- W empik go
Schisza - ebook
Schisza - ebook
Karol, wracając do Polski, nawet nie domyślał się, że jego życie może nabrać takiego tempa. Podejmuje pracę w markecie budowlanym, o jakże wymownej nazwie „Schisza”, a każdy dzień nabiera barw i humoru. Dodając do tego piękną wróżbitkę, której serce zdobywa się bólem, wścibską sąsiadkę patrolującą okolicę i zaborczą narzeczoną przyjaciela — mamy mieszankę, która z pewnością nie pozwoli się nikomu nudzić.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8104-823-1 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystkie osoby oraz wydarzenia zostały wymyślone i nie mają swoich odpowiedników w rzeczywistości.
— Misiu, nie jedziesz za szybko? — zapytała Bożena siedząca tuż obok prowadzącego samochód Darka.
Niemała była z niej kobieta. Wysoka, szeroka w biodrach i bogato obdarzona w walory kobiece, była istnym przeciwieństwem siedzącego tuż obok niej niskiego i chudego kierowcy.
— Nie — odparł spokojnym głosem już przeczuwając jej kolejne słowa.
— Może jednak ciut zwolnij, już prawie sto na godzinę jedziesz — dodała.
Jednak ten nie reagował. Wtedy chwyciła za kierownicę i już podenerwowanym głosem powiedziała:
— Zwolnij, bo nas wszystkich pozabijasz.
— Puść kierownicę, Bożenko — odparł wciąż bardzo spokojny. — To jest autostrada, tu się tak jeździ.
— A w dupie mam tę twoją autostradę! Zwolnij albo ja usiądę za kierownicę.
— To już lepiej jedź dziewięćdziesiątką — wtrącił siedzący z tyłu Karol Topolski.
— Nie podoba się wam jak prowadzę? — zapytała go odwracając się do tyłu. — Nigdy jeszcze nie dostałam żadnego mandatu za prędkość.
— Bo za wolną jazdę nie dają — odparł Darek przyciszonym głosem.
— I ty Brutusie przeciwko mnie?
— Żartuję sobie skarbeńku. Jesteś po prostu bezpiecznym kierowcą. Wszyscy tak powinni jeździć.
— No! A ty dalej stówą jedziesz!
Momentalnie zwolnił do dziewięćdziesięciu i zmienił pas na najwolniejszy.
— Wasze wspólne życie będzie usłane różami — skomentował to Karol uśmiechając się pod nosem.
— No jasne, zajmę się moim misiaczkiem — odpowiedziała zbliżając się do niego i nastawiając usta do pocałunku.
Darek jednak nie miał zamiaru tego robić. Skupiał się na jeździe i nerwowo zerkał to na nią, to na ulicę przed sobą. Miał nadzieję, że zrezygnuje ze swojego planu, ale gdy nie dawała za wygraną w końcu pocałował ją i szybko wrócił wzrokiem na ulicę.
— Wiedziałam, że nie będziesz mógł się powstrzymać.
Karol Topolski już nie komentował więcej ich zachowania. Znał bardzo dobrze Darka i jego narzeczoną. Wiedział jak bardzo się różnili od siebie i współczuł mu z całego serca wyboru. Jednak nigdy nie odważył się ich rozdzielić. Za każdym razem gdy tylko próbował mu otworzyć oczy, ten obrażał się na niego i powracał do niej jeszcze bardziej przywiązany. Nie wiedział jak to się działo. Może to jego słaby charakter, a może po prostu chęć posiadania potwora nad sobą. Nie było mu łatwo w życiu i popełniał wiele głupich błędów, ale ten według jego przyjaciela, może mu wyjść nawet na dobre. Bożena w końcu była kobietą silną i zdecydowaną. Miała bardzo wyraźne zadatki na dyktatora i tyrana w jednym. Potrafiła wszystkich przegadać i wszystko załatwić. Nikt od czasów podstawówki nigdy jej nie podskoczył. Rządziła i dzieliła całym swoim środowiskiem. Jednak co było jej największą zaletą to, to że dbała o osoby, które kochała albo które były jej uległe — to na to samo wychodziło.
Teraz wracali z lotniska do swojego rodzinnego miasta. Zjechali z autostrady i przed nimi już zostały ostatnie kilometry długiej drogi mającej swój początek aż w Londynie. Wracali po kilku latach pracy za granicą. Każdy miał swój powód. Bożena wraz z Darkiem planowali ślub w swym ojczystym kraju. Bożena nie wyobrażała sobie zawarcia małżeństwa bez obecności swojej kochanej mamusi, a że nie chciała przyjechać do nich, więc zorganizowała ślub w swym rodzinnym mieście. Karol natomiast zabrał się z nimi, nie tylko by uczestniczyć w tym wydarzeniu, ale i po to by zostać już w Polsce na stałe. Miał dość pracy za granicą. Dorobił się wystarczającej kwoty, by rozpocząć życie od nowa. Wyjeżdżając nigdy nie uważał, że na widok starych, zabrudzonych budynków tak bardzo się ucieszy. Nie myślał, że może być tak bardzo przywiązany do swojego ojczystego kraju. Tęsknił za nim, za jego szarymi ulicami, za ludźmi których tu zostawił i za językiem, którego mu najbardziej brakowało.
Zbliżając się do domu, obserwując ulice swojego rodzinnego miasta, uśmiechał się do nich. Z podziwem patrzył na zmiany, które pojawiły się od czasu jego wyjazdu. Nowe sklepy, nowe ronda, nawet ubrania ludzi spacerujących na chodnikach wydawały mu się dużo ciekawsze i bardziej kolorowe niż kiedyś.
— Weźmiemy ślub i znikamy z tego ohydnego miejsca, misiaczku — skomentowała to Bożena, patrząc na miasto zupełnie pod innym kątem. — Popatrz na te, szare domy, brzydkie reklamy, a ci ludzie? W co oni są ubrani?
— Już nie przesadzaj — odparł jej Darek.
— Popatrz na tę, w Anglii za taki ubiór by ją rozstrzelano. A ta? Co to za fryzura.
— Może ja tu wysiądę — wtrącił Karol, nie mogąc jej dłużej słuchać.
— Ale, ty tu nie mieszkasz?
— Spokojnie Darek, przejdę się kawałek. Myślę, że dobrze mi to zrobi.
Teraz już rozumiał, dlaczego chce wysiąść. Znał go dobrze i nie dziwił mu się. Zatrzymał się na pierwszym wolnym miejscu i uwolnił go z samochodu.
— Odezwę się do ciebie jak wszystko pozałatwiamy — rzekł wyjmując mu walizki z bagażnika.
— Pewnie już masz wszystko ustawione.
— Pewnie tak, ale… — przybliżył się do niego i przyciszonym głosem powiedział: — …wieczoru kawalerskiego mi nie ustawiła.
— Tym to ja się zajmę.
— O czym tam szepczecie? — zapytała zaniepokojona.
— A nic, takie tam męskie sprawy — odpowiedział jej Darek.
— Mam nadzieję, że nie planujecie wieczoru kawalerskiego?
— Nie no, coś ty.
— Mój misiaczek nie musi mieć żadnego wieczoru, ja mu to wynagrodzę w noc poślubną.
— Obyś tylko ją przeżył — szepnął Karol i zaśmiali się oboje.
— Z czego się śmiejecie? Misiek, wracaj, jedziemy już.
— Idę, to na razie Karol.
— Na razie.
Gdy odjechali, Karol taszcząc walizkę na kółkach mógł w końcu przejść się po tak bardzo stęsknionych ulicach. Nie spieszył się. Szedł czując się jak turysta w swym rodzinnym mieście. Przyglądał się nowym witrynom sklepowym, ławkom, fontannie na rynku. Tego wszystkiego nie było kiedy wyjeżdżał. Nie mógł uwierzyć, że przez te kilka lat, jego miasto mogło się aż tak zmienić.
Kiedy doszedł na osiedle, w którym jego rodzice mieli mieszkanie, aż zaniemówił z wrażenia. Bloki pięknie otynkowane, place zabaw odnowione, nawet trzepak na którym kiedyś spędzał długie godziny wydawał się jakiś inny — lepszy. Gdyby nie ogromna nazwa osiedla i numer bloku znajdujący się na bocznej ścianie każdego z budynków mógłby pomyśleć, że pomylił miejsca. Usiadła na ławce przed swoją klatką i zaczął szukać kluczy.
— Któż to wrócił? — usłyszał znajomy głos sąsiadki — Mireli.
Nigdy jej nie lubił. Cała jego rodzina czuła to samo do niej. Żyła samotnie pod ich mieszkaniem i zawsze miała jakiś problem. To za głośno dzieci się bawią, to stukają, to zaś głośno muzyka jej przeszkadzała. Czepiała się nawet drzwi do klatki, które według niej powinny być zawsze zamknięte. Nawet jak człowiek wychodził tylko ze śmieciami.
— Już się znudziło za granicą? — zapytała. — A gdzie reszta zdradzieckiej rodzinki?
— Zdradzieckiej?
— Opuściliście Polskę jak większość młodych zdrajców. Zamiast pomóc rozwijać swój kraj, to wolicie pomagać obcym.
— O czym pani mówi?
— Już ja wiem swoje. Przecież oni was tylko wykorzystują. Zawsze mieli Polaka z nic.
Karol tylko pokiwał przecząco głową i nie odezwał się więcej. Nie miał zamiaru się denerwować, więc zabrał torbę i ruszył do swojego mieszkania.
— Mam nadzieję, że nie usłyszę znów tąpania. Taki spokój był, gdy was nie było.
Nie odezwał się. Przełknął ślinę, ugryzł się w język i ruszył na górę. Teraz już wiedział. Obraz miasta, infrastruktury zmienił się i to bardzo, ale ludzie się jednak nie zmieniają. Jak znienawidzona przez nich sąsiadka była zrzędliwa, tak i pozostała.
Gdy wszedł do mieszkania, usiadł na kanapie i odetchnął z ulgą. Było widać, że mieszkanie było pod dobrą opieką; kurze pościerane, dywany odkurzone. Wszystko dzięki panu Ryśkowi, któremu rodzice udostępnili lokal. Był on sąsiadem mieszkającym tuż obok wraz ze swoją liczną i głośną rodziną. Zajmuje się on pisaniem scenariuszy i potrzebował cichego miejsca, w którym mógł spokojnie pracować. W zamian za to miał tylko opłacać rachunki i czasami posprzątać. Umowa była korzystna dla obu stron, aż do czasu, gdy Karol nie postanowił wrócić.
Wstał, by zajrzeć do lodówki, bo zgłodniał i wtedy usłyszał pukanie do drzwi.
— Dzień dobry — powitał go pan Rysiek wychylający głowę do środka. — Można?
— Tak, tak proszę wejść.
— Mam nadzieję, że wszystko w porządku.
— Jak najbardziej — odparł mu Karol.
— Jak się dowiedziałem, że pan wraca, to nawet okna umyłem.
— Nie trzeba było, a jak szło z pisaniem? Udało się coś stworzyć?
— Tak, napisałem kilka scenariuszy. Jeden kręcą właśnie w Pradze.
— O! To gratulacje.
— Dziękuję, to będzie mój pierwszy scenariusz, pokazywany w kinach — dodał wyraźnie zadowolony z siebie.
— Super, mam nadzieję, że nie jest pan zły, że wróciłem.
— Spokojnie, już znalazłem inne miejsce. Muszę mieć takie, bo…
I jak na zawołanie wbiegły do środka bliźniacy od pana Ryśka. Chłopak i dziewczynka w wieku około siedmiu lat. Głośne i odważne stanęły przed swoim tatą i patrząc podejrzliwie na Karola, jedno z nich zapytało:
— Na długo pan wrócił?
— Karolinko! — wzburzył się jej ojciec.
— No, co? Tu miałeś bliżej.
— Nie wolno tak…
— Rozumiem ich — przerwał mu Karol. — Niestety, ale raczej na stałe wróciłem.
— O kurde — odpowiedziała.
— Karolinko!
— No co?
— Wychodzimy — rzekł już dość zawstydzony pan Rysiek. — Przepraszam za nich.
— Nic się nie stało.
— Byłeś na oltafolt? — zapytał go chłopczyk.
Pan Rysiek widząc zdumioną minę Karola, od razu wytłumaczył:
— Michałek pyta o „Old Trafford” — stadion jego ukochanego klubu z Anglii.
— A! Manchaster United, nie niestety byłem w Londynie, ale widziałem Wembley.
— Oni są ciency — odparł machając ręką. — Cerwone diabły są najlepse na swiecie.
Wyszedł zawiedziony, a pan Rysiek jeszcze przed zamknięciem za sobą drzwi, raz jeszcze przeprosił za ich zachowanie.
Pierwszy dzień w Polsce Karol poświęcił na wypakowanie się, dostosowanie mieszkania pod siebie i relaks przed telewizorem z w końcu polskojęzycznymi kanałami. Zmieniał je co kilka sekund szukając czegoś interesującego, lecz jedynymi ciekawymi programami były informacje nadawane non stop na kilku kanałach. Nie czuł się zmęczony, ale nie dobiła jeszcze dwudziesta druga, a już spał twardo z pilotem w ręce.
***
Następny dzień rozpoczął się dla niego bardzo wcześnie. Słysząc za oknem przeraźliwe bzyczenie zerwał się na równe nogi i zaspany ruszył do okna, by dowiedzieć cóż to było. Jednak dziwny, o wiele za głośny bzyczek jak szybko się pojawił, tak też szybko znikł za rogiem. Wściekły czekał na niego jeszcze chwilę, aż w końcu spróbował położyć się i zasnąć raz jeszcze. Nie było to łatwe, ale zamknął oczy i korzystając z bezcennej ciszy myślał o ostatnim pięknym śnie, z którego tak bestialsko go wyrwano. Już czuł jak sen do niego powraca. Przewrócił się na bok i powracał na ogromną, żółtą plażę z piaskiem tak miękkim, jak puch w poduszce, gdy znów usłyszał bzyk. Tym razem musiał on jechać w odwrotnym kierunku, ale to było mało ważne. Ponownie go obudził. Zerwał się do okna, chciał dorwać idiotę, który nie daje mu pospać, ale nie był w stanie go zobaczyć. Drzewo zasłaniało widok i drażniący dźwięk oddalał się z każdą sekundą. Nie kładł się już z powrotem do łóżka. Miał dość tego. Niewyspany i podenerwowany ruszył do łazienki, by powoli przygotować się do nowego dnia.
Darmowy fragment