Samotność kobiet - ebook
Poruszająca, pełna wsparcia i zrozumienia opowieść o kobiecej samotności i o tym, jak przekształcić ją w siłę.
Samotność ma wiele odcieni. Czasem to cisza po rozstaniu, czasem ból po stracie, lęk, brak wiary w siebie czy poczucie bycia niezauważaną. Maria Rotkiel – znana psycholożka i terapeutka – przygląda się tym emocjom z niezwykłą empatią i uważnością. Na podstawie własnych przeżyć oraz doświadczeń swoich pacjentek pokazuje, jak kobiety przechodzą przez życiowe kryzysy na różnych etapach życia.
Autorka daje narzędzia, które pomogą przełamać strach, złość, smutek. Podpowiada, jak z odwagą i czułością zaopiekować się sobą, zrozumieć swoje potrzeby i odzyskać poczucie bezpieczeństwa.
Samotność można oswoić, a następnie pożegnać i… zacząć znów cieszyć się życiem.
| Kategoria: | Poradniki |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68226-47-8 |
| Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------
Wierzę, że to Podziękowanie nie zrazi Cię, a zaciekawi i zmotywuje do dalszej lektury...
Jeszcze kilka lat temu w Podziękowaniu wymieniłabym wiele osób, bo mam to ogromne szczęście, że otaczali mnie i otaczają cudowni ludzie. Było tak nawet wówczas, gdy jeszcze nie potrafiłam tego w pełni doceniać. Dziękuję im wszystkim, a najbardziej moim cudownym przyjaciółkom: Magdzie, Małgosi, Romie i Ani, ale przed wszystkimi DZIĘKUJĘ SOBIE ❤︎.
Tak, dziękuję sobie za to, że moje życie wygląda teraz tak, jak chcę. Sobie zawdzięczam to, że spełniam się jako mama, psycholożka i kobieta, że potrafię cieszyć się każdą chwilą. Nauczyłam się dbać o siebie i chronić, czerpać z życia przyjemność, a przede wszystkim nauczyłam się DOCENIAĆ SIEBIE ❤︎. Niezależnie, czy idziesz przez życie w pojedynkę, czy towarzyszą Ci i wspierają Cię bliskie osoby, to zawsze jest to Twoja droga i to, co osiągniesz, będziesz zawdzięczać sobie.
Dziękuję, że mogę dać swoim życiem świadectwo, jak można pokonywać trudności, dbać i kochać siebie, dostrzegać w codzienności piękno, czasem pomimo lub wbrew problemom, a nawet dzięki nim ❤︎.ROZDZIAŁ PIERWSZY
MOJA DROGA, POROZMAWIAJMY O SAMOTNOŚCI
------------------------------------------------------------------------
Czy czułaś się kiedyś samotna? A może teraz, gdy trzymasz tę książkę w rękach, tak się czujesz?
Wiem, że tego rodzaju pytania mogą być trudne, ale stawianie ich i próba odpowiedzi na nie to jedyny sposób, aby przepracować to, co bolesne, zostawić za sobą ciężki bagaż i ruszyć do przodu z energią i wiarą w siebie... Uwierz mi. Dlatego zadam Ci wiele ważnych pytań, na które odpowiedzi wcale nie są łatwe ani oczywiste.
Czym jest samotność i czy można ją oswoić? A może można ją zaakceptować i wykorzystać, po czym zdecydować o tym, kiedy powiesz sobie: „Otwieram się na relacje i żegnam samotność”?
Czy i dlaczego boisz się samotności?
Jak się czujesz, gdy doświadczasz samotności? Jakie wtedy towarzyszą Ci emocje?
I przede wszystkim:
Jak możesz się sobą w samotności zaopiekować?
Na te pytania wspólnie poszukamy odpowiedzi. Wspólnie zastanowimy się nad istotą samotności. Będę zadawała Ci pytania po to, abyś aktywnie, uważnie i świadomie podążała ze mną drogą, która pomoże Ci zrozumieć i oswoić samotność. To ważne, byś otworzyła się na trudne wspomnienia i niełatwe pytania, a ja będę przy Tobie. Będę Ci towarzyszyła krok po kroku w tym procesie.
Ta droga prowadzi nie tylko do zrozumienia samotności. Poznasz historie wielu kobiet, które doświadczając uczucia osamotnienia, przeżywały je każda na swój własny sposób. Te świadectwa inspirują, wspierają, podpowiadają, co możesz zrobić, aby zrozumieć i zaakceptować samotność, i wykorzystać ją do tego, aby wzrastać.
Opowiem Ci o moich klientkach, pacjentach i spotkanych w różnych okolicznościach kobietach, które mi zaufały i opowiedziały o swojej drodze przez samotność do szczęścia. Tak, szczęścia. To właśnie dzięki nim zrozumiałam, że droga do szczęścia jest drogą przez zaakceptowaną, przeżytą, oswojoną i pożegnaną samotność... Doświadczenie mówi mi, że większość kobiet odczuwała samotność lub czuła się samotna w jakimś momencie swojego życia. Tak jest, ponieważ rodzice nie nauczyli nas budowania relacji otwartych i opartych na zaufaniu i wzajemnym wsparciu lub wychowałyśmy się w domach, w których więcej od nas wymagano, niż nam dawano. Tak też jest, ponieważ w naszych dorosłych relacjach zbyt wiele wymagamy od siebie, a nie potrafimy się sobą opiekować. Samotność pojawia się, gdy wiążemy się z ludźmi nierozumiejącymi naszych potrzeb lub nieumiejącymi ich zaspokoić. Dotyka nas wtedy, gdy ważna osoba opuszcza nas i zostawia z pytaniami i wątpliwościami. Doświadczamy jej, gdy czujemy się niewidzialne w tłumie i w kręgu bliskich nam osób. Samotność to też znak naszych czasów, podobnie jak przeciążenie obowiązkami, przeładowanie informacjami i rozczarowania powierzchownymi znajomościami. Tak wiele kobiet szło tą drogą i tak wiele z nas nią idzie. Zanim wspólnie zastanowimy się nad istotą naszej samotności, nad jej przyczynami, skutkami i tym, jak ją przeżywamy, poznamy historie wielu kobiet.
Na początek podzielę się z Tobą własnym doświadczeniem i opowiem Ci moją historię, będę mówić o jednym ze swoich kryzysów. Chcę szczerze, otwarcie i odważnie opowiedzieć o mojej samotności, aby dodać Ci odwagi i motywacji do zrozumienia własnych trudnych emocji i swojej drogi przez samotność. Opowiem Ci również o sobie po to, abyś poszła w stronę szczęścia.
Moja historia i historie innych kobiet niech będą wiatrem w Twoje żagle. Gdy poznajemy drogę innych osób, przestajemy czuć osamotnienie w swoich rozterkach, wątpliwościach; zaczynamy czuć, że nie tylko nas spotykają trudne chwile i bolesne przeżycia. To pozwala nie mieć do siebie pretensji, żalu i otwiera na zrozumienie i zmianę. Pierwszym krokiem w pracy z samotnością jest rozmowa o niej, poznanie historii innych osób stawiających jej czoła. Drugim jest zadawanie sobie pytań, czasem trudnych, a na pewno otwierających na zrozumienie siebie. Kolejnym jest zrozumienie, czego pragniemy i odważne, pełne czułości, wyrozumiałości i miłości do siebie zaopiekowanie się sobą. Tylko czując energię akceptacji, zrozumienia i otwarcia na siebie i świat, zaprosimy do naszego życia wartościowe osoby.
Nie dam Ci gotowych „złotych recept”, ale pozwolę samodzielnie wybrać najlepsze rozwiązania, nauczę rozmawiania ze sobą i opiekowania się sobą. Wspólnie dotkniemy tego, co nas w życiu doświadcza i wspólnie pójdziemy drogą przez te trudności, drogą prowadzącą do spełnienia...
Tak więc, Moja Droga...
...skoro wzięłaś tę książkę do ręki, to może oznaczać, że dzieje lub działo się w Twoim życiu coś ważnego, trudnego. Może czujesz się jak mróweczka, której ktoś depcze mrowisko albo jak samotny żeglarz na środku wzburzonego oceanu, albo... jak wkurzona kobieta, która ma wszystkiego dość. Też byłam kilka razy w życiu, delikatnie rzecz ujmując, wkurzona i ta odsłona naszej kobiecości jest bliższa mojemu sercu niż literackie metafory...
...idziesz, Moja Droga, przez życie, które nas nie rozpieszcza, i wiem, że bywa ciężko... Zapraszam Cię do wspólnej drogi, do tego, abyśmy przez chwilę szły razem, ramię w ramię, serce obok serca, i towarzyszyły sobie na zakrętach i w tych momentach, w których na naszej drodze trudno o następny krok... Uśmiechnij się i podaj mi rękę...
...tak, ja też uśmiecham się do Ciebie, ponieważ podobnie jak Ty byłam w mrocznej otchłani samotności, złości i lęku. Myślałam: „To już koniec, katastrofa...”. Sparaliżowana strachem nie mogłam się ruszyć, coraz bardziej zapadając się w tę gigantyczną, mroczną dziurę. Jednak się wygrzebałam, a raczej wydrapałam pazurami wyjście na świat i zobaczyłam słońce. Wiem, że nie ma takiej otchłani, dziury, katastrofy, tornada... jak zwał, tak zwał... Nie ma takich „czterech liter”, z których nie da się wybrnąć, otrząsnąć, spojrzeć prosto w słońce i powiedzieć: „A teraz to mi możecie...”.
...tak, mówię do Ciebie na ty, ponieważ nie lubię dystansu. Lubię takie relacje, w których jest wzajemne zaufanie i możliwość wsparcia, i taką relację Ci proponuję. Będę zadawała Ci trudne pytania i opowiadała wzruszające historie. Czasem się na mnie zezłościsz, a potem pomyślisz o mnie ciepło i życzliwie. Będę motywowała Cię do ćwiczeń i „zadań domowych”, które nauczą Cię technik i strategii radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Pomogę Ci lepiej zrozumieć siebie i uwierzyć w swój potencjał. Razem popłaczemy, razem pozłościmy się i razem się pośmiejemy.
Idźmy chwilę przez nasze życie razem i w tym czasie porozmawiajmy, miło mieć podczas drogi towarzyszkę... przynajmniej raz na jakiś czas. :-)
Zapraszam Cię do rozmowy o życiowych zawirowaniach, samotności, rozstaniach, zdradach, o bolesnych stratach i tych chwilach w życiu, gdy nogi się uginają i myślisz: „Nie poradzę sobie”. Gwarantuję Ci, obiecuję z ręką na sercu, że dasz radę. A ja jestem po to, żebyś w to uwierzyła, żebyś zaczęła rozmawiać ze sobą, wspierać siebie i odkrywać, jak wspaniałą i silną osobą jesteś, i że nikt ani nic Cię nie powali na ziemię... A jak już się przewróciłaś, to podam Ci rękę i podpowiem, co masz zrobić, żeby dalej dumnie iść przez życie z wiarą w siebie, świat i ludzi... Twoje życie to Twoja droga i od Ciebie zależy, w jaki sposób nią pójdziesz.
...tak będziemy rozmawiały. Będę opowiadała Ci o sobie i swoich perypetiach (uwielbiam tę chwilę, gdy ktoś myśli: „Szewc bez butów chodzi”)... Oj, nieraz się potykałam, moja droga nie była usłana różami.
...bo każda z nas jest czasem takim szewcem, który mimo, że „wie jak”, bo zna „strategie i sposoby” i pomaga innym, wspiera i doradza, gubi się na swojej własnej drodze. Czasem na bosaka ucieka w popłochu po twardych kamieniach, które ranią stopy, ucieka przed „strasznym strachem”, który wydaje się największym i najgroźniejszym potworem na świecie.
...każda z nas miewa poczucie, że „jest najgorzej i gorzej już być nie może”. A ja Ci gwarantuję, że może być gorzej, ale też obiecuję, że to minie, a Ty będziesz się jeszcze z tego śmiała.
...każda z nas płakała tak długo, że ze zmęczenia zasnęła, i nie obiecuję, że to już nigdy się nie wydarzy, ale przyrzekam, że można się wypłakać, otrząsnąć i walczyć o siebie i swoje szczęście z siłą i wiarą w siebie.
Zapraszam Cię więc do naszej rozmowy. Opowiem Ci o wspaniałych, dzielnych, wrażliwych kobietach, które poznałam w ciągu swojego już za chwilę pięćdziesięcioletniego życia i które od ponad dwudziestu pięciu lat wspieram w swojej pracy. Opowiem Ci historie klęsk, porażek, upokorzeń, lęków i upadków, po których te kobiety podnosiły się jeszcze piękniejsze i silniejsze.
...tak, to jest rozmowa o kobietach i z kobietami, ponieważ po pierwsze kobiety są bliższe mojemu sercu, po drugie jestem kobietą, po trzecie kobiety są wrażliwsze i ciekawsze – przynajmniej tak uważam i zdania nie zmienię.
...to rozmowa, która podpowie Ci, co może być ważne i pomocne, gdy dopada Cię zwątpienie, a problemy przygniatają do ziemi tak mocno, że brakuje tchu. Pamiętaj jednak, że rozmowa, chociaż to wiele, może być niewystarczająca i jeśli czujesz się bardzo źle, to konieczne jest spotkanie ze specjalistą. Jeśli cierpisz na depresję lub inne zaburzenie nastroju, lub jakąkolwiek inną chorobę, to tylko specjalista i terapia, w tym farmakoterapia, będą pomocne czy wręcz konieczne... Proszę, zaufaj mi i nie zwlekaj ze zwróceniem się o pomoc, nie męcz się sama...
Naszą rozmowę o życiowych zakrętach i mrocznych chwilach chcę zacząć od samotności. Bo to ona nam towarzyszy zawsze, gdy na naszej drodze pojawia się problem trudny do rozwiązania. Nawet gdy mamy dookoła życzliwe osoby, to i tak idziemy naszą drogą same i nikt za nas nie zrobi kolejnego kroku i kolejnego... Samotność to nieodłączna towarzyszka kryzysów i sama w sobie jest kryzysem. Kryzysem tożsamości, poczucia bezpieczeństwa i sensu życia. Dlatego jeśli ją oswoimy, zrozumiemy i przepracujemy, to inne wyzwania będą tylko kolejną ważną lekcją do odrobienia.
Zacznę więc od mojej historii i zanim przystąpisz do czytania kolejnych rozdziałów, a raczej zanim podejmiemy rozmowę na kolejne ważne i trudne tematy i pójdziemy przez życie chwilę razem, to przedstawię Ci moje zmagania z życiowymi trudnościami.
A... i jeszcze jedna mała uwaga, a raczej propozycja... Chciałabym, aby nasza rozmowa była dla Ciebie jednocześnie warsztatem pracy nad sobą, ze sobą... materiałem wiedzy o Tobie. Dlatego, proszę, rób notatki. Zapisuj ważne refleksje, odpowiadaj na pytania, które Ci zadam. Rozmawiając ze mną, poznając historie innych kobiet i troszkę teorii, którą czasem przemycam, pracuj, notuj, pytaj i odpowiadaj. Możesz to robić na stronach tej książki, możesz założyć własny Dzienniczek Pracy nad Sobą, możesz dzwonić do bliskiej Ci kobiety i omawiać to, co akurat zwróciło Twoją uwagę. Wykorzystaj naszą rozmowę jako okazję do lepszego poznania i zrozumienia siebie i Twoich trudnych życiowych lekcji: tych, które masz już za sobą lub które czekają, aż je odrobisz...
A teraz... Poznajmy się :-).
.
HISTORIE KOBIET
------------------------------------------------------------------------
MOJA HISTORIA
Mam na imię Maria i proszę, mów mi po imieniu. Jeśli się zdenerwujesz, to powiedz: „Maria, ale mnie teraz wkurzyłaś”, a jak pomyślisz o mnie coś miłego, to też to powiedz. Bo czasem mogę mówić coś, co może być dla Ciebie trudne do zaakceptowania, co może przywołać przykre wspomnienia. Jeśli się zezłościsz, to może to oznaczać, że dotknęłyśmy ważnego tematu; tym bardziej nie przerywaj naszej rozmowy, daj nam obu szansę i pozwól sobie na poczucie trudnych emocji.
Teraz opowiem Ci o sobie. Zależy mi na tym, abyś wiedziała, że po drugiej stronie jest nie tylko „pani psycholog z telewizji”, ale kobieta, która ma problemy, tak samo jak Ty. Mam czterdzieści osiem lat i dopiero zaczynam czuć i rozumieć, czego tak naprawdę potrzebuję. Przez wiele lat moją motywacją i celem było przede wszystkim zdobywanie wiedzy i doświadczenia zawodowego. Kolekcjonowałam kolejne dyplomy, a strach, że ktoś przyłapie mnie na niewiedzy, był moim napędem. To smutne, gdy siłę do działania czerpiesz z lęku przed czyjąś krytyką. Ja bałam się, że ktoś powie głośno: „Ona tego nie wie! Ona nie jest dobrym psychologiem”. Teraz szkoda mi samej siebie. Zamiast czerpać satysfakcję z pracy, koncentrowałam się na najmniejszych niepowodzeniach, a jakakolwiek krytyka wręcz miażdżyła moje poczucie wartości. Ale w moim przypadku praca to pikuś w porównaniu ze sprawami uczuć. Bardzo długo byłam przekonana, że muszę zasłużyć na miłość. Starałam się, jak potrafiłam najlepiej, żeby mój partner był zadowolony. Koncentrowałam się na potrzebach mężczyzny i robiłam wszystko, żeby było mu dobrze. Ja i moje potrzeby były mniej ważne. W jednym z moich związków (tak, było ich kilka i nie podam kolejności, bo po co chłop ma się denerwować, że o nim piszę :-) ) przeszłam samą siebie. Zaczęłam tę relację od poważnych błędów, a potem było tylko gorzej! Przede wszystkim kupowałam i płaciłam, bo chciałam, żeby było mu miło (wiem, jak to brzmi, i dlatego to piszę, żebyś wiedziała, że jak z perspektywy czasu myślisz: „Dlaczego byłam taka głupia?”, to wiedz, że nie Ty pierwsza i nie ostatnia i najlepszym się zdarzało). Nasze wspólne życie szybko zaczęło układać się pod jego pracę i jego ewentualny czas wolny, którego miał bardzo mało, bo „taką ma pracę i już”. Moja praca była mniej ważna. No cóż... Otrzeźwienie przyszło dopiero po kilku latach, ale za to pomogło mi zrozumieć, że to był mój klucz do wyboru mężczyzn i układania relacji. Poważny kryzys, jakiego doświadczyłam po czterdziestce, pomógł mi zrozumieć, co i dlaczego muszę zmienić. Kryzys mi pomógł, tak jak pomogły mi problemy, których rozwiązywanie było najlepszą lekcją poznania siebie, jaka mogła mi się przydarzyć.
Teraz są osoby, które mówią: „Rotkiel jest trudna w pracy”, ponieważ negocjuję wysokie stawki, bo mówię głośno, z czym się nie zgadzam, i nie znoszę marnowania czasu na „dupogodziny” i gadanie o niczym. Czas ma dla mnie ogromną wartość i wolę spędzać go z synem, niż gadać o głupotach. Przede wszystkim, jak czegoś nie wiem, to mówię, i jest mi, delikatnie mówiąc, obojętne, co ktoś o mnie sądzi. Ważne jest dla mnie to, czy swoją pracę wykonuję rzetelnie i odpowiedzialnie, i czy sprawia mi ona przyjemność. Tak, praca powinna być przyjemna, powinna dawać satysfakcję i powinnyśmy być za nią należycie wynagradzane.
Są też takie „miłe” osoby, które powiedzą: „Rotkiel będzie sama, skoro tak wysoko zawiesza facetowi poprzeczkę”. Po pierwsze, mężczyzna to nie koń, więc nie skacze przez przeszkody. Po drugie, jak będę bez partnera, to będzie mi bardzo miło mieć więcej czasu dla siebie. Uwielbiam być sama ze sobą i mieć czas tylko dla siebie. O tym będziemy jeszcze dużo rozmawiały... O lubieniu siebie, o pokonaniu strachu przed „byciem samą”. To straszenie byciem samą tak mnie wnerwia, że brak mi słów, i jest to jedna z największych głupot, jakie słyszałam. Teraz myśląc o życiu bez partnera, uśmiecham się i wyobrażam sobie wiele wspaniałych chwil spędzonych tak, jak lubię. Myśląc o mężczyźnie, z którym przyjdzie mi dzielić codzienność, jeśli takowy będzie, oczywiście, wyobrażam sobie wiele wspaniałych chwil i celów, które zapewnią mi satysfakcję i szczęście. Nie widzę bezpośredniego związku i zależności między „posiadaniem partnera” a szczęściem. Po pierwsze, nikogo się nie posiada, relacja to partnerstwo. Po drugie, to czy jesteś szczęśliwa, czy nie, zależy od Ciebie, a mężczyzna może ewentualnie Cię w tym wspierać lub Ci w tym przeszkadzać! I o tym, Moja Droga, też sobie dużo, oj, dużo pogadamy...
Jest jeszcze jedna kwestia, o której chcę Ci powiedzieć. Mam synka. Do trzydziestego ósmego roku życia macierzyństwo było dla mnie tematem obojętnym. Nie miałam dzieci i to było OK. Uważałam, że nie będę ich mieć; znałam, teraz też znam, wiele kobiet, które ich nie mają i jest im bardzo dobrze w życiu. Przyszedł jednak moment, że zapragnęłam mieć dziecko, i ku zaskoczeniu i mojemu, i lekarzy moje marzenie szybko się spełniło. Jestem przekonana, że moje życie byłoby wartościowe, fajne i pełne dobrych chwil, również gdybym nie została mamą. To ważne i zależy mi na tym, aby to powiedzieć. Ważne jest też to, że moja zmiana i kryzysy zaczęły się wtedy, gdy zostałam mamą; to macierzyństwo, a raczej to, co trudnego wnosi, sprawiło, że jestem teraz TYM, kim jestem. To moja historia.
Każda z nas ma swoje kryzysy i swoje szanse. Nie ma uniwersalnych historii i złotych rad. Każda z nas ma do przeżycia własne życie, własne traumy i każda ma własne duże i małe szczęścia. Ja swoje szczęście zaczęłam budować niedawno, a zaczęłam od stawiania czoła samotności...
W mojej drodze najbardziej pomocna okazała się terapia. Gdy moja terapeutka spytała mnie, co pamiętam z dzieciństwa, odpowiedziałam, że samotność. Tak się czułam, gdy byłam małą dziewczynką, nastolatką i dorastającą kobietą. Moja mama była emocjonalna, wrażliwa, ekspresyjna i skupiona na sobie. Ojciec był zamknięty, nie potrafił mówić o emocjach i ich okazywać. Pierwsze lata mojego życia rodzice koncentrowali się na swojej relacji i wzajemnych pretensjach. Ja byłam świadkinią bez prawa głosu, która szybko nauczyła się „nie przeszkadzać”. Gdy miałam siedem lat, urodziła się moja siostra i wokół niej zaczęły krążyć wszystkie emocje i troski moich rodziców. Im bardziej ona była harda, nieposłuszna, „trudna”, tym bardziej ja byłam tą grzeczną, dobrze się uczącą, niesprawiającą kłopotów i... pozostawioną samej sobie.
Pamiętam, że próbując poradzić sobie z trudnymi emocjami, znaleźć odpowiedzi na ważne pytania, a przede wszystkim zrozumieć, dlaczego jestem pozbawiona troski i zainteresowania rodziców, przyrzekłam sobie, że będę się sobą opiekowała i nie pozwolę, aby ktoś mnie zranił. A że sprawiały mi przykrość osoby, które w moim poczuciu mnie opuściły, to przyrzeczenie z czasem zaczęło brzmieć: „Radzę sobie sama i nikogo nie potrzebuję”. I jak to w życiu bywa, stało się ono moją samospełniającą się przepowiednią na wiele lat determinującą moje wybory. Tak często jest, że w dzieciństwie musimy znaleźć jakiś pomysł na przetrwanie w domu rodzinnym. Ten pomysł to na dany czas jedyne możliwe rozwiązanie, postawa, którą możemy przyjąć jako obronę przed tym, co trudne. To nasze życiowe motto, drogowskaz, który w psychologii nazywamy schematem. Jako dzieci nie mamy ani dużego wyboru, ani wielu możliwości. Robimy to, na co pozwalają nasz wiek i sytuacja. I w dzieciństwie ten wybór może być jedyną szansą przetrwania, ale w dorosłości najczęściej jest naszym przekleństwem i największym ograniczeniem. Wtedy mówimy o negatywnym schemacie, pomocnym w dzieciństwie, ale ograniczającym w dorosłości. W pełnoletnim życiu dużo więcej zależy od nas samych i mamy dużo więcej możliwości działania, w tym obrony siebie i opiekowania się sobą. Trzymając się kurczowo schematu z dzieciństwa, zamykamy się na rozwój i okazje do wzrastania. Samotność w dzieciństwie to bardzo bolesne doświadczenie i w dorosłości jest jak kula u nogi, ograniczająca nas w drodze do szczęścia.
Jestem przykładem osoby, która dopiero gdy zrozumiała swój negatywny schemat, wybaczyła i otworzyła się na zmianę, poczuła spokój i spełnienie. W dzieciństwie samotność powodowała u mnie głównie złość. Wściekałam się na moją mamę za to, że nie ma jej przy mnie, że ze mną nie rozmawia o tym, co dla mnie ważne, że jej emocje są dla mnie zbyt trudne i intensywne.
O moją siostrę byłam zazdrosna i obwiniałam ją o to, że rodzice nie poświęcali mi uwagi.
Ojca się bałam. Był surowy, niedostępny, introwertyczny, krytyczny. Gdy wracał z pracy, zamykał się w salonie (tak mówiliśmy na pokój z telewizorem) i oglądał programy informacyjne, jeden po drugim, aż do nocy. Nie rozmawiał ze mną, nie pytał, jak minął mi dzień, nie przytulał i nigdy w życiu nie powiedział mi, że mnie kocha. Bałam się jego złości. Złościł się rzadko, ale w momentach, które zawsze były dla mnie zaskoczeniem, a powód jego wybuchu był dla mnie niezrozumiały. Nigdy się nie spodziewałam, że się zezłości, i nie wiedziałam dlaczego. Gdy to się działo, przerażał mnie, a ja czułam i lęk, i wściekłość, wynikające z dojmującego poczucia niesprawiedliwości.
Moja mama nie była szczęśliwa i szybko to zauważyłam, ale jako dziecko i nastolatka nie rozumiałam, dlaczego nic z tym nie robi. W swoim przeżywaniu nieszczęścia była ekspresyjna i nie dało się tego nie zauważyć, co powodowało moją jeszcze większą złość. Koncentrując się na swoich emocjach, mama powodowała, że czułam się coraz samotniej. Dom nie był dla mnie ani bezpiecznym, ani kojącym miejscem. Nauczyłam się bycia grzeczną po to, aby mieć więcej swobody i móc coraz częściej z niego wychodzić. To moja siostra przykuwała większość uwagi rodziców, dzięki czemu miałam coraz więcej przestrzeni dla siebie i coraz mniej ich zainteresowania. Gdy byłam nastolatką, ta sytuacja zaczęła mi pasować. Mogłam chodzić na imprezy i wracać, o której chciałam; miałam dużo więcej swobody niż moje koleżanki. Warunkiem wolności były dobre oceny i niesprawianie kłopotów. Nie absorbowałam rodziców swoimi sprawami. Wyprowadziłam się z domu w wieku dwudziestu lat, przeniosłam na studia zaoczne, zaczęłam pracować, stałam się w pełni samodzielna i... byłam coraz bardziej samotna. Samotność zagłuszałam intensywną pracą i nauką, w tygodniu dużo pracowałam i studiowałam, a w weekendy oddawałam się bujnemu życiu towarzyskiemu. Starałam się otaczać jak największą liczbą osób i budowałam relacje w oparciu o ilość, nie jakość. Na szczęście los postawił na mojej drodze wartościowe osoby i po latach kilka z nich cały czas jest przy mnie, ale zawdzięczam to ich mądrości. Mnie dużo czasu zajęło docenienie tego. Wtedy starałam się nie angażować w relacje, stawiałam na zabawę i karierę. Byłam zbyt zmęczona, żeby się nad sobą wnikliwiej zastanawiać, i dzięki temu nie musiałam zastanawiać się nad tym, czy czuję się samotna. Uważałam, że im bardziej będę aktywna, w ciągłym ruchu, tym mniej będę odczuwała to, co mnie boli i trapi. Ta strategia nie była wystarczająco skuteczna, ponieważ zaczęłam coraz częściej czuć lęk. Teraz, w wieku prawie pięćdziesięciu lat, wiem, że lęk to bardzo często wynik nieprzepracowanej złości; w moim przypadku tej złości, którą czułam już jako dziecko. Lęk to jedna z masek samotności. Jeśli złość nie jest naszą energią, jeśli nie czujemy się z nią dobrze, szybko zamienia się w lęk po to, aby samotność mogła się ukryć przed naszą świadomością najpierw za złością, potem za lękiem. Mając dwadzieścia parę lat nie wiedziałam o tym, więc „radziłam sobie” z lękiem poprzez kompulsywny perfekcjonizm, intensywny tryb życia i obsesje na punkcie wykształcenia. To ostatnie wyszło mi akurat na dobre, ale wspominając ten czas, pamiętam zmęczenie, wieczne niezadowolenie z siebie i poczucie, że jestem niewystarczająca. Do trzydziestego ósmego roku życia głównie pracowałam, uczyłam się, zdobywałam kwalifikacje i starałam się udowodnić światu, że zasługuję na szacunek, a teraz wiem, że rozpaczliwie próbowałam zwrócić na siebie uwagę, pytanie tylko: czyją? Skupiłam się na pomaganiu innym, siebie pozostawiając bez wsparcia i pomocy. Spełniałam się jako psycholożka i zajmowanie się innymi pomagało mi nie myśleć o swoich potrzebach i swojej samotności. Moje związki były raniące i rozczarowujące, w każdym czułam się niezauważana i starałam się za wszelką cenę zasłużyć na miłość i uwagę. Zarówno w pracy, jak i w relacjach z bliskimi skoncentrowałam się na innych, na opiece nad nimi i zaspokajaniu ich potrzeb. W związkach powtarzałam schemat z dzieciństwa, ale ta świadomość na tamtym etapie była dla mnie zbyt trudna.
Pierwszy raz w życiu poczułam, że nie jestem sama i że jest przy mnie ktoś w pełni obecny i uważny, gdy mój synek spojrzał na mnie i po raz pierwszy się uśmiechnął. Dopiero wtedy poczułam autentyczną bliskość drugiego człowieka i zdałam sobie sprawę, jak bardzo przez swoje dotychczasowe życie byłam samotna. Poczułam zarówno przenikliwe szczęście, jak i smutek. Te sprzeczne emocje sprawiły, że doświadczyłam depresji. Była ona odpowiedzią na wiele lat życia w samotności, wypierania tego uczucia oraz uciekania przed trudnymi emocjami i konfrontacją z koniecznością stawienia im czoła. Najpierw złość, potem lęk i zagłuszanie tych uczuć hiperaktywnością wyczerpały mnie. Poczułam tak dojmujące zmęczenie, że nie byłam w stanie wstać z łóżka i opiekować się synkiem. Wiedziałam, że muszę zatroszczyć się o siebie, dla siebie i dla niego. Podjęłam leczenie i terapię; zaczęłam zgłębiać temat samotności i jej wpływu nie tylko na zdrowie, ale także na nasz rozwój i całą życiową drogę. W moim przypadku dopiero relacja z dzieckiem nauczyła mnie budowania i pielęgnowania bliskości, dającej poczucie bezpieczeństwa i spełnienia. Była dla mnie impulsem do podjęcia pracy nad sobą i trudnymi doświadczeniami związanymi z poczuciem samotności. I wiem, że to początek mojej drogi, że teraz muszę wrócić do tego, co było dla mnie tak bolesne w dzieciństwie, zrozumieć, wybaczyć i zostawić przeszłość za sobą, otwierając się na ludzi i świat. Podjęłam decyzję, że nie będę pielęgnowała w sobie ani złości, ani lęku; że przepracuję je i pożegnam, nauczę się opiekowania sobą i bycia ze sobą w czułej i uważnej relacji. Nie będę też opierała swojego spełnienia na dziecku, bo zamiast je wspierać, stałabym się dla niego ciężarem. Będąc psychoterapeutką od wielu lat i teraz w pełni dojrzałą kobietą, stawiam czoła swojej samotności, szukam jej źródeł, staram się ją zrozumieć, zaakceptować, oswoić i pożegnać. Dlatego wiem, że nigdy nie jest za późno...
Taka była i taka jest moja droga. Lęk zagłuszałam aktywnością, perfekcjonizmem, bojąc się przyznać przed sobą, że jestem samotna. Starałam się żyć szybko i intensywnie, odwracając uwagę od własnych emocji; opiekowałam się innymi i koncentrowałam na spełnianiu ich oczekiwań. Moja samotność zaczęła się od złości, założyła maskę lęku i dopiero depresja zmusiła mnie do głębokiej pracy nad sobą.
.
ANNA
Gdy samotność jest towarzyszką życia kobiety...
...może boleć i ciało, i psychika...
Samotność boli. Powoduje ból fizyczny i psychiczny. Tak się dzieje, gdy udajemy, że nam nie towarzyszy, gdy wypieramy, iż przejęła kontrolę nad naszym życiem. Tak też jest, gdy z nią walczymy i boimy się jej. Ból mija, gdy ją oswajamy, gdy zaczynamy uczyć się życia tylko z sobą i przestajemy uważać, że bycie w relacji ze sobą nie jest wystarczające do tego, aby czuć się szczęśliwą.
Bycie ze sobą w czułej relacji to nie tylko oswojenie samotności, to odkrycie, że zawsze i wszędzie towarzyszy Ci ktoś wyjątkowy, ktoś, na kogo możesz liczyć, osoba, która się Tobą zaopiekuje i będzie najlepszą przyjaciółką na dobre i na złe. Tą osobą dla siebie samej jesteś Ty.
Aby oswoić samotność, trzeba przejść długą i często trudną drogę. Taką podróż ma już za sobą Anna, o której chcę Ci opowiedzieć.
Anna trafiła do mojego gabinetu po długiej wędrówce od lekarza do lekarza. Miała za sobą liczne konsultacje, badania, między innymi kardiologiczne, endokrynologicze, była nawet u lekarki medycyny chińskiej. Każdy ze specjalistów uspokajał ją, mówiąc, że jego zdaniem nie dzieje się nic groźnego i jest zdrowa, ale to tylko zwiększało jej lęk i niepokój. Im więcej wizyt i badań, tym Anna czuła się gorzej.
Doskwierał jej ból klatki piersiowej, odczuwany jak przy objawach zawału. Ucisk, duszność, drętwienie rąk pojawiały się kilka razy w tygodniu. Najmniejszy stres wzmagał dyskomfort.
– „Czuję się jak wariatka, chodzę po lekarzach, czuję się coraz gorzej, a oni uparcie twierdzą, że nic mi nie jest”.
To pierwsze słowa, które usłyszałam od Anny, gdy się poznałyśmy.
Tak czuje się wiele osób cierpiących na bóle psychosomatyczne. Gdy nasza psychika jest w złej kondycji, gdy nosimy w sobie ból, smutek, złość, nierozwiązane konflikty, wtedy ciało daje nam znać, że dzieje się coś ważnego i trudnego. Ten głos naszego ciała to ból, który nie ma uzasadnienia w chorobie, ale jest tak samo realny, uciążliwy jak ten prawdziwy, sygnalizujący rzeczywistą chorobę. Pozytywne opinie lekarzy pomagają tylko na początku, gdy staramy się zrozumieć, co się z nami dzieje. Gdy wykluczamy chorobę, niepokój powraca ze zdwojoną siłą. „Co mi w takim razie jest?”, coraz częściej zadajemy sobie pytanie, na które żaden specjalista nie potrafi odpowiedzieć. Czujemy się jak „wariatki”, gdy kolejny lekarz patrzy na nas podejrzliwie i mówi: „Fizycznie jest pani zdrowa”. Aż wreszcie trafia się ten odważny i z powagą w głosie oraz niepokojem w oczach zadaje pytanie: „Może warto skonsultować się z lekarzem od psychiki?”. Mówi to tak, że czujemy się jeszcze gorzej. Czasem taką radę słyszymy od bliskiej osoby, a czasem same dochodzimy do wniosku, że może faktyczne coś sobie wymyślamy... Ale ból jest realny. Gdy nosimy w sobie niezagojone emocjonalne rany, trudne pytania bez odpowiedzi, niewypowiedziane emocje i niepodjęte decyzje, wtedy ciało boli realnie. Pracowałam z kobietami, które z powodu swoich emocjonalnych trudności miały bóle głowy, szumy w uszach, zawroty, problemy skórne. Tyły lub chudły bez przyczyny, bolał je brzuch, drętwiały ręce... Lista objawów psychosomatycznych jest bardzo długa. Gdy nie chcemy albo nie potrafimy stawić czoła temu, co nas męczy i osłabia psychicznie, wtedy nasze ciało cierpi i woła o pomoc. Ból fizyczny jest głosem, który nie sposób zignorować: „Zajmij się sobą, zaopiekuj i ulecz”.
Niestety czasem droga w poszukiwaniu pomocy jest długa i mija sporo czasu, zanim zajmiemy się tym, co wymaga zaopiekowania, czyli sobą, swoją psychiką. Zanim poznamy siebie i damy sobie prawo do szczęścia, krok po kroku odkrywając to, czym ono dla nas jest, mija sporo czasu. Podczas tych poszukiwań możemy poczuć się jak „wariatki”, które „wymyślają chorobę po to, aby zwrócić na siebie uwagę”. Tak jest, ponieważ niewielu specjalistów od zdrowia potrafi patrzeć na ludzki organizm holistycznie, widząc i rozumiejąc związek ciała i psychiki. Same też nie zawsze potrafimy dostrzec tę oczywistą zależność. Sugestię skorzystania z pomocy psychologa czy psychiatry traktujemy jak stygmatyzującą diagnozę.
– „Boli mnie ciało a jestem zdrowa, w takim razie co jest ze mną nie tak?” – często słyszę takie słowa i prowadzę wówczas mniej więcej taką rozmowę.
– „Rozumiem, że pani cierpi, odczuwa ból i różne dolegliwości. Ponadto denerwuje się pani tym, że lekarze nie stawiają diagnozy, nie wdrażają leczenia, ponieważ ich zdaniem jest pani zdrowa.
– Tak, dokładnie tak.
– To musi być dla pani podwójnie trudna sytuacja: dyskomfort fizyczny i niepokój o zdrowie, szczególnie że nie ma pani pewności, co się dzieje. To pewnie duży stres?
– O tak, ale to ulga, że ktoś to rozumie, a nie patrzy na mnie jak na wariatkę, dziękuję...”.
Tak, to ogromna ulga, że ktoś rozumie nasze cierpienie i niepokój wywołane niewyjaśnionymi fizycznymi dolegliwościami.
Anna długo opowiadała mi o tym, jak się fizycznie czuje. Mówiła o swoich objawach, bólach i wędrówkach od lekarza do lekarza. Wiedziałam, że możliwość porozmawiania o tym jest dla niej ważna. Bez pouczania, bez oceniania, z uwagą i empatią wysłuchałam jej historii. Osoby, które cierpią na objawy psychosomatyczne, czyli bóle i dolegliwości o podłożu psychicznym, często spotykają się z niezrozumieniem, ignorancją i brakiem wsparcia.
Jeśli czujesz się źle fizycznie, a badania i konsultacje lekarskie nie dają wyjaśnienia, to możliwe, że Twoje dolegliwości mają podłoże psychiczne.
To ważne, aby móc opowiedzieć o swoim samopoczuciu w atmosferze zrozumienia i akceptacji. Wtedy łatwiej popatrzeć z szerszej perspektywy na swoją sytuację, zdrowie i spróbować odpowiedzieć na pytanie: Czy moje fizyczne dolegliwości mogą mieć podłoże psychiczne?
Gdy nasze spotkanie dobiegało końca, poprosiłam Annę, aby przed kolejną wizytą przyjrzała się temu, jak się czuje psychicznie. Zadaniem Anny było zapisywanie emocji i robienia pod koniec każdego dnia podsumowania: W jakim nastroju minął mi dzień, jakie uczucia w nim dominowały?
Samoobserwacja jest pierwszym krokiem w kierunku samoświadomości i jest to warunek konieczny pracy w obszarze psychosomatyki. Pacjentki mające taki problem często odcinają się od tego, co czują. Nie dają sobie prawa do słabości i wypierają trudne emocje. Nie potrafią lub nie chcą mówić o swoich niepokojach, lękach i troskach. Często wynika to z przeciążenia obowiązkami, przepracowania. Nie mają siły lub czasu przyjrzeć się sobie, temu, jak się czują psychicznie. Najczęściej też nie potrafią zadbać o swoje emocje i nastrój. Nie rozładowują napięcia psychofizycznego, ponieważ tłumią i ukrywają przed sobą i innymi złe samopoczucie. Nie chcą nikogo martwić i obciążać własnymi problemami lub nie są nauczone tego, że ich potrzeby i uczucia są ważne. Nie potrafią troszczyć się o siebie i sobą opiekować. To często osoby samotne, pomimo że mają rodziny, przyjaciół i znajomych. Są samotne, ponieważ nie potrafią być ważne dla siebie, przez co nie potrafią nauczyć tego innych. Bliscy i rodzina traktują je jak źródło wsparcia, pomocy, uważając za silne, nie dając im prawa do gorszego dnia czy samopoczucia. W takim klimacie relacji i emocji najpierw choruje ciało, dające znać o latach zaniedbań bólami, które początkowo nie mają uzasadnienia w chorobach somatycznych. Dlatego pierwszym krokiem psychologicznej interwencji jest poświęcenie cierpiącej osobie czasu, uwagi, troski i życzliwości. Wysłuchanie jej i niepodważanie tego, co czuje i czego doświadcza.
Na kolejne spotkanie Anna przyszła przygotowana, z odrobioną pracą domową, jak zażartowała.
– „Zadanie wykonane i muszę przyznać, że to było ciekawe doświadczenie. Do tej pory rzadko zastanawiałam się nad swoimi emocjami i nastrojem. Zawsze jest tyle spraw, obowiązków, że nie mam kiedy tak się skupiać na sobie. Dopiero gdy zaczęłam się źle czuć, to musiałam poświęcić sobie czas.
– To brzmi tak, jakby twoje ciało zmusiło cię do poświęcenia sobie uwagi i troski.
– No tak, może faktycznie. Zawsze byłam skupiona na tym, co jest do zrobienia, na innych. Sobie nie poświęcam uwagi.
– A jak odpoczywasz?
– Odpoczywam, jak śpię.
– A jakie sprawiasz sobie przyjemności?
– Nie wiem, nie zawsze mam czas, nie zawsze pieniądze, więc raczej nie funduję sobie zbyt wielu tych przyjemności.
– Opowiedz mi, jak poszła ci praca domowa. Co zapisałaś, co zaobserwowałaś?
– No właśnie, to było ciekawe, ale też trudne. Przede wszystkim skupienie uwagi na sobie, to było coś nowego. Ale najtrudniejsze było to, że zauważyłam, że czuję się samotna...”.
Anna rozpłakała się. Płakała dłuższą chwilę, po czym uśmiechnęła się i powiedziała:
– „Tego było mi trzeba, potrzebowałam się wypłakać. Żyję w takim pośpiechu, że nawet nie mam czasu zastanowić się, jak się czuję, a na płacz to już w ogóle nie mogę sobie pozwolić, co za luksus.
– To prawda, to bardzo pomocne i ważne, żeby móc się wypłakać. Płacz to sposób na rozładowanie napięcia. Jeśli nie pozbędziemy się trudnych emocji, nie wypłaczemy ich, nie wyzłościmy, zostajemy z nimi i jesteśmy nimi obciążeni. To jest przyczyną różnych dolegliwości, najczęściej najpierw fizycznych i złego samopoczucia.
– Emocje mogą powodować ból fizyczny?
– Oczywiście. Wynikające z nich napięcie i związany z nimi stres powodują podwyższenie poziomu kortyzolu, adrenaliny, noradrenaliny. To obciążenie dla wielu układów w organizmie, co powoduje bóle i różne trudności w ich funkcjonowaniu i może prowadzić do wielu chorób.
– To moje bóle mogą być związane z tym, jak się czuję psychicznie?
– Tak, dlatego chcę z tobą o tym rozmawiać.
– Ten tydzień pomógł mi uświadomić sobie, że często czuję smutek, czuję też zmęczenie, ale przede wszystkim czuję się samotna i to chyba właśnie najbardziej mnie smuci i męczy. Mam rodzinę, męża i syna. Syn jest nastolatkiem. Ma dziewczynę, kolegów, szkołę, swoje sprawy. Mąż dużo pracuje, praktycznie cały czas jest poza domem, zresztą chyba nie jesteśmy najlepszym małżeństwem, każde żyje w swoim świecie. Z moimi rodzicami mam mało kontaktu, zawsze zajmowali się głównie młodszym bratem. Koleżanki mają swoje sprawy, od roku nie możemy umówić się na spotkanie. Kontakt z nimi mam na Instagramie albo Facebooku. Jeśli oczywiście coś napiszą. Jak się temu smutkowi tak przyglądałam, to mi się jeszcze smutniej zrobiło, więc nie jestem pewna: czy taka analiza emocji pomaga?
– A jak sobie tak popłakałaś, to ci pomogło?
– Tak, bo się wypłakałam i zrobiło mi się trochę lżej.
– I o to chodzi, żeby było lżej. Jak będzie coraz lżej, to może i bóle będą coraz słabsze, przynajmniej warto spróbować.
– Jak?
– Przyglądając się sobie, temu, jaki masz nastrój, co czujesz. Zadając sobie pytania, dlaczego właśnie takie emocje odczuwasz. Co spowodowało dzisiejsze samopoczucie? Opiekując się sobą, odpoczywając, sprawiając sobie małe przyjemności, poznajesz lepiej siebie. Praca z emocjami to bardziej podróż, przygoda, na początku trudna, a z czasem coraz ciekawsza i przyjemniejsza.
– Brzmi dobrze. Ale na to, że czuję się samotna, nie mam wpływu.
– Nie mamy bezpośredniego wpływu na to, jak zachowują się inni, ale mamy wpływ na to, co my robimy i czy się sobą opiekujemy. To sposób, żeby oswoić samotność, dając sobie samej czułość, wsparcie, życzliwość i troskę. Dlatego warto zaopiekować się sobą i otworzyć na przyjemności, radość i ludzi, którzy chcą być blisko nas”.
Podczas kolejnych spotkań nadal rozmawiałyśmy o tym, jak czuje się Anna, a im więcej o tym mówiła i im częściej dawała sobie prawo do tego, aby płakać, złościć się i mówić o sobie, tym jej samopoczucie fizyczne szybciej wracało do równowagi. Najwięcej rozmawiałyśmy o jej poczuciu osamotnienia – tak wolała o tym mówić. Nie nazywała tego, co czuła, samotnością, ponieważ otoczona była rodziną. Ale ci bliscy jej ludzie byli jednocześnie daleko od niej. Dlatego uważała, że tkwi w osamotnieniu.
– „Nie jestem sama, mam wokół siebie ludzi, jestem osamotniona, bo czuję się dla nich mało ważna” – mówiła.
Osamotnioną można być „w tłumie” i to jest bardzo bolesne doświadczenie. Anna miała męża, z którym od lat żyła jak ze współlokatorem, nie będąc blisko emocjonalnie, rzadko będąc blisko fizycznie. Coraz mniej o sobie nawzajem wiedzieli, ponieważ coraz mniej się sobą interesowali. Gdy nie rozmawiamy z partnerem, gdy nie doświadczamy z jego strony atencji, czułości, to taka relacja rani i zawodzi. Spotkałam wiele kobiet, które tak czuły się w związku. Mówiły o braku zrozumienia, o cichych dniach i miesiącach bez dotyku. Tak umiera uczucie i pozostawia pustą, samotną przestrzeń, której nie wypełniamy, bo przecież jesteśmy w związku, w bliskiej teoretycznie relacji. Anna opowiadała coraz więcej o swoim małżeństwie. Opisywała wieczory, podczas których każde z nich oglądało swój serial albo patrzyło w telefon. Weekendy spędzane na sprzątaniu domu, odwiedzinach u teściów bez chwili szczerej bliskiej rozmowy. Słuchając własnej historii, czuła coraz większy smutek, to uczucie było coraz bardziej przytłaczające. Najważniejsze było to, że słuchając samej siebie, dostrzegała ten ciężar i czuła go bardziej świadomie. Mówiąc o tym, pozwalała sobie na odczuwanie emocji, nazywanie ich i rozładowywanie.
– „Wylewam u ciebie morze łez...
– Tak, dużo się tego uzbierało. Ale im więcej z siebie wyrzucisz, tym mniejszy ciężar będziesz czuła.
– Samotność boli, dopiero teraz to rozumiem. Nie chciałam się do tego przyznać przed samą sobą. Moje małżeństwo dawno się skończyło. Jesteśmy jak obcy ludzie, którzy tolerują się, ale nawet nie lubią”.
To prawda, samotność boli. Boli serce, ponieważ czujemy ucisk w klatce piersiowej. Boli głowa od ciągłego napięcia. Boli pustka, którą czujemy.
Trudno jest się przed samą sobą przyznać do samotności, bo przecież żyjemy w związku, w rodzinie. To są relacje, w które często dużo zainwestowałyśmy. Poświęciłyśmy na nie czas, uwagę, uczucia, wiązałyśmy z nimi nadzieje i podporządkowałyśmy temu swoje życie. Trudno zauważyć, jak z czasem relacja wypala się, a my czujemy się coraz samotniej.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------