Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie - ebook
Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 kwietnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie - ebook
Hervé Ghesquière, francuski korespondent wojenny zawsze dociera do serca konfliktu. Kiedy w 1992 roku relacjonował wydarzenia z ogarniętej wojną Jugosławii był świadkiem makabrycznych wydarzeń, które odcisnęły na nim niezatarte piętno.
Po dwudziestu latach powraca do Bośni, by z właściwą sobie dziennikarską dociekliwością badać, co tak naprawdę się wydarzyło i przewidzieć, jaka przyszłość czeka ten kraj. Przemierza cały region rozmawiając z Muzułmanami bośniackimi, Serbami i Chorwatami, by zrozumieć, jak dziś radzą sobie z przeszłością. Ghesquière nie ukrywa emocjonalnego zaangażowania w historie swoich rozmówców, relacjonuje je tak, jakby rozgrywały się na naszych oczach. Sugestywne opisy miast i miasteczek Bośni i Hercegowiny przeplatają się z opowieściami ludzi uwikłanych w historię konfliktu.
Autor szuka odpowiedzi na pytanie czy jest możliwe pokojowe współistnienie trzech narodów, które dwie dekady temu dopuszczały się wzajemnych okrucieństw i najgorszych zbrodni. Wskazuje tlący się ciągle nacjonalizm i radykalizm religijny jako zagrożenie dla tego młodego państwa.
Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie to reporterski zapis podróży, dotykający wciąż jeszcze bolących miejsc, niewygodnych prawd i przemilczanych faktów. Dzięki tej książce możemy je odkryć i zrozumieć.
HERVÉ GHESQUIÈRE (ur. w 1963 r., zm. 2017) pracował jako korespondent wojenny dla France 2. Relacjonował wiele konfliktów, między innymi w byłej Jugosławii, Kambodży, Rwandzie, Irlandii Północnej, Iraku i Afganistanie. Obecnie pracuje dla programu Envoyé spécial.
Fragment:
„Zastanawiam się, jakie sekrety skrywają dusze tych mężczyzn. Czy widzieli zbrodnie wojenne, czy sami w nich uczestniczyli? Czy byli świadkami lub sprawcami czystki etnicznej? Zastanawia mnie to ciągłe zaprzeczanie i deformowanie przeszłości, zarówno w Fočy, jak i w Bratunacu. Bez wątpienia w tym konflikcie nic nie jest tylko białe albo tylko czarne, bo do wojny, jak do tanga, trzeba dwojga. Długie, szczegółowe śledztwa doprowadziły jednak do ujawnienia bezsprzecznych faktów, okrucieństw i masakr na wielką skalę. Tymczasem ponad dwadzieścia lat po wojnie mam do czynienia z milczeniem albo, co gorsza, z kłamstwem.
Po trzecim kieliszku śliwowicy szykuję się do wyjścia, kiedy Srđan rzuca:
− Możliwe, że będzie nowa wojna. Bałkany są beczką prochu, a Muzułmanie czują się tu bardziej tureccy niż Turcy.
Podmuch świeżego powietrza z ulicy chłoszcze moją twarz i budzi neurony uśpione alkoholem i papierosowym dymem. Myślę o zdaniu mówiącym o zagrożeniu i wyobrażam sobie, że każdego dnia tych dwóch czetników wraz z grupką kolegów snuje w tym zadymionym biurze wojenne opowieści.
Przyszłość nie rysuje się różowo”.
Po dwudziestu latach powraca do Bośni, by z właściwą sobie dziennikarską dociekliwością badać, co tak naprawdę się wydarzyło i przewidzieć, jaka przyszłość czeka ten kraj. Przemierza cały region rozmawiając z Muzułmanami bośniackimi, Serbami i Chorwatami, by zrozumieć, jak dziś radzą sobie z przeszłością. Ghesquière nie ukrywa emocjonalnego zaangażowania w historie swoich rozmówców, relacjonuje je tak, jakby rozgrywały się na naszych oczach. Sugestywne opisy miast i miasteczek Bośni i Hercegowiny przeplatają się z opowieściami ludzi uwikłanych w historię konfliktu.
Autor szuka odpowiedzi na pytanie czy jest możliwe pokojowe współistnienie trzech narodów, które dwie dekady temu dopuszczały się wzajemnych okrucieństw i najgorszych zbrodni. Wskazuje tlący się ciągle nacjonalizm i radykalizm religijny jako zagrożenie dla tego młodego państwa.
Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie to reporterski zapis podróży, dotykający wciąż jeszcze bolących miejsc, niewygodnych prawd i przemilczanych faktów. Dzięki tej książce możemy je odkryć i zrozumieć.
HERVÉ GHESQUIÈRE (ur. w 1963 r., zm. 2017) pracował jako korespondent wojenny dla France 2. Relacjonował wiele konfliktów, między innymi w byłej Jugosławii, Kambodży, Rwandzie, Irlandii Północnej, Iraku i Afganistanie. Obecnie pracuje dla programu Envoyé spécial.
W 2009 roku jako jeden z dwóch francuskich dziennikarzy został porwany przez talibów w Afganistanie i spędził w niewoli prawie półtora roku. Na bazie przeżyć z tamtego okresu w 2012 roku wydał opowiadanie zatytułowane 547 Jours. Jego dziadkowie byli polskimi emigrantami, a matka Janina Jankowiak urodziła się w okolicach Poznania. Od 1992 roku wielokrotnie bywał w Polsce jako dziennikarz i podróżował po całym kraju.
Zmarł w lipcu 2017 r.
Fragment:
„Zastanawiam się, jakie sekrety skrywają dusze tych mężczyzn. Czy widzieli zbrodnie wojenne, czy sami w nich uczestniczyli? Czy byli świadkami lub sprawcami czystki etnicznej? Zastanawia mnie to ciągłe zaprzeczanie i deformowanie przeszłości, zarówno w Fočy, jak i w Bratunacu. Bez wątpienia w tym konflikcie nic nie jest tylko białe albo tylko czarne, bo do wojny, jak do tanga, trzeba dwojga. Długie, szczegółowe śledztwa doprowadziły jednak do ujawnienia bezsprzecznych faktów, okrucieństw i masakr na wielką skalę. Tymczasem ponad dwadzieścia lat po wojnie mam do czynienia z milczeniem albo, co gorsza, z kłamstwem.
Po trzecim kieliszku śliwowicy szykuję się do wyjścia, kiedy Srđan rzuca:
− Możliwe, że będzie nowa wojna. Bałkany są beczką prochu, a Muzułmanie czują się tu bardziej tureccy niż Turcy.
Podmuch świeżego powietrza z ulicy chłoszcze moją twarz i budzi neurony uśpione alkoholem i papierosowym dymem. Myślę o zdaniu mówiącym o zagrożeniu i wyobrażam sobie, że każdego dnia tych dwóch czetników wraz z grupką kolegów snuje w tym zadymionym biurze wojenne opowieści.
Przyszłość nie rysuje się różowo”.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-233-7402-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Widziałem na żywo wydarzenia, które przeszły do historii. Jugosławię konającą we krwi. Najpierw w Chorwacji latem 1991 roku, rok później w Bośni.
Sarajewo było oblężone niczym średniowieczne miasto. Mężczyźni, kobiety i dzieci ginęli ze względu na swoją narodowość i wyznanie. Europa nie widziała czegoś takiego od 1945 roku.
Wojna trafiła na pierwsze strony gazet i do czołówek programów informacyjnych. Działo się to w sercu Starego Kontynentu, dwie godziny lotu od Paryża.
Bilans sporządzony pod koniec 1995 roku, kiedy wreszcie nastał pokój, okazał się tragiczny – ponad sto tysięcy ofiar śmiertelnych, dwa miliony wysiedlonych przy liczbie ludności sięgającej początkowo czterech milionów.
Dzisiejsze media są szybkie, jedna informacja goni drugą. Od tego czasu doszło do konfliktów w Czeczenii, Kosowie, Afganistanie, Iraku, Libii, Mali, Syrii... Bośnia przestała zaprzątać myśli polityków, dziennikarzy i zwykłych ludzi.
Poszedłem za ich przykładem, też pochłonęły mnie nowe pola bitewne, ale schowane w głębi duszy wspomnienie okaleczonego Sarajewa nie przestawało mnie prześladować. Po ujawnieniu tylu okrucieństw, zebraniu świadectw nieszczęścia i rozpaczy tak wielu rodzin musiałem powrócić do miasta, które odcisnęło na mnie piętno wojny.
Decydujące okazało się zdarzenie, do którego doszło w da-lekich afgańskich górach, na dnie dołu, w którym gniłem w niewoli u talibów od ponad półtora roku. Przy życiu trzymało mnie wtedy małe radyjko. Wiosną 2011 roku usłyszałem o aresztowaniu serbskiego generała Ratka Mladicia, „rzeźnika Bałkanów”, odpowiedzialnego za masakrę w Srebrenicy w lipcu 1995 roku, w której śmierć poniosło ponad osiem tysięcy ludzi.
Jego schwytanie stało się impulsem do działania. Tego wieczoru zrozumiałem, że jeśli pewnego dnia porywacze mnie uwolnią, to wrócę do Bośni, aby zobaczyć, jak się zmieniła, aby przyjrzeć się jej ranom i bliznom, poznać jej troski i nadzieje.
Obawiam się, że Sarajewo zawsze będzie toczyła ta sama podstępna choroba, rak rozumu, epidemia szaleństwa – nacjonalizm, który już wielokrotnie pogrążał ją w otchłani tragedii.
Przed dwudziestoma laty Unia Europejska była jeszcze atrakcyjna, mogła się pochwalić stosunkowo spójną strukturą i pewną otwartością umysłów. Dziś jednak granice są zamykane, strefa Schengen staje się coraz bardziej teoretyczna, a straż graniczna i policja wracają na dawne posterunki pod pretekstem presji migracyjnej i zagrożenia terrorystycznego.
Co zostało z europejskich ideałów, z obietnic budowy jednocześnie silnego, zjednoczonego i braterskiego kontynentu? Gdzie się podziały marzenia o sprawiedliwym i tolerancyjnym społeczeństwie?
Utopia ustąpiła miejsca reakcyjnym, nacjonalistycznym i rasistowskim dyskursom, które rodzą nienawiść. Strach przed drugim człowiekiem wyparł życzliwość. Każdy zamyka się u siebie na cztery spusty, nieufny i agresywny. Obcy jest demonizowany i jawi się jako zło absolutne. Budowa murów ma stworzyć iluzję ochrony ludności przed domniemanymi najeźdźcami i hordami barbarzyńców. Dom zwany Europą barykaduje się, a wszędzie kwitnie populizm – w Polsce i na Węgrzech, w Katalonii i w Szkocji, we Francji i w Szwajcarii, w Anglii i w Skandynawii. Europa nie zdaje sobie sprawy, że nacjonalizm nigdy nie był rozwiązaniem, lecz chimerą, która strąca w otchłań.
Jeśli pewnego dnia Europejczycy raczą spojrzeć raz jeszcze na Sarajewo i Bośnię, być może dostrzegą nieszczęście i katastrofę.1. Prorocze spotkanie
Osaczałem Radovana Karadżicia od kilku dni, ale nie udało mi się do niego zbliżyć. Był kwiecień 1992 roku, kilka dni przed wybuchem wojny.
Polityczny przywódca bośniackich Serbów opuścił swoje komfortowe mieszkanie w centrum Sarajewa i wyjechał do uzdrowiska Ilidža, kilkanaście kilometrów od stolicy. Zatrzymał się w przestarzałym hotelu stojącym pośród okazałych stuletnich drzew, zasadzonych przez Austriaków pod koniec XIX wieku, kiedy niepodzielnie władali tym regionem. Dwaj doradcy i ochroniarze o podejrzliwym spojrzeniu nie odstępowali Karadżicia na krok.
Chciałem przeprowadzić wywiad dla France Inter, radia, z którym wówczas współpracowałem. Aby zwiększyć szanse na spotkanie, zatrzymałem się w tym samym hotelu. Po tygodniu pilnego obserwowania każdego jego ruchu udało mi się przechytrzyć jego świtę i zaczepić go w głównym holu.
Początkowo Karadżić był zaskoczony moją zuchwałością, ale powiedział, że mogę pójść za nim. Był uśmiechnięty i uprzejmy, zaczęliśmy rozmawiać po angielsku. Przyciągał uwagę swoim wyglądem fizycznym, wysoki, barczysty mężczyzna o płomiennym spojrzeniu, z rozwichrzoną siwą czupryną przypominającą lwią grzywę. Ostatecznie docenił mój tupet i upór, może dlatego, że sam nałogowo grał w pokera i szachy.
Na ogromnym stole rozłożona była wielka mapa. Karadżić wziął ołówek i zacząć kreślić długie linie. Na moich oczach rysował Bośnię ze swoich marzeń, czysty etnicznie kraj, którego 60% zajmowaliby Serbowie. Beznamiętnie przesuwał narody niczym zwykłe pionki na szachownicy, wydawało się, że ma przed sobą jedną z gier strategicznych, które wyciąga się w deszczowe dni. Potem wyjaśnił mi rzeczowo, że jego plan jest możliwy do zrealizowania.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że każda z tych kresek przełoży się na tysiące złamanych istnień, rozdzielone rodziny i doły przepełnione trupami. Karadżić palił się do przebudowy Bałkanów tylko po to, aby stworzyć „Wielką Serbię” i przejść do historii. Patrzył na mnie oczami szaleńca, dumny ze swojego przyszłego „dzieła”.
By przybliżyć czyjąś postać, trzeba pochylić się przez chwilę nad historią jej życia. Radovan Karadżić urodził się w czerwcu 1945 roku w Czarnogórze. Jego ojciec był czetnikiem, członkiem serbskiej partyzantki monarchistycznej reprezentującej nacjonalistyczne poglądy; został ranny, a potem uwięziony przez zwolenników Tity. To dlatego rodzina Karadżicia nigdy nie zaakceptowała wielonarodowej Jugosławii.
Po ukończeniu liceum Karadżić poszedł na studia w Sarajewie, aby zostać psychiatrą. W latach osiemdziesiątych wpadł w szpony nacjonalizmu, a w 1990 roku założył Serbską Partię Demokratyczną.
Wiedziałem, że w młodości był też poetą, szczególnie upodobał sobie epickie teksty ku chwale Serbii. Te kilka wersów ułożonych przed wybuchem konfliktu można uznać za prorocze:
Narodziłem się, by żyć bez grobu
To ludzkie ciało nigdy nie umrze
Nie urodziło się tylko po to, by wąchać kwiaty
Lecz by podpalać, zabijać i obracać w perzynę...
Tamtego dnia stałem na wprost tyrana, który czekał na realizację swoich diabelskich planów, ale naiwnie miałem nadzieję, że jego piekielna wizja nigdy się nie ziści.
Polityczny dyskurs Radovana Karadżicia był jasny:
− Serbowie są narodem wojowników. Jeśli Muzułmanie1 nie będą uważać, to mogą przestać istnieć2.
1 Boszniacy są też określani mianem Muzułmanów.
2 Autor używa określeń „Boszniak” i „Muzułmanin” zamiennie. Należy odróżnić określenie „Bośniak” (Bosanac) od „Boszniak” (Bošnjak). Pierwszy termin odnosi się do obywatela Bośni i Hercegowiny, bez względu na jego narodowość czy wyznanie, drugi oznacza mieszkańca Bośni i Hercegowiny deklarującego przynależność do islamu i narodowość boszniacką (w odróżnieniu od serbskiej i chorwackiej). Określenie „Muzułmanie” (pisane wielką literą) odnosi się do zislamizowanej ludności zamieszkującej tereny nieistniejącej już Jugosławii, która w 1974 roku została oficjalnie uznana przez komunistyczne władze za odrębny naród (pełne brzmienie określenia: „Muzułmanie w sensie narodowym”). Wyznawców islamu zamieszkujących Bośnię określa się też mianem „bośniackich muzułmanów” (przyp. tłum.).
Nikt jednak nie sprzeciwił się jego potwornemu szaleństwu, ani Europa, ani Ameryka, ani tym bardziej Organizacja Narodów Zjednoczonych. Ze strachu przed koniecznością wojskowej interwencji, z obawy przed pogrążeniem się w niekończącym się chaosie, w straszliwym bagnie, przez blisko cztery lata wszyscy biernie patrzyli, jak Bośnia rozpada się i niszczeje. Społeczność międzynarodowa słono zapłaciła za to tchórzostwo; zgubne przede wszystkim dla jednego narodu.
Widziałem na żywo wydarzenia, które przeszły do historii. Jugosławię konającą we krwi. Najpierw w Chorwacji latem 1991 roku, rok później w Bośni.
Sarajewo było oblężone niczym średniowieczne miasto. Mężczyźni, kobiety i dzieci ginęli ze względu na swoją narodowość i wyznanie. Europa nie widziała czegoś takiego od 1945 roku.
Wojna trafiła na pierwsze strony gazet i do czołówek programów informacyjnych. Działo się to w sercu Starego Kontynentu, dwie godziny lotu od Paryża.
Bilans sporządzony pod koniec 1995 roku, kiedy wreszcie nastał pokój, okazał się tragiczny – ponad sto tysięcy ofiar śmiertelnych, dwa miliony wysiedlonych przy liczbie ludności sięgającej początkowo czterech milionów.
Dzisiejsze media są szybkie, jedna informacja goni drugą. Od tego czasu doszło do konfliktów w Czeczenii, Kosowie, Afganistanie, Iraku, Libii, Mali, Syrii... Bośnia przestała zaprzątać myśli polityków, dziennikarzy i zwykłych ludzi.
Poszedłem za ich przykładem, też pochłonęły mnie nowe pola bitewne, ale schowane w głębi duszy wspomnienie okaleczonego Sarajewa nie przestawało mnie prześladować. Po ujawnieniu tylu okrucieństw, zebraniu świadectw nieszczęścia i rozpaczy tak wielu rodzin musiałem powrócić do miasta, które odcisnęło na mnie piętno wojny.
Decydujące okazało się zdarzenie, do którego doszło w da-lekich afgańskich górach, na dnie dołu, w którym gniłem w niewoli u talibów od ponad półtora roku. Przy życiu trzymało mnie wtedy małe radyjko. Wiosną 2011 roku usłyszałem o aresztowaniu serbskiego generała Ratka Mladicia, „rzeźnika Bałkanów”, odpowiedzialnego za masakrę w Srebrenicy w lipcu 1995 roku, w której śmierć poniosło ponad osiem tysięcy ludzi.
Jego schwytanie stało się impulsem do działania. Tego wieczoru zrozumiałem, że jeśli pewnego dnia porywacze mnie uwolnią, to wrócę do Bośni, aby zobaczyć, jak się zmieniła, aby przyjrzeć się jej ranom i bliznom, poznać jej troski i nadzieje.
Obawiam się, że Sarajewo zawsze będzie toczyła ta sama podstępna choroba, rak rozumu, epidemia szaleństwa – nacjonalizm, który już wielokrotnie pogrążał ją w otchłani tragedii.
Przed dwudziestoma laty Unia Europejska była jeszcze atrakcyjna, mogła się pochwalić stosunkowo spójną strukturą i pewną otwartością umysłów. Dziś jednak granice są zamykane, strefa Schengen staje się coraz bardziej teoretyczna, a straż graniczna i policja wracają na dawne posterunki pod pretekstem presji migracyjnej i zagrożenia terrorystycznego.
Co zostało z europejskich ideałów, z obietnic budowy jednocześnie silnego, zjednoczonego i braterskiego kontynentu? Gdzie się podziały marzenia o sprawiedliwym i tolerancyjnym społeczeństwie?
Utopia ustąpiła miejsca reakcyjnym, nacjonalistycznym i rasistowskim dyskursom, które rodzą nienawiść. Strach przed drugim człowiekiem wyparł życzliwość. Każdy zamyka się u siebie na cztery spusty, nieufny i agresywny. Obcy jest demonizowany i jawi się jako zło absolutne. Budowa murów ma stworzyć iluzję ochrony ludności przed domniemanymi najeźdźcami i hordami barbarzyńców. Dom zwany Europą barykaduje się, a wszędzie kwitnie populizm – w Polsce i na Węgrzech, w Katalonii i w Szkocji, we Francji i w Szwajcarii, w Anglii i w Skandynawii. Europa nie zdaje sobie sprawy, że nacjonalizm nigdy nie był rozwiązaniem, lecz chimerą, która strąca w otchłań.
Jeśli pewnego dnia Europejczycy raczą spojrzeć raz jeszcze na Sarajewo i Bośnię, być może dostrzegą nieszczęście i katastrofę.1. Prorocze spotkanie
Osaczałem Radovana Karadżicia od kilku dni, ale nie udało mi się do niego zbliżyć. Był kwiecień 1992 roku, kilka dni przed wybuchem wojny.
Polityczny przywódca bośniackich Serbów opuścił swoje komfortowe mieszkanie w centrum Sarajewa i wyjechał do uzdrowiska Ilidža, kilkanaście kilometrów od stolicy. Zatrzymał się w przestarzałym hotelu stojącym pośród okazałych stuletnich drzew, zasadzonych przez Austriaków pod koniec XIX wieku, kiedy niepodzielnie władali tym regionem. Dwaj doradcy i ochroniarze o podejrzliwym spojrzeniu nie odstępowali Karadżicia na krok.
Chciałem przeprowadzić wywiad dla France Inter, radia, z którym wówczas współpracowałem. Aby zwiększyć szanse na spotkanie, zatrzymałem się w tym samym hotelu. Po tygodniu pilnego obserwowania każdego jego ruchu udało mi się przechytrzyć jego świtę i zaczepić go w głównym holu.
Początkowo Karadżić był zaskoczony moją zuchwałością, ale powiedział, że mogę pójść za nim. Był uśmiechnięty i uprzejmy, zaczęliśmy rozmawiać po angielsku. Przyciągał uwagę swoim wyglądem fizycznym, wysoki, barczysty mężczyzna o płomiennym spojrzeniu, z rozwichrzoną siwą czupryną przypominającą lwią grzywę. Ostatecznie docenił mój tupet i upór, może dlatego, że sam nałogowo grał w pokera i szachy.
Na ogromnym stole rozłożona była wielka mapa. Karadżić wziął ołówek i zacząć kreślić długie linie. Na moich oczach rysował Bośnię ze swoich marzeń, czysty etnicznie kraj, którego 60% zajmowaliby Serbowie. Beznamiętnie przesuwał narody niczym zwykłe pionki na szachownicy, wydawało się, że ma przed sobą jedną z gier strategicznych, które wyciąga się w deszczowe dni. Potem wyjaśnił mi rzeczowo, że jego plan jest możliwy do zrealizowania.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że każda z tych kresek przełoży się na tysiące złamanych istnień, rozdzielone rodziny i doły przepełnione trupami. Karadżić palił się do przebudowy Bałkanów tylko po to, aby stworzyć „Wielką Serbię” i przejść do historii. Patrzył na mnie oczami szaleńca, dumny ze swojego przyszłego „dzieła”.
By przybliżyć czyjąś postać, trzeba pochylić się przez chwilę nad historią jej życia. Radovan Karadżić urodził się w czerwcu 1945 roku w Czarnogórze. Jego ojciec był czetnikiem, członkiem serbskiej partyzantki monarchistycznej reprezentującej nacjonalistyczne poglądy; został ranny, a potem uwięziony przez zwolenników Tity. To dlatego rodzina Karadżicia nigdy nie zaakceptowała wielonarodowej Jugosławii.
Po ukończeniu liceum Karadżić poszedł na studia w Sarajewie, aby zostać psychiatrą. W latach osiemdziesiątych wpadł w szpony nacjonalizmu, a w 1990 roku założył Serbską Partię Demokratyczną.
Wiedziałem, że w młodości był też poetą, szczególnie upodobał sobie epickie teksty ku chwale Serbii. Te kilka wersów ułożonych przed wybuchem konfliktu można uznać za prorocze:
Narodziłem się, by żyć bez grobu
To ludzkie ciało nigdy nie umrze
Nie urodziło się tylko po to, by wąchać kwiaty
Lecz by podpalać, zabijać i obracać w perzynę...
Tamtego dnia stałem na wprost tyrana, który czekał na realizację swoich diabelskich planów, ale naiwnie miałem nadzieję, że jego piekielna wizja nigdy się nie ziści.
Polityczny dyskurs Radovana Karadżicia był jasny:
− Serbowie są narodem wojowników. Jeśli Muzułmanie1 nie będą uważać, to mogą przestać istnieć2.
1 Boszniacy są też określani mianem Muzułmanów.
2 Autor używa określeń „Boszniak” i „Muzułmanin” zamiennie. Należy odróżnić określenie „Bośniak” (Bosanac) od „Boszniak” (Bošnjak). Pierwszy termin odnosi się do obywatela Bośni i Hercegowiny, bez względu na jego narodowość czy wyznanie, drugi oznacza mieszkańca Bośni i Hercegowiny deklarującego przynależność do islamu i narodowość boszniacką (w odróżnieniu od serbskiej i chorwackiej). Określenie „Muzułmanie” (pisane wielką literą) odnosi się do zislamizowanej ludności zamieszkującej tereny nieistniejącej już Jugosławii, która w 1974 roku została oficjalnie uznana przez komunistyczne władze za odrębny naród (pełne brzmienie określenia: „Muzułmanie w sensie narodowym”). Wyznawców islamu zamieszkujących Bośnię określa się też mianem „bośniackich muzułmanów” (przyp. tłum.).
Nikt jednak nie sprzeciwił się jego potwornemu szaleństwu, ani Europa, ani Ameryka, ani tym bardziej Organizacja Narodów Zjednoczonych. Ze strachu przed koniecznością wojskowej interwencji, z obawy przed pogrążeniem się w niekończącym się chaosie, w straszliwym bagnie, przez blisko cztery lata wszyscy biernie patrzyli, jak Bośnia rozpada się i niszczeje. Społeczność międzynarodowa słono zapłaciła za to tchórzostwo; zgubne przede wszystkim dla jednego narodu.
więcej..