- W empik go
Saving 6. Część 1 - ebook
Saving 6. Część 1 - ebook
Historia Joeya Lyncha z powieści Binding 13.
On jest zagubionym chłopakiem. Ona jest dziewczyną, która może stać się dla niego domem, jakiego nigdy nie miał.
Joey Lynch musiał dorosnąć w ekspresowym tempie. Kiedy jego starszy brat bez słowa wyjechał z miasta, dwunastoletni chłopiec musiał stawić czoło ojcu katowi i zająć się młodszym rodzeństwem oraz matką.
Jego nastoletnie życie również nie okazało się prostsze. Aby poradzić sobie z problemami, zatracał się w uzależnieniu. Jednocześnie jednak starał się pomagać matce i oddawał jej zarobione pieniądze, aby mogła wyżywić pozostałe dzieci.
Jedyną osobą, która trzymała go na powierzchni, była córka jego szefa Aoife Molloy. Chłopak wiedział, że powinien trzymać się od niej z daleka, ale tę walkę z samym sobą już dawno przegrał.
Między tą dwójką nawiązuje się skomplikowana przyjaźń. Joey chciałby zrobić wszystko, żeby Aoife nie odkryła jego sekretów, a ona z całych sił pragnie sprawić, aby nie stoczył się na dno.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8362-628-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Saving 6 to trzecia część serii „Chłopcy z Tommen”, pierwsza z dwóch poświęconych Joeyowi Lynchowi i Aoife Molloy. Kończy ją cliffhanger.
Niektóre sceny w niniejszej książce mogą okazać się wyjątkowo mocne i przygnębiające, czytelnik powinien więc zachować ostrożność.
Ze względu na skrajną i dosadną treść seksualną, trudne wątki, silne bodźce, przemoc i wulgaryzmy książka przeznaczona jest dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.
Niniejsza książka, zamiast na rozdziały, została podzielona na części, lata szkolne i daty. Akcja toczy się w Irlandii Południowej w latach 1999–2004, a bohaterowie posługują się slangiem popularnym w tym regionie w tamtym czasie.
Na końcu książki znajduje się słowniczek.
Ogromne dzięki, że dołączyliście do mnie w tej podróży.
Przesyłam masę miłości.
ChloROMANTYCZNE SPOTKANIE
30 sierpnia 1999
Joey
– Wystarczy, że będziesz trzymał głowę nisko i nerwy na wodzy. Mądry z ciebie dzieciak. Czaisz to. Po prostu trzymaj buzię na kłódkę i nie reaguj na żadne pierdoły. Odprowadzić cię do środka?
– Co, kurwa?
– To nic złego, jeśli się denerwujesz, Joe.
– Nie denerwuję się.
– I jeśli się boisz.
– Wyglądam, jakbym się bał? – warknąłem wkurzony tym ciągłym rozczulaniem się nade mną. – Nie jestem dzieckiem, Dar.
– Wiem o tym – przyznał mój starszy brat, gdy szliśmy chodnikiem do Szkoły Społecznej w Ballylaggin. On pokonywał tę drogę codziennie od sześciu lat, nie licząc weekendów, ale jego czas w liceum dobiegł już końca, a mój właśnie się zaczynał. – Po prostu zależy mi, żeby dobrze ci poszło.
– Pewnie – prychnąłem. – Obaj wiemy, że nie pójdzie.
– Joey, to twój świeży start – stwierdził. – Wszystko, co działo się w podstawówce, masz za sobą. Nie dźwigasz ze sobą tamtych problemów.
– Nie ma czegoś takiego jak „świeży start” – odpowiedziałem przeciągle. – Są tylko nowe miejsca wypełnione tym samym gównem.
– Jesteś za młody na taki cynizm.
– A ty za mądry, żeby marnować czas i tlen na takie pogadanki – odparowałem. – Ja to nie Shannon, stary. Nie potrzebuję pocieszających słówek ani trzymania za rączkę.
– To taka zbrodnia, że chcę ci powiedzieć kilka dobrych słów przed pierwszym dniem w liceum?
– Mogłeś to zrobić w domu – przypomniałem mu. – Nie musisz mnie odprowadzać, nie jestem dzieckiem.
– Ale jesteś moim malutkim braciszkiem.
– Dar, nigdy nie byłem niczym „malutkim”.
– Zawsze taki samowystarczający… – Pokręcił głową i uśmiechnął się smutno. – Cóż, może po prostu chciałem spędzić z tobą trochę więcej czasu.
– Mieszkamy w jednym pokoju – stwierdziłem chłodno, przerzucając na drugie ramię plecak, który ważył tyle, jakby nawalili do niego kamieni. – Spędzamy razem dość czasu.
– Kocham cię, Joe. – Rozwaliło mnie to. – Wiesz o tym, prawda?
– Kochasz mnie? – Aż przystanąłem i podniosłem głowę, by na niego spojrzeć. – Co ci dolega, do cholery?
– Nic – odpowiedział zduszonym emocjami głosem. – Po prostu… musisz o tym wiedzieć.
– Niby czemu? – zapytałem ostro, wyprowadzony z równowagi jego nagłą deklaracją. Była nie na miejscu, kompletnie mi nie pasowała. – Co się dzieje?
– Nic. – Uśmiechnął się i poczochrał mnie po głowie. – Nic się nie dzieje, pacanie. Tylko chciałem, żebyś wiedział.
– Okej… – Spojrzałem na niego podejrzliwie, nie do końca mu wierzyłem. – Ale jeśli przyjdzie ci do łba, żeby mnie przytulić przy tych wszystkich ludziach, to kopnę cię w jaja.
– Głos ci mężnieje… – zarechotał. – Mój malutki braciszek dorasta.
– Nie potrzebuję głębokiego głosu, żeby skopać ci dupsko – fuknąłem zjeżony.
Przewrócił oczami.
– Wiadomo, piszczałko.
– Wszystkie dziewczyny noszą tu takie krótkie spódniczki? – Wybałuszyłem oczy na grupę dziewczyn wylewającą się ze szkolnego autobusu na prowadzący do szkoły chodnik. – Cofam wszystko, co mówiłem, Dar. – Zachwycony życiem wyszczerzyłem się do brata. – Chyba jednak polubię to liceum.
– Nawet o tym nie myśl – zarechotał, szturchając mnie łokciem. – To szóstoroczniaczki. Jesteś dla nich malutkim dzieciaczkiem z pierwszej klasy.
– Mówiłem ci już, że nigdy nie byłem malutki – odparłem, puściłem do niego oko, po czym skupiłem się na majestatycznym pejzażu gołych nóg i jędrnych pupci.
– Nie jesteś aby trochę za mały na fantazje o takich dziewczynach?
– Mam trzynaście lat.
– Dopiero w grudniu.
– Założę się, że widziałem więcej cycków od ciebie.
– Ale mamine się nie liczą.
Obaj wybuchnęliśmy śmiechem, aż kilka dziewczyn się na nas obejrzało.
– O Boże! Darren Lynch! – zapiszczała jedna blondynka, uśmiechnęła się do niego ciepło i podeszła prosto do nas. – Co ty tu robisz? Przecież zdobyłeś z tysiąc punktów na egzaminach w czerwcu, prawda? Nie ma szans, że kazali ci powtarzać szóstą klasę.
– Nie, niczego nie powtarzam. Po prostu przyprowadziłem braciszka w pierwszy dzień szkoły – odpowiedział Darren, odwzajemniając koleżeńskie przytulenie dziewczyny. – Poza tym mógłbym ci zadać to samo pytanie. Czemu się włóczysz w mundurku BCS, dziewczynko z Tommen?
– Eee, przeniosłam się tu. Robię szóstą klasę w BCS – wyjaśniła sztywnym tonem. – Wiesz… tak… biorąc wszystko pod uwagę, tak będzie najlepiej.
– No. – Mój brat skinął głową, a w jego spojrzeniu pojawiło się współczucie, które kompletnie zbiło mnie, kurwa, z tropu. – Rozumiem.
– Więc co u ciebie, Dar? – zapytała, czym prędzej zamykając temat, przez który tak wymownie na siebie popatrzyli. Przewróciłem oczami i stłumiłem odruch wymiotny. – Nie widziałam cię od tamtego weekendu.
– Bywałem tu i tam – odpowiedział, drapiąc się po karku. – Załatwiałem różne sprawy, sama wiesz.
– No… – Kolejne znaczące spojrzenie. – Wiem…
– Ja nie wiem. – Postanowiłem się wtrącić, bo w sumie czemu nie? – Zechcecie mi wyjaśnić, o czym gadacie, do cholery?
Mój brat westchnął z rezygnacją, po czym zabrał się za przedstawianie.
– Caoimhe, ten pyskaty gówniarz to mój braciszek. – Zerknął na mnie i wskazał na dziewczynę. – Joe, Caoimhe Young. Pewnie jesteś za mały, żeby pamiętać ją z podstawówki, ale jej młodsza siostra przyjaźni się z Shannon.
Spojrzenie jej błękitnych oczu wylądowało na mojej twarzy. Uśmiechnęła się.
– Czyli to ty jesteś następnym Lynchem w kolejce.
– Na to wychodzi. – Wzruszyłem ramieniem i zwróciłem się do Darrena. – Skończyłeś już wspominki czy mam tu sterczeć kolejne dziesięć minut?
– Rany, Dar – zaśmiała się. – Masz z nim sporo kłopotów, co?
– Nawet mi nie mów – westchnął mój brat. – Miło było cię zobaczyć, Caoimhe. – Złapał mnie za kark i poprowadził chodnikiem do szkoły, obok stadka dziewczyn. – Trzymaj się.
– Ty też, Dar – zawołała za nami. – W kontakcie!
– W kontakcie? – Pokręciłem głową i wyrwałem się z jego uścisku. – Co to znaczy, do cholery?
– Kto wie – wymamrotał, eskortując mnie do szkolnej bramy. – Wiesz, jakie są dziewczyny.
– Uprawiałeś z nią seks?
– Że co? – Wyhamował i obrócił mnie do siebie. – Nie, nie uprawiałem z nią seksu. Skąd w ogóle to pytanie?
– No już się tak nie nakręcaj i nie oburzaj – parsknąłem, odpychając go w żartach. – Wiem, że bywałeś z dziewczynami.
Westchnął ciężko.
– Wcale nie, nie w ten sposób.
– Cóż, ta chyba cię lubi – stwierdziłem, ponownie ruszając razem z nim. – Robiła do ciebie maślane oczy.
– Maślane oczy… – zarechotał. – Jesteś gamoniem.
– No na serio – śmiałem się. – Aż dziwne, że nie zemdlała na twój widok. – Chrząknąłem, przyłożyłem grzbiet ręki do czoła i powiedziałem piskliwym głosem: – Och, Darren Lynch! Czyż oczy mnie nie mylą? Ojej, me serce drży!
– Ech, gówniarz z ciebie – zaśmiał się.
– A z ciebie czarny koń – odciąłem się i wbiłem mu łokieć w żebra. – Czy w tej szkole czai się więcej blondynek, które będą padały ci do stóp? Bo jak tak, to z radością je po tobie przejmę.
– Skończ już – zarechotał i pokręcił głową, jakby tęsknie. – To na serio nie tak. Jest moją przyjaciółką.
– Nie martw się, Dar – prychnąłem. – Tylko się z tobą drażnię. Wiem, że jesteś gejem.
– Jezus, Joe! – syknął, ściskając mnie mocno za ramię. Rozejrzał się panicznie dzikim wzrokiem. Po chwili puścił mnie, odetchnął i wymruczał: – Ciszej, dobra?
– Po co to robisz? – zapytałem, zapominając o dobrym humorze i strząsając z siebie jego rękę; od razu poczułem, jak rośnie mi ciśnienie. – Czemu ukrywasz, kim jesteś?
Pokręcił głową, a w jego niebieskich oczach pojawił się ból.
– Joey.
– Nie, to bzdury, Dar. – Nie zamierzałem odpuszczać. – Ja się ciebie nie wstydzę, więc ty też nie powinieneś.
– Nie wstydzę się siebie – powiedział cicho.
– No i dobrze – warknąłem. – Bo nie masz czego, do cholery.
– Cóż, według taty mam.
– A jebać tatę – wysyczałem. – Z was dwóch to on powinien się siebie wstydzić.
– Zdajesz sobie sprawę, że jeszcze sześć lat temu homoseksualizm był w tym kraju karalny?
– No, podobnie jak gumy i inna antykoncepcja – syknąłem. – Co tylko pokazuje, że wszystkie te prawa to jedne wielkie brednie…
– Joe…
– Ten kraj to ciemnogród i dobrze o tym wiesz, Darren – powiedziałem stanowczo. – Tak, tak, ostatnio się poprawia, ale obaj wiemy, że fundamenty naszego prawa mają więcej wspólnego z religią niż ze zdrowym rozsądkiem.
– Joe, naprawdę nie mam ochoty o tym rozmawiać.
– A ja nie chcę patrzeć, jak chodzisz po domu z podkulonym ogonem, choć wcale nie musisz – odparowałem. – Dar, to bzdura. Każde słowo z ust tego faceta to kompletna bzdura, więc nie pozwól, żeby wpędził cię w poczucie winy. Tata żyje w średniowieczu i nie możesz pozwolić, żeby pociągnął cię tam za sobą.
– Więc co mi proponujesz, Joey? – zapytał zmęczonym tonem. – Postawić mu się na ostro?
Tak.
– Dałbyś mu radę.
– Nie, nie dałbym – odpowiedział. – Poza tym nie każde nieporozumienie musi się kończyć bójką.
– W naszym życiu musi – sprzeciwiłem się żarliwie. – Więc lepiej nastaw się na walkę i zadbaj, żeby być największym zabijaką w stadzie.
– Jak ty, piszczałko?
– Może i nie jestem największy w stadzie – przyznałem niechętnie – ale na pewno mam najostrzejsze zęby.
– Jak w tym powiedzeniu: nie liczy się wielkość psa w walce, ale wielkość walki w psie?
– Teraz się rozumiemy – przytaknąłem.
Darren dziwnie na mnie popatrzył.
– Czyli według ciebie żyjemy w świecie, w którym człowiek człowiekowi wilkiem?
– Nie według mnie, Dar. To jest fakt.
– Wiesz – podjął melancholijnie – nie potrafię rozgryźć, czy ten mocny kręgosłup to twoja jedyna zaleta, czy recepta na katastrofę.
– Tak czy siak, mnie to pasuje – stwierdziłem, wzruszając ramionami. – Bo mam wszystko gdzieś.
– To akurat nieprawda – odparł. – Zależy ci.
– Nie – prychnąłem sucho. – Naprawdę nie.
– Chcę, żeby zaczęło ci zależeć, Joey.
– Zależy… – burknąłem. – Zależy mi na tobie, na Shan, na Tadhgu i Ol…
– Chcę, żeby zaczęło ci zależeć na samym sobie, Joe…
– Jasna cholera!
Stanąłem jak wryty, bo mój wzrok padł na wysoką blondynkę o anielskiej twarzy, która siedziała na murku przy wejściu do szkoły.
– Co się stało? – zapytał Darren, rozglądając się niespokojnie. – Gdzie się pali?
– Tam. – Całkowicie ogłupiałem na jej widok, kompletnie zapomniałem o rozmowie z bratem i wskazałem dziewczynę, którą blond włosy otaczały niczym morska bryza. – Ona…
– Nie znam jej – stwierdził lakonicznie. – Musi być z pierwszego roku.
Nigdy w życiu nie widziałem takiej dziewczyny. Jej długie nogi zwisały z murku. Patrzyłem, jak ssie chupa chupsa, ignorując kolesia, który próbował ją zagadywać.
– Jezu Chryste – westchnąłem. – Nieważne, czy jesteś gejem, czy nie, stary. Nie zaprzeczysz, że to najpiękniejsze stworzenie, jakie widziałeś.
I dokładnie w tym momencie na mnie zerknęła.
A gdy nasze spojrzenia się zderzyły, poczułem w piersi uderzenie gorąca.
Ja pierdolę.
Popatrzyłem jej prosto w oczy i myślałem, że się zarumieni i odwróci wzrok.
Ale nie.
Zamiast tego przechyliła głowę w bok i studiowała mnie z wyrazem twarzy, który musiał być podobny do mojego.
Uniosła brew, nieśpiesznie wyciągnęła lizaka z ust i obserwowała mnie wyczekująco.
Ja przesunąłem pytający wzrok na ciemnowłosego kolesia, który nadal bez powodzenia zabiegał o jej uwagę, a potem spojrzałem znów na nią.
W tym momencie zadarła wyzywająco podbródek i posłała mi spojrzenie mówiące: „No, na co jeszcze czekasz?”.
Cholera.
No na co czekałem?
– Spokojnie, mały braciszku – zarechotał Darren, siłą prowadząc mnie do głównego budynku, z dala od blondynki. – Rzeczywiście ładniutka, ale jeszcze nie czas ustawiać się w kolejce. Zapewniam, że będzie z pięćdziesiąt równie ślicznych dziewczyn z twojego rocznika.
Wątpliwe.
– Ale ja nie chcę pięćdziesięciu innych – odparłem, odwracając się gwałtownie, żeby sprawdzić, czy za mną patrzy. – Chcę tę.
– Ach, być znów w pierwszej klasie… – Zaśmiał się, ciągnąc mnie za sobą, a dziewczyna zniknęła mi z oczu. – Jeżeli przez dwanaście lat niczego cię nie nauczyłem, to zapamiętaj przynajmniej to: trzymaj nerwy na wodzy, głowę w książkach, tyłek z dala od ulicy, a ręce z dala od dziewczyn, które tak wyglądają.
– Jak?
– Jak zapowiedź złamanego serca.
– Czyli innymi słowy: przeżyj sześć lat liceum jak ksiądz – burknąłem, wyrywając się mu, bo w końcu dotarliśmy do budynku. – Gdzie podpisać?
– Ej, ja tak żyłem – zarechotał rozbawiony moim zniesmaczeniem. – I mi się opłaciło.
– Bo ty jesteś powalonym durniem – wyjaśniłem mu. – Na serio, Dar, to jakiś cud, że jesteśmy spokrewnieni.
– No ale jesteśmy – przypomniał, po czym wciągnął mnie w mocny uścisk. – Zawsze będę twoim bratem, nieważne, co się stanie, okej? Nigdy o tym nie zapominaj.
– Co ci mówiłem?! – syknąłem, wyswobadzając się z jego ramion, zanim ktoś zobaczy, że obściskuję się przy ludziach ze starszym bratem. – Naprawdę powinienem kopnąć cię w jaja.
– Dbaj o siebie – powiedział głosem pełnym emocji, gdy ja piorunowałem go wzrokiem. – Kocham cię.
– Jezu, wyluzuj już z tym kochaniem – burknąłem, czując wręcz bolesne skrępowanie. – Idę do liceum, nie wyjeżdżam na wojnę, stary.
Przytaknął sztywno.
– Wiem.
Poczułem się wytrącony z równowagi; przyjrzałem mu się bacznie, ale w końcu pokręciłem głową i ruszyłem w kierunku wejścia.
Zatrzymaj się.
Nie idź.
Coś jest nie tak.
Wróć.
Coś jest całkiem na opak.
– Dar? – Zatrzymałem się niepewnie i odwróciłem, a on już odchodził. – Widzimy się po szkole, co nie?
Nie odpowiedział.
– Dar?
I nawet się nie odwrócił, żeby na mnie spojrzeć.
– Darren?
Zamiast tego narzucił kaptur na głowę i zniknął.
– Ten gość to twój opiekun czy może umiesz samodzielnie myśleć? – zapytał kobiecy głos. Odwróciłem się gwałtownie i ujrzałem przed sobą nikogo innego jak tę blondynkę z murku… i, ja pierdolę, z bliska wyglądała jeszcze lepiej.
Natychmiast zapomniałem o dziwnym rozstaniu z Darrenem i skupiłem się na spoglądającej na mnie twarzy.
Wysokie kości policzkowe, wydęte różowe wargi, wielkie zielone oczy i te włosy jak z jakiegoś czasopisma. Bez dwóch zdań była najpiękniejszym, co w życiu widziałem.
– Zdecydowanie umiem samodzielnie myśleć.
– Widziałeś mnie wcześniej – stwierdziła spokojnie, usidlając mnie tymi zielonymi oczami.
– Tak.
– Ale poszedłeś dalej.
– Tak – przytaknąłem jak jakiś tępak.
– Nigdy więcej tak nie rób.
Kurwa mać.
– Nie zrobię.
Jeszcze raz otaksowała mnie wzrokiem, po czym kiwnęła głową z aprobatą.
– Jesteś piękny.
Jasna cholera.
– Wzajemnie.
– Hmm – zrobiła dzióbek – no to masz jakieś imię, chłopcze, który umie samodzielnie myśleć?
– A to ważne? – zapytałem. Musiałem odzyskać nieco kontroli, zanim całkiem zdam się na łaskę tej dziewczyny. – Oboje wiemy, że jeszcze dziś będziesz się do mnie zwracała „kochanie”.
Oblizała wargi, żeby zamaskować uśmiech.
– Czyżby?
Zbliżyłem się.
– Ty mi powiedz, blondi.
Teraz już się uśmiechnęła i był to cudowny widok.
– Okej, gładziutkie to było.
– Dzięki – prychnąłem.
– Jestem Aoife – zaśmiała się, wyciągając do mnie rękę.
– Joey – odparłem, łapiąc jej drobną dłoń w swoją.
– Joey. – Przechyliła głowę w bok i potrząsając moją dłonią, przyglądała mi się bez cienia skrępowania. – Pasuje do ciebie to imię.
– Mógłbym to samo powiedzieć o tobie – odrzekłem. – Twoje imię oznacza „blask” i „piękno”, prawda?
– Ktoś tu dobrze zna irlandzki. – Wyszczerzyła do mnie zęby.
Tak, trochę tam znałem irlandzki, ale nie aż tak dobrze.
W podstawówce miałem w klasie dziewczynę imieniem Aoife, która na okrągło ględziła, jak to dostała imię po wojowniczej irlandzkiej królowej, której uroda nie ustępowała ponoć urodzie Heleny Trojańskiej.
Natomiast nie zamierzałem wdawać się w podobne szczegóły przy tej Aoife.
Musiałem wykorzystać każdy atut.
– Więc do której klasy cię zapisali? – zapytała, wyciągając z kieszeni kraciastej spódniczki złożony plan lekcji. – Ja jestem w trzeciej grupie pierwszego roku.
Kurwa, gdybym tylko wiedział.
Rozprostowałem zmiętą kulkę papieru, która była chyba moim planem. Zobaczyłem na niej napis: „Pierwszy rok, grupa trzecia”, i aż się, kurwa, podnieciłem.
– Tak samo.
Była w mojej klasie.
Tak jest!
Może los w końcu zaczynał mi sprzyjać.
– Czyli jesteś tak samo przeciętnym uczniem jak ja – zaśmiała się. – Mój brat dostał się do jedynki. To klasa dla mózgowców.
– Jesteście bliźniakami?
Przytaknęła.
– Pokarało mnie za grzechy.
– Czyli… jesteśmy w trzeciej grupie pod względem mądrości?
– Albo tępości – zaśmiała się. – Zależy, czy twoja szklanka jest do połowy pusta, czy pełna.
– Czemu? Na ile klas podzielili nasz rocznik?
– Na cztery.
– Jezus – zaśmiałem się. – Kiepsko to o nas świadczy, co?
– No. – Uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Mogło być lepiej. To z której jesteś podstawówki?
– Z Najświętszego Serca – odparłem. – A ty?
– Ze Świętej Bernadetty. – Skrzywiła się. – To ta…
– …szkoła pod miastem tylko dla dziewczynek, prowadzona przez zakonnice. – Też skrzywiłem się ze współczuciem. – Cholerny pech, co?
– No. Osiem lat z zakonnicami. Widzisz, jak błyszczy mi się aureolka?
– O kurde, no, aż oślepia.
– Według siostry Alfonsy powinnam kontynuować edukację w czysto dziewczęcym otoczeniu – stwierdziła z szelmowskim uśmiechem. – Okazuje się, że drzemią we mnie dzikie ciągoty i zamiłowanie do męskich form, których nie potrafiły wyeliminować żadne ilości modlitwy. – Przewróciła oczami. – A wszystko przez to, że powiedziałam, że facet grający Jezusa w filmie, który nam puściły, jest boski.
– Boski? – zapytałem, unosząc brew.
– No co? – zaśmiała się. – Taki był.
– Cóż, wygląda mi na to, że powinnaś spędzać mniej czasu na klęczkach, modląc się, a więcej…
– Nie kończ tego – ostrzegła, zasłaniając mi usta ręką.
– …z „męską formą” – wydusiłem rozbawiony, odsuwając jej palce od swoich warg.
– Czyli… powinnam spędzać więcej czasu z męskimi formami ogólnie? – zapytała wesoło, a nasze palce jakimś dziwnym trafem były już splecione. – Czy z tobą? Bo można bezpiecznie stwierdzić, że męska forma, którą mam właśnie przed sobą, zrobiła na mnie wrażenie.
– Chcesz mi w ten sposób przekazać, że nie masz chłopaka?
– Nie, chcę ci przekazać, że będę miała, jeśli tylko zapytasz.
– Jezusie. – Tętno mi podskoczyło. – Nie czaisz się, co?
Puściła do mnie oko i zsunęła plecak z ramienia.
– Czajenie się jest mało zabawne.
Ogłupiały zachowaniem tej dziewczyny wziąłem plecak, który podała mi w wysuniętej ręce, i zarzuciłem sobie na wolne ramię.
– No – powiedziała, kiwając głową z aprobatą i podziwiając widok swojego różowego plecaka na moim ramieniu – powinien wystarczyć.
– Co?
– Plecak. Do odstraszania innych dziewczyn.
– Do odstraszania? – Uniosłem brwi. – Czy ty mnie właśnie oznaczyłaś plecakiem?
– Jak najbardziej – odpowiedziała, uśmiechnęła się do mnie słodziutko, a potem odwróciła się na pięcie i wdzięcznym krokiem ruszyła do szkoły. – A teraz chodźmy, kochanie.
Zaśmiałem się, bo tak szczerze, to co innego mogłem zrobić?
Odnosiłem silne wrażenie, że cały czas będę łaził za tą dziewczyną.
Stopy po prostu same mnie za nią poniosły.POTWORY POD MOIM ŁÓŻKIEM
30 listopada 1999
Joey
Słyszałem w uszach łomot własnego pulsu, wbiłem wzrok w podłogę i skupiałem się na oddechu, na trzasku desek, na świeżo wytartej dziurze w skarpetce – na wszystkim, byle nie na dupku, który dobijał się do moich drzwi.
„Otwieraj te drzwi, chłopcze, zaraz nauczę cię manier!”.
„Bezużyteczna pizdeczka, jak brat”.
„Teraz nie jesteś już taki twardy, co, mały chujku!?”.
„Zbieraj tu dupsko, mały śmieciu, bo wypierdolę te drzwi z zawiasów!”.
Serce waliło mi szaleńczo w piersi, a każdy kawałeczek mojego ciała był poobijany i posiniaczony, i choć wiedziałem, że mama została z nim sama, całkiem bezbronna, to musiałem przyznać przed Bogiem, że nie miałem siły na kolejną rundę z mężczyzną, którego nazywała mężem.
Dziś pokonał mnie bez większego wysiłku.
Przełknąłem spływającą mi do gardła krew, przechyliłem głowę w bok i rozważyłem, jakie mam opcje.
Walczyć.
Umrzeć.
Uciec.
Umrzeć.
Powiedzieć.
Umrzeć.
Ukryć się.
Umrzeć.
Umrzeć.
Umrzeć.
Spędziwszy samolubnie ogromną ilość czasu na rozmyślaniach o podcięciu sobie żył, zacisnąłem powieki i napiąłem wszystkie mięśnie, aż cały zacząłem drżeć.
Nie rób tego, stary.
Jeszcze nie przyszła twoja kolej.
Nie zwijaj się stąd, bo dasz mu satysfakcję.
Pomyśl o pozostałych.
Desperacko próbowałem oderwać się od tej pokusy, wstrzymałem więc oddech i skupiłem się na powodach, dla których nie mogłem zostawić tego domu.
Dla których musiałem tu zostać.
Shannon. Tadhg. Ollie…
Shannon. Tadhg. Ollie…
Shannon. Tadhg. Ollie…
Powoli, wraz z tym, jak mój umysł przyjmował do wiadomości fakt, że nie ma szans, bym zostawił tę trójkę niewinnych dzieci z potworami, które je stworzyły, poczułem, jak rozluźniają się moje mięśnie, ale przez to jeszcze głębiej zanurzałem się w depresję.
Jak wpadam w sidła…
Ożyły we mnie urazy, mój umysł uczepił się jednej twarzy.
Jednego imienia.
Pierdolić Darrena za to, że zostawił mnie z tym wszystkim samego.
Mama płakała w swoim pokoju, po którym rozrzucone były jej ciuchy; godność miała rozsmarowaną na jego chuju, a ja gówno mogłem z tym zrobić.
I tak jak ostatnio nie mogłem jej uratować.
I tak jak tyle razy wcześniej nie mogłem go powstrzymać.
Przez ściany mojego pokoju niosło się echo grubego głosu ojca. Groźby, którymi miotał we mnie do późnej nocy, stopniowo przechodziły w pełne irytacji warknięcia, a później w pijacki bełkot.
– Pierdolony kutas… – Tak zabrzmiało ostatnie wyzwisko, po którym ciężkim krokiem zaczął niezdarnie oddalać się spod moich drzwi.
Kilka chwil później znowu usłyszałem jego głos, tym razem po drugiej stronie przedpokoju. Za cel swojego alkoholowego szału znów obrał matkę.
Z sercem łomoczącym w piersi sięgnąłem po stojący na szafce nocnej budzik i zmrużyłem oczy – w stłumionym świetle ulicznej latarni próbowałem dostrzec, która była godzina.
Druga trzydzieści cztery.
Do kurwy nędzy.
Odstawiłem budzik, westchnąłem rozdrażniony, postukałem palcami w tors i próbowałem się, kurwa, uspokoić.
Ale nie szło mi to łatwo.
Nie dziś.
Ponieważ Darrena nadal nie było w domu, za to on wciąż tak.
Jedyny człowiek, na którym w takich sytuacjach polegałem – w takie noce – odszedł i nawet nie raczył obejrzeć się za siebie.
Powinienem był się domyślić.
Przecież widziałem, jak odchodził.
Tata nigdy nie bił go tak jak mnie.
Darren był pierworodnym synem, złotym chłopcem.
Ja to ten zbędny, dodatkowy.
Darren dostawał otwartą dłonią.
Ja pięściami.
Darren był dyplomatą.
Potrafił przegadać ojca lepiej niż ktokolwiek inny w domu i przemówić mu do rozsądku… Cóż, zazwyczaj.
Spojrzałem wściekle na dół, na jego łóżko, puste, odkąd odszedł, i poczułem, jak zalewa mnie znajomy smak żółci zmywającej nędzne resztki mojego dzieciństwa.
Na miłość boską, dopiero co rozpocząłem pierwszy rok, dopiero za miesiąc skończę trzynaście lat. Jakie miałem szanse z dwukrotnie większym mężczyzną?
Żadne. Darren o tym wiedział, a mimo to zostawił mnie tu bezbronnego.
Miałem dwanaście lat i byłem żołnierzem na froncie szalejącej w naszym domu wojny. Wróg, z którym musiałem się mierzyć, był większy i silniejszy, a sojusznik porzucił mnie, gdy najbardziej go potrzebowałem.
Tamtego ranka, kiedy mnie odprowadzał, wiedziałem, że coś nie gra. Czułem to w kościach, gdy odchodził… gdy zawołałem za nim jak jebany dzieciuch.
Przez kilka pierwszych dni po niespodziewanym odejściu starszego brata czekałem, wstrzymywałem oddech, modliłem się, żeby wszystko wybuchnęło i żeby on wszedł frontowymi drzwiami.
Zupełnie to do mnie nie pasowało.
Ja się nie modliłem.
A jednak, kiedy wróciłem do domu po pierwszym dniu w szkole i zorientowałem się, że zniknął, zacząłem wyszeptywać do tego faceta w niebie przyrzeczenia i obietnice, oferowałem mu wszystko, co tylko mogłem wymyślić. W zamian za bezpieczny powrót brata.
Mojego sojusznika.
Modlitwy odbiły się jednak głuchym echem i w kolejnych tygodniach straciłem więcej, niż mogłem sobie pozwolić.
Zniesmaczony sobą przez to, że chowam się za zamkniętymi drzwiami, próbowałem przemówić do własnej dumy, bo przecież w głębi duszy wiedziałem, że jeśli tam wyjdę, to tak, jakbym podpisał na siebie wyrok.
Ledwie uszedłeś z życiem…
Wtedy mój pokój wypełniły szlochy; stłumiłem swój i walnąłem głową w drzwi, przy których siedziałem, ściskając w ręce kij do hurlingu.
– Nie słuchajcie tego – poinstruowałem rodzeństwo, choć nie wiedziałem, które płakało, bo cała trójka, która została ze mną pod tym dachem, kuliła się właśnie pod kołdrą. – Odetnijcie się.
– Ale to takie straszne, Joe – zapłakał Tadhg, wystawiając głowę spod narzuty na moim łóżku na piętrze. – A co, jeśli znowu robi krzywdę mamusi?
– Nie robi – warknąłem przez zaciśnięte zęby, okłamując sześcioletniego brata. – Mamie nic nie jest. Idź spać.
– Nie mogę – wychrypiał.
– Musisz – syknęła szeptem moja dziesięcioletnia siostra. – Wiesz, co będzie, jak się dowie, że nie śpimy.
– Zamknij się, Shannon – zawył Tadhg. – Boję się.
– Wiem o tym, Tadhg – mówiła łagodnie, wysuwając się spod pościeli z naszym trzyletnim braciszkiem Olliem na kolanach. – I właśnie dlatego musimy być cichutko.
– Dzieciarnia, musicie iść, kurwa, spać – rozkazałem, przejmując rolę ich opiekuna, w którą zostałem bezceremonialne wepchnięty. – Nic wam nie grozi. Mamie też nie. Nikomu. Wszystko jest zajebiście.
– Ale co, jeśli znowu robi jej krzywdę?
Co do tego nie miałem akurat wątpliwości – znowu robił jej krzywdę.
Problem polegał na tym, że gówno mogłem na to poradzić.
Bóg jeden wie, że próbowałem.
Złamany nos, z którym chodziłem od wieczora, dowodził, jak niewiele mogłem zdziałać przeciwko bydlakowi, którego nazywaliśmy ojcem.
Na szczęście Tadhg i Shannon chyba jeszcze nie rozumieli, w jaki sposób ojciec krzywdził matkę.
Natomiast ja poznałem znaczenie słowa „gwałt” w wieku dziesięciu lat.
To nie był pierwszy raz, kiedy widziałem, jak unieruchamia ją przemocą. Wcześniej nieraz słyszałem to słowo w rozmowach, ale wtedy pierwszy raz połączyłem je z czynem i zrozumiałem, czego doświadcza matka.
Zrozumiałem, co to bydlę wciska w jej niechętne ciało.
I jak często to robi.
Moja interwencja okazała się jałowa i skończyła się tym, że matka – obita, posiniaczona, zakrwawiona, naga od pasa w dół, leżąca na podłodze w kuchni – wyrzuciła mnie za drzwi. Obwiniała mnie wzrokiem za coś, nad czym nie miałem kontroli, ale zanim mnie wygoniła, ojciec zdążył kilka razy uderzyć moje dziecięce ciało.
Gdy już zarejestrowałem, co to znaczy gwałt, co tak naprawdę, naprawdę znaczy, moja stanowczość w ukrywaniu tego, co działo się w domu, jeszcze się wzmocniła.
Wiedziałem, że Darren został zgwałcony w czasie, gdy przez sześć miesięcy przebywaliśmy w rodzinie zastępczej. Nasłuchałem się na ten temat dość – odczułem narzucane mi z tego powodu poczucie winy – by wiedzieć, że trzeba trzymać gębę na kłódkę i zachować prywatne sprawy rodziny dla siebie.
„Pamiętaj, Joey, że nieważne, jak źle będzie z ojcem, zawsze będzie lepsze niż tamto…”.
„Myślisz, że tu jest źle? Nawet, kurwa, nie wiesz, ile masz szczęścia…”.
„Ty u swojej rodziny zastępczej dostawałeś lody i ciasteczka, mnie moja zniszczyła…”.
„W porównaniu ze mną nie masz na co narzekać. Ty miałeś łatwo, więc przestań się nad sobą użalać…”.
„Wiesz, co się dzieje w tych domach? Chcesz, żeby Tadhg skończył tak jak ja? A Shannon? Trzymaj gębę na kłódkę. Nie dzieje się tu nic tak złego, żeby tam wracać. Nic…”.
Gdy zobaczyłem gwałt na własne oczy, zrozumiałem, że przenigdy nie narażę na coś takiego rodzeństwa.
Wolałbym najpierw umrzeć, i wcale nie dramatyzuję.
Mówię serio.
Później przez lata nie spałem nocami. Bałem się. Odgłosy… pierdolone odgłosy matki… wyryły się w mojej pamięci i odtwarzały bez końca, do szaleństwa.
Nawet gdy było cicho, ja balansowałem na krawędzi. Cisza niepokoiła mnie tak samo jak jej krzyki.
Bo krzyki oznaczały, że jeszcze oddycha.
Cisza, że nie żyje.
Pamiętam, jak leżałem w pokoju, podobnie jak dziś, i nasłuchiwałem w napięciu każdego skrzypnięcia materaca, każdego obrzydliwego stęknięcia i sapnięcia dochodzącego zza zamkniętych drzwi po drugiej stronie przedpokoju.
Wtedy pochłaniała mnie panika i w dziewięciu na dziesięć przypadków wypadałem z pokoju i stawałem na straży drzwi siostry, przerażony, że ma coś, czego bestia pokroju ojca prędzej czy później zacznie szukać.
Kiedy byliśmy wszyscy razem pod jednym dachem, przynajmniej mogłem ją chronić, chronić ich wszystkich, wziąć na siebie część ich bólu, dzięki czemu mogli mieć choć namiastkę dzieciństwa.
„Myślisz, że ciebie to nie spotka, a jednak. To się dzieje ciągle…”.
„Nie wszyscy mają takiego farta jak wy z Shannon, że umieścili was w jednej rodzinie zastępczej…”.
„Ciągle czuję go w swoim ciele, jak mnie rozrywa, rozdziera, aż chcę przez to umrzeć…”.
Na samą myśl, że Shannon, Tadhgowi albo Olliemu mogłoby się coś stać, mrowiła mnie cała skóra i zaciskały mi się usta.
Mogłem znosić taką presję.
Mogłem znosić ciosy.
Mogłem znosić jego alkoholowy amok.
Mogłem znosić wszystko, jeśli dzięki temu oni nie musieli.
Niczym świętą przysięgę krwi powtarzałem w głowie obietnicę, którą sobie złożyłem w noc po odejściu Darrena: chronić braci i siostrę wszystkim, co mam.
Nigdy bym nie pozwolił, żeby zostali pobici tak, jak ja byłem bity, albo maltretowani jak matka, albo zbrukani jak nasz starszy brat.
Chronić ich, bronić przed krzywdą wszystkim, co w sobie noszę, cokolwiek to jest.
Oni nigdy nie będą musieli siedzieć zabarykadowani w pokoju z kijem w ręce.
Będę tu, będę to robił za nich.
Wiedziałem, jakie to uczucie zostać porzuconym przez swojego obrońcę, i nigdy nie pozwolę, żeby ich też to spotkało.
Prędzej umrę.
Tak jest, pierdolić Darrena za to, że zostawił swoich braci i siostrę samych w obliczu potwora.
Pierdolić go za to, że przez niego stałem się głównym workiem treningowym ojca.
Stary, przecież zawsze nim byłeś…
A skoro już o tym mowa, pierdolić też liceum. Mój wzrok powędrował ku zamkniętemu plecakowi, w którym czekały góry nieodrobionych prac domowych. Ani mi się śniło kończyć zadań wyznaczonych przez nauczycieli, których miałem kompletnie gdzieś.
Tak, można było spokojnie stwierdzić, że liceum okazało się kolejnym niewypałem.
Stary, to eufemizm stulecia…
Według naszego nowego dyrektora, pana Nyhana, byłem „wybuchowy” i „nie reagowałem na polecenia”. Gdyby musiał dźwigać połowę gówna, z którym się borykam, też by nie reagował.
Palant.
Uwielbiałem go wkurwiać.
Powód mojej nieskrywanej antypatii do tego typa był prosty: kiedyś tam grywał z moim ojcem w hurling.
Hurling.
Przeszły mnie ciarki.
Hurling był moim ratunkiem i koszmarem na jawie.
Ojciec zaczął mnie zmuszać do gry, gdy miałem cztery lata. I grałem dalej, bo bałem się, że jeśli odpuszczę, to on zwali ten ciężar na Tadhga, tak jak zwalił go na mnie, kiedy Darren przestał.
I grałem dobrze.
Byłem lepszy niż ojciec i Darren, więc chyba nienawidził mnie przez to jeszcze bardziej… Nienawidził faktu, że wcale nie jestem tak całkowicie bezużyteczny, jak ciągle mi powtarzał.
Kutas.
To właśnie przez takie myśli i nieprzespane noce jak dzisiejsza zgodziłem się, gdy Shane Holland – o kilka lat starszy ode mnie koleś z BCS – w piątej klasie zaproponował mi pierwsze sztachnięcie jointem.
Obiecał, że to uspokoi moje rozpędzone myśli i pomoże mi spać, więc zaciągnąłem się tym gównem tak głęboko, że prawie się zakrztusiłem.
I co się stało?
Zadziałało.
Tamtej nocy wróciłem do domu i zasnąłem jak niemowlę, błogo nieświadomy wszystkiego, co działo się za moimi zamkniętymi na klucz drzwiami.
Po pierwszej od lat nocy nieprzerwanego snu od razu stałem się wyznawcą. Uznałem, że zioło to coś dla mnie.
Kiedy sobie zapaliłem, potrafiłem się odprężyć lepiej niż kiedykolwiek. Potrafiłem zamknąć w nocy oczy i nie słyszeć w głowie jej krzyków.
Potrafiłem ignorować palący ból zdrady i odrzucenia, dopadający mnie na myśl o Darrenie, który zostawił mnie samego na straży reszty rodziny, i na myśl o tym, co by się stało, gdybym i ja chciał odejść.
Znalazłem spokój.
Na przykład w zeszłą sobotę po pracy spiknąłem się na kilka godzin z Shane’em i paroma innymi starszymi chłopakami.
Większość znałem, bo dorastaliśmy w tej samej okolicy. Byli raczej niegroźni. No, prawie wszyscy.
Nie byłem na tyle naiwny, by wierzyć, że Shane i jego kretyńscy przyjaciele są moimi przyjaciółmi.
Po prostu zapewniali mi ucieczkę od największego kretyna w moim życiu.
Ojca.
Poza tym perspektywa ujarania się była w cholerę bardziej kusząca niż ukrywanie się przed starym, bo podczas porannego meczu zawaliłem sześćdziesiątkę piątkę – odpowiednik rzutu rożnego w hurlingu.
Więc za ostatnie dwadzieścia euro, które zostało mi w kieszeni z ogarniętej ostatnio roboty, złapałem się szansy na całonocną ucieczkę.
Ucieczkę.
Żeby to wszystko po prostu się zatrzymało…
Następnego ranka rozpętało się piekło, gdy mnie opieprzyli za tę nocną eskapadę, ale ja niczego nie żałowałem. Nie pamiętałem powrotu do domu. Byłem zbyt uwalony miksturą z trawy, prochów i piguł, żeby to w ogóle odnotować.
Albo się przejąć.
Co tam – gdyby choć na kilka godzin miało mi to oszczędzić realiów życia… oszczędzić mi ich… powtórzyłbym to bez mrugnięcia okiem.
Jezus, ale bym teraz zajarał…
– Myślę, że znowu ją krzywdzi – wychrypiał Tadhg, wyrywając mnie z zamyślenia, bo w domu rozniosło się zbolałe wycie matki, a potem zwierzęce postękiwania ojca.
Och, z całą pewnością to robi.
– Powtarzam ostatni raz: nie krzywdzi jej.
– Jesteś pewny?
Nie.
– Tak.
– Obiecujesz?
Nie.
– Tak.
– Dzięki, że pozwoliłeś nam u siebie zostać, Joe.
– Żaden problem.
– Chcesz się tu do nas wcisnąć?
I mieć w nocy na sobie większość twoich szczochów?
– Nie, dzięki.
– Na pewno nie chcesz…
– Spać. Już.
Byłem w coraz posępniejszym nastroju; kiedy układałem się do snu, pozwoliłem myślom powędrować z powrotem do Darrena, a towarzystwa dotrzymywały mi tylko urazy. I kij do hurlingu.
Kutas.