Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Ścieżka ku ocaleniu. Krakowska kołysanka. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
16 września 2025
3306 pkt
punktów Virtualo

Ścieżka ku ocaleniu. Krakowska kołysanka. Tom 3 - ebook

Kto ratuje jedno życie, jakby cały świat ratował.

Dochodzi do ostatecznej likwidacji krakowskiego getta. Aaron i Sara giną od niemieckich kul.

Julia wraz z trójką dzieci trafia do ośrodka Lebensborn, w którym pracuje jako sprzątaczka. Obserwuje, jak wiele polskich dzieci zostaje zabieranych przez niemieckie rodziny, i nie chce, żeby podobny los spotkał jej podopiecznych. Pojawienie się Olka daje szansę na ucieczkę.

Po tygodniach brutalnych przesłuchań Wiktoria trafia do obozu w Płaszowie. Na miejscu spotyka mamę i Martina, przed którym początkowo się ukrywa. Aigner bez wiedzy Wiktorii przenosi ją do pracy z kamieniołomu do zakładu krawieckiego. Pojawienie się Baumana w obozie wywołuje strach Wiktorii, bowiem kapitan wciąż dyszy żądzą zemsty. Razem z ocalonym więźniem Aigner organizuje ucieczkę kobiet z Płaszowa, ale nie wszystko przebiega zgodnie z planem.

Ta powieść pochłania bez reszty i nie można jej odłożyć nawet na moment. Emocje i wzruszenia gwarantowane!

Polecam! Edyta Świętek, autorka sag: Spacer Aleją Róż, Niepołomice, Sandomierskie wzgórza

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68560-46-6
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W poprzedniej części

Wiktor i Estera pozostają w sierocińcu. U Gajewskich przebywa również żydowska dziewczynka, której pobyt znacznie się przedłużył z uwagi na zniknięcie młodego członka oddziału wyrabiającego fałszywe dokumenty dla ocalonych dzieci. W getcie dochodzi do pierwszych wysiedleń. Katzmanowie i Blumenfledowie unikają wywózki.

Martin Aigner proponuje Wiktorii wyjazd do Żywca; Ryfkę trzeba czym prędzej przetransportować tam, skąd dalej trafi w bezpieczne miejsce za granicą Polski. Wiktoria nie mówi matce o podróży, zabiera dziecko, poinformowawszy wcześniej Esterę o planie kapitana. Na trasie natykają się na niemiecki patrol, dzięki sprytowi Wiktorii, odgrywającej rolę żony gestapowca, unikają wpadki.

Ryfka zostaje w Żywcu, co wprawia Gajewską w znakomity nastrój. W drodze powrotnej przyznaje się Aignerowi do oszukania matki. Ten reaguje złością i zatrzymuje samochód. Podczas burzliwej rozmowy przyznaje się, że zależy mu na Wiktorii. Ona również nie broni się przed uczuciem. Nie przypuszcza jednak, że do sierocińcu przyjedzie z Warszawy nowy fałszerz, którym okaże się jej narzeczony – Bruno Strzelecki.

Martina czekają trudne dni. Ostrzeżony przez współpracownika zostaje zmuszony do zintensyfikowania działań dotyczących wyłapywania ukrywających się poza gettem Żydów. Szczególnie, odpowiedzialny za akcję, Otto Bauman uważa, że Aigner zachowuje się zbyt opieszale.

Bruno nie rezygnuje ze starań o Wiktorię. Coraz częściej bywa w sierocińcu, znajduje wspólny język z Julią, ale nie przeszkadza mu to w przypominaniu o sobie narzeczonej. Wiktoria nie informuje go wprost o zakończeniu związku, chociaż jest pewna, że do niego nie wróci. Ukrywa przed Martinem przeszłość, przed Strzeleckim zaś teraźniejszość.

Kontrola Gestapo burzy spokój sierocińca, chronionego do tej pory przez Aignera, a Julia po raz pierwszy publicznie przyznaje, że jest matką Wiktora ukrywanego wśród podopiecznych pod imieniem jej zmarłego syna.

Niespodziewanie w życiu Wiktorii pojawia się Brygida. Mówi o zainteresowaniu Baumana sprawami Gajewskich, po czym próbuje wyciągnąć z dziewczyny informacje o prowadzonej konspiracji. Nie dowiaduje się jednak niczego, co mogłoby ściągnąć uwagę nazisty.

Martin jest rozbity po wydaniu wyroku śmierci na żydowską rodzinę chroniącą się w opuszczonym budynku. Załamany własnym postępowaniem topi smutki w alkoholu. Wiedziony instynktem udaje się do Wiktorii, która otacza go opieką i we własnym sumieniu rozgrzesza z win.

Bauman wspomina Martinowi o podejrzeniach względem sierocińców, w których mają być chronione żydowskie dzieci. Przypomina mu o obowiązkach i wprost mówi o wątpliwościach dotyczących ochronki prowadzonej przez Gajewskie. Aigner znów musi postąpić wbrew własnym zasadom i skierować jego uwagę na pozostałe domy dziecka.

W getcie dochodzi do kolejnego etapu wywózek. Tym razem Blumenfeldowie wraz z Rutą zostają wyznaczeni do wyjazdu do Bełżca. Sara nie chce opuścić matki. Dopiero Aaronowi udaje się odseparować żonę od rodzicielki. Strwożona Sara traci przytomność. Katzman zanosi ją do znajomej pielęgniarki. Anita pomaga Katzmanowej, ale informuje ją, że straciła ciążę.

Ruta z rodzicami trafiają do obozu. Niemcy mamią Żydów obietnicą pracy i każą im iść pod prysznice, zanim skierują ich do baraków. Ci bez szemrania poddają się rozkazom. Nie wiedzą, że za zamkniętymi drzwiami łaźni czeka ich śmierć przez zagazowanie.

Bruno doskonale wie o poczynaniach Aignera, czym zaskakuje go podczas napaści pod murem sierocińca. Martin niczemu nie zaprzecza, uzmysłowia jednak konkurentowi, że za każdym razem działał w trosce o Wiktorię. Kiedy jednak dowiaduje się od ukochanej, że ta przed wojną zgodziła się wyjść za Strzeleckiego, wychodzi z domu wzburzony.

Po wzmożeniu kontroli w sierocińcu Estera chroni się w prowizorycznej kryjówce. Mimo posiadanych dokumentów nie wychodzi na zewnątrz z obawy przed Niemcami. Żałoba po rodzicach i Rucie wzmaga jej przerażenie.

Zaskakujący powrót Olka wywraca codzienność do góry nogami. Radość miesza się ze smutkiem, gdy mężczyzna dowiaduje się o śmierci Kazika. Chociaż boleje nad stratą, ma nadzieję na związek z Julią, która obawia się reakcji Gajewskiego na jej relację z Brunem.

Olek nie może uwierzyć we współpracę matki oraz siostry z gestapowskim oficerem. Nie przemawia do niego nawet szlachetność ich poczynań mających na celu ratowanie żydowskich dzieci. Poruszony odrzuceniem przez Julię, zwierza się z niedoli dawnej kochance, Brygidzie, nie wiedząc, że ta jest ściśle powiązana z Otto Baumanem, krążącym nad sierocińcem niczym sęp. Opowiada jej o działalności kobiet i ukrywaniu Estery, czym wydaje na rodzinę wyrok.

Pogodzony z Wiktorią Martin otrzymuje od przełożonych zgodę na przeniesienie do obozu w Płaszowie. Jako że nigdy nie składał wniosku, winą obarcza Baumana, który bez ogródek oskarża go o zdradę Rzeszy.

W ochronce dochodzi do odkrycia schronu Estery przez Niemców. Dzieci wraz z opiekunkami zostają zatrzymane.Płonie! Bracia! Płonie!

Nasze biedne, małe shtetl, płonie!

Dziki wicher gra w płomieniach,

Wymazując pokolenia,

Ogień taki wszystko zmienia.

Pięknie, strasznie, płonie!

Stań! Rozejrzyj się dokoła,

Pochyliwszy skroń,

Nie! Nie wstawaj jeszcze z kolan,

Z miastem swoim płoń!

Płonie! Bracia! Płonie!

Nasze biedne, małe shtetl, płonie!

Ogień objął miasto całe,

i rozjaśnił noc wspaniale,

Wicher (gwiżdże/tańczy) w nim zuchwale.

Nasze miasto płonie!

Jeśli patrzysz się dokoła

Pochyliwszy skroń

to nie wstawaj wcale z kolan,

z miastem swoim spłoń.

Płonie! Bracia! Płonie!

Nadzieja swe wyciąga dłonie

Miasto drogim Ci się stało

Oddaj krew mu swoją całą,

by do reszty nie zgorzało,

Nasze miasto płonie.

Nie stój patrząc się dokoła,

Pochyliwszy skroń,

Powstań szybko teraz z kolan,

Swego miasta broń!

Płonie! Płonie! Płonie!

Es’brennt! (Płonie!)

Mordechaj Gebirtig

tłum. Mateusz Leon Rychlak

Melodia piosenki była szyfrem używanym do potajemnej komunikacji pomiędzy żydowskimi więźniami przebywającymi w więzieniu na Montelupich, a z czasem stała się cichym hymnem ruchu oporu w krakowskim getcie.Rozdział pierwszy

Marzec 1943

Obłoki wciąż sunęły po niebie, ziemia nie zatrzęsła się w posadach, chociaż świat, który znali, z wolna się dopalał. W niedzielny poranek jak grom przetoczyła się przez getto wiadomość o nakazie spakowania rzeczy oraz udania się na miejsce zbiórki, skąd mieszkańców części „A” czekał przemarsz do obozu w Płaszowie. Dzieci do czternastego roku życia nie objęto rozporządzeniem Oberführera Juliana Schernera. Zdezorientowanych rodziców informowano, że z powodu braku miejsc w barakach transport najmłodszych przewidziany jest na kolejny dzień.

Sara karnie stała na ulicy Węgierskiej w szeregu kobiet czekających na wyjście z Podgórza. Rozcierała bolącą rękę, w którą jeden z policjantów uderzył pałką, gdy broniła się przed rozdzieleniem z Aaronem. Ogromny krwiak rozlał się pod skórą, ale kości były całe.

Ze strachem wodziła wzrokiem po otoczeniu. Ustawiona na skraju pięcioosobowego szeregu wypatrywała w tłumie ukochanego poprowadzonego do grupy mężczyzn. Jeszcze chwilę temu wydawało jej się, że dostrzega sylwetkę Aarona wśród znajomych twarzy należących do oddziału zajmującego się przerzucaniem dzieci na aryjską stronę muru. Mrugnięcie okiem wystarczyło, by postać zniknęła w kolumnie przygotowanej do opuszczenia getta.

Bez Aarona czuła się bezbronna i zagubiona. Choć wielokrotnie podkreślała własną niezależność, teraz wiedziała, że popełniła błąd, nie zgadzając się na ucieczkę. Pomyliła odwagę z głupotą. Jeszcze wczoraj istniała szansa na ratunek. Sara słyszała o kilku osobach, które wydostały się z getta; następnym już się nie udało. Niemcy obstawili właz do kanału w rejonie mostu kolejowego na Zabłociu, po czym wybili jak kaczki Żydów wyłaniających się z podziemi.

Wzdłuż rzędów ludzi krążyły sępy gotowe na uderzenie. Ukraińcy nie potrzebowali powodu do użycia siły przeciwko zmęczonym Żydom. Wyżywali się na każdym, kto nie spodobał się im na pierwszy rzut oka. Ich krzyki unosiły się wraz z płaczem upokarzanych biedaków.

Ulokowana na brzegu Sara modliła się, by nie podpaść strażnikom spojrzeniem, postawą czy nieopatrznym ruchem. Niewiele starszą od niej dziewczynę pobito do nieprzytomności, bo ośmieliła się poprosić o łyk wody. Sara ledwie powstrzymała się od uronienia łzy. Za współczucie groziła przecież podobna kara.

Wykorzystując nieuwagę pilnujących, młoda matka wciągnęła do szeregu kilkuletnią córkę. Sąsiadka ostro ją zgromiła i omal nie wypchnęła z miejsca. Przypomniała, że za ukrywanie dziecka kierujący akcją Amon Göth wymierzał sprawiedliwość całemu szeregowi, a ona ani myśli ponosić odpowiedzialność za czyjąś głupotę. Szukała zrozumienia u trójki towarzyszek. Starsza o dwie dekady kobieta zdrowo ofuknęła ją za brak empatii. Krewka oponentka zazgrzytała zębami, po czym zajęła miejsce wywleczonej młodej kobiety.

Solidarność mieszała się z egoizmem. Do Sary dużo bardziej przemawiała postawa lojalności, niemniej rozumiała ostrożność wynikającą z trwogi. Czubek nosa znajdował się dzisiaj znacznie bliżej niż zwykle.

Parę rzędów przed nią powstało zamieszanie. Zawiniątko imitujące worek na plecach drobnej Żydówki zakwiliło z głodu. Przechodzący obok esesman zwrócił uwagę na zawodzenie niespełna rocznego dziecka. Wyrwał je, warcząc, że powinno znaleźć się w Kinderheimie. Zrozpaczona matka błagała, aby nie zabierał jej synka. Miała tylko jego… Nie zlitował się. Oddał malca podwładnemu z poleceniem zaniesienia do sierocińca na ulicy Józefińskiej. Matka zapłakała rozdzierająco. Wyciągnęła ręce po malca, czym doprowadziła Niemca do furii. Wyjął pistolet i strzelił jej w głowę. Upadła, na jej twarzy malował się wyraz niedowierzania.

Sara wyrwała się ze stuporu. Gdyby Wiktor wciąż mieszkał w getcie, postąpiłaby tak samo. Nie pozwoliłaby, aby zabrano jej dziecko. Zapłaciłaby każdą cenę za jego dobro. Z mocno bijącym sercem podeszła do Niemca.

– Ja – odezwała się głosem ledwie głośniejszym od szeptu. – Pozwólcie, żebym go zaniosła.

Oficer zlustrował ją od stóp do głów. Spojrzał na pistolet, z którego wydobywała się smużka dymu. Katzmanowa struchlała, zdając sobie sprawę z podjętego ryzyka. Żołnierz nadal kipiał złością, jedna ofiara mogła mu nie wystarczyć.

– Idź w cholerę. I tak do niczego się nie nadajesz – warknął. Schował broń do kabury, skinął na szeregowca, aby oddał niemowlę.

Sara nie dała sobie drugi raz powtarzać. Chwyciła dziecko w ramiona i ku zdumieniu towarzyszek skierowała się w stronę Kinderheimu. Szybko odwróciły się od niej, starając się zapomnieć o zamieszaniu. O tragedii świadczyły jedynie porzucone zwłoki.

Zbliżała się do Józefińskiej. Szła na stracenie, ale nie potrafiła inaczej. Jeśli jeszcze się spotkają, w co wątpiła w miarę pokonywania kolejnych metrów, Aaron zapewne wytknie jej niefrasobliwość. Będzie miał rację, bo kto to widział, samemu pchać się w objęcia śmierci.

W budynku pełniącym rolę sierocińca tkwiły dziesiątki dzieci w różnym wieku: od raczkujących drobinek, po całkowicie świadomą młodzież z konieczności opiekującą się młodszymi podopiecznymi. Sara trzymała chłopca w stalowym uścisku, patrzyła na porzucone sieroty od miesięcy mieszkające w ochronce oraz przyprowadzone dziś nieboraki. Niektóre siedziały bez ruchu, pogodzone z nieuniknionym. Przeraźliwie chude, raziły obojętnością. Na widok ich beznamiętnych twarzy aż się wzdrygnęła.

– Ciociu! – zawołała sześcioletnia dziewczynka. Przedarła się przed kordon rówieśników, po czym przypadła do nóg Sary. – Jak dobrze, że jesteś!

Sara rozpoznała w niej Olę, córkę Rebeki, sąsiadki zamieszkującej klitkę na parterze kamienicy, w której ukrywała się z Aaronem. Gdzieś wśród najmłodszych musiał przebywać również brat Oli, dwuletni Abram. Ojciec rodzeństwa zmarł na tyfus, a choroba cudem ominęła resztę rodziny. Matka, z godnym podziwu zapałem, jakoś wiązała koniec z końcem. Pracowała u Madritscha z nadzieją, że uda mu się przesiedlić ją oraz inne kobiety z dziećmi do Tarnowa, a tam przerzucić je na aryjską stronę.

Sara z trudem przykucnęła przy Oli. Usadziła przygarniętego chłopca na kolanie i pogłaskała małą po policzku. Ta zakaszlała jak gruźlik, ale uśmiechnęła się pod wpływem dotyku.

– Gdzie twoja mama, skarbie?

– Przyprowadziła nas i poszła. Powiedziała, że wróci jak załatwi jakieś ważne sprawy – wyjaśniła Ola. Wzruszyła chudymi ramionkami. – Na pewno przyjdzie, nie martw się, ciociu.

Nie pojawi się, pomyślała stropiona Sara. Oczami wyobraźni widziała Rebekę stojącą w kolumnie Żydówek. Z rozmysłem zostawiła dzieci w Kinderheimie, wybierając łatwiejszą drogę. Wiele matek przekroczyło granicę między częścią „A” i „B” getta, byle nie zabrano im potomstwa. Rebeka stchórzyła albo zaufała szkopom, których obietnica o przewiezieniu najmłodszych do Płaszowa wynikała raczej z konieczności zapanowania nad tłumem niż troską o obozowe warunki.

– Jest z tobą Abram? – spytała.

– Śpi. – Ola wskazała drobną rączką w głąb pomieszczenia. – Bardzo dużo śpi, już się z nim tyle nie bawię. – Westchnęła zmartwiona. Szybko się rozchmurzyła, kiedy dojrzała chłopca, którego Sara odłożyła na leżący obok brudny materac. – To twój synek, ciociu? Nigdy go nie widziałam.

– Nie, Wiktorka tutaj nie ma. – Jest bezpieczny, chciała dodać. W przeciwieństwie do swych pobratymców przeżyje dzisiejszy dzień i nie dowie się, jak wyglądały ostatnie chwile skazanych na zagładę dzieci. – Chodź, pójdziemy do twojego brata.

Podniosła się na nogi i wtedy usłyszała hałas dochodzący od wejścia. W otwartych z hukiem drzwiach pojawił się komendant, Amon Göth, z bronią w dłoni. Za jego plecami widnieli podwładni gotowi do wypełnienia najbardziej brutalnych rozkazów.

Dzieci szturmem podbiegły do Sary. Otoczyły ją łukiem, wierząc, że obroni je przed żołnierzami.

– Proszę, nie róbcie im krzywdy – rzekła z błaganiem. – One nie są niczemu winne.

Znów wystawiała się na strzał. Komendant obozu w Płaszowie, w ciągu krótkiego czasu spędzonego w getcie, dał się poznać jako bezwzględny łotr czerpiący satysfakcję z zadawania ludziom bólu. A im większe cierpienie dostrzegał na obliczu upatrzonego wcześniej celu, tym jego podły uśmiech stawał się coraz szerszy.

Göth nie zareagował na jej prośbę. Skinął na któregoś ze strażników, by wyprowadził Sarę z budynku. Opierała się, dopóki nie przystawiono jej karabinu do głowy. Zatrzymała się za progiem, wyrwała trzymającemu mężczyźnie i z determinacją wypisaną na twarzy stanęła przed komendantem.

– Jedno dziecko. Pozwólcie mi zabrać przynajmniej jedno dziecko. – Upadła do nóg Götha, przeklinając się w duchu za uległość. Niczym rzymski cesarz miał nad nią władzę, ruchem palca mogąc zdecydować o jej losie. Jeśli jednak uratuje czyjeś życie, poświęcenie okaże się warte poniżenia.

– Jedno – oznajmił. – Sama wybierzesz, które – dodał mściwie. Bawił się przednio, widząc przerażenie w oczach Żydówki. I tak umrze, pomyślał. Ale przed śmiercią niech męczy ją sumienie.

Ola patrzyła na Sarę z nadzieją. Wystąpiła krok przed rówieśników i już cieszyła się na możliwość wyjścia z sierocińca. Żałowała, że nie zabierze ze sobą Abrama, lecz w tej chwili myślała tylko o sobie.

Katzmanową zdjął żal. Nie myślała o córce Rebeki. Uznała, że dziewczynka powinna pozostać z bratem. Unikając jej wzroku, sięgnęła po chłopca zabranego z ulicy Węgierskiej.

Boże, przebacz mi, jęknęła, po czym oddaliła się w kierunku części „B” getta. Wiedziała, że nigdy nie zapomni rozczarowania na obliczu małej. Wyrzuty zaatakowały ją z mocą równą wystrzałom z broni odzywającym się w całym Podgórzu. Biegła, mimo pieczenia w zmęczonych mięśniach. Wątpiła czy istniał jeszcze sposób na przeżycie. W przeznaczonej dla niepracujących części dzielnicy czekała wszak zagłada.

Schroniła się w częściowo zrujnowanej kamienicy. Weszła do ziejącego pustką pomieszczenia pozbawionego okien. Ze spękanego sufitu spadł jej na głowę brudnoszary pył, podłoga zatrzeszczała złowrogo, wiatr owionął chłodem. Usiadła w kącie, odwinęła becik i wpatrzyła się w ciemne oczka niemowlęcia, krzywiącego się z niewygody.

– Tylko nie płacz – odezwała się chrapliwie. – Nie mam dla ciebie jedzenia. Przykro mi, dzieciaczku.

Wiktor śpi teraz w najlepsze po wieczornym posiłku, pomyślała z nutą nostalgii. Zatęskniła za synkiem, którego nie widziała od ponad roku. Posyłała w jego stronę ciepłe myśli, zapewniała o nieustającej miłości i, choć nic nie wskazywało na pomyślne zakończenie ich wspólnej historii, wciąż przyrzekała, że jeszcze się zobaczą.

Obudził ją dobiegający z bliska hałas. Wydawało się, że zdrzemnęła się na moment, ale wstający świt przywrócił jej świadomość. Odruchowo przygarnęła do piersi dziecko. Nie popiskiwało jak wcześniej. Przerażona popatrzyła na ufną buzię kruchej istotki, która z zamkniętymi powiekami przypominała aniołka. Pogłaskała dziecko po policzku i wzdrygnęła się, czując pod palcami przejmujące zimno.

– Dlaczego się nie budzisz? – wychrypiała desperacko. – Proszę, maleńki, otwórz oczka.

Rozum szybciej niż serce pojął okrutną prawdę. Chłopiec odszedł. Sara nie powstrzymywała łez. Próżny okazał się jej trud. Nie odgoniła kostuchy, która od miesięcy przechadzała się po ulicach Podgórza i zaglądała do kolejnych domów. W tę noc spojrzała na małe niewiniątko i zabrała tam, gdzie ból był odległym wspomnieniem.

Sara tuliła wystygłe ciałko. Zachowywała się, jakby straciła swoje dziecko. Widziała przed sobą twarz Wiktorka. Ogarnięta żalem zapomniała, że jej synowi nic nie grozi. Wyrzucała sobie, że nie ochroniła chłopca przed złem, nie posłuchała Aarona i nie odeszła, dopóki okoliczności pozwalały na ucieczkę. Zawiodła Wiktora, zawiodła męża i siebie. Okazała się złą matką, niewystarczającą żoną, słabym człowiekiem.

Nie dostrzegła padającego na nią cienia. Nie usłyszała rozkazu ani wrzasku żołnierza grożącego jej egzekucją. Nie poczuła bólu, dopóki czerwień krwi nie rozlała się po ziemi…

Aaron otarł pot z czoła. Czuł ucisk w plecach od wielogodzinnego wysiłku, lecz nie zatrzymał się na odpoczynek. Gdyby zauważono, że przystaje, dołączyłby do przenoszonych na ciężarówki trupów. Wybrany podczas selekcji do ładowania ciał, na wysokości ust zawiązał noszoną w kieszeni chustkę. Odór śmierci przenikał jednak przez cienki materiał i przyprawiał o mdłości. Towarzyszący Katzmanowi Josef zagryzał wargi do krwi, walcząc z bezsilnością na widok zastygłych w przerażeniu zmarłych. Natknąwszy się na zwłoki rodziców, opadł na kolana i pogrążył się w apatii. Kiwał się do przodu i tyłu, bezgłośnie modlił, odprawiając ceremonię pożegnania.

Aaron podźwignął kompana na nogi. Od kilku chwil esesman przyglądał się pogrążonemu w rozpaczy Żydowi.

– Opanuj się – szepnął Aaron przez zaciśnięte zęby. – Nie chcieliby, żebyś do nich dołączył.

Josef posłał matce i ojcu ostatnie spojrzenie.

Od tamtej pory nie odezwał się słowem. Nie mieliby zresztą o czym rozmawiać. Nadchodził koniec świata, z każdą chwilą coraz bardziej okrutny i bezwzględny. Bo jak inaczej nazwać zamordowanie dzieci w „Domu Pierzaków” na ulicy Nadwiślańskiej? Albo rozstrzeliwanie starców na podwórkach czy chorych w szpitalnych łóżkach? Niemcy bez litości pozbywali się mieszkańców getta. Podgórze huczało od wystrzałów. Parę godzin temu w bezwolny tłum zgromadzony na placu Zgody posłano pierwsze serie. Eksterminacja następowała metodycznie, wedle ustalonego wcześniej planu. W pierwszej kolejności wyławiano tych, którzy nadawali się do ciężkiej pracy. Skierowani do obozu w Płaszowie, mieli jeszcze przysłużyć się Trzeciej Rzeszy. Pozostałych nie potrzebowano. Najmłodsi, najstarsi i najsłabsi tracili życie za pomocą pojedynczego strzału. Żołnierze posuwali się naprzód, przechodzili nad bezwolnymi ciałami i szukali następnych ofiar. W najbliższych dniach Kraków miał stać się miastem wolnym od żydowskiej zarazy.

Popchnięty do kolejnego miejsca Katzman mechanicznie schylał się po ciało, raz chwytając za ręce, innym za nogi, po czym razem z Josefem odkładał je na platformę samochodu. Wydawało mu się, że minęła wieczność, odkąd przenieśli pierwszego zabitego. Ciała ważyły coraz więcej, twarze przewijały się niczym klisza ze zdjęciami. Martwe rysy Anity nie zrobiły na nim większego wrażenia. Ot, jeszcze jeden znajomy odesłany do Szeolu. Nigdzie nie przyuważył Daniela, co nie znaczyło, że nie znajdował się na liście zabitych.

Josef beznamiętnie zbliżył się do kobiety trzymającej w rękach zgasłe dzieciątko. Próbował je wyjąć, ale pośmiertny uścisk okazał się niezwykle silny. Skinął na Aarona i poprosił o wsparcie. Katzman podchodził z wyjątkową ostrożnością. Owionął go dziwny chłód, a cichy podszept nakazywał spokój. Nie wierzył w niewytłumaczalne zjawiska, więc zignorował przeczucie. Pochylił się nad zmarłą, po czym zachwiał się jak rażony piorunem.

Sara! Jego ukochana żona leżała ze wzrokiem wbitym w bezchmurne niebo zwiastujące nadejście wiosny. Nie ruszała się, chociaż skamlał o jakikolwiek gest. Nie było jej tu, mimo że miał ją przed oczami. Chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Łkał spazmatycznie, od dziecka nie wylał tylu łez.

Zdezorientowany Josef szarpnął go za rękaw kurtki, zmuszając do oderwania się od zwłok, lecz nawet oddział wojska nie byłby w stanie odciągnąć Aarona od Sary. Wyrzucał sobie w duchu uległość wobec niej, kiedy odmówiła opuszczenia getta bez niego. Powinien wówczas zamknąć uszy na jej narzekania i zaprowadzić do kanałów, skąd parę tygodni temu prowadziła bezpieczna droga do wolności. Mierzejewski z Aignerem czekali w gotowości na decyzję Katzmanów. Naprędce zorganizowali akcję przetransportowania Sary do ochronki, by dołączyła do Wiktora.

Nie zgodziła się. Nie chciała zostawić go samego, bo od dnia ich poznania nie nauczyła się, jak bez niego żyć.

Doskonale pamiętał tamten dzień. Jechał na rowerze zmęczony po pracy. Sara przechodziła przez drogę z wysoko uniesionym podbródkiem. Skupiona na wystawie sklepu z sukienkami, uszytymi według najnowszej mody, nie zwracała uwagi na otoczenie. Wpadła mu pod koła i przewróciła się na bruk.

Zmartwiony wypadkiem Aaron natychmiast przyszedł nieznajomej z pomocą. Wyciągnął rękę i szykował się na przeprosiny, gdy zerknęła na niego spode łba i się żachnęła.

– Jak jeździsz, idioto? – Celowo wzgardziła mężczyzną i sama się podniosła. Skrzywiła się, stąpnąwszy na prawą stopę. – Nie widziałeś, że szłam?

– A ty zawsze chadzasz z głową w chmurach? – sarknął, zdumiony niespodziewanym atakiem. – Nie jesteś pępkiem świata, żeby każdy schodził ci z drogi.

Sara zaczerwieniła się po cebulki włosów.

– Po pierwsze, nie jesteśmy na „ty”, drogi panie. Po drugie, nie wymagam specjalnego traktowania, a nieco ogłady.

Postąpiła krok. Grymas bólu nie pozwalał jej na ciągnięcie tyrady. A wciąż miała wiele do powiedzenia. Z trudem złapała torebkę, z której wypadła niewielka portmonetka oraz lista zakupów. Kartkę znalazła w pobliskiej kałuży, nieczytelną.

– Widzisz co narobiłeś? – Wskazała ręką na papier. – Przez ciebie wpadnę w tarapaty!

Gdyby rzeczywiście groziły jej kłopoty, rozpętałaby solidną awanturę. Tymczasem rozmyślnie wpędzała Aarona w poczucie winy, aby zmyć z siebie własny grzech. Nowa ekspozycja sklepowa zaciekawiła ją na tyle, że nic dookoła się nie liczyło. Wszak pięknie prezentowałaby się w przepięknej szyfonowej sukience delikatnie podkreślającej szczupłą talię. A oliwkowy kolor tylko dodałby sznytu podczas zbliżającego się zakończenia szkoły.

– W takim razie czy panienka pozwoli się obłaskawić zaproszeniem na kawę i deser? – zapytał szarmancko Katzman, w niepamięć puszczając jej atak. Urok dziewczyny przyćmiewał jej ostry język.

– Przykro mi. Ze względu na kontuzję nie jestem w stanie panu towarzyszyć – odparła, unosząc się honorem.

Uśmiechnął się. Sara dojrzała dołeczki w kącikach ust. Mimowolnie spłoniła się rumieńcem.

– To nie jest żadna przeszkoda, skoro dysponuję znakomitym środkiem transportu. – Aaron złapał ramę roweru i podniósł go. – Przynajmniej zawiozę pannę do domu.

Pozwoliła. Grała dumną oraz nieprzystępną, byle za dużo sobie nie pomyślał.

Odprowadził ją pod same drzwi, opowiedział o zajściu zaskoczonej pani Blumenfeld i pożegnał się niskim ukłonem.

Nie bacząc na uraz, Sara podbiegła do okna. Zza firanki obserwowała nieznajomego, który przez kilka chwil spoglądał w jej stronę. Kiedy pomachał ręką, odsunęła się do ściany.

– Oj, dziecko, dziecko. – Mama westchnęła znacząco. – Chyba się z tego nie wywiniesz.

Wtedy nie rozumiała, co rodzicielka ma na myśli. Pojęła dopiero po tygodniach znajomości, kiedy spotkania z Aaronem stały się codziennością. Młodzi zakochali się, tęskniąc za sobą niewyobrażalnie w momentach rozłąki.

Zanim Aaron poprosił Sarę o rękę, rozmówił się z Gabrielą. Od miesięcy wspomagał ją oraz jej syna. Gdy kobieta rozstała się z ojcem Beniamina, naiwnie wierzył, że stworzą rodzinę i nie przeszkadzało mu, że miałby wychowywać cudze dziecko. Gabriela odwodziła go od tej myśli, bowiem nie czuła się gotowa na nowy związek, ale nie odmawiała wsparcia, domyślając się jednocześnie, że Aaron z każdym dniem przyzwyczaja się do sytuacji. Próbowała ją ukrócić, lecz dobrze wiedziała, że nie przetrwałaby bez jego pomocy. Wiadomość o poznaniu Sary przyjęła z ulgą. Cieszyła się szczęściem przyjaciela i życzyła mu wspaniałego życia z ukochaną.

A teraz stracił Sarę na zawsze. Jej uśmiech, ciepło, niekończące się uczucie. Już nie pokłócą się o błahostki, nie pogodzą z namiętnością, nie zasną w swoich objęciach. Nie wychowają wspólnie Wiktora, nie zobaczą, jak wyrasta na dzielnego, młodego człowieka. Nie powołają na świat nowego życia.

Aaron nie znajdował w sobie dostatecznej siły na pożegnanie. Jak miał tego dokonać, jeśli nie wierzył w odejście Sary? Patrzył na jej nieruchome ciało, ale nie mieściło mu się w głowie, że żona nie otworzy oczu, nie pogłaszcze go po policzku i nie zapewni, że nic jej nie dolega.

Przecież mieli być razem na zawsze.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij