- promocja
- W empik go
Sara - ebook
Sara - ebook
Pełna erotyzmu powieść z zaskakującą puentą. Odważna książka, która odsłania kulisy pracy w wielkiej korporacji. Czy można być równocześnie w dwóch związkach z tym samym facetem? Bohaterka tej historii chyba nie miała wyboru. Los przeznaczył jej mężczyznę o dwóch twarzach. Jednego kocha, drugiego nienawidzi. Na dodatek Sara współistnieje w dwóch światach: korporacyjnym – pełnym stresu i zakłamania oraz prywatnym – pełnym marzeń i tęsknoty. W jednym walczy o miłość, w drugim o pozostanie sobą.
„Sara” to opowieść o miłości, nadziei, namiętności, trudnych wyborach i samotnej walce o ideały.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-272-6868-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moje życie jest ostatnio jak jazda na górskiej kolejce. Nigdy nie wiem, co mnie czeka za następnym zakrętem. Miewam chwile totalnej euforii i ekstazy, a po nich stany przygnębienia i gniewu. Zdarzają się momenty podniecającego oczekiwania, ale i bolesnego rozczarowania. Czasem nie mogę się doczekać powtórnej huśtawki – tak mnie uzależnia, z drugiej strony niekiedy błagam, żeby ktoś to wszystko zatrzymał i pozwolił mi wysiąść.
Gdzie jestem w tej chwili? Chyba na równi pochyłej… Coś się zbliża, coś niepokojącego. Czuję, że ogarnia mnie lęk, ale jednocześnie czekam z niecierpliwością na to, co się wydarzy. Pojadę w górę czy w dół? Diabelnie szybko czy spokojnie i wolno? Powie, że mnie kocha czy raczej porzuci? Zostawi dla mnie wszystko czy zostawi mnie?
Myślę… Prowadzę… Tęsknię… Wracam z dwudniowego szkolenia dla najlepszych menedżerów. Dla tych, co poświęcają prywatne życie dla kariery. Myślę o ciągle towarzyszącym mi stresie, o tym, ile kosztowały mnie ostatnie wyniki sprzedaży. Ile godzin spędzałam w oddziale, a ile godzin oddział spędzał w mojej głowie już dawno po zamknięciu drzwi. Ile ciężkich rozmów, ile upokorzeń, przykrych maili, motywacyjnych przemówień do pracowników, ile pieprzonych łez. Czy to jest tego warte? Dla kogo ja to robię? Na pewno dla siebie? Dla kariery? Ambicji? Kolejnego awansu? A może czekam na uznanie, na poklepanie mnie po plecach i na słowa: „świetna robota”, „gratuluję”. Czy to mnie nakręca? A może po prostu haruję jak głupia, bo boję się upokorzenia, wstydu, „nie wyszło ci”, „nie dajesz rady”, „co z tobą?”. A gdzie w tym wszystkim ja i moje uczucia? Ostatnio nawet nie mam czasu zastanowić się, jak dalej go kochać. Jak opanować pragnienie posiadania go więcej i więcej? Dlaczego?
Kurwa! Hamulec. Klakson. Szarpnięcie pasów. O Boże! Co za baran! Wypuszczam powietrze i oceniam sytuację. Tamten już odjechał, ja stoję, serce wali mi tak głośno, że aż je słyszę. Boże! Mało brakowało. Ruszam powoli i zauważam nieodebraną wiadomość w telefonie. To od niego. Przyjedź do mnie. Tylko tyle i aż tyle. Zaproszenie? Groźba? Będzie jazda w górę czy w dół? Do Warszawy zostało mi już tylko trzydzieści kilometrów i im jestem bliżej, tym bardziej pragnę go zobaczyć, poczuć w końcu blisko siebie.
Parkuję na podjeździe. Nie pukam, tylko ostrożnie otwieram drzwi. Zerkam w stronę salonu. Już mam go zawołać, gdy drzwi zamykają się za mną z trzaskiem, a on łapie mnie z całych sił za ramiona i popycha. Próbuję coś powiedzieć, ale nie mam szans, skutecznie zamyka mi usta. Jego wargi biorą moje w posiadanie. Całuje mnie długo, mocno, rozpaczliwie. Z trudem łapię powietrze. Zrzuca ze mnie płaszcz i marynarkę, ani przez chwilę nie przestając mnie całować. Rośnie we mnie podniecenie i niepokój. Cholernie mnie pragnie, ale widzę, a może tylko czuję, że nie jest sobą. Brutalnie podciąga mi spódnicę, łapie mocno za gołe pośladki i unosi. Pozwala złapać mi oddech i patrzy na mnie w taki sposób, że ciarki przechodzą mi po całym ciele. Zanosi mnie do salonu, a potem opada razem ze mną na narożnik. Klęczy na podłodze, moje nogi opasają jego biodra, a między udami czuję twardego, rozpychającego się w spodniach członka. Pragnę go i chcę uciec jednocześnie. Strach miesza się z pożądaniem. Jego męskość uderza w moje łono. Nawet przez ubranie czuję jego i moją gotowość. Chcę go objąć, wczepić palce w jego włosy, pokazać mu, jak na mnie działa, jak tęskniłam, jak pragnęłam poczuć go w sobie przez te pieprzone dwa dni. Ale on mi nie pozwala, odpycha moje ręce, łapie za brzegi koszuli i jednym ruchem rozrywa ją. Słyszę, jak guziki odbijają się od podłogi. Łapczywie wyciąga ze stanika moje piersi. Wyprężam się, czekając na pieszczoty, ale jego dłoni już tam nie ma. Rozpina rozporek, zsuwa spodnie, zrywa ze mnie stringi i bezczelnie, ostro i mocno wchodzi we mnie. To zaskakujące i za szybkie, ale żądza i pasja, z jaką to robi, rozpala mnie po chwili do granic. Zapominam o całym świecie, jęczę głośno i chcę więcej. „Jestem twoja, tylko twoja, dalej, zrób to”. Moje ciało chce ulgi. Jego dłonie zaciskają się na moich piersiach. Słyszę i czuję, jak się zbliża. Jego nabrzmiewający w środku członek doprowadza i mnie, i jego do głośnego orgazmu. Łapię za jego pośladki jakbym chciała go jeszcze chwilę w sobie zatrzymać. Powoli mięśnie się rozluźniają, a rozkosz odpływa. Nie wychodzi ze mnie, tylko pochyla się nad moich uchem, wciąż głośno oddychając.
– Jeśli jeszcze raz ten dupek zbliży się do ciebie, to będzie koniec jego kariery – złość w jego głosie dociera do każdej mojej komórki. – Jeśli ci na nim zależy, to pilnuj, abym nie chciał go zniszczyć. – Podnosi się i wychodzi do łazienki.
Co to, kurwa, miało być?! Przeleciał mnie z zemsty? W gniewie? Żeby udowodnić, do kogo należę? Zalewa mnie fala wściekłości. Czuję się upokorzona, jak po gwałcie, a nie po dobrym seksie. Szybko się podnoszę i ubieram. Z kim ja się w ogóle przed chwilą pieprzyłam? Z tym mężczyzną, którego kocham, czy może z tym, którego nienawidzę? Który z nich miał mnie dzisiaj? Dom, który przecież dobrze znam, staje się nagle obcy. Muszę stąd uciec, uciec od niego. Zauważam, że przygląda mi się oparty o drzwi. Jest wyraźnie przejęty, nawet załamany. Wie, że źle zrobił, złamał narzucone przez siebie zasady. Pewnie chciałby mnie zatrzymać, ale wstyd mu na to nie pozwala.
Jadąc do domu, wycieram spływające wolno łzy, raz z jednego, raz z drugiego policzka. W domu zachowuję się jak maszyna: robię herbatę, siadam w ulubionym fotelu, podkulam nogi i szukam ukojenia. Jak to się stało, że wsiadłam na ten rollercoaster? Że mam dwóch mężczyzn – z jednym walczę, drugiego zdobywam. Jak doszło do tego, że okłamuje swoich bliskich, że siedzę tu teraz sama i nawet nie mam do kogo zadzwonić? Jak to wszystko się zaczęło? Muszę to poukładać w głowie, może wtedy zrozumiem, dlaczego tak się czuję, może znajdę siłę, aby zatrzymać tę piekielną jazdę. Zamykam oczy, wolno oddycham, wracam myślami do tego dnia. Tak, pamiętam dokładnie. To był kolejny mroźny dzień w Warszawie – 30 stycznia…ROZDZIAŁ 1
Od: [email protected]
Do: [email protected]
Temat: Żyjesz?
Sara, co z Tobą? Dzwonię, piszę… Halo! Już piątek! O której po Ciebie przyjechać?
Buziak Gosia
W prawym dolnym rogu wyświetla mi się podgląd maila, a przede mną siedzi wściekły klient, który zupełnie nie potrafi zrozumieć, dlaczego wartość jego sześcioletniego kredytu po trzech latach spłacania zmniejszyła się jedynie o dwadzieścia pięć procent. Boże, kiedy ci ludzie zrozumieją, że bank nie jest instytucją charytatywną, tylko po prostu biznesem do „krojenia” zwykłych Kowalskich. I kiedy Gosia w końcu zrozumie, że jestem dyrektorem oddziału w centrum Warszawy i o tej porze zawsze mam w pracy „kocioł”, szczególnie pod koniec tygodnia. Co za dzień! Od rana tłumy klientów, szef, jak zwykle, śle upierdliwe maile (dlaczego tak mało sprzedajemy) i prorokuje, że w tym tempie na pewno nie zrobimy rocznych planów. Rany, a przecież dopiero skończył się styczeń. Raptem kilka dni temu ogłoszono wyniki końcowe za zeszły rok i cały tydzień trwały spotkania, konferencje, gratulacje, podsumowania, rozliczania i takie tam. Zwariować można! Nienawidzę tej pracy… Ile już razy to mówiłam? A prawda jest taka, że idzie mi całkiem nieźle. Mam dobry oddział, fajny zespół, zaufanego zastępcę i w miarę znośnego szefa, no i pracuję w tej firmie już sześć lat, więc to chyba mój drugi dom.
Korporacja – słowo przez jednych kochane, przez drugich znienawidzone – kieruje się własnymi prawami, a już korporacja bankowa to w ogóle inny świat. Z zewnątrz profesjonalizm, prestiż, ogromne wydatki na marketing i reklamę. Od wewnątrz to już tylko plany i ogromne ciśnienie sprzedażowe, a w tym wszystkim jeszcze ci biedni klienci… Niektórzy się gubią i uciekają albo myślą, że wiedzą i mogą wszystko, ale i tak bank jest zawsze górą.
Mimo wszystko to robię, bo lubię kontakt z ludźmi, zadowolone miny klientów i szefa. Lubię zarządzanie, dobrze się czuję jako mentor. Lubię patrzeć, jak moi ludzie mi ufają, jak się rozwijają, jak osiągają sukcesy. No właśnie, sukcesy… ja też je lubię, mimo że w banku po kryzysie jest naprawdę ciężko. Ale każdy kwartał zakończony premią oraz uznaniem szefa rekompensuje mi stres i setki godzin spędzonych na motywowaniu doradców i namawianiu klientów na nasze produkty. W praktyce ci, którzy naprawdę potrzebują kredytu w obecnej sytuacji raczej go nie dostaną, a ci, którzy mają oszczędności, mogą je stracić, jeśli zaufają nowoczesnym produktom opartych na funduszach inwestycyjnych. Giełda była, jest i będzie nieprzewidywalna, a mimo to ludzie nadal myślą, że oddając pieniądze pod opiekę bankowi, mogą być spokojni o swój kapitał. A przecież im większa obietnica zysku, tym większe ryzyko. My jesteśmy od tego, żeby dawać kredyty tym, którzy w sumie mogliby sobie bez nich poradzić, uszczęśliwić kartami kredytowymi tych, którzy do tej pory świetnie sobie bez nich radzili, no i inwestować pieniądze tych, którzy mają je na bezpiecznych lokatach, bo na nich przecież bank zarabia najmniej. I to jest niestety mało pozytywny aspekt tej pracy. Coraz mniej dba się o dobro klientów, a coraz częściej nagina moralne zasady, nie mówiąc już o pracownikach, od których cały czas wymaga się więcej.
Kiedyś miałam do tej pracy mnóstwo serca. Jeszcze jako doradca biegłam rano do pracy z uśmiechem na ustach. Miałam tłumy ulubionych klientów, którzy z mniejszymi lub większymi sprawami zawsze ustawiali się w kolejce właśnie do mnie. Niestety kryzys bankowy zmienił wszystko i od tej pory, mimo że minęły już cztery lata, jest coraz gorzej, a banki robią, co mogą, aby, mimo ogromnej utraty zaufania publicznego, afer z kredytami walutowymi i ograniczeń prawnych, nadal dobrze zarabiać.
W końcu udaje mi się udobruchać klienta i przemówić mu do rozsądku, że wcześniejsza spłata zawsze się opłaca, mimo że przez trzy pierwsze lata spłacał głównie odsetki. Jeśli dziś spłaci całość, nie da nam już zarobić ani złotówki, więc lepsze to niż nic. I znów postąpiłam jak człowiek, a nie jak bankowiec – przecież powinnam człowiekowi absolutnie to odradzić i zarabiać na nim kolejne lata. No ale skoro ma kasę, niech spłaca. Może za rok coś u mnie zainwestuje. Nareszcie zostaję w gabinecie sama i siadam do maila.
Od: [email protected]
Do: [email protected]
Temat: Re: Żyjesz?
Boże, Gosia, mam tu od rana pożar za pożarem! Przecież wiesz, jak jest… za to rozumiem, że na Ursynowie cisza i spokój, bo klienci jeszcze nie wrócili do domów albo już wyjechali na weekend do rodziny. Wiem, że już piątek! I uwierz mi, o niczym bardziej nie marzę, jak o oblaniu naszych wyników i świetnej zabawie Przyjedziecie po mnie około 21.00?
Od: [email protected]
Do: [email protected]
Temat: Re: Re: Żyjesz?
Już nie przesadzaj z tymi pożarami, po prostu znów chcesz mieć najlepsze wyniki – pracuś!
OK. Będziemy o 21.00 – tylko, błagam, bądź już gotowa i nie stój za długo przed lustrem! Łukasz idzie z Tobą?
Od: [email protected]
Do: [email protected]
Temat: Re: Re: Re: Żyjesz?
Mam nadzieję, że tak – choć pewnie będzie się piekielnie nudził. Zupełnie nie rozumie, o co tyle szumu…
Od: [email protected]
Do: [email protected]
Temat: Re: Re: Re: Re: Żyjesz?
No tak, stresy, wyniki, plany, nadgodziny… co tu rozumieć, jak się jest freelancerem
Od: [email protected]
Do: [email protected]
Temat: Re: Re: Re: Re: Re: Żyjesz?
A ja nie rozumiem, dlaczego poszłam na bankowość, a nie na informatykę. A tak poważnie, to boję się, że nasz związek się sypie. Myślę, że mieszkamy już ze sobą tylko dla wygody i towarzystwa. On ma swój świat, ja swój. A najgorsze jest to, że Ty to oczywiście przewidziałaś…
Od: [email protected]
Do: [email protected]
Temat: Re: Re: Re: Re: Re: Re: Żyjesz?
Dla towarzystwa? Każdy facet chciałby mieć TAKIE towarzystwo w mieszkaniu – nie rozumiem go – jesteś MEGA LASKĄ i… tylko dlatego Cię dziś zabieramy – będziesz naszą przynętą na facetów ;-)
Tak jak ci mówiłam – odgrzewane związki są jak odgrzewane kluski – mdłe i szybko się rozpadają.
Od: [email protected]
Do: [email protected]
Temat: Re: Re: Re: Re: Re: Re: Re: Żyjesz?
Nienawidzę Cię ;-) Dobra, spadam… idę skontrolować sejf i lecę do domu.
Do zobaczenia
Uwielbiam ją. Jak to możliwe, że mając tyle problemów na głowie, ma takie poczucie humoru i dystans do pewnych spraw. Samotnie wychowuje syna, spłaca kredyt, znosi fochy byłego męża i jeszcze ma czas na bycie moją najlepszą przyjaciółką. Poznałyśmy się na szkoleniu wstępnym do Family Banku i od tamtej pory jesteśmy nierozłączne, choć w pracy wiele nas różni. Ja – ambitna i zaangażowana, ona – wyluzowana, ale bardziej wymagająca wobec innych. Ja – zawsze profesjonalna i spięta, ona – z poczuciem humoru i wiedzą o ludziach. Ja – wiecznie czymś zmartwiona, przeżywająca, nadwrażliwa, ona – spokojna, zrównoważona i pomocna. Ja pomagam jej w pracy, ona mi w życiu. Może właśnie dlatego, że się uzupełniamy, tak świetnie się dogadujemy.
Wychodzę z oddziału po 18.00 i oczywiście grzęznę w korku na trasie w kierunku Targówka. Piątek to najgorszy dzień na powrót do domu o tej porze. Włączam radio i próbuję nastroić się na imprezowy nastrój. Już dawno nie byłam na dyskotece ani w klubie. Ostatnie tańce to pewnie jakaś impreza integracyjna w banku. Dobrze, że Basia z Wojtkiem wybrali miejsce, w którym podobno nie bawią się tylko szesnastolatki.
I tak przy dźwiękach nowego kawałka Rihanny udaje mi się w końcu zaparkować pod domem. Boże, jak zimno! Mróz mocno złapał. Byle tylko nie zaczął znów sypać śnieg. Wbiegam szybko do klatki, na półpiętro i już jestem w cieplutkim mieszkaniu. Jest małe, ale nowoczesne, przytulne, a wynajmujący to miły, bezproblemowy gość. Wow! Łukasz na pewno nie miał dziś zbyt wiele pracy, całe mieszkanie posprzątane i pachnące, zniknęły nawet jego porozrzucane wszędzie gazety komputerowe, zagadkowe kabelki i pendrive’y. Właśnie wychodzi z sypialni. No tak, w dresie i wyciągniętym T-shircie.
– Hej, co z tobą? Idziemy dziś na imprezę, pamiętasz? – Przywołuję uśmiech numer trzy i w myślach wypowiadam:
„wiem, że ci się nie chce, ale chyba zrobisz to dla mnie?”.
– Sara… ja raczej nie pójdę… – mówi dziwnie poważnie.
– Co? Dlaczego? – przerywam mu, zdejmując kozaczki i płaszcz.
– Słuchaj, musimy pogadać. – Patrzy na mnie, jest spięty.
– OK, tylko muszę siku, stałam ponad godzinę w korku. Wpadam do łazienki i od razu widzę, że to nie tylko porządki, owszem umywalka i wanna lśnią czystością, ale i pustką. Nie ma jego szczoteczki, kubka, żelu do golenia, brak kosmetyków na wannie, nawet gazet przy ubikacji. Co jest, kurwa?
Zapominam o potrzebie i błyskawicznie wychodzę.
– Gdzie są twoje rzeczy?! – pytam, nie wiem, czy bardziej zła, czy smutna. Rzuca mnie?! Tak po prostu, bez żadnej walki, rozmowy?
– Sara, przepraszam, ale postanowiłem się wyprowadzić. Sama zobacz: jest prawie dwudziesta, a ty wracasz dopiero z pracy. Żyjesz tylko tym swoim bankiem. Pomyślałem, że to nam dobrze zrobi, przemyślimy sobie oboje, czy nadal chcemy tworzyć parę i dokąd zmierzamy. Ostatnio tylko się kłócimy albo mamy ciche dni. Tak będzie lepiej – patrzy na mnie ze spokojem, czym wzbudza we mnie tylko złość.
– Super, że pogadałeś ze mną, zanim podjąłeś decyzję! – syczę. – Najpierw błagałeś mnie, żebym do ciebie wróciła, dała nam szansę, a teraz zmieniasz zdanie. Walizki spakowane i koniec. Świetnie!
– Myślałem o tym dłuższy czas, ale nie chciałem cię tym obarczać na koniec roku. Wiedziałem, jak ci zależało na pracy, na wynikach rocznych. Tylko tym żyłaś. Nie chciałem cię jeszcze dobijać, ale… ja nie mogę tak dłużej. Przepraszam, kochanie. Wiesz, że zawsze będziesz w moim sercu i zawsze możesz na mnie liczyć. Tyle lat byliśmy przyjaciółmi, tego nikt nam nie zabierze. Po prostu nie było nam dane być razem.
– Wow, jak poetycko! Rozumiem, że zabrałeś już wszystkie swoje rzeczy? – Z trudem powstrzymuję łzy.
– Tak – odpowiada prawie szeptem.
– W takim razie do widzenia –pokazuję na drzwi i pochylam głowę, by nie widział, co zbiera się w moich oczach. Fakt, nie układało nam się ostatnio, ale rzucać mnie jak jakiś… kurwa, niech już wyjdzie!
– Przepraszam, trzymaj się, kochanie… zadzwonię. – Nawet się nie odwracam. Słyszę, jak wkłada buty i kurtkę. Nie mogę spojrzeć i nie mogę już nic powiedzieć, bo nieproszone łzy właśnie poleciały po policzkach.
Nie wiem, jak długo tak stoję, próbując sobie to jakoś poukładać. Znamy się tyle lat, mieliśmy gorsze i lepsze chwile. Byliśmy przyjaciółmi, potem parą, potem on mnie zranił, a ja odwdzięczyłam się tym samym i tak rozstaliśmy się na rok, ale nie udało nam się związać z kimś nowym. Czemu znów to zrobił? Ma kogoś? Tym razem naprawdę znalazł kogoś, z kim jest szczęśliwy? Szczęśliwszy niż ze mną? A ja? A co ze mną? Nie nadaję się do szukania faceta, nigdy tego nie robiłam. A poza tym faceci są beznadziejni i, mając dwadzieścia osiem lat i moje oczekiwania, pewnie nigdy już nikogo nie poznam, nie rozkocham w sobie. Z drugiej strony sama tego chciałam. Od wielu tygodni w ogóle nie dbałam o nasz związek. Wiecznie tylko praca i praca, nie miałam ochoty na seks, na wyjście z domu. Może ja już nawet go nie kochałam. Tylko bez niego jest tak cholernie pusto i samotnie. Nie chcę być sama. Ten czas, kiedy go nie było, to pasmo samych porażek i niepowodzeń z facetami. Co nowa znajomość – to gorsza. Mam to znowu przeżywać? Boże, dlaczego nie powiedział mi, że tak mu źle, może moglibyśmy to jeszcze jakoś uratować.
Stoję, w końcu siadam, potem się kładę, a myśli tłuką się w głowie. Dlaczego tak to jest, że nawet jak nie jesteśmy z kimś do końca szczęśliwi, to rozstanie i tak boli? Czy to miłość, przywiązanie, a może po prostu przyzwyczajenie?
Pukanie? Ktoś puka? O, fuck! Zrywam się z kanapy i otwieram drzwi.
– Boże, Sara?! Co z tobą? Idziesz tak ubrana do klubu? Płaczesz? – Gosia zrobiona i pachnąca wchodzi do mieszkania.
– Łukasz mnie rzucił – nie owijam w bawełnę.
– I to jest powód, żeby od dwóch godzin płakać i siedzieć w garniturze? Kochanie! – Gosia przytula mnie mocno. – Uwierz mi, wyświadczył ci przysługę. To fajny kumpel, fajny współlokator, ale to nie była miłość, prawdziwa miłość. Wiem, że poznasz zajebistego faceta, który cały twój świat wywróci do góry nogami.
– Gosia, proszę, bez takich bredni. – Nie mam nastroju na słuchanie, jaka to ze mnie wspaniała, piękna kobieta, która na pewno znajdzie drugą połówkę.
– Jakich bredni?! Spójrz na siebie w lustrze… no, może nie w tej chwili. – I masz ci los, oczywiście, udaje się jej mnie rozśmieszyć.
– Nienawidzę facetów! – wyrzucam z siebie i czuję lekką ulgę.
– Ja też nie i dlatego istnieje damska przyjaźń. Kochana, masz pięć minut i wychodzimy! To mój pierwszy wolny wieczór bez syna od pół roku i nie zamierzam go spędzić w twoim mieszkaniu, opłakując Łukasza. Dawaj – popycha mnie do łazienki – umyj się, popraw makijaż i zdejmij koszulę, sukienka może zostać.
Zerkam w swoje odbicie w lustrze. Faktycznie, nie wyglądam za dobrze: makijaż rozmazany, z misternie upiętego rano koka nie zostało wiele. OK, Sara, weź się w garść. To, że zepsuję Gosi i reszcie zabawę, i tak już nic nie zmieni. Myję zęby, poprawiam makijaż, rozpuszczam włosy, zdejmuję biznesową koszulę, wkładam obcisłą, eksponującą ładnie biust, klasyczną czarną sukienkę. Może miałabym lepszą sprzedaż, gdybym nie zakłada jednak pod nią bluzki, uśmiecham się w duchu. Ku mojemu zaskoczeniu, efekt kilku minut działań jest całkiem niezły, moje znienawidzone naturalne loki, pod wpływem całodniowego upięcia, ułożyły się w ładne fale na ramionach. Nic oczywiście nie jadłam, więc moje ciało w czarnej sukience wygląda idealnie. Może jednak uda mi się na chwilę uciec od tych wszystkich problemów. Jeszcze tylko perfumy, delikatne kolczyki i mogę wyjść.
– Wow, powinnaś otworzyć własną firmę „Ekspresowe metamorfozy – nauczymy cię, jak zrobić się na bóstwo w pięć minut”. – Gosia patrzy na mnie z uznaniem i mocno podbudowuje moje ego. – No, chodź, bo Wojtek już pewnie nerwowo zerka w twoje okna.
•••
Do klubu docieramy przed 22.00. Jest jeszcze pustawo, ale już mi się podoba. Wystrój z dużym poczuciem humoru, bez nadęcia, fajna, normalna muzyka i widzę, że średnia wieku nie odbiega za bardzo od naszej. Mamy stolik w bocznej sali i, co się rzadko zdarza, wszyscy dopisali. Wojtek jest dyrektorem oddziału na Pradze i jak zwykle będzie polował na panienki. Basia, dyrektorka z najbliższego mi oddziału z Jerozolimskich, w końcu wyciągnęła gdzieś swojego miłego, ale nieśmiałego męża. Jest jeszcze Bartek, lider sprzedaży z Mokotowa, z wyglądającą jak modelka dziewczyną. Jego kolega Tomek, o dziwo, bez żony i nowa menedżerka – Sabina, miła dziewczyna z oddziału na Tarchominie z jak sądzę swoim chłopakiem. Wygląda na to, że tylko ja i Gosia jesteśmy bez facetów, ale, jak to stwierdził nasz najlepszy kolega, wieczny kobieciarz Wojtek, „drzewa nie wozi się do lasu”.
Po dwóch drinkach i godzinnej rozmowie z Gosią czuję się już nieco lepiej. Wiem, że prędzej czy później mój związek z Łukaszem i tak by się rozpadł. Może faktycznie czas zacząć nowe życie. Lata lecą, a przecież mam tyle marzeń: rodzina, dzieci, dom, pies… no tego psa, powiedzmy, że mogę ogarnąć sobie sama.
– Sara, chodź, to mój ulubiony kawałek. – Basia ciągnie mnie na parkiet. – Skończcie już tę sesję terapeutyczną. Idziemy się bawić! – Po chwili trójka uśmiechniętych kobiet pląsa na parkiecie w rytm starego, ale nieśmiertelnego przeboju Madonny.
Około 24.00 zabawa rozkręca się na dobre, tłum gęstnieje, a stężenie alkoholu u wszystkich rośnie, poza mężem Basi, który uparł się, że wraca samochodem. Tańczę, plotkuję, a nawet trochę flirtuję z Wojtkiem. Wszystko to sprawia, że zaczynam powoli wierzyć w słowa Gosi: „Mogę się założyć o co chcesz, że już niedługo spotkasz swojego księcia z bajki”.
W trakcie ostatniego hitu Moves like Jagger czuję, jak ktoś odważnie obejmuje mnie od tyłu i zaczyna płynnie mną kołysać. Przez moment jestem pewna, że to Wojtek, ale po kilku sekundach widzę go jak przeciska się przez tłum w moją stronę. Odwracam się błyskawicznie i widzę ohydnego, świńskiego blondyna bez szyi, który już od dobrych kilku piosenek wciąż się na mnie gapi.
– Trzymaj łapy przy sobie! – Co za palant, że też zawsze musi mi się trafić ktoś taki.
– A co, maleńka, nie lubisz tańczyć? A może boisz się z partnerem? – pyta arogancko.
– Z partnerem? Nie dla psa kiełbasa – rzucam złośliwie i ruszam w stronę stolika.
– Coś się stało? – pyta grzecznie Sabina, widząc moja minę.
– Nic, jakiś dupek się do mnie przystawiał. Gdzie Gosia?
– Chyba poszła do baru. My już uciekamy, do zobaczenia w poniedziałek.
– Już? To buziaczki – żegnam się i ruszam w stronę baru w poszukiwaniu przyjaciółki.
Wszystkie krzesła barowe są zajęte i przepychając się, próbuję ją gdzieś wypatrzeć. Nagle jakiś wstawiony koleś z drinkiem zatacza się w moją stronę i, chcą nie chcąc, przez niego wpadam na stojącego przy barze faceta. Zerkam szybko na sukienkę – na szczęście mnie nie oblał, za to ja podnoszę wzrok i czuję, jak oblewa mnie fala gorąca. Przede mną stoi mój ideał mężczyzny. Dokładnie taki, jaki sobie wyobrażałam w snach, w erotycznych fantazjach lub po prostu któregoś samotnego wieczoru. Każda z nas, kobiet, na pewno ma taki ideał i na pewno każda ma trochę inny, ale raczej nigdy nie udaje nam się go spotkać. A tymczasem ja na swojego wpadłam jak jakaś głupia gęś.
– Przepraszam, to ten… – Boże, pewnie pomyśli, że chciałam go w ten sposób poderwać.
– Nic nie szkodzi. – Uśmiecha się, rany, jak on się uśmiecha! Jest wysoki i szczupły, ale pod idealnie skrojoną marynarką kryją się szerokie ramiona. Spod ciemnych brwi patrzą na mnie czarne oczy. Ma krótko obcięte, ciemne i gęste włosy. Do tego te delikatne i zmysłowe usta… Nie mogę uwierzyć – to mój typ! I jeszcze ma to coś! Seksowny detal, który uwielbiam u mężczyzn – dołeczki w policzkach. Zdradził je pogodny uśmiech. Nie wiem, ile sekund tak stoję, wpatrując się w niego, ale na pewno wystarczająco długo, aby poczuć się jak kompletna idiotka. Wypuszczam powietrze, uśmiecham się najpiękniej jak potrafię, odwracam na pięcie i czym prędzej znikam w kierunku naszego stolika. Serce wali mi jak oszalałe i mimo że rozum podpowiada mi „Sara, uspokój się, to tylko przystojny facet”, w środku czuję, jak rośnie we mnie napięcie, zupełnie jakbym miała szesnaście lat…
– Sara, pa. – Nagle Basia całuje mnie w policzek. Nie zauważyłam nawet, jak podchodziła. – Wracamy, jutro mamy chrzest w rodzinie, musimy się przespać. Bawcie się dobrze… Yyy… Co ci jest?
– Nic. – Nie mogę się skupić na tym, co mówi. – Nie wiesz, gdzie jest Gosia?
– Właśnie tu idzie. Pa.
– Tak, cześć – rzucam i wychodzę Gosi naprzeciw.
– Gosia, siadaj. – Prowadzę ją do stolika. – Wygrałaś zakład!
– Jaki zakład? – Gosia, mocno zdziwiona, przygląda się mojej rozpromienionej buzi.
– Spotkałam tego twojego księcia z bajki, yyy… to znaczy mojego. I musisz mi jakoś pomóc. Muszę go poznać, ale ja się kompletnie na nadaję do takich rzeczy. Proszę, wymyśl coś. – Sama nie wierzę, że ją o to proszę.
– Czy ty nie za dużo wypiłaś? Mówiąc o księciu z bajki, nie miałam na myśli dzisiejszego wieczoru tylko… z całym szacunkiem… przyszłość. Kochana, w klubie nie da się poznać fajnego faceta. Uwierz mi, tak poznałam męża.
– Gosia, nic nie rozumiesz… – No nie do wiary, najpierw mnie pociesza, a teraz to. – Potrafiłabyś opisać swój ideał faceta?
– Tak. Czuły, opiekuńczy, dobry ojciec, odpowiedzialny… – ze stoickim spokojem rozpoczyna wyliczanie Gosia.
– Boże, nie o to mi chodzi, mówię tylko o wyglądzie. Nie masz w głowie takiego kogoś, na którego widok robi ci się mokro, nogi się uginają i wiesz, że poszłabyś z nim do łóżka, nawet gdybyś nie wiedziała, jak ma na imię?
– Boże, Sara, ile ty masz lat? Nie znasz tego powiedzenia?
Z ładnej miski…
– Tak, znam. – Ech, chyba jej tego nie wytłumaczę… – Chodź, muszę ci go pokazać.
– O, Boże! – Gosia przewraca oczami, ale pewnie mając na uwadze to, że właśnie rzucił mnie facet, postanawia odpuścić. – No, pokaż tego boga seksu.
Ściskam ją za rękę i powoli przedzieramy się do głównej sali z barem. Dyskretnie się rozglądam i po chwili już go widzę. Właśnie odbiera od barmanki tacę z kieliszkami szampana. Odwracam się i przekrzykując muzykę, próbuję Gosi wytłumaczyć, gdzie stoi.
– Mówisz o tym wysokim brunecie? Odstawionym jak prezes na konferencję? Nie chcę cię załamać, ale… nie zapłacił rachunku i… właśnie zmierza do loży VIP. Jego wygląd i ubiór… Założę się, że jest właścicielem tej knajpy i co wieczór zalicza tu co najmniej trzy panienki. Aleś sobie wybrała! – I tak moja najlepsza przyjaciółka w jedną minutę zamieniła moją ekscytację w totalne przygnębienie.
– Dzięki! – odpowiadam załamana. – Przyznaj chociaż, że jest zajebisty.
– Mogę ocenić tylko jego tyłek, bo widziałam jak odchodził od baru i… faktycznie, wygląda na niezłe ciacho. Chodź, postawię ci jeszcze drinka.
Przy barze dołączają do nas Wojtek z Tomkiem.
– Hej, dziewczyny, jak się bawicie? – Tomek już kiepsko stoi na nogach.
– Gdzie twoja żona? – Bez ukrywanej złośliwości rzuca Gosia. No tak, syndrom zdradzonej.
– Źle się czuje, na początku ciąży podobno tak jest, nie dała się wyciągnąć.
– O, gratuluję, nie wiedzieliśmy. – Ściskam dłoń kolegi i ze szczerą troską sugeruję mu, że może powinien już do niej wrócić, bo na pewno się martwi, a on może czuć się za chwilę gorzej od niej.
Wojtek po chwili wyciąga mnie na parkiet i choć czuję się już nieco zmęczona, korzystam z okazji i podpytuję go.
– Nie wiesz, kto jest właścicielem tego klubu? – Trudno gadać na parkiecie. Właśnie zaczął się jakiś latynoamerykański hit, więc oplatam Wojtka ramionami.
– Nie pamiętam nazwiska, ale jakiś przystojny dupek, ojciec ma firmę deweloperską i kupił synkowi dla zabawy klub. Na szczęście ma mądrego menedżera i dlatego klub trzyma się całkiem nieźle, bo synalek myśli bardziej o tym, ile fajnych lasek będzie miał dziś do wyboru, niż jak zarządzać takim biznesem. – Wojtek nieźle tańczy, obejmuje mnie mocnej w tali i próbuje czegoś co przypomina sambę albo… rumbę, nie znam się. – Czemu pytasz?
– Z ciekawości. – Czuję rozczarowanie. To nie może być on. Ktoś taki nie zrobiłby na mnie takiego wrażenia. Myślałam, że mam lepszą intuicję.
– To może z ciekawości pójdziesz ze mną jutro na kolację? – Na parkiecie zaliczam obrót, a w mojej głowie: „że co?”.
– Zapraszasz mnie na randkę? – Nawet nie ukrywam zaskoczenia. Znamy się jakieś dwa lata, nigdy nie sądziłam, że się mną interesuje.
– Gosia się wygadała, że rozstałaś się z Łukaszem. Poza tym nie ma ładniejszego menedżera w tej firmie. – Dużo atrakcji jak na jeden dzień dla mnie. – Chodź, odpoczniemy. – Bierze mnie za rękę i prowadzi w stronę eleganckich sof po drugiej stronie parkietu.
– Wojtek to… yyy… zaskoczyłeś mnie… dziękuję za komplement i propozycję, ale… Boże, nie obraź się, ale znam cię jakieś dwa lata i miałeś w tym czasie z tuzin dziewczyn. Masz opinię strasznego podrywacza, a ja, no cóż, wiesz… mąż, dzieci, stabilizacja, takie tam. Chyba się nie nadaję, za nudna jestem… – Nie mam nic do stracenia, więc mówię szczerze, prostu z mostu!
– W takim stylu jeszcze nie dostałem kosza, ale rozumiem i przyjmuję do wiadomości, że… masz doła, nienawidzisz facetów i takie tam. Spróbuję cię wyciągnąć gdzieś, jak już wrócisz do normalnego świata. – Uśmiecha się beztrosko i całuje mnie w policzek. – A co do tuzina kobiet, życie jest tylko jedno, dlaczego więc nie szukać ideału.
Wojtek zostawia mnie i znika gdzieś w tłumie. Dlaczego nie szukać ideału? Nie sądziłam, że od kogoś takiego usłyszę coś, co zrobi na mnie wrażenie. Może to, co robi Wojtek, jest OK? Zmienia kobiety jak rękawiczki, bo szuka ideału, nie oszukuje ani siebie, ani drugiego człowieka, że się zmieni, że z czasem się dopasują, że wady znikną. A ja tymczasem trzymałam się kurczowo kogoś z kim nie byłam szczęśliwa, ale było mi z tym po prostu wygodnie. Trzeba mieć odwagę, żeby szukać swojego szczęścia. Może właśnie na taką odwagę zdobył się Łukasz. Tylko co ze mną? Boję się facetów, nie ufam im, często nie rozumiem, ale jednocześnie nie potrafię i nie chcę iść przez życie sama. Chciałabym czerpać z życia więcej, ale nie wiem jak. Łapię się na tym, że bezwiednie wpatruję się w szklaną ścianę boksu dla VIP-ów. Nic przez nią nie widać, ale czuję, że właśnie tam siedzi ON… Właściciel? A może jednak ktoś inny… Chyba powinnam coś zrobić, zamienić z nim chociaż kilka słów, żeby nie śnił mi się latami po nocach.
– Tu jesteś! – krzyczy mi nad uchem Gosia. – Wszędzie cię szukam. Coś się stało? Spotkałaś swój ideał? – Uśmiecha się i wiem, że jest to, wbrew pozorom, życzliwe pytanie.
– Nie, ale chyba miałeś rację. To nie jest facet dla mnie.
Idziemy jeszcze potańczyć? – Tak, najlepiej zmienić temat.
– OK, chodź. Bartek zamówił nam wszystkim taksówki na 2.00. Ja pojadę z Wojtkiem. Nie będziesz się bała sama wracać? Możemy zrobić maraton jedną taksówką.
– Nie, bez sensu jeździć w dwie strony, dam sobie radę, chodź. – Zerkam na zegarek 1.20, może jeszcze gdzieś na niego wpadnę. Cholera, nie znam człowieka i już mnie prześladuje. Muzyka jest dziś naprawdę świetna, dużo nowych hitów przeplatanych nieśmiertelnymi przebojami z ostatnich dziesięciu lat. Uwielbiam tańczyć i mimo swojego dość biznesowego stroju, czuję się seksownie i młodo. Nie rozumiem, dlaczego teraz dziewczyny tak rzadko chodzą w sukienkach, spódnicach, wszędzie tylko jeansy i jeansy. A z tego, co widzę po tańczących dookoła facetach, raczej dekolt mojej sukienki i nogi w szpilkach przykuwają uwagę. Niestety po kilkunastu minutach dobrej zabawy dostrzegam na horyzoncie „świńskiego blondyna” zmierzającego w moim kierunku i, niewiele myśląc, uciekam z parkietu. Wychodzę z tłumu i kieruję się do przestronnego korytarza prowadzącego do toalet. Od razu uderza mnie chłodne powietrze płynące od strony szatni. Przyjemne uczucie, zaciągam się świeżym mroźnym powietrzem, przymykam na sekundę oczy i gdy je otwieram, widzę na drugim końcu korytarza, dokładnie przed sobą właśnie JEGO. Rozmawia z jakimś starszym, elegancko ubranym facetem przy szatni. Zwalniam, odruchowo prostuję się i poprawiam włosy, zakładając opadające pasmo za ucho. Tak, teraz mogę mu się dokładnie przyjrzeć. Jest nienagannie ubrany: grafitowy garnitur, biała koszula, spinki przy mankietach, elegancki zegarek, jest bardzo męski. Gestykuluje, odwraca się nieznacznie w moją stronę. Dostrzegam więcej szczegółów – jego krawat przykuwa uwagę, nowoczesny deseń w mocnym fioletowym odcieniu. Odważne zestawienie, coś takiego mógł założyć tylko ktoś pewny siebie. Podaje rękę rozmówcy. Już zamierzałam opuścić wzrok, gdy niestety zostaję przyłapana na gorącym uczynku, nasze oczy spotykają się. Obniża głowę, a jego spojrzenie spod czarnych brwi robi się jeszcze głębsze. Chcę odwrócić głowę, spojrzeć gdzieś indziej, ale nie mogę. Jest tak diabelnie seksowny! Robię jeszcze dwa kroki i w momencie, gdy jego usta układają się w delikatny uśmiech, ja skręcam ciałem, łapię za klamkę i prawie wpadam do toalety.
O Boże! Patrzę w lustro i próbuję pozbierać myśli. Mam dwadzieścia osiem lat, nie jestem głupią nastolatką, jestem poważną panią menedżer w dużym banku. Dlaczego jakiś przystojny koleś, o którym nic nie wiem, robi na mnie takie wrażenie. Może za dużo wypiłam? A może podświadomie chcę szybko zapomnieć o upokorzeniu związanym z odejściem Łukasza? Nie wiem. Wiem tylko, że cholernie chciałabym go poznać. Patrzę w swoje odbicie. Niestety gorąca atmosfera na parkiecie zrobiła swoje z moimi włosami, które zamiast fal znów skręciły się w dziewczęce loki. Ale poza tym jest nieźle. Poprawiam trochę makijaż i fryzurę. Wychodzę, modląc się, abym znalazła w sobie odwagę, żeby go poznać. Niestety zamiast mojego księcia z bajki widzę Gosię i Wojtka.
– Kochana, tu jesteś! Przyjechały nasze taksówki, chodź, zbieramy się. – Gosia jest już ubrana. – Na pewno chcesz jechać sama?
– Tak, daj spokój, taksówkarze to nie jakiś gang zboczeńców. Muszę jeszcze zabrać żakiet. Idźcie już i przekażcie mojemu, żeby chwilę poczekał. – Ściskam ją serdecznie. – Dziękuję ci za wszystko, bez ciebie na pewno bym się rozsypała.
– Proszę cię, nie ma sprawy. – Całuje mnie w policzek. – Daj koniecznie znać, jak będziesz już w domu. Pa.
– Pa, Sara, pamiętaj o mojej propozycji. – Wojtek również całuje mnie w policzek, choć nie wiem, czy nie miał zamiaru gdzieś indziej.
– Cześć, będę pamiętać!
Wracam do naszego stolika, nerwowo rozglądając się po klubie. Oczywiście nigdzie go nie ma. Fuck! Pewnie wyszedł, gdy byłam w toalecie. Co za pech! A miałam go na wyciagnięcie ręki, próbował się do mnie uśmiechnąć, a ja, oczywiście, jak głupia koza, uciekłam do toalety. A teraz to już mogę tylko wrócić i popłakać sobie w domu. Biorę marynarkę i leniwie przepycham się znów w stronę szatni, zerkam raz jeszcze na boks dla VIP-ów, ale niestety nikt stamtąd nie wychodzi. Niechętnie podaję szatniarzowi numerek i zakładam płaszcz. Ostatni raz obrzucam spojrzeniem część sali i bar. Nadal nic. Trudno, to i tak na pewno nie był facet dla ciebie, Sara – pocieszam się w myślach i wychodzę na mroźne powietrze. Jest naprawdę zimno! Rozglądam się, ale nigdzie nie widzę mojej taksówki. No nie, tylko nie to! Szybkim krokiem docieram do końca ulicy, może taksówka stoi za rogiem. O, jest, pewnie nie miała, gdzie stanąć pod klubem. Przyśpieszam i w tej chwili widzę, jak para rozbawionych ludzi wchodzi do taksówki, już nie mojej, i odjeżdża. Cholera! Otwieram torebkę i wyciągam telefon. Mocne szarpnięcie za ramię wytrąca mi go jednak z rąk. Słyszę, jak głośno ląduje na chodniku. Ktoś popycha mnie na ścianę w głębi bramy, czuję mocny zapach alkoholu i papierosów. Momentalnie zaczynam się trząść z zimna i strachu. Podnoszę wzrok. O kurwa! To ten świński blondyn.
– Nie dla psa kiełbasa, tak? – rzuca mi w twarz i całym ciałem przyciska do ściany. – Zaraz sprawdzimy.
O kurwa! O Kurwa! Sara, zrób coś! Nie mogę się ruszyć, nie potrafię nawet wydobyć z siebie słowa, a jego wstrętna łapa błyskawicznie dociera pod mój płaszcz, a potem pod sukienkę i do pośladków.
– Zostaw mnie! – przeraźliwy krzyk wydobywa się z moich ust. Robi mi się gorąco. Słabo. Ten gnojek liże mnie po szyi i próbuje dostać się pod rajstopy. – Proszę, puść mnie! – krzyczę płaczliwie, ale po chwili zmieniam taktykę, błagam, bo widzę, że nie mam szans mu się wyrwać.
Jestem przerażona, a on wykręca mi rękę do tyłu i posuwa po ścianie, dalej, w głąb bramy, aż dociera do drzwi od klatki. Boże, już po mnie! Zgwałci mnie! Nie wiem, co robić! Czuję ostre szarpnięcie w drugą stronę, po czym ten gnój odrywa się ode mnie, dostaje mocne uderzenie w twarz i ląduje na kostce brukowej. Czuję, że zaraz zemdleję, czuję ból ręki, szyi i głowy. Za dużo tego… Osuwam się powoli po ścianie w dół, aż zupełnie nieświadoma znajduję się w czyichś ramionach.
– Już dobrze… spokojnie – słyszę ciepły szept. – Nic ci nie jest? Wezwać karetkę?
– Nie – odpowiadam resztką sił.
Odwracam głowę, zerkam na ziemię, ale tamtego już nie ma.
– Uciekł, już wszystko OK – znów ciepły męski głos. Podnoszę głowę i o mało z powrotem nie mdleję. O Boże, to ON! Jednak jest moim księciem z bajki! Nie wierzę własnym oczom.
– Dlaczego jesteś tu sama?! – Chyba dostaję burę…
– Moja taksówka… chyba ktoś nią odjechał. – Próbuję się uspokoić.
– A twoi znajomi? Zostawili cię tu samą?!
– Nie, wróciłam się po żakiet i… mojej taksówki już nie było i… – Spotkało mnie to wszystko, bo koniecznie chciałam cię jeszcze zobaczyć.
– Już OK, chodź, odwiozę cię do domu. – Rusza, obejmując mnie delikatnie ramieniem, a po chwili podnosi z ziemi mój telefon. – Na pewno dobrze się czujesz?
– Tak… dzięki tobie tak. – Przystaję na chwilę, a on błyskawicznie zatrzymuje się i zaniepokojony patrzy mi w oczy. – Dziękuję.
– Nie ma za co. Chodź, samochód mam przed wejściem. Po chwili zatrzymujemy się przed czarną toyotą, chyba avensis, ale nie jestem pewna, nie znam się na samochodach. I nagle dociera do mnie, że przecież zupełnie go nie znam. Mam tak po prostu wsiąść do samochodu? Owszem, uratował mnie przed tym gnojkiem, ale… może on też czekał na mnie pod tym klubem? Ogrania mnie znów nieprzyjemne uczucie. Otwiera mi drzwi, a ja cofam się o krok.
– Przepraszam. – Staje przede mną. – Nie przedstawiłem się. – Chyba czyta w moich myślach. – Sebastian Król. – Podaje mi rękę. O Boże, Król?! Czyli nie książę. Uśmiecham się mimowolnie.
– Sara. Sara Adamczyk. – Podaję mu swoją zmarzniętą dłoń i od razu czuję dziwny, nieopisany prąd między nami. O rany! Już wiem, że nie odmówię mu odwiezienia nawet, gdyby okazał się psychopatą.
– Pozwolisz, że odwiozę cię do domu? Samotna kobieta w nocnej taksówce to nie jest dobry pomysł.
– OK, dziękuję. Mieszkam na Targówku. – Wsiadam do środka, on zajmuje miejsce i powoli rusza spod klubu.
Przez chwilę milczymy. Nie wiem, co powiedzieć, obok mnie siedzi mój ideał faceta, który na dodatek okazał się wybawicielem i gentelmanem, a ja naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Nie mogę przecież w kółko mówić „dziękuję”. Na szczęście to on przerywa tę niezręczną ciszę.
– Wszystko w porządku? – pyta i zerka na mnie z troską.
– Już tak… mam nauczkę do końca życia.
– Nigdy nie zostawaj w takich miejscach sama w nocy… miałaś szczęście, ledwo cię usłyszałem. Bardziej zaniepokoił mnie telefon na chodniku.
– Jesteś właścicielem tego klubu? – Czy ja naprawdę odważyłam się to powiedzieć? I od razu proszę w duchu, aby odpowiedź nie była twierdząca.
– Nie. – Uśmiecha się. – Skąd ci to przyszło do głowy?
– Sama nie wiem… Twój strój…
– Ty też nie jesteś ubrana w klubowym stylu, taka kobieca mała czarna chyba bardziej nadaje się na kolację przy świecach. – Wow! Potrójne wow! Moje szczęście wybucha głośno w środku! Nie jest podrywającym panienki właścicielem klubu, wie, co znaczy mała czarna i powiedział coś o kolacji przy świecach. – Miałem tam spotkanie biznesowe, żegnałem się z szefami poprzedniej firmy. Kurtuazyjne spotkanie, które niestety nieco się przedłużyło. A ty? Chyba nie często tam chodzisz?
– Nie, byłam z przyjaciółmi z pracy. Oblewaliśmy wyniki, a ja tak naprawdę trochę opijałam rozstanie z chłopakiem. – O rany, niepotrzebnie to palnęłam. Chociaż, może dobrze… Przynajmniej wie, że jestem sama.
– Długi związek? Oczywiście jeśli mogę zapytać.
– Tak i nie… znamy się bardzo długo. Ale niedawno wróciliśmy do siebie po rocznej przerwie i to nie był dobry pomysł. Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
– Nie zgadzam się z tym. – O! – To zależy, dlaczego wyszliśmy poprzednio. Może potrzebowaliśmy czasu, aby nauczyć się dobrze w tej rzece pływać. Ale jeśli wracamy, bo tak nam wygodniej i nie mamy siły szukać swojego szczęścia, to faktycznie nie ma to szans powodzenia.
– Trafnie ujęte. O, teraz na rondzie skręć w prawo i dalej prosto. – Zaczynam żałować, że nie mieszkam w Gdańsku. Tutaj światła są o tej porze wyłączone, dlatego przejechaliśmy centrum zdecydowanie za szybko. Za chwilę będziemy już pod moim blokiem, a ja wcale nie chcę się z nim rozstawać.
– Dobrze zrozumiałam – zmieniasz pracę? – Chyba pora na bezpieczniejszy temat.
– Tak, ale nie lubię rozmawiać o pracy. Przepraszam. Masz śliczne imię, bardzo charakterystyczne. – No tak, teraz on zmienia temat…
– Dziękuję, kiedyś go nie lubiłam, podobnie jak moich loków… ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Za to ty masz dość charakterystyczne nazwisko.
Uśmiecha się i jego dołeczki w pełnej krasie ukazują się na policzkach.
– Myślę, że gorzej z tym nazwiskiem czuje się kobieta, niestety nie odmienia się do formy „Królowa”. – I znów się uśmiecha. Myślę sobie: E tam! Sara Król – nie przeszkadzało by mi.
– To jest to osiedle. – Wskazuję bez entuzjazmu. – Tu jest wejście. Zatrzymaj się przed portiernią.
– OK, jeśli pozwolisz, poczekam tu, aż bezpiecznie dotrzesz do domu.
Parkuje, gasi silnik i wychodzi otworzyć mi drzwi. Dawno tego nikt nie robił. Wychodzę z samochodu, a serce zaczyna walić mi jak oszalałe.
– Bardzo miło było cię poznać. – Znów podaje mi rękę, tak jakby nie mógł porwać mnie w ramiona i całować do utraty tchu.
– Ciebie również – odpowiadam grzecznie i czuję, jak grunt usuwa mi się spod nóg. I co teraz? Mam się po prostu odwrócić i iść do domu?!
Niestety tak właśnie muszę zrobić. Sebastian stoi obok samochodu, uśmiecha się lekko i w absolutnie jakikolwiek sposób nie daje mi do zrozumienia, że nasza znajomość mogłaby trwać choć chwilę dłużej. Odwracam się i niepewnie ruszam w kierunku furtki i śpiącego portiera. Już mam wstukać kod na klawiaturze, gdy nagle dostaje olśnienia. Zrób coś, Sara! Twój ruch! Odwracam się i widzę mojego księcia z bajki opartego o drzwi samochodu z założonymi rękami, wpatrującego się we mnie zabójczo czarnymi oczami spod opuszczonych brwi. Boże, wygląda jak model z katalogu. Nie mogę mu pozwolić odejść.
– Sebastian, czy… mogę ci się jakoś odwdzięczyć… naprawdę wiele dziś dla mnie zrobiłeś. Gdyby nie ty… – Patrzę na niego błagalnie. Proszę, proszę zaproponuj kolację, obiad, seks, cokolwiek!
– Naprawdę, nie trzeba. – Uśmiecha się słodko, a ja ze wstydu zapadam się pod ziemię.
– W takim razie… dziękuję jeszcze raz… za wszystko. – Odwracam się, trzęsącą ręką wstukuję kod. Nie oglądając się za siebie, szybkim krokiem wchodzę na podwórko, skręcam, wchodzę do klatki i już po chwili siedzę w ubraniu na podłodze oparta o wejściowe drzwi i po prostu ryczę.
Kurwa! Co za fatalny dzień! W pracy harówka, w domu rzuca mnie chłopak, pod knajpą jakiś gnojek chce mnie zgwałcić, a facet moich marzeń najpierw mnie ratuje, a potem normalnie daje mi kosza. I to ostatnie, o dziwo, jest z tego wszystkiego najbardziej przygnębiające. Boże, Sara! Coś ty sobie wyobrażała? Że taki przystojniak padnie przed tobą na kolana i będzie błagał o randkę? Po prostu był w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Gdybyś go interesowała, próbowałby cię poznać w klubie, a przecież wyszedł. Uderzam tyłem głowy w drzwi. Jestem wściekła, na niego, na siebie, na Łukasza, na tę cholerną pracę, na tę kanalię spod klubu… wściekła i tak potwornie samotna. Moje życie osobiste się zawaliło, moja samoocena spadła do zera i została mi tylko ta pieprzona korporacja, plany i wyniki i na razie nic więcej. Patrzę na zegarek. Jest 3.25 – najsmutniejsza godzina w tym roku.