Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Sanguis. Księga Upadłych Aniołów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sanguis. Księga Upadłych Aniołów - ebook

Historia, w której grzech miał czelność zapukać do bram nieba.
O demonie, którego serce poskładał anioł.
O życzeniach, za które trzeba zapłacić.
Emma wyjeżdża do Wiednia, by dołączyć do przyjaciółki i kontynuować zawodową przygodę jako au pair. Już po kilku dniach w nowym domu odkrywa, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje. Na jej drodze staje młody mężczyzna, pełen radości i energii Elliot. Chłopak zdradza Em tajemnicę położenia pewnej pradawnej księgi. Mimo doświadczania niezwykłych sytuacji, racjonalizm dziewczyny odrzuca wszystko, co widzą jej oczy.

Czy to zmęczony umysł zniekształca rzeczywistość Emmy? Czy wszystko, co dostrzega i czego doznaje, jest prawdą?
Czy chore serce Emmy wytrzyma ciężar przeszłości Elliota? Czy dawne demony dogonią mężczyznę i upomną się o zapłatę za stare grzechy?
Wejdź w świat sekretów na tle widoków przepięknych ośnieżonych Alp, migoczących świątecznych lampek i unoszącego się w mroźnym zimowym powietrzu zapachu cynamonowych bułek i gorącej czekolady.

 

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68280-04-3
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Opo­wiem wam krótką bajkę o tym, jak prze­szłość jed­nej do­bro­dusz­nej ko­biety wpły­nęła na losy dwojga nie­zwy­kłych, splą­ta­nych wę­złem dusz lu­dzi.

W roku ty­siąc sześć­set dzie­więć­dzie­sią­tym dru­gim w ma­łej au­striac­kiej wio­sce żyła ko­bieta o imie­niu Ele­onora. Otrzyma­ła je od matki na chwilę przed jej śmier­cią przy po­ro­dzie. Ele­onora – świa­tło i Boża ła­ska. Na­zwi­ska tej do­brej ów­cze­śnie du­szyczki nie dane nam bę­dzie po­znać, po­nie­waż nie za­cho­wało się w żad­nej z krą­żą­cych o niej le­gend. Gdy się po­ja­wiły pierw­sze pi­semne wzmianki o Ele­ono­rze, miała je­dy­nie dwa­dzie­ścia je­den lat. Była ko­bietą nie­zwy­kłej urody. Taką, o któ­rej względy wal­czyło wielu.

Miesz­kała w ma­łej wio­sce, gdzie każdy bar­dzo do­brze znał są­siada, a są­siad ku­zyna, któ­rego są­siad dziw­nym tra­fem oka­zał się bra­tem są­siada owej dziewki. Po­wi­no­wactw mię­dzy miesz­kań­cami zna­leźć można wiele, choć nie każde ofi­cjal­nie ogło­szono we wło­ściach. Mimo nie­wiel­kich, ulicz­nych spo­rów każdy słu­żył dru­giemu po­mocą. Na brud­nych, ocie­ka­ją­cych krwią ryb i so­kiem ze zgni­łych wa­rzyw stra­ga­nach za­wsze można było do­stać coś za sam uśmiech czy do­bre słowo. Była to sprawa wielka, szcze­gól­nie dla tych, któ­rzy nie śmier­dzieli gro­szem.

Także oj­ciec Ele­onory trud­nił się uprawą wa­rzyw, które po­tem roz­pro­wa­dzał po wio­sce, cho­wa­jąc mały ma­ją­tek do kie­szeni. Córce ni­gdy ni­czego nie dał, wi­nił ją bo­wiem za śmierć żony. Ma­wiał, że gdyby nie ode­brała matce ży­cia, te­raz ta wy­bie­ra­łaby bulwy z ziemi, nie pro­sząc o za­płatę za pracę.

Ele­onora, jak każda z dzie­wek w ów­cze­snych cza­sach, roz­ta­czała woń na­tu­ralną, dość stę­chłą, żeby nie po­wie­dzieć: za­kra­wa­jącą na zgniłe śle­dzie, a jed­nak wciąż po­wabną dla ota­cza­ją­cych ją aman­tów. Wie­czo­rami nie wy­cho­dziła w oba­wie o swój wia­nek. Cho­wała go bo­wiem dla przy­szłego męża, o któ­rym ma­rzyła każ­dego ranka po prze­bu­dze­niu i każ­dego wie­czora po cięż­kim dniu ro­bót na polu.

Dziew­czynę ce­cho­wały pro­sto­dusz­ność, cie­pło i wdzięcz­ność za rzadką do­broć i to, co oj­ciec ob­łud­nie na­zy­wał tro­ską. Nie no­siła w so­bie żalu czy smutku. Zmę­cze­nie ob­my­wała zimną wodą ze studni, a pu­sty żo­łą­dek wy­peł­niała obier­kami po ziem­nia­kach, które co dzień przy­rzą­dzała dla ojca.

Wio­sną, tuż po roz­to­pach, w roku – jak już wspo­mniane tu było – ty­siąc sześć­set dzie­więć­dzie­sią­tym dru­gim, zstą­piła na wio­skę śmier­telna za­raza. Ele­onora dzień w dzień pła­kała, ubo­le­wa­jąc nad lo­sem są­sia­dów: nad ko­bietą w ciąży, po­krytą wy­sypką tak gę­sto wto­pioną w skórę, iż nie szło jej po­znać; nad pięt­na­sto­let­nią Klarą, która nie dość, że zmar­niała cho­rób­skiem, to na do­da­tek wsku­tek utraty trzeź­wo­ści umy­słu dała się bru­tal­nie zba­ła­mu­cić chło­pom; nad dziećmi, co w kwiet­niu le­żały już mar­twe na sto­sie, a ich ciała pod­gni­wały, za­smra­dza­jąc wy­star­cza­jąco zło­wonne ka­mienne uliczki wio­ski.

Łez wy­lała mi­lion, a gdy na­de­szła mi­lion pierw­sza, która cu­dem spły­nęła i wsią­kła w księgę zwaną przez dziewkę mo­dli­tew­ni­kiem, jej oczom uka­zał się Bóg. Czy był to Bóg praw­dziwy? Ten we wła­snej oso­bie? Lub może w trzech uta­jo­nych, jak to w dzi­siej­szych cza­sach ma­wiają? Któż to wie, jed­nak przy­znać mu było trzeba, że za­iste oka­zał się je­dy­nym, który ra­czył przy­być na ci­che, ale jakże cierp­kie mo­dli­twy, przy­pła­cone okrwa­wio­nymi od klę­cze­nia ko­ści­stymi ko­la­nami.

Le­genda głosi, że dziewka nie tylko z owym bo­giem roz­ma­wiała, ale za­warła rów­nież pakt, któ­rego zbyt wielu szcze­gó­łów nie po­znamy, bo ta­ko­wych dzia­dek mi nie opo­wie­dział. Zdra­dził jed­nak, że mały, opra­wiony w skórę mo­dli­tew­nik stał się od­tąd rze­czą, którą Ele­onora za­wsze no­siła przy piersi. Pod­czas prze­mie­rza­nia wio­ski, spo­tkać ją można było z tak mocno za­ci­śnię­tymi na księ­dze rę­kami, że palce dziew­czyny, od na­ci­sku bro­czące spod pa­znokci, zo­sta­wiały na niej krwawe ślady.

Cho­dziła, nu­cąc pod no­sem me­lan­cho­lijną ko­ły­sankę ku czci tam­tego boga. Po sied­miu dniach ci, któ­rzy zda­wali się zle­gli za­razą, wsta­wali z wi­go­rem z umo­ru­sa­nych fe­ka­liami łó­żek. W dzień ósmy dzieci, że­gnane już przez opła­ku­jące ich los matki, na­gle na­peł­niało ży­cie. W dzie­siąty dzień w wio­sce nie było ani jed­nej cho­rej osoby.

Ele­onora, nie grze­sząc ro­zu­mem, zdra­dziła ojcu se­kret, że jej księga spra­wiła to, o co gor­li­wie pro­siła. Nie­stety ten, za­miast przy­jąć aniel­ską po­moc ze­słaną córce, na­zwał ją sza­tań­ską nie­rząd­nicą. Oszczę­dza­jąc wam gorz­kich szcze­gó­łów tam­tego wie­czora, po­wiem tylko, że dziew­czyna rze­czy­wi­ście zo­stała zbez­czesz­czona. Nie tylko przez swo­jego ojca, ale i in­nych – choć nie tak, jak so­bie to wła­śnie wy­obra­zi­li­ście.

Wy­rzu­ciw­szy bo­go­bojną córkę z domu, oj­ciec za­żą­dał pro­cesu. Nie trwał on długo i spra­wie­dli­wym ra­czej bym go nie na­zwał.

Ko­bietę o go­łę­bim sercu ska­zano na śmierć. Ale nie taką zwy­kłą, po­wszechną śmierć przez po­wie­sze­nie. Wy­wle­czona zo­stała z celi za włosy, ubrana w nic wię­cej niż wła­sną skórę. Na jej ciele wi­dać było do­tyk nie­jed­nego par­szywca. Usta­wiono ją na po­de­ście, wo­kół któ­rego uło­żono stos su­chych ga­łęzi.

Wpierw odziany w su­tannę ka­ta­bas – żeby nie na­zwać go w gnie­wie dia­bel­skim wy­słan­ni­kiem gło­szą­cym prawdę bożą – ro­ze­rwał Ele­ono­rze gar­dło. I nie! Nie li­to­ści­wie szybko, jed­nym zwin­nym kró­ciu­sień­kim ru­chem. Kle­cha z sa­tys­fak­cją na ustach wy­dzier­gał jej ostrzem dziurę przy­po­mi­na­jącą tę, którą Ele­onora wi­dy­wała co­dzien­nie, otwie­ra­jąc wo­rek ziem­nia­ków. Rana nie była jed­nak głę­boka, nie to bo­wiem miało po­zba­wić dziewkę ży­cia. Krew po­wol­nie ka­pała, a dziew­czyna tra­ciła siły. Pa­trzyła każ­demu z osobna w oczy, gdy jej gar­dło za­le­wała czer­wona ciecz i przez za­ci­śnięte wargi ciężko wcią­gała po­wie­trze. Za­pa­mię­tała każde jedno spoj­rze­nie, które oczy­ściła swym ży­cze­niem.

Męka trwała długo, choć nie po­wiem wam, ile do­kład­nie.

Gdy stos za­bar­wił się już czer­wie­nią, dziew­czy­nie za­ło­żono pę­tlę na szyję. Czy po­wie­szono ją od razu? Nie­stety nie miała tyle szczę­ścia. Jej oj­ciec z dumą i okrzy­kiem chwy­cił po­chod­nię i pod­pa­lił stos pod je­dy­nym – ofi­cjal­nym – dzie­cię­ciem zro­dzo­nym z jego krwi. Pło­mień roz­go­rzał z ikrą, jakby był je­dyną ży­jącą siłą, która miała krztę mi­ło­sier­dzia wo­bec dziewki i chęć ukró­ce­nia jej nie­doli.

Ele­onora, na­wet gdyby chciała, krzyk­nąć by nie mo­gła. Jak to bo­wiem zro­bić, gdy gar­dło ozda­bia roz­szar­pany, krwawy wi­sior? Jej skóra po­woli się to­piła, a nogi przy­brały wpierw ja­sno­czer­wony, po­tem bru­natny i wresz­cie ciem­no­brą­zowy, by nie rzec czarny ko­lor. Wów­czas stać już nie mo­gła, choć wciąż – wbrew za­kła­dom bez­czel­nych ga­piów – była przy­tomna. Nad­pa­lony sto­łek upadł, a ona za­wi­sła, prze­kli­na­jąc brudną krew, którą z do­broci serca oczy­ściła. I mimo że ta krew zda­wała się te­raz nie­li­cha, za­raza, wpraw­dzie nie­wi­doczna go­łym okiem, wciąż za­le­gała w ich ser­cach.

Księgę za­cho­wano i okrzyk­nięto ją Księgą Upa­dłych Anio­łów lub, jak kto woli, Go­dwi­sher’s Bi­ble.

Nie­liczni znają po­ło­że­nie aniel­skiej księgi. Za­py­ta­cie – ale do czego tę księgę można by użyć? Ach! Do wszech ży­czeń, mój drogi czy­tel­niku! Je­śliś go­dzien wpi­sa­nego przez sie­bie na jej kar­tach ży­cze­nia, Mar­twa Ci­sza spełni je za kilka kro­pe­lek ży­cio­daj­nego płynu. Pa­mię­taj jed­nak, że każde ży­cze­nie po­siada swoją cenę, a im chciw­szy się sta­jesz, tym mniej ży­cia od Pani do­sta­jesz.

Ale czy Ele­onora ist­niała na­prawdę? Czy jest je­dy­nie le­gendą prze­ka­zy­waną od­bi­ciem krzy­wego zwier­cia­dła przez gęby wielu nie­do­uczo­nych, pro­stac­kich po­ko­leń? Tej pew­no­ści nie mam, gdyż je­dy­nie w opo­wie­ści ślad dawny zo­stał za­cho­wany.ROZDZIAŁ II

Świąteczny kalendarz

Emma

Przez ostat­nie dwa dni pró­bo­wa­łam się za­adap­to­wać w no­wym miej­scu oraz le­piej po­znać mał­żeń­stwo i ich dzieci. Mimo że Jan z po­czątku po­zo­wał na dość oschłego, oka­zał się mi­łym i bar­dzo in­te­li­gent­nym chło­pa­kiem. Mo­głam z nim swo­bod­nie roz­ma­wiać o ulu­bio­nych książ­kach, które oboje zdą­ży­li­śmy już prze­czy­tać. Dziew­czynki były bar­dzo grzeczne i wła­ści­wie nie spra­wiały żad­nych kło­po­tów, jed­nak pani Jo­se­fine nie od­stę­po­wała mnie i bliź­nia­czek na krok. Od­no­si­łam wra­że­nie, że star­sza go­spo­sia nie do końca mi ufa, ale nie mia­łam jej tego za złe. Dzięki temu sama czu­łam się znacz­nie pew­niej.

Ja­kob i Ma­rie w domu prze­by­wali je­dy­nie kilka go­dzin dzien­nie. Gdzieś po­mię­dzy po­ran­nym po­śpie­chem i wie­czor­nym zmę­cze­niem za­mie­ni­łam z nimi za­le­d­wie kilka słów.

Wie­czory spę­dza­łam w swo­jej sy­pialni, z drzwiami za­mknię­tymi na klucz, po­nie­waż dziew­czynki czę­sto bez za­po­wie­dzi czy pu­ka­nia wbie­gały do mo­jego po­koju przed wzię­ciem ką­pieli.

W końcu nad­szedł week­end. Nie mo­głam się do­cze­kać wyj­ścia do mia­sta i od­kry­wa­nia jego sta­rych, uro­kli­wych uli­czek. Od za­wsze fa­scy­no­wały mnie za­kątki, do któ­rych nie za­gląda zbyt wielu zwie­dza­ją­cych. Kilka razy tra­fi­łam na­wet do opusz­czo­nych bu­dyn­ków. Do­strze­ga­łam w nich hi­sto­rię i czu­łam ener­gię lu­dzi nie­gdyś za­miesz­ku­ją­cych tamte mury. W ta­kich miej­scach od­naj­dy­wa­łam ma­gię, któ­rej bra­ko­wało po­pu­lar­nym atrak­cjom tu­ry­stycz­nym. W so­botę rano wsta­łam z uśmie­chem na twa­rzy. Od razu lek­kim kro­kiem po­bie­głam do ła­zienki, by przy­go­to­wać się do wyj­ścia. Wtedy usły­sza­łam ci­che pu­ka­nie.

– Mogę wejść? – Głos Ma­rie do­bie­gał zza za­mknię­tych drzwi.

– Już otwie­ram! – za­wo­ła­łam, pod­cho­dząc do wej­ścia, po czym prze­krę­ci­łam stary klucz. – Prze­pra­szam. – Po­pra­wi­łam oku­lary na no­sie. – Za­my­kam je, żeby unik­nąć sy­tu­acji, w któ­rej dziew­czynki wbie­głyby do po­koju, gdy aku­rat się prze­bie­ram.

– Och! Nie martw się tym – po­wie­działa ko­bieta, sze­roko się uśmie­cha­jąc i ma­cha­jąc ręką. – Rób tak, abyś to ty czuła się swo­bod­nie. Przy­szłam z twoją pierw­szą wy­płatą – do­dała i wy­jęła z kie­szeni ko­pertę.

Wzię­łam ją, a gdy zaj­rza­łam do środka, za­uwa­ży­łam, że otrzy­ma­łam pełną ty­go­dniówkę.

– Ale to jest wy­na­gro­dze­nie za cały ty­dzień, a ja prze­pra­co­wa­łam tylko dwa dni. Chyba nie po­win­nam tego brać…

– Po­win­naś! – Ma­rie ge­stem dłoni dała do zro­zu­mie­nia, że­bym za­cho­wała bank­noty. – Na pewno pla­nu­jesz w ten week­end wyj­ście do mia­sta, a Wie­deń do naj­tań­szych miejsc nie na­leży. – Unio­sła brwi i po­ki­wała głową. – Do­kąd dzi­siaj idziesz? Mogę ci w czymś po­móc?

Przez chwilę się za­sta­na­wia­łam, co do­kład­nie ko­bieta ma na my­śli.

– Je­dy­nie na spo­tka­nie z ko­le­żanką, o któ­rej opo­wia­da­łam wam jesz­cze, kiedy roz­ma­wia­li­śmy na wi­de­ocza­cie.

– Wiesz, jak do­trzeć do mia­sta? – Ma­rie zro­biła za­tro­skaną minę.

– Jan wspo­mi­nał, że mogę pod­je­chać au­to­bu­sem.

– Mo­żesz – od­po­wie­działa. – Ale dzi­siaj wy­bie­ram się do cen­trum i chęt­nie cię pod­wiozę – za­pro­po­no­wała su­ge­ru­ją­cym tę opcję to­nem.

– By­łoby wspa­niale. Szcze­rze mó­wiąc, tro­chę stre­suje mnie ta pierw­sza po­dróż.

– No tak, w końcu to spory ka­wał drogi. Wiesz, jak ku­pić bi­let? – Ma­rie wy­jęła z kie­szeni swój te­le­fon. – Wy­star­czy, że za­lo­gu­jesz się na tej stro­nie. – Po­ka­zała mi na ekra­nie. – Ta pierw­sza opcja to bi­let okre­sowy. Zde­cy­do­wa­nie naj­bar­dziej opłaca się ku­pić wła­śnie ten. Bę­dziesz mo­gła ko­rzy­stać z ca­łej ko­mu­ni­ka­cji miej­skiej, w tym me­tra.

– Łał… – Zro­bi­łam wiel­kie oczy. – Mało to on nie kosz­tuje.

– Nie­stety… Ale je­śli pla­nu­jesz dużo ko­rzy­stać z au­to­bu­sów, to chyba bę­dzie dla cie­bie naj­ko­rzyst­niej­sze. Wiem, że w ten week­end Jan ni­g­dzie nie wy­cho­dzi, więc może po­ży­czyć ci swoją kartę miej­ską.

– My­ślisz, że nie miałby nic prze­ciwko?

– Nie, skądże! Dla­czego mia­łoby to mu prze­szka­dzać? – Uśmiech­nęła się do mnie ser­decz­nie, po czym od­wró­ciła ku sy­pialni syna. – Jan! – krzyk­nęła gło­śno. – Mógł­byś na chwilę przyjść?

Chło­pak wy­chy­lił głowę zza drzwi. Po jego mi­nie można było wnio­sko­wać, że nie jest za­do­wo­lony, iż zo­stał przy­wo­łany w swoim wol­nym cza­sie.

– Gra­łem… Przez was stra­ci­łem roz­grywkę – rzu­cił w nieza­do­wo­le­niu, pod­cho­dząc do matki. Z głowy zdjął ma­sywne słu­chaw­ki z mi­kro­fo­nem. – Coś kon­kret­nego chce­cie? – Spoj­rzał na mnie i za­ci­snął usta w pół­u­śmie­chu.

– Po­życz Em­mie swój bi­let mie­sięczny.

– Dla­czego mam to zro­bić? – Uniósł brew, jakby prośba matki wpra­wiła go w za­że­no­wa­nie.

– Bo bi­lety są dro­gie, a Emma do­stała do­piero pierw­szą wy­płatę. – Ma­rie rzu­ciła sy­nowi zna­czące spoj­rze­nie, po czym splo­tła ręce na pier­siach.

– Skoro do­stała wy­płatę, to chyba może so­bie ku­pić wła­sny bi­let? – stwier­dził Jan, pa­trząc mi w oczy i szy­der­czo się uśmie­cha­jąc.

Nie ro­zu­mia­łam tej na­głej zmiany. Od kilku dni do­ga­dy­wa­li­śmy się cał­kiem nie­źle. W my­ślach uspra­wie­dli­wia­łam jego za­cho­wa­nie prze­rwa­niem ulu­bio­nej gry.

– Wła­ści­wie to mogę, ale jesz­cze nie znam mia­sta ani jego cen. By­łoby miło, gdy­byś po­ży­czył mi swoją kartę tylko na dzi­siaj… I ewen­tu­al­nie może na ju­tro – po­wie­dzia­łam i ski­nę­łam uprzej­mie głową. – Od­wdzię­czę się ja­koś.

Chło­pak par­sk­nął drwiąco, choć przy­pusz­cza­łam, że wcale nie miał za­miaru mnie w ten spo­sób upo­ko­rzyć. Od razu wy­czu­łam, że jego po­stawa nie jest taka, jaką chciał obrać. Pra­gnął wy­glą­dać na ko­goś, kto ma choć odro­binę wła­dzy. W końcu to ten wiek, kiedy chłopcy po­woli za­mie­niają się w męż­czyzn. Jan był do­brym dzie­cia­kiem, więc wy­pro­sto­wał plecy i zmie­nił nieco minę.

– Za­raz przy­niosę kartę – po­wie­dział, a ton jego głosu prze­szedł w znacz­nie mniej ofen­sywny.

Ma­rie oparła plecy o ścianę, a ja wciąż sta­łam w progu mo­jej sy­pial­ni. Ner­wowo prze­łknę­łam ślinę i za­ci­snę­łam palce na otrzy­ma­nej ko­per­cie. Za­wa­ha­łam się i szybko ucie­kłam wzro­kiem na ob­razy na ścia­nach, aby przy­pad­kiem nie spoj­rzeć ko­bie­cie w oczy, co mo­głoby spro­wo­ko­wać ją do roz­po­czę­cia ko­lej­nego wątku.

– Oto karta – po­wie­dział Jan, wrę­cza­jąc mi ją. – Tylko, pro­szę, nie zgub jej, to kosz­to­wa­łoby nas sporą sumkę. – Wło­żył dło­nie do kie­szeni i cof­nął się o dwa kroki. – Za­mie­rzasz zwie­dzać mia­sto? – za­py­tał.

– Spo­tkać się z ko­le­żanką, która od ja­kie­goś czasu pra­cuje w Wied­niu. Chce zro­bić za­kupy świą­teczne, więc ja idę na do­czepkę. – Uśmiech­nę­łam się do na­sto­latka, ob­ra­ca­jąc kartę mię­dzy pal­cami.

– Sie­bie też nie zgub – prych­nął, dumny z bły­sko­tli­wego tek­stu. – Wiesz, jaki au­to­bus do nas do­jeż­dża? I skąd mo­żesz się do­stać do domu?

Zmarsz­czy­łam brwi, za­sko­czona, że chło­pak tak bar­dzo się o mnie trosz­czy. Ma­rie rów­nież wy­da­wała się nie mniej za­dzi­wiona za­cho­wa­niem syna.

– Dzię­kuję, nie mu­sisz się o mnie mar­twić. Jakby nie pa­trzeć, je­stem już w miarę do­ro­sła – za­śmia­łam się, ale z miną pełną uzna­nia dla Jana. – Mam nu­mer do two­ich ro­dzi­ców, mapę mia­sta i wszyst­kie roz­pi­ski au­to­bu­sów oraz me­tra. My­ślę, że so­bie po­ra­dzę.

– W ra­zie czego za­pi­sa­łaś też mój nu­mer? – Za­ło­żył słu­chawki na uszy i z szel­mow­skim uśmiesz­kiem wró­cił do po­koju.

Ma­rie zaś z wciąż roz­dzia­wio­nymi w zdzi­wie­niu ustami skie­ro­wała się na dół.

– Wy­ru­szam za trzy­dzie­ści mi­nut, więc je­śli chcesz ze mną pod­je­chać, to spo­tkajmy się przed wej­ściem, do­brze? – za­py­tała, sta­jąc na skraju scho­dów.

Ski­nę­łam głową i przy­mknę­łam drzwi po­koju.

Przed wyj­ściem spraw­dza­łam pię­cio­krot­nie, czy na pewno spa­ko­wa­łam do ple­caka mapę, prze­no­śną ła­do­warkę do te­le­fonu oraz port­fel, do któ­rego wło­ży­łam też kartę miej­ską od Jana.

Sie­dząc z Ma­rie w sa­mo­cho­dzie, czu­łam się nie­swojo. Nie tylko nie mia­łam po­ję­cia, o czym z nią roz­ma­wiać – ani czy w ogóle po­win­nam roz­po­cząć ja­ką­kol­wiek po­ga­wędkę – ale gdy prze­jeż­dża­ły­śmy przez las, od­nio­słam nie­od­parte wra­że­nie, że ktoś nas ob­ser­wuje, ukryty wśród zzięb­nię­tych drzew i krze­wów. Ko­bieta na­to­miast sta­rała się mnie za­ga­dy­wać. Pod­py­ty­wała o miej­sca, które za­mie­rzam zwie­dzić, oraz ostrze­gała przed po­ten­cjal­nymi nie­bez­pie­czeń­stwami czy­ha­ją­cymi w wiel­kim mie­ście. Nie po­tra­fi­łam jed­nak po­cią­gnąć z nią te­matu. Wi­doki za oknem wciąż roz­pra­szały moją uwagę.

Gdy wresz­cie wy­je­cha­ły­śmy z lasu i do­tar­ły­śmy do mia­sta, po­czu­łam wielką ulgę.

– Dzię­kuję za pod­wózkę – zwró­ci­łam się do Ma­rie, za­nim wy­sia­dłam z sa­mo­chodu.

– Pa­mię­taj, jak­byś cze­go­kol­wiek po­trze­bo­wała, nie krę­puj się i pisz do mnie. – Ko­bieta wy­chy­liła się nad miej­scem pa­sa­żera. – I noś ple­cak z przodu! Tu­taj nie bra­kuje kie­szon­kow­ców!

– Będę pa­mię­tać. – Po­ki­wa­łam głową i na­pię­łam po­liczki w uśmie­chu. – Dzię­kuję raz jesz­cze. – Za­trza­snę­łam za sobą drzwi i po­ma­cha­łam Ma­rie.

Od­je­chała, a ja sta­łam, nieco przy­tło­czona ogro­mem wiel­kiego mia­sta. Choć po­cho­dzi­łam z du­żej miej­sco­wo­ści, no­wość wszyst­kiego tu­taj bu­dziła pew­nego ro­dzaju nie­po­kój. Z jed­nej strony śmier­tel­nie ba­łam się nie­zna­nego, z in­nej jed­nak wie­dzia­łam, że je­żeli nie po­ko­nam swo­ich lę­ków, do­ni­kąd nie zajdę. Uni­ka­łam na­pięć, a po­tem mia­łam ten­den­cję za­nu­rza­nia się bez opa­mię­ta­nia w sy­tu­acjach stre­so­gen­nych. Wtedy serce za­czy­nało mi bić szyb­ciej, na twa­rzy po­ja­wiały się ru­mieńce, a plamy na klatce pier­sio­wej zdra­dzały zde­ner­wo­wa­nie. Od­dech się spły­cał, a dło­nie sta­wały lo­do­wate. Tak wła­śnie czu­łam się te­raz.

Prze­jeż­dża­jący obok sa­mo­chód wy­dał gło­śny dźwięk, co mnie ocu­ciło. Pod­nio­słam brodę wy­żej i ro­zej­rza­łam się do­koła. Po­pra­wi­łam dzier­ganą, gra­na­tową czapkę z pom­po­nem i oku­lary, po czym ru­szy­łam we­dług trasy wid­nie­ją­cej w apli­ka­cji na te­le­fo­nie do ka­wiarni, w któ­rej umó­wi­łam się z Mają. Szłam chod­ni­kiem, sta­ra­jąc się uni­kać ka­łuż. Wiał lekki, ale dość mroźny wiatr, po­nadto z nieba spa­dały drobne kro­ple desz­czu zmie­szane ze śnie­giem. Dzię­ko­wa­łam so­bie, że tym ra­zem pa­mię­ta­łam o czapce i wzię­łam sza­lik. Nie za­wsze to ro­bi­łam, sza­lik bar­dzo prze­szka­dza mi pod­czas cho­dze­nia. Nie wiem, czy je­stem przy­pad­kiem jed­nym na mi­lion, ale mam wra­że­nie, że ta drobna rzecz na­prawdę wpływa na moje po­czu­cie rów­no­wagi.

Czę­sto sta­wa­łam, żeby spraw­dzić drogę na te­le­fo­nie. Cza­sami ko­rzy­sta­łam rów­nież z pa­pie­ro­wych map. Wtedy czu­łam się jak praw­dziwa tu­rystka. Wie­deń ma wiele ma­łych, bocz­nych uli­czek. Każda z nich wy­gląda po­dob­nie. Gdyby nie mapa, nie by­łoby szans, że­bym z moją orien­ta­cją prze­strzenną zna­la­zła ka­wiar­nię, którą Maja wy­brała na dzi­siej­szy lunch. Na­resz­cie jed­nak do­tar­łam. Sta­łam przed uro­czym lo­ka­lem, ze ścia­nami z ce­gły, którą ktoś po­ma­lo­wał błę­kitną farbą. Na szyl­dzie wid­niał na­pis: „Aleja szczę­ścia i smaku”.

Po­de­szłam do prze­szklo­nej wi­tryny, zza któ­rej za­chę­ca­jąco uśmie­chały się do mnie we­gań­skie wy­pieki. Nie je­stem we­ganką i za­wsze my­śla­łam, że ich pro­dukty nie mogą być tak smaczne jak te zro­bione z nor­mal­nych skład­ni­ków. Tu­tej­sze jed­nak za­chwy­cały wy­glą­dem i za­pa­chem do­cho­dzą­cym z wnę­trza ka­wiarni. Moją uwagę zwró­ciły szcze­gól­nie gniazdka po­kryte gę­stym, bia­łym lu­krem i po­sy­pane czymś, co przy­po­mi­nało okruszki kru­chego cia­sta. Wzię­łam głę­boki wdech, wcią­ga­jąc słodki za­pach cu­kru mie­sza­jący się z zim­nym po­wie­trzem. Uśmiech­nę­łam się do sie­bie i na chwilę przy­mknę­łam po­wieki. Wy­pu­ści­łam po­wie­trze i nie­pew­nie prze­kro­czy­łam próg lo­kalu.

Moje wej­ście ob­wie­ściły dzwo­neczki za­wie­szone tuż nad drzwiami. Młoda dziew­czyna sto­jąca za ladą od razu przy­wi­tała mnie ser­decz­nym uśmie­chem i ge­stem ręki za­pra­sza­ją­cym do środka. Ro­zej­rza­łam się po ma­łej prze­strzeni w na­dziei, że Maja już tu była, ale nie­stety nie do­strze­głam jej. Je­den z okrą­głych sto­li­ków zaj­mo­wała star­sza para, a przy naj­przy­tul­niej­szym z nich, koło okna, młoda dziew­czyna dzier­gała coś czer­wo­nego na dru­tach.

Po­de­szłam do lady i drżą­cym gło­sem za­py­ta­łam o prze­pysz­nie wy­glą­da­jące gniazdka z wy­stawy okien­nej. Ru­do­włosa dziew­czyna po­cząt­kowo nie ro­zu­miała, o które ciastko mi cho­dzi. Z roz­ba­wie­niem pró­bo­wała od­gad­nąć, o ja­kim sma­ko­łyku ma­rzę. Naj­pierw po­ka­zała mi ba­beczki z przy­tła­cza­jącą ilo­ścią bi­tej śmie­tany, po­tem pączki wy­glą­da­jące rów­nie do­brze jak gniazdka, na które się na­sta­wi­łam. Za trze­cim ra­zem tra­fiła. Nie wiem dla­czego, ale pra­wie pod­sko­czy­łam, po­ka­zu­jąc pal­cem, że wła­śnie to chcia­ła­bym za­mó­wić. Może za­re­ago­wa­łam w ten spo­sób, po­nie­waż młoda Au­striaczka za­mie­niła tę drobną trans­ak­cję w grę w zga­dy­wa­nie. Uzna­łam to za wy­jąt­kowo miłe, a stres, który od­czu­wa­łam tuż przed roz­po­czę­ciem roz­mowy, cał­ko­wi­cie roz­pły­nął się w po­wie­trzu.

Za­pła­ci­łam, po czym usia­dłam przy sto­liku. Wy­bra­łam ten, który stał w naj­dal­szym ką­cie sali. Tam by­łam pra­wie poza za­się­giem wzroku. Po­czu­łam się pew­niej, oparta o ścianę za sobą. Po chwili kel­nerka przy­nio­sła moje słod­kie za­mó­wie­nie oraz kawę ze spie­nio­nym mle­kiem, po­sy­paną cy­na­mo­nem i cu­krem wa­ni­lio­wym.

Na­pi­sa­łam do Mai wia­do­mość, ale do­słow­nie pięć se­kund po tym, gdy klik­nę­łam „wy­ślij”, dzwo­neczki nad drzwiami za­brzę­czały i ona wraz z ró­żo­wo­włosą dziew­czyną po­ja­wiły się przy la­dzie. Przy­ja­ciółka szybko mnie wy­pa­trzyła.

– Hejo! – Otwo­rzyła sze­roko ra­miona. – Na­resz­cie przy­by­łaś do sto­licy.

Wsta­łam od sto­lika i ją przy­tu­li­łam. Trzy­ma­jąc Maję w ob­ję­ciach, po­ma­cha­łam dło­nią, by przy­wi­tać nową ko­le­żankę.

– No tak, je­stem – przy­tak­nę­łam, po czym zro­bi­łam krok w tył, roz­ło­ży­łam ręce i prze­chy­li­łam głowę. – Miło mi cię po­znać – zwró­ci­łam się do ró­żo­wo­wło­sej i wy­cią­gnę­łam dłoń do uści­sku.

Dziew­czyna się uśmiech­nęła, a jej oczy przy­brały kształt pół­księ­ży­ców. Wy­glą­dało to nieco jak iro­niczny gry­mas. Wie­dzia­łam, że nie ma po­wodu, aby mnie nie lu­bić, pró­bo­wa­łam więc zi­gno­ro­wać nie­miłe wra­że­nie, jed­nak utkwiło mi w gło­wie.

– Cześć, je­stem Alex. – Od­wza­jem­niła mój gest, a na­stęp­nie po­wie­siła płaszcz na opar­ciu krze­sła.

– Tro­chę się spóź­ni­ły­śmy, Alex nie mo­gła szyb­ciej wyjść – po­in­for­mo­wała Maja, rów­nież zdej­mu­jąc mo­kry płaszcz.

– Mia­łam nocną zmianę w ba­rze i nie wy­ro­bi­łam się rano. Mój chło­pak po­trze­bo­wał po­mocy, po­nie­waż je­chał od­dać sa­mo­chód do warsz­tatu. Mu­sia­łam sko­czyć z nim, by póź­niej od­wieźć go z po­wro­tem do domu. – Alex oparła się rę­kami o sto­lik. – Idziemy coś za­mó­wić? – Spoj­rzała na Maję.

– Ty już coś masz. – Przy­ja­ciółka zer­k­nęła na moje ciastko. – To my też weź­miemy ja­kieś de­sery i kawę.

Po­szły do lady, a ja, nie wie­dzieć czemu, za­czę­łam się czuć nie­zręcz­nie. Od­nio­słam wra­że­nie, że je­stem pią­tym ko­łem u wozu, mimo że głę­boko w sercu wie­dzia­łam, iż mnie tak nie po­strze­gają.

– Co za­mó­wi­łaś? – za­py­ta­łam Maję, gdy wró­ciły sto­lika. Na­chy­li­łam się, by zaj­rzeć jej do ta­le­rza. – To pre­cel?

– Coś w tym stylu. Nie mam ochoty na słod­kie – od­po­wie­działa, usia­dła na krze­śle obok i ostroż­nie po­sta­wiła ku­bek go­rą­cej her­baty.

– Więc dzi­siaj tylko ja za­ja­dam się słod­ko­ściami? – Zer­k­nę­łam na ta­lerz Alex z ka­napką, która bar­dziej przy­po­mi­nała sa­łatkę z nie­wielką ilo­ścią chleba.

– Jak ci się po­doba Wie­deń? – Dziew­czyna zwró­ciła się do mnie. – Mia­łaś już oka­zję coś zwie­dzić?

– Jesz­cze nie. Na ra­zie tylko prze­szłam się głów­nymi uli­cami. Po­dzi­wia­łam też tro­chę wi­do­ków po dro­dze tu­taj z domu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: