Schizis - ebook
Szokujący, poruszający, wciskający w fotel.
Psychologiczny romans Young Adult z finałem,
którego nie będziesz w stanie przewidzieć.
Mam na imię Marcja, a to jest mój kanał na YouTubie. Jesteście ciekawi, z jakimi demonami zmagam się każdego dnia? Zobaczcie sami.
Nieważne, że ten filmik trafi do ludzi z mojej szkoły. I tak od dawna wszyscy patrzą na mnie jak na wariatkę. Bo poniekąd nią jestem.
Kofi jednak tak nie myśli. Uważa mnie za normalną. To mój najlepszy przyjaciel, chłopak, dzięki któremu zaznałam odrobiny szczęścia w swoim nieszczęśliwym siedemnastoletnim życiu.
Subskrybujcie. Czekam na sto tysięcy subów, by zdradzić Wam szokującą prawdę. Jestem przekonana, że nikt z Was nie domyśli się, co tak naprawdę mi się przytrafiło.
| Kategoria: | Young Adult |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-973618-0-5 |
| Rozmiar pliku: | 6,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Aparat? Jest.
Tło gotowe.
Muszę sobie wreszcie kupić lampę. Poproszę ojca. I tak uważa mnie za pasożyta. Wisi mi, co sobie o mnie pomyśli, gdy znów wyciągnę od niego kasę. Powinien się w ogóle cieszyć, że się do niego odzywam.
Ciemnowłosa kobieta siedząca na fotelu w rogu mojego pokoju patrzy na mnie karcąco. Kiedy włączam kamerę, kręci głową z dezaprobatą. Nie jest ani stara, ani jakoś szczególnie młoda. Ma może trzydzieści kilka lat. Odkąd pamiętam, wygląda na tyle.
– Nic tym nie wskórasz – mówi krytycznie, a mnie przechodzą ciarki jak za każdym razem, gdy słyszę jej zimny ton głosu. Przez tyle lat powinnam się już do niego przyzwyczaić.
– Może kogoś ocalę – odpowiadam.
– Bzdury. Naczytałaś się za dużo głupich książek.
Siedzi sztywno, prosto, dostojnie. Ma na sobie to samo ubranie co zwykle – prostą, ascetyczną sukienkę do kostek z długim rękawem, w kolorze przygnębiającego grafitu. Czuję od niej duszący zapach perfum, od którego kręci mi się w głowie. Jej twarz jest pociągła, smukła i blada. Włosy ma czarne, upięte mocno i nienagannie w wysoki kok, przez co jej czoło wydaje się gładkie jak tafla szkła. Duże szare oczy patrzą zawsze chłodno i z wyższością. Jej brwi są wiecznie ściągnięte i surowe, nos ostry, a usta wąskie, pociągnięte czerwoną szminką i zazwyczaj zaciśnięte w prostą kreskę. Nazywam ją Cruella, bo jak morderczyni dalmatyńczyków potrafi zmrozić krew w żyłach swoim spojrzeniem. Ale to tylko moje subiektywne odczucie. Wyłącznie moje, nikt prócz mnie jej bowiem nie widzi.
Przez tę kobietę, a raczej za jej sprawą, w wieku pięciu lat znalazłam się pierwszy raz u psychologa. Trafiłam do niego po tym, jak Cruella kazała mi rozpruć nożyczkami brzuch pluszowego misia, bo podobno siedziała w nim mała dziewczynka. Wykonałam jej polecenie. W środku była jedynie wata. Gdy wyjaśniłam mamie, że wypatroszyłam maskotkę, bo szukałam zjedzonej dziewczynki, od razu zabrała mnie na wizytę. Pani psycholog kazała mi rysować dom, moją rodzinę, po czym wyjaśniła mamie, że to naturalne, że dzieci w moim wieku fantazjują. Często mają wymyślonych znajomych. Jej zdaniem nie było w moim zachowaniu niczego niepokojącego.
Lekarka rodzinna podzielała jej zdanie i mimo namów mamy nie uznała, że wizyta u psychiatry dziecięcego jest konieczna. Zapisała słabe tabletki uspokajające i chyba dzięki nim Cruella na pewien czas zniknęła. Niestety potem znów się pojawiła, chociaż leków nie odstawiłam. Odwiedzała mnie w szkole, na podwórku, w sklepie. Wszędzie tam, gdzie było jej wygodnie. Początkowo panicznie się jej bałam. Sądziłam, że przychodzi do mnie, bo źle się zachowuję, jestem niegrzeczna, jednak nawet gdy byłam posłuszna, miła, nie przeszkadzałam dorosłym i się nie odzywałam, też się zjawiała. Często wtedy chorowałam – gorączkowałam, było mi niedobrze, bolała mnie głowa. Za każdym razem mama podnosiła alarm i wiozła mnie do najbliższego lekarza lub na izbę przyjęć do szpitala. Cruella stawała wówczas w drzwiach i kręciła głową, mrucząc coś pod nosem.
Kiedy wspominałam o niej lekarzom, zganiali omamy na wysoką gorączkę i dziecięcą wyobraźnię. Dlatego z czasem przestałam komukolwiek mówić o Cruelli. Stała się częścią mojego życia. Zaakceptowałam ją i uznałam, że skoro lekarze nie widzą w tym niczego niepokojącego, mogę przywyknąć do jej obecności.
Od maleńkości dużo chorowałam i bardzo źle się czułam. Wraz z wiekiem zaczęły nachodzić mnie częste ataki paniki, lęki, depresja. Reasumując, odkąd pamiętam, czułam się fatalnie. Chodziłam z mamą od lekarza do lekarza, od szpitala do szpitala. Robiono mi setki badań, nawet nie zliczę, ile razy pobierano mi krew, ile razy sikałam do pojemnika na mocz i oddawałam kał na papier, żeby można było dostarczyć próbkę do laboratorium. Wykryto u mnie pasożyty, przechodziłam zatrucia, wysypki alergiczne, miewałam grypy i zapalenia płuc. Z zaburzeń psychicznych zdiagnozowano anoreksję. To przez nią w wieku jedenastu lat trafiłam pierwszy raz do szpitala psychiatrycznego. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że może ludzie po prostu tak mają, że chorują, może na tym polega ból istnienia? Inne dzieci, które znałam, nie miały jednak podobnych dolegliwości, nie cierpiały tak jak ja. To ze mną było coś nie tak.
I nadal jest, z tym wyjątkiem, że do tej pory uważałam, że naprawdę jestem poważnie chora. Teraz natomiast mam istotne powody, by sądzić, że moje dolegliwości, lęki i depresja mają całkiem inne podłoże, niż każdemu się wydaje. Dzięki Cruelli wiem, co może być ich przyczyną. Bo Cruella czasami do mnie mówi. Bywa, że tak jak dzisiaj, odezwie się mrukliwym tonem, a wtedy zyskuję pewność, że nie zwariowałam. Ona istnieje naprawdę. Daje mi wskazówki, znaki, że z moją głową jest wszystko w porządku.
Czerwona lampka miga na aparacie.
– Cześć. Nazywam się Marcja Cal, a to jest mój kanał na YouTubie – mówię do obiektywu.
Cal to 2,54 centymetra. To bardzo mało. Dziewczynka o nazwisku Cal powinna być drobna i zgrabna niczym Calineczka. Tymczasem ja w wieku siedmiu lat, zamiast przypominać baśniową okruszynkę, która mieści się w łupince od orzecha, wyglądałam jak Muminek.
Ważyłam prawie czterdzieści kilo. Ale nie trwało to długo. Jako dziecko przechodziłam ze skrajności w skrajność. Raz byłam otyłym miśkiem z dusznościami i ciągłym kaszlem, a już po roku wychudzonym patyczakiem z bólem brzucha i ziemistą cerą. Stanowiłam niekończące się zmartwienie dla mojej mamy i zagadkę diagnostyczną dla lekarzy – a było ich wielu, różnych specjalności i z różnym stażem.
Przez liczne nieobecności na początku uczęszczania do szkoły nie miałam przyjaciół. Gdy wracałam na lekcje po dłuższej przerwie, słyszałam ciągłe docinki, na przerwach goniły mnie drwiące spojrzenia. Byłam niechcianym gościem na szkolnych korytarzach. Większość dni spędzałam w domu i w szpitalach, co potęgowało moje odizolowanie od rówieśników. Wytykali mnie palcami, omijali szerokim łukiem. Byłam inna, skazana na samotność.
Wciąż tkwią we mnie te wspomnienia. Parszywa dzieciarnia. Na jakich dorosłych wyrosną, skoro już w podstawówce drwili z gorszych od siebie?
STOP. Nie gorszych.
Moja psycholog, Magda, zabrania mi myśleć o sobie w ten sposób. Poza tym teraz mam idealną wagę. Wyszłam z niedowagi po anoreksji, chociaż od pewnego czasu jem znacznie mniej. Ale o tym później.
Większość osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że już w wieku siedmiu lat można zachorować na anoreksję wskutek depresji. Tylko że ja nie miałam depresji, ja po prostu w pewnym momencie straciłam apetyt. Nie czułam potrzeby jedzenia, nie czułam głodu, ssania w żołądku. Zupełnie jakby coś blokowało moje łaknienie. Na pewno przyczyniła się do tego Cruella. Za każdym razem, gdy mama stawiała przede mną posiłek na stole – obiad, kanapkę, owoce, cokolwiek – zjawa syczała mi nad uchem: Nie jedz tego, nie jedz. To jest złe… Złe, złe, złe!
W trakcie najdłuższych okresów głodówki czułam się całkiem dobrze. Ale zdaniem lekarzy to było jedynie złudzenie, którego doznaje spora część anorektyczek.– Cześć, znajdujemy się w moim pokoju na poddaszu – mówię do kamery i słyszę, jak drży mi głos. – To mój pierwszy filmik, a światło jest do dupy, więc nie wiem, co z tego wyjdzie. Pomyślałam, że zatytułuję go „Samobójstwo”, bo o tym głównie będzie. W zasadzie tytuł powinien brzmieć „Samobójstwa”, bo mam za sobą trzy próby samobójcze. I, jak się domyślacie, żadna nie była udana.
Cięcie.
Przecież domyślają się, że nie były udane, skoro przed nimi stoję. Nie mogę brać ich za kretynów.
Bez sensu. Nie chcę robić ciągłych cięć, bo będzie to wyglądać, jakbym miała coś do ukrycia.
Jeszcze raz. Przestawiam kamerę tak, aby tło stanowiły moje regały z książkami. Są dla mnie powodem do dumy. To moje ukochane skarby.
– Postanowiłam, że nie będę montować swoich filmów – zaczynam ponownie. – Boję się tej obietnicy, ale chcę być z wami szczera. Dlatego choćby się waliło i paliło, nie będzie cięć. Prócz tego, które miało miejsce przed momentem. W tle słyszycie jeden z moich ulubionych zespołów. Wiem, Queen jest stary jak świat, ale te teksty, ta muzyka naprawdę do mnie trafiają. Szkoda, że Freddie nie żyje. Jest tylu podłych ludzi na świecie, którzy czynią zło, dlaczego akurat on musiał odejść? Odszedł ciałem, ale jego duch zawsze z nami zostanie, i to dzięki muzyce. Jestem ciekawa, czy wy też macie takich wykonawców, którzy odeszli już z tego świata, ale nadal są z wami dzięki swojej twórczości. A może pisarzy? Ja nie potrafiłabym wybrać jednego. Każdy wnosi do mojego życia coś ważnego. Czasami mam wrażenie, że wręcz żyję historiami moich bohaterów. Na pewno są ciekawsze niż moje posrane życie. Też tak macie? Napiszcie mi w komentarzach o swoich doświadczeniach.
– A wracając do zespołu Queen – mówię do kamery i zakładam kosmyk włosów za ucho – to towarzyszył mi przy każdej mojej samobójczej próbie. Nie będę wam owijać w bawełnę. Jeśli poczujecie się zgorszeni tym, że nazbyt się uzewnętrzniam, to po prostu mnie nie oglądajcie. Jeśli chcecie wiedzieć, jak wygląda moje życie, z jakimi demonami zmagam się każdego dnia, to subskrybujcie mój kanał. – Robię krok w tył. – A teraz zacznę może od pierwszego razu. Ten pamiętam najlepiej, bo był starannie zaplanowany. Widzicie te drzwi za mną? – Wskazuję za siebie. – Powiesiłam się na nich na klamce. Zwyczajnie przywiązałam do niej sznurek, założyłam pętlę na szyję i usiadłam. Znalazła mnie matka. Wezwała pogotowie, które zabrało mnie od razu do szpitala psychiatrycznego. Mam świadomość tego, że ten filmik trafi do uczniów w mojej szkole, do nauczycieli. Jest mi obojętne, co sobie o mnie pomyślą. Mam ich zdanie głęboko w dupie. I tak od dawna patrzą na mnie jak na wariatkę, bo poniekąd nią jestem. Nikt normalny, o zdrowych zmysłach, nie próbuje sobie odebrać życia, prawda? Jeśli więc chodzi wam to po głowie, to lepiej znajdźcie sobie dobrego psychiatrę. Ja mam psychologa i psychiatrę. Z Magdaleną, moją psycholog, gadamy sobie o moim życiu, o tym, co myślę, jakie mam sny, co mnie nurtuje. Pani psychiatra wypisuje mi tylko leki, nie bawi się w terapię, bo tę przeszłam w szpitalu psychiatrycznym. I to parę razy. Czy pomogła? Nadal żyję, czyli wygląda na to, że tak. A czy cieszę się z tego, że żyję? Są dni takie jak dziś, że nie przeszkadza mi to, że nadal tu jestem, na tym łez padole. Są natomiast takie, kiedy wszystko sprawia, że mam ochotę nie istnieć. Nie czuć. Nie słyszeć. Po prostu znaleźć się w cichym i spokojnym miejscu, gdzie nie będę odczuwać bólu. Byłam i nadal jestem w potrzasku. Widzę jednak jarzące się światełko w tunelu i mam nadzieję, że dzięki wam uda mi się w końcu z niego wydostać. Dlaczego postanowiłam się zabić? Odpowiedź jest banalnie prosta. Bo zorientowałam się, jakie mam możliwości wyjścia z mojej sytuacji. Bo wiedziałam już wcześniej to, co po mojej próbie samobójczej przepracowywały ze mną psycholog i kilku psychiatrów w szpitalu. Uwierzcie mi, niewiedza często jest błogosławieństwem. Gdy jesteś inteligentna na tyle, by potrafić szukać wiedzy na swój temat, to ją znajdziesz. Książki, poradniki, podręczniki psychiatrii i psychologii. W nich wszystko jest dokładnie opisane. U mnie rozpoczęło się od autoagresji. Zaczęłam się głodzić. W tamtym czasie nie miałam pojęcia, że jest na to w ogóle jakaś nazwa, nie sądziłam nawet, że wyrządzam sobie krzywdę. Byłam przekonana, że to rówieśnicy mnie krzywdzą. Nazywają grubaską, sadłem, pączkiem, grubą świnią. Byłam dzieckiem, oni też byli dziećmi. Ja nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jestem ofiarą przemocy słownej, oni, że są moimi oprawcami. Podstawowe pytanie: gdzie wtedy byli dorośli? Czy gdyby nauczyciele w szkole reagowali na wyzwiska, którymi mnie obrzucano, czy gdyby rodzice uświadomili swoim pieprzonym bachorom, jaką krzywdę mi czynią, czy gdybym uzyskała od moich bliskich więcej akceptacji, nie wpadłabym w anoreksję? Może się wydawać, że to wszystko zaczęło się od szkoły. Że to ludzie ze szkoły sprawili, że czułam się gorsza niż śmieć. A może oni tylko przelali czarę goryczy? A może to przez ojca, który był, jest i będzie złamanym fiutem. Powinien traktować mnie jak swoją księżniczkę, nie pasożyta. Gdyby był inny, gdyby nie był tym, kim jest, gdyby nie groził mi, co zrobi, jeśli puszczę parę z ust o tym, co wyrabia w domu, to wówczas nękanie rówieśników spłynęłoby po mnie jak woda po kaczce. Piszcie do mnie, kochani. Czy reagujecie, gdy widzicie ofiarę prześladowania słownego? Czy może sami jesteście ofiarami? A może oprawcami? Chcę zatrzymać to błędne koło. Życie powinno być przyjemne. Zwłaszcza dla ludzi w naszym wieku. Wystarczy, że dorośli skaczą sobie do gardeł. Jestem Marcja Cal, a to jest mój kanał. Subskrybujcie. Czekam na sto tysięcy subów, by raz na zawsze skończyć z tym piekłem.
Koniec nagrania.