Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Samotny wilk - ebook

Data wydania:
17 lipca 2024
Ebook
49,90 zł
Audiobook
49,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Samotny wilk - ebook

Agentka elitarnej jednostki K-9 i jej lojalny pomocnik – labrador – na tropie przestępcy!

Agentka FBI – Megan Jennings i jej psi partner Hawk, stanowią skuteczny zespół. Dzięki wyszkolonemu zmysłowi węchu pies może zlokalizować ciała w dowolnym miejscu. Kiedy wybuch bomby niszczy budynek rządowy w Waszyngtonie, ratownicy ruszają na pomoc pogrzebanym pod gruzami.

Zamachowiec pozostaje na wolności. Detonuje kolejne bomby, a liczba ofiar ciągle rośnie. Meg próbuje znaleźć wzór, którym kieruje się szaleniec. Wkrótce desperacka obława prowadzi ją na pustynię w Zachodniej Wirginii, gdzie myśliwy może zmienić się w zwierzynę…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83295-49-7
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PO­DZIĘ­KO­WA­NIA

Pod­czas pi­sa­nia tej po­wie­ści kil­koro eks­per­tów hoj­nie po­dzie­liło się ze mną swoim cza­sem i wie­dzą, wspo­ma­ga­jąc mnie w mo­jej kwe­ren­dzie na te­mat szko­le­nia psów, po­szu­ki­wa­nia za­gi­nio­nych osób, ra­tow­nic­twa i FBI: agentka spe­cjalna Ann Todd z Biura Spraw Pu­blicz­nych FBI udzie­liła mi in­for­ma­cji do­ty­czą­cych pro­gramu pracy z psami kry­mi­na­li­stycz­nymi FBI, który obej­muje ze­spół Hu­man Scent Evi­dence Team; Mi­chelle Mun Son, cer­ty­fi­ko­wana tre­nerka psów i in­struk­torka pracy wę­cho­wej, na­uczyła mnie, jak wy­szko­lić psa do sku­tecz­nego wy­kry­wa­nia za­pa­chów; funk­cjo­na­riusz Ryan C. Mil­ler, pi­lot z Jed­nostki Wspar­cia Po­wietrz­nego De­par­ta­mentu Po­li­cji w Au­stin w Tek­sa­sie, po­mógł mi zro­zu­mieć świat ak­cji ra­tun­ko­wych z uży­ciem he­li­kop­tera. Za­strze­gam jed­nak, że za wszel­kie błędy oraz za spo­sób wy­ko­rzy­sta­nia uzy­ska­nej w tej książce wie­dzy od­po­wia­dam wy­łącz­nie ja.

Mia­łam wiel­kie szczę­ście współ­pra­co­wać przy two­rze­niu tego tek­stu ze wspa­niałą grupą za­wo­dow­ców: mo­jej agentce Ni­cole Re­sci­niti, bez któ­rej ta książka ni­gdy by nie po­wstała, dzię­kuję za to, że za­wsze stała po mo­jej stro­nie i była go­towa do po­mocy. Mo­jemu ze­spo­łowi kry­ty­ków – Li­sie Gi­blin, Jenny Lid­strom, Ric­kowi New­to­nowi i Sha­ron Tay­lor – dzię­kuję za go­to­wość do in­ter­wen­cji przy uży­ciu wir­tu­al­nych czer­wo­nych dłu­go­pi­sów, które za­wsze in­spi­ro­wały mnie do dal­szego do­sko­na­le­nia się w li­te­rac­kim rze­mio­śle. Praca z Wami nad tą pierw­szą książką była przy­jem­no­ścią i nie mogę się do­cze­kać ko­lej­nych pro­jek­tów.ROZ­DZIAŁ 1

Pies tro­piący: pies po­dą­ża­jący za za­pa­chem osoby, która prze­szła przez dany ob­szar.

Wto­rek, 11 kwiet­nia, 8:02

Pole bi­twy nad rzeką Mo­no­cacy

Mo­no­cacy, Ma­ry­land

Świat prze­mknął obok roz­ma­zaną plamą ko­loru.

Ścieżkę z obu stron ogra­ni­czała pra­wie prze­zro­czy­sta zie­leń wcze­snej wio­sny. Przez li­sto­wie są­czyły się zło­ci­ste pro­mie­nie, na­kra­pia­jąc świa­tłem le­dwo wi­doczną dróżkę pod jej cięż­kimi kro­kami, a zie­leń ściółki uroz­ma­icały plamy nie­bie­skich i ró­żo­wych kwia­tów. Po pra­wej mie­niła się w słońcu rzeka Mo­no­cacy, któ­rej płyt­kie by­strzyny pę­dziły w stronę Po­to­macu.

Nie zwa­ża­jąc na wodę chlu­po­czącą w jej bu­tach trek­kin­go­wych, Me­gan Jen­nings sku­piła się na czar­nym la­bra­do­rze, który biegł przed nią. Hawk wę­szył z no­sem przy ziemi i sztywno po­sta­wio­nym dłu­gim ogo­nem. Po­ścig trwał i pies był w swoim ży­wiole. Przy­sta­nął tylko na chwilę, po czym ru­szył da­lej ścieżką wi­jącą się mię­dzy drze­wami, tak że ła­two by­łoby ją prze­oczyć, gdyby ktoś nie wie­dział, czego szuka.

Szu­kali za­bójcy.

Meg z tru­dem prze­łknęła ślinę, my­śląc o zwło­kach, które za­le­d­wie parę mi­nut wcze­śniej zo­sta­wiła na miej­scu zda­rze­nia pod pie­czą tech­ni­ków kry­mi­na­li­stycz­nych. Czę­ściowo przy­kryta rzecz­nym mu­łem dziew­czyna była młoda, wy­glą­dała na ja­kieś trzy­na­ście, czter­na­ście lat. Ja­sne włosy, chude nogi, ta cha­rak­te­ry­styczna war­stwa dzie­cię­cego tłusz­czyku, co do któ­rej wszyst­kie na­sto­let­nie dziew­częta mają obawy, że ni­gdy się jej nie po­zbędą, a która w okre­sie doj­rze­wa­nia naj­czę­ściej prze­kształca się w od­po­wied­nio zlo­ka­li­zo­wane krą­gło­ści. Nie­stety ta kon­kretna dziew­czyna już tego nie do­czeka.

Sprawy z udzia­łem dzieci były naj­gor­sze. Od­kąd zaj­mo­wała się roz­po­zna­wa­niem i śle­dze­niem wę­cho­wym, naj­bar­dziej bo­lało ją serce, gdy w grę wcho­dziły dzieci – za­gi­nione albo, co gor­sza, mar­twe. Bru­tal­nie zdep­tana na­dzieja, ży­cie utra­cone pod wpły­wem chwili nie­ostroż­no­ści, pe­cha lub czy­je­goś okru­cień­stwa.

Prze­su­nęła spoj­rze­niem po sze­ro­kich wo­dach Mo­no­cacy. Ja­kieś trzy­dzie­ści me­trów da­lej, w gó­rze rzeki, po­mię­dzy drze­wami ma­ja­czył mun­dur Briana, który biegł za swoim owczar­kiem nie­miec­kim, suką La­cey.

W samą porę, po­my­ślała Meg. Za­le­d­wie dzień wcze­śniej, kiedy koń­czyła pi­sać ra­port z po­przed­niej sprawy, Brian przy­siadł na rogu jej biurka. Ba­wiąc się wszyst­kim, co wpa­dło mu w ręce, czym ją de­kon­cen­tro­wał, przez bite dzie­sięć mi­nut skar­żył się, że La­cey się nu­dzi. Te­raz po­now­nie rzu­ciła okiem na prze­my­ka­ją­cego po dru­giej stro­nie rzeki ko­legę. To nie La­cey się nu­dziła, tylko Brian. Mało tego: po­trze­bo­wał ko­lej­nej dawki nar­ko­tyku, bo po­szu­ki­wa­nie za­gi­nio­nych i ra­to­wa­nie ży­cia było dla nich jak nar­ko­tyk. Ro­zu­miała jego ból – ona rów­nież zde­cy­do­wa­nie wo­lała pracę w te­re­nie. Poza tym kiedy ko­lejne wy­da­rze­nia na­stę­po­wały szybko po so­bie, psom ła­twiej było utrzy­mać formę.

Dla­tego gdy przy­pad­kowy męż­czy­zna wy­pro­wa­dza­jący przed świ­tem psa na spa­cer zna­lazł zwłoki, oba ze­społy wprost wy­rwały się do dzia­ła­nia. Nie była to dla nich wy­ma­rzona sprawa, bo ofiara już nie żyła, ale ta­kie rów­nież wcho­dziły w za­kres ich obo­wiąz­ków. Po­nie­waż ciało le­żało w spo­rej od­le­gło­ści od miej­sca, gdzie można by­łoby za­par­ko­wać sa­mo­chód, a w po­bliżu zna­leźli ślady po­zo­sta­wione przez po­de­szwy bu­tów, agenci mieli na­dzieję, że za­bójca po­ru­sza się pie­szo, to zaś stwa­rzało wprost ide­alne oko­licz­no­ści do po­ścigu z psami. La­cey i Hawk były wpraw­dzie szko­lone do ak­cji po­szu­ki­waw­czo-ra­tow­ni­czych, ale rów­nie do­brze jak z tro­pie­niem za­gi­nio­nych ra­dziły so­bie ze znaj­do­wa­niem po­dej­rza­nych o prze­stęp­stwo.

Psy prze­szły wo­kół miej­sca zda­rze­nia i osta­tecz­nie udało im się zlo­ka­li­zo­wać wy­cho­dzący na ze­wnątrz ślad za­pa­chowy. Gdy Meg i Brian spu­ścili je ze smy­czy, zwie­rzęta nie za­wa­hały się ani chwili. Ku za­sko­cze­niu funk­cjo­na­riu­szy La­cey na­tych­miast po­truch­tała w kie­runku wschod­nim, sze­roką po­lną drogą wzdłuż rzeki, na­to­miast Hawk ru­szył w stronę błot­ni­stego brzegu, po czym wsko­czył do spie­nio­nej wody od­dzie­la­ją­cej po­łu­dniowy kra­niec Mo­no­cacy od mi­nia­tu­ro­wej wy­sepki, blo­ku­ją­cej więk­szość toru wod­nego pod wia­duk­tem au­to­strady mię­dzy­sta­no­wej 270. Meg wy­mie­niła z Bria­nem szyb­kie spoj­rze­nia i we­szła po ko­lana do wody. Do­sko­nale wie­dzieli, co ozna­cza za­cho­wa­nie psów – albo mają dwóch po­dej­rza­nych, któ­rzy ucie­kli w róż­nych kie­run­kach, albo sprawca wró­cił na miej­sce zbrodni inną drogą.

Lo­do­wata woda była szo­kiem dla jej or­ga­ni­zmu, a słabo wi­doczne ka­mie­ni­ste dno stwa­rzało duże ry­zyko wy­wrotki, ale Meg spraw­nie bro­dziła w ślad za zwie­rzę­ciem. Hawk zwin­nie sa­dził susy – był w swoim ży­wiole. W końcu wdra­pał się na prze­ciw­le­gły brzeg i en­tu­zja­stycz­nie otrze­pał z wody. Meg osło­niła się dło­nią przed tym prysz­ni­cem i rów­nież sta­nęła na su­chym lą­dzie. Miała jed­nak tylko parę se­kund na zła­pa­nie od­de­chu, bo pies szybko zła­pał trop i po­pę­dził da­lej.

Od tego mo­mentu zmie­rzali wzdłuż rzeki. W pew­nej chwili jed­nak Hawk się za­trzy­mał i wy­dał z sie­bie cha­rak­te­ry­styczny sko­wyt, świad­czący o tym, że zgu­bił trop. Meg przy­truch­tała do niego, ale za­trzy­mała się w pew­nej od­le­gło­ści, żeby nie utrud­niać zwie­rzę­ciu pracy.

– Szu­kaj, Hawk, szu­kaj – za­chę­cała.

Wiel­kie brą­zowe śle­pia wpa­try­wały się w nią czuj­nie, a po­tem pies za­czął prze­cze­sy­wać ściółkę pod wy­so­kim bia­łym ja­wo­rem, któ­rego drobne żół­ta­wo­zie­lone kwiaty wiły się de­li­kat­nymi gir­lan­dami po­mię­dzy mło­dymi li­śćmi. Na­gle znie­ru­cho­miał i sku­pił uwagę na ob­sza­rze na lewo od od­cho­dzą­cej od rzeki ścieżki. Meg ko­ły­sała się na po­de­szwach bu­tów. Znała ten mo­ment, wie­działa, że Hawk za chwilę ze zdwo­joną ener­gią ru­szy przed sie­bie, a ona bę­dzie mu­siała się sprę­żać, żeby za nim na­dą­żyć.

I rze­czy­wi­ście – pies wy­strze­lił w górę zbo­cza przez świeżo za­orane pole. Kiedy pod jej bu­tami osy­py­wała się luźna zie­mia, Meg spoj­rzała na biały pię­trowy bu­dy­nek farmy po le­wej i uko­rzyła się w du­chu, że nisz­czy pracę czy­ichś rąk. Była kie­dyś z ro­dziną na tym hi­sto­rycz­nym polu bi­twy, więc roz­po­znała go­spo­dar­stwo: Best Farm, za­dep­tane przez żoł­nie­rzy Unii i Kon­fe­de­ra­cji 9 lipca 1864 roku. Ona i Hawk wła­śnie ni­we­czyli wy­siłki ja­kie­goś pra­cow­nika parku na­ro­do­wego, który od­twa­rzał na tym te­re­nie sce­ne­rię tra­ge­dii sprzed stu pięć­dzie­się­ciu lat.

Hawk biegł jak po sznurku w stronę po­mnika XIV Pułku z New Jer­sey. Na­stęp­nie ze­brał się do skoku i prze­fru­nął nad ni­skim ogro­dze­niem, które od­dzie­lało po­mnik od pola.

– Cze­kaj, Hawk!

Pies za­stygł i od­wró­cił się do swo­jej opie­kunki. Meg wdra­pała się na płot i ze­sko­czyła na równo przy­strzy­żoną trawę.

– Do­bry pie­sek. Szu­kaj!

Hawk ru­szył w stronę sku­pi­ska drzew za po­mni­kiem. Osła­nia­jąc oczy, Meg spoj­rzała do góry. Sto­jący na szczy­cie wy­so­kiej ko­lumny żoł­nierz, w tra­dy­cyj­nym prze­krzy­wio­nym kepi i peł­nym umun­du­ro­wa­niu Unii, opie­rał się nie­dbale o kolbę strzelby, a wolną ręką grze­bał w kap­ciu­chu przy pra­wym bio­drze. Ten wi­dok przy­po­mniał Meg, że zna­le­ziona nad rzeką dziew­czyna nie była je­dyną krwawą ofiarą tej ziemi.

Hawk przy­spie­szył, jakby trop był co­raz sil­niej­szy. Z bi­ją­cym ser­cem Meg do­sto­so­wała do niego tempo, do­ce­nia­jąc wspólne mę­czące tre­ningi o pią­tej rano. To do­prawdy nie­ludz­kie upra­wiać jog­ging przed wscho­dem słońca, a także – co w su­mie istot­niej­sze – przed wy­pi­ciem co naj­mniej dwóch kaw. Jed­nak dzięki temu na­wy­kowi ona i Hawk byli w do­brej for­mie i mo­gli przez do­wolny czas funk­cjo­no­wać w ja­kim­kol­wiek te­re­nie.

Na­gle ra­dio za jej pa­skiem za­trzesz­czało i przez szum prze­bił się głos Briana:

– Meg, wła­śnie prze­szli­śmy pod szosą Urbana i kie­ru­jemy się da­lej na wschód. Nie wi­dzę cię. Jaka jest twoja lo­ka­li­za­cja?

Meg wy­szarp­nęła ra­dio i wpa­dła za Haw­kiem w chłodny cień drzew.

– Je­ste­śmy na pół­noc od cie­bie, bar­dzo bli­sko szosy Urbana... – Urwała, żeby wcią­gnąć po­wie­trze do nie­do­tle­nio­nych płuc. – Wy­gląda na to, że kie­ru­jemy się w stronę to­rów ko­le­jo­wych i skrzy­żo­wa­nia. Będę cię in­for­mo­wała na bie­żąco.

– Zro­zu­mia­łem. Ja cie­bie też.

Po koń­co­wym stuk­nię­ciu ra­dio za­mil­kło. Hawk wdra­py­wał się wła­śnie po luź­nych ka­mie­niach za­la­nego słoń­cem na­sypu ko­le­jo­wego.

– Cze­kaj, Hawk!

Meg wpięła ra­dio w pa­sek i przyj­rzała się to­rom. Me­tal błysz­czał, co wska­zy­wało, że li­nia jest uży­wana, więc mu­sieli za­cho­wać ostroż­ność.

– Po­woli, Hawk. Szu­kaj, ale po­woli.

Pies nie pró­bo­wał prze­cho­dzić na drugą stronę to­rów, szedł brze­giem na­sypu w bez­piecz­niej od­le­gło­ści od po­ten­cjal­nego za­gro­że­nia. Już po chwili do­tarli do roz­wi­dle­nia, ale Hawk bez wa­ha­nia wy­brał prawą stronę to­rów, skut­kiem czego znowu zmie­rzali na po­łu­dnie. Było to skrzy­żo­wa­nie ko­le­jowe Mo­no­cacy, je­den z po­wo­dów, dla któ­rych ar­mia kon­fe­de­racka chciała za­jąć tę miej­sco­wość – strona kon­tro­lu­jąca li­nie ko­le­jowe miała w tej woj­nie prze­wagę.

Po nie­ca­łej mi­nu­cie wę­drówki obok to­rów za­krę­ca­ją­cych w prawo Meg zo­ba­czyła na­stępną prze­szkodę.

– O kur­czę... Stój, Hawk!

Pies się za­trzy­mał, ale nie­cier­pli­wie prze­stę­po­wał z łapy na łapę. Za­skom­lił i pod­niósł łeb, pa­trząc na Meg. Po­gła­skała go po je­dwa­bi­stej sier­ści.

– Wiem, stary, wiem. Po­szedł tędy. Ale daj mi chwilę.

Mieli przed sobą wą­ską es­ta­kadę bie­gnącą nad rzeką Mo­no­cacy. W su­mie nie­skom­pli­ko­wana prze­prawa, chyba że wciąż znaj­do­wa­liby się wy­soko nad wodą, kiedy nad­je­chałby po­ciąg. Wtedy mie­liby tylko jedno wyj­ście: sko­czyć w dół. Bar­dzo da­leko w dół. Tak wcze­sną wio­sną rzeka nie­mal wy­stę­po­wała z brze­gów i pę­dziła jak sza­lona, więc na­wet gdyby nie za­biło ich samo zde­rze­nie z wodą, cał­kiem re­al­nie gro­zi­łoby im uto­nię­cie.

Po­now­nie wy­jęła ra­dio.

– Brian, mamy pro­blem.

– Co się stało? – Brian ciężko dy­szał, co wska­zy­wało, że on i La­cey wciąż bie­gną.

– Trop pro­wa­dzi nas z po­wro­tem na twoją stronę rzeki, ale wą­ską es­ta­kadą.

– Nie da się bez­piecz­nie przejść?

– Da się, pod wa­run­kiem że nie przy­je­dzie po­ciąg.

Spoj­rzała za sie­bie: od­noga, któ­rej nie wy­brał Hawk, cią­gnęła się na pół­noc od nich. Ale tory, wzdłuż któ­rych szli wcze­śniej od za­chodu, nik­nęły wśród drzew – na po­łu­dnie za­ko­sem wjeż­dżały do lasu.

– Nie wi­dzę, co się dzieje po dru­giej stro­nie rzeki. Sły­szysz ja­kiś po­ciąg?

– La­cey, prze­stań... – Przez chwilę Meg sły­szała tylko wy­tę­żony od­dech ko­legi. – Nic nie sły­szę. W ra­zie czego cię ostrzegę. Prze­ślę też lu­dziom z ko­lei na­szą lo­ka­li­za­cję, żeby wie­dzieli, że je­ste­śmy na to­rach.

– Do­bra, w ta­kim ra­zie ru­szamy. Daj znać, je­śli coś usły­szysz. Za­łożę się, że za­nim się z kim­kol­wiek po­łą­czysz, my bę­dziemy już bez­piecz­nie po dru­giej stro­nie. – Meg sku­piła wzrok na wą­skiej es­ta­ka­dzie. – Ale gdyby nad­je­chał po­ciąg, a ja bym się nie zgła­szała, wy­ślij ja­kiś ze­spół na prze­szu­ka­nie brzegu w dole rzeki. Tak na wy­pa­dek gdy­by­śmy mu­sieli ze­sko­czyć.

– Je­steś pewna, że chcesz ry­zy­ko­wać? Wiem, że masz lęk wy­so­ko­ści.

W jej gło­wie po­ja­wił się ob­raz tam­tej dziew­czynki – wo­skowa cera, za­mglone, wy­trzesz­czone oczy, bru­tal­nie po­kan­ce­ro­wane ciało... To dla niej Meg mu­siała dać z sie­bie wszystko, po­dob­nie jak jej pies. Za­ci­snęła zęby.

– Mam, ale to nie­ważne. Mu­simy iść da­lej. Skon­tak­tuję się z tobą, jak bę­dziemy po dru­giej stro­nie. Bez od­bioru.

– Po­wo­dze­nia.

Wy­łą­czyła ra­dio i mruk­nęła:

– Przyda się.

Jesz­cze tylko jedno szyb­kie spoj­rze­nie w obu kie­run­kach. Chwila bez­ru­chu, wy­peł­niona sa­pa­niem psa i jej wła­snym cięż­kim od­de­chem dud­nią­cym w uszach.

Te­raz albo ni­gdy.

– Idziemy, Hawk. Po­woli. – Po dru­giej stro­nie przyj­dzie czas na po­nowne od­szu­ka­nie tropu. Te­raz li­czyło się tylko to, żeby się tam prze­do­stać.

Hawk ostroż­nie ru­szył pierw­szy za­chod­nią stroną es­ta­kady, gdzie było nieco wię­cej miej­sca. Meg uświa­do­miła so­bie z całą mocą, że cho­ciaż zmie­ści­liby się obok pę­dzą­cego po­ciągu, po­dmuch po­wie­trza strą­ciłby ich w ot­chłań. Od­stępy mię­dzy pod­kła­dami ko­le­jo­wymi na ażu­ro­wej że­la­znej kon­struk­cji wy­no­siły kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów, dzięki czemu było wi­dać, z jak osza­ła­mia­jącą pręd­ko­ścią pę­dzi woda dwa­na­ście me­trów ni­żej. Wi­ru­jące by­strzyny były tak hip­no­ty­zu­jące, że Meg aż za­krę­ciło się w gło­wie. Woda da­leko w dole. Tak bar­dzo, bar­dzo da­leko...

Z wy­sił­kiem sku­piła wzrok na gę­stwi­nie drzew po dru­giej stro­nie. Wiesz, jak to działa: igno­ru­jesz fakt, że masz sa­kra­mencki lęk wy­so­ko­ści, i urzą­dzasz so­bie cu­downą prze­chadzkę po roz­kle­ko­ta­nym sta­rym mo­ście. Wzięła głę­boki wdech i ru­szyła przed sie­bie, ostroż­nie sta­wia­jąc stopy, żeby nie wdep­nąć w ja­kąś dziurę. Wzrok przed sie­bie. Wy­obraź so­bie, że spa­ce­ru­jesz po we­ran­dzie za do­mem.

Sku­piła się na Hawku i po­dą­żyła za jego roz­ko­ły­sa­nym za­dem.

Trzy me­try. Pięć. Świet­nie ci idzie.

Na­gle łapa Hawka omsknęła się na na­są­czo­nym kre­ozo­tem pod­kła­dzie ko­le­jo­wym, na­dal mo­krym i śli­skim po noc­nym desz­czu, i zwie­rzę wszyst­kimi czte­rema koń­czy­nami za­częło szu­kać opar­cia. Me­gan bły­ska­wicz­nie za­po­mniała o lęku wy­so­ko­ści. Sko­czyła do przodu, żeby po­móc psu, ale sama po­tknęła się o kra­wędź pod­kładu. Wy­lą­do­wała twardo na ko­la­nach i jed­nej dłoni, a druga jej ręka wpa­dła w szcze­linę mię­dzy pod­kła­dami. Otarła so­bie skórę na we­wnętrz­nej stro­nie nad­garstka, kiedy rę­kaw jej kurtki za­cze­pił się o drewno.

– Jezu Chry­ste, Meg... – skar­ciła się i zła­pała za bo­lący nad­gar­stek. – Uwa­żaj!

Dwa dźwięki na­tarły na nią jed­no­cze­śnie – prze­szy­wa­jący gwizd po­ciągu po dru­giej stro­nie mo­stu i go­rącz­kowy głos Briana z ra­dia:

– Meg! Meg! Po­ciąg je­dzie pro­sto na cie­bie! Zejdź z to­rów!

Szarp­nęła głową w stronę dźwięku gwizdka, a serce pod­sko­czyło jej w piersi. Składu jesz­cze nie wi­działa – wciąż był za­nu­rzony w gę­stwi­nie drzew – ale ryt­miczny stu­kot lo­ko­mo­tywy sta­wał się co­raz gło­śniej­szy. Go­rącz­kowo spoj­rzała za sie­bie i zo­ba­czyła, że pół­nocny brzeg rzeki jest nie­opo­dal, ale Hawk za­szedł już tak da­leko, że on miał bli­żej do po­łu­dnio­wego. Ze­rwała się i po­pę­dziła w jego stronę. Pro­sto pod po­ciąg.

– Hawk, bieg! Bie­gnij!

Lata szko­leń, pod­czas któ­rych wy­ma­gano od niego na­tych­mia­sto­wej i zdy­scy­pli­no­wa­nej re­ali­za­cji każ­dego po­le­ce­nia – na­wet ta­kiego, które mo­głoby mu się wy­da­wać nie­do­rzeczne – w po­łą­cze­niu z in­stynk­towną re­ak­cją na prze­ni­ka­jącą głos Meg pa­nikę po­skut­ko­wały tym, że Hawk śmi­gnął po es­ta­ka­dzie, ja­kimś cu­dem ani razu się nie po­ty­ka­jąc. Meg gnała za nim, cho­ciaż od­dech pa­lił jej płuca.

Trzy­dzie­ści me­trów. Ad­re­na­lina za­lała jej żyły, dzięki czemu stopy Meg nie­mal uno­siły się nad zie­mią. W uszach hu­czała jej krew.

Dwa­dzie­ścia pięć me­trów. Gwizd roz­legł się po­now­nie. Zgrzyt kół trą­cych o tory prze­ciął po­wie­trze.

Dwa­dzie­ścia me­trów. Szyny pod nią za­częły się trząść. Po­ciąg był już pra­wie na nich.

Pięt­na­ście me­trów. Lo­ko­mo­tywa wy­to­czyła się zza za­krętu. Czarne mon­strum su­nęło po to­rach, cią­gnąc za sobą wa­gony – cy­sterny i ła­dunki drewna.

Śmierć na ko­łach. A my zmie­rzamy pro­sto na nią, po­my­ślała Meg.

– Bie­gnij! – Mimo że Hawk się od niej od­da­lał, wrza­snęła, żeby do­dat­kowo go zmo­bi­li­zo­wać. Ale kiedy gwizd roz­brzmiał po­now­nie, a zgrzyt kół stał się gło­śniej­szy, nie miała pew­no­ści, czy pies ją sły­szy.

Pięć me­trów...

Hawk ze­sko­czył z es­ta­kady, z wdzię­kiem roz­cią­ga­jąc swoje gib­kie ciało, i spadł w wy­soką trawę na dru­gim brzegu. Meg, po­pę­dzana stra­chem, przy­spie­szyła ostat­kiem sił. Skrajny wy­si­łek wy­rwał z jej ust krzyk bólu, kiedy z jed­no­se­kun­do­wym wy­prze­dze­niem usko­czyła w bok sprzed dud­nią­cego składu to­wa­ro­wego. Ude­rzyła o zie­mię z gło­śnym jęk­nię­ciem, wy­pusz­cza­jąc z płuc resztki po­wie­trza. Ko­zioł­ko­wała nie­mal bez końca w wy­so­kiej tra­wie, je­ży­nach i ostrych ga­łąz­kach, aż wresz­cie znie­ru­cho­miała na ple­cach, ma­jąc przed oczami prze­sło­nięte li­sto­wiem słońce. Wa­gony prze­jeż­dżały obok, zgrzy­ta­jąc ko­łami o stal, po­dmuch po­wie­trza gwał­tow­nie ko­ły­sał trawą, a zie­mia dy­go­tała. Meg za­mknęła oczy, kom­plet­nie wy­cień­czona.

Do jej świa­do­mo­ści naj­pierw do­tarły sko­wyt Hawka i cie­pły do­tyk ję­zyka na jej po­liczku, a do­piero po­tem krzyk Briana w ra­diu:

– Meg! Meg, nic ci się nie stało?

Za­nu­rzyła twarz w mięk­kiej sier­ści psa, roz­ko­szu­jąc się cięż­kim bi­ciem jego serca, które nie­malże obi­jało się o że­bra. Wciąż żyła, Hawk też. Ale było bli­sko. Za bli­sko.

Za­częła nie­po­rad­nie grze­bać przy ra­diu. Z ję­kiem od­cze­piła je od pa­ska, czu­jąc ból w miej­scu, gdzie fu­te­rał na­ci­skał na po­si­nia­czoną skórę.

– Tu... – Z jej gar­dła do­był się chra­pliwy skrzek, więc prze­łknęła ślinę i spró­bo­wała jesz­cze raz: – Tu Meg.

– Bogu dzięki! Śmier­tel­nie mnie wy­stra­szy­łaś.

– Sie­bie też. Było o wiele za bli­sko. O ułamki se­kund za bli­sko. – Pod­parła się łok­ciem i zo­ba­czyła, że Hawk prze­szu­kuje już oko­licę. Ostro szczek­nął i spoj­rzał w jej stronę. Pra­wie sły­szała jego my­śli: No chodź już! Na co cze­kasz? Pies znowu zła­pał trop. Obok prze­mknął ostatni wa­gon, ryt­miczny stu­kot kół za­czął cich­nąć w od­dali. – Tory są pu­ste.

– Dasz radę do­koń­czyć?

Meg uklę­kła i po­sta­wiw­szy jedną stopę na za­dep­ta­nej tra­wie, dźwi­gnęła się do pionu. Przez chwilę się chwiała, za­nim od­zy­skała rów­no­wagę.

– Po­twier­dzam. Ru­szamy. Bez od­bioru.

Ścią­gnęła gumkę z prze­krzy­wio­nego ku­cyka, a po­tem na po­wrót spraw­nie zwią­zała włosy.

– Do­bra, Hawk. Szu­kaj.

Usi­ło­wała się nie krzy­wić, kiedy zmu­szała swoje spo­nie­wie­rane ciało, by po­dą­żało za psem wzdłuż pu­stych to­rów w głąb lasu. Po kilku mi­nu­tach biegu nie­zbyt wy­raźną ścieżką za­trzy­mała się, mru­żąc oczy w po­ran­nym słońcu. Po­śród drzew po dru­giej stro­nie roz­le­głej po­lany stał ce­glany par­te­rowy dom, a przed nim, na pod­jeź­dzie, stary se­dan. Z pra­wej, mniej wię­cej w po­ło­wie sze­ro­ko­ści po­lany, z lasu wy­nu­rzyli się Brian i La­cey. Pies prze­ska­ki­wał zwin­nie nad ni­ską ro­ślin­no­ścią. Jego opie­kun po­ru­szał się ze zde­cy­do­wa­nie mniej­szym wdzię­kiem, szybko lu­stru­jąc dom i te­ren do­okoła niego.

Meg wy­cią­gnęła z kie­szeni smycz i przy­pięła ją do ka­mi­zelki Hawka. Znik­nęli z po­wro­tem mię­dzy drze­wami, a po chwili do­łą­czył do nich Brian.

– Dwie osobne drogi pro­wa­dzą do tego sa­mego miej­sca – po­wie­działa Meg. – Ja­kie twoim zda­niem jest praw­do­po­do­bień­stwo, że to nie jest sprawca?

– Zni­kome. – Brian zmru­żył oczy i wyj­rzał spo­mię­dzy drzew. – Koło domu stoi sa­mo­chód. Nie mamy oczy­wi­ście gwa­ran­cji, ale sprawca może być w bu­dynku. Mu­simy spraw­dzić, czy są tylne drzwi. Po­tem bę­dziemy po­trze­bo­wali wspar­cia. Nie wiemy, czy nie ma tam ko­goś uzbro­jo­nego. I nie mo­żemy na­ra­żać psów.

– Ab­so­lut­nie nie mo­żemy – po­twier­dziła Meg.

Wy­jęła z ka­bury glocka 19, wdzięczna za obo­wią­zu­jący w FBI prze­pis, który mó­wił, że ze­społy do spraw do­wo­dów wę­cho­wych mają no­sić przy so­bie broń palną na wy­pa­dek za­gro­że­nia. Po­ka­zała na tył domu.

– Chodźmy spraw­dzić.

Brian ru­szył pierw­szy – ze swoim pi­sto­le­tem w dłoni i La­cey dep­czącą mu po pię­tach. Trzy­ma­jąc się spory ka­wa­łek od po­lany, prze­szli na tyły domu i przy­kuc­nęli za kępą li­ścia­stych krze­wów, aby obej­rzeć bu­dy­nek. Pa­no­ra­miczne okno z za­sło­nami z kra­cia­stej ba­wełny wy­cho­dziło na po­dwórko z po­roz­rzu­ca­nymi za­baw­kami. Na jed­nej ścia­nie domu były mniej­sze okna, ty­powe dla sy­pialni, a prze­suwne szklane drzwi po dru­giej stro­nie wy­cho­dziły na be­to­nowy ta­ras.

– Dzieci. – Meg ze zmarsz­czo­nym czo­łem pa­trzyła na za­bawki. – Na tyle małe, żeby być w domu o tej po­rze. Zde­cy­do­wa­nie po­trze­bu­jemy wspar­cia. Nie mo­żemy ry­zy­ko­wać wpadki, skoro są dzieci.

Wło­żyła pi­sto­let z po­wro­tem do ka­bury i wy­jęła ko­mórkę, żeby przed­sta­wić ogólny za­rys sy­tu­acji, po­dać współ­rzędne GPS i po­pro­sić o do­dat­ko­wych agen­tów. Po­tem wy­cią­gnęła z kie­szeni kurtki kom­pak­tową lor­netkę i obej­rzała tył domu – od ku­chen­nego okna do szkla­nych drzwi. Już miała prze­su­nąć wzrok w drugą stronę, gdy wpadł jej w oko ja­kiś ruch.

– Za­raz...

– Wi­dzisz coś? – Brian na­chy­lił się ku niej, tak jakby mógł dzięki temu zo­ba­czyć to co ona.

Meg zmru­żyła oczy. No gdzie to jest... A po­tem znowu to uj­rzała.

– Tak! Ja­kiś fa­cet sie­dzi w fo­telu obok ka­napy. Może ogląda te­le­wi­zję. – Zni­żyła lor­netkę. – Roz­dzielmy się. Ja wrócę do drogi i przejmę agen­tów, a ty zo­stań i miej oko na tego go­ścia. Przy­pil­nuj, żeby nie uciekł ty­łem. – Po­dała Bria­nowi lor­netkę. – Daj znać, jak tylko się ru­szy.

– Ja­sne. – Wziął od niej przy­rząd i uklęk­nął. Zlo­ka­li­zo­wał cel, po czym sko­ry­go­wał ostrość. – Mam go. Ru­szaj.

– Idziemy, Hawk.

Pies po­de­rwał się na łapy, po czym oboje, ide­al­nie zsyn­chro­ni­zo­wa­nym tem­pem, prze­mknęli przez las ni­czym cie­nie. Cie­nie pla­nu­jące zła­pać za­bójcę.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: