Ściana - ebook
Ściana - ebook
Natasza to młoda kobieta, która od miesięcy zmaga się z depresją i stroni od ludzi. Nowe sąsiedztwo bardzo ją irytuje - młodzi ludzie często hałasują, zakłócając jej rytm dnia i nocy.
Norbert to imprezowicz i muzyk. Nie rozumie swojej sąsiadki, ale jednocześnie jest nią coraz bardziej zaintrygowany.
Oboje zdają sobie sprawę, że betonowa ściana nie jest jedynym murem, który ich dzieli. Należą do dwóch różnych światów, które nigdy wzajemnie się nie zrozumieją.
Za ścianą chciała słyszeć tylko ciszę.
On chciał jedynie zobaczyć jej uśmiech.
Weszli w układ, którego finału nie przewidzieli.
Czasem coś, co łączy, tak naprawdę dzieli.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-960742-3-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podniosła ciężkie powieki i delikatnie poruszyła głową. Było całkiem dobrze, prawie nie bolała. Piekły ją natomiast oczy i musiała kilkukrotnie zamrugać, żeby zechciały na dobre się otworzyć. Spojrzała na ekran komórki. Dochodziła dwunasta.
– Czas na śniadanie – mruknęła.
Zwlokła się niechętnie z łóżka i podreptała do kuchni. Nastawiła czajnik, skorzystała z toalety i jednym okiem rzuciła w kierunku lustra. Bez zmian – wciąż wyglądała koszmarnie. Nie pamiętała, kiedy ostatnio własne odbicie sprawiło jej choćby odrobinę przyjemności.
Zgodnie z codziennym rytuałem usiadła z kubkiem kawy na balkonie i popijając ją, obserwowała okolicę. Miała stąd całkiem ładny widok, ale praktycznie nie zauważała tego. Mieszkanie na ostatnim piętrze pozwalało dostrzec pobliski park, a wieczorem można było podziwiać błyszczącą od świateł panoramę miasta. No dobrze, może nie całego miasta, ale jego fragmentu już tak. Nataszy to jednak nie interesowało. Czas, kiedy zachwycała się widokami z okna, miała dawno za sobą. Aktualnie skupiała wzrok na pobliskim sklepie i spacerujących z psami lub dziećmi sąsiadach. Nie żeby należała do wścibskich osób, po prostu zbierała informacje potrzebne jej do podejmowania pewnych decyzji.
Jeśli sąsiadka z drugiego piętra wyprowadzała swojego buldoga, to szansa na jej spotkanie kwadrans później była minimalna. Podobnie z tym brodaczem z parteru – wiedziała, że w tym tygodniu pracował na drugą zmianę, a to oznaczało, że powinien za jakieś pięć minut pojawić się w zasięgu jej wzroku.
– Dzień dobry panu – mruknęła ironicznie na jego widok.
Właśnie wyłonił się zza murów i szedł tym swoim wahadłowym krokiem w kierunku przystanku. Kobieta z buldogiem jeszcze się nie pojawiła.
Natasza wypluła fusy, które nieopatrznie połknęła wraz z resztkami napoju i ostatni raz objęła spojrzeniem panoramę miasta. Miała nadzieję, że spóźniła się na nieudolny pokaz tresury buldoga, bo nie miała najmniejszej ochoty natknąć się na jego właścicielkę. Niestety coraz głośniej burczało jej w brzuchu, więc czekała ją wyprawa do piekarni, a tym samym konieczność opuszczenia mieszkania i przejścia schodami na sam dół klatki – przez wszystkie piętra!
Niechęć Nataszy do jakichkolwiek rozmów z sąsiadami rosła z miesiąca na miesiąc. Zaczęło się rok temu, gdy wścibska ruda baba z pierwszego piętra zaczepiła ją przy furtce. Potem ten brodacz pytał ją o przyczynę sprzedaży garażu. Co ludzi obchodzą losy ich sąsiadów?! Natasza nigdy nikogo o nic nie wypytywała i uznawała za naturalne, że ta zasada powinna działać automatycznie w drugą stronę.
Zakładając buty, zerknęła jeszcze w kierunku kuchni. Nie, śmieci wyniesie późnym wieczorem, gdy ryzyko spotkania kogokolwiek zmaleje praktycznie do zera. Teraz zależało jej, aby jak najszybciej pokonać drogę w tę i z powrotem, nie będąc zauważoną przez wścibskie oczy ani niepokojoną przez niczyje zaczepki. Szybki spacer od punktu A do punktu B w konkretnym celu.
Natasza żyła bowiem od celu do celu. Każdy był drobny, ale niezbędny do funkcjonowania. Osiąganie tych celów było zawsze małym sukcesem, choć nie przynosiło żadnej satysfakcji. Korzystała więc z toalety, myła się, kupowała jedzenie, które potem spożywała o stałych porach, sprzątała... W poniedziałki i piątki salon i przedpokój, we wtorki i w soboty kuchnię, a w czwartek sypialnię i łazienkę. Środy poświęcała praniu i prasowaniu. Wieczorami zawsze czytała co najmniej pięć rozdziałów książki i oglądała wybrane programy w telewizji. Selekcję robiła w dość tradycyjny sposób – kupowała w piątek gazetę z programem i zakreślała na cały tydzień to, co zamierzała obejrzeć. Pamiętała przy tym, aby zawsze wybrać coś między dziewiętnastą a dwudziestą drugą. Nie zawsze trafiało się w tych godzinach coś, co było w stanie ją choćby trochę zainteresować, ale i tak trzymała się ustalonych zasad. Musiała obejrzeć cokolwiek, aby zająć myśli, wypełnić czas, osiągnąć wyznaczony cel.
Przeżuwanie świeżej bułki było jedną z nielicznych przyjemności, których doznawała w ciągu doby. Zawsze lubiła jeszcze ciepłe pieczywo, ale był czas, że o tym zapomniała. Na szczęście teraz było już lepiej i znów potrafiła czerpać przyjemność z tej drobnostki.
Cieszyła ją również niezwykła cisza za ścianą. Delektowała się nią od niemal dwóch tygodni, modląc się w duchu, aby to potrwało znacznie dłużej. Z początku myślała, że hałaśliwa rodzinka wyjechała na krótkie wakacje, ale okazało się, że po prostu się wyprowadzili.
Dwójka rozwrzeszczanych dzieci, wiecznie ujadający kundel i wyjątkowo kłótliwa para doprowadzali ją do szału. Zaczynali o szóstej rano, kumulując nieznośne dźwięki około siódmej trzydzieści. Potem uaktywniały się dzieciaki, zwykle około trzynastej. Pewnie wracały wtedy ze szkoły i włączały konsolę na cały regulator, nic sobie nie robiąc z zakazów rodziców. Jakby tego było mało, w czasie gry darły się wniebogłosy. Widocznie kopiowały sposób komunikowania się otaczających ich dorosłych. Ten z kolei Natasza zdążyła już doskonale poznać, bo codziennie między szesnastą a dwudziestą drugą dochodziły do niej przeróżne odgłosy. Nie potrzebowała do tego szklanki i przyklejonego do niej ucha. Wystarczyło stanąć na środku pokoju i wsłuchać się w dźwięki zza ściany.
Znała praktycznie całą historię ich życia, choć wcale się tego nie domagała. Nie miała jednak wyboru. Odgłosy zza ściany wpadały do niej nieproszone i rozgaszczały się w najlepsze każdego pieprzonego dnia. A czasem i w nocy... Kłótliwa para najwyraźniej wyznawała zasadę dochodzenia do porozumienia w łóżku. Seks na zgodę, typowy dla niezbyt kreatywnych osobników, z obniżoną inteligencją. Tak przynajmniej postrzegała to Natasza. a może po prostu ją drażnili? Nie miała najmniejszej ochoty wysłuchiwać symfonii ich jęków, stękania i trzeszczenia sprężyn materaca.
Teraz za ścianą panowała błoga cisza i Natasza wsłuchiwała się w nią, delektując się każdą minutą. Dwa lata użerania się z temperamentną rodzinką to było dla niej zdecydowanie za długo.
Dźwięki ciszy były dokładnie tym, czego od dawna pragnęła...2.
Ta oferta była wprost stworzona dla niego. Lepszy byłby tylko domek w lesie, gdzieś w kompletnej głuszy. Norbert cenił sobie jednak wygodę mieszkania w mieście, więc tej kuszącej opcji nie brał obecnie pod uwagę.
– Rozmawiałam z niemal wszystkimi sąsiadami z boku i z dołu. – Kobieta uśmiechała się do niego, wyrzucając z siebie słowa w iście sprinterskim tempie.
– Nie udało mi się jedynie dorwać tej tutaj – machnęła niedbale ręką w stronę sąsiednich drzwi. – Ale nią bym się nie przejmowała. Podobno rzadko bywa w domu. Sąsiedzi to już jej od miesięcy nie widzieli.
– To świetnie – przerwał jej słowotok. – W takim razie mogę się śmiało rozpakowywać.
– Jak najbardziej, może pomóc?
Skrzywił się, zaskoczony jej propozycją. Czy nie wspominała jeszcze minutę temu, że gdzieś się śpieszy?
– Nie trzeba, zaraz przyjdzie mój brat i wszystko sobie ogarniemy.
– Skoro tak...
Wydawała się nieco zawiedziona. Spuścił głowę, z premedytacją unikając jej wzroku. Przyzwyczaił się do zainteresowania kobiet, ale akurat na tej nie zamierzał robić wrażenia. Z właścicielem mieszkania lepiej zachować neutralne relacje, nawet jeśli jest nim całkiem atrakcyjna czterdziestolatka z kokieteryjnie rozpiętą na dekolcie bluzką. Zamierzał pomieszkać tu dłużej, lepiej było więc zachować bezpieczny dystans i niczym nie podpaść.
– Dzień dobry!
Wesoły głos brata skutecznie odwrócił uwagę kobiety od Norberta. Skinęła mu głową na powitanie i po chwili pożegnała się z obojgiem. Nic tu po niej.
– Kurwa! Fajnie tu!
Dominik szybkim krokiem obszedł trzypokojowe mieszkanie i skomentował je we właściwy dla siebie sposób.
– Fajnie to dopiero będzie... Musimy to wszystko jakoś rozpakować.
Popatrzyli niechętnie na stos pudeł, aby po chwili jednocześnie rzucić się na jedno z nich.
– Tylko dmuchanie ci w głowie – roześmiał się Norbert, gdy Dominik pierwszy dopadł do kartonu.
– Tobie też, nie udawaj. Rusz się! Szybciej to ogarniemy we dwójkę.
Po kilku minutach opadli na kiczowatą, dmuchaną czerwoną sofę. Był to pierwszy mebel w nowej miejscówce, choć tymczasowy – i całe szczęście.
– Tam zawiśnie telewizor! – Dominik wskazał na pustą ścianę naprzeciwko.
– O ile w końcu go przywiozą. Kurier miał być dzisiaj, ale jakoś dotąd nie trafił.
– Może nie chce mu się wdrapywać tak wysoko? Ja go doskonale rozumiem.
Norbert spojrzał na brata z politowaniem. Taki młody, a zero kondycji!
– Jest winda, da radę.
– Tu jest winda?! Dlaczego nic nie powiedziałeś?!
– Żebyś nabrał kondycji, której potrzebujesz, aby pomóc mi ogarnąć cały ten burdel.
Dominik uderzył go pięścią w ramię. Swoją drogą, Norbert zachodził w głowę, jak można było nie zauważyć szybu windy. Tak rozkojarzony mógł być tylko jego młodszy braciszek!
Trzy godziny później kompletnie wyczerpani wyszli na balkon, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Słońce właśnie zachodziło, kolorując niebo na ciemnoróżowy odcień. Ostatnie promienie mieniły się w oknach pobliskich bloków, tworząc piękny taniec barw, a cienie drzew wydłużały się powoli, nadając okolicy nieco sielski wygląd. Mężczyźni zgodnie stwierdzili, że to najlepszy widok z balkonu, jaki dotychczas mieli.
***
Norbert postawił reklamówki przed drzwiami i pożegnał sąsiadkę uprzejmym uśmiechem.
– Jeszcze raz dziękuję! – machnęła do niego, wdzięczna za pomoc we wniesieniu zakupów.
– Nie ma za co. Jakby co, mieszkam na samej górze, w mieszkaniu po Nowackich. W razie potrzeby przytaszczenia czegokolwiek, proszę mnie wołać.
Kiwnęła głową, sapiąc przy tym zdecydowanie za głośno. Co prawda nie była już młoda, ale sześćdziesiątka to przecież jeszcze nie tragedia, a wejście na pierwsze piętro nie wymaga nadludzkiego wysiłku. Najwidoczniej była typem drama quinn i lubiła skupiać na sobie uwagę innych.
Niestety wykazywała również niezdrowe zainteresowanie cudzymi sprawami – po drodze ze sklepu zdążyła wypytać Norberta o niemal całe jego życie. Na początku nieco go to zirytowało, ale szybko zrozumiał, że kobieta była po prostu bardzo samotna i widocznie odczuwała ogromną potrzebę porozmawiania z kimkolwiek o czymkolwiek. Cokolwiek powiedział, zabawnie unosiła farbowane brwi, skupiając całą uwagę na jego twarzy. Wyglądało to wyjątkowo śmiesznie, a w dodatku czarna jak smoła henna na brwiach żywo kontrastowała z jej niemal czerwonymi włosami na głowie. Gdyby nie żałoba po mężu, którą nosiła od dwóch lat, kolory jej ubrań z pewnością również byłyby bardzo oryginalne.
Ostatecznie Norbert dowiedział się, że przypomina kobiecie syna, który mieszka niestety za granicą, ale także sąsiada z drugiego piętra. Ten drugi miał podobno tylko inne oczy, bo niebieskie, a nie piwne. Norbert zdążył już spotkać owego mężczyznę i mimo najszczerszych chęci nie zauważył podobieństwa. Zgadzał się jedynie wzrost i kolor włosów, ale wszystko inne niekoniecznie.
Chłopak wpadł do mieszkania, zrzucając w przedpokoju skórzaną kurtkę. Wbieganie po tylu schodach wyjątkowo go zgrzało i czuł strużki potu spływające po plecach. Pogoda robiła się coraz cieplejsza, niedługo będzie musiał dokopać się do swoich letnich ubrań. Z niechęcią spojrzał na nierozpakowane kartony. Szafa miała przyjechać dopiero za tydzień i na razie jego garderobę stanowiła jedna komoda oraz trzy wielkie pudła.
Mimo pewnych niedogodności typowych dla przeprowadzki był jednak bardzo zadowolony z nowego mieszkania. Wyjątkowo niskie opłaty, tani wynajem, który zawdzięczał znajomościom ojca i własnemu urokowi osobistemu, a na dodatek niekonfliktowi sąsiedzi i piękne widoki z balkonu – czego chcieć więcej? Umowę podpisał na rok, ale miał przeczucie, że zostanie tu na dłużej. Chociaż kto wie... Życie tak różnie potrafiło się układać.
Przesunął delikatnie dłonią po błyszczącej czerni, z przyjemnością delektując się myślą o tym, co zamierzał zaraz zrobić. Najpierw jednak musiał zadzwonić do Dominika i ustalić szczegóły sobotniej parapetówki. Nie chciał, aby zwaliło mu się na głowę więcej niż dwadzieścia osób, a jego brat miał niestety zapędy do niekontrolowanego spraszania seksownych panienek. Wystarczy, że spotka jakieś na ulicy i zaprosi na imprezę, kompletnie nie przejmując się tym, że to nie on jest gospodarzem. Norbert musiał narzucić mu jakiś limit, inaczej życzliwi do tej pory sąsiedzi mogliby szybko zmienić nastawienie, a tego przecież by nie chciał.3.
Gwałtownie uniosła głowę, a serce niemal wyskoczyło jej z piersi. Co się dzieje, do cholery?! Chwyciła komórkę, sprawdzając godzinę. Dziewiąta, była dopiero dziewiąta! Normalnie miała przed sobą jeszcze co najmniej dwie godziny snu, ale ktoś postanowił brutalnie je ukraść.
– Szlag! – zaklęła głośno, zrzucając z siebie kołdrę.
Szybkim krokiem przeszła do salonu. Stanęła na środku pomieszczenia w bojowej pozie. Przez chwilę było cicho i nagle...
– Kurwa!
Trzy tygodnie! Trzy tygodnie błogiej ciszy – i co? W miejsce hałaśliwej rodzinki pieprzony Chopin jej się trafił! Napierdalał w klawisze jak nawiedzony, niemal przyprawiając ją o zawał serca.
– Cicho tam! – wrzasnęła, ale jej głos rozpłynął się momentalnie wśród donośnych dźwięków fortepianu.
Policzyła do dziesięciu, próbując uspokoić nerwy, ale nie podziałało. Każde uderzenie klawisza działało na nią jak płachta na byka. Pognała jak oparzona do kuchni i błyskawicznie połknęła porcję tabletek. Czerwona na ból głowy (dzisiaj nie miała taryfy ulgowej), żółta na uspokojenie i ta biała na lepszy nastrój. Strasznie ją suszyło, więc wypiła od razu pół butelki wody, co po chwili odbiło się na jej przepełnionym po nocy pęcherzu. Wydaliła z siebie chyba litr płynów.
A pieprzony Chopin ciągle grał! Słyszała go w kuchni, w toalecie, nawet w łazience. W salonie było jednak najgorzej, więc postanowiła tam na razie nie wracać.
Czy to ta kobieta, którą widziała parę dni temu? Nie wyglądała na artystkę, raczej na niedopchniętą, ryczącą czterdziestkę. Dostrzegła przez wizjer jej frywolny dekolt i sztuczne rzęsy, którymi wachlowała w kierunku młodego partnera. Dziwna z nich była para, z pewnością nie miała ochoty ich poznawać. Dlatego nie otworzyła jej drzwi, a jedynie przypatrywała się chwilę obojgu, podsłuchując, o czym rozmawiają. Nie bardzo rozumiała treść ich dialogu, ale wyraźnie słyszała, jak kobieta stwierdziła, że Natasza prawie nie bywa we własnym mieszkaniu. A to ci dopiero! Chyba już bardziej nie mogła się pomylić. Pewnie zebrała te rewelacje od plotkarskich sąsiadów, którzy niczego w zasadzie o niej nie wiedzieli. Ot, samotna kobieta mieszkająca od dwóch lat na ostatnim piętrze. Niektórzy może nawet nie zdawali sobie sprawy z jej istnienia. W końcu bardzo o to zabiegała...
Ostatecznie, po jakichś trzech kwadransach, muzyka za ścianą ucichła. Natasza zakładała jednak, że to może być tylko krótka przerwa i wolała nie cieszyć się na zapas. Chopin da odpocząć palcom, po czym zapewne wróci do katowania jej uszu. Nie żeby nie lubiła muzyki, ale to było ponad jej siły. Po pierwsze, nie o tej godzinie, a po drugie – nie wtedy, gdy pękała jej głowa. Może spisze na kartce grafik swoich godzin snu i podrzuci go sąsiadom na balkon?
– Idiotka... Lepiej, żeby nikt nie wiedział, jak wygląda twój rozkład dnia – pouczyła swoje odbicie w lustrze. – A już na pewno nie ma się czym chwalić, jeśli chodzi o porę wstawania.
Dla Nataszy poranek zaczynał się najwcześniej o jedenastej i teraz nie bardzo wiedziała, czym powinna się zająć. Dochodziła dziesiąta, spać już jej się nie chciało, a na śniadanie było za wcześnie. Jej żołądek przyzwyczaił się do kawy o dwunastej i czegoś do jedzenia pół godziny później. Był czwartek, dzień sprzątania sypialni i łazienki. Może zacznie nieco wcześniej? Powlekła się do sypialni i obrzuciła wzrokiem panujący w niej chaos. Nie różnił się niczym od codziennego chaosu, ale w inne dni niż czwartki nie zwracała na niego większej uwagi. Opuszczając w południe sypialnię, zamykała drzwi i nie zaglądała do niej aż do późnego wieczora, kiedy po prostu rzucała się na łóżko, żeby odpłynąć w objęcia Morfeusza.
Na podłodze walały się ubrania, obok łóżka leżało kilka papierków po batonikach, a na szafce stała pusta szklanka i kieliszek – jeszcze pełny w połowie... Chyba wczoraj zakończyła imprezę w łóżku. Co za niewybaczalne marnotrawstwo – nie wypić stu mililitrów ulubionego wina!
Dwie godziny później łazienka i sypialnia lśniły czystością, a Natasza zabrała się za przygotowywanie śniadania – omletu z pomidorami. Najpierw dokładnie obrała je ze skórki, a potem pokroiła w równą kosteczkę. Skupiała się na wszystkich czynnościach, powtarzając sobie, że w ten sposób osiąga kolejne cele i ogarnia chaotyczną rzeczywistość. Jak gdyby od proporcji pomidorowych kosteczek zależały losy całego państwa... Zdawała sobie sprawę z absurdu, w którym się zapętliła, ale zwykle nie myślała o tym, wykonując poszczególne czynności. Nasłuchała się dobrych rad i dała sobie wmówić, że każdy w jej sytuacji jest po części świrem. Taki rodzaj ześwirowania nie jest jednak groźny i z czasem przechodzi. Była pewna, że jej jeszcze nie przeszło, ale przynajmniej się nie pogłębiało.
Nagle Chopin znów dał o sobie znać. Uderzył ze zdwojoną siłą, powodując, że aż podskoczyła z patelnią w ręku. Mało brakowało, a idealny omlet wylądowałby na podłodze!
– Znowu zaczynasz?!
Oczywiście nie usłyszał. Walił w klawisze jeszcze natarczywiej, tym razem nie bardzo trzymając się melodii. Ewidentnie coś mu nie szło...
Zjadła śniadanie w kuchni z zatyczkami w uszach i zmarszonymi brwiami. Kusiło ją, żeby wykrzyczeć nowym sąsiadom, co o nich myśli, ale postanowiła poczekać, aż Chopin skończy swój kiepski koncert. W takim hałasie i tak nikt by nie usłyszał dzwonka do drzwi.
Kwadrans, dwa kwadranse, trzy kwadranse... Natasza kipiała w środku jak wrzątek w czajniku. Oczami wyobraźni widziała już, jak para uchodzi z jej uszu i ledwo powstrzymywała się, żeby nie zacząć walić w ścianę. W końcu muzyka – o ile można było tak nazwać ten hałas – ucichła, a po kilku minutach usłyszała otwierające się na klatce drzwi.
Oho! Na pewno jej nie czmychnie, nie po tym, co musiała przez godzinę wysłuchiwać! Dopadła do wizjera, żeby się upewnić, że to drzwi nowych sąsiadów zostały otworzone. Na piętrze były jeszcze dwa mieszkania, a nie miała ochoty natknąć się na któregoś z pozostałych sąsiadów.
– Tu cię mam! – syknęła, upewniwszy się, że to właśnie Chopin otworzył drzwi.
Już chwytała za klamkę, napędzana przemożną chęcią wygarnięcia tego i owego nowym sąsiadom, gdy z mieszkania obok wyłoniło się jakieś dziecko. Zastygła w bezruchu i z zaciekawieniem obserwowała rozwój wydarzeń. Chłopiec miał może dziesięć lat i żegnał się z jakimś młodym mężczyzną. Zaraz, zaraz... To ten koleś od wydekoltowanej pindy. Dziecko skierowało się do windy i gdy tylko do niej weszło, mężczyzna schował się z powrotem w mieszkaniu.
Natasza wahała się jeszcze przez chwilę, aby w końcu odpuścić. Może ten chłopiec był jakimś złotym dzieckiem, trenującym do międzynarodowego konkursu? Głupio by jej było nakazać mu przestać... Ale jeśli codziennie będzie ją katował swoją grą, to nie wie, jak długo wytrzyma. Że też akurat dzieciak musiał się wprowadzić tuż obok!
Jeśli tak to ma wyglądać, to będzie potrzebowała zwiększonej dawki alkoholu. Wieczorne zakupy będą dzisiaj wymagały dwóch reklamówek. Oby tylko chłopca nie naszła ochota na ćwiczenie wieczorami! Choć z drugiej strony... Bardziej chyba wkurzała ją poranna pobudka. Czy dzieciak nie powinien być wtedy w szkole? Dziwne.4.
Okolica okazała się całkiem przyjemna, nie tylko wtedy, gdy podziwiał ją z balkonu. W pobliżu było kilka dobrze zaopatrzonych niewielkich sklepów, z czego najbardziej się ucieszył. Od dużych marketów wolał osiedlowe sklepiki i zwykłe dyskonty. Szybkie męskie zakupy zwykle nie potrzebowały bogatego asortymentu i kilometrów półek.
Zatrzymał się przy regale z nabiałem i zaczął wrzucać do koszyka niezbędne produkty. Mleko, masło, margaryna, jogurt... Jeszcze tylko jedno bezalkoholowe piwo, najlepiej z lodówki. Miał ochotę wypić je zaraz po powrocie do domu. Powoli przesuwał wzrokiem po zawartości lodówki, gdy gdzieś za plecami usłyszał znajomy głos. Nie odwrócił się, a jedynie dyskretnie zerknął, zastanawiając się, czy prawidłowo odgadł, do kogo należy.
Tak, to była rudowłosa sąsiadka z pierwszego piętra. Znów zabawnie unosiła swoje czarne brwi, rozmawiając z jakąś dziewczyną, akurat odwróconą do niego plecami.
– Ja to już obstawiałam, żeś się wyprowadziła! Tak dawno cię nie widzieliśmy!
– My?
– No, ani ja, ani Grażyna spod piątki. Ten nade mną też. Żeśmy się zastanawiali, co się z tobą stało, Natasza.
– Żyję, jak widać – w jej głosie słychać było lekką irytację.
Norbert dostrzegł, że dziewczyna robi krok w stronę kasy, próbując uciąć rozmowę, ale najwidoczniej ten gest niczego sąsiadce nie zasugerował.
– Oj tam zaraz, że śmierć. Myślałam, żeś się wyprowadziła. Cicho tam u ciebie...
Dziewczyna sztucznie odkaszlnęła i stanęła w kolejce, kładąc swój koszyk na półce przed taśmą. Norbert mimowolnie spojrzał na jego zawartość – jakieś soki, słodycze i trzy butelki wina oraz pół litra wódki. Sporo alkoholu jak na czwartkowy wieczór. Jedzenia natomiast tyle, co kot napłakał.
– A jak nowy sąsiad ci się widzi?
– Nowy sąsiad?
– No, ten pianista – ruda kobieta uśmiechnęła się bardzo porozumiewawczo.
Norbert nadstawił ucha, zaintrygowany informacją, że oto pierwszy raz widzi swoją sąsiadkę. Tę, która podobno rzadko bywa we własnym mieszkaniu.
– Nie miałam przyjemności poznać.
Dziewczyna rozglądała się nerwowo dookoła, ewidentnie zestresowana przeciągającym się przesłuchaniem. Stał dość blisko, żeby zauważyć, że nie miała na twarzy nawet grama makijażu. Wyglądała na dwadzieścia parę lat, choć jej mina i sylwetka jakoś dziwnie ją postarzały. Były takie.... przygaszone. Pomyślał, że jest całkiem ładna, choć nie w jego typie. W dodatku ten brak makijażu... W sumie musiał przyznać, że wyglądała całkiem uroczo, ale jaka kobieta się dzisiaj nie maluje? Te, które znał, bardzo dbały o odpowiednie podkreślenie swojej urody, czasami nawet przesadnie. Sztuczne rzęsy czy powiększone usta to już powoli był standard, podobnie jak doczepiane włosy. Jego sąsiadka z pewnością nie miała żadnych dopinek. Włosy dziecinnie związane w czarną kitkę na czubku głowy zdecydowanie odejmowały jej lat. Może była jednak nieco starsza niż te dwadzieścia pięć lat, na które wyglądała?
Norbert nie zamierzał podchodzić bliżej, choć kusiło go dokładniejsze przyjrzenie się dziewczynie. Nie chciał zostać rozpoznany przez rudą sąsiadkę ani pokazać się tej Nataszy w takim stanie. Miał nieułożone włosy, niewyprasowany T–shirt i stare, znoszone buty na nogach. Nie wywarłby najlepszego pierwszego wrażenia. Strój może nie był taki zły na wieczorne zakupy spożywcze, ale z pewnością nie na przedstawianie się komukolwiek, a w szczególności kobiecie.
Odczekał, aż obie jego sąsiadki zapłacą i odejdą od kasy na bezpieczną odległość. Dopiero wtedy wyłożył swoje zakupy na taśmę.
***
Dominik brylował, zabawiając w najlepsze żeńską część gości. Niewątpliwie był to jego talent, którego większość chłopaków mu zazdrościła, ale nie Norbert. On nie potrzebował takich umiejętności – kobiety w zasadzie same wchodziły mu do łóżka. Te nieco bardziej nieśmiałe zwykle wystarczyło zachęcić lekkim uśmiechem i popisową grą na fortepianie.
Idąc do szkoły muzycznej, nie podejrzewał nawet, że przyniesie mu ona takie profity. Dobrze, że ojciec tak nalegał i uzależnił zakręcenie kurka z pieniędzmi od tego, czy jego syn skończy z powodzeniem muzyczne liceum, a potem studia. Innych warunków nie stawiał. Tak więc Norbert, choć z początku niezbyt chętnie, ukończył zarówno szkołę średnią, jak i studia, a następnie odkrył, że gdy tylko przestano go oceniać i nie wisiał już nad nim żaden przymus, granie zaczęło sprawiać mu prawdziwą przyjemność. Po prostu musiał to robić wtedy, kiedy chciał i grać, co chciał, a muzyka płynęła wówczas szerokim strumieniem, kusząc go do tworzenia własnych melodii. I w ten sposób, zupełnie tego nie planując, Norbert pokochał to, do czego został zmuszony przez własnego ojca. Może faktycznie czasami rodzice wiedzą lepiej, co jest dobre dla ich dzieci?
Skrzywił się na samo wspomnienie o ojcu. Od lat nie mieli ze sobą najlepszego kontaktu, chociaż od czasu, gdy Norbert zaczął samodzielne, dorosłe życie, było znacznie lepiej. Do ideału było jednak daleko. Ich relacja opierała się na krótkich, niemal sprawozdawczych rozmowach telefonicznych, średnio raz na dwa miesiące, a widywali się w zasadzie tylko przy okazji najważniejszych świąt. Ojciec sporo podróżował służbowo, a także spędzał gros czasu na adorowaniu coraz to młodszych partnerek. Ta cała Sonia była chyba już trzecią w tym roku. A może czwartą – Norbert stracił rachubę. Najbardziej irytowało go jednak to, że w pewnym sensie zaczynał przypominać własnego ojca, co wcale mu się nie podobało. Nie chciał ostatecznie skończyć jak on – samotny, zgorzkniały facet z łysą głową i przylepionym do ust sztucznym uśmiechem. Może teraz mieli ze sobą marny kontakt, ale pamiętał ojca przed laty. Wiedział, jak wyglądał, gdy był naprawdę szczęśliwy...
– Udała nam się impreza, co nie?!
Dominik klapnął obok niego, pociągając za sobą jakąś rudą lalkę z wielkim biustem. Zachichotała, gdy usadowił ją na swoich kolanach i uszczypnął w pośladek.
– Za tydzień musimy koniecznie zrobić powtórkę.
– Druga parapetówka? – Norbert uniósł brew.
– Nie potrzebujemy okazji. Byle nie zabrakło wina, kobiet i śpiewu!
Ruda lalka klasnęła w dłonie i spojrzała na Norberta wymownie.
– Zagraj coś! – pisnęła błagalnie.
Przewrócił oczami, ale posłusznie wstał i podszedł do instrumentu. Momentalnie fortepian otoczyła grupka osób, głównie dziewczyn. Uraczył je po kolei przeciągłym spojrzeniem, dyskretnie oceniając ich walory. Dwie były całkiem niezłe, ale ostatecznie wolałby tę blondynkę z dużymi ustami. Liczył na to, że wykaże się swoistym talentem, gdy znajdą się już w jego sypialni. Te usta mogły zdziałać cuda...
– Jakieś życzenia? – zapytał, posyłając dziewczynie wymowny uśmiech.
Ludzie zaczęli się przekrzykiwać, wymieniając kolejne komercyjne kawałki. W końcu uciszył ich uniesieniem dłoni i obiecał zagrać trzy z tych, które sobie zażyczyli.
Jego palce dotknęły delikatnie klawiszy, najpierw jakby nieśmiało, gestem przypominającym dotyk na pierwszej randce. Blondynka z dużymi ustami posłała mu delikatny uśmiech i zalotnie podparła się łokciami na fortepianie. Jej piersi ułożyły się wygodnie na błyszczącej, czarnej powierzchni, składając obietnicę udanej reszty wieczoru. Tak, zdecydowanie nie potrzebował talentu Dominika, muzyka była wystarczającym afrodyzjakiem.5.
Nie spodziewała się, że czeka ją taki „rozrywkowy” weekend. Muzyka ryknęła o dwudziestej i wciąż dudniła, chociaż dochodziła już pierwsza. Nie żeby o tej porze już spała – zwykle nie udawało jej się zmrużyć oka przed drugą – niemniej ceniła sobie ciszę i spokój, a tym razem, niestety, nie było jej dane się nimi delektować.
No dobrze, była sobota, ludzie pewnie robią parapetówkę. Była w stanie się z tym pogodzić i jakoś przetrwać jeszcze kilka godzin. Postanowiła jednak, że nie będzie siedzieć z założonymi rękami, jeśli takie imprezy staną się coweekendową tradycją. Co prawda nie zanosiło się na to – jeśli ci ludzie mają dziecko, to regularne dudnienie zza ściany wydawało się raczej mało prawdopodobne.
Z tą pokrzepiającą myślą chwyciła ponownie butelkę i wlała całą jej zawartość do pokaźnej szklanki. Alkohol się skończył... A co, jeśli ten, który już krążył w jej żyłach, nie wystarczy, żeby tej nocy zasnęła? Gdyby chociaż było cicho...
Jej komórka znów zamrugała, więc z premedytacją ją wyłączyła. Od kilku dni natrętnie wibrowała i świeciła, zakłócając jej rytm życia. Miała dość. Poza tym była zbyt pijana, żeby umiejętnie odpisać na jakąkolwiek wiadomość. Drżącymi palcami wyciągnęła z opakowania tabletki i popiła drinkiem. Wybuchowa mieszanka, której zapewne powinna unikać, stała się jej codziennością. Gdy się czasami nad tym zastanawiała, dochodziła do wniosku, że może nawet nie miałaby nic przeciwko temu, żeby któregoś dnia po prostu się nie obudzić.
Po kilku nieudolnych próbach w końcu udało jej się wsadzić zatyczki do uszu. Odstawiła pustą szklankę na nocny stolik i opadła ciężko na łóżko, zamykając zmęczone oczy. Muzyka za ścianą wciąż grała, ale o dziwo – tym razem podziałała na nią usypiająco. Możliwe też, że była to zasługa mieszanki alkoholu, tabletki na ból głowy oraz tej na sen.
***
Monika wparowała do jej mieszkania jak burza. Ewidentnie była wściekła.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz?! – wrzasnęła.
Natasza uniosła brew, udając, że nie ma pojęcia, o czym mowa. Ostentacyjnie machnęła ręką, zapraszając siostrę do środka, choć ta dawno już stała w przedpokoju.
– Dzień dobry, miło cię widzieć – ironicznie wykrzywiła usta.
– Dlaczego nie odbierasz telefonów?! Pisać też się oduczyłaś? – w Monice aż się gotowało.
Natasza westchnęła ciężko i podreptała w kierunku kanapy. Dopiero co wstała, potrzebowała kilku minut, żeby dojść do siebie.
– Jest pierwsza, a ty zamierzasz wracać do łóżka?
– To kanapa, łóżko mam w drugim pokoju.
Monika przewróciła oczami i odwróciła się w kierunku otwartych drzwi sypialni, zanim Natasza zdążyła zareagować.
– Jezu... Znów pijesz? – jęknęła.
Znów? Natasza schowała głowę pod koc, ukrywając przed siostrą swoją twarz. Tak naprawdę nigdy nie przestała pić, jedynie wersja dla Moniki była nieco inna.
– Co się dzieje? – Poczuła, jak siostra siada obok niej. – Dlaczego od dwóch miesięcy nas nie odwiedzasz ani nawet nie raczysz odbierać ode mnie telefonów?
– Jestem zajęta... – mruknęła spod koca.
Monika gwałtownym ruchem ściągnęła jej go z głowy. Surowy wyraz jej twarzy najwidoczniej nie był wyrazem troski – była po prostu wkurzona.
– Jest czas matur... – wyjąkała ostrożnie Natasza. – Pomagam przy nich, więc jestem zajęta.
– Wróciłaś do pracy? – Mina siostry wyraźnie złagodniała.
Natasza skinęła głową, nerwowo poprawiając potargane włosy. To kłamstwo z pewnością nie zostanie łatwo wychwycone – w końcu jej rozbiegane oczy i drżące dłonie mogą być także skutkiem kaca. Miała nadzieję, że tak właśnie pomyśli jej siostra.
– Cieszę się, masz przynajmniej co robić. Ale to nie usprawiedliwia permanentnego nieodbierania telefonów czy choćby odpisania na moje wiadomości.
– Planowałaś już pogrzeb? – Natasza próbowała zażartować. – Pamiętaj, żeby nie zapraszać na stypę ciotki Wandy, bo wyżre wszystkie de volaille’e.
– Natka, daj spokój. Martwiliśmy się o ciebie.
Siostra czule odgarnęła jej niesforny kosmyk. Niepotrzebny gest, który tylko sprawiał ból. Natasza przełknęła gulę w gardle i zmusiła się do słabego uśmiechu.
– Jak Alicja?
– Tęskni za ciocią. Ciągle o ciebie wypytuje.
– Nie mam pojęcia, co kupić jej na urodzinki, a to już za kilka tygodni...
– Czterolatka ucieszy się ze wszystkiego, a najbardziej z twojej obecności.
Natasza skrzywiła się na ten przytyk.
– Przecież przyjdę na jej urodziny, za kogo ty mnie masz?
– Za osobę, która nie może w swoim samotnym życiu znaleźć nawet godziny w weekend, żeby wpaść do siostry na kawę.
– Dzięki! Nie musisz mi przypominać, że jestem singielką – prychnęła.
Monika zagryzła wargę, najwyraźniej żałując swoich słów. Wzięła głęboki oddech i chwyciła siostrę za rękę.
– Minął prawie rok... Czas się otrząsnąć, kochana.
– Tego też nie musisz mi przypominać.
– Chyba muszę. – Monika spojrzała na nią badawczym wzrokiem. – Mam wrażenie, że utknęłaś w miejscu i nie wiesz, jak postawić następny krok.
To była prawda. Natasza czuła się tak, jakby czas się zatrzymał. Nie miała pojęcia, jak ponownie uruchomić wskazówki zegara, ani czy w ogóle tego chce. Potrafiła jedynie skupić się na swoich małych celach, codziennych rytuałach wyznaczających rytm jej marnego życia.
– Natka, on odszedł, najwyższy czas się z tym pogodzić. Odpuść. Modlę się codziennie, żebyś znów zaczęła cieszyć się życiem.
– Postaram się – szepnęła przez ściśnięte gardło.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
– To obiecaj mi jeszcze, że wpadniesz do nas. Najpóźniej w przyszły weekend, okej?
Natasza skinęła głową, posyłając siostrze ciepły uśmiech. Tylko ona tak naprawdę jej została. Monika i... Alicja, mała księżniczka o przesłodkim uśmiechu i wielkich, ciekawskich oczach.
Nie wiedziała, jak zebrać w sobie wystarczająco dużo sił, aby przetrwać tę obiecaną wizytę. Ostatnim razem kosztowało ją to nadludzki wysiłek i kilka przepłakanych nocy. Alicja była taka cudowna... Tak bardzo przypominała jej o tym, co straciła. O tym, co mogła mieć, gdyby nie... Życie jest niesprawiedliwe. Gdy człowiek już je sobie zaplanuje, nagle zostaje zepchnięty w przepaść i leci w dół, zmierzając ku temu, co nieuniknione. A przed oczami przewija mu się wszystko to, co było dobre i piękne, co mogło dalej trwać, ale zostało brutalnie w tyle. W przeszłości, która stała się już tylko bolesnym wspomnieniem.
***
Natasza postanowiła, że od następnego poniedziałku będzie stosować nowe metody na odstresowanie. Musiała jakoś się pozbierać dla Alicji, Moniki i... ogólnie coś ze sobą zrobić. Na początek odstawienie porannej kawy, choć było to wręcz nie do pomyślenia. Tak zaczynała dzień od lat i zmiana nawyku nieco ją niepokoiła. Czy na pewno da radę? Kawa podobno zwiększa poziom hormonu stresu, więc warto było podjąć to wyzwanie.
Punkt drugi to wprowadzenie do jadłospisu ryb morskich. Natasza rzadko gotowała, bo po co niby robić to dla jednej osoby? Ryby jadała jeszcze rzadziej, ale gdzieś przeczytała, że wspierają układ nerwowy i wzmacniają odporność na stres.
Trzeci punkt to ruch. Natasza postanowiła, że do swoich wieczornych rytuałów wprowadzi godzinny spacer. Może to pozwoli jej przy okazji na lepszy sen? Z pewnością podniesie poziom endorfin, tak przynajmniej obiecują wszelakie poradniki.
Niespodziewanie doszedł jej jeszcze jeden rytuał... W piątek przyłapała samą siebie na tym, że niemal cały tydzień zaglądała przez wizjer, jak tylko słyszała otwierające się obok drzwi. Martwiło ją trochę, że zachowywała się jak typowy podglądacz, lecz mimo to ciekawość za każdym razem brała górę. Tym sposobem zaobserwowała, że do nowego sąsiada z boku przychodzą popołudniami różne dzieciaki, w tym ten dziesięciolatek, którego widziała ostatnio. Najwidoczniej jednak tu nie mieszkał, a młody mężczyzna chyba po prostu uczył te dzieci gry na pianinie. Podczas ich wizyt wyraźnie słyszała fałszywe nuty, natomiast przed południem dźwięki były czyste. Szkoda tylko, że zwykle zaczynał grać w okolicach dziewiątej, nie dając jej się porządnie wyspać.
Sąsiad okazał się nie tylko zdolnym pianistą. Był niestety również palaczem. Często widziała, jak z jego balkonu unoszą się kłęby dymu papierosowego. Niekiedy nawet podchodziła bliżej okna, żeby choć przez chwilę mu się przyjrzeć. Był brunetem o rozmierzwionych, choć krótkich włosach i mierzył jakieś sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Stał jednak za daleko, aby mogła dostrzec, jaki miał kolor oczu. Poza tym za każdym razem, gdy odwracał twarz w kierunku jej balkonu, kucała pośpiesznie, przerażona, że dostrzeże jej sylwetkę za grubą firanką.
Naprawdę zaczynała zachowywać się dziwnie... Ale czy jej zachowanie już od dawna nie było dalekie od normy? Jeszcze jedno dziwactwo z pewnością jej nie zaszkodzi. Tak przynajmniej to sobie tłumaczyła.