Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Samuraje. Triumf i upadek japońskich wojowników - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
6 listopada 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Samuraje. Triumf i upadek japońskich wojowników - ebook

W ciągu siedmiuset lat sprawowania rządów odcisnęli na Kraju Kwitnącej Wiśni niezatarte piętno. Kim byli? Nieznającymi strachu wojownikami czy pozbawionymi skrupułów politykami, którzy siłą podporządkowali sobie cały naród i wprowadzili dyktaturę wojskową? A może poetami, filozofami i malarzami, bezgranicznie przywiązanymi do ceremonii herbacianej i zen, tak bardzo z nimi utożsamianego, że postrzeganego jako jeden z ich atrybutów? 

Leonardo Vittorio Arena śledzi życie publiczne i prywatne samurajów od zawiązania się kasty w II wieku p.n.e. aż do XIX wieku, kiedy tytuły samurajskie zostały zniesione. Wyjaśnia, w jaki sposób ich obecność wpłynęła na dzisiejsze społeczeństwo japońskie. Historia samurajów to opowieść o walkach, intrygach, zdradach, żądzy władzy, fanatyzmie naznaczonym fetyszyzacją miecza, bratobójstwach, perwersjach seksualnych. Ale to także historia duchowości, szczególnej estetyki i... hojnego miłosierdzia. Z jednej strony kultura, z drugiej sztuki walki – oto dziedzictwo samurajów: wojowników i artystów, myślicieli i strategów.

Spis treści

WPROWADZENIE
ROZDZIAŁ I. YOSHITSUNE, ZASZCZUTA BESTIA
ROZDZIAŁ II. MASASHIGE: PARTYZANT CESARZA GODAIGO
ROZDZIAŁ III. WROGOWIE NA ŻYCIE I ŚMIERĆ
ROZDZIAŁ IV. KAMIKAZE NA MORZU
ROZDZIAŁ V. NOBUNAGA: GŁÓD WŁADZY
ROZDZIAŁ VI. NAJWIĘKSZY KAMPAKU JAPONII
ROZDZIAŁ VII. KRONIKA DWÓCH INWAZJI
ROZDZIAŁ VIII. HERBATKA Z HIDEYOSHIM
ROZDZIAŁ IX. IEYASU, SUZEREN
ROZDZIAŁ X. SHIMABARA: CHRZEŚCIJAŃSKA REWOLTA
ROZDZIAŁ XI. MUSASHI, NADCZŁOWIEK
ROZDZIAŁ XII. ZEMSTA WOLNYCH LUDZI
ROZDZIAŁ XIII. OSTATNI SAMURAJ
BIBLIOGRAFIA
GLOSARIUSZ
KALENDARIUM
SZCZEGÓŁOWE KALENDARIUM

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8151-304-3
Rozmiar pliku: 4,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wprowadzenie

Jeżeli samurajom czegokolwiek brakuje, to tylko strachu.

ANONIM

Nie spo­sób wy­obra­zić so­bie hi­sto­rii Ja­po­nii bez sa­mu­ra­jów. Sa­mu­ra­je czy ce­sarz? Al­ter­na­ty­wa nie do po­my­śle­nia. W cią­gu sied­miu­set lat spra­wo­wa­nia rzą­dów sa­mu­ra­je od­ci­snę­li na hi­sto­rii Ja­po­nii pięt­no, któ­re nie pod­da­je się ła­twej, jed­no­znacz­nej in­ter­pre­ta­cji.

Kim byli? Nie­zna­ją­cy­mi stra­chu wo­jow­ni­ka­mi czy po­zba­wio­ny­mi skru­pu­łów po­li­ty­ka­mi, któ­rzy siłą pod­po­rząd­ko­wa­li so­bie cały na­ród i wpro­wa­dzi­li dyk­ta­tu­rę woj­sko­wą? A może po­eta­mi, fi­lo­zo­fa­mi i ma­la­rza­mi, ma­nia­kal­nie przy­wią­za­ny­mi do ce­re­mo­nii pa­rze­nia her­ba­ty i zen, tak bar­dzo z nimi utoż­sa­mia­ne­go, że po­strze­ga­ne­go jako je­den z ich atry­bu­tów?

Od­po­wie­dzi mogą udzie­lić wy­łącz­nie oni sami, dla­te­go w tej książ­ce to wła­śnie im od­da­ję głos, żeby mo­gli ode­przeć naj­bar­dziej sztam­po­we oskar­że­nia i za­prze­czyć kli­szom, któ­re nie od­da­ją im spra­wie­dli­wo­ści.

Od­ma­lo­wu­ję ich ży­cie pry­wat­ne i pu­blicz­ne, uple­cio­ne z in­tryg, zdrad i żą­dzy wła­dzy. Wstrzą­sa­ły nimi ludz­kie, zbyt ludz­kie wa­śnie. Tar­ga­ły nimi ta­kie same emo­cje jak zwy­kły­mi śmier­tel­ni­ka­mi? Tak, a na­wet sil­niej. Na ich ży­cio­we do­świad­cze­nia skła­da­ły się fe­ty­szy­za­cja mie­cza, bra­to­bój­stwa i sek­su­al­ne per­wer­sje, lecz rów­nież udu­cho­wie­nie, es­te­tyzm i... ow­szem, mi­ło­sier­dzie.

Byli wo­jow­ni­ka­mi i słu­żą­cy­mi, zgod­nie z ety­mo­lo­gią sło­wa sa­mu­raj. Na­wią­zu­je do tych ide­ałów Ghost Dog, bo­ha­ter fil­mu Jar­mu­scha o tym sa­mym ty­tu­le: naj­waż­niej­sze jest od­da­nie panu, na­wet je­śli w tym wy­pad­ku cho­dzi o bos­sa yaku­zy, ja­poń­skiej ma­fii. Mię­dzy ko­lej­ny­mi za­bój­stwa­mi po­grą­ża się w lek­tu­rze Ha­ga­ku­re, ko­dek­su mó­wią­ce­go o po­ko­ny­wa­niu sa­me­go sie­bie i za­sa­dach po­stę­po­wa­nia sa­mu­ra­ja.

To wła­śnie ten film za­in­spi­ro­wał mnie do na­pi­sa­nia książ­ki o sa­mu­ra­jach. Chcia­łem zro­zu­mieć Ghost Doga, ale i współ­cze­sny świat, bo na­wet dziś na każ­dym kro­ku mo­że­my znie­nac­ka na­tknąć się na sa­mu­ra­ja. Jak­by wo­jow­ni­cy z Kra­ju Kwit­ną­cej Wi­śni ni­g­dy nie znik­nę­li, jak­by wciąż z pa­sją da­wa­li świa­dec­two epo­ce, któ­ra bez­pow­rot­nie mi­nę­ła.

Pod­ją­łem pró­bę cof­nię­cia się pa­mię­cią do ich hi­sto­rii, ta zaś ści­śle wią­że się z fi­lo­zo­fią. W oczach czło­wie­ka Za­cho­du – jak­że czę­sto krót­ko­wzrocz­nych – peł­ni sprzecz­no­ści sa­mu­ra­je sta­no­wią ucie­le­śnie­nie ja­poń­skiej psy­che. Su­ro­wi i szczo­drzy, bu­dzą­cy po­dziw i wstręt – uka­zu­ją nam ob­li­cze nie­jed­no­znacz­ne, lecz nie schi­zo­fre­nicz­ne. Spójrz­my cho­ciaż­by na Mu­sa­shie­go, naj­bar­dziej au­ten­tycz­ne­go re­pre­zen­tan­ta le­gen­dar­ne­go sta­nu. Na ba­kier z pra­wem, zże­ra­ny am­bi­cją, lecz jed­no­cze­śnie mą­dry i re­flek­syj­ny. Do dziś w Ame­ry­ce i w Eu­ro­pie jego Go­rin-no Sho słu­ży za pod­ręcz­nik do kształ­ce­nia ma­na­ge­rów i re­per­to­rium za­sad suk­ce­su. Cóż, dla Mu­sa­shie­go try­umf ozna­czał po­gnę­bie­nie prze­ciw­ni­ka.

Sa­mu­ra­je, lże­ni lub po­dzi­wia­ni, za­leż­nie od kli­ma­tu da­nej epo­ki. Sa­mu­ra­je prze­ciw­ko bud­dy­stom, lo­ja­li­stom, po­plecz­ni­kom ce­sa­rza, prze­ciw­ko lu­dziom Za­cho­du. Sa­mu­ra­je prze­ciw­ko wszyst­kim. Ku­ro­sa­wa umie­jęt­nie od­ma­lo­wał ich du­cha, skłon­ne­go do ry­wa­li­za­cji, choć nie za­wsze do wal­ki. Sied­miu sa­mu­ra­jów to szkic przed­sta­wia­ją­cy ich tym­cza­so­wy, efe­me­rycz­ny so­jusz z chło­pa­mi. W od­da­li ma­ja­czy wid­mo ligi Ikkō-ikki, wie­lo­kla­so­wej, an­ty­rzą­do­wej for­ma­cji. Lecz rów­nież w Sierp­nio­wej rap­so­dii, te­sta­men­cie ostat­nie­go re­ży­se­ra-sa­mu­ra­ja, ob­ser­wu­je­my za­wsty­dza­ją­cą kon­fron­ta­cję z Ame­ry­ką, któ­ra zresz­tą prze­są­dzi­ła o znik­nię­ciu tej kla­sy spo­łecz­nej. Sa­mu­ra­je nie zo­sta­li po­ko­na­ni przez chry­stia­ni­za­cję, przez ce­sa­rza ani bud­dyj­skich mni­chów-wo­jow­ni­ków; umar­li śmier­cią na­tu­ral­ną, na ana­chro­nizm, w epo­ce, któ­ra już ich nie po­trze­bo­wa­ła. Lecz czy na pew­no? A może to tyl­ko złu­dze­nie? W każ­dym ra­zie gdy toż­sa­mość sa­mu­ra­jów za­czę­ła kru­szeć, usu­nę­li się ze sce­ny bez wiel­kich ba­ta­lii. No, chy­ba że eg­zy­sten­cjal­nych.

Z jed­nej stro­ny kul­tu­ra, z dru­giej sztu­ki wal­ki. Oto dwo­iste dzie­dzic­two sa­mu­ra­jów, wo­jow­ni­ków i ar­ty­stów, na­ukow­ców i stra­te­gów. Ja­poń­scy wo­jow­ni­cy wiel­bi­li chiń­ską li­te­ra­tu­rę, łap­czy­wie po­chła­nia­li kla­sycz­ne księ­gi oraz kro­ni­ki wo­jen­ne. Za­wsze spo­glą­da­li na Sun­zie­go z sza­cun­kiem. W koń­cu to Sztu­ka wo­jen­na po­ka­zy­wa­ła im, jak żyć. Czło­wiek kom­plet­ny nie lęka się sprzecz­no­ści, pie­lę­gnu­je róż­ne umie­jęt­no­ści, dąży do per­fek­cji w każ­dej z nich. Upo­dab­nia to sa­mu­ra­ja do czło­wie­ka Re­ne­san­su. Lecz sa­mu­raj jest po­sta­cią kon­kret­ną, by­naj­mniej nie bez­pł­cio­wą. Ar­che­olo­gicz­na re­kon­struk­cja znie­kształ­ci­ła­by jego rysy.

Czym­że by­ła­by wiel­kość bez sprzecz­no­ści?

A śmierć? Czło­wiek Za­cho­du uwa­ża ją za kres ist­nie­nia cia­ła, sta­ra się od­pę­dzić ją za po­mo­cą roz­pacz­li­wych, acz nie­sku­tecz­nych eg­zor­cy­zmów. Sa­mu­raj nosi ją na ra­mie­niu, wi­dzi ją wszę­dzie do­ko­ła sie­bie od chwi­li otwar­cia oczu o po­ran­ku. To nie me­ta­fo­ra. Sa­mu­raj wie, że jego czas może do­biec koń­ca w każ­dej chwi­li i z tą świa­do­mo­ścią rzu­ca się w wir wal­ki. Czy zwy­cię­ży? Być może. Zo­sta­nie po­ko­na­ny? W ta­kim wy­pad­ku znaj­dzie się wśród po­zo­sta­łych bo­ha­te­rów ty­siąc­let­niej sagi. Ist­nie­je sztu­ka po­no­sze­nia po­raż­ki, uko­ro­no­wa­nie sa­mot­no­ścią. Sep­pu­ku, otwar­cie brzu­cha, przy­wi­lej wy­bra­nych dusz.

Mi­łość, ży­cie, śmierć, na­mięt­no­ści. Sa­mu­ra­je ofe­ru­ją nam każ­de z tych do­znań w wy­mia­rze od­mien­nym od za­chod­nie­go, w wy­mia­rze, któ­ry z tru­dem przy­cho­dzi nam po­jąć, jak ostat­ni przy­czó­łek na Zie­mi, za któ­rym roz­cią­ga się do­mi­nium nie­zna­ne­go. Ja­poń­czy­cy zda­ją nam się dziw­ni, cie­ka­wi, nie­prze­wi­dy­wal­ni. To samo, dzię­ki ich wie­lo­ra­kiej na­tu­rze, do­ty­czy sa­mu­ra­jów.

Nie byli me­ta­fo­rą ani nie­istot­nym bądź mar­gi­nal­nym zja­wi­skiem. Ich zdol­ność re­ago­wa­nia na ży­cio­we nie­spo­dzian­ki świad­czy o wła­ści­wej im sile. Sa­mu­ra­je, bo­ha­te­ro­wie hi­sto­rii, ofia­ry hi­sto­rii. Po­gnę­bie­ni kry­zy­sem toż­sa­mo­ści, wiecz­nie żąd­ni wła­dzy. Pa­da­li, lecz nie dali się ujarz­mić. Ugi­na­li się, lecz nie po­zwa­la­li się po­ko­nać. Tacy wła­śnie byli. Tyl­ko tak mo­że­my zro­zu­mieć Mi­na­mo­ta Yoshit­su­ne­go lub Ta­ke­dę Shin­ge­na.

W od­czy­ty­wa­niu hi­sto­rii sa­mu­ra­jów nie do prze­ce­nie­nia jest rów­nież aspekt eg­zo­ty­ki. Sa­mu­ra­je są nam da­le­cy, ale i bli­scy, pro­po­nu­ją wzor­ce ży­cia bar­dziej au­ten­tycz­ne­go, wca­le nie­ko­niecz­nie bru­tal­ne­go czy nie­mo­ral­ne­go. Bez nich Ja­po­nia by­ła­by dziś zu­peł­nie inna.

Sa­mu­ra­je wra­ca­ją. Nie jako zom­bie, lecz żywa, in­spi­ru­ją­ca obec­ność. Po­dob­nie jak Ku­ro­sa­wa, czę­sto od­wo­ły­wał się do nich Mi­shi­ma, naj­bar­dziej „za­chod­ni” z ja­poń­skich pi­sa­rzy. Obaj ar­ty­ści przy­wo­łu­ją sa­mu­ra­jów, lecz ni­g­dy nie trak­tu­ją in­stru­men­tal­nie. Mi­shi­ma, du­cho­wy spad­ko­bier­ca D’An­nun­zia, po­wo­łu­je się na nich nie tyl­ko w twór­czo­ści, lecz rów­nież w ży­ciu. Man­gi do­star­cza­ją jesz­cze in­ne­go świa­dec­twa obec­no­ści sa­mu­ra­jów: po­wo­łu­ją do ży­cia po­sta­cie hi­sto­rycz­ne lub współ­cze­sne, któ­re po­dą­ża­ją śla­dem tych hi­sto­rycz­nych.

Ni­niej­szy wstęp uka­zu­je za­rys pro­ble­ma­ty­ki książ­ki, sta­no­wi swe­go ro­dza­ju pa­no­ra­mę. Pod­sta­wo­wa lek­cja udzie­lo­na przez sa­mu­ra­jów do­ty­czy sfe­ry psy­chi­ki, tego, co głę­biej niż spo­wi­ta we­lo­nem po­zo­rów rze­czy­wi­stość, niż fi­zycz­na wal­ka. Mistrz wśród szer­mie­rzy, Yagyu Ta­ne­mo­ri, uj­mu­je to w na­stę­pu­ją­cy spo­sób: sztu­ka wo­jen­na nie po­le­ga na po­ko­na­niu nie­przy­ja­cie­la, lecz sa­me­go sie­bie. Nic nie mo­gło sil­niej do­tknąć du­szy Mu­sa­shie­go.

A sa­mu­ra­je dzi­siaj? To po pro­stu lu­dzie, któ­rzy dążą do sa­mo­re­ali­za­cji.

Leonardo V. ArenaROZDZIAŁ I

Yoshitsune, zaszczuta bestia

Zachowuj porządek i czekaj, aż wróg popadnie w rozprzężenie. Bądź spokojny i czekaj, aż wróg się stanie krzykliwy.
Tak się wykorzystuje opanowanie.

SUNZI, Sztuka wojen­na

Yoshit­su­ne usły­szał tę­tent ga­lo­pu­ją­cych koni. Za­trzy­mał się na mo­ment, jak­by chciał ode­tchnąć. Ale mu­siał biec da­lej. Tro­pił go za­cie­kły wróg.

Yoshit­su­ne pa­mię­tał lep­sze cza­sy, w jego uszach wciąż brzmiał zgiełk daw­nych bi­tew. Po­ko­nał znie­na­wi­dzo­nych Ta­irów, nie­przy­ja­ciół za­gra­ża­ją­cych jego kla­no­wi. A po­tem? Któż jesz­cze mógł mu za­gro­zić?

Prze­dzie­rał się przez gę­stwi­nę jak ran­ny zwierz. Nie mógł po­zwo­lić, żeby go zna­leź­li. Wy­zna­czo­no na­gro­dę za jego gło­wę i nie bra­ko­wa­ło chęt­nych, żeby na nie­go za­po­lo­wać. Mu­siał za­cho­wać czuj­ność.

Nie wie­dział, do kogo się zwró­cić. Z pew­no­ścią szu­ka­li go wszę­dzie. Kto? Kto pra­gnął tro­feum – jego gło­wy?

Yoshit­su­ne znał od­po­wiedź, ale część jego du­szy wciąż nie chcia­ła w to uwie­rzyć. Jego śmier­tel­nym wro­giem był Yori­to­mo. Ro­dzo­ny brat. Nie­wdzięcz­nik, za­mie­rzał się go po­zbyć jak iry­tu­ją­cej mu­chy, jed­nym ude­rze­niem. I po­my­śleć, że prze­cież go wspie­rał, że bez nie­go klan Mi­na­mo­to ni­g­dy nie prze­jął­by wła­dzy…

Te­raz to wszyst­ko zda­wa­ło się daw­no po­grze­ba­ne. Yoshit­su­ne czuł, że z każ­dej stro­ny czy­ha na nie­go nie­na­wiść bra­ta. Och, nie­na­wiść, jak naj­bar­dziej. Czuł jej tchnie­nie na kar­ku, groź­ba śmier­ci wi­sia­ła nad jego gło­wą. A prze­cież to on, Yoshit­su­ne, mógł rzą­dzić Ja­po­nią, za­sia­dać na miej­scu Yori­to­ma.

Wspo­mniał ostat­nie wy­pad­ki, któ­re zmu­si­ły go do uciecz­ki.

Yori­to­mo nie jest wo­jow­ni­kiem. To ja je­stem praw­dzi­wym sa­mu­ra­jem. On się naj­le­piej czu­je wśród pa­pie­rów i ko­dek­sów. Może i jest świet­nym do­wód­cą, tak, bez wąt­pie­nia, ale sam nie rzu­ca się w bój. Nie jest czło­wie­kiem czy­nu.

Żal ści­snął mu ser­ce. Roz­cza­ro­wa­nie wo­jow­ni­ka było roz­dzie­ra­ją­ce. Spo­dzie­wał się na­gro­dy, a za­miast tego zo­stał wy­gna­ny przez bra­ta. Yori­to­mo ka­zał go upo­lo­wać, bez­zwłocz­nie wy­eli­mi­no­wać ni­czym osza­la­łe zwie­rzę.

Po chwi­li sa­mu­raj po­wró­cił my­śla­mi do bi­twy.

Woj­na Gem­pei do­bie­ga­ła koń­ca, lecz wciąż do­cho­dzi­ło do starć mię­dzy kla­na­mi Ta­ira i Mi­na­mo­to, czy­li mię­dzy sta­rym a no­wym, mię­dzy ka­stą nie­gdyś uprzy­wi­le­jo­wa­nych a no­wy­mi pa­na­mi, do­pie­ro szu­ka­ją­cy­mi for­tu­ny. Yoshit­su­ne gnał swe od­dzia­ły z peł­ną pręd­ko­ścią, parł do przo­du jak bły­ska­wi­ca. W krót­kim cza­sie po­ko­nał dy­stans, któ­re­go przej­ście nor­mal­nie za­bie­ra wie­le dni. Żoł­nie­rze pa­da­li z nóg.

– Wo­dzu, ko­nie po­trze­bu­ją wy­tchnie­nia. Tej nocy nie mo­że­my już da­lej ma­sze­ro­wać.

– Nie mamy wy­bo­ru. Je­ste­ście uro­dzo­ny­mi wo­jow­ni­ka­mi i wie­cie, że przed nami de­cy­du­ją­ce star­cie. Je­śli ko­nie nie wy­trzy­mu­ją, tym go­rzej dla koni. Przy­zwy­cza­imy je do na­sze­go ryt­mu.

Do­wód­ca od­szedł, Yoshit­su­ne zo­stał sam. Cze­kał na wal­kę. Bi­twa zbli­ża­ła się nie­uchron­nie, była nie do unik­nię­cia. Zbyt dłu­go oba kla­ny ob­ser­wo­wa­ły się na­wza­jem, wy­cze­ku­jąc fał­szy­we­go ru­chu prze­ciw­ni­ka. Lecz ża­den z ad­wer­sa­rzy się nie po­my­lił. Trwo­ni­li więc czas i siły w po­mniej­szych utarcz­kach, cza­sem mię­dzy sobą, cza­sem z in­ny­mi kla­na­mi. Po­zor­nie gra nie to­czy­ła się o pa­no­wa­nie nad kra­jem. Tyl­ko Yoshit­su­ne mógł po­ko­nać Ta­irów.

– Tu trze­ba nie lada kunsz­tu. Nasz wróg zda­je się nie­zwy­cię­żo­ny. – Yori­to­mo wy­ra­ził się ja­sno. Na­ka­zał bra­tu rzu­cić do wal­ki wszyst­kie siły. Yoshit­su­ne pod­jął wy­zwa­nie, roz­mó­wiw­szy się wcze­śniej z naj­bar­dziej za­uf­ny­mi do­wód­ca­mi. Znał sztu­kę wo­jen­ną, kie­ro­wał się nie­zwy­kle sku­tecz­ną stra­te­gią.

– Na­le­ży dzia­łać szyb­ko, nie dać prze­ciw­ni­ko­wi zwie­trzyć za­gro­że­nia. A sko­ro wróg nie wy­czu­je nie­bez­pie­czeń­stwa, na­wet się nie zo­rien­tu­je, że wkrót­ce po­stra­da ży­cie.

Ro­zu­mo­wa­nie bez ska­zy; do­wód­cy byli pod wra­że­niem de­ter­mi­na­cji Yoshit­su­ne­go.

– Gdzie sto­ją siły Ta­irów?

– W zam­ku Ichi­no­ta­mi, wo­dzu, na po­gra­ni­czu pro­win­cji Set­t­su i Ha­ri­ma.

– Do­sko­na­le. Za­ata­ku­je­my pod osło­ną nocy.

Była to de­cy­zja god­na wiel­kich stra­te­gów, zna­ją­cych prze­wa­gi ata­ku w ciem­no­ściach, al­bo­wiem tacy do­wód­cy wie­dzą, że w po­dob­nych oko­licz­no­ściach zwy­cię­ski los ła­twiej się do nich uśmiech­nie. I rze­czy­wi­ście, Yoshit­su­ne za­try­um­fo­wał.

Kie­dy wy­brzmia­ły okrzy­ki ra­do­ści, na chwi­lę za­pa­dła głu­cha ci­sza. Nie­zli­czo­ne tru­py wo­jow­ni­ków z obu ar­mii gę­sto za­ście­la­ły pole bi­twy. Ale woj­sko Mi­na­mo­tów od­nio­sło zwy­cię­stwo i tyl­ko to się li­czy­ło. W od­da­li strze­la­ły w nie­bo pło­mie­nie tra­wią­ce za­mek. Noc za­bar­wi­ła się szkar­ła­tem, mrok się roz­pro­szył. Tak­ty­ka blit­zu oka­za­ła się sku­tecz­na.

– Co te­raz? Nie­przy­ja­ciel pierz­cha.

– Szko­da cza­su na po­goń. Na­syć­my się zwy­cię­stwem.

Yoshit­su­ne nie chciał igrać z lo­sem i na­pa­wał się zwy­cię­stwem. Wo­lał za­cze­kać na ko­lej­ną szan­sę, żeby do­koń­czyć znisz­cze­nie kla­nu Ta­ira.

Hi­sto­ria kla­nu Mi­na­mo­to spla­ta się z hi­sto­rią Ja­po­nii. To wła­śnie z tym po­tęż­nym ro­dem wią­że się se­ria mi­tów, któ­re leżą u pod­staw ko­smo­go­nii Kra­ju Kwit­ną­cej Wi­śni. Zwią­zek Mi­na­mo­tów z po­cząt­ka­mi Ja­po­nii jest bez­po­śred­ni i su­ge­styw­ny. Się­ga epo­ki bo­gów i he­ro­sów. No­ca­mi w obo­zo­wi­skach, przy ogniu, sta­ro­żyt­ni opo­wia­da­ją hi­sto­rie i le­gen­dy; znaj­dą się one w o wie­le póź­niej­szych dzie­łach li­te­rac­kich, Ko­ji­ki i Ni­hon-sho­ki. Opi­su­ją stwo­rze­nie rze­czy i bo­ską parę, Iza­na­gie­go i Iza­na­mi. Pierw­szy raz za­ry­so­wu­je się du­alizm: mę­skie i żeń­skie. Pierw­sze bó­stwa za­nu­rzy­ły ko­ra­lo­wą, wy­sa­dza­ną klej­no­ta­mi włócz­nię w wo­dach oce­anu – a więc świat zo­stał stwo­rzo­ny za po­mo­cą bro­ni. Z kro­pli, któ­re spły­wa­ją z włócz­ni, po­wsta­ją wy­spy ja­poń­skie­go ar­chi­pe­la­gu. Naj­waż­niej­sze z nich to Hon­siu, naj­więk­sza, Kiu­siu, Si­ko­ku i Hok­ka­ido, naj­od­le­glej­sza. Oto cen­trum świa­ta. Ro­dzą się rze­ki, drze­wa, góry. Ko­smos na­bie­ra kształ­tu.

Jed­nak opo­wieść o po­cząt­ku to rów­nież opo­wieść o gwał­tach i za­bój­stwach. Bo­ska para jed­no­czy się w związ­ku mał­żeń­skim, da­jąc po­czą­tek no­we­mu ro­do­wi. Ale bóg ognia przy­spa­rza mat­ce wiel­kiej udrę­ki. Oj­ciec za­bi­ja więc krnąbr­ne­go syna. Oto pierw­szy akt prze­mo­cy w hi­sto­rii świa­ta, przy­wo­dzą­cy na myśl śmierć Abla z ręki Ka­ina. Na­stęp­nie Iza­na­gi ru­sza śla­dem żony, któ­ra zstą­pi­ła do pie­kieł. Ni­czym Or­fe­usz pró­bu­je przy­wró­cić ją świa­tłu. Lecz po­no­si klę­skę i po­wra­ca nie­po­cie­szo­ny, szar­pa­ny przez wy­rzu­ty su­mie­nia. Jak­by do­pie­ro w tej chwi­li do nie­go do­tar­ło, że po­zba­wił ży­cia wła­sne­go syna. Nie za­po­mni ob­myć się, do­ko­nu­jąc do­kład­nych ablu­cji, na­śla­do­wa­nych póź­niej przez sa­mu­ra­jów. W ten spo­sób ro­dzą się ry­tu­ały i ce­re­mo­niał.

Pier­wo­rod­ną Iza­na­gie­go i Iza­na­mi cze­ka lep­szy los. Do­bra Ama­te­ra­su, bo­gi­ni słoń­ca prze­śla­do­wa­na przez bra­ta, Su­sa­noo. Ten zo­stał ob­da­rzo­ny okrut­nym cha­rak­te­rem i uwiel­bia ci­skać w sio­strę pa­dły­mi zwie­rzę­ta­mi. Jest to be­stial­skie wy­zna­nie mi­ło­ści. Bied­na, prze­ra­żo­na Ama­te­ra­su pró­bu­je się ukryć. Ucie­ka do ja­ski­ni i świa­tło zni­ka z po­wierzch­ni zie­mi. Wiecz­na noc otu­la świat czar­ną opoń­czą. Za­nie­po­ko­je­ni lu­dzie po­sta­na­wia­ją za­się­gnąć ję­zy­ka, do­wie­dzieć się, o co cho­dzi. Są go­to­wi zro­bić wszyst­ko, co w ich mocy, żeby przy­wró­cić bo­gi­nię do ży­cia i roz­pro­szyć mrok. Zwra­ca­ją się do cy­klo­picz­ne­go bó­stwa, któ­re strze­że se­kre­tu ko­wa­nia mie­czy. Uka­zu­ją bo­gi­ni klej­no­ty i zwier­cia­dło. Ona zaś, wie­dzio­na próż­no­ścią, daje się sku­sić, wy­chy­la się z ja­ski­ni. Od­bi­cie jej pięk­na olśnie­wa ją samą. Spo­glą­da w zwier­cia­dło ko­lej­ny raz i nie może roz­po­znać pięk­ne­go ob­li­cza. Tym­cza­sem wro­ta ja­ski­ni za­my­ka­ją się za jej ple­ca­mi. Świa­tło po­wra­ca na świat.

Ama­te­ra­su otrzy­mu­je w dzie­dzic­twie Zie­mię. Wy­ni­ka to z pra­wa pier­wo­ródz­twa, któ­re nie wy­klu­cza ko­biet. Bo­gi­ni po­sy­ła na Zie­mię swe­go wnu­ka, Ni­ni­gie­go, by prze­pro­wa­dził re­ko­ne­sans i zo­stał jej na­miest­ni­kiem. Wrę­cza mu trzy in­sy­gnia: zwier­cia­dło, klej­no­ty i miecz. To sym­bo­le wie­dzy, wła­dzy i siły – war­to­ści ludz­kie­go świa­ta. Sin­to­izm przej­mie je i bę­dzie krze­wił wśród miesz­kań­ców Kra­ju Kwit­ną­cej Wi­śni.

Jim­mu, wnuk Ni­ni­gie­go, zo­sta­je pierw­szym ce­sa­rzem. Mię­dzy bo­ga­mi a ro­dem wład­ców za­dzierz­gu­je się sil­na więź, któ­ra ni­g­dy nie zo­sta­nie ze­rwa­na. Uzbro­jo­ny w miecz Jim­mu do­ko­nu­je wie­lu he­ro­icz­nych czy­nów, ście­ra się z prze­ciw­ni­ka­mi naj­róż­niej­szej pro­we­nien­cji. Jest nie tyl­ko czło­wie­kiem, lecz rów­nież bo­giem. Wszy­scy sa­mu­ra­je wzo­ru­ją się na nim, tak­że Yoshit­su­ne, ści­ga­ny zwierz. Bo­ska na­tu­ra Jim­mu oraz jego dziel­ne czy­ny będą po­wszech­nie sła­wio­ne przez po­tom­nych. Tra­dy­cja gło­si, że pierw­szy ce­sarz przyj­mu­je re­ga­lia w lu­tym 660 roku p.n.e.

W owej epo­ce świat tęt­ni ży­ciem, każ­de stwo­rze­nie ma du­szę, kami; to sło­wo z cza­sem przy­bie­ra inne zna­cze­nie, „bóg”. Ja­ski­nie, mo­rze, lasy i góry sym­bo­li­zu­ją naj­wyż­szą moc, jak mana na No­wej Ze­lan­dii. Sin­to­izm wchła­nia te kon­cep­cje. Znaj­du­ją one wy­raz w sa­mej na­zwie re­li­gii, któ­ra ozna­cza „dro­gę bo­gów”. Na­tu­ra jest wiel­ka, na każ­dym kro­ku de­mon­stru­je swą po­tę­gę. Sin­to­izm jest ra­czej jej apo­lo­gią niż wi­zją świa­ta. W miej­scach naj­po­tęż­niej­sze­go od­dzia­ły­wa­nia ży­cio­daj­ne­go tchnie­nia wzno­szą się świą­ty­nie i klasz­to­ry, aku­mu­la­to­ry po­zy­tyw­nej ener­gii. Yoshi­to­mo, przed­sta­wi­ciel zna­mie­ni­te­go kla­nu Mi­na­mo­to, wła­śnie w ta­kich miej­scach bę­dzie od­da­wał się re­flek­sji nad przy­czy­na­mi po­raż­ki. Zwró­ci się do swe­go mie­cza z ża­ło­sną prze­mo­wą, pró­bu­jąc zro­zu­mieć, dla­cze­go za­tra­cił kami w chwi­li pró­by. Sa­mu­raj po­wra­ca pa­mię­cią do przod­ków. Miecz zaś sta­je się prze­dłu­że­niem cia­ła, no­śni­kiem nad­ludz­kiej siły po­cho­dzą­cej od Ama­te­ra­su.

Na­stęp­ców Jim­mu spo­wi­ja mgła. Trud­no się z nimi iden­ty­fi­ko­wać, zna­leźć wśród nich bo­ha­te­ra god­ne­go opo­wie­ści. Aż wresz­cie dzie­sią­ty z rodu wzniósł w Ise kom­pleks chra­mów po­świę­co­nych Ama­te­ra­su. Ru­szał w bój z imio­na­mi bóstw na ustach, pra­gnąc zjed­nać so­bie ich przy­chyl­ność. Su­jin, bo tak brzmia­ło jego imię, żył oko­ło 200 roku p.n.e. W kry­zy­so­wych sy­tu­acjach zwra­cał się do sio­gu­na, wiel­kie­go wo­dza, któ­re­go za­da­nie po­le­ga­ło na tłu­mie­niu bun­tów i roz­ru­chów. Tak zro­dzi­ła się ko­lej­na tra­dy­cja – i ta­kie były po­cząt­ki urzę­du sio­gu­na.

Zwią­zek wła­dzy z kla­nem Mi­na­mo­to za­cie­śnił się jesz­cze, kie­dy (w 1192 roku – przyp. tłum.) to wła­śnie czło­nek tego rodu sta­nął na cze­le pierw­sze­go rzą­du woj­sko­we­go. Mowa o Yori­to­mie, któ­ry wy­dał roz­kaz po­chwy­ce­nia swe­go bra­ta-ry­wa­la Yoshit­su­ne­go. Nie na­le­żał do wo­jow­ni­ków, co znacz­nie osła­bia­ło jego au­to­ry­tet. Yoshit­su­ne i Yori­to­mo uzu­peł­nia­li się: je­den był ry­ce­rzem, dru­gi po­li­ty­kiem. Obaj po­słu­gi­wa­li się mia­nem sa­mu­ra­jów.

Yoshit­su­ne ru­szał do wal­ki na grzbie­cie im­po­nu­ją­ce­go czar­ne­go ogie­ra, sym­bo­lu sił pie­kiel­nych. Ist­nie­je drze­wo­ryt, tak su­ge­styw­ny, że oglą­da­ją­cy nie­mal sły­szy rże­nie tej be­stii, pod­czas gdy jej pan swo­bod­nie nią kie­ru­je. Jeź­dziec ma prze­rzu­co­ny przez ple­cy łuk, chro­ni go ko­lo­ro­wa zbro­ja. Twarz zdo­bi wą­sik, gry­mas zdra­dza głód wal­ki. Sa­mu­raj ma przy­tro­czo­ny do pasa miecz. Jest go­tów go użyć.

Żeby od­na­leźć pier­wo­wzór Yoshit­su­ne­go w epo­ce kształ­to­wa­nia się Ja­po­nii, na­le­ża­ło­by za­cze­kać aż do po­ja­wie­nia się Yama­ta Ta­ke­ru, syna ce­sa­rza Ke­iko, na­stęp­cy Su­ji­na. I znów mit zde­rza się z Hi­sto­rią. Yama­to Ta­ke­ru był bru­tal­nym i po­ryw­czym mło­dzień­cem. Pew­ne­go dnia za­bił bra­ta za nie­znacz­ne uchy­bie­nie ety­kie­cie, spóź­nie­nie na ko­la­cję (!). Pu­ści­ły mu ner­wy, ale w grun­cie rze­czy po­zbył się ry­wa­la. Oj­ciec za karę wy­słał go na­tych­miast na Kiu­siu. Sko­ro był taki bo­jo­wy, mógł sta­wić czo­ło hor­dom tam­tej­szych re­be­lian­tów. Syn ru­szył na spo­tka­nie z nie­bez­pie­czeń­stwa­mi i okrył się chwa­łą.

Por­tret przed­sta­wia go z dłu­gi­mi wło­sa­mi sym­bo­li­zu­ją­cy­mi siłę, go­to­we­go bez li­to­ści za­dać prze­ciw­ni­ko­wi po­je­dyn­czy, śmier­tel­ny cios. Yama­to za­kra­da się do wro­gie­go obo­zu, wy­wiódł w pole stra­że. Za­sko­czo­ny bun­tow­nik pró­bu­je do­być mie­cza, lecz bez­sku­tecz­nie. Wnę­trze po­miesz­cze­nia utrzy­ma­ne jest w to­na­cjach ciem­nej czer­wie­ni, któ­ra ko­ja­rzy się z bru­tal­no­ścią mię­dzy­ludz­kich re­la­cji w daw­no mi­nio­nych cza­sach. Pa­pie­ro­wa lam­pa zda­je się zdmuch­nię­ta fu­rią nie­spo­dzie­wa­ne­go ata­ku.

Lecz z cza­sem Yama­to prze­cho­dzi prze­mia­nę. Roz­my­śla nad sen­sem ży­cia. Od­da­je się fi­lo­zo­ficz­nym me­dy­ta­cjom, któ­re w przy­szło­ści sta­ną się nie­zby­wal­nym ele­men­tem na­tu­ry sa­mu­ra­jów. Ła­god­nie­je. Mło­dzie­niec zro­zu­miał war­tość sa­mo­dy­scy­pli­ny. Po­byt wśród bun­tow­ni­ków uświa­da­mia mu, że ży­cie jest su­ro­we i dzi­kie. Zre­zy­gno­wał z im­pe­tu na rzecz roz­sąd­ku. I owa me­ta­mor­fo­za wkrót­ce za­czę­ła wy­da­wać owo­ce. Do ufor­mo­wa­nia jego no­wej toż­sa­mo­ści wal­nie przy­czy­nił się pe­wien dro­go­cen­ny po­da­ru­nek: prze­pysz­ny „Miecz zbie­ra­ją­cych się na nie­bie chmur”.

Opo­wie­ści o ży­ciu Yama­ta róż­nią się szcze­gó­ła­mi: we­dle jed­nych był zde­cy­do­wa­ny i sil­ny, inne opi­sy­wa­ły go jako prze­bie­głe­go i bez­li­to­sne­go. Cza­sem zwy­cię­żał mie­czem, cza­sem for­te­lem. Sa­mu­ra­je nie od­bie­ga­li da­le­ko od tego wzor­ca. Byli mi­strza­mi stra­te­gii i pod­stę­pów, ale tak­że po­je­dyn­ków.

Po­mi­mo try­um­fów Yama­to­wi do­skwie­ra­ła sa­mot­ność, któ­rą ste­reo­ty­po­wo przed­sta­wia się jako je­dy­ną to­wa­rzysz­kę ży­cia sa­mu­ra­jów. Jego osa­mot­nie­nie nie róż­ni się od tego, któ­re przy­pa­dło w udzia­le Yoshit­su­ne­mu. Obu bra­ku­je mi­ło­ści, Yama­to od­czu­wa to nie­zwy­kle doj­mu­ją­co. Sta­wia czo­ło ko­lej­nym wy­zwa­niom, ale żad­ne nie po­zwo­li mu za­znać chwi­li wy­tchnie­nia u boku to­wa­rzysz­ki. Dzie­li więc łoże z mie­czem nie tyl­ko dla­te­go, żeby móc sta­wić czo­ło noc­nym na­past­ni­kom. Spo­ty­ka go tra­gicz­na śmierć, któ­ra uczy­ni zeń ar­che­typ sa­mu­ra­ja po­ko­na­ne­go. Hi­sto­ria zjed­no­czy obu ry­ce­rzy. Yoshit­su­ne bę­dzie ści­ga­ny przez bra­ta i stra­ci przy­ja­ciół, któ­rzy przej­dą na stro­nę nie­przy­ja­cie­la. Yori­to­mo, naj­po­tęż­niej­szy czło­wiek w Ja­po­nii, sku­si ich bez tru­du. Od­izo­lu­je Yoshit­su­ne­go, by ła­twiej go do­paść.

Yama­to to czło­wiek zła­ma­ny, uoso­bie­nie klę­ski; los ni­g­dy się do nie­go nie uśmiech­nął. Jego ży­cie jest oka­le­czo­ne, po­zba­wio­ne celu. Jed­nak on sam nie zda­je so­bie z tego spra­wy, za­tra­ca się w po­ka­zach siły. Lu­bię my­śleć, że za­pi­sał się w hi­sto­rii jako ten, któ­ry nadał imię Ja­po­nii. To w koń­cu nie byle jaka za­słu­ga.

Po śmier­ci Yama­ta Ta­ke­ru mi­to­lo­gicz­na mgła rzed­nie. Wy­ła­nia­ją się z niej ko­lej­ni przod­ko­wie, któ­rzy będą sta­no­wić punkt od­nie­sie­nia dla Mi­na­mo­tów. Naj­mniej­szą jed­nost­ką or­ga­ni­za­cyj­ną jest klan. Wal­ki kla­nów krwa­wo na­zna­czą hi­sto­rię Ja­po­nii. Mi­na­mo­to­wie będą wie­dli prym w tych kon­flik­tach.

W VI wie­ku ród ce­sar­ski to do­mi­nu­ją­cy klan. Wy­wo­dzi się od Ama­te­ra­su, któ­ra le­gi­ty­mi­zu­je jego wła­dzę. Sło­wo sa­mu­rai wciąż jesz­cze nie ist­nie­je lub jego zna­cze­nie po­zo­sta­je roz­my­te. Na pew­no nie ozna­cza jesz­cze ry­ce­rza. Żoł­nie­rze są wer­bo­wa­ni do woj­ska ce­sar­skim roz­ka­zem. Wo­jow­ni­cy nie sta­no­wią od­ręb­nej kla­sy. Straż­ni­cy ce­sar­skie­go pa­ła­cu są na­zy­wa­ni sa­mu­ra­ja­mi, słu­ga­mi ary­sto­kra­tów. Ale nie ist­nie­je ści­słe po­wią­za­nie mię­dzy Ōto­mo, kla­nem za­si­la­ją­cym sze­re­gi owej dru­ży­ny, i kla­nem Mi­na­mo­to. Obie gru­py są sa­mu­ra­ja­mi, lecz z in­ne­go wy­wo­du.

Z cza­sem na sce­nę wkra­cza­ją sio­gu­ni, no­mi­no­wa­ni przez ce­sa­rzy, ile­kroć za­cho­dzi po­trze­ba wy­ko­rzy­sta­nia woj­ska. Ko­lej­ne stu­le­cia nie przy­no­szą wiel­kich zmian. Rów­nież Yori­to­mo, wła­ści­wie Yori­to­mo in pri­mis, zo­sta­nie na­masz­czo­ny na sio­gu­na przez ce­sa­rza.

Choć Ja­po­nia wciąż nie mia­ła sto­li­cy, była już pań­stwem. Jego spój­ność gwa­ran­to­wa­ły trzy atry­bu­ty mocy Ama­te­ra­su: miecz, zwier­cia­dło i klej­no­ty. Prze­po­wied­nia bo­gi­ni spraw­dzi­ła się: każ­dy z nich re­pre­zen­to­wał waż­ny ele­ment ludz­kie­go ży­cia. Sama Ama­te­ra­su oto­czy­ła pań­stwo opie­ką. Któż inny mógł­by więc nieść świa­tu świa­tło?

Kon­flik­ty i star­cia wy­bu­cha­ły z byle przy­czy­ny, kla­ny ska­ka­ły so­bie do oczu z po­wo­du drob­nych nie­po­ro­zu­mień. Każ­dy kon­flikt roz­wią­zy­wa­no z uży­ciem siły. Na­tu­ral­ne jest więc, że czczo­no boż­ka woj­ny. Ten zaś zro­dził się czło­wie­kiem, a przy­naj­mniej zja­wił się w ludz­kim cie­le. A było to tak: ce­sa­rzo­wa Jin­gū wy­da­ła roz­kaz eks­pan­sji na Ko­reę. Wy­pra­wa skoń­czy­ła się klę­ską. Ale w dro­dze po­wrot­nej do oj­czy­zny ko­bie­ta wy­da­ła na świat pięk­ne­go syn­ka. Zna­la­zła więc speł­nie­nie jako mat­ka. Owym sy­nem był Ōjin. Ōjin za­pew­nił dal­sze trwa­nie rodu. Gdy przy­szedł kres jego wo­jen­ne­go ży­cia, spo­tka­ła go na­gro­da: zo­stał wy­nie­sio­ny do ran­gi Ha­chi­ma­na, ja­poń­skie­go boga woj­ny.

Pew­ne­go razu Yoshi­to­mo obo­zo­wał nie­opo­dal po­świę­co­nej mu świą­ty­ni i zwró­cił się doń o po­moc. Wszy­scy sa­mu­ra­je wy­zna­wa­li żar­li­wie kult Ha­chi­ma­na.

W ja­kie tło kul­tu­ro­we wpi­su­ją się czy­ny kla­nu Mi­na­mo­to? Przede wszyst­kim są na­zna­czo­ne dwo­ma epo­ko­wy­mi czyn­ni­ka­mi: chiń­skim dzie­dzic­twem i bud­dyz­mem. Obca re­li­gia do­tar­ła do kra­ju za po­śred­nic­twem Ko­re­ań­czy­ków z Ba­ekje, kró­le­stwa, z któ­rym Ja­poń­czy­cy utrzy­my­wa­li do­bre sto­sun­ki. Po­sło­wie z tego pań­stwa wrę­czy­li ce­sa­rzo­wi por­tret Bud­dy, su­try i trak­ta­ty. Uka­za­li go­spo­da­rzom tru­dy, z ja­ki­mi mu­szą mie­rzyć się wy­znaw­cy kul­tu, lecz rów­nież zwią­za­ne z nim do­bro­dziej­stwa: szczę­ście, do­bro­byt, wy­zwo­le­nie. Ja­poń­czy­cy od razu zwró­ci­li uwa­gę na im­ma­nent­nie ziem­skie aspek­ty bud­dy­zmu i na­gię­li jego dok­try­nę do swo­ich po­trzeb. Żar­li­wa mo­dli­twa po­ma­ga­ła osią­gać po­żą­da­ne cele.

Ce­sa­rzo­wi udzie­lo­no fa­tal­nej rady. Dwo­rza­nie na­tych­miast to do­strze­gli, po­ję­li ja­kie nie­bez­pie­czeń­stwo nie­sie nowy kult. Oba­wia­li się, że Bud­da sta­nie się sym­bo­lem al­ter­na­ty­wy dla wła­dzy ce­sar­skiej. Dla­te­go por­tret wy­rzu­co­no, a bud­dyzm mu­siał po­cze­kać na lep­sze cza­sy. Lata póź­niej, gdy sprze­ciw osłabł, pe­wien wpły­wo­wy czło­nek dwo­ru, ksią­żę Shōto­ku Ta­ishi, za­an­ga­żo­wał się we wspie­ra­nie no­wej re­li­gii.

W 604 roku Shōto­ku Ta­ishi spi­sał Sie­dem­na­ście Ar­ty­ku­łów, do­ku­ment ko­dy­fi­ku­ją­cy za­sa­dy, któ­re w du­żej mie­rze ukształ­to­wa­ły hi­sto­rię sa­mu­ra­jów. Zwra­cał się w nim do kla­sy rzą­dzą­cej, ary­sto­kra­cji z ce­sar­skie­go dwo­ru. Splótł pryn­cy­pia bud­dyj­skie i kon­fu­cjań­skie, prze­ję­te z kul­tu­ry chiń­skiej, prze­no­sząc je na sin­to­istycz­ne pod­ło­że. Za­chę­cał kla­ny do ży­cia w har­mo­nii (wa), cał­ko­wi­te­go wy­zby­cia się wza­jem­nej nie­chę­ci – tak brzmia­ło pod­sta­wo­we za­ło­że­nie. Hie­rar­chicz­na struk­tu­ra kla­so­wa od­zwier­cie­dla­ła mo­del kon­fu­cjań­ski, w któ­rym wład­ca był bez­względ­nie od­dzie­lo­ny od pod­da­ne­go. Shōto­ku czer­pał in­spi­ra­cję z Wiel­kiej Na­uki (z chiń­skie­go: Dàxué) i Dok­try­ny Środ­ka (Zhōn­gy­ōng), któ­rych głów­ne prze­sła­nie brzmi: znaj swo­je miej­sce na świe­cie. Na tym po­le­ga za­sa­da spra­wie­dli­wo­ści. „Kie­dy wład­ca prze­ma­wia, wa­sal słu­cha” (art. 3). Za­le­ca się po­słu­szeń­stwo i sza­cu­nek.

Shōto­ku wy­chwa­lał współ­pra­cę, ga­nił ego­cen­tryzm. Dys­ku­sja i zbio­ro­we de­ba­ty mia­ły po­zwo­lić obiek­tyw­nie roz­pa­trzeć oma­wia­ny pro­blem. Na tych za­sa­dach opar­ły się rzą­dy sa­mu­ra­jów. Sa­mu­ra­je od­czy­ty­wa­li je na­to­miast na swój spo­sób: po­wo­ła­li radę, któ­ra prze­ka­zy­wa­ła sio­gu­no­wi osta­tecz­ną de­cy­zję.

Kra­jem nie rzą­dzi dwóch wład­ców; lud nie może słu­chać dwóch pa­nów. Su­ze­ren jest przy­wód­cą ca­łe­go kra­ju, a urzęd­ni­cy, któ­rym prze­ka­zu­je za­da­nia, są jego wa­sa­la­mi (art. 12).

Mi­na­mo­to­wie od­czy­ta­ją ten ar­ty­kuł do­słow­nie i po­wo­ła­ją do ży­cia diar­chię. Ce­sarz po­zo­sta­nie su­ze­re­nem, sio­gun bę­dzie peł­nił funk­cję jego wa­sa­la. Lecz zro­dzi się pe­wien pa­ra­doks: wa­sal z bie­giem cza­su przej­mie wła­dzę. W przy­szło­ści, gdy Yori­to­mo zda so­bie z tego spra­wę, usu­nie ce­sa­rza w cień.

Po­nad­to Shōto­ku za­pro­po­no­wał, by uznać bud­dyzm za re­li­gię pań­stwo­wą. Od tego mo­men­tu obcy kult za­czął się stop­nio­wo wsą­czać we wszyst­kie sfe­ry ja­poń­skiej cy­wi­li­za­cji. Za każ­dym ra­zem kie­dy mówi się o sa­mu­ra­jach, po­śred­nio wzmian­ku­je się też o bud­dy­zmie. Shōto­ku skła­niał się ku bud­dy­zmo­wi w jego naj­bar­dziej kla­sycz­nej po­sta­ci, od­wo­ły­wał się do Trzech Dro­go­cen­no­ści: Bud­da się prze­bu­dził, na­uka jest praw­dzi­wa i sku­tecz­na, wspól­no­ta jest szla­chet­na. Bud­da prze­bu­dzo­ny wska­zał dro­gę uciecz­ki z cy­klu na­ro­dzin i śmier­ci, re­in­kar­na­cję. Na­uka to jego dok­try­na, do któ­rej dąży się po­przez in­dy­wi­du­al­ny wy­si­łek. Wspól­no­ta to wszy­scy jego zwo­len­ni­cy, kon­ty­nu­ato­rzy jego dzie­ła.

Moż­li­we, że to Shōto­ku zor­ga­ni­zo­wał pierw­szą eks­pe­dy­cję do Chin. Zresz­tą jego za­słu­gi nie ogra­ni­cza­ją się do li­te­ra­tu­ry i pra­wo­daw­stwa. Pań­stwo Środ­ka, sta­ro­żyt­na na­zwa Chin, sta­no­wi­ło wzo­rzec dla ca­łej se­rii re­form i mo­der­ni­za­cji. Im­puls dał świet­ny dwo­rza­nin, Fu­ji­wa­ra Ka­ma­tri. Przez dłu­gi czas jego klan miał de­cy­du­ją­ce po­li­tycz­ne wpły­wy. Póź­niej miej­sce u wła­dzy za­jął klan Ta­ira, zde­tro­ni­zo­wa­ny z ko­lei przez klan Mi­na­mo­to.

Ja­poń­czy­cy na­śla­do­wa­li roz­wią­za­nia ad­mi­ni­stra­cyj­ne i praw­ne epo­ki Tang, któ­ra bar­dzo przy­po­mi­na za­chod­ni Re­ne­sans. Wie­le się na­uczy­li od Chiń­czy­ków: od­wzo­ro­wa­li sto­sun­ki mię­dzy wład­cą a mi­ni­stra­mi, po­dział na jed­nost­ki ad­mi­ni­stra­cyj­ne i tryb mia­no­wa­nia urzęd­ni­ków. Pod­ję­li pró­bę cen­tra­li­za­cji pań­stwa. Prze­pro­wa­dzi­li Ta­ika, „Wiel­ką Re­for­mę”, któ­ra wpro­wa­dzi­ła w ży­cie ide­ały księ­cia Shōto­ku. Wła­dzę sku­pił w swo­ich rę­kach ce­sar­ski ród. Dwór dą­żył do osła­bie­nia lo­kal­nych ma­gna­tów, bo­ga­tych po­sia­da­czy ziem­skich. Ode­brał im zam­ki i cof­nął ser­wi­tu­ty, a w za­mian, żeby zła­go­dzić ich roz­draż­nie­nie, nadał im ty­tu­ły i ran­gi szla­chec­kie. Za­spo­ka­ja­ło to nie tyl­ko dumę, lecz rów­nież am­bi­cje eko­no­micz­ne. Awans spo­łecz­ny wią­zał się z apa­na­ża­mi, przede wszyst­kim zwol­nie­niem z po­dat­ków. Wśród be­ne­fi­cjen­tów zna­lazł się tak­że klan Mi­na­mo­to, któ­ry cie­szył się sze­ro­ki­mi przy­wi­le­ja­mi.

Za­czę­ła się dys­kret­na esca­la­tion wo­jow­ni­ków.

Okres Nara, któ­ry roz­po­czął się w 710 roku, wziął na­zwę od sto­li­cy Ja­po­nii, któ­ra zo­sta­ła zbu­do­wa­na na wzór Chang’an, sto­li­cy dy­na­stii Tang. Pa­ła­ce, kan­ce­la­rie rzą­do­we, skle­py, świą­ty­nie i pa­go­dy nie od­sta­wa­ły od ory­gi­na­łów. Na­śla­dow­nic­two było owo­cem świa­do­me­go wy­bo­ru, de­cy­zji, by czer­pać od bar­dziej roz­wi­nię­tej spo­łecz­no­ści. Kul­tu­ra chiń­ska wy­war­ła ogrom­ny wpływ na świat sa­mu­ra­jów. Szor­st­cy lu­dzie mie­cza zna­leź­li w niej źró­dło in­spi­ra­cji, z łap­czy­wo­ścią po­chła­nia­li kla­sycz­ne tek­sty kon­fu­cja­ni­zmu i trak­ta­ty o sztu­ce wo­jen­nej. Sam ję­zyk ja­poń­ski ufor­mo­wał się na wzór chiń­skie­go. W efek­cie po­wsta­ła cie­ka­wa hy­bry­da, w któ­rej kan­ji, chiń­skie zna­ki, po­łą­czy­ły się ze swe­go ro­dza­ju al­fa­be­tem lo­kal­nym, zna­ka­mi hi­ra­ga­na.

Wia­ra, że od­wzo­ro­wu­jąc chiń­skie mo­de­le, moż­na osią­gnąć te same efek­ty po­li­tycz­ne co w Pań­stwie Środ­ka, oka­za­ła się błęd­na. Ja­po­nia była od­mien­nym kra­jem, te same dzia­ła­nia w sfe­rze kul­tu­ry przy­no­si­ły więc od­mien­ne wy­ni­ki. Urzęd­ni­ków nie mia­no­wa­no za za­słu­gi, lecz we­dle kry­te­rium dzie­dzi­cze­nia. To pierw­sza róż­ni­ca. Ty­tuł sio­gu­na był prze­ka­zy­wa­ny w ra­mach rodu. W ten spo­sób zro­dzi­ła się diar­chia, rzą­dy sio­gu­nów i ce­sa­rzy, któ­rzy otrzy­my­wa­li owe ty­tu­ły z uro­dze­nia. Po­cząw­szy od cza­sów rzą­du w Ka­ma­ku­rze wszy­scy sio­gu­ni wy­wo­dzi­li się z kla­nu Mi­na­mo­to.

Praw­dzi­wym punk­tem zwrot­nym było prze­nie­sie­nie sto­li­cy z Nary do Kio­to w 794 roku. Przez kil­ka ko­lej­nych stu­le­ci to tam re­zy­do­wał dwór ce­sar­ski. Pier­wot­na na­zwa mia­sta brzmia­ła He­ian-kyō (Mia­sto Po­ko­ju i Spo­ko­ju). Za­czął się nowy okres w hi­sto­rii Ja­po­nii, pro­ble­my po­li­tycz­ne po­zo­sta­ły jed­nak sta­re. Re­for­ma fi­skal­na bu­dzi­ła po­wszech­ne nie­za­do­wo­le­nie, lu­dzie bo­le­śnie od­czu­wa­li jej cię­żar. Pró­bo­wa­no zła­go­dzić jej efek­ty, ob­cho­dząc nie­któ­re prze­pi­sy. Tyl­ko klasz­to­ry znaj­do­wa­ły się w in­nej sy­tu­acji, po­nie­waż ich po­sia­dło­ści zwol­nio­no z obo­wiąz­ku pła­ce­nia po­dat­ków. Z tego po­wo­du za­pa­no­wa­ło w nich prze­lud­nie­nie, licz­ba na­wró­ceń ro­sła w la­wi­no­wym tem­pie. Ce­sarz Kam­mu do­strzegł to zja­wi­sko i po­sta­no­wił po­ło­żyć mu kres: „Jak tak da­lej pój­dzie, wkrót­ce cała Ja­po­nia sta­nie się wła­sno­ścią kle­ru”. Lecz po­niósł po­raż­kę, bud­dy­ści zdo­by­li już zbyt wiel­kie wpły­wy. Wy­bór Kio­to na sto­li­cę był więc de­cy­zją stra­te­gicz­ną, cho­dzi­ło o od­da­le­nie się od mni­sich twierdz po­wią­za­nych z Narą.

Lecz nie tyl­ko po­sia­dło­ści ziem­skie i roz­wój bud­dy­zmu spę­dza­ły sen z po­wiek ary­sto­kra­tom z ce­sar­skie­go dwo­ru. Nie­usta­ją­ce za­gro­że­nie pły­nę­ło ze stro­ny Emi­shów, au­to­chto­nicz­ne­go ple­mie­nia za­miesz­ku­ją­ce­go ja­poń­ski ar­chi­pe­lag. Ich za­go­ny pe­ne­tro­wa­ły kraj, nie na­po­ty­ka­jąc opo­ru. Co­raz częst­sze bun­ty kla­nów oraz na­jaz­dy łu­pież­ców sta­no­wi­ły po­waż­ne za­gro­że­nie. Kraj chwiał się w po­sa­dach, tym­cza­sem pa­so­żyt­ni­cza kla­sa we wspa­nia­łej izo­la­cji od­da­wa­ła się roz­ko­szom sztu­ki i li­te­rac­kie­mu roz­pa­sa­niu.

Do pro­win­cji gra­nicz­nych ru­szy­ło woj­sko. Sa­mu­ra­je, stan o wciąż jesz­cze nie­ufor­mo­wa­nych ry­sach, zdo­by­li bez­cen­ne do­świad­cze­nie w wal­ce. Po­wo­ła­no sta­łą straż, któ­ra mia­ła bro­nić pół­noc­nych krań­ców pań­stwa. Tym sa­mym szko­le­nie bo­jo­we sta­ło się ko­niecz­no­ścią.

Do obro­ny gra­nic wy­sy­ła­no po­tom­ków po­sia­da­czy ziem­skich, któ­rym le­ża­ło na ser­cu do­bro pod­le­głych kra­in. Gdzie zna­leźć bar­dziej zmo­ty­wo­wa­ne woj­sko, je­śli nie na za­gro­żo­nych te­re­nach? Rów­nież klan Mi­na­mo­to sko­rzy­stał z tych pro­wi­zo­rycz­nych ćwi­czeń. To wła­śnie człon­ko­wie ro­dów za­si­la­ją­cych przy­gra­nicz­ne gar­ni­zo­ny mie­li się z cza­sem prze­kształ­cić w pierw­szych sa­mu­ra­jów.

W nie­któ­rych krę­gach pa­no­wa­ły re­la­cje pan – słu­ga. Od­wo­ły­wa­no się do wzor­ca od­da­nia sy­now­skie­go – na­le­ża­ło prze­nieść lo­jal­ność i sza­cu­nek na­leż­ne oj­com na re­la­cję z se­nio­rem. Re­for­ma – Ta­ika – mia­ła w za­mie­rze­niu osła­bić kla­ny i wzmoc­nić wła­dzę ce­sar­ską. Jed­nak gra­nicz­na kam­pa­nia zbroj­na była chy­bio­nym strza­łem i przy­nio­sła zgo­ła od­wrot­ny re­zul­tat. Lo­kal­ne woj­ska zy­ska­ły nie­bez­piecz­ną nie­za­leż­ność. Na ni­zi­nie Kan­tō, da­le­ko od Kio­to, kon­tro­la dwo­ru wła­ści­wie nie ist­nia­ła.

Prze­dłu­ża­ją­ce się wal­ki z Emi­sha­mi wy­czer­py­wa­ły siły rzą­do­we, któ­re z tru­dem sta­wia­ły czo­ło ko­lej­nym bun­tom, tłu­mi­ły je z ol­brzy­mim wy­sił­kiem. Po­nad­to ro­sła po­tę­ga klasz­to­rów. Bud­dyzm na­brał bru­tal­ne­go i agre­syw­ne­go cha­rak­te­ru, ja­kie­go próż­no szu­kać w in­nych kra­jach. Wie­le klasz­to­rów spra­wo­wa­ło re­al­ną wła­dzę, z po­wo­dze­niem kon­ku­ru­jąc z rzą­dem. Je­den z naj­więk­szych, En­ry­aku­ji, wzno­sił się na szczy­cie góry Hiei. Wy­bu­do­wał go mnich Sa­ichō (767–822). Klasz­tor zy­skał mia­no du­cho­we­go straż­ni­ka Kio­to.

Wal­ki o wła­dzę, spi­ski i za­bój­stwa sta­ły się klasz­tor­ną co­dzien­no­ścią. La­icy i mni­si ście­ra­li się w pło­mien­nych dys­pu­tach. Co wię­cej, bo­gac­twa klasz­to­rów pod­sy­ca­ły ape­ty­ty ra­bu­siów. W tych wa­run­kach sfor­mo­wa­nie wła­snych sił zbroj­nych przez mni­chów oka­za­ło się ko­niecz­no­ścią. Kon­cep­cja zro­dzi­ła się na gó­rze Hiei i do­pro­wa­dzi­ła do po­wsta­nia for­ma­cji mni­chów-wo­jow­ni­ków (so­hei). W przy­szło­ści sa­mu­ra­je wie­lo­krot­nie mie­li się z nimi ście­rać. Nie za­wsze wy­cho­dzi­li z tych po­ty­czek zwy­cię­sko.

Z po­tęż­nych prze­mian po­li­tycz­nych, ja­kie za­cho­dzi­ły w owym okre­sie, sko­rzy­stał klan Fu­ji­wa­ra, któ­ry wy­su­nął się na pierw­szy plan. Kie­dy na tro­nie za­siadł ma­ło­let­ni ce­sarz Yōzei, re­gen­tem zo­stał Fu­ji­wa­ra Mo­tot­su­ne. Kon­do­tier zde­tro­ni­zo­wał mło­de­go wład­cę i za­stą­pił go ce­sa­rzem Kōkō. Sam spra­wo­wał urząd kam­pa­ku, dyk­ta­to­ra (re­gen­ta). Od 858 roku człon­ko­wie rodu Fu­ji­wa­ra rzą­dzi­li jako re­gen­ci, zy­sku­jąc prze­wa­gę nad po­zo­sta­ły­mi kla­na­mi. Byli he­ge­mo­na­mi aż do XII wie­ku z krót­ki­mi prze­rwa­mi wy­ni­ka­ją­cy­mi z we­wnątrz­ro­do­wych wa­śni.

Sprzy­ja­ły im kon­se­kwen­cje re­for­my fi­skal­nej. Poza tym ucie­ka­li się do prze­róż­nych for­te­li, ma­ją­cych na celu zwięk­sze­nie wpły­wów. Ich stra­te­gia po­le­ga­ła na skru­pu­lat­nym pla­no­wa­niu mał­żeństw dy­na­stycz­nych: pięk­ne ko­bie­ty z kla­nu Fu­ji­wa­ra wią­za­ły się z ksią­żę­ta­mi krwi i ce­sa­rza­mi. Dzię­ki temu ród Fu­ji­wa­ra prze­ni­kał do do­wol­nych krę­gów i zaj­mo­wał naj­wyż­sze sta­no­wi­ska, pod­czas gdy jego ma­ją­tek rósł, po­sze­rza­jąc się o zie­mie otrzy­my­wa­ne w ra­mach da­ro­wizn. Fu­ji­wa­ro­wie pod­po­rząd­ko­wa­li so­bie dwór, nie ucie­ka­jąc się do prze­mo­cy.

Ich wszę­do­byl­stwo bu­dzi­ło po­wszech­ne roz­draż­nie­nie. Tyl­ko oni zda­wa­li się nie od­czu­wać skut­ków głę­bo­kie­go kry­zy­su po­li­tycz­no-eko­no­micz­ne­go, nie zwa­żać na klę­skę re­form. Ro­sła ko­rup­cja. Lu­dzie po­pa­da­li w skraj­ną nę­dzę. Za­czy­na­ła się wy­klu­wać kla­sa śred­nia, no­si­ciel­ka głę­bo­kiej fru­stra­cji. Na sce­nę po­wra­ca­li Mi­na­mo­to­wie, któ­rzy cier­pli­wie cze­ka­li na swo­ją szan­sę.

Chcąc ogra­ni­czyć ce­sar­ską wła­dzę, Fu­ji­wa­ro­wie nie­rzad­ko ucie­ka­li się do pod­stę­pu i zmu­sza­li ko­lej­nych rzą­dzą­cych do ab­dy­ka­cji. Ci zaś czę­sto z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi wi­ta­li per­spek­ty­wę po­rzu­ce­nia nie­zbyt sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cych obo­wiąz­ków. Opor­nych ce­sa­rzy, któ­rzy nie go­dzi­li się na rolę ma­rio­ne­tek, za­stra­sza­no. Fu­ji­wa­ro­wie wy­wie­ra­li pre­sję, mó­wi­li: „Co po­nie­któ­rzy po­win­ni zro­zu­mieć, że po­li­tycz­na wła­dza nie wcho­dzi w za­kres ich pre­ro­ga­tyw”. Po­dob­na prak­ty­ka sta­ła się nor­mą, z bie­giem stu­le­ci za­czę­to ją po­strze­gać jako na­tu­ral­ną ko­lej rze­czy. Nowe kla­sy pię­ły się po szcze­blach wła­dzy, pod­ko­pu­jąc po­zy­cję pa­so­żyt­ni­czych dwo­rzan.

Na kla­nie Fu­ji­wa­ra ze­mści­ła się jego wła­sna stra­te­gia. Mał­żeń­stwa dy­na­stycz­ne spo­wo­do­wa­ły zbyt­ni roz­rost rodu, któ­ry utra­cił spój­ność, po­szcze­gól­ne ga­łę­zie za­czę­ły dą­żyć do au­to­no­mii, po­ja­wi­ła się groź­ba ro­ze­rwa­nia kla­no­wych struk­tur. Ta­ka­mi, wnuk ce­sa­rza Kam­mu, zmie­nił na­zwi­sko na Ta­ira, żeby usta­no­wić nie­za­leż­ną li­nię, i prze­niósł się na wschód, gdzie zo­stał gu­ber­na­to­rem pro­win­cji. Nie miał wyj­ścia. Po­dob­nie jak wie­lu in­nych po­tom­ków ce­sa­rzy nie znaj­do­wał dla sie­bie miej­sca w Kio­to. Wy­ga­śnię­cie rodu Fu­ji­wa­ra ozna­cza­ło po­czą­tek zło­tej ery kla­nu Ta­ira.

Po­tom­ko­wie ce­sa­rzy czę­sto prze­by­wa­li po­dob­ną ścież­kę, mie­rzy­li się z po­dob­ny­mi trud­no­ścia­mi, gdy pró­bo­wa­li roz­wi­nąć skrzy­dła. Zsy­ła­no ich do od­le­głych pro­win­cji, gdzie mie­li zdo­być od­po­wied­nią re­pu­ta­cję. W taki spo­sób zro­dził się klan Mi­na­mo­to, któ­ry stał się naj­za­cie­klej­szym ad­wer­sa­rzem kla­nu Ta­ira. Za­ło­ży­cie­lem rodu był Tsu­ne­mo­to, wnuk ce­sa­rza Se­iwy.

Wkrót­ce na sce­nę wkro­czy Yoshit­su­ne.

O dwóch no­wych kla­nach pręd­ko zro­bi­ło się gło­śno. Ta­ira Ma­sa­ka­do prze­wo­dził pierw­szej, nie­sku­tecz­nej, re­be­lii prze­ciw­ko wła­dzy ce­sar­skiej. Fu­ji­wa­ro­wie mu­sie­li za­wrzeć po­ro­zu­mie­nie z Mi­na­mo­ta­mi, żeby po­zy­skać ich dla spra­wy i okieł­znać ich am­bi­cje. Po­szli więc wo­bec nich na znacz­ne ustęp­stwa. Mi­na­mo­to­wie za­ak­cep­to­wa­li ofer­tę, choć uzna­li ją za nie­do­sta­tecz­ną. Po­zo­sta­łe kla­ny rów­nież się ście­ra­ły w krwa­wych kon­flik­tach, lecz to Ta­iro­wie i Mi­na­mo­to­wie zy­ska­li naj­wię­cej.

Nikt nie mógł do­trzy­mać im pola w wal­ce, ale wciąż to Fu­ji­wa­ro­wie po­zo­sta­wa­li naj­bo­gat­szym kla­nem w kra­ju. Jed­nak taki stan nie utrzy­mał się dłu­go, wkrót­ce bo­wiem szczę­ście się od nich od­wró­ci­ło. Jak na iro­nię Fu­ji­wa­ro­wie pa­dli ofia­rą tych sa­mych bud­dy­stów, któ­rych wspar­li, na­da­jąc im przy­wi­le­je i ze­zwa­la­jąc na bu­do­wę klasz­to­rów. Kie­dy klan ule­gał de­sta­bi­li­za­cji, roz­ry­wa­ny od we­wnątrz am­bi­cja­mi po­szcze­gól­nych ga­łę­zi, mni­si za­da­li śmier­tel­ny cios.

Na­wet ce­sarz San­jō II nie krył wro­go­ści. Zbun­to­wał się prze­ciw­ko re­gen­to­wi, do­ma­ga­jąc się udzia­łu w de­cy­zjach rzą­du. Pod­jął rów­nież nie do koń­ca uda­ną pró­bę ogra­ni­cze­nia przy­wi­le­jów Fu­ji­wa­rów. Przed śmier­cią, któ­ra na­stą­pi­ła w 1073, Go­san­jō dał po­czą­tek nie­zwy­kłej in­sty­tu­cji po­li­tycz­nej. Od tego mo­men­tu przez po­nad sto lat Ja­po­nia mia­ła dwóch ce­sa­rzy, jed­ne­go ty­tu­lar­ne­go, któ­ry za­sia­dał na tro­nie pod opie­ką re­gen­ta i pań­stwo­wych urzęd­ni­ków, i dru­gie­go, któ­ry już po ab­dy­ka­cji przyj­mo­wał bud­dyj­skie świę­ce­nia ka­płań­skie i spra­wo­wał fak­tycz­ną wła­dzę. Były ce­sarz miał sil­niej­szą po­zy­cję, rzą­dził spo­za dwo­ru. Uku­to okre­śle­nie in­sei, rzą­dy eks­ce­sa­rzy.

Z dru­giej stro­ny kla­ny i tak dzia­ła­ły na za­sa­dzie sa­mo­sta­no­wie­nia, nie zwa­ża­jąc na ce­sar­skie edyk­ty. Każ­dy wy­cze­ki­wał oka­zji, by po­zbyć się ry­wa­li i wy­bić się po­nad po­zo­sta­łych. Na swo­ich zie­miach każ­dy klan sam usta­lał za­sa­dy, tak po­stę­po­wa­li Ta­iro­wie i Mi­na­mo­to­wie. Z cza­sem człon­ko­wie kla­nu Fu­ji­wa­ra znik­nę­li ze sce­ny, po­wy­mie­ra­li śmier­cią na­tu­ral­ną, ro­biąc miej­sce no­wym, po­tęż­niej­szym si­łom.

Pierw­szym, któ­ry okrył sła­wą na­zwi­sko Mi­na­mo­to, był Yoshiie (1041–1108). Zy­skał ją w bru­tal­nym kon­flik­cie mię­dzy­kla­no­wym. Jego oj­ciec otrzy­mał no­mi­na­cję na sta­no­wi­sko gu­ber­na­to­ra pro­win­cji i zo­stał mia­no­wa­ny ce­sar­skim na­miest­ni­kiem w miej­sce sko­rum­po­wa­ne­go Abe­go Yori­to­kie­go. Za­po­cząt­ko­wa­ło to mię­dzy­na­ro­do­wy kon­flikt. Po śmier­ci Abe­go jego syn, Sa­da­to, po­sta­no­wił od­zy­skać oj­cow­skie dzie­dzic­two. Do­szło do krwa­wej bi­twy, w któ­rej Mi­na­mo­to­wie po­nie­śli klę­skę. Nie­licz­ni uszli z ży­ciem, wśród nich mło­dy Yoshiie, któ­ry po­przy­siągł ze­mstę. Od­wrót nie­do­bit­ków oka­zał się dla kla­nu Mi­na­mo­to bło­go­sła­wień­stwem: w krót­kim cza­sie znów zwar­li szy­ki, a Yoshiie do­stał szan­sę, by do­wieść swej war­to­ści.

Wie­le miej­sca po­świę­ca mu Mut­su­wa­ki, kro­ni­ka tam­tej woj­ny. Wspo­mi­na rów­nież o wy­mia­nie okrzy­ków (zgod­nie z wy­mo­ga­mi ren­gi) z Abem Sa­da­to. A było tak: pew­ne­go śnież­ne­go dnia do­szło do dłu­gie­go po­ści­gu nie­opo­dal zam­ku Ko­ro­mo. Ucie­ka­ją­cy Sa­da­to do­stał re­pry­men­dę od prze­ciw­ni­ka za od­wró­ce­nie się doń ple­ca­mi. Yoshiie za­wo­łał dwu­znacz­ny­mi sło­wy: „Za­mek Ko­ro­mo zo­stał znisz­czo­ny!”, gdzie ko­ro­mo zna­czy rów­nież „sza­ta”, a tate „za­mek” ale też „osno­wa wąt­ku”. Sa­da­to zro­zu­miał alu­zję i od­parł: „Z bie­giem lat włók­na się po­szar­pa­ły, nad czym ubo­le­wam”. Yoshiie onie­miał z po­dzi­wu i scho­wał do koł­cza­nu strza­łę, któ­rą za­mie­rzał ugo­dzić ry­wa­la. Cóż, był nie tyl­ko „naj­dziel­niej­szym spo­śród sa­mu­ra­jów”, lecz rów­nież czło­wie­kiem wiel­kiej kul­tu­ry. Przy­naj­mniej tak przed­sta­wia go ha­gio­gra­fia.

Dłu­gi kon­flikt do­biegł koń­ca, Yoshiie wkro­czył try­um­fal­nie do Kio­to, wio­ząc tro­feum, gło­wę prze­ciw­ni­ka. Klan Abe zo­stał po­bi­ty. W uzna­niu za­sług imię Yoshiie złą­czo­no z imie­niem boga woj­ny (zo­stał mia­no­wa­ny Ha­chi­man­ta­rō, sy­nem Ha­chi­ma­na – przyp. tłum.). Zy­skał mia­no „do­wód­cy wszyst­kich sa­mu­ra­jów” i, jako pierw­szy wo­jow­nik, przy­wi­lej prze­by­wa­nia na dwo­rze. Póź­niej po­ło­żył wiel­kie za­słu­gi na po­lach bi­tew pod­czas woj­ny dzie­wię­cio­let­niej (1051–1062) i woj­ny trzy­let­niej (1083–1087). Na­zwy obu kon­flik­tów są kon­wen­cjo­nal­ne, każ­dy z nich trwał dłu­żej.

Póź­niej­szą z tych wo­jen wy­wo­łał we­wnętrz­ny kon­flikt w kla­nie Kiy­oha­ra. Po śmier­ci ojca to Yoshiie ru­szył na wy­pra­wę prze­ciw­ko jed­nej z frak­cji tego kla­nu, aby po­ło­żyć kres wal­kom. Mu­siał sta­wić czo­ło no­we­mu kon­flik­to­wi, okrut­niej­sze­mu niż pierw­szy. Jed­nak tym­cza­sem wpra­wił się w sztu­ce wo­jen­nej, po­nie­waż pe­wien po­eta oraz urzęd­nik udzie­lał mu lek­cji stra­te­gii. Oe no Ma­sa­fu­sa, bo tak brzmia­ło jego imię, od­krył przed Yoshiiem taj­ni­ki Sztu­ki wo­jen­nej nie­śmier­tel­ne­go Sun­zie­go. Chiń­czy­ków po­wszech­nie uzna­wa­no za naj­lep­szych eks­per­tów od tak­ty­ki woj­sko­wej, a nie­któ­re wska­zów­ki znaj­do­wa­ły za­sto­so­wa­nie rów­nież w dzie­dzi­nie ety­ki i po­li­ty­ki. Sztu­ka wo­jen­na opie­ra­ła się na tao­istycz­nych fun­da­men­tach, fa­scy­no­wa­ła tak wiel­kich do­wód­ców woj­sko­wych jak Na­po­le­on czy Mao Ze­dong.

Zda­rzy­ło się, że Yoshiie ma­sze­ro­wał ku Ka­na­za­wie, po­tęż­nej nie­przy­ja­ciel­skiej for­te­cy. W pew­nej chwi­li sta­do dzi­kich ka­czek ze­rwa­ło się do lotu i po­fru­nę­ło w stro­nę pól upraw­nych. Lecz na­gle pta­ki za­wró­ci­ły, jak­by spło­szo­ne. Yoshiie przy­po­mniał so­bie frag­ment z Sun­zie­go: „Pta­ki pod­ry­wa­ją­ce się do lotu to znak, że wróg czy­ha na cie­bie w za­sadz­ce”. Yoshiie za­trzy­mał swe od­dzia­ły i roz­ka­zał szy­ko­wać się do bi­twy. Nie po­my­lił się. Jego czuj­ność zo­sta­ła na­gro­dzo­na zwy­cię­stwem.

Bły­sko­tli­wą kam­pa­nię za­koń­czy­ła ka­pi­tu­la­cja zam­ku. Lecz pro­ble­my Yoshiie­go mia­ły do­pie­ro na­dejść. Spo­sób, w jaki zo­stał po­trak­to­wa­ny przez dwór, na­peł­nił go go­ry­czą.

– Nie mo­że­my wy­na­gro­dzić wo­dza Mi­na­mo­ta. Wdał się w pry­wat­ną woj­nę, któ­rej ce­lem była ze­msta.

Była to de­cy­zja nie­spra­wie­dli­wa, lecz nie­odwo­łal­na. Ce­sarz nie za­mie­rzał po­kryć kosz­tów kam­pa­nii. Dziel­ność Yoshiie­go zo­sta­ła uzna­na za wy­bu­ja­łą am­bi­cję. Wo­jow­nik nie po­tra­fił tego znieść. Pod­jął de­cy­zję:

– Sam zro­bię to, co po­win­no na­le­żeć do dwo­ru. Wy­na­gro­dzę mo­ich żoł­nie­rzy z wła­snych środ­ków. Nie­spra­wie­dli­wo­ścią by­ło­by nie za­pła­cić za ich wy­si­łek.

To nie­zwy­kłe za­cho­wa­nie za­pew­ni­ło Yoshiie­mu po­klask i sza­cu­nek jego lu­dzi. Zresz­tą lo­jal­ność była to­wa­rem i żoł­nie­rze nie wal­czy­li ku chwa­le wład­cy.

Yoshiie zy­skał miej­sce przy dwo­rze, to praw­da. Ale w oczach ary­sto­kra­tów na za­wsze po­zo­stał je­dy­nie sa­mu­ra­jem, zbroj­nym słu­gą, któ­re­go na­le­ża­ło trzy­mać na dy­stans. W kry­zy­so­wych mo­men­tach mógł się oka­zać przy­dat­ny jako ochro­niarz, jed­nak le­piej nie ob­da­rzać go za­ufa­niem. Yoshiie strzegł sa­me­go ce­sa­rza, choć urzę­do­we ty­tu­ły mia­ły prze­sło­nić jego praw­dzi­wą funk­cję. Nie­je­den, któ­ry uj­rzał go bli­sko pół­bo­skiej po­sta­ci im­pe­ra­to­ra, uzna­wał to za sym­bol upad­ku, znak cza­sów, i nie omiesz­kał wy­ra­zić ubo­le­wa­nia. Pe­wien dwo­rza­nin, któ­ry stał się świad­kiem tej bez­pre­ce­den­so­wej sy­tu­acji, opi­sał ją wręcz w dzien­ni­ku. Sa­mu­ra­je wciąż byli mar­gi­na­li­zo­wa­ni. Mia­ło się to zmie­nić do­pie­ro w cza­sach Yori­to­ma.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: