- promocja
- W empik go
Saga rodu Cantendorfów 1. Tajemnica zamku - ebook
Saga rodu Cantendorfów 1. Tajemnica zamku - ebook
Bajkowa historia o mrocznych tajemnicach, sile sióstr i kobiecym sprycie, bez którego nie byłoby szczęśliwych zakończeń.
Hrabstwo huczy od plotek z powodu niewyjaśnionej śmierci kolejnej żony tajemniczego hrabiego Aleksandra Canterdorfa. Podobnie jak trzy poprzednie, nie zdołała dać mu wyczekiwanego potomka.Czy to powód jej śmierci? I kto jest jej winny ? Zazdrosna i rządna bogactwa kochanka Aleksandra Isabelle, budząca lęk mieszkańców wiedźma Alice, czy może gospodyni zamku, która ma zbytwielki wpływ na życie hrabiego?
Okoliczne szlachetne rody w obawie o życie córek zaczynają ukrywać panny na wydaniu. Tylko rodzina Miltonów stojąca na progu bankructwa nie zawaha się przed ryzykownym krokiem, by ratować swoją pozycję. Pomimo fatalnej sławy Aleksandra zamierzają przedstawić mu córki.
Tymczasem Aleksander nieoczekiwanie zakochuje się. Z wzajemnością. Czy uczucie ma szansę przetrwać? I jaką cenę przyjdzie za nie zapłacić?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67502-55-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Młoda hrabina Cantendorf nie żyje. Pogrzeb odbędzie się za dwa dni. – Taka wiadomość gruchnęła z samego rana, wywołując ogromne poruszenie w całej okolicy.
– Ktoś ją zamordował! – szeptały praczki zebrane nad strumieniem.
– Zabił z zimną krwią. – Kucharka stojąca w kolejce do rzeźnika również nie miała żadnych wątpliwości.
– Łeb jej, konkretnie, ukręcił – mówił lokaj lorda Metcalfa, wkładając swojemu panu marynarkę do jazdy konnej. – Wszyscy wiedzą, jak było, ale to czyściutka robota. Hrabia to fachowiec. Nie ma się konkretnie do czego przyczepić. Nikt złego słowa przeciw hrabiemu nie powie.
Lord Metcalf nie miał w zwyczaju komentować bieżących wydarzeń w obecności swojego lokaja, ale tego ranka nic nie działo się jak zazwyczaj. Lord był wzburzony tak bardzo, że nie potrafił ukryć swoich emocji.
– Przyznaję, że ta sytuacja daleka jest od tego, co zwykliśmy uważać za stosowne – powiedział ostrożnie, po czym zamilkł, widząc, jak lokaj pilnie wsłuchuje się w słowa swojego chlebodawcy, gotów natychmiast po opuszczeniu pokoju powtórzyć je innym pracownikom, ubarwiając oczywiście i interpretując po swojemu. – Dziękuję – zakończył stanowczo.
Pokręcił głową w zadumie, poprawił mankiety koszuli, odebrał od lokaja kapelusz i szpicrutę, po czym skierował się do drzwi.
Schodził powoli po szerokich schodach rodowej rezydencji. W hallu zauważył dwie pokojówki, które zawzięcie dyskutowały skryte w kącie za wielką palmą.
– Podobno ją zamęczył… w łóżku. – Policzki młodej dziewczyny aż płonęły z przejęcia. – Wyobrażasz sobie?! Taki wielki mężczyzna, przystojny… – zawiesiła głos. Sprawiała wrażenie, jakby sama chętnie pozwoliła się zamęczyć hrabiemu. Za każdą cenę.
– Ale kto ci o tym powiedział? – Jej koleżanka nie mogła dać wiary tym słowom. W przeciwieństwie do towarzyszki o pożyciu małżeńskim miała bardzo mgliste pojęcie.
– Nasza gospodyni. Taka z niej świętoszka. Za jeden marny uśmiech do lokaja bije kijem po rękach, ale sama aż się trzęsie, kiedy słyszy opowieści o tym, co hrabia wyprawia w sypialni.
– Co takiego… – Pytanie nie zdążyło paść. Dziewczyny zauważyły swojego pracodawcę i natychmiast się wyprostowały, starając się przybrać uprzejmy i w miarę możliwości opanowany wyraz twarzy.
Ukłoniły się, po czym, sugerując wielkie zaangażowanie w obowiązki, zaczęły energicznie wycierać kurze. Lord westchnął. Nie miał siły denerwować się tym widokiem, choć nienawidził plotkowania. Dzisiaj jednak nic nie mógł na to poradzić – wszyscy i tak mówili teraz tylko o zmarłej żonie hrabiego. Tego nie dało się uniknąć.
Nagle zatrzymał się tknięty niedobrą myślą. Stracił ochotę na przejażdżkę. Rzucił szpicrutę na ciemną dębową komodę i szybkim krokiem wrócił na piętro. Skierował się w prawo, ku pięknym białym drzwiom. Zapukał delikatnie, po czym, usłyszawszy zaproszenie, szybko wszedł do małego salonu, gdzie żona zwykle piła poranną herbatę lub pisała listy.
– Dzień dobry – przywitał się.
Na jego widok lady Margaret podniosła głowę. Była zaskoczona i niezbyt zadowolona z tej niespodziewanej wizyty, ale doskonałe wychowanie, jakie odebrała w młodości, było jak automatycznie reagujący system, działający sprawnie w każdej sytuacji. Uprzejme zainteresowanie szybko odmalowało się w jej pięknych ciemnych oczach, a towarzyszący mu ciepły uśmiech sprawiał wrażenie w pełni szczerego.
Lord Metcalf podszedł do żony, po czym pocałował ją w policzek.
– Czy nasza córka już wstała? – zapytał.
– Nie – odparła lady Metcalf i poczuła zimny dreszcz złego przeczucia. – Jeszcze śpi – dodała.
– Obudź ją, proszę, i powiedz, że czekam w bibliotece. – Ton wypowiedzi lorda był bardzo stanowczy.
– Nie będziesz dzisiaj jeździł konno? – zapytała lady Margaret, grając na zwłokę. Bała się, że mąż wyjdzie, niczego nie wyjaśniając, jak to miał w zwyczaju często czynić.
– Są ważniejsze sprawy – powiedział. Choć jego głos brzmiał spokojnie, to jednak gestykulacja oraz nierówny krok, jakim przemierzał pokój, świadczyły o sporym wzburzeniu. – Słyszałaś pewnie najnowsze wieści? – zapytał, najwyraźniej decydując się jednak na dłuższą rozmowę z żoną.
– Tak. Marta opowiedziała mi rano, co się wydarzyło. Całe miasteczko mówi tylko o tym. Ale co ma z tym wspólnego nasza córka? – zapytała odruchowo, po czym mocno się zaniepokoiła, zanim jeszcze mąż zdążył udzielić jej odpowiedzi. – Nie sądzisz chyba, że hrabia znów będzie szukał żony?! – zawołała. – Przecież jest żałoba. Potrzebuje czasu…
– Czasu… – Jej mąż pogardliwie wzniósł oczy, jakby chciał sprawdzić, czy niebiosa widzą, do jakiego poziomu musi się zniżać, by nawiązać kontakt ze swoją piękną, posażną, ale niezbyt bystrą żoną. – Ostatnim razem hrabia Cantendorf dokonywał przeglądu kandydatek już na pogrzebie. Teraz też tak będzie.
Lady Metcalf milczała. Dobre maniery uniemożliwiały jej wypowiedzenie tego, co naprawdę myślała. Nigdy nie była z mężem w tak przyjacielskiej zażyłości, by się zdobyć na szczerość. Nie umiała teraz przyjąć pozycji partnera, by jasno wyłożyć swoje argumenty. Nawyki okazały się zbyt silne. Matka przez całe życie uczyła ją grać słodką, opanowaną, dobrze ułożoną panienkę i tak już zostało. Pomogło jej to dobrze wyjść za mąż, ale blokowało nawiązanie prawdziwej relacji z lordem Metcalfem.
– Po co się narażać na niepotrzebne komplikacje? – Mąż mówił do niej, ale patrzył w inną stronę. Należało przypuszczać, że nie oczekiwał odpowiedzi. – Dobrze wiesz, że Aleksander Cantendorf może wszystko. Od lat nie liczy się z opinią ludzi. Co zrobimy, jeśli poprosi o rękę Emilii? – Spojrzał wreszcie na Margaret, ale zanim zdążyła otworzyć usta, sam odpowiedział na swoje pytanie: – Nie możemy sobie pozwolić na to, by odmówić i narazić się na jego gniew. A oddać mu córkę to jak wydać na nią wyrok.
– Wiem… – Żona gorączkowo poszukiwała jakiegoś argumentu, który mógłby uchronić ich ukochaną jedynaczkę przed opuszczeniem domu. – Ale czy jesteś pewien, że zagrożenie jest realne? Może jednak hrabia wybierze kogoś innego? – zapytała bez przekonania.
Wobec tych słów lord Metcalf z trudem zachował spokój.
– Dobrze wiesz – zawołał – że nasza Emilia to jedyna panna w całym hrabstwie, która ma odpowiednią pozycję i posag. Inne są za młode albo już je złożono w rodzinnym grobowcu Cantendorfów! – wzburzył się.
Nie lubił rozmawiać z kobietami. Konieczność tłumaczenia spraw oczywistych szybko wyczerpywała jego cierpliwość. Miał świadomość, że trochę przesadza, jeszcze kilka panien by się znalazło, gdyby dobrze poszukać, ale emocje wzięły górę nad rozsądkiem.
– Masz rację. – Żona, widząc jego wzburzenie, postanowiła obrać inną taktykę. Uśmiechnęła się, a lord poczuł, że napięcie się zmniejszyło. – Ale przecież nie trzeba się tak bardzo spieszyć – powiedziała łagodnie. – Nawet hrabia Cantendorf musi pamiętać o dobrym wychowaniu i stosować się do norm towarzyskich.
– Musi?! – zawołał mąż, znów podnosząc głos o kilka tonów wyżej, niż wypadało. – Dlaczego kobiety nic nie rozumieją? – zapytał, po czym odruchowo rozejrzał się po pokoju, jakby chciał znaleźć towarzysza rozmowy wystarczająco inteligentnego, by mu udzielił odpowiedzi.
Nikogo jednak nie było. Jedynym rozmówcą, jakim dysponował, była jego żona. Piękna kobieta z przestrachem wypisanym na twarzy i oczami po brzegi wypełnionymi brakiem zrozumienia.
– On się z niczym nie musi liczyć – denerwował się lord. – Dobrze o tym wiesz. Gdyby miał choć trochę przyzwoitości, już dawno wyprawiłby lady Adler do męża. Ona mieszka w zamku już od lat. Siedzi przy stole, prawie czyni honory pani domu. To przecież największy skandal w okolicy. Co na to twoje dobre wychowanie? – zapytał szyderczo. – Czy hrabia się z nim liczy?
W pokoju zapanowało milczenie. Margaret nie odpowiedziała. W kręgach dobrze urodzonych kobiet lady Adler nie istniała. Nie zapraszano jej na herbatki, sąsiedzkie spotkania ani uroczyste bale. Nie mówiono o niej, a przynajmniej nie wprost i nie publicznie. Mąż, wyciągając na światło dzienne tę żenującą sytuację tak otwarcie, wykazał się wielkim brakiem taktu. Teraz jednak nie było czasu, by zwracać mu uwagę.
– Nie liczy się z niczym. – Lord Metcalf odpowiedział sobie sam. – Bo dobrze wie, że cokolwiek zrobi, nikt nie odważy się wejść z nim w otwarty konflikt. Może mieszkać z lady Isabelle, jak długo tylko zechce. Jego pozycja gwarantuje mu nietykalność. Każdy by tak chciał – dodał na koniec, a lady Margaret wolała nie pytać, który z dwóch przywilejów utytułowanego sąsiada jest bardziej kuszący dla jej męża. Mieszkanie z tą bezwstydnicą, której żadna uczciwa kobieta nie poda ręki, czy też całkowita wolność dokonywania wyborów.
Milczała. Nie dlatego, że brakowało jej inteligencji, by wyciągnąć wnioski, jak się wydawało jej mężowi, ale z obawy przed ryzykiem. Była świadoma, jakie konsekwencje może mieć jedno niewłaściwie dobrane słowo. Mąż wyjdzie z pokoju, a ona niczego więcej się nie dowie.
Spojrzała na lorda w napięciu. Nie musiała pytać, od razu wiedziała, że jej mąż ma już gotowy plan.
– Twoja matka potrzebuje towarzystwa – rzekł stanowczo Metcalf, a ona tym razem nie zdołała opanować emocji.
– Nie! – zawołała, przyciskając dłonie do policzków. – Dlaczego akurat moja mama? To bardzo daleko.
– Zasługuje na wszystko, co najlepsze – rzekł lord i nawet doskonałe wychowanie nie zdołało zatuszować obłudy dźwięczącej w jego głosie. – A Emilia nabierze ogłady, przebywając trochę z babką – zakończył stanowczo.
– Jak długo? – zapytała cicho.
– Pół roku – zawahał się. – Może więcej. Czas pokaże. Nie martw się, to tylko kilka miesięcy, szybko minie. Właściwie to nawet nie musisz budzić naszej córki. Niech wypocznie przed podróżą. Ja wszystko zorganizuję.
Machinalnie pocałował żonę w policzek, choć w jego przypadku nie był to gest wynikający z uczucia, a jedynie ze stałych rytuałów, nad którymi się nie zastanawiał. Uznał sprawę za załatwioną. Wyszedł do biblioteki, wezwał lokaja, po czym zabrał się do pisania uprzejmego listu do teściowej. Nie przepadał za nią, ale dzisiaj potrzebował jej pomocy. Był pewien, że ją otrzyma. Dobro rodziny stanowiło dla wszystkich wartość nadrzędną, a ono wymagało, by Emilia jak najszybciej opuściła ten dom. Nikt nie mógł sobie pozwolić na to, by wejść w konflikt z hrabią Cantendorfem.
Zawahał się tylko przez chwilę. Spojrzał w okno na widoczne w oddali urokliwe wzgórza. Posiadłości majętnego sąsiada nie było stąd widać. Ale lord dobrze ją znał w każdym szczególe. Lasy i łąki, liczne wsie, potężny wiekowy zamek oraz domy w Londynie. O sumach zgromadzonych w banku wolał już nie myśleć, bo i bez tego zaczynało mu się kręcić w głowie, a coraz bardziej natrętna myśl nieprzyjemnie świdrowała jego mózg…
A gdyby tak zaryzykować? Przecież nie zostawiliby Emilii samej… Mogliby nawet codziennie ją odwiedzać. Pilnować jej bezpieczeństwa. Wysłać do zamku ze sztabem zaufanych służących i dam do towarzystwa, by chroniły swoją panią we dnie i w nocy. Z plotek wynikało, że ochrona jest potrzebna zwłaszcza w nocy.
Taki majątek – rzecz nie do pogardzenia. A sam hrabia przecież też jest mężczyzną przystojnym, można podejrzewać, że doskonale radzącym sobie w kontaktach z kobietami.
W męskim gronie zachowywał się jak człowiek rozsądny, o dużej ogładzie i szerokich horyzontach myślowych. Sprawić, by młodziutka płocha Emilia zakochała się w nim do utraty tchu, wydawało się najprostszą rzeczą na świecie. Wystarczyłby niewielki wysiłek.
Co się dzieje z jego żonami? – Lord wstał i zaczął się przechadzać po pokoju. – Dlaczego umierają?
To była zupełnie nieprawdopodobna historia. Nie wierzył w opowieści o morderstwach – aż tak bezkarny nie był nawet hrabia Cantendorf. Ani tak głupi. Wiele razy odwiedzał go szef policji, rzekomo z uprzejmą wizytą. Sprawdził dokładnie okoliczności każdej śmierci. Zawsze istniało niepodważalne wyjaśnienie. Dwa razy panie Cantendorf przenosiły się na tamten świat z powodu komplikacji okołoporodowych, raz przyczyną śmierci było zapalenie płuc, a w ostatnim przypadku ponoć suchoty. Poza tym żadna z rodzin nie złożyła formalnej skargi na hrabiego. Wszyscy milczeli. Liczba plotek była wprost proporcjonalna do zaciętości, z jaką zainteresowani zaciskali usta, kiedy słyszeli jakiekolwiek pytania.
Ale może Emilia da sobie radę? – Gwałtownie potarł czoło zroszone maleńkimi kropelkami potu. – Może przegoni lady Adler? Urodzi wymarzonego dziedzica? Stanie się pierwszą damą w całej okolicy? Wniesie do rodziny splendor i bogactwo, jakich nigdy dotąd jej bliskim nie udało się osiągnąć?
Rozmarzył się na moment, ale szybko przypomniał sobie blade oblicza poprzednich pań na zamku Cantendorf. Od razu można było zauważyć, że coś jest nie tak. Żadna z nich nie utrzymywała rozległych kontaktów towarzyskich. Nie bawiły się, nie korzystały ze swojej pozycji społecznej. Ich śluby, poza pierwszym, były skromne, a balów w zamku nie organizowano, bo gospodarz właściwie stale był w żałobie.
Na samą myśl, że Emilia siądzie zasmucona na końcu długiego stołu w zamku, lord Metcalf zadrżał.
Kochał swoją córkę; skrycie marzył o kolejnym potomku, ale na to chyba nie było już szans. W małżeńskiej sypialni właściwie od początku czuł się jak podczas wizyty u lekarza. Zimno, biało, trzeba się rozebrać i człowiek przez cały czas czuje się skrępowany. Unikał tych spotkań, jak tylko mógł. To i tak cud, że udało im się począć jedno dziecko.
Nie miał zamiaru narażać ukochanej córki na najmniejsze choćby niebezpieczeństwo. Szybko, choć nie bez trudu, odpędził od siebie marzenia o awansie społecznym kosztem Emilii. Była dla niego zbyt cenna.
Złożył list i zaplombował. Córka spała i nie zamierzał jej budzić, by się z nią konsultować w tej sprawie. Jej opinia nie miała żadnego znaczenia – nie był taki nowoczesny, aby wspólnie z dzieckiem, nawet już dorosłym, omawiać swoje decyzje. Nawet by mu to nie przyszło do głowy, tym bardziej że liczył się czas. Dziewczyna musiała wyjechać jak najszybciej.
Lord Metcalf nie miał złudzeń. Wiedział, co teraz się stanie. Hrabia nie lubił być wdowcem, ten stan nigdy nie trwał u niego zbyt długo. Zachowywanie pozorów również nie zajmowało wysokiej pozycji na liście jego priorytetów. Przedłużająca się ponad wszelką przyzwoitość wizyta lady Isabelle Adler, żony zasłużonego na dworze arystokraty, była tego najlepszym dowodem.
Oboje małżonkowie przybyli na zamek Cantendorf kilka lat temu. Lady Adler w nieskończoność pakowała walizki, oficjalnie wciąż przygotowując się do wyjazdu. Nie bacząc na niechęć otoczenia ani na protesty męża, który musiał ją opuścić i wrócić do stolicy, wciąż mieszkała na zamku, czasem nawet pełniąc honory pani domu ku oburzeniu całego środowiska.
Kto wie, co się tam jeszcze działo i w jaki sposób wpływało to na młode żony hrabiego, którym nie udawało się w tych warunkach przetrwać. Ludzie snuli różne przypuszczenia.
Hrabia Aleksander jawnie popierał ten stan rzeczy. Huczało od plotek, czas płynął, kolejne żony przestępowały próg jego domostwa, a on nie zmieniał swojego postępowania. Gdyby nie fakt, że w hrabstwie Cantendorf, urokliwej krainie na północy Anglii, był on najbogatszym i niezmiernie wpływowym człowiekiem, a od dobrych stosunków z nim zależały interesy większości rodzin, już dawno zostałby wykluczony z towarzystwa.
Zasady są jednak dla równych, równiejsi mogą z nich kpić do woli. Hrabia czerpał z tego prawa pełnymi garściami.
***
Kate Milton rozcinała nożyczkami szwy na sukience uszytej przez jedyną pokojówkę, jaka się jeszcze ostała w domu.
– Co za partactwo! – narzekała, pomagając sobie w trudniejszych momentach zębami. – Dlaczego ojciec zostawił w domu najmniej rozgarniętą spośród wszystkich dziewcząt, a zwolnił wszystkie pracowite i mądre?
– Bo ta jest najtańsza – spokojnie odpowiedziała Amelia, starsza siostra Kate. Ona również oglądała swoją suknię, sprawdzając materiał dokładnie, kawałek po kawałku. Ubrania były nie pierwszej nowości. Już dwa razy przerabiane i dopasowywane do zmieniających się figur dziewcząt. Kolejna przeróbka stanowiłaby spore wyzwanie nawet dla fachowca. Ostatnia pokojówka w tym domu w sposób ewidentny sobie z nim nie poradziła.
– Boję się – powiedziała nagle Kate i spojrzała na siostrę. Ale Amelia, choć starsza, nie mogła stać się dla niej oparciem. Na dźwięk tych słów w jej oczach pojawiło się jeszcze większe przerażenie.
– Nie jest tak źle. – Kate momentalnie zmieniła kierunek rozmowy. Zrobiło jej się żal siostry. – Ciotka Matylda jeszcze nie odpisała. Na pewno lada dzień przyjdą dobre wieści – powiedziała szybko.
– Nie wiem. – Amelia, raz przypomniawszy sobie rodzinne troski, niełatwo dawała się pocieszyć. – Tak długo już czekamy na list – powiedziała. – To zły znak. Minęło wiele miesięcy. Gdyby ciotka chciała nam coś zaproponować, dawno by to zrobiła, a nawet nie wysłała odpowiedzi.
– Może się zastanawia? – Kate próbowała się złapać jakiejkolwiek nadziei. Poprawiła niesforne rude loki i, jak zwykle w takich momentach, spojrzała z podziwem na piękne jasne włosy siostry. Układały się elegancko nawet po spacerze w wietrzny dzień. Kate nie zdołała dowieźć schludnej fryzury powozem na swój pierwszy bal.
– Nie sądzę – westchnęła Amelia. – Ciotka jest zdecydowaną kobietą, szybko podejmuje decyzje. Obawiam się, że będziemy musieli poradzić sobie sami. Mam tylko nadzieję, że tata coś wymyśli – dodała, ale w jej głosie nie było zwykłej pewności.
– Na to jest już za późno. – Kate porzuciła starania, by poszukiwać w ich sytuacji dobrych stron. Szkoda jej było czasu na próby znalezienia czegoś, co nie istnieje. – Długi są zbyt wielkie – powiedziała poważnym tonem. – Jeszcze rok temu, gdyby ojciec opamiętał się w porę, była szansa na ratunek. Teraz nic nie można zrobić. Pieniędzy już wcale nie mamy, a co gorsza, słyszałam, jak służba plotkowała, że umowa dzierżawna też jest zastawiona. Z czego oddamy długi?
To pytanie, powtarzane w tym domu od kilku miesięcy, znów pozostało bez odpowiedzi.
– Myślisz, że hrabia Cantendorf wie o wszystkim? – zapytała Amelia, a jej szare oczy rozszerzyły się ze strachu na samo wspomnienie właściciela dworu. Dzierżawili od hrabiego posiadłość, las, łąki, pola i obszerny dom. Od jego decyzji zależał los rodziny. A nie było powodu, by przypuszczać, że Aleksander Cantendorf wykaże się zrozumieniem wobec zaległości finansowych pana Miltona. Miał opinię sprawiedliwego, ale surowego człowieka.
Amelia widywała go rzadko i zawsze potem długo opanowywała drżenie kolan. Hrabia najczęściej pędził przez pola na swoim ciemnym rumaku pochylony, skupiony, mroczny. I wielki – jak wszystko, co go dotyczyło. Wielkie nazwisko, ogromny zamek, rozległe posiadłości, wysokie dochody, bardzo zła sława.
Amelia wcale się nie dziwiła, że jego żony tak krótko żyją. Ona umarłaby chyba na samą myśl o choćby jednej spędzonej z nim nocy.
Na dodatek ta skórzana rękawica wiecznie skrywająca dłoń. Kto wie, co się pod nią znajduje?…
– Sądzę, że tak. – Głos Kate wyrwał ją z zamyślenia. – Tutaj nic się przed nim nie ukryje. Podejrzewam, iż tylko przygotowaniom do pogrzebu zawdzięczamy fakt, że jeszcze mamy dach nad głową.
Amelia odłożyła cerowaną sukienkę. Usiadła na szerokim parapecie okna i przytuliła twarz do szyby. Była bardzo blada. W zimie kilka razy chorowała. Oszczędności na ogrzewaniu powodowały nawroty ciężkiego przeziębienia. Teraz pogoda była znacznie łaskawsza, ale zmartwienie, jakie ciążyło nad całą rodziną, nie pozwalało Amelii całkowicie wrócić do sił. Mimo wyczerpania chorobą wciąż była piękna. Delikatna, urocza blondynka. Z cieniutką talią, zgrabnymi stopami i miłą twarzą otoczoną kaskadą prostych, jasnych włosów.
– Powiedziałam o wszystkim Alfredowi – zwierzyła się siostrze.
– Dobrze zrobiłaś – odparła Kate. – Zresztą jego rodzice na pewno od dawna są zorientowani w sytuacji. To, że wciąż nas odwiedza, doskonale o nim świadczy. Widać kocha cię bez względu na wszystko.
– Tak – rozpromieniła się Amelia, a na jej bladej twarzy pojawił się rumieniec. – On jest bardzo dobry. Chciałby, żebyśmy się pobrali już tego lata. Ja go powstrzymuję, ponieważ boję się iść z taką nowiną do naszych rodziców. Skąd wezmą pieniądze na przyjęcie weselne, wyprawę czy choćby tylko odpowiednie ubranie? O posagu nawet już nie marzę. Och, Kate, na wszystko jest już za późno… A jeśli jego ojciec się nie zgodzi… Ostatnio zachowuje się w stosunku do mnie z coraz większym dystansem.
– Uspokój się. – Kate podeszła do siostry i przytuliła ją mocno. – Sprawy się jakoś ułożą. Zrobimy skromniejszy poczęstunek…
– Za co? Przecież my nie mamy już nic! – przerwała jej gwałtownie Amelia. – Nie mogę żądać od Alfreda, żeby brał wszystkie wydatki na siebie. Jak potem spojrzałabym jego rodzinie w oczy? Jeszcze dwa lata temu nasza sytuacja była podobna, teraz wszystko się zmieniło. Ja jestem nędzarką, a on wciąż synem szanowanego, zamożnego obywatela. Dlaczego ojciec zajął się interesami? – zakończyła z żalem.
To pytanie również często gościło w domu Miltonów. Wypowiadane było jednak znacznie ciszej i wyłącznie pod nieobecność pana domu.
– Dopóki tylko administrował dworem i gospodarstwem, sprawy szły bardzo dobrze. Na tym się przynajmniej zna – ciągnęła Amelia.
– Chciał więcej – odparła Kate. – Tak mówi mama. Podobno wszyscy mężczyźni są tacy. Niczego nie potrafią docenić i zawsze chcą więcej.
– Dlaczego nikt go nie powstrzymał? – Broda Amelii zaczęła się trząść. Kate przygarnęła siostrę do siebie. – Interesy w mieście to za trudna sprawa dla takiego prostolinijnego człowieka jak nasz tata. Każdemu ufa, wszędzie widzi dobre okazje i wciąż żyje mrzonkami, że jeszcze jedna próba i odbije się od dna. Teraz jest już za późno na odwrót.
– Tylko jeden człowiek mógłby nam pomóc – westchnęła Kate. – Dla niego to takie proste. Nawet by nie zauważył różnicy w finansach, gdyby nam darował dług. Hrabia jest przecież tak bardzo bogaty…
Amelia tylko westchnęła. Miała dopiero dziewiętnaście lat, ale już wiedziała, że życie w ten sposób nie działa. Hrabia nie sprawiał wrażenia dobrodusznego wujaszka, który lubi robić miłe niespodzianki. Wyglądał raczej na groźnego mężczyznę, z tych, co bez oporów biorą wszystko, czego zapragną, i nigdy się nie litują.
– Może mogłybyśmy wcale nie iść na ten pogrzeb? – Amelia odrzuciła reperowaną sukienkę. – Ta szmatka i tak do niczego się nie nadaje. Narobimy sobie tylko wstydu.
– Ojciec nie pozwoli nam zostać w domu – odparła Kate łagodnie. – Musi teraz dbać o dobre stosunki z hrabią.
– Ach! Co za bzdura! Cantendorf nas przecież nawet nie zauważy. Kim są dla niego dwie biedne panny w starych ubraniach i z własnoręcznie ułożonymi fryzurami? Szarą masą.
Kate przytuliła ją jeszcze raz. Siostra nie zasługiwała na taki los. Była pogodną, pracowitą dziewczyną, która każdemu starała się pomóc. Wychowana w miłości oddawała innym dobre emocje z nawiązką. Zakochała się szczerze i całym sercem. Wzajemne uczucie łączyło ich z Alfredem już długo. W normalnej sytuacji byliby już pewnie po ślubie. Ale Kate nie miała dobrych przeczuć. Cokolwiek mówił Alfred na temat ich wspólnych planów, to jednak jego wizyty były ostatnio coraz rzadsze i krótsze.
Bieda ma moc lodowatej wody. Studzi największy nawet żar, niestety.
– Nie płaczmy już. – Amelia się ocknęła. – Skoro nie ma wyjścia, skończmy te nieszczęsne sukienki i zabierajmy się do pracy. Jeszcze sporo rzeczy dzisiaj do zrobienia. Przed domem posiały się pierwiosnki. Trzeba je przesadzić bliżej, tuż pod okna. Niech będzie przynajmniej pięknie, skoro nie może być spokojnie i szczęśliwie.
– Jeszcze ktoś zobaczy, że pracujemy jak chłopki, i mama będzie zła – powiedziała Kate.
– Włożymy fartuchy. Z daleka można nas będzie wziąć za pokojówki, a zanim ktoś podjedzie bliżej, uciekniemy. Chodź. Trzeba sobie radzić, w przeciwnym razie to my uschniemy jak żona hrabiego.
– Wierzysz w te suchoty? – Kate spojrzała na siostrę.
– Nie wiem, może to prawda. Ludzie różnie mówią.
– Ja stawiam na wiedźmę Alice. Była przy każdej śmierci. Jest zielarką. Dobrze wiesz, że każdego potrafi uleczyć. Nawet pastor, choć oficjalnie ją wyklął, ponoć kazał ją sprowadzić tej nocy, kiedy go ciężka niemoc zdjęła. Wiedźma mu pomogła. A żonom hrabiego nigdy.
– Ona nie jest prawdziwą wiedźmą – poprawiła ją siostra. – Ludzie tylko ją tak nazywają ze strachu. I lepiej o niej nie wspominaj. – Amelia chyba też się bała. – To sprowadza nieszczęście.
– Musiałaby mieć w tym jakiś interes. – Kate nie przejmowała się ostrzeżeniami siostry. – Głowię się nad tą zagadką już od dawna i nic nie rozumiem.
– Mądrzejsi od ciebie też nie dają rady. Lepiej daj sobie spokój i chodź ze mną uporządkować salon. Jutro pogrzeb, zjedzie się mnóstwo ludzi. Nie wiadomo, kto nas odwiedzi. Nie musi cały świat od razu wiedzieć, że nie mamy służby.
Kate kiwnęła głową. Pochyliły się nad szyciem, a potem pobiegły do kolejnej pracy. Amelia skrupulatnie przykładała się do swoich zajęć, ale jej siostra myślami była gdzie indziej. W smaganym wiatrem starym zamku.