- W empik go
Samotnia - ebook
Samotnia - ebook
W pienińskich lasach, u podnóża Zamkowej Góry żył pustelnik. Legenda głosi, że sypiał w drewnianej trumnie, a jego kolekcja świątków przyciągała do samotni turystów i okolicznych mieszkańców. Pewnego dnia mnich porzucił pustelnię w tajemniczych okolicznościach i słuch o nim zaginął.
Gdy wiele lat później ze schroniska w Szczawnicy znika grupa młodzieży, legenda odżywa na nowo.
Czy w opowieściach o pustelniku kryje się ziarno prawdy?
Czy młody mężczyzna odnaleziony przez Igora Schutta ma coś wspólnego z wydarzeniami z przeszłości?
Czy i tym razem policjantom z nowotarskiej komendy uda się schwytać sprawcę brutalnych przestępstw?
II tom serii Zbrodnie czorsztyńskie.
O autorce
Z wykształcenia prawniczka, z zamiłowania pisarka. Jej wcześniejsze powieści Moja irlandzka piosenka i Dziewczyna z fotografii zyskały jej liczne grono czytelników. Zachęcona tym faktem kontynuuje przygodę z pisaniem.
W 2022 r. opublikowała powieści tatrzańskie Przełęcz snów i Dolina przebudzenia. W 2024 r. ukazała się pierwsza część serii Zbrodnie czorsztyńskie pt. Osada.
Najlepiej odnajduje się w świecie uczuć, stąd potrzeba wymyślania historii, w których miłość gra pierwszoplanową rolę. Więcej o autorce na stronie: www.annaolszewska.pl.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8132-618-6 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
IGOR SCHUTT – pisarz, mieszkaniec Czorsztyna
ANNA ZDROJEWSKA – aspirant, zatrudniona w wydziale do walki z przestępczością przeciwko życiu i zdrowiu Komendy Powiatowej Policji w Nowym Targu
PIOTR KURPIEL – aspirant, zatrudniony w wydziale do walki z przestępczością przeciwko życiu i zdrowiu Komendy Powiatowej Policji w Nowym Targu
STEFAN JEZIERSKI – naczelnik wydziału do walki z przestępczością przeciwko życiu i zdrowiu Komendy Powiatowej Policji w Nowym Targu
RYSZARD MAŁECKI – były naczelnik wydziału do walki z przestępczością przeciwko życiu i zdrowiu Komendy Powiatowej Policji w Nowym Targu
MARTA BŁOŃSKA – pracowniczka Domu Dziecka przy ul. Źródlanej w Krakowie
LUDWIK WĄSICKI – dyrektor Domu Dziecka przy ul. Źródlanej w Krakowie
PIOTR ADAMEK – wychowanek Domu Dziecka przy ul. Źródlanej w Krakowie
PAWEŁ ADAMEK – wychowanek Domu Dziecka przy ul. Źródlanej w Krakowie
SANDRA SADURSKA – wychowanka Domu Dziecka przy ul. Źródlanej w Krakowie
DARIA GRASZEWICZ – wychowanka Domu Dziecka przy ul. Źródlanej w Krakowie
KAMILA SADOCH – była dziewczyna Igora Schutta
ANIA KURPIEL – siostra Piotra Kurpiela, mieszkanka CzorsztynaROZDZIAŁ 1
Igor wpatrywał się w ciemność za oknem, dostrzegając jedynie niewyraźne zarysy drzew rosnących na brzegu Jeziora Czorsztyńskiego. Przez otwarte na oścież okna do domu wpadało chłodne powietrze, przesycone zapachem skoszonej trawy. Szelest ziół, które Dobrochna posadziła przy tarasie, był tak samo znajomy jak pohukiwanie sowy siedzącej w koronach drzew. Krzyki jerzyków mieszały się z melodyjnym śpiewem rokitniczki.
Nocne odgłosy wplątywały się w snutą przez Schutta historię.
Oderwał wzrok od tafli jeziora posrebrzonej księżycową poświatą i skupił się na fragmencie tekstu, który dopiero rodził się w jego głowie.
– Sprowadzę pomoc! – Stara wiedźma otworzyła drzwi chaty, nie zważając na burzę przetaczającą się nad Zamkową Górą. – Wytrzymaj jeszcze trochę, starcze!
Blask pioruna oświetlił postać Ludmiły, jednak gdy Wincenty obrócił twarz w jej stronę, już zniknęła. Kolejny grzmot zagłuszył szum deszczu i wycie wiatru. Pustelnik poruszył się niespokojnie, ale jego nogi nadal odmawiały posłuszeństwa.
Poczuł zapach dymu. Piorun, który trafił w dzwon zawieszony nad samotnią, wyrządził więcej szkód, niż mu się początkowo wydawało. Wincenty szeptem odmówił modlitwę. Czy drewniana chata, w której spędził większość życia, miała stać się jego grobem?
Schutt upił łyk kawy i skrzywił się, bo zupełnie ostygła, gdy jego pochłonęło pisanie. Włączył ekspres i otworzył szafkę, w której trzymał puszkę ulubionej mieszanki, jednak teraz w równym rzędzie stały tam słoiki z ziołami. Westchnął zrezygnowany. Najwyraźniej musiał zaakceptować zmiany, jakie zachodziły wokół niego. W zamian za ciepło, którym emanował teraz jego dom, oddawał po trochu swoją niezależność.
Usiadł z powrotem przy biurku i zapalił papierosa. Końcówka rozjarzyła się pomarańczowym blaskiem, gdy wciągnął dym do płuc. Losy samotni na Zamkowej Górze pochłaniały go coraz bardziej. Pustelnia wybudowana dla mnicha, który sprawował opiekę nad Grotą Świętej Kingi, zdawała się skrywać swoje własne tajemnice.
Igor chciał ożywić postać Wincentego Kasprowicza, który stałby się pomostem pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Jego palce stukały w klawiaturę coraz szybciej, a wyimaginowany świat pochłaniał go coraz bardziej...
Wincenty zebrał wszystkie siły, aby przesunąć się w stronę wyjścia. Napinał wątłe mięśnie, ale po chwili padł z ciężkim oddechem na wytarte deski, po których wiele lat przesuwał stopy. Zdawało mu się, że w szumie deszczu słyszy krzyk ptaka i uderzanie skrzydeł o szyby samotni. Gdy odwrócił twarz do okna, dostrzegł czerwień jego skrzydeł. Drobna klatka piersiowa unosiła się i opadała, gdy pomurnik walczył z żywiołem. Zdawało się, że sam Stwórca postanowił ukarać Wincentego za jego grzechy.
Starzec żałował swoich czynów. Przeklinał dzień, w którym tamta kobieta pojawiła się na progu samotni. Zabrała mu wszystko, co budował przez tak wiele lat. Spokojne życie w cieniu Mons Coronae, przyjaźń mieszkańców miasteczka i schronienie, które oferował innym.
Jego ciałem wstrząsnął śmiech, w który wkradły się nuty szaleństwa. Burza przybierała na sile. Podmuch wiatru szarpnął drzwiami, praktycznie wyrywając je z zawiasów. Wincenty pozwolił, aby deszcz siekł go w twarz, przyklejał do skóry strąki włosów, osiadał w jego gęstej brodzie.
Habit szybko przemókł, gdy woda wdarła się do samotni, pokonując próg chaty. Pustelnik stracił poczucie czasu. Teraz odmierzał go tylko falami dreszczy, które przetaczały się przez zmęczone ciało.
Uniósł powieki, gdy pochwycił dźwięk kroków. Być może Ludmile udało się jednak sprowadzić pomoc? Być może znaleźli się jeszcze ludzie, którzy pamiętali dawne czasy?
Na jego twarz padł cień. Zakrzywiony nóż błysnął w dłoni mężczyzny, a Wincenty powitał jego widok niemal z ulgą. Intruz zbliżył do niego twarz.
– Czas na pokutę, klecho...
Pustelnik wstrzymał oddech, wspominając błękitną wstążkę Dunajca wijącą się w dolinie. Jakiż piękny był widok, który towarzyszył mu przez całe życie. Przed oczami mignęła mu wygięta na wietrze sosna rosnąca na szczycie Sokolicy. Poczuł łagodne kołysanie tratwy, a słowa wypowiadane przez trzymającego nóż mężczyznę zamieniły się w monotonne opowieści flisaków...
Dawniej...
Brat Wincenty obwiązał się w pasie grubym sznurem, po czym złożył na dnie trumny koc – jeszcze nagrzany od jego ciała. Tego dnia pozwolił sobie na nieco dłuższy odpoczynek niż zwykle. Powędrował wzrokiem do zegara zawieszonego przy kuchennym oknie: zbliżała się szósta.
– Z prochu jesteś i w proch się obrócisz. „Memento mori” – odczytał napis wyryty na boku trumny, który przez lata zatarł się w miejscach, gdzie jego palce przesuwały się najczęściej.
Poranek był wyjątkowo chłodny, chociaż to dopiero połowa sierpnia i słońce nadal stało na niebie wysoko nad wierzchołkami Trzech Koron.
Gdy Wincenty otworzył drzwi na werandę pustelni i przysiadł na ławie, aby zmówić cichą modlitwę, od razu poczuł oddziaływanie góry.
Mons Coronae... Przygniatała go swoim ogromem. Posępne skały wznosiły się nad szlakami prowadzącymi na szczyt. Stały niewzruszone, będąc świadkami jego życia, które toczyło się u podnóża góry rok za rokiem. Nie poddawały się upływowi czasu, mierzonemu coraz bardziej porastającymi je mchami i rachityczną roślinnością, która czepiała się tej odrobiny ziemi zgromadzonej w skalnych szczelinach.
Pustelnię Wincentego wybudowano na skraju ruin Zamku Pienińskiego, który miejscowi przezywali Zamkiem Świętej Kingi.
Aby dotrzeć do samotni, należało pokonać wąski przesmyk biegnący wzdłuż urwiska. Innej drogi nie było, a ta która stanowiła połączenie warowni ze światem, często tonęła w gęstej mgle.
Ta sama mgła otaczała samotnię Wincentego. Biała i gęsta jak mleko, odcinała go od świata jeszcze bardziej niż zwykle. Mgła zdawała się nie przepuszczać do pustelni ludzi i zwierząt, ale również żadnych odgłosów życia, którymi tętnił zwykle las.
Minęło już kilkadziesiąt lat, od kiedy Wincenty opuścił zgromadzenie zakonne w Krakowie i osiedlił się w tym miejscu, a mimo to nie potrafił przyzwyczaić się do ciszy.
Pustelnik wrócił do ciemnej izby i nastawił źródlaną wodę na herbatę, a potem odkroił pajdę chleba, który sczerstwiał pozostawiony na murowanym piecu. Powyginane artretyzmem palce Wincentego trzymały nóż niepewnie, a wzrok zawodził mnicha coraz częściej.
Mężczyzna był już stary. Łamało go w kościach, a chłodne poranki wprawiały w melancholijny nastrój. Ostatnio źle sypiał. Być może powinien skorzystać z rad tych, którzy namawiali go, aby sprawił sobie choćby cienki siennik. Spanie w drewnianym sarkofagu najwyraźniej przestało mu służyć. Nawiedzały go dziwne sny, pełne czarnych aniołów i zwierząt poprzebijanych ostrymi włóczniami.
Może to był znak, że powinien już zakończyć swój ziemski żywot i udać się na kolejną wędrówkę? Jednak mimo że ciało mężczyzny słabło, nadal coś trzymało go na ziemi i nie pozwalało umrzeć. Jakby miał do wykonania jeszcze jakieś zadanie.
Może więc niepokój, który odczuwał, był pokłosiem okropieństw, które od kilku dni dostrzegał w górskim zaciszu?
Wzdrygnął się na wspomnienie tysięcy larw połączonych ze sobą w jeden organizm. Pleń pełzł po kamieniach, zostawiając za sobą śluzowaty ślad, a potem zniknął pod sękatymi korzeniami świerków. Górale zbierali larwy do zasuszenia, a potem rozsypywali je w stodołach i stajniach, aby zapewnić sobie dobrobyt, ale Wincenty miał niedobre przeczucia, które wiązały mu bebechy w supeł. Pleń sprawiał wrażenie zła, które wypełzło z czeluści samych piekieł.
Zanim zalał wrzątkiem aromatyczną mieszankę ziół, jeszcze raz przeżegnał się bojaźliwie. Nie trzeba mu było kłopotów. Jedyne, czego pragnął od życia, to wspinać się na szczyt Trzech Koron, skąd rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na przełom Dunajca. Sam Stwórca musiał namalować na mapie świata wijącą się u podnóża góry nitkę rzeki, aby teraz maluczcy – tacy jak on – mogli podziwiać Boże dzieło.
Zszedł do piwniczki, w głębi której znajdowała się przylegająca do skały spiżarnia, i urwał ze sznurka pęto kiełbasy. Miał jeszcze całkiem sporo zapasów, ale musiał je uzupełnić, zanim rozpocznie się jesienny zbiór chrustu. Do pustelni przybywało wtedy sporo dobrych ludzi, aby pomóc mu w ułożeniu stosu drewna. Karmił ich i poił mieszanką ziół, którą nazywali „herbatą z wieży”.
Uśmiechnął się dobrodusznie, wygładzając brodę sięgającą aż do wystającego nad sznurem brzucha. Kiedy podjął się pustelniczego życia, w najśmielszych marzeniach nie wyobrażał sobie, że miejscowi przyjmą go jak swojego, tymczasem oni odwiedzali samotnię, żeby skosztować jego herbaty i zapomnieć o troskach.
Dlatego wybierał się dzisiaj do wsi... Chcieli, aby przyjrzał się pojawiającym się w okolicy truchłom zwierząt.
Wincenty zakładał, że martwa zwierzyna to sprawka wilków, które nieraz podchodziły do zagród, żeby wypatroszyć owce lub kury, jednak zabite psy i koty obudziły w ludziach lęk.
Sięgnął na krzywo zawieszoną nad drzwiami półkę i zdjął z niej świątka, którego wystrugał z drewna lata temu. Nie wierzył w bajania o diable, o którym szeptali mieszkańcy Krościenka, ale wspomnienie plenia pełznącego tuż przy jego stopach, sprawiło, że wolał mieć przy sobie symbol Bożej opatrzności.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------