- W empik go
Schronisko - ebook
Schronisko - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 151 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na wyniosłej polanie, na jej stronie schylonej ku słońcu, przy kraju lasu bukowego dwoje pasterzy zabawiało się w lipcowe przypołudnie gwarą, jako też patrzeniem na się, siedząc na poły leżęcy na trawie, którą woły postrzygły zębami.
Podobali się sobie bo on miał włosy czarniawe, stręczyste i oczy – czarne ogniki wprost do samego serca wiertające; ona zaś miała włosy do lnu słońcem złoconego podobne, a oczy siwe, jakie kwiatki niektóre miewają i to wtedy, kiedy rosa je zmyje, wyczyści, a jeno ślady wilgotności na nich poostawi.
Oboje byli rówieśni, niedawno z pasterzy owiec na pasterzy wołów wyrośnięci i z gibkości swej przy poruszeniach podobni byli do onej młodzieży buczków, która po kraju rosnąc przy bukach-rodzicach, chwiała się za lada wiatrem.
Podobaliby się sobie i bez tych mamiących serca przyniewoleń, bowiem pasali woły sami dwoje już od świętego Jana; zaś do wzajemnej upodoby to się przyczyniało, że nie chowali się od mała w tym samym osiedlu – mało w swoich wezwyczajach poza pasaniem się znali.
Zabawiali się przy kraju, a woły przeszły wierchem, pasący się, na stronę północną, gdzie więcej cienia się słało.
Słońce z południa przypiekało mocno; trawa się rozpalała, w powietrzu żar się wzmagał. Siedzący głowy kłonili ku sobie, zachylając twarze od promieni.
– Jak piecze…
– Pomknijmy sie do cienia…
– Trza by na woły wyjrzeć…
– Po co… Nika nie pójdą… Ka mają iść? – zabiegł słowami pasterz.
I zesunęli się na dół po trawie nie wstając, aż liście buków zakryły im słońce.
Zbliżeniem swym spłoszyli dwoje małych ptasząt; wyfurgnęły z gałęzi i usiadły wyżej.
– One sie też schroniły do cienia – pokazała z uśmiechem pasterka.
– A jakże… – przyświadczył łowiąc oczami jej uśmiech.
Zarumieniona, odchyliła głowę. Milczeli chwilę.
– Żeby ja tak mógł… – począł pasterz i urwał.
– Co, żebyś tak mógł?…
– Żeby ja mógł mieć taką moc, jak to drzewiej miewali niektórzy… że co bych se pomyślał, to by sie mi stało…
– To co byś se pomyślał?