koncentracyjnych traktowano na równi ze służbą na froncie – podpisywał je szef OKW feldmarszałek Wilhelm Keitel (a faktycznie w zastępstwie któryś z upoważnionych oficerów).
Odznaczenie takie zostało przyznane nie więcej niż dwudziestu pięciu nadzorczyniom. Nadawane było kobietom za wybitne osiągnięcia podczas służby nieprzebiegającej pod ogniem nieprzyjaciela. Jednym zdaniem – to najważniejsze odznaczenie, jakie mogła w czasie wojny otrzymać niemiecka kobieta pełniąca służbę pomocniczą realizującą plan ustanowiony przez prawo III Rzeszy, przyznano najbardziej oddanym i gorliwym w swej pracy strażniczkom.
Podczas zeznań sądowych złożonych w Krakowie już po wojnie Maria Mandl świadomie zataiła i pomniejszyła ogrom swoich zbrodni popełnionych między majem 1939 roku a październikiem 1942 roku, kiedy to pełniła służbę w FKL Ravensbrück. Dała się wówczas poznać od najgorszej strony, w oczach więźniarek była uważana za bestię w ludzkiej skórze i taką też opinię miała do końca wojny, umacniając ją dzięki służbie w Auschwitz-Birkenau w latach 1942–1944.
Służbę Marii Mandl, początkowo jako szeregowej nadzorczyni (Aufseherin), a następnie jako kierowniczki obozu kobiecego (Oberaufseherin), można uznać za ogromne pasmo zbrodni, wyjątkowo brutalnych wobec więźniarek. Fakt ten potwierdza dokumentacja zebrana podczas procesu załogi oświęcimskiej, w której zamieszczono liczne relacje osadzonych dotyczące jej działalności.
Z pejczem, bronią palną, wilczurem przy nodze – była postrachem kobiet w obozie. Porządki, które zainicjowała, zaowocowały okrutnym rygorem, brutalnym traktowaniem i zwiększeniem liczby ofiar śmiertelnych. Istnieje na ten temat wiele wspomnień więźniarek, w których Maria Mandl opisywana jest jako najgorsza z dozorczyń, bardzo często z epitetem „Bestia”, jak choćby we wspomnieniach Marii Rutkowskiej-Kurcyuszowej: „Złotowłosa, dorodna kobieta o oczach bestii”.
Stanisława Rachwałowa zapamiętała ją z czasów szczytu jej kariery w Auschwitz, świetną, elegancką, bardzo ładną, prowadzącą auto lub na ładnym koniu, panią życia i śmierci tysięcy zaszczutych heftlingów (od niem. Häftling – więzień hitlerowskiego obozu koncentracyjnego): „Mandel, gdy przyszłyśmy do obozu, była urzędniczką w bunkrze. Młoda, dobrze zbudowana, przystojna blondynka, nabrała takiej wprawy w biciu – przekonywała z kolei Urszula Wińska – że wystarczyło jedno jej uderzenie, by najsilniejszą więźniarkę obalić”.
W wielu zachowanych relacjach byłych więźniarek pojawiają się opisy nadzorczyń dotyczące ich urody. Zazwyczaj strażniczki były określane jako „przystojne”, a nawet „piękne, młode dziewczyny”, którym wojskowy uniform dodawał uroku, ale jednocześnie tworzył dystans między nimi a więźniarkami. Osadzone szybko przekonywały się, że strażniczek należy się bać i że ten strach jest uzasadniony.
„Maria Mandel (Mandl) – Aufseherka i oberaufseherka w Ravensbrück. Rysopis: wzrost średni, włosy złocistoblond, oczy duże, niebieskie, ciemno oprawione, rysy regularne, cera bardzo różowa, wybitnie ładna, dobrze zbudowana, lat ok. 30”. Powyższy opis został sporządzony w 1947 roku przez członkinie Koła Więźniarek Ravensbrück, zapewne na potrzeby procesu sądowego. Podobne opisy pojawiają się w wielu książkach napisanych przez byłych więźniów, co potwierdza, że Mandl była powszechnie uważana za piękną, dobrze zbudowaną kobietę o typowo aryjskich rysach.
Okazała się diabłem w ludzkiej skórze albo szatanem o aparycji anioła. Jak wspomina w swojej książce jedna z więźniarek, francuska żydówka Fania Fénelon: „Nie skończyła jeszcze trzydziestki, bardzo ładna, wysoka, szczupła i nienaganna w swoim mundurze . Jej twarz promienieje, bez śladu szminki (zakazanej w SS). Jest doskonała. Zbyt doskonała. Doskonały przykład rasy panów. Idealna matka – rodzicielka”.
Istnieje wiele opisów w podobnym tonie. Urszula Wińska: „Wysoka, dobrze zbudowana, wysportowana. Zręcznie wskakiwała i zeskakiwała z roweru. Zawsze w dobrze dopasowanym mundurze, w furażerce na głowie i w białych rękawiczkach. Twarz o regularnych rysach nadęta dumą i złością”.
Wanda Szaynoka wspominała: „Wyglądała ona mniej więcej na 26 lub 28 lat, musiała być jednak starsza, gdyż miała już za sobą około 10 lat służby . Była ona złotą blondynką, o dużych, szafirowych oczach, o bardzo ładnej białoróżowej cerze, była więcej niż średniego wzrostu (166 cm), bardzo dobrze zbudowana – w ogóle bardzo przystojna kobieta, która bardzo dobrze prowadziła samochód”.
Według Stanisławy Rachwałowej miała jednak pewne mankamenty, gdyż była „ budowy silnej, nogach krzywych w kształcie litery «O», chodzie ciężkim. Była jasną blondynką o bardzo ładnej twarzy, regularnych rysach. Twarz podłużna, oczy niebieskie, nos ładny prosty, cera jasna, usta pełne, czerwone, zęby ładne białe. Przedstawiała ona typ rasowej Niemki, nazywano ją też stąd «Brunhildą». Pochodziła z Wiednia, z zawodu bokserka, prowadziła świetnie auto i motocykl i jeździła dobrze konno”.
Halina Birenbaum w rozmowie z Katarzyną Lisowską twierdziła, że widywała ją na terenie obozu. „Ja pamiętam jej twarz – zapewniała – całą postać, przypatrywałam się, gdy liczyła nas, także przy bramie czasami. przypatrywałam się, gdy nadchodzili, gdy bili kogoś w bliskim szeregu, albo liczyli inny szereg. A ona była takie szare, małe nic i jedno okrucieństwo, które biło z niej, nawet gdy normalnie chodziła.
Była zła, brzydka, drobna, o zaciętym, surowym wyrazie twarzy – taka szara mysz, niemłoda. Bywało, że liczyła więźniarki na apelach, wszyscy się jej bali, łącznie z blokowymi. Dziewczyny, które pracowały na jej komandzie, opowiadały, że jest okrutna, ale Bekleidungskammer było bardzo dobrą pracą, bo nie brakowało tam odzieży, tak że udawało się ściągać, wynosić i wymieniać na chleb, na zupę i inne rzeczy, np. z tymi, które pracowały w kuchni”.
Zeznania byłych więźniarek o sadystycznych upodobaniach nadzorczyń nikogo nie pozostawiają obojętnym. Czas wojny i dominacja nad pokonanymi nie usprawiedliwiają w żaden sposób zdziczenia obyczajów i okrucieństwa. Nie generalizując, stwierdzić należy, że wiele kobiet z personelu obozów koncentracyjnych bardzo szybko wchodziło w konflikt z prawem. Popełniane przestępstwo było dla nich łatwym sposobem na życie. Zapewniało przywileje i dobry zarobek.
Kategoria dóbr prawnych naruszanych przez nadzorczynie obozów w stosunku do ich podwładnych jest bardzo szeroka. Przykładowo należy tylko wspomnieć o przestępstwach pospolitych, takich jak kradzieże, przestępstwach obyczajowych polegających na naruszaniu swobody życia seksualnego, aż po przemoc skutkującą w wielu przypadkach zgonem. Dodatkowo należy wymienić udział w zorganizowanym mordowaniu grup narodowych i w następstwie tego wyczerpanie znamion charakterystycznych dla zbrodni przeciwko ludzkości, które wchodzą w generalny katalog zbrodni wojennych.
Katalog czynów zbiorczo określanych jako zbrodnie wojenne powstał przy okazji porozumienia w kwestii tak zwanej Deklaracji Londyńskiej z 8 sierpnia 1945 roku i ustanowienia statutu Międzynarodowego Trybunału Wojskowego. Sformułowano też przy tej okazji zasady przeprowadzania procesów wojennych i zakres czynów podlegających osądzeniu (Porozumienie międzynarodowe w przedmiocie ścigania i karania głównych przestępców wojennych Osi Europejskiej, podpisane w Londynie dnia 8 sierpnia 1945 r., Dz.U. z dnia 1947 nr 63 poz. 367).
Ani jednak Deklaracja Londyńska, ani Deklaracja Moskiewska, wydana wcześniej (bo już 1 listopada 1943 roku) przez Stalina, Roosevelta i Churchilla nie wspominały wprost o kobietach. Jednak w praktyce nikt nie oglądał się na takie prawne niuanse. Skala popełnionych zbrodni wojennych po drugiej wojnie światowej była tak duża, że nikomu nie przyszło do głowy zachowywać się w sposób rycerski lub z jakąkolwiek wyrozumiałością wobec nadzorczyń z obozów zagłady. Kobiety zostały zrównane w swej odpowiedzialności z mężczyznami, nie miało znaczenia, iż nie są członkiniami SS.
W pierwszych latach po wojnie wiele placówek sądowych zajmowało się kwestią pociągnięcia do odpowiedzialności zbrodniarzy wojennych, którzy swoim postępowaniem przyczynili się do śmierci tysięcy więźniów. Jednakże tylko niewielka część strażniczek dostała się w ręce wymiaru sprawiedliwości. Byłe aufseherki przed sądem nagminnie przedstawiały siebie jako „bezwolne trybiki”, całkowicie zależne od funkcjonariuszy SS.
Fot. 02. Załoga SS na zdjęciu z albumu Karla-Friedricha Höckera
Oparta na takich zeznaniach opinia o rzekomej niewinności tych kobiet bardzo długo dominowała w świadomości społecznej. To esesman w mundurze, z symbolem trupiej główki na czapce, był uosobieniem najgorszego zła czasów drugiej wojny światowej. „Kiedy próbujemy sobie wyobrazić nazistowskich zbrodniarzy – stwierdza Klaus P. Fisher w Przedmowie do książki Piękna bestia – nieuchronnie widzimy zimne i pozbawione wyrazu twarze SA- lub SS-manów”.
Ma rację, twierdząc, że według opinii publicznej wojna i zbrodnie w obozach koncentracyjnych to są „męskie sprawy”. Często zapomina się o kobietach – nadzorczyniach SS, które w równym stopniu co mężczyźni dopuszczały się przestępczych czynów, pobić i brutalnych mordów. To właśnie one, Aufseherinnen, budziły w więźniach szczególne zdumienie i obrzydzenie, gdyż wydawały się – jako kobiety – podwójnie przeczyć naturze: człowieczeństwu i kobiecości.
„Te kretynki – nie liczyła się ze słowami Ester Tencer – te bestie nie miały żadnego poczucia ludzkości i bardzo często wobec więźniarek, które i tak były skazane na śmierć, dawały upust swoim zbrodniczym chuciom sadystycznym. Jeżeli kilka z nas przeżyło okropności tego obozu, to tylko dzięki temu, iż w nas żyła iskierka nadziei, iż ten system, najokropniejszy system wszystkich epok, musi się raz skończyć, i ta nadzieja spowodowała, że my, które nie miałyśmy co jeść, byłyśmy bite, że się podtrzymywałyśmy na duchu i to piekło przeżyłyśmy”.
Nadzorczynie nazistowskich obozów koncentracyjnych znalazły się w centrum zainteresowania w latach dziewięćdziesiątych XX wieku – dopiero wówczas wnikliwe badania pozwoliły dostrzec w nich sprawczynie, a nie ofiary. Jednak po zakończeniu wojny tylko nieliczne zostały postawione przed sądem i skazane. Nie licząc pojedynczych wyroków śmierci, większość oskarżonych dostała karę pozbawienia wolności, którą jednakże skazane rzadko musiały odbyć w pełnym wymiarze.
Druga wojna światowa, najbardziej krwawy konflikt zbrojny w historii, dowiodła prawdziwości twierdzenia, iż wojna wydobywa z ludzi zarówno to, co najlepsze, jak i to, co najgorsze. Ludzka zdolność do przemocy nie zna granic narodowościowych, rasowych ani płciowych. Gdy w 1941 roku ruszyła niemiecka ofensywa na wschód, ponad pół miliona młodych kobiet podążyło za zwycięskimi oddziałami Wehrmachtu i SS do Polski, Estonii, na Ukrainę, Litwę, Łotwę i Białoruś. Pełniły funkcje administratorek, pielęgniarek, sekretarek, strażniczek, będąc narzeczonymi lub żonami.
To, czego były świadkami, a w niektórych przypadkach to, czego same się dopuszczały, wywołało w nich wewnętrzną przemianę; zwłaszcza gdy pozwoliły sobie wmówić, że są lepsze od swych ofiar. W ich przypadku ignorancja i arogancja okazały się jeszcze bardziej niszczycielskie niż propaganda żerująca na owych wadach. Postrzeganie Słowian i Żydów jako podludzi pomagało tym kobietom pozbyć się wyrzutów sumienia oraz zwalniało je z odpowiedzialności za własne czyny.
Mimo bogatej literatury obozowej człowiek, który sam nie przeżył obozu, nie jest w stanie wyobrazić sobie, co tam się działo. Cierpienia, które były treścią dnia i nocy każdego więźnia, przekraczają granice ludzkiej wyobraźni. Był to inny świat, tak jak inny jest świat psychotyka. Wycinek sadystycznego obozowego piekła kobiet (od 1942 roku wskaźnik śmiertelności kobiet przewyższał śmiertelność mężczyzn) obrazują fragmenty rękopisu polskiego Żyda, Załmena Lewentala, członka Sonderkommando:
„ nagim dziewczętom w straszny sposób wpychali im pałki w dolną część ciała aż skonały w strasznych bólach i cierpieniach starszych ludzi sadyści wyciągali zmuszali do gwałcenia dzieci”.
W powojennym procesie największy materiał dowodowy obrazujący wyrafinowane okrucieństwo zebrano przeciwko Marii Mandl. Jak zauważa Stanisław Kobiela, cały 56 i połowa 57 tomu akt procesu są poświęcone wyłącznie jej. Mowa tam o zarządzanych przez nią selekcjach, wielogodzinnych apelach nagich więźniarek na mrozie podczas akcji odwszawiania, w czasie których co czwarta kobieta umierała. Była ona w obozie postrachem wszystkich więźniarek, gdyż biła, kopała, katowała na każdym kroku i bez umiaru. Z Ravensbrück zapamiętała ją Urszula Wińska i poświęciła jej sporo miejsca w rękopisie, którego fragment przytacza Stanisław Kobiela:
„Często ją widywałam. Ze strachem odsuwałyśmy się na bok, a jej to sprawiało satysfakcję. Dumnie podnosiła głowę i z pogardą patrzyła na więźniarki. Czy była sadystką? Na pewno tak, ale jej sadyzm, wydaje mi się, miał dodatkowe podłoże. Mandel była upojona swoją władzą. Zawsze ukazywała się w całej swojej gali, łącznie z rękawiczkami. Dręczenie i maltretowanie więźniarek upewniało ją w tej ważności”.
Genowefa Ułan zapamiętała, że Mandl urzędowała stale w Blockführerstube przy wejściu na odcinek Ia w Brzezince. W języku obozowym mówiło się, że biuro jej znajduje się „na Vorne”. W niektórych dniach widywano ją kilkakrotnie „ubraną w mundur, jaki nosiły wszystkie SS-manki, posiadała rewolwer i stale miała pejcz w ręku”. Wanda Szaynoka wręcz twierdziła, że: „Wszyscy wiedzieli o tym, że z przyjemnością wykonywała egzekucje na więźniarkach. Mówiono również, że przy pracy dobijała więźniarki wystrzałem rewolwerowym. Rewolwer i pałkę gumową stale nosiła przy sobie”.
Ester Tencer przyznawała, że osobiście nie widziała, jak Mandl strzelała do więźniarek, „ ale ona zawsze chodziła po obozie z rewolwerem i więźniarki mówiły, że trzeba się jej wystrzegać, bo jak jej się co nie podoba, to strzela”. Jednak sytuacje, w których strażniczki używały swojej służbowej broni palnej w celu postraszenia czy zabicia, należały do rzadkości. Niepisanym prawem było posługiwanie się nią tylko w najbardziej krytycznych momentach – do obrony własnego życia lub zastrzelenia uciekającej więźniarki.
Rozkaz komendantury nr 3 z obozu Ravensbrück z dnia 27 października 1942 roku wyraźnie pozwalał na posiadanie broni palnej przez nadzorczynie. Wcześniej, zgodnie z rozkazem z 24 lipca 1942 roku, strażniczki miały przejść naukę posługiwania się bronią palną, aby wzbudzać respekt i strach wśród więźniarek. Broń krótką kobiety nosiły przy skórzanym pasie zapinanym aluminiową klamrą, na której widniał napis „Mój honor to wierność” oraz symbol orła.
„Byłam również świadkiem – zeznawała Michalina Jędrusiak – jak nieznana mi więźniarka, Żydówka, z magazynu porwała parę bucików. Mandl zobaczyła to i zastrzeliła ją. Za najmniejsze przewinienie biła więźniów laską po głowie tak, że więźniowie krwawili. Wielu więźniów posłała do karnej kompanii. W czasie jednej selekcji w sierpniu 1943 r. Mandl przeznaczyła nieznaną mi więźniarkę do krematorium. Córka tej więźniarki prosiła Mandl, by darowała życie jej matce. Mandl uderzyła tę córkę laską w głowę tak mocno, że popłynęła krew, i zarówno matkę, jak i córkę posłała do krematorium”.
Fot. 03. Pismo wysłane do Oberaufseherin Ehrich o nieoddanej broni służbowej
Na co dzień Mandelce i tak wystarczały pejcz, gumowa pałka czy po prostu kij, a i to nie zawsze wykorzystywała. W grę nie wchodził nawet osławiony niemiecki pragmatyzm, że szkoda kulki na podludzi, bo po prostu nie trzeba było nawet dużego wysiłku, aby powalić na ziemię więźniarkę, której organizm był wyniszczony pracą i chorobami. Większość kobiet słaniała się na nogach, więc kilka mocnych i celnych ciosów pięścią w twarz lub kopnięć w brzuch bądź nerki doprowadzało do niemal natychmiastowej śmierci ofiary, która często straciwszy przytomność, była pozostawiona samej sobie – umierała, leżąc bez ruchu na ziemi.
Z tego miejsca nie dało się uciec. Tak mówili wszyscy dookoła. I rzeczywiście, człowiek, przyglądając się rygorowi, mnogości zakazów i nakazów kierowanych w stronę więźniów, utwierdzał się w przekonaniu, że ucieczka z lagru graniczy z cudem. Trudno sobie wyobrazić ogrom zła panującego w obozie zagłady. Poniżenie, bicie, głód, praca, z której często nie wracało się żywym, upodlenie, świerzb, dur, brud, wszy, pchły, trupy, doły kloaczne, w których czasem topił się człowiek, plugawy język, krzyki, bestialstwo – wszystko to przygnębiało i obezwładniało człowieka, zmieniało go w nieczujący, tępy twór, myślący tylko o tym, by się ogrzać, uniknąć bicia, zdobyć pożywienie, we śnie wzmocnić nadwątlone siły. Wspomina Zofia Krzyżanowska:
„Aufseherki nie miały dla nas indywidualnego oblicza i własnych cech. Nie potrafiłabym przypomnieć sobie twarzy lub sylwetki żadnej z nich. Aufseherka to szara peleryna na szaroniebieskim mundurze, to pistolet za pasem, pałka do bicia i czarny wilczur na smyczy… Aufseherka to groza… Były dla nas trybami maszyny. A my dla nich?… Nie mogłyśmy wczuwać się wzajemnie w swoje role. Dzieliła nas zbyt wielka przepaść. Przebywałyśmy w różnych warunkach i w różnych światach… Na czym więc mogłoby oprzeć się zrozumienie? Dla nich nie byłyśmy ludźmi. One dla nas – żywymi istotami. Aufseherka, która potrafiła zaopiekować się bezdomnym psem czy kotem, nie odczuwała żadnych wahań, znęcając się bestialsko nad chorą więźniarką. Byłyśmy przedmiotami przeznaczonymi na zniszczenie. I niszczono nas bezwzględnie, bez litości, jak przedmioty martwe, a bezużytyczne. Niszczyły nas tryby obozowej machiny. Nie dziwiłyśmy się temu. Wszakże takie było przeznaczenie maszyny… Zagadkowe było raczej postępowanie tych dobrych, które doznawały jakichś wzruszeń, przeżywały wewnątrzne opory… A może po prostu nie chciało im się zdobywać na wysiłek maltretowania innych?… Nie zastanawiałam się nad tym. Odnotowywałam fakty, nie szukając ich przyczyn”.
Władze obozowe tolerowały szykany, jakich dopuszczały się względem więźniarek funkcyjne i ich pomocnice. Nie zabrakło jednak i takich, które niejednokrotnie z narażeniem własnego życia starały się wykorzystać swe możliwości związane z pełnioną funkcją lub miejscem pracy dla dobra osadzonych. Niektóre z nich należały do obozowej konspiracji lub z nią współdziałały. Więźniarki, które przeżyły obóz (często dzięki nim), wspominają je z wdzięcznością.
„Aufseherki dzieliłyśmy na dobre i złe. Nie czułyśmy sympatii dla pierwszych – zastrzegała Zofia Krzyżanowska – i nie nienawidziłyśmy drugich. Były poza zasięgiem naszych uczuć, stały zbyt daleko od nas, by mogła wchodzić w rachubę jakakolwiek ocena moralna z naszej strony i jakikolwiek osobisty stosunek. Wypowiadane przez nas sądy miały charakter określeń o znaczeniu wyłącznie użytkowym, praktycznym. Mówiło się: «Dziś przed osiemnastką stoi dobra aufseherka». Oznaczało to: należy przechodzić koło osiemnastki, bo ryzyko jest tam mniejsze. Mówiłyśmy: «W pobliżu kręci się zła aufseherka». I wtedy każda uważała, starając się uniknąć niebezpieczeństwa.
Dobre aufseherki biły mniej i uderzały słabiej. Niekiedy mijały obojętnie zbiega, odwracając głowę w inną stronę. Złe szukały same ofiar, nad którymi mogłyby się do woli znęcać. Krążyły po obozie jak myśliwskie psy, upatrując zdobyczy, głodne łupu… Z ich rąk najczęściej nie wychodziło się już cało…”.
Przytłaczająca większość nadzorczyń na każdym szczeblu rozbudziła w sobie jednak sadystyczne skłonności i znajdowała przyjemność w nieustannym dręczeniu więźniarek przy takich czynnościach jak kontrola porządku, dystrybucja jedzenia czy sprawdzanie stanu liczebnego na apelu. Repertuar szykan wydaje się nieograniczony. Strażniczki nie musiały obawiać się jakichkolwiek konsekwencji. W manuskrypcie Archiwum obozu Ravensbrück znajduje się wstrząsająca konkluzja, że tych przyzwoitych było w granicach 10–20 procent.
Kobiety zatrudniano na stanowiskach administracyjnych w każdym niemal resorcie nazistowskiego rządu oraz wojska, również w SS. Praktycznym rozwiązaniem okazało się włączenie ich do programu germanizacji obszarów wschodnich. Kobiety te uważały się za pionierki podobne do osadniczek z Dzikiego Zachodu lub brytyjskich kolonistek w Afryce, krzewiące cywilizację na „czarnym kontynencie” zamieszkanym przez ludy dzikie i bezwartościowe. Żydów należało zmieść z powierzchni ziemi, sowieckich komisarzy bezzwłocznie zlikwidować, a partyzantów wyłapać. Rdzenną ludność można było pozostawić w spokoju, o ile zgodzi się ona podporządkować nowym panom.
Hertha Bothe, osławiona strażniczka esesowska z obozu w Bergen-Belsen, odpowiadając ponad pięćdziesiąt lat po wojnie na pytanie, czy uważa, że popełniła błąd, wyjaśniała: „Czy popełniłam błąd? Ależ skąd! Błędem było istnienie obozów koncentracyjnych. Jeśli o mnie chodzi, musiałam tam pracować, w przeciwnym razie sama bym się tam dostała jako więźniarka. Na tym polega mój błąd”.
To oszukiwanie samych siebie trwało u byłych strażniczek przez dziesięciolecia. Nawet po klęsce III Rzeszy niektóre kobiety służące w SS nadal były tak samo okrutne jak przedtem. Alice Orlowski, skazana w Polsce za swe zbrodnie w Auschwitz-Birkenau, otrzymała później w Niemczech wyrok dziewięciu miesięcy więzienia za to, że krzyknęła do barmana w kolońskim pubie: „Podanie piwa zabiera ci dwa razy więcej czasu, niż zajęło zabicie wszystkich Żydów!”.
Można się zastanawiać, co sprawiło, że normalni ludzie pochodzący z rozmaitych kręgów społecznych – a nawet katolickich domów, jak Rudolf Höss – głównie pod wpływem ideologii siejącej nienawiść ulegali głoszonym hasłom, zatracali swoje człowieczeństwo i nie umiejąc samodzielnie odróżnić dobra od zła, przeistaczali się w zbrodniarzy. Częściową odpowiedź podaje Laurence Rees w książce Auschwitz. Naziści i „ostateczne rozwiązanie”:
„Najważniejszą lekcją, jaką daje nam Auschwitz, jest przemożny wpływ sytuacji na ludzkie zachowanie. Człowiek zapytany o ulicę może wskazać właściwą drogę, może być miły i dobry. Ten sam człowiek w innej sytuacji może się okazać najgorszym sadystą. Nikt nie zna siebie. Wszyscy możemy stać się dobrzy albo źli w tych różnych sytuacjach”.
Obozy – z całym arsenałem środków tam stosowanych – do dziś są przedmiotem opracowań historyków, prawników, polityków i moralistów. Jednakże do pełnego oddania istoty obozu wydają się niezbędne studia z takich jeszcze dziedzin naukowych jak socjologia, psychologia itp. To równoczesne naświetlenie rozlicznych zjawisk obozowych mogłoby dać pełniejszą odpowiedź na nurtujące ludzi pytanie: dlaczego?
Maria Mandl nigdy nie żałowała zbrodni, jakie popełniła w ciągu siedmiu lat służby w obozach koncentracyjnych. Pod koniec życia stwierdziła, że gdyby mogła urodzić się ponownie, robiłaby to samo. Morderczyni czy melomanka, sadystka czy charyzmatyczna przywódczyni? Jaka naprawdę była Maria Mandl? Kim była owiana złą sławą „Bestia” i dlaczego ze zwykłej urzędniczki przeobraziła się w potwora mordującego z zimną krwią tysiące niewinnych ludzi?
Ciąg dalszy w wersji pełnejPRZYPISY
Tak się podpisywała i taki zapis nazwiska widnieje na rodzinnym grobie Mandlów. W literaturze i źródłach archiwalnych można jednak spotkać także inną pisownię: Mandel.
Raczej rzadki, choć używany w języku obozowym typ nazwy: Aufseherin – niemal oficjalny, nieodmienny – był zastępowany z reguły przez spolszczenia typu: aufzejerka, aufzjerka lub aufzejerinka.
Pechmarie to także tytuł austriackiego filmu dokumentalnego o zbrodniarce autorstwa Christiana Strassera i Davida Neumayra. Jego twórcy przekonali się, że w Austrii, zwłaszcza w Górnej Austrii, rejonie Innviertel, historia Mandl jest wciąż tematem tabu, przemilczana przez starszych, nieznana młodym. Strasser uważa, że takie małe społeczności jak Münzkirchen są pozostawiane same sobie z historiami swoich wielkich zbrodniarzy i sobie z tym nie radzą.
B. Dżon-Ozimek, Maria Mandl. Zakłamany akt zgonu „Bestii” z Auschwitz, „Gazeta Wyborcza” (Kraków) 2017, nr 109, s. 14.
Wszystkie cytaty zamieszczone w publikacji przytaczane są w formie zgodnej z oryginałem, stąd niejednolita pisownia nazwisk: Mandl/Mandel, Drechsler/Drechsel/Drexler. Poprawiono jedynie oczywiste błędy interpunkcyjne i ortograficzne.
Protokół przesłuchania Janiny Unkiewicz, Lublin, 25 stycznia 1947 roku, AIPN, GK 196/139.
Z. Jagoda, s. Kłodziński, J. Masłowski, Oświęcim nieznany, Kraków 1981, s. 53.
Ibidem, s. 54.
Protokół przesłuchania Julii Wrotniak, Lublin, 22 stycznia 1947 roku, AIPN, GK 196/139.
Akta w sprawie karnej byłych członków załogi SS obozu koncentracyjnego Oświęcim-Brzezinka, AIPN GK 196/110.
Meine Ehre heiβt Treue (niem.) – Moim honorem jest wierność.
P. Setkiewicz, Załoga SS w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 28.
J. Czopowicz, SS-Aufseherin. Nadzorczynie z Ravensbrück, Warszawa 2021, s. 143.
M. Rutkowska-Kurcyuszowa, Kamyki Dawida. Wspomnienia, Katowice 2005, s. 160.
U. Wińska, My się bronimy, Pamiętniki nauczycieli z obozów i więzień hitlerowskich (1939–1945), Warszawa 1962, s. 493.
F. Fénelon, Playing for Time, New York 1997, s. 30.
J. Czopowicz, SS-Aufseherin..., tłum. wł., s. 182.
Akta Krakowskiej Okr. Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w sprawie karnej b. komendanta obozu koncentracyjnego Oświęcim-Brzezinka Rudolfa Hössa, AIPN GK 196/87.
To określenie Mandl jako bokserki pojawia się często nie tylko u Rachwałowej, lecz nie ma ono żadnego pokrycia w faktach – być może wzięło się z opinii Rachwałowej: „Siła jej uderzenia była okrutna: jednym uderzeniem pięści wybijała szczękę”.
Stanisława Rachwałowa, dokumentacja z Oświęcimia, AIPN Kr 120/41.
K. Lisowska, Nadzorczynie SS kobiecego obozu koncentracyjnego Birkenau. z nieznanych wspomnień ofiar Auschwitz, Kraków 2017, s. 5–6.
T. Fedorszczak, Aufseherinnen – kobiecy personel w obozach koncentracyjnych SS i ich odpowiedzialność za zbrodnie wojenne (1937–1945), Pozycja prawna kobiet w dziejach, red. s. Rogowski, Wrocław 2010, s. 206.
Ibidem, s. 207.
D.P. Brown, Piękna bestia. Zbrodnie SS-Aufseherin Irmy Grese, przeł. J.S. Zaus, Zakrzewo 2017, s. 23.
W. Witek-Malicka, Czy to jest kobieta…? Obraz SS-Aufseherinnen we wspomnieniach Dzieci Oświęcimia, o współczesnych praktykach genderyzacji ciała, red. K. Wódz, Katowice 2014, s. 134.
Akta w sprawie karnej byłych członków załogi SS obozu koncentracyjnego Oświęcim-Brzezinka, AIPN GK 196/110.
K. Kompisch, Sprawczynie, przeł. s. Kupisz, N. Badiyan-Siekierzycka, Warszawa 2012, s. 240.
P. Roland, Nazistki. Okrutne, wyrachowane, uległe, przeł. M. Sieduszewski, Warszawa 2016, s. 226–227.
Wśród koszmarnej zbrodni. Notatki więźniów Sonderkommando, Oświęcim 1973, s. 194.
S. Kobiela, Proces załogi KL Auschwitz-Birkenau w Krakowie w 1947 r., cz. 2, „Wiadomości Bocheńskie” 2008, nr 2–3, s. 22.
Akta Krakowskiej Okr. Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w sprawie karnej b. komendanta obozu koncentracyjnego Oświęcim-Brzezinka Rudolfa Hössa, AIPN GK 196/87.
Akta w sprawie karnej byłych członków załogi SS obozu koncentracyjnego Oświęcim-Brzezinka, AIPN GK 196/110.
J. Czopowicz, SS-Aufseherin..., s. 125.
Bundesarchiv Berlin, NS 4/Ra/vor. 1 fol.1–25, Blatt 3–5.
D. Graczyk, Portret kobiety w strukturach SS-Gefolge na przykładzie obozu Stutthof, „Zeszyty Muzeum Stutthof” 2014, nr 2, s. 66.
Akta w sprawie karnej byłych członków załogi SS obozu koncentracyjnego Oświęcim-Brzezinka, AIPN GK 196/153 cz. 1.
J. Czopowicz, SS-Aufseherin..., s. 127.
A. Kępiński, Refleksje oświęcimskie, Kraków 2005, s. 150.
Z. Krzyżanowska, Czarna flaga, Warszawa 1978, s. 112–113.
I. Strzelecka, Kobiety w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 41.
Z. Krzyżanowska, op. cit., s. 112.
P. Roland, op. cit., s. 229–230.
G. Knopp, SS. Przestroga historii, przeł. M. Dutkiewicz, Warszawa 2004, s. 217.
J. Lubecka, Nadzorczynie w niemieckich obozach, Naród w niewoli, red. F. Musiał, Kraków 2014, s. 81.
L. Rees, Auschwitz. Naziści i „ostateczne rozwiązanie”, przeł. P. Stachura, Warszawa 2018, s. 19.