- W empik go
Ścierwo - ebook
Ścierwo - ebook
Sensacyjny debiut DJ-a Trakmajstra stał się faktem. Sensacyjny przynajmniej dwóch powodów. Po pierwsze, obecny na muzycznej scenie od 2000 roku jako DJ, do tej pory wydawał kultowe w hiphopowych kręgach płyty i mixtape’y takie jak „Manewry Ciętegodźwięku” oraz „Majstersztyk”, nagrywał hity „Gdzie jest Zbyszek?” i „Moc, Energia” grane w klubach całego kraju, teraz jednak postanowił spróbować swoich sił jako pisarz.
Trakmajster opisał w swojej książce wieloletnie obserwacje wyniesione z niezliczonych spotkań towarzyskich, eventów i melanży. Jego debiutancka powieść „Ścierwo” to hiphopowy kryminał z osiedlowymi porachunkami i brudną miłością, rozgrywający się na tle beztroskiej atmosfery małego miasteczka na Podkarpaciu. Sensacja sama w sobie.
„Upalny czerwiec 2004 roku. Na tarnowskim osiedlu Westerplatte Sławek wpada w sidła lokalnego gangu i staje się dilerem. Po nieudanej transakcji ucieka jednak z miasta i w małej miejscowości na Podkarpaciu wprowadza grupę młodych ludzi w świat zakazanych używek. Tam gdzie dotąd mistyczny dym palonej gandzi spowijał melanż, pojawia się nowy specyfik w stanie sypkim. Od tego momentu luźna i sielska atmosfera komplikuję się, a do gry wkraczają kolejni gracze, którzy tylko spotęgują niedzielnego kaca”.
Dodatkowej atrakcyjności dodają książce ilustracje autorstwa nowosądeckiego writera – Lesera. Każdy rozdział został opatrzony także odpowiednim, hiphopowym tłem muzycznym i mnóstwem rapowych cytatów, dzięki czemu „Ścierwo” nie tylko się czyta, ale niemal dosłownie czuje.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396114211 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Intro
1. Tym razem
2. Na raz
3. Ja pod nogi im pluję
4. Bez ciśnień
5. Interesy
6. Bez twarzy
7. In da club
8. Get busy
9. Hot in here
10. Dr. Greenthumb
11. Ruffneck
12. Neunhundert Neunzig
13. Tu es foutu
14. Warum?
15. Przychodzę, Boże, pełnić Twoją wolę
16. Verbum nobile
17. Olimpijski smak
18. Passe ta route
19. Satisfaction
20. Killer on the road
21. Wszystkim nam brakuje szczęścia
OutroWłączona po nocy nokia 3310 zasygnalizowała nowe wiadomości. Na zegarze ściennym wskazówki zdecydowanie pokonały już dwunastą. „Która?!” – krzyknął w myślach. Zmięty nocnymi wojażami, momentalnie wyrwał się ze snu.
I CO? SŁAWEK, OGARNIESZ? HALO…?
To przyjaciel Bart, który był raperem, dobijał się w sprawie zakupów. Za chwilę Bart miał ruszyć w swoją pierwszą minitrasę koncertową. I zabrać trawę, którą Sławek mu załatwi. To miała być jego przepustka do kariery. Pół poprzedniej nocy o tym rozmawiali i początkujący raper wiązał z tym ogromne nadzieje. Pół nocy.
Wybrał numer do przyjaciela.
Sygnał. Jeszcze jeden.
– Halo.
– No, kurwa, halo…! – Bart był wyraźnie zirytowany.
– O której jedziesz na koncert?
– O piętnastej ruszamy. Wyrobisz się?
– A jesteś u siebie?
– No.
– Podejdę po sos, tylko zjem coś.
– Dawaj!
Sławek miał dwie i pół godziny, żeby odebrać kasę, kupić trawę, dostarczyć ją Bartowi. W tym zostawała mu jeszcze godzina rezerwy. Wszystkie punkty planu oddalone były od siebie o kilkanaście minut szybkiego spaceru po tarnowskich Falklandach. To musiało się udać.
Po rozmowie telefonicznej miał jeszcze chwilę do wyjścia, więc przeczołgał się na drugi koniec łóżka i otworzył szufladę w biurku. Przy tylnej ściance leżało podłużne opakowanie tabletek musujących z magnezem. Wysypał trzy, które maskowały zawartość tubki. Za nimi kryły się osmolona lufka i zrolowany worek strunowy z trawą.
Wyszedł na balkon.
Osiedle Westerplatte żyło miarowym czerwcowym tempem. Z boku górowała imponująca wieża ciśnień, gdzieś krzyczały dzieciaki, ktoś parkował pod blokiem, ktoś odjeżdżał.
Zrobił sobie miejsce, przesuwając pranie na sznurkach rozciągniętych wzdłuż balkonu. Wychylił się przez balustradę, żeby zerknąć, czy któryś z sąsiadów nie czyha wyżej lub niżej. Nic podejrzanego nie zauważył, więc ubitą lufkę przyłożył do ust. Odpalił ogień, zaczekał, aż zawartość zaskwierczy, i zaciągnął się mocno.
Sławek miał taką teorię, że trawy nie można palić z nudów. Najlepiej ją palić w trakcie procesu twórczego albo wykonywania kreatywnych czynności. Wtedy zapewnia szerszą perspektywę, a jednocześnie pozwala skupić się na jednym detalu. Dlatego tak lubił ten widok z balkonu. Przed nim znajdowały się garaże, a później już tylko rozległe Błonia. Ta przestrzeń zawsze go inspirowała. Tak było również teraz. Delikatny letni wiatr dodawał wyobraźni skrzydeł.
Wrócił do środka.
W drodze do kuchni sięgnął po pilot od telewizora. Przez ekran przeleciała migawka z placu Świętego Piotra w Watykanie. Reporter stojący przed bazyliką informował o zbliżającej się pielgrzymce papieża Polaka do Szwajcarii.
Przełączył.
Pojawił się widok kłócących się polityków.
Znów kliknął.
W tle lektor zdradzał tajemnicę polowań drapieżników na sawannie. Zostawił.
W kuchni znalazł kartkę od mamy: Śniadanie na talerzu, rozwieś pranie, po pracy jedziemy do Kołaczyc.
Zerknął na talerz.
Na dwóch kromkach chleba leżały liście sałaty, na nich rozsmarowana była czerwonawa pasta, a na paście leżały plastry pomidora.
Powąchał.
Zapach go nie przekonał.
Ponownie nakrył talerz drugim talerzem i otworzył lodówkę.
Wyciągnął karton mleka. Z jednej szafki wyjął głęboki talerz, a z kolejnej płatki czekoladowe. Nasypał płatków i zalał mlekiem. Usiadł przy stoliku w kuchni.
Zimne mleko ze słodkimi płatkami pasowało na pierwszy posiłek tego upalnego dnia.
Pięć łyżek później wpadł na genialny pomysł, z niedowierzania aż na chwilę przestał jeść. Przecież gdyby zacząć produkować takie trochę napoje, ale gęste… W środku zmiksowane owoce, napój na bazie mleka albo jakiegoś przetworu mlecznego. I podawać zmrożone. Dumny z siebie, uznał, że właśnie wymyślił gastronomiczny hit wszech czasów. Dokończył płatki.
Otworzył lodówkę, aby schować mleko. Zobaczył kubeczek jogurtu owocowego. Wielki napis informował o kawałkach truskawek w środku.
– Kurwa…! – syknął.
Trzasnął drzwiczkami i poszedł do dużego pokoju.
Grupa gepardów dopadła właśnie młodą antylopę. Po kolei zanurzały pyski w jej tuszy, barwiąc swoje cętkowane futra na czerwono. Lektor informował, że muszą się bardzo spieszyć, bo w ich stronę zmierza zdeterminowana banda hien, gotowych walczyć o każdy kęs, każdą kość kopytnej. Z telewizyjnej podróży po dzikiej Afryce wyrwał go dzwonek nokii. Dzwonił Bart.
– Stary, ruchy, bo ja to muszę jeszcze podzielić przed koncertem…
– Co podzielić? O fuck, już lecę!
– Kurwa, jeszcze nie wyszedłeś?
– Spoko, wszystko dograne…!
Sławek poderwał się z kanapy i ruszył do swojego pokoju. Przerzucił stertę rzeczy, aby znaleźć koszulkę, portfel i klucze.
Dwie minuty później biegł już w stronę osiedla Legionów, pod blok Barta.
Zdyszany, dobił do domofonu i wybrał czwórkę.
Zszedł Bart.
– Kurwa, szybciej to bym sam wyhodował.
– Spoko, przed trzecią zdążymy!
– Na pewno? Jakbyś był wcześniej, to podjechalibyśmy, ale muszę bity wypalić.
– Dwie dyszki chcesz?
– Mówiłem: dwadzieścia gram. Tylko niech takie uczciwe da.
– Serio chcesz tyle jarania rozdać?
– To jest pojebane, ale tak działa ten biznes. Wszystko rozgrywa się na backstage’u, a ten, kto kręci jointy, ten rozdaje karty. Zobaczysz, że to najlepsza przepustka do wydania płyty.
– Następnym razem mnie zabierzesz?
– Kurwa, ziomek, całą ekipą jebanym autobusem podjedziemy pod klub!
Sławek wziął pieniądze i biegiem ruszył w powrotną trasę na swoje osiedle. Po drodze zadzwonił do Kaktusa.
– Jesteś?
– No gdzieś, kurwa, jestem.
– No ale na osiedlu?
– Pod siłownią.
– To czekaj!
Pięć minut później, cały mokry i ledwo stojący na nogach, resztką sił zbił piątkę z wielkim Kaktusem, który ksywkę dostał na cześć faktu, że z każdego mięśnia wystawały mu igły od anabolików.
– Że ci się chce biegać w takim słońcu…
– Mam… hajs – wystękał. – Dwie dyszki potrzebuję, tak jak gadaliśmy.
– Na siłkę idę. Miałeś być rano.
– Ale ogarnąłem. Mam hajs. – Sławek trzymał się za kolana, skulony, próbując złapać powietrze.
Nagle w zatoczkę wpadł rozpędzony golf i wyhamował tuż przed nim.
Od strony kierowcy wysiadł Młody Pio. Srebrny łańcuch o tęgich koluchach migotał na słońcu. Po właścicielu widać było, że zarobił na niego w nielegalny sposób, dzięki takim jak Sławek.
– No siema, Sławuś! Podobno chcesz mi kasę oddać…?
– No pewnie, znaczy tak, ale uzgodniłem z Kaktusem, że wezmę teraz dwie dyszki. – Sławek był totalnie zaskoczony widokiem herszta osiedlowego gangu.
– Sławuś, proszę cię, chyba nie chcesz, żebym pomyślał, że zamiast oddać stary dług, chciałeś się z Kaktusem dogadać i za gotówkę kupić…? – Młody Pio zbliżył twarz do oczu Sławka.
– Nie, no to nie tak, bo wczoraj…
– Tyś jest cały jak wczoraj.
– No oddam jutro…!
– Tyś jest cały jak wczoraj i jutro. A dziś jest dziś, nie? Masz sześć paczek, tak?
– Tak.
– No to super, bo mi właśnie oddałeś. A jutro masz tauzen czterysta, tak? Czy przypomnieć ci, jak to skończyło się w garażu?
– Nie… To znaczy tak… To znaczy chcę oddać, ale muszę mieć…
– Jutro czekam na hajs! – Młody Pio szorstko przerwał mu w pół zdania. – Spłacisz stary towar, weźmiesz nowy. Tak to, Sławuś, działa…