- W empik go
Samobójca - ebook
Samobójca - ebook
Flora to zwyczajna dziewczyna z kwiatowej dzielnicy, której życie nie jest, jak to mówią, usłane różami. Usiłuje podnieść się po śmierci brata, ale seria niepowodzeń sprawia, że zamyka się w szczelnej, grubej skorupie, której nie jest w stanie ruszyć żaden terapeuta. Jej rodzina powoli się rozpada, a wyrzuty sumienia zjadają ją od wewnątrz. W końcu znajduje pocieszenie, jak myśli, wyłącznie w swojej wyobraźni. Jednak rzeczywistość wkrótce ją zaskakuje. Poznaje irytującego młodzieńca, który całkowicie zmienia jej dotychczasowe życie, pokazując przy okazji, jak wygląda prawdziwa miłość. Felis nie jest człowiekiem, a Niezmiennym i posiada jeden z czterech wyjątkowych talentów. To dorastający, beztroski chłopak, przed którym przyszłość stoi otworem. Nie boi się ryzyka i co ważniejsze, zna przyszłość Flory. Czy ta wiedza pomoże mu zmienić jej przeznaczenie? Czy poniesiona cena nie będzie przypadkiem zbyt wysoka?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-951148-7-8 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Siedziałam zamknięta w szafie i usiłowałam zachować spokój. Mimo całkowitej ciemności, zacisnęłam mocno powieki i objęłam rękoma kolana. Czułam się teraz zupełnie odcięta od świata, od tej ponurej rzeczywistości, którą nazywałam swoim życiem. Myśli wędrowały szybko, omijając niebezpieczne tematy. Z ulgą stwierdziłam, że moje serce złapało równy rytm. Rzadko udawało się to tak szybko, chociaż już dawno nauczyłam się panować nad strachem. Teraz naprawdę trudno było do mnie dotrzeć. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale dzięki temu czułam się bezpieczna. Opanowanie i obojętność – właśnie nimi się kierowałam. Obiecałam sobie, że nic mnie już nie zrani. Dlaczego wylądowałam w tym miejscu, w takim stanie? To niezwykle długa opowieść, ale w skrócie można by stwierdzić, że życie nie przynosiło mi ostatnio niczego dobrego. Nauczyłam się radzić sobie ze stresem na swój własny sposób. Póki co, zdawało to egzamin. Rodzice oczywiście nalegali na regularne spotkania z terapeutą. Ojciec poprosił swoją koleżankę po fachu, aby przyjrzała się mojej psychice jak najdokładniej. Dla świętego spokoju pojawiłam się na sesji pięć czy sześć razy, ale to nie było dla mnie. Nigdy nie byłam osobą mówiącą otwarcie o swoich lękach, przemyśleniach i marzeniach. Byłam za to święcie przekonana, że podzielenie się tym wszystkim z kompletnie obcą osobą w niczym nie pomoże. Wolałam sama zająć się sobą.
– To niedorzeczne! Nie dasz sobie z tym rady! – powiedziała matka z dezaprobatą. Już od dawna odnosiła się do mnie w taki sposób. Przyzwyczaiłam się do tego, że byłam dla niej chodzącym rozczarowaniem. Pamiętam czasy, kiedy jeszcze próbowałam jej zaimponować. Chciałam, żeby mogła być ze mnie dumna, potem bardzo szybko przestało mi na tym zależeć. Pamiętałam, jak blisko byłyśmy ze sobą w przeszłości, ale z biegiem czasu uodporniłam się na jej chłód. Wiedziałam przecież, dlaczego tak oddaliłyśmy się od siebie. Była to bezsprzecznie moja wina. Nie mogłam przecież zgodzić się na to, by moje życie zostało ułożone przez nią jak puzzle ze stu elementów.
– Nie jestem tak słaba jak ci się wydaje. Potrafię o siebie zadbać – odpowiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu. Przepełniała mnie nadzieja, że i tym razem uda mi się ją przekonać.
– Nie masz racji Floro. Twoja terapeutka powiedziała…
– Guzik mnie obchodzi, co powiedziała! Ona nie ma pojęcia, co dzieje się w mojej głowie i nigdy się tego nie dowie. Proszę cię, nie drąż tematu. Nie wrócę na terapię, bo wszystko ze mną w porządku – starałam się trzymać nerwy na wodzy.
Westchnęła i machnęła ręką. – Jeszcze zmienisz zdanie, zobaczysz – powiedziała i porzuciła ten temat raz na zawsze. Jej pewność siebie i opanowanie drażniły mnie do niewyobrażalnego stopnia. Pewnie łatwiej byłoby się dogadać, gdybyśmy były mniej do siebie podobne. Nieszczęśliwie złożyło się, że byłyśmy identyczne nie tylko z wyglądu. Moje postanowienie obwarowałam jednak grubym murem i zadbałam o to, by jego fundamenty były niezniszczalne. Przypuszczałam, że zmieni to moje życie i oczywiście miałam rację. Nigdy, przenigdy nie wrócę na terapię – postanowiłam. Wtedy właśnie samoistnie pojawił się pomysł z szafą. Początkowo nie miałam pojęcia, że to zadziała, ale na moje szczęście, po raz kolejny miałam rację.
Szafa pachniała lawendą. Jej zapach był nieodłącznym elementem każdego zakamarka domu. Podobno odstraszała mole, ale przypuszczałam, że miało to też wiele wspólnego z nerwicą natręctw matki. Nikt normalny nie zmienia przecież woreczków z lawendą dokładnie co dwa dni. Czasem przechodziło mi przez myśl, że to ona potrzebuje pomocy psychologa, a nie ja.
Znów powróciłam wspomnieniami do pewnego wyjątkowego wieczoru. Był jednym z niewielu tak wyraźnie wyrytych w mojej pamięci. Dokładnie wiedziałam, dlaczego. Tego dnia po raz pierwszy pojawił się w moim życiu przyjaciel. Lubiłam o tym myśleć, bo pomógł mi jak nikt inny. Co prawda, robił to nieświadomie, ale wierzyłam, że moja obecność też tak na niego działała.
Przypomniałam sobie, że tamto pamiętne popołudnie spędzałam w pracy. Umościłam się w wygodnym, skórzanym fotelu przed gabinetem ojca i raz po raz zerkałam na zegarek. – Ta praca mnie wykończy– pomyślałam, zagryzając zęby na końcu ołówka. Farba złaziła z niego i przyklejała się do języka. Nigdzie nie nudziłam się tak bardzo, jak tam. Do moich obowiązków należało odbieranie telefonów, umawianie pacjentów i parzenie kawy. Ktoś mógłby pomyśleć – praca jak marzenie, ale nie dla mnie. Znów zza wielkich, dębowych drzwi usłyszałam strzępy rozmowy.
– Można powiedzieć, że prawie wszystkie problemy z dziecięcą psychiką zależne są od rodziców…
Niewiarygodne, jak ojciec potrafił pomagać innym. Jako psycholog sprawdzał się idealnie. Szkoda tylko, że żadna z jego zasad nie opuszczała tych pokoi – pomyślałam i ze złością zacisnęłam rękę na podniszczonym ołówku. Na szczęście wybiła osiemnasta i zaczęłam pakować się do wyjścia. W międzyczasie z gabinetu wyszła zmęczona pani Park. Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała – Zadzwonię w przyszłym tygodniu, żeby umówić się na kolejne spotkanie.
– Będę czekała na telefon – odparłam i po chwili dodałam – Proszę uściskać ode mnie synka.
– Dziękuję kochanie, do zobaczenia.
Wyszła, zamykając za sobą drzwi, a jej kroki po chwili ucichły w dali korytarza.
Nie chciałam rozmawiać z ojcem. Wrzuciłam swoje rzeczy do torby, chwyciłam kurtkę i już miałam wychodzić, kiedy zawołał – Flora!
Cholera, wiedziałam! Odetchnęłam głęboko i zawróciłam niechętnie. Zajrzałam do gabinetu. Siedział pochylony na bordowej kanapie, przeglądając notatki. Wszędzie otaczały go masywne regały, pełne książek. Podejrzewałam, że nawet połowy z nich nigdy nie otworzył. Służyły jedynie poprawie jego wizerunku. Lubił kreować się na kogoś zupełnie innego. Prawdopodobnie tylko ja dostrzegałam, że wewnątrz stawał się coraz bardziej zimny i bezwzględny. Ojciec był wysokim, przystojnym mężczyzną, wzbudzającym zaufanie. Między innymi dlatego miał tylu pacjentów. Możliwe, że miałam z nim wiele wspólnego, jednak to po matce odziedziczyłam proste, prawie czarne włosy oraz ciemne, brązowe oczy.
Nie patrząc na mnie, powiedział – Jakby to kogoś interesowało, będę dziś późno. Powiedz mamie, że miałem dużo pracy.
– Dobrze – wyrzuciłam z siebie i wyszłam szybko, trzaskając za sobą drzwiami. Nie mogłam znieść tego, co działo się między rodzicami. Nasze wspólne, szczęśliwe życie już dawno przestało istnieć. Wyszłam na dwór i skierowałam się na mały parking schowany w podwórku. Odpięłam swój czerwony rower i powiesiłam torbę wraz z kurtką na kierownicy. Jak każdego innego dnia, opuszczałam to miejsce zdenerwowana. Ruszyłam powoli, starając się o niczym nie myśleć. Pozwoliłam, by chłodny wiatr trochę mnie otrzeźwił.
Od urodzenia mieszkałam z rodzicami w małym mieście Sasso w kwiatowej dzielnicy. Miejsce dobre jak każde inne, żeby uczyć się i pracować. Mieliśmy spory dom w samym centrum, dzięki czemu wszędzie było blisko i powrót do domu zazwyczaj nie trwał dłużej niż dwadzieścia minut. Zobaczyłam czerwone światło i zatrzymałam się powoli. Kolejna niedziela zmarnowana – pomyślałam. Rodzice od zawsze kontrolowali moje wydatki, jednak jakiś czas temu wpadli na iście szatański pomysł pod tytułem „praca dorywcza”. Właśnie w ten sposób straciłam większość weekendów w zeszłym semestrze i szczerze mówiąc, nie zapowiadało się na jakąkolwiek poprawę. Według ojca szacunek do pieniędzy można zdobyć jedynie ciężką pracą. Może i jest w tym jakiś głębszy sens, ale moje potrzeby nigdy nie były wygórowane. Podejrzewałam, z czego wynikała ich decyzja. Wbrew pozorom nie chodziło o pieniądze. Chcieli, żebym stała się taka jak inni. Dokładniej, miałam myśleć, mówić i zachowywać się tak jak przystało na panienkę z dobrego domu, która potrafi zapomnieć o przeszłości. W zasadzie zawsze starałam się sprostać tym oczekiwaniom. Niestety, w naszej rodzinie wystarczyło jedno niefortunne zdanie, żeby skutecznie uprzykrzyć sobie życie.
W końcu pojawiło się zielone światło i ruszyłam dalej. Po dosłownie pięciu minutach byłam na miejscu. Odstawiłam rower do garażu i odetchnęłam głęboko. Czułam się tak, jakbym za chwilę miała wskoczyć do głębokiej, zimnej wody. Sytuacja w domu nie wyglądała najlepiej. Chciałam jakoś załagodzić pojawiające się spory, ale do tej pory nic nie zdziałałam. Mama miała tak zmienne humory, że czasem wydawało się to wręcz przerażające. Co mogłam jeszcze zrobić? Jeśli postanowią się rozwieźć, trudno. Chyba wszystkim odpowiadałoby takie rozwiązanie.
Jeszcze chwila, śliczny uśmiech na twarzy i można było wejść do domu. Zanim zdjęłam buty, pojawiła się mama.
– Wróciłaś sama?
– Tak – odpowiedziałam, przemilczając dzisiejsze zachowanie ojca. Nie chciałam jej denerwować. Wyglądała na wyjątkowo spokojną.
– To dobrze – odetchnęła. Już czułam, że czekała nas kolejna poważna rozmowa.
– Chciałabym z tobą porozmawiać. Myślę, że już czas zastanowić się, co dalej.
– Co masz na myśli? – zapytałam, wchodząc do kuchni.
Mama długo się zastanawiała. Postawiła przede mną szklankę soku pomarańczowego i odwróciła się, żeby dokończyć zmywanie. Zanurzyła dłonie w pianie, zapominając o swoich gumowych, żółtych rękawicach i spojrzała za okno. Wiedziałam, że to dla niej ciężkie.
– Pomyśleliśmy, że dobrze nam zrobi chwila przerwy.
– Więc tata się wyprowadzi? – zapytałam bez ogródek.
– Tak, ale tylko na jakiś czas. Potrzebujemy teraz trochę… odpoczynku. Jestem pewna, że wszystko się ułoży, nie martw się.
– Mamo, zaakceptuję każdą twoją decyzję. Rozumiem, co się dzieje. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć – powiedziałam, a mama zwiesiła głowę i zaczęła płakać.
Podeszłam do niej od tyłu i przytuliłam się do jej pleców. – Jestem pewna, że w końcu damy sobie z tym radę – dodałam, gładząc jej ramię.
– Tak, tak – wyszeptała, ocierając szybko twarz wierzchem rękawa. – Ostatnio jestem taka wyczerpana. Nie powinnam się tak rozklejać. Nie myśl o tym, kochanie.
– Dobrze, mamo – odpowiedziałam i zabierając szklankę z sokiem, wyszłam z kuchni. Za dobrze ją znałam, by nie zauważyć, że woli być teraz sama. Nasza rodzina kruszyła się jak ciastko zgniatane w dłoni. Starałam się wyciszyć, ale frustracja była nie do zniesienia. Weszłam po schodach na piętro i udałam się w stronę drzwi na końcu korytarza.
Mój pokój nie był zbyt duży, ale spokojnie mieściły się w nim biurko, regał, łóżko, szafa i stojące lustro. Od wielu lat nic w nim nie zmieniłam. Odpowiadał mi beżowo-biały wystrój oraz miękki, stary dywan. Rzuciłam rzeczy na fotel, otworzyłam okno i usiadłam na szerokim parapecie. Wyjrzałam na zewnątrz, napełniając płuca wieczornym powietrzem. Mimo późnej pory było wyjątkowo ciepło. Latarnie uliczne świeciły coraz jaśniej, rozgrzewając się powoli. Jak co dzień, wokół panowała cisza. Ktoś obcy mógłby pomyśleć, że nikt tu nie mieszka. Tak się jednak złożyło, że nasi najbliżsi sąsiedzi byli głównie emerytami.
Nie miałam nic przeciwko takiej ciszy, ale czasem wolałam, żeby coś się działo. Mogłabym choć przez chwilę zapomnieć, oderwać myśli od wspomnień. Spojrzałam na regał stojący przy biurku i przez dosłownie sekundę widziałam cień przemykający po pokoju. Właśnie tego wieczoru zobaczyłam go po raz pierwszy. Moją pierwszą reakcją był niepokój. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale wszystko stało na swoim miejscu. Moja wyobraźnia płata mi figle – pomyślałam, ale kątem oka znów zobaczyłam ruch. W rogu pokoju stał wystraszony kot. Najnormalniejszy, czarny kot. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Skąd on się tu u licha wziął? – zastanawiałam się, podchodząc do niego kilka kroków. Rodzice nie pozwalali na przynoszenie zwierząt do domu. To nie mogła być ich sprawka. Może wszedł sam? Dostał się do środka przez ogród i jakoś udało mu się prześlizgnąć tutaj? Tak właśnie musiało być. Jego duże, zielone oczy wpatrywały się we mnie z uporem, ale dalej był przyciśnięty do ściany.
– Nie bój się, nic ci nie zrobię – szepnęłam i przykucnęłam. No ładnie, co ja mam teraz z tobą zrobić? Trzeba będzie go złapać i oddać w dobre ręce – pomyślałam, ale kot, czując moje zamiary, czmychnął pod łóżko.
– Wyjdź maleńki, musimy porozmawiać – powiedziałam cicho i położyłam się na podłodze, zaglądając pod łóżko. Wyciągnęłam rękę, żeby go złapać, ale nie miał zamiaru niczego mi ułatwiać. Wybiegł szybko i zniknął w czeluściach szafy. Jak się okazało, zniknął całkowicie. Byłam nie tyle zaskoczona, co wystraszona. Czy to moja głowa robi sobie ze mnie żarty? Może naprawdę oszalałam?! Cholera!
Tak, wtedy byłam załamana. Tamten wieczór nieźle mną wstrząsnął, ale lubiłam o nim myśleć. Zaczerpnęłam kilka głębokich wdechów i postanowiłam stawić czoło rzeczywistości. Wyszłam z szafy i wzięłam szybki prysznic. Następnie założyłam nudny, szkolny mundurek, składający się z białej koszuli i czarnej, plisowanej spódniczki. Zacisnęłam pod szyją wąski, wiśniowy krawat i związałam włosy w wysoki kucyk. Ten strój nigdy nie będzie mi pasował – pomyślałam, spoglądając na spódnicę sięgającą kolan. Bez chwili namysłu złapałam za pasek i wywinęłam go kilkukrotnie. Teraz długość była odpowiednia. Zadowolona wsunęłam na stopy czarne baleriny i zabrałam torbę. Wybiegając z domu, chwyciłam w rękę jabłko. Do szkoły, tak jak prawie wszędzie, jeździłam rowerem. Wsiadłam więc na swój wysłużony dwukołowiec i ruszyłam energicznie. Lubiłam być na miejscu wcześniej. Dzięki temu nie musiałam przeciskać się przez tłum w szatni, łazience lub na korytarzu. Zostawiłam rower w wyznaczonym miejscu i ruszyłam do swojej szafki. Los chciał, że akurat dziś musiała się zaciąć. Próbowałam wszystkiego, żeby ją otworzyć. Silne uderzenia, podważanie drzwiczek i ciągnięcie za uchwyt, nic nie dały. Już miałam się poddać, kiedy czyjaś dłoń oparła się mocno o moją szafkę. Coś w środku pstryknęło i drzwiczki same się otworzyły. Z uśmiechem odwróciłam się, żeby podziękować, ale chłopak, który mi pomógł, był już na końcu korytarza. Widziałam go po raz pierwszy. Nic w tym dziwnego – pomyślałam, wkładając książki do torby. Rodzice zapisali mnie do jednej z prywatnych szkół znajdujących się w centrum. Mimo że to poważnie nadwyrężyło domowy budżet, pozostali nieugięci. To była ostateczna decyzja. Zgodziłam się, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo różniłam się od tych dzieciaków. Każdy z nich przyjeżdżał do szkoły limuzyną lub własnym samochodem. Wszyscy posiadali też jednakowe mundurki, ale w przeciwieństwie do mnie byli zaopatrzeni w naręcza firmowych dodatków i drogiej biżuterii. Na początku bardzo odstawałam od reszty, ale z biegiem czasu nauczyłam się, jak być niewidzialną. Miałam kilkoro znajomych, jednak wiedziałam, że nigdy nie zostaniemy prawdziwymi przyjaciółmi. Za bardzo różniliśmy się od siebie. Większość wolnego czasu spędzałam po prostu sama. Weszłam do klasy i bez rozczarowania stwierdziłam, że nikt tego nie zauważył. Zajęłam miejsce i przygotowałam się do zajęć.Felis
Znów się spóźnię! Niech to! – pędziłem korytarzem ze świadomością, że ojciec nie da mi żyć. W końcu dotarłem na miejsce i wbiegłem do sali wykładowej. Na szczęście jeszcze nie zaczął – pomyślałem, spoglądając na katedrę. Stał przy niej i wertował jakąś książkę. Po całonocnej pracy prezentował się dość żałośnie. Wygnieciona, szara koszula, spodnie poplamione kawą, kasztanowe włosy przyprószone siwizną i wyjątkowo surowe rysy twarzy. W dzieciństwie porównywałem go do marmurowej rzeźby – idealna, stała, lecz strasznie zimna. Wprawnemu obserwatorowi nie umknąłby również jednodniowy zarost i wiszący na jego szyi, srebrny łańcuszek ze szklaną, czerwoną kulką. Nie powinien się z tym tak obnosić, ale najwyraźniej dzisiejszy dzień nie należał do najlepszych. Lupus pomachał mi z ostatniego rzędu i wskazał na wolne krzesło obok siebie. Chciałem w milczeniu zająć miejsce, ale ojciec zerknął na mnie znad okularów.
– Drugi raz w tym tygodniu jesteś spóźniony, a mamy dopiero wtorek! – warknął. Jego spojrzenie wyrażało głębokie rozczarowanie.
– Przepraszam – odpowiedziałem z nadzieją, że o tym zapomnimy.
– Co znów wydarzyło się po drodze? – zapytał, udając zaciekawienie.
– Po prostu… zaspałem.
Za nic nie chciałem wdawać się w szczegóły dotyczące mojego spóźnienia.
– Zaspałeś? Dziwne. Byłem przekonany, że jeszcze na poważnie nie zajmujesz się żadną pracą – odparł i potarł dłonią nasadę nosa. Widziałem jego zmęczenie, więc nie chciałem dokładać mu kłopotów. Prawda wyglądała jednak trochę inaczej. Dla niego nowicjusz nie powinien angażować się podczas pierwszego zlecenia. Ja jednak nie potrafiłem inaczej. Na początku myślałem tak jak wszyscy, ale z czasem…
– Dobrze, porozmawiamy później. Teraz czas zająć się innymi sprawami – chrząknął wymownie. Najwyraźniej uznał, że nie warto dalej zagłębiać się w tę sprawę. Całe szczęście – pomyślałem. Lupus przywitał się ze mną mocnym uściskiem dłoni. Następnie zwrócił swoją białą czuprynę w stronę wielkiej tablicy. Ja, niestety, nie mogłem się na niczym skupić. To do mnie nie podobne – pomyślałem, a moja irytacja sprawiła, że słyszałem jedynie pojedyncze słowa. Jego sporadyczne zajęcia nie należały nigdy do najciekawszych. Poza tym nigdy nie przepadałem za chemią. Po zakończonym wykładzie wymknęliśmy się czym prędzej, znikając z pola rażenia. Ojciec jeszcze zdąży się na mnie wyżyć, byłem tego pewien.
– Nie musimy się tak spieszyć – wysapał Lupus, usiłując dotrzymać mi kroku. – Następne lekcje mamy za kilkanaście minut. Nie zareagowałem na jego słowa, byłem zbyt zamyślony. Jak to możliwe, że ją tu spotkałem? Czy to nie jest wbrew regułom? Nawet jeśli to czysty przypadek, powinienem o tym jak najszybciej zapomnieć i oczywiście nikomu o niczym nie wspominać. Przecież nawet nie rozmawialiśmy. Ta przeklęta szafka i moja chęć popisania się. Kiedyś będę miał przez to kłopoty. Dlaczego musiałem się zatrzymać? To przecież niemożliwe. Ona jest taka… taka zwyczajna – pomyślałem ze złością. Miała na sobie mundurek ostatniego roku, tak jak ja. Za niecałe osiem miesięcy już nas tu nie będzie – pocieszałem się w myślach. Nawet nie zauważy mojego istnienia.
– Co jest, Felis? Dlaczego idziemy do wyjścia? – zapytał Lupus i zatrzymał się na środku korytarza. Wiedziałem, że nie ma zamiaru opuszczać zajęć.
– Wrócę za kilka godzin – rzuciłem za sobą, nie słuchając jego marudzenia i nie odpowiadając na pytania. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem. Po drodze wybrałem drugi numer z listy kontaktów. Wiedziałem, że tylko Amat może mnie teraz uspokoić.
– Cześć, młody! Coś się stało? – zapytał, nie czekając na powitanie.
– Musimy porozmawiać.
– Czy tematem będzie twoja pierwsza praca?
– Tak – odpowiedziałem niepewnie. Oby nie odmówił.
– To nie jest odpowiedni czas. Mam kupę roboty. Cokolwiek to jest, dasz sobie z tym radę, Felis.
– Nie sądzę – burknąłem ze złością. – Ojciec niewiele mi wyjaśnił.
– Nie ma drugiej tak dobrze przygotowanej osoby. Sam musisz rozgryźć pierwsze problemy. Na tym to wszystko polega. Na zdobywaniu doświadczenia.
– Już do ciebie jadę. Nie zajmę dużo czasu, ale muszę zapytać o coś bardzo ważnego.
– Dlaczego nie zapytasz o to ojca? Przecież masz go pod nosem.
Czułem, że ojciec specjalnie nie powiedział mi wszystkiego o tym zleceniu. Nie miałem najmniejszej ochoty wypytywać się go o szczegóły. Poza tym nigdy nie miałem pewności, czy nie zmieni zdania. W końcu zgodził się, żebym zaczął pracę wcześniej niż inni. Amat natomiast mógł rzucić trochę światła na wiele spraw. Musiałem go jakoś przekonać, ale brakowało mi argumentów.
– Wiesz, co o tym myślę? – zapytał, robiąc długą pauzę. – Myślę, że było dla ciebie za wcześnie…
– Nie zaczynaj! – niemal krzyknąłem do słuchawki.
– Dobra. To faktycznie coś poważnego. Czekam na ciebie w biurze, ale streszczaj się. Nie mam całego dnia.
Rozłączył się. Chyba go zdenerwowałem, ale wcale się tym nie przejąłem. Zaparkowałem na miejscu oznaczonym białą tabliczką z naszym nazwiskiem – Narano. Przeszedłem koło portierni, a szczupła blondynka w białym kostiumie przywitała się ze mną zbyt wylewnie. Słyszeli ją chyba na wyższym piętrze. Nie zwracając na nią uwagi, stanąłem przed windą. Przybiegła, stukając wysokimi obcasami i obdarzyła mnie szerokim uśmiechem. Była całkiem ładna. Gdyby nie tona podkładu i innych upiększaczy, mógłbym nawet zwrócić na nią uwagę – pomyślałem, odpowiadając jej wymuszonym uśmiechem.
– Panie Narano, pański brat ma dziś mnóstwo spotkań. Może mogłabym coś przekazać?
– Nie sprawiaj sobie kłopotu Pia. Zajmę mu dosłownie moment.
– Czy w takim razie życzy pan sobie coś do picia?
– Nie, dziękuję – odpowiedziałem, starając się ignorować jej bliskość. Specjalnie otarła się o moje ramię. Zaczynała mnie drażnić, ale winda otworzyła się w idealnym momencie. Po chwili stałem już przed odpowiednimi drzwiami. Amat otworzył je energicznie i poczekał, aż wejdę do środka. Był prawdziwą dumą ojca. Chyba nigdy nikogo nie zawiódł. Bardzo ciężko pracował na swoją pozycję, ale nigdy nie zapominał o rodzinie. Ja też zawsze mogłem na niego liczyć. Wyglądał zupełnie jak matka: proste, jasne włosy, które odstawały we wszystkich kierunkach, błękitne oczy i niski wzrost. Ja natomiast byłem bardziej podobny do ojca. Ciemne włosy, zielone oczy oraz ta dziwna surowość. Gdyby nie wspólne nazwisko, nikt nie posądziłby nas o bycie braćmi.
– Siadaj – powiedział, wskazując miejsce przy biurku.
– Muszę przyznać, że nie do końca wszystko ogarniam. Staram się już od miesiąca, ale musisz mi pomóc – zacząłem i zacisnąłem ręce na poręczach fotela.
– Powiedz, dlaczego tak bardzo wzbraniasz się przed rozmową z ojcem?
– Jestem przekonany, że da mi wyłącznie odpowiedzi, jakie powinienem usłyszeć, a ja chcę poznać prawdę.
– Niech będzie. Powiedz zatem, co tak cię trapi?
– Dusza, którą mi przydzielono… ta dziewczyna… widzi mnie.
– Co takiego?! – Amat wyglądał na zdezorientowanego i chyba wystraszonego, ale starałem się o tym nie myśleć. Kontynuowałem – Na początku próbowałem wmówić sobie, że to wszystko mi się wydaje, ale jak zaczęła mnie gonić mnie po pokoju, nabrałem pewności, że jest świadoma mojej obecności. Myślałem, że wyzionę ducha, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Co to ma znaczyć? Jak niby mam sobie z tym poradzić?
– Felis, posłuchaj mnie uważnie – zaczął ostrożnie Amat. – Każda ludzka dusza ma sześć śmiertelnych żyć. Dla początkujących opiekunów, takich jak ty, wybierane są dusze ostatniej podróży.
– Ostatniej podróży? – dlaczego słyszałem to wyrażenie po raz pierwszy? Cholerny staruch! Jak zwykle coś zatrzymał dla siebie – pomyślałem i wezbrała we mnie złość.
– Oznacza to, że dusza, którą ci przydzielono, jest w trakcie swojego szóstego, czyli ostatniego życia.
– Co z nią będzie później? Jak już…
– Po śmierci nie będzie dla niej nic.
– Nic?!
– Dosłownie i w przenośni. Po prostu przepadnie, rozpłynie się, czy jak ktoś woli, przeniesie się w niebyt. Felis, taki jest standard. To jednak nie wszystko. Jak wiesz, życie każdej duszy może trwać osiemdziesiąt, sto, albo i więcej lat. Nie słyszałem jednak o śmiertelniku, który żyłby 130 lat. Generalnie, tyle właśnie potrzeba, żebyś miał wystarczającą ilość czasu na nabycie wprawy oraz przyswojenie nowych umiejętności. Myślę, że w twoim przypadku ojciec musiał trochę namieszać – powiedział i opadł z westchnieniem na oparcie fotela. Też nie był z tego zadowolony.
– Namieszać? nie przerażaj mnie! Co to ma niby znaczyć? – nie rozumiałem ani słowa z tego, co starał się wyjaśnić. Poczułem, jak wszystkie mięśnie boleśnie się napinają w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Podejrzewam, że zależy mu na tym, żebyś jak najszybciej zakończył trening z obecną duszą. To, że ta dziewczyna może cię zobaczyć, oznacza tylko jedno. Ona jest innym typem duszy, jest… Samobójcą.
– Samobójcą? Nie ona nie jest Samobójcą, Amat. Nie uwierzę w to. To pokręcona dziewczyna, ale jest pełna życia i ciekawości otaczającego świata.
– Nie rób tego Felis.
– Nie robić czego?
– Nie przywiązuj się. Dostałeś duszę drugiej kategorii, ale już wkrótce to się zmieni.
– Nie chcę, żeby coś się zmieniało. Ona na to nie zasłużyła.
To nie mogła być prawda.
– Zrozum, nie mamy na to wpływu. Tak ma być. Musisz się z tym pogodzić, bo to część twojej praktyki.
– Kto zatem ma na to wpływ? Czy jej życie można przedłużyć?
– Nie! – przerwał mi Amat. Jego twarz wyrażała coś na kształt zaniepokojenia, ale równocześnie głęboko skrytej złości. Znałem na pamięć zasady, którymi miałem się kierować. Opieka i brak przywiązania. Co za idiota wymyślił coś takiego?
– Nie będzie z tobą łatwo. Felis, ta dziewczyna jest duszą. Nie zapominaj o tym. Jej życie w porównaniu z naszym jest niczym kropla w morzu. Jesteś tylko jej opiekunem. Pozostaniesz z nią do końca. Później dalej będziesz wykonywał tę pracę dla innej potrzebującej duszy. Taka było, jest i zawsze już będzie.
Nie chciałem jej śmierci. Polubiłem jej niezdarność i to, jak się do mnie zwracała. Czy to mogło być złe? Jeszcze nigdy nie przepełniała mnie taka bezsilność. Już teraz żałowałem, że zostałem opiekunem. Mógłbym być taki jak Amat. Jego przyszłość nie wydawała się najgorsza. Niestety, nie można wybrać swojego przeznaczenia. Los okrutnie ze mnie zadrwił. Wychodząc z gabinetu usłyszałem za plecami pytanie – Mogę wiedzieć, jak wygląda twój chowaniec?
– To czarny kot – odparłem i skrzywiłem się na tę myśl. Nie ukrywałem, że wolałem coś bardziej odjechanego. Chociaż po głębszym przemyśleniu stwierdziłem, że mogłaby się wystraszyć tygrysa albo niedźwiedzia… Tak, kot był w sumie niezły.
Nie byłem w stanie wrócić do szkoły. Pojechałem do domu i wszedłem od strony ogrodu, żeby nie natknąć się na matkę. O tej godzinie krzątała się zazwyczaj w kuchni. Mój pokój znajdował się na piętrze. Tym razem przemknąłem niezauważony.
Usiadłem przy biurku i otworzyłem książkę, którą kilka lat temu podarował mi ojciec. Miała być wstępem w moje przyszłe życie. Nie należeliśmy bowiem do zwykłych ludzi – byliśmy Niezmiennymi. W dniu swoich szesnastych urodzin dowiedziałem się, że będę opiekunem. Amat był twórcą, tak jak matka, a ojcu, po wielu latach pracy jako opiekun, przypadła rola nauczyciela. Czym różniłem się od innych? Cóż, bardzo długie życie, masa obowiązków i jeszcze miałem oko na dziewczynę, z którą w innych okolicznościach nie zamieniłbym słowa.
Pamiętałem pierwszy wykład, na który pozwolono mi pójść. Miałem niewiele ponad dwanaście lat. Amat też nie był za bardzo wtajemniczony. Jego jasne oczy błyszczały z podniecenia i zniecierpliwienia. Przez to nie mogłem się już doczekać. Ojciec zabrał nas do gmachu nauczycieli. Był największy z całego kompleksu budynków, które obecnie stanowiły osobliwe centrum biznesowe. Zajęliśmy miejsca na samym szczycie sali wykładowej. Na mównicy zobaczyłem grubego mężczyznę w garniturze. W zasadzie większość dorosłych była w garniturach. Gdzieniegdzie widać było również elegancko ubrane kobiety. Wszyscy nosili się z dumą, gracją i swojego rodzaju obojętnością, która miała pewnie stworzyć pozory pewności siebie. Czyli w takim towarzystwie przebywali nasi rodzice – pomyślałem, wpatrując się w grubego mężczyznę, który regulował swój mikrofon. Na sali było bardzo dużo dzieci. To musiało być przedstawienie specjalnie dla nas – pomyślałem, a niecałe pięć minut później światła przygasły i rozpoczął się wykład. Amat wyciągał szyję, żeby niczego nie przegapić, a ojciec przyglądał się nam z szerokim uśmiechem na ustach.
– Wśród Niezmiennych od zawsze wyróżniano cztery umiejętności. Firmitas, czyli nasza siła i stabilność w osobie nauczyciela. Adfectus, czyli dbałość o uczucia i emocje, które może ofiarować opiekun. Protectio, ochrona wszystkich Niezmiennych poprzez zdolność do tworzenia czegoś z niczego oraz Incubo, czyli koszmar, ciemna strona uczuć dla zachowania równowagi.
Każda z tych umiejętności jest tak samo ważna. Dopełniają się one wzajemnie, tworząc krąg nieśmiertelnego życia. Od wieków spełniamy swoje zadania, starając się, aby nasze istnienie pozostało tajemnicą. Nie jest to łatwe zadanie, ale póki co wywiązujemy się z niego z zadziwiającą skutecznością.
– Głównym tematem dzisiejszego spotkania będzie pierwszy kontakt z kamieniem i mocą. Może się ona pojawić we wczesnym dzieciństwie, ale zazwyczaj silniejsze przebłyski da się zaobserwować po piętnastym roku życia. Niestety nie jest to przyjemne doświadczenie. Organizm nastolatka nie może być odpowiednio przygotowany na tak duże dawki energii. Jedynym, niezawodnym sposobem na skumulowanie mocy i korzystanie z niej w efektywny sposób, jest kamień księżycowy.
Wówczas mężczyzna wyciągnął z kieszeni szklaną kulkę wielkości wiśni. Na tablicy za jego plecami wyświetlone zostały zdjęcia błyszczących kulek w różnych kolorach.
– Kiedy moc się ukaże, jedno dotknięcie sprawi, że kamień stanie się swoistym filtrem między nami a mocą. Krótko mówiąc, otrzymamy taką dawkę, którą ciało będzie potrafiło udźwignąć. To rozwiązanie zmniejszyło procent zgonów wśród dzieci. Obecnie przeżywają już wszystkie, bez wyjątku. Nie byłbym jednak obiektywny, jeśli pominąłbym skutki połączenia z kamieniem księżycowym. Wymaga on płynnego i zmiennego źródła energii. Jeśli zatem zdecydujemy się na zrezygnowanie z naszych obowiązków, moc zaniknie i życie pozostanie zamrożone.
Ktoś z widzów podniósł rękę, ale mężczyzna zignorował to i kontynuował:
– Mam na myśli czasowe zamrożenie. Tak długo, jak moc jest w kamieniu, możemy z niej korzystać. Jednak jeśli zostanie tylko pusta skorupa – powiedział, podnosząc znów przezroczystą kulkę – Nasze życie dobiegnie końca. Jak wszyscy wiemy, ładowanie mocy następuje jedynie podczas kontaktu z duszą. Dokładniej, interakcji z duszą, której przypisana jest nasza umiejętność. Tylko właściciel jest w stanie dotknąć swojego kamienia, co sprawia, że jesteśmy w miarę bezpieczni. Jednak ostrożności nigdy za wiele. Pamiętajcie, moi młodzi przyjaciele, że kamień jest waszym życiem. Nie obnoście się z nim i strzeżcie go, ponieważ bez niego jesteście dużo słabsi niż ludzie.
Ten wykład zmroził mi krew w żyłach. Za nic nie chciałem mieć połączenia z kamieniem księżycowym, ale oczywiście nie było innej możliwości.
Rozsiadłem się w fotelu i wyjąłem zza koszuli srebrny łańcuszek, na którym została zawieszona bursztynowa kulka. Zapaliłem lampę stojącą na biurku, a jej wnętrze rozbłysło żółtym blaskiem. Teraz wyraźnie było widać drobniutki piasek przelewający się wewnątrz w jednostajnym rytmie. Nigdy nie zauważyłem, żeby mocy ubyło. Może było na to zbyt wcześnie – pomyślałem i zamknąłem oczy, ściskając w dłoni ciepłą kulkę. Teraz wystarczyło pomyśleć o niej.Flora
Uśmiechnęłam się do siebie i zobaczyłam, jak czarny, puszysty kot wskakuje na fotel i kładzie się na mojej kurtce. Był ze mną od miesiąca, ale stale mnie zaskakiwał. Postanowiłam nazwać go Nox. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby powiedzieć o nim rodzicom. Dowiedziałabym się jedynie, że tak naprawdę on istnieje jedynie w mojej wyobraźni. Oczywiście nikt na głos nie mówiłby, że zwariowałam, ale jestem pewna, że wiele razy pomyśleli by o tym. Czasem zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam. Co jeśli naprawdę potrzebowałam pomocy?
Lubiłam jednak ryzyko. Rodzice myśleli, że wszystkie moje problemy zniknęły i chciałam, żeby tak pozostało. W końcu, co może mi zrobić wyimaginowany kot? Nox był moim towarzyszem i powiernikiem, o ile można tak powiedzieć o zwierzaku, który nie mówi. Niestety, moi dotychczasowi znajomi nie sprawdzili się w tej roli. Przygotowałam się do snu i życzyłam mamie dobrej nocy. Musiałam solidnie wypocząć, bo jutro czekał mnie kolejny dzień udawania, że wszystko jest dobrze. Położyłam się i zerknęłam w zielone oczy mojego kota. Wpatrywał się we mnie, a końcówka jego ogona podskakiwała śmiesznie. To był rozbrajający widok, który zrozumieć mógł jedynie właściciel jakiegoś zwierzaka. Idealny na dobranoc.
Promienie słońca, które padły prosto na moją twarz, skutecznie uniemożliwiły mi dalszą drzemkę. Przeciągnęłam się i zerknęłam na fotel – Nox zniknął. Byłam pewna, że wieczorem znów go zobaczę. Założyłam znienawidzony mundurek i po raz kolejny powtórzyłam jak mantrę – To już ostatni rok, dam radę. Związałam włosy, zabrałam torbę i wyszłam z domu, ziewając głośno. Do szkoły dotarłam jak zwykle przed czasem. Podczas wspinaczki na trzecie piętro, usłyszałam dziwne głosy:
– Proszę, zostawcie mnie. Dłużej tego nie zniosę. Proszę…
– Jesteś idealną rozrywką.
Po dotarciu na górę zobaczyłam dziewczynę z drugiego roku, klęczącą przed grupką starszych dziewcząt. Ich wiek poznałam po kolorze krawatów. Wszystkie miały wiśniowe, takie jak mój, z wyjątkiem klęczącej, której krawat był pomarańczowy. W pierwszej chciałam niezauważona przemknąć się do klasy, ale w sumie nie ruszyłam się z miejsca. Coś sprawiło, że stałam i przyglądałam się, co robią. Klęcząca dziewczyna miała czerwone od płaczu oczy, a jej rumiana buzia z każdą chwilą robiła się coraz bledsza.
– Lubię jak się tak trzęsiesz – powiedziała dziewczyna o platynowych, długich włosach. Następnie podniosła puszkę jakiegoś napoju nad głową klęczącej. Cienki, długi strumień spłynął na piękne, rude loki. Ciemne plamy rozszerzały się na ramionach, skapując na spódniczkę. Dziewczyna załkała cicho i ukryła twarz w dłoniach. Reszta roześmiała się, a ja zupełnie nie czułam strachu. Współczucie mieszało się we mnie z gniewem. Gdybym nie potrafiła nad sobą panować, te szkarady zbierałyby już zęby z podłogi.
– Przestańcie! – usłyszałam swój własny głos. Przebrzmiewała w nim siła i determinacja.
Dziewczyny odwróciły się w moim kierunku, a platynowa blondynka prychnęła i rzuciła pustą puszkę pod ścianę.
– Kim do diabła jesteś, że masz czelność się wtrącać? – zapytała, wpatrując się we mnie z zaciśniętymi ustami. Podejrzewałam, że zepsucie tej zabawy było dla niej bardzo rozczarowujące.
– Nie wstyd wam, znęcać się nad słabszym?
– Skoro nie przedstawiłaś się, nie jesteś kimś, kto może mnie pouczać – odparła i uśmiechnęła się. Twarda sztuka. Już chciałam coś dodać, ale znów się odezwała – Myślisz, że ty jesteś dla mnie równym przeciwnikiem? – zapytała słodko, a ja mimowolnie przełknęłam ślinę. Nie chciałam wpakować się w kłopoty, ale nie mogłam dłużej pozwolić, by w mojej obecności działo się coś takiego.
– Nie interesuje mnie, dlaczego to robicie. Proszę, żebyście po prostu przestały.
– Dziś zepsułaś nam zabawę, ale dopilnuj, żeby więcej nie wchodzić mi w drogę, bo z łatwością mogę cię zniszczyć – obrzuciła spojrzeniem dziewczynę kulącą się na podłodze, po czym odeszła wraz z koleżankami.
Odetchnęłam z ulgą. Zbliżyłam się, żeby pomóc zapłakanemu rudzielcowi, jednak ona odtrąciła moją dłoń, wstała i uciekła w głąb korytarza bez słowa. Stałam oniemiała. Co to za czasy, że nie mówi się dziękuję?! Zezłościła mnie. Czułam jednak satysfakcję, bo tak właśnie powinnam była postąpić. W zasadzie pękałam z dumy. Ruszyłam do klasy i jak każdego dnia, zajęłam swoje miejsce w ciszy. Tym razem wyraźnie czułam zainteresowane spojrzenia na plecach. Nie miałam pewności, czy mogli już o wszystkim wiedzieć. To niemożliwe – pomyślałam i z ulgą stwierdziłam, że nauczyciel wreszcie przyszedł. Rozpoczął sprawdzanie listy obecności, ale moje nazwisko nie zostało wyczytane. Zbieg okoliczności? Na pewno. Musiałam dowiedzieć się, kim była ta okropna dziewczyna. Wiedziałam, że nie da mi to spokoju. Było siedem klas mojego rocznika. Mogłabym ją odnaleźć… Nie. Strata czasu. Nie zamierzam spotykać jej ponownie – postanowiłam i skupiłam się na temacie.
Po ostatnich zajęciach bez pośpiechu pakowałam swoje rzeczy. Klasa prawie opustoszała, a jedna z ładnych szatynek, z którą nie miałam przyjemności wcześniej rozmawiać, podeszła do mnie.
– Musisz uważać Floro. Dobrze ci radzę, przeproś – szepnęła tak cicho, że prawie jej nie słyszałam.
– Kogo niby mam przeprosić i za co?
– Nieważne, że nie masz za co. Nonna nie wybacza tak łatwo.
– Nie znam żadnej… Chwila, to ta dziewczyna z trzeciego roku? Ta blondynka?
Nie otrzymałam jednak odpowiedzi. Wszyscy wyszli, zostawiając mnie całkiem samą. To z pewnością kara od losu – pomyślałam, otwierając zakurzoną szufladkę wspomnień. Ten tragiczny dzień będzie się ciągnął za mną do końca świata. Mój ukochany brat… mój najlepszy przyjaciel i obrońca… odszedł przeze mnie. Ostry ból przeszył moją pierś i zatrzymał się w środku na dobre. Nie zasługiwałam na nic dobrego. Trochę otępiała ruszyłam do wyjścia. Echo moich kroków odbijało się od ścian. Nawet ten dźwięk mi go przypominał.
Przy moim rowerze stała ruda dziewczyna, którą ocaliłam przed dręczycielkami. Najwyraźniej nie znalazła nic, w co mogłaby się przebrać, bo miała na sobie ubrania poplamione sokiem. Jej włosy wyglądały na wilgotne. Musiała umyć je pod kranem w łazience. Pewnie też bym tak zrobiła – pomyślałam i stanęłam naprzeciwko niej.
– Chciałam cię przeprosić. Za wcześniej… Nie powiedziałam, jak bardzo jestem ci wdzięczna. Nikt do tej pory nie zareagował – zwiesiła głowę. Wyglądała jakby znów miała się rozpłakać.
– Nie ma sprawy. Nie trawię takich zachowań. Wszystko dobrze?
– Teraz już tak. Jeszcze raz dziękuję. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
– Nie oczekuję tego. Powiedz, długo to trwa? – zapytałam, bojąc się szczerej odpowiedzi.
– Od kiedy jestem w szkole – powiedziała, a głos jej się załamał. Była na drugim roku, więc przez tak długi czas musiała się z tym mierzyć. Znów byłam zła.
– Jak to się stało, że nauczyciele o tym nie wiedzieli? – zapytałam.
– Oczywiście, że wiedzieli. Wszyscy wiedzieli, ale rodzina Mura stoi na samym szczycie drabiny społecznej. Posiadają jedne z największych centrów handlowych w dzielnicach nauki oraz pamięci. Mają wpływy, pieniądze i w zasadzie wszystko, czego zapragną. Na moje nieszczęście Nonna miała ochotę właśnie na mnie.
– Niemożliwe, że takie rzeczy w ogóle się dzieją. Nie myślałaś o tym, żeby się przenieść? Przecież muszą być gdzieś szkoły bez takich ludzi.
– Myślę o tym na okrągło, ale do tej pory nie znalazłam na to odwagi. Moi rodzice… nic im nie wspominałam. Jednak dzięki tobie podjęłam decyzję. Jeszcze dziś postaram się ich przekonać do zmiany szkoły. Ale najpierw powinnam się przedstawić: nazywam się Rosa. Rosa Pane – powiedziała i uśmiechnęła się, wyciągając w moją stronę bladą dłoń. Uścisnęłam ją mocno, żeby przekazać jej część swojej siły. Nie miałam jej w nadmiarze, ale te resztki mogły przydać się Rosie bardziej niż mi.
– Flora Silva – odpowiedziałam. Miałam wrażenie, że z tą dziewczyną znalazłabym wspólny język.
– Chciałam cię też ostrzec. Zadarłaś z kimś, kto za bardzo boi się sprzeciwu. Uważaj na siebie.
– Nie martw się. Już od dawna nie ma rzeczy, która mogłaby mnie naprawdę przerazić. Zbyt dobrze zaznajomiłam się z tym uczuciem. Mam nadzieję, że bez problemu znajdziesz spokojniejsze miejsce.
– Tak. Też mam taką nadzieję. W każdym razie, jeszcze raz dziękuję. Może będę miała okazję się odwdzięczyć – dodała i odeszła, machając mi na pożegnanie.
Koniec wersji demonstracyjnej.