- promocja
- W empik go
Save you - ebook
Save you - ebook
Kiedy Ruby widzi Jamesa pijanego, zaćpanego i na dodatek w objęciach Elaine, jej świat wali się w gruzy. Nie wie, że James usiłuje uporać się z gigantyczną tragedią – jego matka nagle zmarła, a ojciec zabronił mu mówić o tym komukolwiek, póki nie ukaże się oficjalna informacja.
Ruby jest w rozsypce, James ucieka od rzeczywistości, podczas gdy jego siostra usiłuje się w tym wszystkim jakoś odnaleźć, by ratować brata i nową przyjaciółkę.
James uparcie stara się odzyskać Ruby. Oboje zdają sobie sprawę, że to, co się między nimi wydarzyło, było za szybko, za mocno, za nagle – i teraz, powoli, poznają się od nowa. I kiedy wydaje się już, że wszystko jest na najlepszej drodze, że happy end dla tej pary jest tuż-tuż… ojciec Jamesa, chcąc raz na zawsze pozbyć się Ruby, przesyła dyrektorowi Maxton Hall podrasowane zdjęcia Ruby i Grahama, nauczyciela, z którym ich przyjaciółka Lydia jest w ciąży. Ojciec Jamesa chce skompromitować dziewczynę, wykreślić ją z życia syna, nie zdając sobie sprawy, jak poważne konsekwencje jego czyn będzie miał dla całej rodziny…
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7686-803-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ruby
Ember po raz kolejny puka do moich drzwi.
Nie mam siły kazać jej odejść. Rozumiem, że się o mnie martwi, ale po prostu nie jestem w stanie wziąć się w garść, nie mam też ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Nawet jeżeli tym kimś jest moja siostra.
– Ruby, dzwoni Lin.
Marszczę czoło, odsuwam kołdrę od twarzy i przewracam się na drugi bok. Ember stoi przy moim łóżku i wyciąga w moją stronę dłoń z telefonem. Podejrzliwie mrużę oczy. Z moim telefonem. A na wyświetlaczu widnieje imię Lin.
– Wzięłaś moją komórkę? – pytam z niedowierzaniem. Czuję, że gdzieś w głębi mnie wzbiera oburzenie, ale znika równie szybko, jak się pojawiło. Ostatnio moje ciało jest jak czarna dziura, która pochłania wszelkie emocje, zanim w ogóle zdołają przebić się na powierzchnię.
Nic tak naprawdę do mnie nie dociera, nie mam na nic ochoty. Wstanie z łóżka wymaga tyle samo wysiłku, co przebiegnięcie maratonu. Od trzech dni nie zeszłam na parter. Odkąd dostałam się do liceum Maxton Hall, nie opuściłam ani jednego dnia lekcji, ale teraz sama myśl, że miałabym wziąć prysznic, ubrać się i spędzić wśród ludzi sześć do dziesięciu godzin, mnie przytłacza. Że już nie wspomnę o tym, że nie zniosłabym widoku Jamesa. Gdybym stanęła z nim twarzą w twarz, zapadłabym się w sobie jak zwiędnięty kwiat. Albo zalała się łzami.
– Powiedz jej, że oddzwonię – mamroczę. Chciałabym mieć choć trochę czasu, żeby ponownie wziąć się w garść. Trzy dni to za mało, żeby stawić czoło Lin i jej pytaniom. W środę wysłałam jej tylko krótką wiadomość. Nie wie, co dokładnie zaszło między mną a Jamesem w Oksfordzie, a w tej chwili nie mam siły jej tego opowiadać. Nie wie też, co się stało później. Najchętniej zapomniałabym o całym zeszłym tygodniu i udawała, że wszystko jest jak dawniej. Niestety to niemożliwe, zwłaszcza że nie jestem w stanie nawet wstać z łóżka.
– Proszę cię, Ruby – mówi Ember i przygląda mi się znacząco. – Nie wiem, dlaczego jesteś taka nieszczęśliwa i nie chcesz mi tego powiedzieć… Ale usłyszałam od Lin coś ważnego. I naprawdę uważam, że powinnaś z nią pogadać.
Mierzę siostrę surowym spojrzeniem, ale widząc nieustępliwy wyraz jej twarzy, wiem, że przegrałam. Nie wyjdzie, póki nie pogadam z Lin. Pod pewnymi względami jesteśmy do siebie bardzo podobne, a upór z pewnością jest naszą wspólną cechą.
Zrezygnowana wyciągam rękę i biorę od niej telefon.
– Lin?
– Ruby, skarbie, musimy pogadać.
Ton jej głosu zdradza, że wie.
Wie, co zrobił James.
Wie, że dwiema rękami wyrwał mi serce z piersi, cisnął na ziemię i podeptał.
A skoro wie Lin, zapewne wiedzą wszyscy w szkole.
– Nie chcę rozmawiać o Jamesie – mówię ochryple. – Nigdy więcej, rozumiemy się?
W pierwszej chwili Lin milczy, a potem głęboko nabiera tchu.
– Ember mówiła, że w środę wieczorem pojechałaś gdzieś z Lydią.
Milczę, drugą ręką bawię się machinalnie skrajem kołdry.
– Wtedy się dowiedziałaś?
Śmieję się gorzko.
– Niby czego? Jaki z niego dupek?
Lin wzdycha głośno.
– Lydia ci nie powiedziała?
– A co niby miała mi powiedzieć? – pytam niespokojnie.
– Ruby… Czy ty w ogóle przeczytałaś moją wcześniejszą wiadomość?
Lin mówi tak ostrożnie, tak zachowawczo, że nagle robi mi się jednocześnie zimno i gorąco. Z trudem przełykam ślinę.
– Nie… Od środy w ogóle nie sprawdzałam swojego telefonu.
Lin głośno nabiera tchu.
– Więc naprawdę nic nie wiesz.
– Czego niby nie wiem?
– Siedzisz teraz?
Podnoszę się gwałtownie.
Takie pytanie zadaje się tylko wtedy, gdy wydarzyło się coś naprawdę strasznego. I nagle widok Jamesa z Elaine, naćpanego, w basenie, zastępuje wizja o wiele bardziej przerażająca: Jamesa, który spowodował wypadek i jest ranny. Jamesa w szpitalu.
– Co się stało? – pytam ochryple.
– W zeszły poniedziałek zmarła Cordelia Beaufort.
Chwilę trwa, zanim docierają do mnie słowa Lin.
W zeszły poniedziałek umarła Cordelia Beaufort.
Między nami narasta cisza. Staje się nie do wytrzymania.
Matka Jamesa nie żyje. Od poniedziałku.
Przypominam sobie nasze pocałunki, jego dłonie na moim nagim ciele i wszechogarniającą falę uczuć, gdy był we mnie.
Niemożliwe, że tamtego wieczoru, tamtej nocy, już wiedział. Nawet on nie umie tak dobrze grać. Nie, i on, i Lydia dowiedzieli się zapewne dopiero w środę.
Słyszę, że Lin coś mówi, ale nie mogę się skupić na jej słowach. W tej chwili myślę tylko o jednym: czy to naprawdę możliwe, że Mortimer Beaufort przez dwa dni ukrywał przed własnymi dziećmi fakt, że ich matka nie żyje? A jeżeli tak było, jak fatalnie James i Lydia musieli się czuć, gdy w środę wrócili do domu i poznali prawdę.
Przypominam sobie zapuchnięte, czerwone oczy Lydii, gdy stała na naszym progu i pytała, czy James jest u mnie. Puste, pozbawione emocji spojrzenie, które mi posłał. I tamtą chwilę, gdy wskoczył do basenu i zepsuł wszystko, co poprzedniej nocy narodziło się między nami.
Odczuwam ból w całym ciele. Odrywam telefon od ucha i przełączam na tryb głośnomówiący. A potem przeglądam wiadomości. Zaczynam od tej wysłanej z nieznanego numeru. Konkretnie mówiąc, są to trzy wiadomości:
Ruby, bardzo mi przykro. Wszystko ci wytłumaczę.
Błagam cię, wróć do Cyrila albo powiedz mi, gdzie jesteś, a Percy po ciebie przyjedzie.
Nasza mama nie żyje. James jest w totalnej rozsypce. Nie mam pojęcia, co robić.
– Lin, to prawda? – pytam szeptem.
– Tak – odpowiada równie cicho. – Właśnie opublikowano informację prasową. Podchwyciły ją już wszystkie media.
Obie milkniemy. W mojej głowie trwa gonitwa myśli. Nic już nie trzyma się kupy. Nic poza jednym uczuciem, który ogarnia mnie z taką siłą, że kolejne słowa padają właściwe niezależnie ode mnie.
– Muszę się z nim zobaczyć.
Po raz pierwszy widzę szary mur, który otacza posiadłość Beaufortów. Wjazdu broni masywna brama z kutego żelaza, a przed nią kłębi się tłum dziennikarzy z kamerami i mikrofonami w dłoniach.
– Co za szczury – mamrocze Lin pod nosem i zatrzymuje samochód kilka metrów od nich. Odwracają się błyskawicznie i biegną w naszą stronę.
Lin wciska guzik, automatycznie blokując wszystkie drzwi samochodu.
– Zadzwoń do Lydii, żeby otworzyli nam bramę.
Dziękuję losowi, że w takiej chwili jest u mego boku i cały czas myśli logicznie. Bez chwili wahania zapytała, czy ma mnie zawieźć do Jamesa, i niecałe pół godziny później stawiła się pod naszym domem. W tamtym momencie rozwiały się wszelkie wątpliwości, jakie miałam na temat naszej przyjaźni.
Sięgam po telefon i wybieram numer, z którego w ciągu minionych dni wielokrotnie próbowano się ze mną skontaktować.
Lydia odbiera po dłuższej chwili.
– Halo? – Ma taki sam głos jak w środę wieczorem, gdy razem jechaliśmy do Cyrila.
– Stoimy pod waszym domem. Możecie otworzyć bramę? – proszę i jednocześnie staram się ręką zakryć twarz. Nie wiem, czy to przynosi zamierzony skutek. Dziennikarze otaczają samochód Lin i wykrzykują pod naszym adresem pytania, których nie rozumiem.
– Ruby? Co…?
Ktoś stuka w szybę od mojej strony. Obie podskakujemy nerwowo.
– I to jak najszybciej?
– Poczekaj. – Lydia się rozłącza.
Mija jeszcze pół minuty, zanim brama się otwiera. Ktoś idzie w stronę naszego samochodu. Po chwili go rozpoznaję.
Percy.
Na widok szofera Beaufortów serce staje mi w gardle. Nagle powracają wspomnienia. Wspomnienia tamtego dnia w Londynie, który zaczął się pięknie, ale skończył okropnie. Wspomnienia tamtej nocy, gdy James tak czule się mną opiekował, bo jego przyjaciele zachowali się jak idioci i wepchnęli mnie do basenu.
Percy przeciska się przez tłum dziennikarzy i daje Lin znak, żeby uchyliła okno.
– Proszę jechać pod sam dom. Dziennikarze złamią prawo, jeżeli wejdą na teren posiadłości. Nie mogą was gonić.
Lin kiwa głową. Percy usuwa się na bok, a moja przyjaciółka wjeżdża samochodem na teren Beaufortów. Podjazd przypomina raczej wiejską drogę, jeśli wziąć pod uwagę jego szerokość i długość. Jedziemy przez ogromny park, na trawniku mieni się szron. W oddali dostrzegam potężny gmach. Prostokątna bryła, dwa piętra i liczne wykusze. Szary spadzisty dach jest równie posępny jak cała fasada, zbudowana z cegieł, z czasem pokryta granitem. Mimo ponurego wyglądu dom zdradza już na pierwszy rzut oka, że mieszkają tu bogaci ludzie. Moim zdaniem pasuje do Mortimera Beauforta, jest równie zimny i bezosobowy. Nie bardzo natomiast wyobrażam w nim sobie Lydię i Jamesa.
Lin parkuje za czarnym sportowym wozem przy wjeździe do garażu.
– Mam wejść z tobą? – pyta. Potwierdzam ruchem głowy.
Powietrze jest lodowate. Wysiadamy i szybkim krokiem zmierzamy do schodów. Zanim na nie wejdziemy, chwytam Lin za ramię. Przyjaciółka odwraca się i mierzy mnie badawczym spojrzeniem.
– Dzięki, że mnie tu przywiozłaś – wyrzucam z siebie bez tchu. Nie wiem, co mnie czeka w tym domu, ale fakt, że Lin jest u mego boku, łagodzi strach i poprawia nastrój. Kilka miesięcy temu byłoby to nie do pomyślenia; wtedy bardzo starannie rozdzielałam życie prywatnego od szkolnego i Lin właściwie niczego o mnie nie wiedziała. Ale to się zmieniło. Przede wszystkim za sprawą Jamesa.
– Przecież to oczywiste. – Bierze mnie za rękę i ściska ją z otuchą.
– Dzięki – powtarzam.
Lin kiwa głową, a potem razem pokonujemy schody. Lydia otwiera je, zanim zdążymy dotknąć dzwonka. Wygląda równie źle, jak trzy dni temu. Tylko że teraz już wiem dlaczego.
– Tak mi przykro, Lydio – szepczę.
Zagryza dolną wargę i wbija wzrok w ziemię. W tej chwili nieważne, że właściwie wcale się nie znamy i nie jesteśmy ze sobą blisko. Pokonuję ostatni stopień i obejmuję ją. Zaczyna drżeć na całym ciele, ledwie zamykam ją w ramionach i natychmiast przypomina mi się środa. Gdybym wtedy wiedziała, co się stało i w jakim jest stanie, nie zostawiłabym jej samej.
– Tak mi przykro – szepczę ponownie.
Lydia wplata palce w mój sweter i ukrywa twarz na moim ramieniu. Obejmuję ją z całej siły i głaszczę po plecach, i jednocześnie czuję, jak jej łzy wsiąkają w moje ubranie. Nie wyobrażam sobie nawet, co w tej chwili przeżywa. Gdyby to moja mama umarła… Nie wiem, jak bym sobie z tym poradziła.
Lin tymczasem cicho zamyka drzwi. Odnajduje mój wzrok. Stoi kilka metrów od nas. Wydaje się równie przejęta jak ja.
W końcu Lydia odrywa się ode mnie. Na twarzy ma czerwone plamy, jej oczy mienią się szkliście. Podnoszę rękę i odgarniam jej z policzka wilgotny kosmyk.
– Mogę ci jakoś pomóc? – pytam ostrożnie.
Zaprzecza ruchem głowy.
– Spraw, żeby mój brat znowu był sobą. Jest w fatalnym stanie. Ja… – Głos jej się łamie. Nic dziwnego, tyle płakała. Odchrząka i mówi dalej: – Słuchaj, jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Wykańcza się. Nie wiem, jak mu pomóc.
Słucham jej i serce ściska mi się boleśnie. Czuję, że muszę go przytulić tak jak Lydię, choć jednocześnie panicznie boję się naszego spotkania.
– Gdzie on jest?
– Zaprowadziliśmy go z Cyrilem do pokoju. Zemdlał.
Wzdrygam się, słysząc te słowa.
– Mogę cię do niego zaprowadzić – dodaje i zerka na spiralne schody prowadzące na górną kondygnację. Odwracam się do Lin, jednak moja przyjaciółka kręci przecząco głową.
– Poczekam tutaj. Idź.
– Chłopcy są w salonie, jakbyś chciała z nimi pogadać. Wkrótce do was dołączę – mówi Lydia i wskazuje przeciwległą stronę holu, skąd korytarz prowadzi do dalszej części domu. Dopiero teraz dociera do mnie cicha muzyka z tamtej strony. Lin kiwa głową po chwili wahania.
We dwie z Lydią wchodzimy na górę schodami z ciemnobrązowego drewna. Mimochodem zauważam, że od wewnątrz dom Beaufortów jest bardziej przytulny niż od zewnątrz. Hol jest jasny i przestronny. Co prawda nie ma tu, jak u nas na ścianach, rodzinnych fotografii, ale nie wiszą też olejne portrety przodków nieżyjących od setek lat, jak u państwa Vega. Tutaj ściany zdobią kolorowe pogodne obrazy i choć nie są osobiste, tworzą przyjemną atmosferę.
Na piętrze skręcamy w korytarz, tak długi i ciemny, że odruchowo zastanawiam się, co właściwie kryje się za tymi wszystkimi drzwiami, które mijamy. Jak to możliwe, że mieszka tutaj tylko jedna rodzina?
– Jesteśmy na miejscu – szepcze Lydia i zatrzymuje się przed drzwiami. Przez chwilę obie na nie patrzymy, a potem odwraca się do mnie. – Zdaję sobie sprawę, że proszę cię o bardzo dużo, ale wydaje mi się, że w tej chwili bardzo cię potrzebuje.
Gubię się we własnych myślach i uczuciach. Moje ciało zdaje się wiedzieć, że James jest za tymi drzwiami, jakby przyciągał mnie jak magnes. I choć sama nie wiem, czy jestem w stanie pomóc mu w takim stopniu, jak na to liczy Lydia, chcę być u jego boku.
Dotyka mojego barku.
– Ruby… Między Jamesem i Elaine nie wydarzyło się nic poza tamtym pocałunkiem.
Sztywnieję.
– Natychmiast wyszedł z basenu i osunął się na fotel. Zdaję sobie sprawę, że potrafi być okrutny, ale…
– Lydia… – wpadam jej w słowo.
– …ale on wtedy nie był sobą.
Potrząsam głową.
– Nie dlatego tu przyjechałam.
W tej chwili nie mogę o tym myśleć. Jeżeli to zrobię, jeżeli pozwolę sobie na wspomnienie Jamesa i Elaine, powrócą wściekłość i rozczarowanie, a wtedy nie będę w stanie wejść do tego pokoju.
– Teraz nie mogę tego słuchać.
Lydia ma taką minę, jakby chciała zaprotestować, ale ostatecznie tylko głośno wzdycha.
– Po prostu chciałam, żebyś o tym wiedziała.
A potem odwraca się i idzie długim korytarzem z powrotem do schodów. Odprowadzam ją wzrokiem, aż do nich dochodzi. Staje w plamie światła kładącej się na drogim dywanie. Kiedy w końcu znika mi z oczu, wracam spojrzeniem do drzwi.
Chyba nic w życiu nie przyszło mi z takim trudem, jak położyć dłoń na klamce. Jest zimna. Przeszywa mnie dreszcz, gdy po chwili wahania naciskam ją i otwieram drzwi.
Wstrzymuję oddech. Stoję na progu pokoju Jamesa.
Widzę sklepienia, tak wysokie, że zmieściłby się tu zapewne cały nasz szeregowiec. Po mojej prawej stronie dostrzegam biurko i brązowy skórzany fotel. Po lewej – regały, których półki uginają się pod książkami i notesami, widzę też kilka rzeźb, podobnych do tych, które widziałam tamtego dnia w siedzibie firmy. Poza drzwiami, przez które weszłam, dostrzegam jeszcze dwoje innych, po dwóch stronach pokoju. Wykonano je z litego drewna. Domyślam się, że jedne prowadzą do łazienki, a drugie, odrobinę mniejsze, do garderoby Jamesa. Na środku pomieszczenia znajduje się kącik wypoczynkowy: kanapa, niski stolik, perski dywan i fotel uszak.
Nieśmiało wchodzę do pokoju. Po przeciwnej stronie znajduje się ogromne łóżko. Stoi między dwoma oknami, przez które do środka wpadają tylko wąskie promienie światła, bo starannie zaciągnięto zasłony.
Od razu dostrzegam Jamesa.
Leży na łóżku, pod ciemnoszarą kołdrą, która zakrywa większą część jego ciała. Pochylam się nad nim ostrożnie, aż dostrzegam jego twarz.
Przerażona, gwałtownie nabieram tchu.
Sądziłam, że James śpi… On jednak ma otwarte oczy. A jego spojrzenie przyprawia mnie o lodowaty dreszcz.
Bo jego wzrok, zazwyczaj pełen wyrazu, jest pusty. Podobnie jak jego twarz.
Zbliżam się o kolejny krok. Nie reaguje, w żaden sposób nie daje po sobie poznać, że zauważył moją obecność. Patrzy przeze mnie na wskroś. Ma nienaturalnie szerokie źrenice, powietrze przesyca zapach alkoholu. Odruchowo wracam wspomnieniem do środowego wieczora, zaraz jednak odpycham je od siebie. Nie przyszłam tu, żeby rozmyślać o zranionych uczuciach. Przyszłam, bo James stracił mamę. Nikt nie powinien mierzyć się z czymś takim sam. A już na pewno nie ktoś, na kim mi, mimo wszystko, tak bardzo zależy.
Bez chwili namysłu pokonuję dzielący nas dystans i siadam na skraju łóżka.
– Cześć, James – szepczę.
Wzdryga się, jakby spał, a mój głos boleśnie ściągnął go na ziemię. Chwilę później odwraca głowę w moją stronę. Widzę cienie pod jego oczami. Włosy bezładnie opadają na czoło, ma wyschnięte, popękane wargi. Wygląda, jakby od trzech dni odżywiał się wyłącznie alkoholem.
Kiedy pocałował Elaine, życzyłam mu wszystkiego najgorszego. Życzyłam mu, żeby ktoś go zranił równie boleśnie, jak on mnie. Chciałam, żeby ktoś pomścił moje złamane serce. Jednak teraz, kiedy widzę go w takim stanie, nie odczuwam satysfakcji, na jaką wtedy liczyłam. Jest dokładnie odwrotnie. Mam wrażenie, że jego ból dotyka także mnie, że wciąga mnie w mrok. Ogarnia mnie rozpacz, bo nie wiem, jak mu pomóc. Wszystkie słowa, które w tej chwili przychodzą mi do głowy, wydają się bez znaczenia.
Unoszę rękę i odgarniam mu rudoblond kosmyki z czoła. Przesuwam opuszkami palców po jego policzku, dotykam jego lodowatej twarzy. Mam wrażenie, że trzymam w dłoni coś niebywale kruchego.
Zbieram się na odwagę, pochylam nad nim i muskam wargami jego czoło.
Głośno nabiera tchu. Przez chwilę trwamy w tej pozycji, bo oboje boimy się poruszyć.
A potem odsuwam się i cofam dłoń.
Sekundę później James chwyta mnie za biodra. Wbija w nie palce i dosłownie rzuca się na mnie. Jestem tak przerażona jego nagłą reakcją, że nie wiem, co robić. James obejmuje mnie i wtula twarz moją szyję. Jego ciałem wstrząsa szloch.
Obejmuję go i tulę do siebie. W tej chwili nie ma słów, które mogłabym wypowiedzieć. Wiem, co w tej chwili czuję, i nie chcę nawet udawać, że jest inaczej.
W takim momencie mogę tylko przy nim być. Mogę głaskać go po plecach i dzielić z nim rozpacz. Mogę zatracić się w jego uczuciach i dać mu do zrozumienia, że nie jest z tym wszystkim sam, bez względu na to, co się między nami wydarzyło.
A kiedy James szlocha w moich ramionach, dociera do mnie, jak bardzo się myliłam w osądzie sytuacji.
Myślałam, że po tym, co mi zrobił, będę w stanie najnormalniej w świecie wykreślić go z mojego życia. Miałam nadzieję, że szybko o nim zapomnę. Teraz jednak, gdy czuję, jak na mnie działa jego ból, muszę się pogodzić z faktem, że nie nastąpi to w najbliższym czasie.3
James
Ściany wirują. Nie wiem, gdzie jest podłoga, a gdzie sufit. Czuję na sobie dłonie Ruby i tylko dzięki nim mam jeszcze kontakt z rzeczywistością. Siedzi na moim łóżku, oparta o wezgłowie, a ja leżę z głową na jej kolanach. Obejmuje mnie mocno, głaszcze po włosach. Koncentruję się tylko na jej cieple, na jej równomiernym oddechu i dotyku.
Nie mam pojęcia, ile czasu minęło. Ilekroć usiłuję sobie coś przypomnieć, mój umysł zasnuwa mgła. Tylko dwie myśli powracają w krótkich momentach przytomności.
Po pierwsze: mama nie żyje.
Po drugie: całowałem się z inną dziewczyną na oczach Ruby.
Nieważne, ile wlewam w siebie w alkoholu, jakie prochy zażywam, do końca życia nie zapomnę miny Ruby w tamtej chwili. Nie zapomnę jej niedowierzania i rozpaczy. Jakbym zniszczył jej cały świat.
Wtulam twarz w jej brzuch. Trochę dlatego, że obawiam się, że zaraz wstanie i wyjdzie, a trochę dlatego, że boję się, że lada chwila powrócą łzy. Niepotrzebnie, nie dzieje się ani jedno, ani drugie. Ruby zostaje, a we mnie nie ma już chyba ani jednej zbędnej kropli wilgoci.
Mam wrażenie, że w ogóle ze mnie nic nie zostało. Może moja dusza umarła razem z matką. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że zrobiłem Ruby coś takiego?
Jak mogłem jej to zrobić?
Co jest ze mną nie tak?
Co, do jasnej cholery, jest ze mną nie tak?!
– James? Musisz oddychać – szepcze Ruby.
Jej słowa uświadamiają mi, że rzeczywiście przestałem oddychać. Nie wiem nawet kiedy.
Nabieram głęboko tchu i zaraz ponownie wypuszczam powietrze z płuc. To wcale nie jest takie trudne.
– Co się ze mną dzieje? – wypowiadam te słowa szeptem, ale kosztuje mnie to tyle wysiłku, jakbym je wykrzyczał.
Dłoń Ruby nieruchomieje.
– Przeżywasz żałobę – odpowiada równie cicho.
– Ale dlaczego?
Przed chwilą w ogóle nie oddychałem, teraz robię to zdecydowanie za szybko. Siadam gwałtownie. Odczuwam ból w klatce piersiowej, we wszystkich członkach, jakbym przesadził na treningu. A przecież w ciągu ostatnich dni koncentrowałem się tylko na tym, by zapomnieć, co obecnie dzieje się w moim życiu.
– Dlaczego co? – Patrzy na mnie ciepło. Nie pojmuję, jak może znieść mój widok.
– Dlaczego ją opłakuję. Powiedzmy sobie szczerze, tak naprawdę wcale za nią nie przepadałem.
Przerażają mnie słowa, które w tej chwili padają z moich ust. Naprawdę to powiedziałem?
Ruby odnajduje moją dłoń i ściska z całej siły.
– Straciłeś mamę. To normalne, że jesteś w rozsypce, kiedy umiera jedna z najbliższych ci osób.
Nie wydaje się równie pewna siebie i przekonana jak zazwyczaj. Chyba nawet Ruby nie ma pojęcia, jak człowiek się czuje w takiej sytuacji. Jednak sam fakt, że tu jest i stara się mnie pocieszyć, wydaje mi się snem.
Bo może to naprawdę sen.
– Co to jest? – szepcze nagle i unosi moją prawą dłoń.
Podążam za jej wzrokiem. Moje kłykcie są ciągle zakrwawione, skórę pokrywają czerwonosine plamy.
Więc może to jednak nie sen. A jeżeli nawet, to bardzo realistyczny.
– Uderzyłem ojca. – Wypowiadam te słowa bez żadnych emocji. Niczego nie czuję, gdy to mówię. Kolejna rzecz, która jest ze mną nie tak. W końcu każdy w miarę normalny człowiek wie, że na rodziców nie podnosi się ręki. Ale gdy ojciec powiedział nam o śmierci mamy takim zimnym, bezosobowym głosem, poczułem, że dłużej nie wytrzymam.
Ruby unosi moją dłoń i przywiera do niej ustami. Serce bije mi coraz szybciej, przeszywa mnie dreszcz. Jej dotyk dobrze mi robi, choć jej czułość mnie wykańcza. To wszystko wydaje mi się totalnie niewłaściwe i zarazem idealne.
Rodzice od dziecka wbijali mi do głowy, że nie powinienem okazywać po sobie emocji. Bo kiedy człowiek to robi, inni mogą go poznać i wyczuć słaby punkt. A kiedy masz słabości, stajesz się łatwym celem ataku, na co nie może sobie pozwolić ktoś stojący na czele ogromnej firmy. Nie przygotowali mnie jednak na taką sytuację. Co robić, kiedy człowiek ma osiemnaście lat i traci matkę? Dla mnie istniała tylko jedna odpowiedź: trzeba zagłuszyć prawdę alkoholem i narkotykami i udawać, że nic się nie stało.
Teraz jednak, gdy jest przy mnie Ruby, nie wiem, czy dam radę dłużej udawać. Wędruję wzrokiem po jej twarzy: patrzę na zmierzwione włosy, przesuwam spojrzenie na szyję. Doskonale pamiętam, co czułem, przywierając wargami do jej miękkiej skóry. Jak cudownie było mieć ją przy sobie. Być w niej.
W tej chwili wygląda tak smutno, jak ja się czuję. Nie wiem, czy myśli tylko o mojej mamie, czy także o tym, jak bardzo ją skrzywdziłem.
Jednego jestem pewien: Ruby nie zasłużyła na takie traktowanie. Przy niej zawsze czułem, że mogę wszystko. Bez względu na to, co się wydarzyło… Nie powinienem był pozwolić, żeby Elaine mnie pocałowała, tylko po to, żeby samemu sobie i wszystkim wokół udowodnić, że jestem zimnym draniem pozbawionym uczuć, którego nic nie jest w stanie dotknąć, nawet śmierć własnej matki. Zachowałem się jak tchórz, w ten sposób odpychając Ruby. I to był największy błąd mojego życia.
– Bardzo mi przykro – mówię ochryple. Moje gardło jest jak zardzewiałe, każde słowo kosztuje mnie mnóstwo wysiłku. – Przepraszam za to, co zrobiłem.
Ruby spina się na całym ciele. Mijają minuty, a ona się nie rusza. Wydaje mi się, że teraz ona przestała oddychać.
– Ruby…
Potrząsa głową.
– Nie. Nie dlatego to przyjechałam.
– Zdaję sobie sprawę, że popełniłem błąd, ja…
– James, przestań – szepcze błagalnie.
– Wiem, że nie masz powodu, żeby mi wybaczyć, ale…
Ruby wysuwa drżącą dłoń z mojej. A potem wstaje, wygładza na sobie sweterek i poprawia kucyk. Sprawia wrażenie, jakby chciała odzyskać idealny wizerunek, za sprawą którego przez dwa lata w ogóle jej nie zauważałem. Ale przecież między nami zaszło zbyt wiele. Nic nie jest w stanie sprawić, by ponownie stała się dla mnie niewidzialna.
– Nie mogę teraz, James – mówi cicho. – Przykro mi.
Zmierza do drzwi. Ani razu się nie obejrzała, nie spojrzała na mnie, tylko cicho zamknęła za sobą drzwi.
Z całej siły zaciskam zęby, gdy powraca pieczenie pod powiekami i moje barki zaczynają ponownie drżeć.
Nie mam pojęcia, jak długo leżałem ze wzrokiem wbitym w ścianę, ale w pewnym momencie wstaję i schodzę na parter. Na dworze już dawno pociemniało. Intryguje mnie, czy chłopcy nadal tu są. Zanim dotarłem do salonu, dobiegają do mnie ich ciche głosy. Drzwi są uchylone. Zatrzymuję się z dłonią na klamce.
– To już naprawdę nie jest normalne – mamrocze Alistair. – Jeśli dalej tak pójdzie, zapije się na śmierć. Nie pojmuję, czemu nie chce z nami rozmawiać.
– Ja na jego miejscu też nie miałbym odwagi do rozmowy – odpowiada Keshav. Nie dziwi mnie, że akurat on to mówi.
– No tak, ale ty znasz swoje granice. Przy Jamesie nie byłbym tego taki pewien.
– Nie powinniśmy byli pozwolić, by sprawy zaszły tak daleko – dodaje Wren. – Jeszcze do wczoraj naprawdę myślałem, że tylko opija Oksford.
Przez chwilę milczą, a potem Wren stwierdza cicho:
– Skoro nie chce o tym rozmawiać, musimy to zaakceptować.
– I patrzeć bezczynnie, jak się wykańcza? Nie ma mowy – odcina się Alistair.
– Słuchaj, możesz mu zabrać alkohol i prochy, ale jego matka nie żyje – zauważa Wren. – Póki się z tym nie pogodzi, jesteśmy bezradni, chociaż żadnemu z nas się to nie podoba.
Przeszywa mnie lodowaty dreszcz. A więc już wiedzą. Robi mi się niedobrze na myśl, że zobaczę współczucie na ich twarzach. Nie chcę tego. Chcę, żeby wszystko było jak dawniej. Ale jeżeli czegoś nauczyła mnie wizyta Ruby, to tego, że czas zmierzyć się z rzeczywistością.
A więc kręcę głową, żeby rozluźnić kark, prostuję obolałe ramiona i wchodzę do salonu.
Alistair chciał akurat coś powiedzieć, ale na mój widok zaciska usta w wąską kreskę. Zmierzam prosto do barku i sięgam po butelkę whisky. Na trzeźwo tego, co muszę teraz zrobić, nie przetrwam.
Nalewam sobie do szklanki po brzegi i wypijam jednym haustem. A potem odstawiam naczynie i odwracam się do chłopaków. Są wszyscy poza Cyrilem. Alistair bawi się szklaneczką z resztką alkoholu. Wbił wzrok w podłogę. Kesh przygląda mi się wyczekująco ciemnymi oczami, podobnie jak Wren. Chociaż i tak już wiedzą, czuję, że muszę to powiedzieć:
– Moja mama nie żyje.
Po raz pierwszy wypowiadam to na głos.
Boli jeszcze bardziej, niż się spodziewałem. Nawet alkohol nie pomaga. Właśnie dlatego starałem się uniknąć rozmowy. Słowa tylko potęgują ból. Wbijam wzrok w buty, żeby nie widzieć ich reakcji. Jeszcze nigdy nie czułem się tak bezbronny jak w tej chwili.
Nagle słyszę kroki. Podnoszę wzrok i widzę Wrena tuż przede mną. Obejmuje mnie i z całej siły przyciąga do siebie.
Zmęczony opieram czoło o jego bark. Moje ramiona są jak z ołowiu, nie jestem w stanie odwzajemnić uścisku. Mimo to mnie nie puszcza. Chwilę później podchodzą do nas Kesh i Alistair i kładą mi dłonie na barkach.
W takiej chwili słowa są niepotrzebne, zwłaszcza że gula w gardle i tak uniemożliwia mi powiedzenie czegokolwiek. Chwilę trwa, zanim ponownie biorę się w garść. Wren tymczasem popycha mnie w kierunku kanapy, a Alistair bez słowa podaje szklankę wody.
– Fatalnie – mówi i siada koło mnie. – Strasznie mi przykro, James.
Nie potrafię odwzajemnić jego spojrzenia ani czegokolwiek powiedzieć, więc tylko kiwam głową.
– Co się właściwie stało? – pyta Kesh po dłuższej chwili.
Nieśmiało upijam łyk wody. Smakuje zaskakująco dobrze.
– Miała… Miała wylew, gdy byliśmy w Oksfordzie.
Cisza. Chyba wszyscy przestali oddychać. Wiedzieli, że moja mama nie żyje, ale ten szczegół jest dla nich czymś nowym.
– Ojciec powiedział nam dopiero po powrocie. Nie chciał, żebyśmy byli zdenerwowani podczas egzaminów. – Na wspomnienie tej rozmowy robi mi się zimno. Patrzę na sińce na mojej dłoni, zaciskam pięść, zaraz jednak znowu ją rozluźniam.
Wren dotyka mojego barku.
– Domyślaliśmy się, że stało się coś złego – mówi po chwili. – Nigdy dotąd nie widziałem cię w takim stanie. Ale Lydia niczego nam nie powiedziała, a z tobą właściwie nie było kontaktu…
Keshav chrząka.
– Dziś po południu ukazała się oficjalna informacja firmy Beaufort. Wtedy się dowiedzieliśmy.
Z trudem przełykam ślinę.
– Nie chciałem myśleć. O… o niczym.
– W porządku, James – mówi Wren cicho.
– I obawiałem się, że kiedy wypowiem to na głos, to się okaże prawdą.
W końcu podnoszę wzrok i widzę zmartwione spojrzenia przyjaciół. Oczy Kesha błyszczą podejrzanie, z twarzy Alistaira odpłynęła cała krew. W ogóle nie pomyślałem, że przecież oni znali moją mamę od dzieciństwa i wiadomość o jej śmierci ich także zapewne dotknęła. Nagle dociera do mnie w pełni, jak bardzo egoistycznie zareagowałem. Nie dość, że próbowałem zanegować rzeczywistość i zraniłem Ruby, to jeszcze odepchnąłem od siebie przyjaciół i Lydię.
– Przetrwasz to. Przetrwacie – poprawia się Wren. Podążam za jego spojrzeniem i widzę stojących w drzwiach Cyrila i Lydię. Moja siostra ma czerwone oczy i policzki. Ja zapewne wyglądam podobnie.
– Bez względu na to, jak się czujecie w tej chwili, nie jesteście sami. Macie nas, rozumiecie? – mówi Wren znacząco i klepie mnie po plecach. W jego brązowych oczach maluje się powaga i zdecydowanie.
– Tak – odpowiadam, choć nie jestem pewien, czy mogę w to uwierzyć.4
Lydia
Percy staje w progu w tym samym momencie, gdy zakładam perłową kolię mamy.
– Jest pani gotowa? – pyta i zatrzymuje się kilka kroków ode mnie. – Pan Beaufort i pani brat czekają już w samochodzie.
Nie odpowiadam, zapinam kolię na szyi i po raz ostatni sprawdzam fryzurę. A potem powoli opuszczam ręce.
Przyglądam się swojemu odbiciu. Organizatorka eventów nie tylko zajęła się sprawami organizacyjnymi, zadbała też o to, by dzisiaj rano ojcem, Jamesem i mną zajęli się styliści.
– Wodoodporny tusz, kochana. Bez niego nie przetrwasz dzisiejszego dnia – szczebiotała młoda makijażystka.