- W empik go
Saga rodu z Lipowej 22: Nieoczekiwany powrót - ebook
Saga rodu z Lipowej 22: Nieoczekiwany powrót - ebook
Dalsze losy rodu polskich rycerzy.
Marcin z Lipowej wyrasta na silnego rycerza, takiego samego jak jego ojciec Mikołaj. Wyzywa nawet na pojedynek Arnulfa z Kentu, co wydaje się być nie do końca przemyślanym posunięciem.
Rozpoczyna się proces Nawojki, która w męskim przebraniu udawała studenta. Mateusz brał udział w spotkaniu z nią, więc musi ponieść karę. Prosi więc brata o pożyczkę i sam po raz kolejny zostaje wystawiony na próbę. Życie młodego żaka nie należy do najłatwiejszych. Zwłaszcza, gdy na horyzoncie pojawia się miłość.
Do Lipowej zaś przybywa niespodziewany gość...
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-261-6702-3 |
Rozmiar pliku: | 275 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiosna 1404
Angielskiemu poselstwu przewodził Arnulf z Kentu, sławny rycerz, bohater wypraw, bitew i turniejów. Przyglądano mu się z pewnym niedowierzaniem, bo wyglądał zupełnie inaczej, niż tego oczekiwano. Spodziewano się wielkiego, silnego człowieka o głowę przewyższającego innych, którego cios powala ludzi i konie. Zobaczono zaś niewysokiego, smukłego rycerza, o ma¬łej głowie i drobnych, niewieścich dłoniach.
– To on ma być owym sławnym mocarzem? – dziwowano się na dworze. – Ten człowieczek, niewiele większy od dziecka?
Rozpytywano służbę i innych ludzi z orszaku posła, żeby wyjaśnili, czy docierające do Polski wieści są aby prawdziwe. Inni jednak potwierdzali to z całą powagą i tłumaczyli, że sława pana Arnulfa bierze się nie tyle z jego siły, co sprawności bojowej, umiejętności szermierczych i sposobów korzystania z wierzchowców specjalnie układanych do walki.
Panu Arnulfowi towarzyszyło dwóch mniej ważnych rycerzy i mały orszak sług. Przyjechali na Wawelskie Wzgórze pewnego ranka, zajęli przygotowane im kwatery, a następnego dnia stawili się na posłuchaniu przed polskimi monarchami.
Wielu możnych panów świeckich i duchownych stanꬳo tego wieczora w wielkiej sali Wawelu, gdzie król Jagiełło przyjmował poselstwo w towarzystwie swojej żony Anny. Miał przy sobie Piotra Wysza i kanclerza Zaklikę. Listy od króla angielskiego Henryka posłowie dostarczyli już rano i teraz spotkanie miało tylko oficjalny charakter.
Marcina z Lipowej najbardziej dziwiła postura małego rycerza i razem z innymi młodzieńcami z dworu podkpiwał sobie z jego wyglądu. W młodych gotowała się krew i najchętniej znaleźliby jakiś pretekst, żeby wyzwać Anglików na próbę. Nie wchodziła w grę sprawa typowego pojedynku, choć naciskali na starszych, żeby przekonać króla do wydania turnieju.
– Turniej to rycerska zabawa. Akurat taka, żeby odpowiednio uszanować cudzoziemskich posłów.
Niektórzy z dworzan popierali pomysł, inni odwołali się zaraz do dam dworskich, bo wpływ tych na rozrywki był największy. Ale na razie niczego nie udało się uzyskać.
Arnulf z Kentu kłaniał się po rycersku przed parą monarchów i głośno, wyraźnie przesyłał im wyrazy uszanowania od swojego króla, potem zaś złożył przed tronem stosowne dary.
Król dziękował uprzejmie przez tłumacza, którym był franciszkanin ojciec Stanisław. Sam ofiarował posłowi kosztowny kaftan ze złotogłowia.
Poseł pytał, czy król polski rzeczywiście zamierza nadal wspierać schizmatyków i pogan w walkach przeciw Zakonowi Najświętszej Maryi Panny i wyrażał niepokój swojego władcy w tej sprawie, zgodnie z wytycznymi, jakie w swoim liście zawarł już wcześniej papież Bonifacy.
Król Jagiełło zaprzeczył, jakoby wspomagał nowe powstanie Żmudzinów i twierdził, że pomiędzy Królestwem Polskim a Zakonem stosunki układają się dobrze, o czym mogą świadczyć oddziały Krzyżaków, jakimi dysponował podczas ostatnich wypraw wojennych. Mówił też o samodzielności swojej władzy i swoich rządów, nad którymi nikt nie może mieć zwierzchności w jego własnym kraju. Właśnie został zawarty pokój z Krzyżakami, o czym poseł może się sam przekonać, bo wysłannicy Zakonu przebywają jeszcze na dworze, między innymi dostojny Michał Kuchmeister, wójt Żmudzi.
Poseł zapytał potem o możliwość przyłączenia się rycerzy polskich do wyprawy krzyżowej przeciw niewiernym, o ile taka zostanie postanowiona przez chrześcijańskich władców.
– Udzielimy naszej pomocy – obiecał Jagiełło, co spotkało się z wyraźnym zadowoleniem posła.
– Dobrze ja pamiętam męstwo rycerzy angielskich, którzy chodzili w krzyżackich wyprawach przeciw Litwie – oświadczył król. – Byli pierwsi w boju, choć nie zawsze godzili się na pomysły panów zakonnych, gdy ci chcieli napadać na chrześcijańskie osady.
Poseł odpowiedział, że w imieniu swojego króla gotów jest przyjąć każde wyzwanie, żeby udowodnić swoje racje. Pan Jagiełło pochwalił tak rycerską postawę i wyraził nadzieję, że nie zajdzie potrzeba, żeby chrześcijanie potykali się krwawo z innymi chrześcijanami.
Po oficjalnej rozmowie król poprosił posła bliżej i rozmawiał z nim życzliwie w otoczeniu tylko najważniejszych panów królestwa. Dworzanie stojący w pewnym oddaleniu komentowali postawę angielskiego rycerza i przechwalali się swoimi nad nim przewagami.
– Wcale nie jest taki silny – zauważył Hieronim Lis z Bechcic. – Nie ustąpiłbym mu pola.
– Nawet więcej – podchwycił Marcin z Lipowej. – Wątpię, czy wytrzymałby siłę mojego ciosu...
Spojrzeli na niego z uznaniem. Nie to, ufali w jego rycerskie umiejętności, ale w potyczkach młody pan z Lipowej odniósł już jakieś sukcesy i byli tacy, którzy popierali jego ambicje.
– Byłbym ostrożniejszy w przechwałkach, młodzi – zwrócił uwagę pan Klemens z Moskorzowa. – Widziałem ja angielskich rycerzy w walce i powiadam wam, jest się kogo obawiać.
Marcin z Lipowej przyszedł na powitanie poselstwa pięknie wystrojony, bo wypada pokazać się od jak najlepszej strony, zwłaszcza, że zaraz po audiencji wszyscy mieli się spotkać na wielkiej uczcie, jaką król wydawał na cześć dostojnego pana Arnulfa z Kentu. Marcin miał na sobie nowiutką błękitną tunikę z jedwabiu, na piersi zaś wyhaftowane dwie białe podkowy, swój rodowy herb.
Ta suknia stała się przyczyną pewnego bardzo głośnego wydarzenia.
Marcin stał w gronie kilkunastu młodych rycerzy w kącie sali, szeptem i półgłosem wymieniając uwagi o Anglikach, podczas gdy król w otoczeniu najbliższych doradców rozmawiał z poselstwem.
– Wymoczek jakiś – mówił Marcin. – Pewnie sam nie walczy, a robią to za niego jego giermkowie i służący.
Nagle zobaczyli, jak pan Arnulf odwraca głowę, wodzi wzrokiem po sali, jakby kogoś szukał, a wreszcie wyciąga rękę i celuje palcem w ich stronę. Zamarli wszyscy z zaciekawienia i zadziwienia. Anglik wskazał grupę młodych rycerzy.
– Patrz – zaśmiał się któryś z towarzyszy Marcina. – Usłyszał twoje głupie uwagi.
– Sam jesteś głupi – odciął się Lipowski, ale nagle zrobiło mu się nieswojo.
Zbladł nawet na myśl, że będzie musiał wytłumaczyć się przed monarchą ze swoich nieprzystojnych słów, bo palec Arnulfa wyraźnie pokazywał właśnie jego.
– A nie mówiłem? – roześmiał się półgłosem Hieronim Lis. – Słyszał twoje docinki i teraz będziesz miał za swoje.
Jakby w odpowiedzi na niepokoje młodego rycerza do grupy, w której stał, zbliżył się paź monarchy. Nie było już żadnych wątpliwości, że władcy chodziło o Marcina, bo paź zatrzymał się dokładnie przed nim.
– Miłościwy król prosi was, panie, do siebie.
Zamarli wszyscy, a Marcin z Lipowej poczuł nagle suchość w gardle, ale nie mógł odmówić prośbie. Ruszył więc do tronu, na nieco sztywnych nogach. Patrzyli za nim ze współczuciem, ktoś uderzył go lekko w ramię, dodając odwagi.
Arnulf z Kentu przyglądał się Marcinowi, mając na twarzy uśmiech, który chyba jednak nie był oznaką wrogości.
– Panie Marcinie – odezwał się król, gdy pan z Lipowej stanął przed tronem i złożył ukłon. – Nasz gość, poseł prześwietnego króla angielskiego, pragnie porozmawiać z wami.
Marcin z Lipowej zaczerwienił się, bo usłyszał, jak cichną głosy na sali. Widać jego towarzysze zdążyli już opowiedzieć, co się wydarzyło i czekali teraz na rozstrzygnięcie. Marcinowi było wstyd, że nie popisał się akurat przy tak świetnej okazji, w obecności tylu wspaniałych panów i najchętniej zapadłby się pod ziemię. A najbardziej zawstydził się, kiedy tuż przed sobą zobaczył spojrzenie czarnych oczu Anny de Berg. Starał się o jej względy od tygodni, a teraz mógł stracić wszystko, jeśli król publicznie zgani go za niestosowne zachowanie. Miał ochotę uciec z sali, ale tego w żaden sposób nie wolno mu było zrobić.
Pochylił się w ukłonie.
– Na wasze rozkazy, najjaśniejszy panie.
Poseł zagadał coś, kierując swoje słowa wprost do Marcina, ale widać zwierzył się z własnych wątpliwości wcześniej, bo tłumacz dokładnie wiedział o wszystkim, podobnie jak wiedział już król.
– Dostojny poseł powiedział nam, że gdy jego władca, król angielski Henryk uczestniczył niegdyś w wyprawie przeciw Litwie, napotkał rycerza ozdobionego herbem Dwie Podkowy. Zapytuje was uprzejmie, czy może należycie do rodziny owego rycerza.
Marcin drgnął zaskoczony. Spodziewał się gniewnych uwag monarchy, może nawet publicznego zbesztania. Tymczasem chodziło zupełnie o coś innego.
– Jestem Marcin z Lipowej – odrzekł głośno, patrząc na Anglika. – To mojego ojca, Mikołaja z Lipowej, spotkał zapewne wasz król, szlachetny pośle. Ojciec był przed laty wśród obrońców Wilna podczas oblężenia przez rycerzy Zakonu.
Poseł ucieszył się wyraźnie i zadał następne pytanie.
– Czy coś wiecie o owym spotkaniu?
Marcin z Lipowej nic więcej nie wiedział i zastanawiał się właśnie, co ma odpowiedzieć, kiedy do rozmowy włączył się Klemens z Moskorzowa.
– Ja coś o tym mogę rzec, miłościwy panie.
– Zechciejcie nam opowiedzieć – zgodził się król. – Byliście przecież w tamten czas w Wilnie.
– Z waszego rozkazu dowodziłem podczas oblężenia – przypomniał pan Klemens. – I zapewne wiem, o co może chodzić naszemu dostojnemu gościowi. Czy pozwolicie zadać panu Arnulfowi kilka pytań?
– Doprawdy? – zaciekawił się król. – Tedy tym bardziej chcemy tego wszystkiego posłuchać.
Pan Klemens odbył z rycerzem angielskim krótką rozmowę przez tłumacza, a potem przedstawił sprawę królowi, mówiąc jednak na tyle głośno, żeby słyszeli wszyscy zebrani w sali.
– Byłem dowódcą obrony oblężonego przez Krzyżaków Wilna – zaczął pan Klemens. – Krzyżaków wspomagali liczni rycerze zachodni, w tym także Anglicy, Francuzi, Burgundowie. Którejś nocy pan Mikołaj z Lipowej poprowadził zbrojny wypad do obozu wroga. Gdy powrócił, opowiadał, że spotkał się w boju z dowódcą angielskich posiłków. Nazywał się on Henryk hrabia Derby, a dziś jest królem w Anglii.
– Prawda – potwierdził poseł. – Kiedy mój pan, król angielski Henryk, wyprawiał mnie z poselstwem na dwór waszej królewskiej wysokości, powierzył mi także i inne zadanie. Myślałem, że zejdzie mi na nie wiele czasu i wysiłku, a widzę, że okazało się dość łatwe. Polecił mi odszukać rycerza, z którym pojedynkował się tamtej nocy. Tej, o której mówi ów starszy rycerz. W noc wycieczki zbrojnej oblężonych mój pan spotkał się sam na sam z rycerzem, noszącym na piersi Dwie Podkowy. Nie znał jego imienia, ale zapamiętał herb. Prosił mnie, jeśli będzie to możliwe, żebym go odszukał. Jeśli zaś możliwe nie będzie, żebym dotarł do jego krewnych lub powinowatych....
Król Jagiełło, podobnie jak i stojący obok dworzanie, był wyraźnie poruszony. Dziesięć lat minęło od czasu, gdy dawny hrabia Derby uczestniczył w wyprawie, a jednak ją pamiętał. Cóż tak istotnego wydarzyło się wówczas, że król angielski nie zapomniał o tym przez tyle czasu?
– Wyście syn owego pana Mikołaja? – upewnił się poseł.
– Tak, dostojny pośle – potwierdził zapytany. – Jestem Marcin z Lipowej, syn i dziedzic pana Mikołaja.
– A pan Mikołaj?
– Zginął pod Nicopolis w wielkiej bitwie z Turkami.
Poseł przeżegnał się, pochylił głowę i odmówił krótką modlitwę. Za jego przykładem poszli i inni, dwór z beztroski przeszedł nagle w ton poważny, jaki narzuciło zachowanie posła – skupione, nieskore do żartów.
– Niechaj mu Bóg odpuści grzechy – powiedział poseł, a obecni zaszemrali chórem:
– Amen. Amen.
– Cóż takiego zdarzyło się owej nocy pod murami Wilna? – zapytał król przez tłumacza.
– Znam tę opowieść od mojego pana – odpowiedział Arnulf z Kentu. – Mówił mi o niej kilkakrotnie, bo poczuwał się do długu wobec pana Mikołaja, wówczas nieznanego sobie rycerza. Otóż było tak, że podczas nocnego wypadu stanęli naprzeciw siebie mój pan i pan Mikołaj. Potykali się długo i mężnie i nie wiadomo, któremu z nich dałby Bóg zwycięstwo. Mój pan myślał, że ma do czynienia z rycerzem pogańskim, ale skoro wyzywa do walki, zawsze zachowuje wszelkie rycerskie przykazania. Owóż, kiedy się potykali, jeden z rycerzy stojących przy hrabim Derby niespodziewanie wtrącił się do pojedynku i wbrew wszelkim prawom i zwyczajom uderzył pana Mikołaja włócznią w pierś...
Zebrani wydali okrzyk zdziwienia, a tylko pan Klemens z Moskorzowa szepnął zdumiony:
– Pektorał!
Teraz i on przypomniał sobie, co mówił wówczas Mikołaj z Lipowej, a czemu nie do końca dawał wiarę.
Mikołaj opowiadał po powrocie ze zbrojnej wycieczki, że walczył z dowódcą rycerzy angielskich i że zawieszony na piersi pektorał, zawierający szczątki świętego, uratował mu życie.
– Cóż to znaczy? – zapytał król, a wysłuchawszy odpowiedzi pana Klemensa, zwrócił się z dalszymi pytaniami do posła.
– Tak właśnie było – potwierdził pan Arnulf. – Sam Bóg sprawił, że cios zadany przez owego żołnierza trafił na pektorał, który ocalił życie pana Mikołaja. Spaliłbym się ze wstydu, gdyby w tak haniebny sposób został zakończony ten pojedynek – tak mi mówił mój pan. Spaliłbym się ze wstydu, gdyby się okaza¬ło, że mój człowiek zabił zacnego chrześcijańskiego rycerza. Ale pektorał go ocalił.
– Wielka jest moc świętych relikwii – zauważył stojący przy królu biskup Piotr Wysz.
– Rankiem po owej nocy sługa znalazł na miejscu pojedynku resztki tego pektorału. Ocalało szklane oczko zawierające święte szczątki i przypięta do nich kartka. Mówiła zaś ona, że są to doczesne szczątki świętego Dunstana, który w naszym królestwie zażywa wielkiej czci...
– Prawda – odważnie odezwał się Marcin z Lipowej. – Dwa były takie pektorały. Jeden nosił mój ojciec, drugi zaś jego ojciec, a mój dziadek. Dziadek do dziś nie odniósł większej rany.
– A pan Mikołaj zginął – przypomniał biskup. – Nie miał pektorału i zginął.
Poseł ukłonił się przed Marcinem z Lipowej.
– W imieniu mojego króla mam was zapytać, panie, czy w zastępstwie waszego szlachetnego ojca zgodzicie się przyjąć nowy pektorał ze szczątkami świętego Dunstana, który król kazał wykonać na wieczną pamiątkę tego wydarzenia i dla uszanowania świętych relikwii?
Marcin z Lipowej był poruszony. Spodziewał się bury, spotkała go nagroda i wywyższenie. On – synem tak wspaniałego rycerza!
Kłaniał się dwornie monarchom, angielskiemu posłowi, pannie Annie de Berg i wszystkim obecnym damom i rycerzom, podnosząc w górę pektorał zawieszony na końcu srebrnego łańcuszka.
– Podziękujcie panu królowi angielskiemu – powiedział posłowi, wieszając pektorał na szyi. – Będę miał ten święty znak zawsze ze sobą.
Marcin z Lipowej był bohaterem tej uczty. Wyznaczono mu znacznie lepsze miejsce, niż to bywało dotychczas, wszyscy mu gratulowali tak wspaniałego ojca. Wypytywali o inne przygody pana Mikołaja i interesowali się nim samym. Król zagadywał uprzejmie, poseł siedział tuż bok i świadczył grzeczności. Marcin pęczniał z dumy i radości. Anna de Berg popatrywała na niego swoimi wielkim czarnymi oczami i uśmiechała się tak pięknie. Chwile tryumfu, zadowolenia i radości. Marcin żałował, że jego matka, brat, ksiądz Franciszek, Dominik z Potoka i inni nie mogą go teraz zobaczyć otoczonego powszechnym poważaniem i szacunkiem. Grzał się w sławie ojca jak we własnej. Angielski poseł sam mu nalewał wino do puchara i wypytywał o rodzinę.
Gratulowali Marcinowi i młodzi rycerze, zazdrośnie patrząc na jego powodzenie. I tylko Hieronim Lis z Bechcic odważył się wypowiedzieć złośliwą uwagę. – To nie twoje zasługi, Marcinie – zauważył, pochylając się ku niemu. – Nie twoje, ale ojca. Więc bacz, żeby ci się w głowie nie przewróciło.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.