Sąpierz - ebook
Sąpierz - ebook
"Sąpierz" do druga część serii "Grodzisko".
Postapokaliptyczny Nowy Świat spotyka się z magią słowiańskiego fantasy Starego Świata w jedynej w swoim rodzaju opowieści. Pozornie niepasujące do siebie elementy mieszają się w wybuchową całość, niczym w miksturze wołchwa. Czy kiedy wypełni się przepowiednia, znajdziesz się po odpowiedniej stronie? Tak czy inaczej, topór zakończy wszystko.
Kiedy jeden z bogów niefrasobliwie zapomni wspomnieć o najważniejszym sekrecie, można się spodziewać kłopotów. Nie inaczej dzieje się w dwóch bliźniaczych światach zawieszonych w nicości Rozstaju. Jeden z nich jest pełen magii, w drugim nigdy w nią nie wierzono. Jeśli jednak czegoś nie widać, nie znaczy, że tego nie ma. Kiedy obu światom grozi unicestwienie, uwierzyć w magię muszą nawet najwięksi sceptycy. Gorzej, gdy ratunek znajduje się w rękach pewnego zrzędliwego starca z drewnianą nogą (który jest tylko zwykłym katem), pyskatej Marzanny (która chętnie oddałaby swoją boską nieśmiertelność za kilka łyków dobrej ludzkiej niepewności istnienia) oraz pewnej kobiety (która, tak się złożyło, utknęła w zaświatach z dość gadatliwym rumakiem).
W Nowym Świecie większość ludzi wkłada magię między bajki. Są jednak wyjątki - kobiety, które z pokolenia na pokolenie strzegą ziemi przed potworami i demonami przybywającymi ze Starego Świata. Zwano je Obrończyniami. Wykonywały swą misję długo i wytrwale, przekazując wiedzę kolejnym adeptkom i kryjąc ją przed oczami niepowołanych. W końcu została już tylko jedna, samotna wobec przepowiedni, że wkrótce nadejdzie wróg. I właśnie na to czeka Sąpierz. Wie on, że wkrótce wypełni się stara przepowiednia. Potrafi być cierpliwy. Niedługo losy bliźniaczych światów się splotą. Potrzebne są tylko odpowiednie imiona. Wszyscy bowiem wiedzą, że imię ma nieskończenie silną moc, kiedy nada je właściwa osoba.
Katarzyna Puzyńska (ur. 1985) – z wykształcenia psycholog. Przez kilka lat pracowała jako nauczyciel akademicki na wydziale psychologii. Teraz całkowicie skupiła się na swojej największej pasji, czyli pisaniu. W wolnych chwilach biega i zajmuje się swoim czworonożnym stadem - psami i końmi. Uwielbia Skandynawię i Hiszpanię. Kocha muzykę rockową, zwłaszcza punk i metal. Mówi się, że jest najbardziej wytatuowaną polską pisarką. Od lat jest weganką. "Sąpierz" to jej druga po "Chąśbie" powieść fantasy. Oprócz tego jest autorką kryminałów oraz książek non-fiction. Lipowska saga to nie tylko trzymające w napięciu klasyczne kryminały psychologiczne, ale także powieści z rozbudowanym wątkiem społecznym i obyczajowym. Prawa do publikacji powieści Puzyńskiej sprzedano do ponad dwudziestu krajów. Z kolei jej reportaże: "Policjanci. Ulica"; "Policjanci. Bez munduru" oraz "Policjanci. W boju" przedstawiają służbę funkcjonariuszy Policji od zupełnie innej strony, niż miało to dotychczas miejsce w literaturze. W 2019 roku wspólnie z Fundacją wydawnictwa Prószyński i S-ka przeprowadziła z sukcesem I charytatywną akcję #NIEBIESKIM, z której dochód został przekazany Fundacji Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach. Z okazji jubileuszu stulecia Polskiej Policji za książki "Policjanci. Ulica" i "Policjanci. Bez munduru" otrzymała od Komendanta Głównego nagrodę w kategorii "Policja w literaturze".
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8295-756-3 |
Rozmiar pliku: | 732 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy napisałam Chąśbę, nie byłam pewna, jak zostanie przyjęta. Wszyscy znali mnie jako autorkę kryminałów oraz non-fiction. A ponieważ fantastyka to mój ukochany gatunek, denerwowałam się podwójnie! Cieszę się, że ta odsłona mojego pisania również Wam się spodobała. To dodało mi skrzydeł, żeby wziąć się za część drugą. Dla tych, którzy lubią tropić intertekstualne ślady, tak jak poprzednio ukryłam w tekście trochę odnośników do dzieł innych twórców tego gatunku (zarówno tych książkowych, jak i filmowych).
Ale! Chąśba trafiła też na krytyków (każdy autor musi się z krytyką pogodzić – to jedna z podstawowych zasad pisania). Niektórzy stwierdzili, że w Polsce epoki średniowiecza nie było tego, za to było tamto. Zaskoczyło mnie, że ktoś wspominał o zgodności historycznej w kontekście tej powieści, bo przecież Chąśba nie rozgrywała się w Polsce (choć z mojego ukochanego kawałka naszego kraju jak zwykle pożyczyłam sobie trochę jezior i lasów! A z naszej słowiańskiej mitologii kilka – no może więcej niż kilka – wątków, demonów i potworów).
Fantastyka jest dla mnie gatunkiem twórczej wolności, w którym autor może absolutnie wszystko – na przykład stworzyć całkiem nową rzeczywistość z zapożyczeniami z tej istniejącej. A ponieważ mam w sobie żyłkę buntowniczki (przynajmniej malutką), postanowiłam w tej części jeszcze bardziej namieszać! Zarówno w kwestii czasu, jak i przestrzeni. Sami zobaczycie!
Książkę tę można czytać normalnie (po kolei) oraz absolutnie nie po kolei (choć wówczas radzę iść za drogowskazami). Wybór należy do Ciebie, drogi Czytelniku. Bo czytanie to również tworzenie razem z autorem.
Dziękuję, że jesteś ze mną podczas kolejnej (a może dopiero pierwszej?) wyprawy. Dziękuję też mojej Rodzinie, Przyjaciołom i mojemu Wydawcy, że nadal ze mną maszerują!
Katarzyna Puzyńska
PS Aha, no i na początek nie obejdzie się też bez cytatu z powieści jednego z moich ukochanych Autorów, bo przecież ta książka jest z dedykacją dla wszystkich Dziewczyn (choć Panów oczywiście równie serdecznie zapraszam do lektury!!!).
Czarownictwo to nie tylko magia, machanie różdżkami i inne głupoty. To pot i brud . Czarownictwo to męska robota. Dlatego trzeba do niej kobiet.
Pasterska korona, Terry PratchettWSTĘP
Rozstaj
Działo się to dawno, dawno temu, gdy wśród wielu światów wypełniających nicość (którą bogowie nazywają Rozstajem) znalazły się dwa bliźniacze. Nie były identyczne. Wręcz przeciwnie. Jeden pełen był magii, w drugim zaś nigdy w nią nie wierzono. Dwa kawałki układanki, które razem tworzyły całość.
W Starym Świecie, jak niektórzy go określali, znajdowało się bezimienne Królestwo. Nigdy nie udało się doprowadzić do osiągnięcia zgody w sprawie jego miana (a to, jak powszechnie wiadomo w tym i innych światach, prawie zawsze prowadzi do kłopotów). W Nowym Świecie ludzie osiągnęli zaś jednomyślność tylko w jednej sprawie. A mianowicie myśleli, że przejęli władzę nad naturą (a takie wnioski, jak można podejrzewać, prowadzą do jeszcze większych problemów niż kłótnie dotyczące nazewnictwa). Inne kwestie ciągle pozostawały sporne – zwłaszcza że o władzę walczyły dwie potężne siły, demokratyczna Wspólnota i dyktatorska Federacja.
W Nowym Świecie większość ludzi wkładała magię między bajki. Były jednak wyjątki. Kobiety, które z pokolenia na pokolenie strzegły tamtych ziem. Zwano je Obrończyniami. Wykonywały tę misję długo i wytrwale, przekazując swoją wiedzę kolejnym adeptkom i kryjąc ją przed niepowołanymi. Bywa jednak tak, że jeśli coś trwa bardzo długo, zatraca się jego pierwotne znaczenie. Kobiety te, choć niezwykle mądre, nie pamiętały więc już, dlaczego podjęły swą ciężką pracę ani kto je wysłał, żeby ją wykonywały. Uczennice kontynuowały posługę Obrończyń, ale nie wszystkie miały świadomość, że pierwsze z nich przybyły ze Starego Świata, ani nie potrafiły już dostrzec, jaki jest prawdziwy cel ich trudów.
A właśnie na to czekał Sąpierz. Wiedział bowiem, że jego czas nadejdzie i wypełni się stara przepowiednia. Potrafił być cierpliwy. Wkrótce losy bliźniaczych światów się splotą. Potrzebne są tylko odpowiednie imiona. Każdy bowiem wie, że miano ma nieskończenie silną moc, kiedy nada je właściwa osoba.
A kiedy to już się stanie – czy będziesz po odpowiedniej stronie?
DROGOWSKAZ: Jeśli chcesz najpierw dowiedzieć się, co się dzieje w Starym Świecie, zajrzyj do części 2. Jeśli chcesz wiedzieć, co słychać w Nowym Świecie, czytaj dalej część 1.GAWĘDA 1
Lasy wokół jeziora Strażym.
Styczeń.
Szalona Wiera
Szalona Wiera wcale nie była taka znów szalona. Przynajmniej nigdy tak o siebie nie myślała. Wręcz przeciwnie. Uważała się za osobę, która bardzo twardo stąpa po ziemi. Ale może właśnie w tym kryło się jej szaleństwo? Przecież inni (ci, którzy tak uparcie bronili tej bezkompromisowej, bezmagicznej rzeczywistości) tak naprawdę bali się chyba zobaczyć, jak ta ich rzeczywistość naprawdę wygląda. Jeśli tak się na to patrzyło, to owszem, można było śmiało powiedzieć, że to w szaleństwie Wiery była metoda.
W pozornym szaleństwie, poprawiła się w duchu. Bo to, co inni uważali za dziwne, niestworzone, wręcz nieistniejące, dla niej było po prostu codziennością. Potwory, magia, demony… Tym zajmowała się przez całe swoje długie życie. I tego uczyła inne kobiety mające Dar. Robiła dokładnie tak jak jej Mistrzyni przed nią. A przed tamtą cała reszta poprzednich Obrończyń.
Nie było ich wcale aż tak wiele, bo tylko nieliczne kobiety posiadały dar magii. Najczęściej był on niewielki. W ich świecie takie talenty nigdy nie rozwijały się w pełni. To miejsce było na to zbyt słabe.
Wynikało to z niezwykle prostej zależności. Akcja równa się reakcja. Do czarowania potrzebna była moc, a tę trzeba było skądś wziąć. Wiera lubiła to porównywać do tak prozaicznej czynności jak jedzenie. Żeby móc biegać, chodzić, a nawet spać, trzeba jeść, żeby zapewnić sobie paliwo. Takiego samego paliwa potrzebowała magia. Można było czerpać moc z siebie lub z innych ludzi i stworzeń (wyjątek stanowili bogowie, którzy nie mogli czerpać mocy z innego boga – jedyny przywilej, który im odebrano). To wystarczało, jeśli stosowało się proste czary. Wszelkie większe zaklęcia wymagały albo niezwykle silnego Daru (taki najczęściej posiadali bogowie, więc niezbyt się przejmowali, że nie mogą czerpać go ze swoich boskich pobratymców), albo wyłapywania go ze świata wokoło. Gdyby używało się tylko swojej mocy lub czerpało z jakiejś żywej istoty, można by ją zabić.
Światy z reguły były niczym olbrzymia cysterna, w której ubytek paliwa był niezauważalny – nawet jeśli pobrało się go całkiem sporo, by rzucić trudne zaklęcie. Z reguły. Ale nie w przypadku ich świata. Był już zmęczony i osłabiony, a każde użycie magii uszczuplało jego zasoby jeszcze bardziej, a on nie mógł się z jakiegoś powodu zregenerować.
Ich świat był sfatygowany. Dlatego potrzebował obrony przed wszelką magią. Przez wieki zajmowały się tym Obrończynie takie jak Wiera. Robiły to tak dobrze, że większość obecnie żyjących ludzi magię widywała tylko w filmach albo czytała o niej w książkach. Traktowali to jak bajki. Jednak to, że czegoś nie można zobaczyć, nie znaczy, że nie jest prawdziwe.
Szalona Wiera rozejrzała się i ogarnął ją smutek. Broniły tego świata przed magią i czarodziejskim ludem, ale nie przed ludźmi. A to oni doprowadzili do największego upadku. Westchnęła. Zawsze kiedy o tym myślała, jej ciało przepełniał ból.
Wszędzie wokół unosiła się brunatna mgła. Bezlistne gałęzie drzew wystawały z niej niczym szpony albo lepiej: kikuty kończyn pokonanych wojowników. To dobre porównanie, uznała w duchu Wiera. Niegdyś piękny las umierał jak wojak, który stoczył o jedną walkę za wiele. Umierał, i to wcale nie przez magię. To ludzie i ich rzekome umiłowanie rzeczywistości do tego doprowadzili, sarknęła w duchu. Wojna, pandemia, potem wybuchy nuklearne. To była teraz ich nieszalona rzeczywistość. Postapokalipsa. Co będzie dalej? Zima nuklearna trwała już kilka lat. Nie wyglądało na to, żeby mijający czas miał pomóc. Było tylko gorzej i gorzej.
Wiera ruszyła dalej lasem. Nie musiała spieszyć się na miejsce spotkania, bo nie była ani trochę spóźniona. Lubiła jednak zjawiać się pierwsza. To zawsze dawało pewną przewagę. Nawet jeśli nie chodziło o spotkanie z wrogiem. Serafin nie był wrogiem. Nie zmieniało to faktu, że mu nie ufała. Lecz czy nie wynikało to z tego, że tak naprawdę nie ufała nikomu?
Szła ostrożnie, nasłuchując. Jej stare ciało było zmęczone od bardzo dawna. Wiedziała jednak, że nie może się poddać. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Była jedną z ostatnich Obrończyń. Kto wie, może nawet ostatnią? Jeśli ona się podda, wszystko może wymknąć się spod kontroli. I to bardzo szybko.
Już od kilku dni patrolowała okolice jezior Bachotek i Strażym i ciągle znajdowała nowe demony i potwory. Była pewna, że jest ich więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Okazjonalne wąpierze czy strzygi zawsze można było w tych okolicach spotkać. Przechodziły tu ze Starego Świata, jak nazywały go Obrończynie. Działo się tak dlatego, że granice pomiędzy tymi dwoma krainami niemal się tutaj stykały. Łatwiej było je więc przekroczyć niż w jakimkolwiek innym miejscu na tej planecie.
Obrończynie nie były przeciwniczkami czarodziejskiego ludu, jak nazywano demony i im podobne stworzenia w Starym Świecie. Po prostu ich świat nie był w stanie sobie z nimi poradzić. Dlatego trzeba było je eliminować. Nawet te najbardziej delikatne i nieszkodliwe. Bo sama ich obecność wysysała siłę z tych okolic. Czarodziejski lud korzystał z magii bezwiednie i cały czas, oddychał niemal magią. Podstawową cechą Obrończyń była więc bezwzględność. Nie było to ani piękne, ani romantyczne zajęcie, jak mogłoby się wydawać. Dlatego szukając uczennicy, Mistrzyni nie zadowalała się każdą, w której wyczuła dar magii. Szalona Wiera popełniła kiedyś błąd i o tym zapomniała.
Chodziło o jej ostatnią uczennicę. Dziewczyna nazywała się Milena. Piękne stare imię. Pochodziło od słowa „miły” i taka też była młoda adeptka. Kiedy wyruszały razem na patrole, nie chciała zabijać takich drobin jak na przykład domowniki. Zgoda, to były opiekuńcze duszki (oczywiście o ile gospodarz o nie dbał). Anioły stróże domostwa, można powiedzieć. Wszystko pięknie. Tylko że miejsce tych małych stworzeń było na zapieckach chat Starego Świata. Nie tu. Jasne, łatwiej było usprawiedliwić zabicie krwiożerczego wąpierza, bo stwarzał zagrożenie i wydawał się z gruntu zły. Jednak z punktu widzenia Obrończyń oba demony zużywały moc ich świata, stanowiły więc niebezpieczeństwo. Żaden nie był lepszy lub gorszy od drugiego.
Milena tego nie rozumiała i próbowała ratować te rozmaite stworki. Na nic się zdały tłumaczenia Szalonej Wiery, że nie ma możliwości odesłania ich z powrotem do Starego Świata. Otwarcie przejścia było możliwe od tamtej strony, bo tamten świat był silny i mógł znieść takie zaklęcie. Od ich strony nie wolno było nawet podejmować takich prób. Ich świat nie poradziłby sobie z wydatkiem takiej mocy.
Wiera ucieszyła się, kiedy Milena urodziła syna i odeszła. W tej dziewczynie było coś dziwnego, głęboko buntowniczego. Może nawet niedobrego, mimo jej niezaprzeczalnie dobrych intencji.
To, że Milena odeszła, nie było niczym zaskakującym. Ich zakon, jeśli można tak było je nazwać, oprócz bezwzględności kierował się jeszcze inną zasadą. Nadrzędną. Niewielu to wiedziało, ale Obrończynie czerpały swoją siłę z najbardziej pierwotnej mocy. A mianowicie z siły matczynej miłości. Na czas swojej służby były niejako matkami ziem, których strzegły. Dlatego potrafiły czarować, nie uszczuplając przy tym zasobów energii otoczenia. Kiedy urodziły dziecko, nie mogły tego robić, bo cała ich miłość przechodziła na syna lub córkę. Obrona tych terytoriów nie była już dla nich tak ważna.
Dlatego Szalona Wiera nigdy nie miała dziecka. To nie znaczy, że nie było okazji. Swojego czasu, kiedy była jeszcze młoda, uważano ją podobno za piękną. Wtedy ich świat też był piękny. To było dawno, jeszcze przed wojną i wybuchem zarazy. Było wtedy zielono, wiosną maiły się kwiaty, a zimą padał śnieg. Wiera tęskniła nawet do niego, mimo że wtedy go nienawidziła. Najbardziej marzyła, by chrzęścił pod stopami, kiedy świat tonął w mroźnej bieli. Jak kiedyś. Nie było wtedy wszechogarniającej szarości i brunatnego smutku obecnych krajobrazów. Nie wisiały w powietrzu utrudniające oddychanie pyły. Nie było suszy, która pozbawiła ich świat nawet tego znienawidzonego niegdyś białego puchu. Teraz została tylko stęchlizna i powolne umieranie.
– Kiedyś minie sen i nadejdzie Sąpierz, i to będzie ostateczna próba – powiedziała do siebie, idąc dalej przez pogrążony w martwej ciszy las.
Powtarzała sobie to zdanie każdego dnia, mimo że znała je na pamięć. Było wyryte w jej umyśle niczym w jakimś pradawnym kamieniu. Niezmazywalne. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że będzie je pamiętać również w ostatnich chwilach życia. Nawet gdyby jej śmierć miała być najbardziej brutalna i gwałtowna, ona będzie umiała je powtórzyć.
To było zdanie, które każda Mistrzyni przekazywała uczennicom, kiedy uznała, że dana adeptka jest już gotowa je przyjąć. Szaloną Wierę uczyła kiedyś Bogumiła. To była stara szeptucha. Wiedziała wszystko o dzikich roślinach tych stron. Umiała wskazać, który chwast jest moczopędny, który przeciwzapalny, który złagodzi ból, który uleczy ranę, a który doprowadzi do przedwczesnej śmierci. Z najprostszych roślinek potrafiła robić zarówno wykwintne dania i napary, jak i zwyczajne pożywne pasty na codzienną kanapkę albo do sałatki.
Na samo wspomnienie Wiera przełknęła ślinę. Teraz tak trudno było o świeże warzywa, owoce, a nawet o chwasty. Ach, te sałatki Bogumiły. Wiera najbardziej lubiła tę z chmielu i liści klonu. Podagrycznik czy chabry rosły niemal wszędzie i nimi wtedy też często się zajadały. Na przednówku lubiły lebiodę. Choć z nią akurat trzeba było uważać. Jeśli przygotowywało się ją nieodpowiednio, mogła zatruć.
Mistrzyni Bogumiła najbardziej ceniła zwykłą pokrzywę. Można było z niej zrobić wszystko. Kiedyś, przebiegło Wierze przez myśl. Wtedy te tereny pełne były lasów i puszcz. Po wybuchach bomb i nastaniu nuklearnej zimy mało zostało drogocennych chwastów (tak wiele osób uważało kiedyś, że są nic niewarte, a to przecież prawdziwe skarby). Przedtem można było nimi uleczyć niemal każdą chorobę. Teraz Szalona Wiera modliła się, żeby nadchodząca wiosna przyniosła jakiekolwiek rośliny. Z każdym rokiem było pod tym względem coraz gorzej. Nastał styczeń, jeszcze dwa miesiące i powinna nadejść wiosna. Ale czy tak się stanie? Pyły wiszące w powietrzu po wybuchu bomb atomowych sprawiały, że światła słonecznego było za mało, żeby przyroda mogła na dobre się rozwinąć. Teraz pozostała tylko brunatna mgła i dojmujące zimno.
– Kiedyś minie sen i nadejdzie Sąpierz, i to będzie ostateczna próba – powiedziała znów do siebie Wiera.
Jej myśli powędrowały do słonecznego dnia, kiedy zbierały z Mistrzynią tatarak nad jeziorem Bachotek. Bardzo blisko ścieżki, którą teraz szła na spotkanie z Serafinem Radwankiem. Tatarak to też była roślina o szerokich zastosowaniach. Od tradycyjnych właściwości leczniczych po pyszne desery. Na przykład takie kandyzowane tatarakowe korzenie, zachwyciła się w duchu, nie było nic lepszego.
– Kiedyś minie sen i nadejdzie Sąpierz, i to będzie ostateczna próba – oznajmiła wtedy Bogumiła jakby nigdy nic.
– Słucham? – zdziwiła się wtedy Wiera.
Przez chwilę myślała nawet, że się przesłyszała. Mistrzyni chciało się spać? Nic w tym dziwnego. Obie były zmęczone. Cały dzień ćwiczyły walkę na miecze, a nad jezioro dotarły dopiero pod wieczór. Broń biała nie była już używana. Chyba że na jakichś zawodach szermierczych albo w rekonstrukcjach historycznych. Bogumiła zawsze jednak powtarzała Wierze, że nie wolno zapomnieć starych metod walki. Bo jeśli kiedyś zabraknie prądu czy amunicji, przyda się siła własnego ciała oraz sprawdzone stare metody. Mistrzyni tego nie dożyła, ale tak faktycznie się stało. Po Agresji prezydenta Sokołowa zdobycze nowoczesnej techniki były użyteczne tylko do pewnego stopnia. Zwłaszcza tu na Obrzeżach. W spokojniejszych częściach Wspólnoty być może było inaczej.
– O czym mówisz, matko? – zapytała.
Do Mistrzyń zawsze zwracały się per matko. Obrończynie kultywowały tę tradycję od dawien dawna. Mówiło się, że pierwsza z nich przybyła tu ze Starego Świata, choć nie wszystkie Obrończynie się z tym zgadzały. Wiera była niemal pewna, że to prawda. Dlaczego inaczej mogłyby się kontaktować ze Starym Światem? Po co korzystałyby z lustra?
– Kiedyś minie sen i nadejdzie Sąpierz, i to będzie ostateczna próba – powtórzyła kolejny raz Bogumiła. W identyczny sposób jak wcześniej. Jakby na czas recytowania tych słów przenosiła się gdzieś indziej. Jakby zapadała w jakiś trans.
– Nie wiem, o czym mówisz, matko.
Mistrzyni spojrzała na młodą Wierę. Przez chwilę nic nie mówiła, tylko jakby ją prześwietlała wzrokiem.
– Dowiesz się w swoim czasie – mruknęła w końcu.
Najwyraźniej zmieniła zdanie i uznała, że Wiera nie jest jeszcze gotowa. Tamtego dnia nie rozmawiały o tym więcej.
– Sąpierz to stare słowo.
Bogumiła wróciła do tematu kilka dni później. W tonie Mistrzyni było coś, co sugerowało dłuższą opowieść. A Bogumiła była doskonałą opowiadaczką. Wiera uwielbiała jej słuchać. Bez względu na to, o czym Mistrzyni mówiła.
– Pochodzi ze Starego Świata, ale u nas też było kiedyś używane – podjęła. – Sąpierz, czyli wróg albo adwersarz. Na naszych ziemiach to słowo było stosowane również w sądownictwie, ale dla ciebie to w tym momencie nieważne. Zapamiętaj po prostu, że to przeciwnik. Dobrze? Przeciwnik!
– Ale który, matko? Mamy wielu przeciwników – odważyła się przypomnieć Wiera.
To była prawda. Nie chodziło tylko o demony, które przenikały tu z bliźniaczego świata, ale też o ludzi stąd. Oni często uważali je za wariatki, które pozują na naśladowniczki starych wiedźm. Odgrywające jakieś maskarady znudzone życiem zblazowane kobiety. Posyłali im pełne wyższości spojrzenia. A niektórzy, co gorsza, chcieli je nawracać. Kilka razy próbowano je nawet zaatakować.
Wiera poprawiła ochronne gogle automatycznym ruchem. Gumka trochę się rozciągnęła i podmuch wiatru potrafił zerwać je z jej głowy. Nigdy nie miała czasu ich naprawić. Teraz, kiedy jej dni dobiegały kresu, może nie miałaby już siły ani możliwości. Ręce drżały jej coraz częściej. Nie trafiłaby nitką w uszko igły. Westchnęła i znów pogrążyła się we wspomnieniach.
– Mamy wielu przeciwników – powtórzyła za Wierą Bogumiła. – To prawda. Ale ten będzie najgorszy.
– Dlaczego?
– Bo przyjdzie w takiej postaci, że nie będziemy się go spodziewać. I dokona olbrzymiego zniszczenia. Musimy być czujne. A właściwie ty musisz.
– Ja?
Bogumiła nie odpowiedziała. Zapadło milczenie, jakby Mistrzyni rozważała, czy powinna powiedzieć coś jeszcze.
– Wiem tylko tyle, że nie nastąpi to za mojego życia – poinformowała w końcu sucho. Jakby nie chodziło o nic szczególnie istotnego albo dotyczącego bezpośrednio ich dwóch. – Umrę wkrótce. Ty już jesteś gotowa i będziesz kontynuować naszą misję. Jesteś moją ostatnią uczennicą.
Wiera chciała zaprotestować, pocieszyć, zaprzeczyć. Sama nie była pewna, co właściwie zrobić. Mistrzyni machnęła jednak ręką lekceważąco.
– Na każdego przyjdzie pora, córko. Taka kolej rzeczy i dobrze o tym wiesz. Ja jestem już stara. Kiedy ty będziesz miała umrzeć, też będziesz wiedziała, że zbliża się twój czas. I to właśnie wtedy Sąpierz zaatakuje.
– Przeze mnie? – zapytała z trudem Wiera. Czuła na barkach nieprzyjemny ciężar. Jakby cały świat się właśnie na nią zwalił.
– Nie. Ale będziesz wiedziała, że to już. Jakby wybił zegar albo zadzwonił budzik. Zapamiętaj moje słowa. Sąpierz zacznie działać pod koniec twoich dni.
Pierwsze zdziwienie i niepokój minęły szybko. Wiera poczuła ulgę. Była wtedy bardzo młoda. Śmierć wydawała jej się odległą mrzonką. Jak wszystkim, którzy dopiero niedawno przekroczyli granicę nastoletniości i stali się dwudziestolatkami. Wtedy ma się przed sobą całe życie, a śmierć to nierzeczywisty koncept. Wiera wiedziała, rzecz jasna, że istnieje śmierć. Wydawało jej się jednak, że będzie się tym martwić później. Za wiele, wiele lat.
Lata minęły, pomyślała, idąc dalej. Wiele lat. Jej dłonie nie były już gładkie, tylko powykręcane i pokryte plamami wątrobowymi. Czas płynął. Okazało się, że szybciej, niż jej się wydawało, kiedy była młoda.
– Słuchaj swojej intuicji – tłumaczyła jej wtedy Bogumiła. – Kiedy poczujesz, że śmierć nadchodzi, bądź szczególnie ostrożna. Szykuj swoje uczennice. Bądźcie wszystkie gotowe. To będzie ostateczna próba dla Obrończyń. Mamy stopery magii, mamy sztylety i miecze, mamy nowoczesną broń, ale to wszystko nie wystarczy, jeśli nie będziecie uważne. Jeśli zignorujecie sygnały.
Przez długie lata swojego życia Wiera wielokrotnie o tym myślała. Nie chciała przeoczyć sygnałów. Kiedy Federacja zaatakowała, uznała, że Sąpierzem może być prezydent Sokołow. Spowodował już tak wiele złego. Tyle lat trwała wojna. Nadal robił bardzo złe rzeczy. Czy powinna była przewidzieć jego przyjście? A może Sąpierzem był ktoś zupełnie inny? Gdzie szukać odpowiedzi?
– Tak więc bądź gotowa – zakończyła Bogumiła. Wiera pamiętała jej słowa, jakby słyszała je zaledwie wczoraj. – Kiedyś minie sen i nadejdzie Sąpierz, i to będzie ostateczna próba. To zdanie każda z Obrończyń przekazuje swojej uczennicy. Powtarzaj je sobie od tej chwili codziennie, żebyś nigdy nie zapomniała.
Od tamtego dnia minęło przeszło pięćdziesiąt lat. Bogumiła faktycznie umarła niedługo potem, zostawiając Wierę samą. Co gorsza, w poczuciu, że mimo zapewnień Mistrzyni jeszcze niewiele umie. Starała się ciągle doskonalić swoją wiedzę i umiejętności. Stoczyła boje z tyloma demonami, że jej ciało pokryło się bliznami.
Najgorzej wspominała chyba wietrzycę. To była istota powietrzna, ale niezwykle potężna. Przywędrowała aż z gór. Dlatego Wiera nie miała doświadczenia w walce z nią. Demonica o mało jej nie połamała.
Zawsze jednak Obrończyni wychodziła z potyczek cało. I w końcu poczuła, że może przekazywać ich zadanie kolejnym kobietom. Nigdy mężczyznom. To była następna zasada Obrończyń. Wiera nie wiedziała, dlaczego jest to zakazane. Mistrzyni nie umiała jej odpowiedzieć, kiedy o to pytała. Mówiła coś o jakichś Wyzwolicielach, ale nie wiedziała, kim są. Nie można było ryzykować, że wzmocni się Dar Wyzwoliciela. Tyle wiedziała. Wiera ufała jej we wszystkim, przestała więc pytać. Przyjęła na wiarę, że tak musi być. Żadnych mężczyzn w ich zakonie – na wypadek gdyby któryś z nich okazał się tym Wyzwolicielem.
Westchnęła. Teraz u kresu życia złamała tę zasadę. Choć niezupełnie. Bo Serafin Radwanek ani nie miał Daru, ani nie był jej uczniem, ale jednak przekazała mu część wiedzy. Nie miała wyboru. Nie czuła się przez to rozgrzeszona, ale przecież nie o rozgrzeszenie chodziło. Tylko o to, żeby skutecznie bronić tych ziem. A sama nie mogła tego zrobić.
Przed wojną i zarazą Wiera miała dużo uczennic. Potem wiele osób zginęło, a pozostali przy życiu opuszczali Obrzeża. Trudno więc było znaleźć tu obdarzoną magią dziewczynkę. Minęło wiele lat, od czasu kiedy miała ostatnią uczennicę. No i teraz była sama. Wiek sprawiał, że było jej coraz trudniej. To dlatego w ostatnim roku zaczęła korzystać z najemników w rodzaju Serafina.
Wiera sięgnęła ręką do szyi. Miała tam niewielki tatuaż. Cztery kwadraty wokół równoramiennego krzyża, symbol Mokoszy. Obrończynie robiły sobie te tatuaże tradycyjną, starożytną metodą. Po latach tusz był więc nieco wyblakły i rozlany. Nie przejmowała się tym. Nie chodziło przecież o to, żeby malunki były piękne. Dotknęła rysunku ręką. To zawsze ją uspokajało. Pewniejsza siebie wyszła spomiędzy drzew.
Serafin Radwanek stał już w oznaczonym miejscu spotkania obok mostku nad rzeką Skarlanką. A więc jednak nie przybyła pierwsza.
– No i co tam, Wiero? – zapytał.
Stał oparty o pordzewiałą poręcz. Popalał papierosa. Nie rozumiała, po co się truje, skoro w powietrzu wisiało teraz tak dużo niszczącego pyłu. Na oczach miał gogle. Mieszkańcy Obrzeży często je nosili dla ochrony oczu. Nie tylko podczas porywistych burz bez wody, które nawiedzały te tereny w wyniku zimy nuklearnej. Wiera zwykle zdejmowała gogle, kiedy nawałnice się kończyły. Nawet jeśli oczy piekły od piasku unoszącego się w powietrzu. Nie chodziło o to, że stara gumka była za luźna. Chciała mieć namiastkę dawnych dni, kiedy takie rzeczy nie były w ogóle potrzebne.
– Sprawdziłeś las?
Pokiwał głową.
– I?
Tak najczęściej wyglądała rozmowa z nim. Nie był chętny do pogaduszek. Z jednej strony lubiła to w nim. Sama nie była zbyt gadatliwa. Teraz jednak nie chciała tracić czasu na jakieś gierki. Wolałaby, żeby zdał jej szybką relację z patrolu.
– Czysto – poinformował w końcu.
Serafin nie miał daru magii, ale był spostrzegawczy. Potrafił jej donieść, kiedy zobaczył, że dzieje się coś niedobrego. Wtedy udawała się tam i robiła swoje. Pomagał jej, jak umiał. Płaciła mu za to sowicie. Pieniądze jednak się kończyły. Nie łudziła się, że z nią zostanie, kiedy ich już nie będzie.
– Całe szczęście – powiedziała szczerze.
Była naprawdę zmęczona. Nadszedł czas, kiedy wiedziała, że i ona odejdzie. Miała tę pewność tak jak Bogumiła wiele lat temu. Odkąd to poczuła, jej umysł i ciało pozostawały w stałym napięciu. Czuwała, tak jak kazała jej Mistrzyni. Problem polegał tylko na tym, że nie miała uczennicy, której mogłaby powiedzieć o Sąpierzu. A przeciwnik miał przecież zaatakować, kiedy dni Wiery dobiegną kresu. Kto będzie z nim walczył, jak jej zabraknie?
Przyglądała się Serafinowi. Był mężczyzną w średnim wieku. Na pewno silnym. Nie było w nim jednak magii. Nie sądziła, że był tym Wyzwolicielem. Nawet gdyby chciała zrobić wyjątek, zrezygnować z zasad i wyszkolić mężczyznę, i tak nic by to nie dało. Nie miał predyspozycji do bronienia tych ziem.
No i było jeszcze coś. W jego oczach zawsze czaił się złowrogi błysk. Wiera podejrzewała, że przed wojną był złym człowiekiem. Nigdy nie pytała go, czym się zajmował. Chyba się bała, że Serafin powie jej prawdę, a wtedy nie będzie już mogła z czystym sumieniem korzystać z jego pomocy.
Wiedziała o nim tylko tyle, że był członkiem Głównego Odwodu Sanitarnego Wspólnoty. Teoretycznie był więc po dobrej stronie. Tej, która się broniła przed Agresją prezydenta Sokołowa i jego Federacji. Ale czy Wiera mogła zaufać Serafinowi? Czy nie był szpiegiem? Może zatrudnił się w Głównym Odwodzie Sanitarnym, żeby donosić Federacji o poczynaniach Wspólnoty?
Wzruszyła ramionami. Tak naprawdę nie obchodziła jej polityka. To znaczy do momentu, kiedy polityczne potyczki nie ingerowały w sprawy, którymi zajmowała się ona. Czy to pod władzą Wspólnoty, czy Federacji, Obrończyni miała chronić te ziemie przed zbytnim zużyciem magii. To było jej jedyne i najważniejsze zadanie.
W ostatnich latach Obrzeża wizytowali zarówno Przewodnicząca Helena Dahl, jak i prezydent Sokołow. I tak się akurat składało, że Wiera musiała stanąć w obronie obojga. Najpierw chodziło o dość upartego ćmoka, a potem o wilkołaka. Oba potwory było trudno pokonać. Ćmok sprawił jej niejaką przyjemność dlatego, że był stworem niezwykle rzadkim. Ona widziała takiego po raz pierwszy. Przedtem o jego skrzydlatej postaci słyszała tylko od Bogumiły.
Wiera miała za zadanie ratować zarówno przywódcę Wspólnoty, jak i Federacji, bo chodzili po tej ziemi. Jej ziemi. A to, że przyjeżdżali tu i próbowali sobie te ziemie wyszarpywać w politycznych przepychankach… Cóż, jej było wszystko jedno, gdzie przebiega granica tych dwóch mocarstw. Bądź co bądź to była umowna linia, która tak naprawdę nie istniała. Śmieszne, jak ludzie byli gotowi wierzyć w te nieistniejące linie, a ją nazywali szaloną, bo zwalczała morowe dziewice, bałamutniki czy popławniki. Mityczna granica wpływów, zaśmiała się Wiera w duchu. Dobre sobie. Ta linia absolutnie nie istniała, a tak ją czcili. Jednocześnie nie potrafili uwierzyć w demony, które kryły się pomiędzy drzewami. I kto tu był szalony?!
Serafin poruszył się. Było w tym drobnym geście coś, co sprawiło, że się spięła. Twierdził, że nic nie zauważył podczas patrolu. Mimo to miała wrażenie, że mężczyzna chce coś dodać. Znów poczuła zmęczenie. Naprawdę potrzebowała uczennicy, żeby dzielić z nią ciężar odpowiedzialności. Jeśli przepowiednia dotycząca Sąpierza była prawdziwa – a w to nie wątpiła – czeka ją coś znacznie gorszego niż wiły, strzygi czy dziwożony.
– To wszystko? – zapytała. Zabrzmiało to dość oschle, ale dawno już nie dbała o pozory.
– Hmm, nie do końca… ale pewnie nie będziesz zainteresowana – mruknął. Chyba zamierzał się wycofać.
– Tego się nie dowiesz, jak mi nie powiesz. Więc?
Pytanie zawisło w powietrzu, ale ona nie mogła przestać myśleć o nadchodzącym niesprecyzowanym niebezpieczeństwie. I o tym, że nie ma uczennic, które pomogłyby jej się z nim uporać. Bogumiła wyraźnie mówiła, że to nie jest robota, którą można wykonać w pojedynkę. Kazała jej zgromadzić uczennice i wspólnie stawić Sąpierzowi czoła. Tylko że nie było już uczennic.
Starej Bogumile pewnie nie mieściłoby się to w głowie. Kiedyś Mistrzynie miały kilka uczennic – czasem nawet jednocześnie. Ale to było dawno temu. Wszystko się stopniowo zmieniało. Nawet wcześniej, niż zaczęła się wojna i zaraza. Sama Bogumiła prowadziła w pewnym momencie trzy adeptki. Wiera nigdy nie miała więcej niż jedną naraz. Kończyła szkolić dziewczynę i puszczała ją w świat. Potem szukała kolejnej.
Ileż by dała, żeby móc zebrać tu wszystkie, które kiedykolwiek wyszkoliła. Niestety większość nie żyła lub miała dzieci i im się poświęciła. Najbliżej mieszkała Milena. Ta o wrażliwym, delikatnym sercu. Ta, której wybór był do pewnego stopnia pomyłką, bo nie umiała się zdobyć na bezwzględność. Ta, w której Wiera wyczuwała coś dziwnego…
Czy Wiera powinna udać się do Mileny? Przerwać jej matczyny spokój? Może to nie był zły pomysł, zastanawiała się. Przecież syn dziewczyny już dorósł. Ile to lat minęło, odkąd Milena odeszła? Siedemnaście? Wiera nie była pewna, ale to musiało być coś koło tego. Chłopak był już prawie mężczyzną.
Czy to czas, żeby dawna uczennica wróciła? Wiera westchnęła. Nie umiała dać sama sobie jednoznacznej odpowiedzi. A może wręcz przeciwnie? Znała ją, tylko nie chciała jej do siebie dopuścić. Stare Obrończynie zawsze powtarzały, że takie rzeczy powinny toczyć się własnym torem. Kobieta może znów bronić tych ziem, kiedy będzie czuła, że spełniła się już w roli matki. Nigdy na siłę. Jeśli to byłby powrót wymuszony, nie odzyskiwała pełnej mocy. Jej umysł ciągle krążył wokół pozostawionego gdzieś dziecka. Więc odpowiedź nasuwała się sama. Skoro Milena do niej nie wróciła, Wiera nie powinna jej nagabywać.
Tylko czy ta zasada obowiązywała, kiedy stały przed największym niebezpieczeństwem? Wiera naprawdę czuła, że zbliża się coś bardzo złego. Ich świat był zniszczony przez wojnę, wybuchy bomb atomowych, zarazę… Czy prezydent Sokołow był Sąpierzem? A jeśli nie? Jeśli nadciągała wielka magia, to mogło oznaczać ostateczną klęskę. Energia zostanie wyssana z tych ziem, a wtedy wszyscy zginą. Czy nie przydałaby się wtedy dodatkowa Obrończyni, nawet niebędąca w pełni swoich sił?
Z tego, co Wiera wiedziała, Milena mieszkała razem z mężem w skansenie. Zbudowali grodzisko z bali. Przed Agresją prezydenta Sokołowa odwiedzali je turyści. Milena i jej mąż prowadzili warsztaty z wiedzy o dawnych wierzeniach, roślinach, magicznych symbolach i tak dalej. Na samą myśl Wiera poczuła dawno zapomnianą irytację.
Była swojego czasu zła na Milenę, że ta sprzedawała swoją wiedzę turystom. Nawet jeśli to, co im mówiła, stanowiło tylko wierzchołek góry lodowej tajemnic Obrończyń. Chodziło raczej o to, że tam ta wiedza była traktowana jako ciekawostka. Ot takie stare bajania i folklor. Wiera nie mogła przestać myśleć o tym jak o osobistej zniewadze.
Co zrobić? Co zrobić? Co zrobić? Gdzie szukać pomocy, skoro została sama? Iść do Mileny? Szkolić Serafina? Szukać obdarzonej darem dziewczynki? Corobić! To stawało się niemal jednym desperackim słowem. Nawet nie pytaniem. Wykrzyknieniem.
– Byłabyś zainteresowana? – zapytał Serafin.
Spojrzała na niego, gwałtownie wytrącona z rozmyślań. Niemal zapomniała o jego obecności. Resztki wody w Skarlance zamarzły. Było ich zatrważająco mało, wzdrygnęła się.
– No – ponaglił ją.
Nie miała pojęcia, co jej właśnie zaproponował. Była tak pogrążona w myślach, że nie słyszała ani słowa z jego monologu. Kiedyś minie sen i nadejdzie Sąpierz, i to będzie ostateczna próba. To było jedyne, co miała teraz w głowie. To i przekonanie, że niedługo umrze. A przecież nie może umrzeć, póki nie przekaże odpowiedzialności komuś następnemu. To by nie było w jej stylu, tak po prostu umrzeć i nie zatroszczyć się o wszystko. Za bardzo kochała te ziemie.
– Może – powiedziała, udając, że słuchała. Zamierzała stopniowo wysondować, o co chodzi, zamiast przyznawać się, że nie ma pojęcia, co powiedział.
– Nawet mnie nie słuchałaś.
Te słowa wyrwały się Serafinowi jak rozzłoszczonemu dziecku, a nie jak staremu wydze, który potrafi przetrwać na niegościnnych Obrzeżach. Zaciągnął się ostatni raz papierosem i rzucił niedopałek na ziemię. Zgniótł go ciężkim wojskowym butem. Papierosy były rzadkością, ale on przemierzał te strony wzdłuż i wszerz. Na pewno potrafił znaleźć dawne zapasy.
– No i co? – zapytała defensywnie.
– No i to, że kiedyś wspomniałaś, że szukasz kogoś, kto ci to pomoże ogarnąć.
Serce zabiło jej szybciej. Faktycznie kiedyś, i to całkiem niedawno, w momencie słabości, powiedziała mu, że potrzebuje uczennicy. On chyba nie do końca rozumiał, jakie to ważne. A może wręcz przeciwnie? Teraz miał minę osoby, która znalazła rozwiązanie i oczekuje na pochwałę, choć udaje, że wcale tak nie jest.
Westchnął, kiedy milczała.
– Mówię, że mam dla ciebie kogoś, kto chciałby się uczyć tych twoich sztuk magicznych – poinformował. – Kogoś ważnego.
– Sztuk magicznych? – Zaśmiała się.
Zabrzmiało to zabawnie i lekko. Niemal prześmiewczo. Przypominało jej stare czasy, kiedy jeszcze niektórzy wytykali ją palcami, śmiejąc się, że jest wiedźmą. Wtedy, kiedy pobierała nauki u Bogumiły.
Wiera w tamtym czasie uważała, że lepiej nie prowokować i wtopić się w tłum. Wyglądać jak wszyscy, ale robić swoje. Bogumiła nie przejmowała się takimi drobnostkami. Potrafiła pójść do domu towarowego albo GS-u w swojej starej sukni i chuście. Czasem nawet z mieczem pod pachą, jeśli tego dnia ćwiczyły walkę. Ludzie patrzyli wtedy na nie, jakby oszalały. Już nie jak na nieszkodliwe wariatki, ale jak na kogoś niebezpiecznego. Wiera uśmiechała się do nich przepraszająco.
Kiedy to wspominała teraz, zawsze ją to bawiło. Ależ była wtedy słaba i młoda. Teraz robiłaby to samo, co Bogumiła. Nie trzeba tracić czasu na rozmyślania o tym, co uważają inni. Zresztą obecnie, zwłaszcza na Obrzeżach, nikt już się niczemu nie dziwił. Chodziło się w resztkach ubrań sprzed wojny – czasem pozszywanych na nowo, czasem przerobionych. Wiera ze swoimi goglami wyglądała jak futurystyczna wiedźma rodem z filmu scence fiction. Dawniej bardzo lubiła takie filmy. Kiedy ostatnio jakiś widziała? Być może nigdy już nie zobaczy.
– Zresztą nazywaj to, jak chcesz. – Machnęła ręką. – Kto to?
– Posłuchaj, a opowiem ci jeszcze raz, Szalona Wiero. Tylko nie odmawiaj od razu – zastrzegł. – Najpierw się zastanów.
Kiedy skończył swoją opowieść, serce biło jej jeszcze szybciej niż wcześniej. Faktycznie chciała odmówić, tak jak przewidywał. Mimo to odetchnęła kilka razy głębiej i obiecała, że się zastanowi. Była bardzo samotna, ale ciągle miała jedną osobę, z którą mogła to skonsultować. To była demonica ze Starego Świata. Do komunikacji potrzebny był spokój. I lustro.
Specjalne lustro.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI