Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Saga rodu Cantendorfów 1. Tajemnica zamku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 lutego 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Saga rodu Cantendorfów 1. Tajemnica zamku - ebook

Bajkowa historia o mrocznych tajemnicach, sile sióstr i kobiecym sprycie, bez którego nie byłoby szczęśliwych zakończeń.

Hrabstwo huczy od plotek z powodu niewyjaśnionej śmierci kolejnej żony tajemniczego hrabiego Aleksandra Canterdorfa. Podobnie jak trzy poprzednie, nie zdołała dać mu wyczekiwanego potomka.Czy to powód jej śmierci? I kto jest jej winny ? Zazdrosna i rządna bogactwa kochanka Aleksandra Isabelle, budząca lęk mieszkańców wiedźma Alice, czy może gospodyni zamku, która ma zbytwielki wpływ na życie hrabiego?

Okoliczne szlachetne rody w obawie o życie córek zaczynają ukrywać panny na wydaniu. Tylko rodzina Miltonów stojąca na progu bankructwa nie zawaha się przed ryzykownym krokiem, by ratować swoją pozycję. Pomimo fatalnej sławy Aleksandra zamierzają przedstawić mu córki.

Tymczasem Aleksander nieoczekiwanie zakochuje się. Z wzajemnością. Czy uczucie ma szansę przetrwać? I jaką cenę przyjdzie za nie zapłacić?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67502-55-9
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

– Młoda hra­bina Can­ten­dorf nie żyje. Pogrzeb odbę­dzie się za dwa dni. – Taka wia­do­mość gruch­nęła z samego rana, wywo­łu­jąc ogromne poru­sze­nie w całej oko­licy.

– Ktoś ją zamor­do­wał! – szep­tały praczki zebrane nad stru­mie­niem.

– Zabił z zimną krwią. – Kucharka sto­jąca w kolejce do rzeź­nika rów­nież nie miała żad­nych wąt­pli­wo­ści.

– Łeb jej, kon­kret­nie, ukrę­cił – mówił lokaj lorda Met­calfa, wkła­da­jąc swo­jemu panu mary­narkę do jazdy kon­nej. – Wszy­scy wie­dzą, jak było, ale to czy­ściutka robota. Hra­bia to facho­wiec. Nie ma się kon­kret­nie do czego przy­cze­pić. Nikt złego słowa prze­ciw hra­biemu nie powie.

Lord Met­calf nie miał w zwy­czaju komen­to­wać bie­żą­cych wyda­rzeń w obec­no­ści swo­jego lokaja, ale tego ranka nic nie działo się jak zazwy­czaj. Lord był wzbu­rzony tak bar­dzo, że nie potra­fił ukryć swo­ich emo­cji.

– Przy­znaję, że ta sytu­acja daleka jest od tego, co zwy­kli­śmy uwa­żać za sto­sowne – powie­dział ostroż­nie, po czym zamilkł, widząc, jak lokaj pil­nie wsłu­chuje się w słowa swo­jego chle­bo­dawcy, gotów natych­miast po opusz­cze­niu pokoju powtó­rzyć je innym pra­cow­ni­kom, ubar­wia­jąc oczy­wi­ście i inter­pre­tu­jąc po swo­jemu. – Dzię­kuję – zakoń­czył sta­now­czo.

Pokrę­cił głową w zadu­mie, popra­wił man­kiety koszuli, ode­brał od lokaja kape­lusz i szpi­crutę, po czym skie­ro­wał się do drzwi.

Scho­dził powoli po sze­ro­kich scho­dach rodo­wej rezy­den­cji. W hallu zauwa­żył dwie poko­jówki, które zawzię­cie dys­ku­to­wały skryte w kącie za wielką palmą.

– Podobno ją zamę­czył… w łóżku. – Policzki mło­dej dziew­czyny aż pło­nęły z prze­ję­cia. – Wyobra­żasz sobie?! Taki wielki męż­czy­zna, przy­stojny… – zawie­siła głos. Spra­wiała wra­że­nie, jakby sama chęt­nie pozwo­liła się zamę­czyć hra­biemu. Za każdą cenę.

– Ale kto ci o tym powie­dział? – Jej kole­żanka nie mogła dać wiary tym sło­wom. W prze­ci­wień­stwie do towa­rzyszki o poży­ciu mał­żeń­skim miała bar­dzo mgli­ste poję­cie.

– Nasza gospo­dyni. Taka z niej świę­toszka. Za jeden marny uśmiech do lokaja bije kijem po rękach, ale sama aż się trzę­sie, kiedy sły­szy opo­wie­ści o tym, co hra­bia wypra­wia w sypialni.

– Co takiego… – Pyta­nie nie zdą­żyło paść. Dziew­czyny zauwa­żyły swo­jego pra­co­dawcę i natych­miast się wypro­sto­wały, sta­ra­jąc się przy­brać uprzejmy i w miarę moż­li­wo­ści opa­no­wany wyraz twa­rzy.

Ukło­niły się, po czym, suge­ru­jąc wiel­kie zaan­ga­żo­wa­nie w obo­wiązki, zaczęły ener­gicz­nie wycie­rać kurze. Lord wes­tchnął. Nie miał siły dener­wo­wać się tym wido­kiem, choć nie­na­wi­dził plot­ko­wa­nia. Dzi­siaj jed­nak nic nie mógł na to pora­dzić – wszy­scy i tak mówili teraz tylko o zmar­łej żonie hra­biego. Tego nie dało się unik­nąć.

Nagle zatrzy­mał się tknięty nie­do­brą myślą. Stra­cił ochotę na prze­jażdżkę. Rzu­cił szpi­crutę na ciemną dębową komodę i szyb­kim kro­kiem wró­cił na pię­tro. Skie­ro­wał się w prawo, ku pięk­nym bia­łym drzwiom. Zapu­kał deli­kat­nie, po czym, usły­szaw­szy zapro­sze­nie, szybko wszedł do małego salonu, gdzie żona zwy­kle piła poranną her­batę lub pisała listy.

– Dzień dobry – przy­wi­tał się.

Na jego widok lady Mar­ga­ret pod­nio­sła głowę. Była zasko­czona i nie­zbyt zado­wo­lona z tej nie­spo­dzie­wa­nej wizyty, ale dosko­nałe wycho­wa­nie, jakie ode­brała w mło­do­ści, było jak auto­ma­tycz­nie reagu­jący sys­tem, dzia­ła­jący spraw­nie w każ­dej sytu­acji. Uprzejme zain­te­re­so­wa­nie szybko odma­lo­wało się w jej pięk­nych ciem­nych oczach, a towa­rzy­szący mu cie­pły uśmiech spra­wiał wra­że­nie w pełni szcze­rego.

Lord Met­calf pod­szedł do żony, po czym poca­ło­wał ją w poli­czek.

– Czy nasza córka już wstała? – zapy­tał.

– Nie – odparła lady Met­calf i poczuła zimny dreszcz złego prze­czu­cia. – Jesz­cze śpi – dodała.

– Obudź ją, pro­szę, i powiedz, że cze­kam w biblio­tece. – Ton wypo­wie­dzi lorda był bar­dzo sta­now­czy.

– Nie będziesz dzi­siaj jeź­dził konno? – zapy­tała lady Mar­ga­ret, gra­jąc na zwłokę. Bała się, że mąż wyj­dzie, niczego nie wyja­śnia­jąc, jak to miał w zwy­czaju czę­sto czy­nić.

– Są waż­niej­sze sprawy – powie­dział. Choć jego głos brzmiał spo­koj­nie, to jed­nak gesty­ku­la­cja oraz nie­równy krok, jakim prze­mie­rzał pokój, świad­czyły o spo­rym wzbu­rze­niu. – Sły­sza­łaś pew­nie naj­now­sze wie­ści? – zapy­tał, naj­wy­raź­niej decy­du­jąc się jed­nak na dłuż­szą roz­mowę z żoną.

– Tak. Marta opo­wie­działa mi rano, co się wyda­rzyło. Całe mia­steczko mówi tylko o tym. Ale co ma z tym wspól­nego nasza córka? – zapy­tała odru­chowo, po czym mocno się zanie­po­ko­iła, zanim jesz­cze mąż zdą­żył udzie­lić jej odpo­wie­dzi. – Nie sądzisz chyba, że hra­bia znów będzie szu­kał żony?! – zawo­łała. – Prze­cież jest żałoba. Potrze­buje czasu…

– Czasu… – Jej mąż pogar­dli­wie wzniósł oczy, jakby chciał spraw­dzić, czy nie­biosa widzą, do jakiego poziomu musi się zni­żać, by nawią­zać kon­takt ze swoją piękną, posażną, ale nie­zbyt bystrą żoną. – Ostat­nim razem hra­bia Can­ten­dorf doko­ny­wał prze­glądu kan­dy­da­tek już na pogrze­bie. Teraz też tak będzie.

Lady Met­calf mil­czała. Dobre maniery unie­moż­li­wiały jej wypo­wie­dze­nie tego, co naprawdę myślała. Ni­gdy nie była z mężem w tak przy­ja­ciel­skiej zaży­ło­ści, by się zdo­być na szcze­rość. Nie umiała teraz przy­jąć pozy­cji part­nera, by jasno wyło­żyć swoje argu­menty. Nawyki oka­zały się zbyt silne. Matka przez całe życie uczyła ją grać słodką, opa­no­waną, dobrze uło­żoną panienkę i tak już zostało. Pomo­gło jej to dobrze wyjść za mąż, ale blo­ko­wało nawią­za­nie praw­dzi­wej rela­cji z lor­dem Met­calfem.

– Po co się nara­żać na nie­po­trzebne kom­pli­ka­cje? – Mąż mówił do niej, ale patrzył w inną stronę. Nale­żało przy­pusz­czać, że nie ocze­ki­wał odpo­wie­dzi. – Dobrze wiesz, że Alek­san­der Can­ten­dorf może wszystko. Od lat nie liczy się z opi­nią ludzi. Co zro­bimy, jeśli poprosi o rękę Emi­lii? – Spoj­rzał wresz­cie na Mar­ga­ret, ale zanim zdą­żyła otwo­rzyć usta, sam odpo­wie­dział na swoje pyta­nie: – Nie możemy sobie pozwo­lić na to, by odmó­wić i nara­zić się na jego gniew. A oddać mu córkę to jak wydać na nią wyrok.

– Wiem… – Żona gorącz­kowo poszu­ki­wała jakie­goś argu­mentu, który mógłby uchro­nić ich uko­chaną jedy­naczkę przed opusz­cze­niem domu. – Ale czy jesteś pewien, że zagro­że­nie jest realne? Może jed­nak hra­bia wybie­rze kogoś innego? – zapy­tała bez prze­ko­na­nia.

Wobec tych słów lord Met­calf z tru­dem zacho­wał spo­kój.

– Dobrze wiesz – zawo­łał – że nasza Emi­lia to jedyna panna w całym hrab­stwie, która ma odpo­wied­nią pozy­cję i posag. Inne są za młode albo już je zło­żono w rodzin­nym gro­bowcu Can­ten­dor­fów! – wzbu­rzył się.

Nie lubił roz­ma­wiać z kobie­tami. Koniecz­ność tłu­ma­cze­nia spraw oczy­wi­stych szybko wyczer­py­wała jego cier­pli­wość. Miał świa­do­mość, że tro­chę prze­sa­dza, jesz­cze kilka panien by się zna­la­zło, gdyby dobrze poszu­kać, ale emo­cje wzięły górę nad roz­sąd­kiem.

– Masz rację. – Żona, widząc jego wzbu­rze­nie, posta­no­wiła obrać inną tak­tykę. Uśmiech­nęła się, a lord poczuł, że napię­cie się zmniej­szyło. – Ale prze­cież nie trzeba się tak bar­dzo spie­szyć – powie­działa łagod­nie. – Nawet hra­bia Can­ten­dorf musi pamię­tać o dobrym wycho­wa­niu i sto­so­wać się do norm towa­rzy­skich.

– Musi?! – zawo­łał mąż, znów pod­no­sząc głos o kilka tonów wyżej, niż wypa­dało. – Dla­czego kobiety nic nie rozu­mieją? – zapy­tał, po czym odru­chowo rozej­rzał się po pokoju, jakby chciał zna­leźć towa­rzy­sza roz­mowy wystar­cza­jąco inte­li­gent­nego, by mu udzie­lił odpo­wie­dzi.

Nikogo jed­nak nie było. Jedy­nym roz­mówcą, jakim dys­po­no­wał, była jego żona. Piękna kobieta z prze­stra­chem wypi­sa­nym na twa­rzy i oczami po brzegi wypeł­nio­nymi bra­kiem zro­zu­mie­nia.

– On się z niczym nie musi liczyć – dener­wo­wał się lord. – Dobrze o tym wiesz. Gdyby miał choć tro­chę przy­zwo­ito­ści, już dawno wypra­wiłby lady Adler do męża. Ona mieszka w zamku już od lat. Sie­dzi przy stole, pra­wie czyni honory pani domu. To prze­cież naj­więk­szy skan­dal w oko­licy. Co na to twoje dobre wycho­wa­nie? – zapy­tał szy­der­czo. – Czy hra­bia się z nim liczy?

W pokoju zapa­no­wało mil­cze­nie. Mar­ga­ret nie odpo­wie­działa. W krę­gach dobrze uro­dzo­nych kobiet lady Adler nie ist­niała. Nie zapra­szano jej na her­batki, sąsiedz­kie spo­tka­nia ani uro­czy­ste bale. Nie mówiono o niej, a przy­naj­mniej nie wprost i nie publicz­nie. Mąż, wycią­ga­jąc na świa­tło dzienne tę żenu­jącą sytu­ację tak otwar­cie, wyka­zał się wiel­kim bra­kiem taktu. Teraz jed­nak nie było czasu, by zwra­cać mu uwagę.

– Nie liczy się z niczym. – Lord Met­calf odpo­wie­dział sobie sam. – Bo dobrze wie, że cokol­wiek zrobi, nikt nie odważy się wejść z nim w otwarty kon­flikt. Może miesz­kać z lady Isa­belle, jak długo tylko zechce. Jego pozy­cja gwa­ran­tuje mu nie­ty­kal­ność. Każdy by tak chciał – dodał na koniec, a lady Mar­ga­ret wolała nie pytać, który z dwóch przy­wi­le­jów uty­tu­ło­wa­nego sąsiada jest bar­dziej kuszący dla jej męża. Miesz­ka­nie z tą bez­wstyd­nicą, któ­rej żadna uczciwa kobieta nie poda ręki, czy też cał­ko­wita wol­ność doko­ny­wa­nia wybo­rów.

Mil­czała. Nie dla­tego, że bra­ko­wało jej inte­li­gen­cji, by wycią­gnąć wnio­ski, jak się wyda­wało jej mężowi, ale z obawy przed ryzy­kiem. Była świa­doma, jakie kon­se­kwen­cje może mieć jedno nie­wła­ści­wie dobrane słowo. Mąż wyj­dzie z pokoju, a ona niczego wię­cej się nie dowie.

Spoj­rzała na lorda w napię­ciu. Nie musiała pytać, od razu wie­działa, że jej mąż ma już gotowy plan.

– Twoja matka potrze­buje towa­rzy­stwa – rzekł sta­now­czo Met­calf, a ona tym razem nie zdo­łała opa­no­wać emo­cji.

– Nie! – zawo­łała, przy­ci­ska­jąc dło­nie do policz­ków. – Dla­czego aku­rat moja mama? To bar­dzo daleko.

– Zasłu­guje na wszystko, co naj­lep­sze – rzekł lord i nawet dosko­nałe wycho­wa­nie nie zdo­łało zatu­szo­wać obłudy dźwię­czą­cej w jego gło­sie. – A Emi­lia nabie­rze ogłady, prze­by­wa­jąc tro­chę z babką – zakoń­czył sta­now­czo.

– Jak długo? – zapy­tała cicho.

– Pół roku – zawa­hał się. – Może wię­cej. Czas pokaże. Nie martw się, to tylko kilka mie­sięcy, szybko minie. Wła­ści­wie to nawet nie musisz budzić naszej córki. Niech wypocz­nie przed podróżą. Ja wszystko zor­ga­ni­zuję.

Machi­nal­nie poca­ło­wał żonę w poli­czek, choć w jego przy­padku nie był to gest wyni­ka­jący z uczu­cia, a jedy­nie ze sta­łych rytu­ałów, nad któ­rymi się nie zasta­na­wiał. Uznał sprawę za zała­twioną. Wyszedł do biblio­teki, wezwał lokaja, po czym zabrał się do pisa­nia uprzej­mego listu do teścio­wej. Nie prze­pa­dał za nią, ale dzi­siaj potrze­bo­wał jej pomocy. Był pewien, że ją otrzyma. Dobro rodziny sta­no­wiło dla wszyst­kich war­tość nad­rzędną, a ono wyma­gało, by Emi­lia jak naj­szyb­ciej opu­ściła ten dom. Nikt nie mógł sobie pozwo­lić na to, by wejść w kon­flikt z hra­bią Can­ten­dor­fem.

Zawa­hał się tylko przez chwilę. Spoj­rzał w okno na widoczne w oddali uro­kliwe wzgó­rza. Posia­dło­ści majęt­nego sąsiada nie było stąd widać. Ale lord dobrze ją znał w każ­dym szcze­góle. Lasy i łąki, liczne wsie, potężny wie­kowy zamek oraz domy w Lon­dy­nie. O sumach zgro­ma­dzo­nych w banku wolał już nie myśleć, bo i bez tego zaczy­nało mu się krę­cić w gło­wie, a coraz bar­dziej natrętna myśl nie­przy­jem­nie świ­dro­wała jego mózg…

A gdyby tak zary­zy­ko­wać? Prze­cież nie zosta­wi­liby Emi­lii samej… Mogliby nawet codzien­nie ją odwie­dzać. Pil­no­wać jej bez­pie­czeń­stwa. Wysłać do zamku ze szta­bem zaufa­nych słu­żą­cych i dam do towa­rzy­stwa, by chro­niły swoją panią we dnie i w nocy. Z plo­tek wyni­kało, że ochrona jest potrzebna zwłasz­cza w nocy.

Taki mają­tek – rzecz nie do pogar­dze­nia. A sam hra­bia prze­cież też jest męż­czy­zną przy­stoj­nym, można podej­rze­wać, że dosko­nale radzą­cym sobie w kon­tak­tach z kobie­tami.

W męskim gro­nie zacho­wy­wał się jak czło­wiek roz­sądny, o dużej ogła­dzie i sze­ro­kich hory­zon­tach myślo­wych. Spra­wić, by mło­dziutka pło­cha Emi­lia zako­chała się w nim do utraty tchu, wyda­wało się naj­prost­szą rze­czą na świe­cie. Wystar­czyłby nie­wielki wysi­łek.

Co się dzieje z jego żonami? – Lord wstał i zaczął się prze­cha­dzać po pokoju. – Dla­czego umie­rają?

To była zupeł­nie nie­praw­do­po­dobna histo­ria. Nie wie­rzył w opo­wie­ści o mor­der­stwach – aż tak bez­karny nie był nawet hra­bia Can­ten­dorf. Ani tak głupi. Wiele razy odwie­dzał go szef poli­cji, rze­komo z uprzejmą wizytą. Spraw­dził dokład­nie oko­licz­no­ści każ­dej śmierci. Zawsze ist­niało nie­pod­wa­żalne wyja­śnie­nie. Dwa razy panie Can­ten­dorf prze­no­siły się na tam­ten świat z powodu kom­pli­ka­cji oko­ło­po­ro­do­wych, raz przy­czyną śmierci było zapa­le­nie płuc, a w ostat­nim przy­padku ponoć suchoty. Poza tym żadna z rodzin nie zło­żyła for­mal­nej skargi na hra­biego. Wszy­scy mil­czeli. Liczba plo­tek była wprost pro­por­cjo­nalna do zacię­to­ści, z jaką zain­te­re­so­wani zaci­skali usta, kiedy sły­szeli jakie­kol­wiek pyta­nia.

Ale może Emi­lia da sobie radę? – Gwał­tow­nie potarł czoło zro­szone maleń­kimi kro­pel­kami potu. – Może prze­goni lady Adler? Uro­dzi wyma­rzo­nego dzie­dzica? Sta­nie się pierw­szą damą w całej oko­licy? Wnie­sie do rodziny splen­dor i bogac­two, jakich ni­gdy dotąd jej bli­skim nie udało się osią­gnąć?

Roz­ma­rzył się na moment, ale szybko przy­po­mniał sobie blade obli­cza poprzed­nich pań na zamku Can­ten­dorf. Od razu można było zauwa­żyć, że coś jest nie tak. Żadna z nich nie utrzy­my­wała roz­le­głych kon­tak­tów towa­rzy­skich. Nie bawiły się, nie korzy­stały ze swo­jej pozy­cji spo­łecz­nej. Ich śluby, poza pierw­szym, były skromne, a balów w zamku nie orga­ni­zo­wano, bo gospo­darz wła­ści­wie stale był w żało­bie.

Na samą myśl, że Emi­lia sią­dzie zasmu­cona na końcu dłu­giego stołu w zamku, lord Met­calf zadrżał.

Kochał swoją córkę; skry­cie marzył o kolej­nym potomku, ale na to chyba nie było już szans. W mał­żeń­skiej sypialni wła­ści­wie od początku czuł się jak pod­czas wizyty u leka­rza. Zimno, biało, trzeba się roze­brać i czło­wiek przez cały czas czuje się skrę­po­wany. Uni­kał tych spo­tkań, jak tylko mógł. To i tak cud, że udało im się począć jedno dziecko.

Nie miał zamiaru nara­żać uko­cha­nej córki na naj­mniej­sze choćby nie­bez­pie­czeń­stwo. Szybko, choć nie bez trudu, odpę­dził od sie­bie marze­nia o awan­sie spo­łecz­nym kosz­tem Emi­lii. Była dla niego zbyt cenna.

Zło­żył list i zaplom­bo­wał. Córka spała i nie zamie­rzał jej budzić, by się z nią kon­sul­to­wać w tej spra­wie. Jej opi­nia nie miała żad­nego zna­cze­nia – nie był taki nowo­cze­sny, aby wspól­nie z dziec­kiem, nawet już doro­słym, oma­wiać swoje decy­zje. Nawet by mu to nie przy­szło do głowy, tym bar­dziej że liczył się czas. Dziew­czyna musiała wyje­chać jak naj­szyb­ciej.

Lord Met­calf nie miał złu­dzeń. Wie­dział, co teraz się sta­nie. Hra­bia nie lubił być wdow­cem, ten stan ni­gdy nie trwał u niego zbyt długo. Zacho­wy­wa­nie pozo­rów rów­nież nie zaj­mo­wało wyso­kiej pozy­cji na liście jego prio­ry­te­tów. Prze­dłu­ża­jąca się ponad wszelką przy­zwo­itość wizyta lady Isa­belle Adler, żony zasłu­żo­nego na dwo­rze ary­sto­kraty, była tego naj­lep­szym dowo­dem.

Oboje mał­żon­ko­wie przy­byli na zamek Can­ten­dorf kilka lat temu. Lady Adler w nie­skoń­czo­ność pako­wała walizki, ofi­cjal­nie wciąż przy­go­to­wu­jąc się do wyjazdu. Nie bacząc na nie­chęć oto­cze­nia ani na pro­te­sty męża, który musiał ją opu­ścić i wró­cić do sto­licy, wciąż miesz­kała na zamku, cza­sem nawet peł­niąc honory pani domu ku obu­rze­niu całego śro­do­wi­ska.

Kto wie, co się tam jesz­cze działo i w jaki spo­sób wpły­wało to na młode żony hra­biego, któ­rym nie uda­wało się w tych warun­kach prze­trwać. Ludzie snuli różne przy­pusz­cze­nia.

Hra­bia Alek­san­der jaw­nie popie­rał ten stan rze­czy. Huczało od plo­tek, czas pły­nął, kolejne żony prze­stę­po­wały próg jego domo­stwa, a on nie zmie­niał swo­jego postę­po­wa­nia. Gdyby nie fakt, że w hrab­stwie Can­ten­dorf, uro­kli­wej kra­inie na pół­nocy Anglii, był on naj­bo­gat­szym i nie­zmier­nie wpły­wo­wym czło­wie­kiem, a od dobrych sto­sun­ków z nim zale­żały inte­resy więk­szo­ści rodzin, już dawno zostałby wyklu­czony z towa­rzy­stwa.

Zasady są jed­nak dla rów­nych, rów­niejsi mogą z nich kpić do woli. Hra­bia czer­pał z tego prawa peł­nymi gar­ściami.

***

Kate Mil­ton roz­ci­nała nożycz­kami szwy na sukience uszy­tej przez jedyną poko­jówkę, jaka się jesz­cze ostała w domu.

– Co za par­tac­two! – narze­kała, poma­ga­jąc sobie w trud­niej­szych momen­tach zębami. – Dla­czego ojciec zosta­wił w domu naj­mniej roz­gar­niętą spo­śród wszyst­kich dziew­cząt, a zwol­nił wszyst­kie pra­co­wite i mądre?

– Bo ta jest naj­tań­sza – spo­koj­nie odpo­wie­działa Ame­lia, star­sza sio­stra Kate. Ona rów­nież oglą­dała swoją suk­nię, spraw­dza­jąc mate­riał dokład­nie, kawa­łek po kawałku. Ubra­nia były nie pierw­szej nowo­ści. Już dwa razy prze­ra­biane i dopa­so­wy­wane do zmie­nia­ją­cych się figur dziew­cząt. Kolejna prze­róbka sta­no­wi­łaby spore wyzwa­nie nawet dla fachowca. Ostat­nia poko­jówka w tym domu w spo­sób ewi­dentny sobie z nim nie pora­dziła.

– Boję się – powie­działa nagle Kate i spoj­rzała na sio­strę. Ale Ame­lia, choć star­sza, nie mogła stać się dla niej opar­ciem. Na dźwięk tych słów w jej oczach poja­wiło się jesz­cze więk­sze prze­ra­że­nie.

– Nie jest tak źle. – Kate momen­tal­nie zmie­niła kie­ru­nek roz­mowy. Zro­biło jej się żal sio­stry. – Ciotka Matylda jesz­cze nie odpi­sała. Na pewno lada dzień przyjdą dobre wie­ści – powie­działa szybko.

– Nie wiem. – Ame­lia, raz przy­po­mniaw­szy sobie rodzinne tro­ski, nie­ła­two dawała się pocie­szyć. – Tak długo już cze­kamy na list – powie­działa. – To zły znak. Minęło wiele mie­sięcy. Gdyby ciotka chciała nam coś zapro­po­no­wać, dawno by to zro­biła, a nawet nie wysłała odpo­wie­dzi.

– Może się zasta­na­wia? – Kate pró­bo­wała się zła­pać jakiej­kol­wiek nadziei. Popra­wiła nie­sforne rude loki i, jak zwy­kle w takich momen­tach, spoj­rzała z podzi­wem na piękne jasne włosy sio­stry. Ukła­dały się ele­gancko nawet po spa­ce­rze w wietrzny dzień. Kate nie zdo­łała dowieźć schlud­nej fry­zury powo­zem na swój pierw­szy bal.

– Nie sądzę – wes­tchnęła Ame­lia. – Ciotka jest zde­cy­do­waną kobietą, szybko podej­muje decy­zje. Oba­wiam się, że będziemy musieli pora­dzić sobie sami. Mam tylko nadzieję, że tata coś wymy­śli – dodała, ale w jej gło­sie nie było zwy­kłej pew­no­ści.

– Na to jest już za późno. – Kate porzu­ciła sta­ra­nia, by poszu­ki­wać w ich sytu­acji dobrych stron. Szkoda jej było czasu na próby zna­le­zie­nia cze­goś, co nie ist­nieje. – Długi są zbyt wiel­kie – powie­działa poważ­nym tonem. – Jesz­cze rok temu, gdyby ojciec opa­mię­tał się w porę, była szansa na ratu­nek. Teraz nic nie można zro­bić. Pie­nię­dzy już wcale nie mamy, a co gor­sza, sły­sza­łam, jak służba plot­ko­wała, że umowa dzier­żawna też jest zasta­wiona. Z czego oddamy długi?

To pyta­nie, powta­rzane w tym domu od kilku mie­sięcy, znów pozo­stało bez odpo­wie­dzi.

– Myślisz, że hra­bia Can­ten­dorf wie o wszyst­kim? – zapy­tała Ame­lia, a jej szare oczy roz­sze­rzyły się ze stra­chu na samo wspo­mnie­nie wła­ści­ciela dworu. Dzier­ża­wili od hra­biego posia­dłość, las, łąki, pola i obszerny dom. Od jego decy­zji zale­żał los rodziny. A nie było powodu, by przy­pusz­czać, że Alek­san­der Can­ten­dorf wykaże się zro­zu­mie­niem wobec zale­gło­ści finan­so­wych pana Mil­tona. Miał opi­nię spra­wie­dli­wego, ale suro­wego czło­wieka.

Ame­lia widy­wała go rzadko i zawsze potem długo opa­no­wy­wała drże­nie kolan. Hra­bia naj­czę­ściej pędził przez pola na swoim ciem­nym rumaku pochy­lony, sku­piony, mroczny. I wielki – jak wszystko, co go doty­czyło. Wiel­kie nazwi­sko, ogromny zamek, roz­le­głe posia­dło­ści, wyso­kie dochody, bar­dzo zła sława.

Ame­lia wcale się nie dzi­wiła, że jego żony tak krótko żyją. Ona umar­łaby chyba na samą myśl o choćby jed­nej spę­dzo­nej z nim nocy.

Na doda­tek ta skó­rzana ręka­wica wiecz­nie skry­wa­jąca dłoń. Kto wie, co się pod nią znaj­duje?…

– Sądzę, że tak. – Głos Kate wyrwał ją z zamy­śle­nia. – Tutaj nic się przed nim nie ukryje. Podej­rze­wam, iż tylko przy­go­to­wa­niom do pogrzebu zawdzię­czamy fakt, że jesz­cze mamy dach nad głową.

Ame­lia odło­żyła cero­waną sukienkę. Usia­dła na sze­ro­kim para­pe­cie okna i przy­tu­liła twarz do szyby. Była bar­dzo blada. W zimie kilka razy cho­ro­wała. Oszczęd­no­ści na ogrze­wa­niu powo­do­wały nawroty cięż­kiego prze­zię­bie­nia. Teraz pogoda była znacz­nie łaskaw­sza, ale zmar­twie­nie, jakie cią­żyło nad całą rodziną, nie pozwa­lało Ame­lii cał­ko­wi­cie wró­cić do sił. Mimo wyczer­pa­nia cho­robą wciąż była piękna. Deli­katna, uro­cza blon­dynka. Z cie­niutką talią, zgrab­nymi sto­pami i miłą twa­rzą oto­czoną kaskadą pro­stych, jasnych wło­sów.

– Powie­dzia­łam o wszyst­kim Alfre­dowi – zwie­rzyła się sio­strze.

– Dobrze zro­bi­łaś – odparła Kate. – Zresztą jego rodzice na pewno od dawna są zorien­to­wani w sytu­acji. To, że wciąż nas odwie­dza, dosko­nale o nim świad­czy. Widać kocha cię bez względu na wszystko.

– Tak – roz­pro­mie­niła się Ame­lia, a na jej bla­dej twa­rzy poja­wił się rumie­niec. – On jest bar­dzo dobry. Chciałby, żeby­śmy się pobrali już tego lata. Ja go powstrzy­muję, ponie­waż boję się iść z taką nowiną do naszych rodzi­ców. Skąd wezmą pie­nią­dze na przy­ję­cie weselne, wyprawę czy choćby tylko odpo­wied­nie ubra­nie? O posagu nawet już nie marzę. Och, Kate, na wszystko jest już za późno… A jeśli jego ojciec się nie zgo­dzi… Ostat­nio zacho­wuje się w sto­sunku do mnie z coraz więk­szym dystan­sem.

– Uspo­kój się. – Kate pode­szła do sio­stry i przy­tu­liła ją mocno. – Sprawy się jakoś ułożą. Zro­bimy skrom­niej­szy poczę­stu­nek…

– Za co? Prze­cież my nie mamy już nic! – prze­rwała jej gwał­tow­nie Ame­lia. – Nie mogę żądać od Alfreda, żeby brał wszyst­kie wydatki na sie­bie. Jak potem spoj­rza­ła­bym jego rodzi­nie w oczy? Jesz­cze dwa lata temu nasza sytu­acja była podobna, teraz wszystko się zmie­niło. Ja jestem nędzarką, a on wciąż synem sza­no­wa­nego, zamoż­nego oby­wa­tela. Dla­czego ojciec zajął się inte­re­sami? – zakoń­czyła z żalem.

To pyta­nie rów­nież czę­sto gościło w domu Mil­to­nów. Wypo­wia­dane było jed­nak znacz­nie ciszej i wyłącz­nie pod nie­obec­ność pana domu.

– Dopóki tylko admi­ni­stro­wał dwo­rem i gospo­dar­stwem, sprawy szły bar­dzo dobrze. Na tym się przy­naj­mniej zna – cią­gnęła Ame­lia.

– Chciał wię­cej – odparła Kate. – Tak mówi mama. Podobno wszy­scy męż­czyźni są tacy. Niczego nie potra­fią doce­nić i zawsze chcą wię­cej.

– Dla­czego nikt go nie powstrzy­mał? – Broda Ame­lii zaczęła się trząść. Kate przy­gar­nęła sio­strę do sie­bie. – Inte­resy w mie­ście to za trudna sprawa dla takiego pro­sto­li­nij­nego czło­wieka jak nasz tata. Każ­demu ufa, wszę­dzie widzi dobre oka­zje i wciąż żyje mrzon­kami, że jesz­cze jedna próba i odbije się od dna. Teraz jest już za późno na odwrót.

– Tylko jeden czło­wiek mógłby nam pomóc – wes­tchnęła Kate. – Dla niego to takie pro­ste. Nawet by nie zauwa­żył róż­nicy w finan­sach, gdyby nam daro­wał dług. Hra­bia jest prze­cież tak bar­dzo bogaty…

Ame­lia tylko wes­tchnęła. Miała dopiero dzie­więt­na­ście lat, ale już wie­działa, że życie w ten spo­sób nie działa. Hra­bia nie spra­wiał wra­że­nia dobro­dusz­nego wujaszka, który lubi robić miłe nie­spo­dzianki. Wyglą­dał raczej na groź­nego męż­czy­znę, z tych, co bez opo­rów biorą wszystko, czego zapra­gną, i ni­gdy się nie litują.

– Może mogły­by­śmy wcale nie iść na ten pogrzeb? – Ame­lia odrzu­ciła repe­ro­waną sukienkę. – Ta szmatka i tak do niczego się nie nadaje. Naro­bimy sobie tylko wstydu.

– Ojciec nie pozwoli nam zostać w domu – odparła Kate łagod­nie. – Musi teraz dbać o dobre sto­sunki z hra­bią.

– Ach! Co za bzdura! Can­ten­dorf nas prze­cież nawet nie zauważy. Kim są dla niego dwie biedne panny w sta­rych ubra­niach i z wła­sno­ręcz­nie uło­żo­nymi fry­zu­rami? Szarą masą.

Kate przy­tu­liła ją jesz­cze raz. Sio­stra nie zasłu­gi­wała na taki los. Była pogodną, pra­co­witą dziew­czyną, która każ­demu sta­rała się pomóc. Wycho­wana w miło­ści odda­wała innym dobre emo­cje z nawiązką. Zako­chała się szcze­rze i całym ser­cem. Wza­jemne uczu­cie łączyło ich z Alfre­dem już długo. W nor­mal­nej sytu­acji byliby już pew­nie po ślu­bie. Ale Kate nie miała dobrych prze­czuć. Cokol­wiek mówił Alfred na temat ich wspól­nych pla­nów, to jed­nak jego wizyty były ostat­nio coraz rzad­sze i krót­sze.

Bieda ma moc lodo­wa­tej wody. Stu­dzi naj­więk­szy nawet żar, nie­stety.

– Nie płaczmy już. – Ame­lia się ock­nęła. – Skoro nie ma wyj­ścia, skończmy te nie­szczę­sne sukienki i zabie­rajmy się do pracy. Jesz­cze sporo rze­czy dzi­siaj do zro­bie­nia. Przed domem posiały się pier­wiosnki. Trzeba je prze­sa­dzić bli­żej, tuż pod okna. Niech będzie przy­naj­mniej pięk­nie, skoro nie może być spo­koj­nie i szczę­śli­wie.

– Jesz­cze ktoś zoba­czy, że pra­cu­jemy jak chłopki, i mama będzie zła – powie­działa Kate.

– Wło­żymy far­tu­chy. Z daleka można nas będzie wziąć za poko­jówki, a zanim ktoś pod­je­dzie bli­żej, uciek­niemy. Chodź. Trzeba sobie radzić, w prze­ciw­nym razie to my uschniemy jak żona hra­biego.

– Wie­rzysz w te suchoty? – Kate spoj­rzała na sio­strę.

– Nie wiem, może to prawda. Ludzie róż­nie mówią.

– Ja sta­wiam na wiedźmę Alice. Była przy każ­dej śmierci. Jest zie­larką. Dobrze wiesz, że każ­dego potrafi ule­czyć. Nawet pastor, choć ofi­cjal­nie ją wyklął, ponoć kazał ją spro­wa­dzić tej nocy, kiedy go ciężka nie­moc zdjęła. Wiedźma mu pomo­gła. A żonom hra­biego ni­gdy.

– Ona nie jest praw­dziwą wiedźmą – popra­wiła ją sio­stra. – Ludzie tylko ją tak nazy­wają ze stra­chu. I lepiej o niej nie wspo­mi­naj. – Ame­lia chyba też się bała. – To spro­wa­dza nie­szczę­ście.

– Musia­łaby mieć w tym jakiś inte­res. – Kate nie przej­mo­wała się ostrze­że­niami sio­stry. – Gło­wię się nad tą zagadką już od dawna i nic nie rozu­miem.

– Mądrzejsi od cie­bie też nie dają rady. Lepiej daj sobie spo­kój i chodź ze mną upo­rząd­ko­wać salon. Jutro pogrzeb, zje­dzie się mnó­stwo ludzi. Nie wia­domo, kto nas odwie­dzi. Nie musi cały świat od razu wie­dzieć, że nie mamy służby.

Kate kiw­nęła głową. Pochy­liły się nad szy­ciem, a potem pobie­gły do kolej­nej pracy. Ame­lia skru­pu­lat­nie przy­kła­dała się do swo­ich zajęć, ale jej sio­stra myślami była gdzie indziej. W sma­ga­nym wia­trem sta­rym zamku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: