- W empik go
Ścieżki Avenidów - ebook
Ścieżki Avenidów - ebook
Obdarzona niezwykłymi umiejętnościami Mori staje w obliczu sytuacji, w której wszystkie jej zdolności wydają się bezużyteczne: odkrywa, że jest zakochana. Od spotkania z Darkiem Holmanem nie może znaleźć sobie miejsca i przestać myśleć o nowym znajomym. Pod wpływem impulsu dziewczyna wyprowadza się z domu i postanawia zacząć na siebie zarabiać, a przede wszystkim uzyskać dostęp do zasobów Królewskiej Biblioteki, gdzie niespodziewania spotyka obiekt swoich uczuć. Od tajemniczych przybyszów dostaje też zaproszenie do krainy Avenidów, z którego bez namysłu korzysta.
Okazuje się jednak, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. Co spotka Mori i Darka w innym świecie? Czy wspólna przygoda zbliży ich do siebie - a może wprost przeciwnie?
Polecamy pozostałe części cyklu Blask Corredo!
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66807-71-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
Panna młoda była piękna jak marzenie, a nawet bardziej. Smukła, spowita w białe koronki, promieniejąca radością, stała u boku nowo poślubionego męża i z uśmiechem przyjmowała życzenia. Wiosenny wiatr szarpał długim welonem, przysłaniając co jakiś czas twarz oblubienicy.
– Życzę ci, żebyś była szczęśliwa – powiedziała Mori, wręczając pannie młodej pęk czerwonych tulipanów i całując ją w oba policzki.
– Dziękuję – uśmiechnęła się Laszti. – Już teraz jestem szczęśliwa. – Zerknęła na stojącego obok wysokiego, bardzo szczupłego mężczyznę, który prawie nie odrywał od niej wzroku. Był to książę Rodney Vos-Saxett, od godziny jej mąż.
Szarooka Mitrail, pełniąca obowiązki pierwszej druhny, odebrała bukiet i poszła go wstawić do jednego z kilkudziesięciu wazonów stojących na tarasie domu Chamomilli. Mori odsunęła się na bok, żeby zrobić miejsce swoim rodzicom, którzy także chcieli pogratulować młodej parze. Kolejka gości chętnych do składania życzeń wiła się przez cały trawnik jak wielobarwna wstęga. Tylko stare damy w ciemnych sukniach i rodowych klejnotach siedziały w cieniu na wyłożonych poduszkami ławkach i obmawiały półgłosem całe towarzystwo. A przynajmniej tak wydawało się Mori, która obserwowała je z daleka. Widziała, jak lustrują zebranych, po czym pochylają się ku sobie i z wypiekami na twarzach o czymś dyskutują. Zdawała sobie sprawę, że małżeństwo Laszti jest kolejnym towarzyskim skandalem, jaki wstrząsnął arystokratycznymi kręgami Brittle. Oto sierota bez nazwiska, wychowanka „tej producentki serów – Chamomilli” ma czelność poślubić księcia Vos-Saxetta, którego rodowód ciągnie się tysiąc lat wstecz, a jego przodkowie wymienieni są w Genealogiach Harusa Filarda. Dla Mori, która potrafiła widzieć ludzkie emocje w postaci barwnych otoczek spowijających poszczególne osoby, nie było tajemnicą, że połowa zgromadzonych jest bardzo negatywnie nastawiona do świętowanego właśnie wydarzenia.
– Cały czas się zastanawiam, co ta Laszti w nim widzi – odezwał się tuż przy jej uchu znajomy głos Arty. Najmłodsza, obecnie dziewiętnastoletnia wychowanka Chamomilli otaksowała nowego szwagra krytycznym spojrzeniem. Króciutkie, jasne włosy powiewały wokół jej głowy jak złocista aureola i prawie skrywały zdobiący je diadem z szafirów.
– No cóż, w pewnym sensie można go uważać za przystojnego – odparła ostrożnie Mori. Nie chciała sugerować, że piękną czarnooką Laszti znęcił książęcy tytuł.
– Co z tego? To okropny nudziarz! – Arta przewróciła oczami. – Nigdy bym za kogoś takiego nie wyszła.
– Przestraszyłby się ciebie – zachichotała rudowłosa Fry, która zjawiła się nie wiadomo skąd i dołączyła do rozmowy.
Mori przyznała jej w duchu rację. Wokół Arty unosiła się aura buntowniczości. Krótkie włosy, prosta suknia uszyta własnoręcznie z pasów jedwabiu w różnych odcieniach błękitu, kończąca się trójkątnymi rozcięciami, ukazującymi zgrabne nogi obleczone w srebrzyste buciki o spiczastych noskach. Bezceremonialny sposób bycia. To mogło odstraszyć każdego młodzieńca wychowywanego według obowiązujących od wieków zasad. Albo wręcz przeciwnie – przyciągać. Laszti była zupełnie inna. Spokojna, świadoma swojej egzotycznej urody i pielęgnująca ją aż do przesady. Strojem i stylem starała się upodobnić do eleganckich arystokratek obracających się na dworze królowej Keweny. Mężnie wbijała swoje ciało w gorset, co doprowadzało do furii Chamomillę, która zakazywała przybranym córkom noszenia tej części garderoby.
– Tobie on też się nie podoba – odparła Arta. – Ty wolisz Aidana de…
Fry zatkała jej usta dłonią.
– Nie wypowiadaj tego imienia – warknęła.
„A więc i Fry jest w kimś zakochana – pomyślała Mori z lekką nutką zazdrości. – Dlaczego mnie nic takiego się nie przytrafia? Dlaczego nie podoba mi się żaden mężczyzna?” Właściwie domyślała się, dlaczego. To przez tę zdolność widzenia uczuć. Od razu wiedziała, kiedy ktoś udaje albo odgrywa innego, niż jest naprawdę, żeby zdobyć jej przychylność. Zależnie od okoliczności, męczyło ją to albo złościło. I od razu pozbawiało szans potencjalnego adoratora. Żeby zająć myśli czymś innym, zaczęła obserwować gości. Jej uwagę przyciągnęła siedząca na tarasie chuda kobieta w czerni. Zalewała się łzami. Stojąca obok, przesadnie ufryzowana i obwieszona klejnotami dziewczyna, gładziła ją po ramieniu i co jakiś czas podawała świeżą chusteczkę.
– Hej, Fry! Kim jest ta szlochająca dama?
– To oczywiście księżna Vos-Saxett – odpowiedziała zamiast Fry Arta. – Opłakuje syna, który tak nierozważnie wszedł w związek małżeński z przybraną córką fabrykantki serów. – Arta wypowiedziała to zdanie nosowym tonem, naśladując podpatrzoną u arystokratów manierę.
– A ta dziewczyna obok?
– Siostrunia Rodneya, księżniczka Beatrycze Chaia Blandyna Vos-Saxett.
– Naprawdę tak się nazywa?
– W ten sposób nam się przedstawiła – skinęła głową Fry.
– Biedna Laszti – westchnęła Mori. Pomyślała o swojej mamie, której dziadek Sedun nigdy do końca nie zaakceptował.
– Nie żałuj jej – powiedziała ostro Arta. – Doskonale wiedziała, w co się pakuje. Do Vos-Saxettów zjeżdżali różni utytułowani wujowie wraz z małżonkami, żeby Rodneyowi wybić z głowy to małżeństwo. Laszti potrafiła przepłakać całą noc, ale rankiem brała kąpiel, zakładała świeżą suknię, spryskiwała się perfumami i tak uzbrojona czekała w ogrodzie na narzeczonego. Po prostu uparła się, że go zdobędzie, no i ma.
– A co o tym wszystkim myśli Chamomilla?
– Chamomilla powiedziała, że Laszti jest dorosła i ma prawo robić, co chce. Niech się jednak zastanowi, czy będzie w stanie ponieść wszystkie konsekwencje swojego wyboru. Laszti powiedziała, że już się zastanowiła i że jest w stanie ponieść konsekwencje. Na tym temat został zakończony i zaczęło się projektowanie sukni ślubnej.
Mori poszukała wzrokiem Chamomilli. Stała w odległości kilku kroków od pary młodej, spowita w złociste jedwabie. Towarzyszył jej Kert, trzymający za rękę ich czteroletniego synka, Antana, którego narodziny były wielkim zaskoczeniem. Po raz pierwszy wychowanka instruktorek wydała na świat dziecko płci męskiej. Chamomilla wydawała się spokojna, ale spowijający ją liliowobłękitny obłok wskazywał na lekką melancholię. Teraz podeszli do niej rodzice Mori i błękit ustąpił miejsca barwie miodowozłotej. W ciągu ostatnich kilku lat obie rodziny rzadko się spotykały, a Szklarka z Chamomillą niewiele miały okazji, żeby spokojnie porozmawiać. Mori też dawno nie widziała się z przybranymi siostrami panny młodej, ale mimo to czuła się z nimi mocno związana. Wspólne przeżycia na wyspie Targisz, a potem długi rejs powrotny, zbliżyły je do siebie. Wśród gości zaproszonych na przyjęcie weselne Laszti znalazły się też inne osoby uczestniczące w tamtych wydarzeniach: dziewczęta (teraz już właściwie dorosłe kobiety) z wyspy Targisz, artystki z wyspy Nut, no i oczywiście Ross Claith z Sorbitą. Nawet kulejący nieco Birn Holman, kapitan „Roxilony”, zjawił się po usilnych namowach zarówno Chamomilli, jak i Sedunów. Nie było natomiast Ottiny i Kastora, którym przed kilkoma dniami urodziły się bliźnięta. Cała ta grupa dawnych znajomych tworzyła luźny krąg, otaczający Chamomillę i Kerta. Członkowie rodziny i przyjaciele Vos-Saxettów gromadzili się po drugiej stronie topniejącej powoli kolejki. Podział między gośćmi zaznaczał się coraz wyraźniej w miarę jak każdy po złożeniu życzeń dołączał do swoich.
– Formują się dwa przeciwne obozy – powiedziała półgłosem Mori. – Powiedziałabym nawet, że wrogie – dodała, widząc jadowicie zielone smugi błyskające tu i ówdzie w grupie arystokratów.
– Chyba powinnyśmy zastąpić Mitrail, Craigne i Hellę – weszła jej w słowo Fry. – Muszą być wykończone bieganiem w kółko i taszczeniem bukietów.
– Przecież Wija miała im pomagać – zdziwiła się Arta. – Gdzież ona się podziewa?
– Dekoruje tort weselny. Uparła się, że zrobi to sama, i nie pozwoliła nikomu podglądać.
Mori chciała spytać o Joven, najstarszą z mieszkających u Chamomilli dziewcząt, ale w tym momencie ją zobaczyła. Wysoka, ciemnowłosa Joven stała na uboczu pod rozłożystą lipą. Ubrana była w zieloną suknię, przez co stawała się prawie niewidoczna na tle liści. Otaczał ją szarogranatowy kolor przygnębienia, ale i bez niego Mori odgadłaby, że dziewczynę trapi jakiś smutek.
– Trzeba przynieść kilka wiader z kuchni. Te wazony więcej nie pomieszczą – stwierdziła Fry.
– Idziesz z nami, Mori? – spytała Arta.
– Nie, chcę się przywitać z Joven.
– Nie radzę. Od rana chodzi wściekła – ostrzegła Fry.
– To nie szkodzi – machnęła ręką Mori i ruszyła w stronę kępy drzew otaczających trawnik.
„Być może Joven chce, żeby zostawić ją w spokoju” – pomyślała. – „Z drugiej strony jednak, może chciałaby porozmawiać z kimś… spoza rodziny. Czy martwi się o Laszti? Czy uważa, że to małżeństwo jest pomyłką? Zawsze brała odpowiedzialność za młodsze dziewczęta. Czasem zupełnie niepotrzebnie. Przecież to Chamomilla jest ich opiekunką”.
Podeszła do ukrytej w cieniu sylwetki.
– Witaj, Joven – powiedziała. – Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą.
– Rzeczywiście, nie dopisuje mi dziś humor – zgodziła się Joven. Jej głos brzmiał twardo i nieprzyjaźnie. Nie spojrzała na Mori. Stała sztywno, z głową uniesioną do góry i z zaciśniętymi ustami. Jej ciemnobrązowe włosy upięte były w wysoki, ciasny kok. W tej fryzurze wyglądała bardzo oficjalnie. Wzrok utkwiony miała w młodej parze.
Mori chciała usiąść na ziemi, ale w porę zorientowała się, że ma dziś na sobie kremową suknię. Zielonkawe plamy z rozgniecionej trawy byłyby na niej doskonale widoczne. Z westchnieniem oparła się o pień lipy.
– No to może powiedz mi, co cię gnębi – rzuciła lekko. Była młodsza od Joven o cztery lata, ale ta różnica wieku nie miała znaczenia. Odkąd wyratowała córki Chamomilli z wyspy Targisz, wszystkie traktowały ją, jakby była dużo starsza niż w rzeczywistości.
– Boisz się, że Laszti źle wybrała? – pytała dalej, nie zrażając się milczeniem Joven.
– Dlaczego mam się bać? Rodney wygląda na porządnego człowieka. A poza tym jest księciem. Laszti zawsze marzyła o tym, żeby wyjść za księcia. Ona jest szczęśliwa, a on nieprzytomnie zakochany.
W ostatnich słowach było tyle goryczy, że Mori aż się wzdrygnęła. Przyszło jej na myśl, że Joven mogła kochać się skrycie w Vos-Saxettcie i cierpieć, że to nie ona, ale piękna, efektowna Laszti zdobyła jego serce. Oczywiście nie miała zamiaru wypowiadać tych przypuszczeń na głos.
– To nie o Laszti chodzi, tylko o mnie – odezwała się niespodziewanie Joven.
– Nie bardzo rozumiem.
– Nie rozumiesz?! – wybuchnęła dziewczyna. – Jestem od niej starsza. To ja powinnam pierwsza wyjść za mąż. Ale we mnie nikt się jeszcze nie zakochał. Nikt! Widziałam, jak Rodney patrzy na Laszti! Widzę, jak różni mężczyźni wodzą wzrokiem za Hellą, Wiją i innymi. Nawet cicha i niepozorna Craigne ma swojego adoratora, który wydaje fortunę na sery Chamomilli, żeby tylko mieć pretekst do jak najczęstszego zjawiania się w naszym domu. – Joven zamilkła. Słychać było jej przyspieszony, nabrzmiały oburzeniem oddech. – A mnie traktują jak powietrze… Albo jak matronę, której trzeba się z szacunkiem ukłonić, zanim ominie się ją szerokim łukiem. Czy jestem aż tak odrażająca?
Mori przyjrzała się jej z uwagą. Joven nie zaliczała się może do wielkich piękności, ale była smukła, zgrabna i miała miłą twarz, której wielką ozdobę stanowiły wyraziste, szaroniebieskie oczy.
– Z pewnością nie jesteś odrażająca – powiedziała spokojnie. – Natomiast uważam, że powinnaś zmienić fryzurę. W tym koku wygladasz surowo i nieprzystępnie. Jeśli codziennie tak się czeszesz, to nic dziwnego, że panowie cię unikają. Po prostu się boją.
– To niesprawiedliwe, że Laszti pierwsza wychodzi za mąż – westchnęła z głębi ducha Joven.
– Arta i Fry nie mają szczególnie dobrego zdania o Rodneyu.
– Uważają, że jest za mało zabawny. Według mnie, jedynym mankamentem jest jego rodzina. Doprawdy nie wiem, jak Chamomilla wytrzymała te wszystkie nachodzące ją i histeryzujące księżne i hrabiny. Popatrz na nie. Skupiły się w jednym kącie ogrodu, jak nastroszone wrony, i z uporem manifestują swoje niezadowolenie.
– Mój dziadek Sedun jest taki sam. – Mori machnęła reką. – Nic na to nie poradzisz.
– Skończyły się życzenia – zauważyła Joven. – Chamomilla zaprasza do stołów. Zrezygnowała z układania kartek z imionami przy każdym nakryciu. Doszła do wniosku, że w tym towarzystwie lepiej pozwolić gościom decydować, koło kogo chcą usiąść.
Stoły ustawione były w podkowę i ocienione różowymi i morelowymi markizami. Młoda para zajęła przeznaczone im miejsce na środku półkola. Tuż obok nich usadowiły się wychowanki Chamomilli i kilku uroczystych młodzieńców, będących zapewne przyjaciółmi Rodneya. Mori z rozbawieniem obserwowała, jak gwałtownym zmianom podlegają otaczające ich kolory. Fiolet ostrożności i urazy pojawiał się na zmianę z purpurą i czerwienią fascynacji. Niewątpliwie, nawet nie do końca przyznając to przed sobą, byli bardzo zainteresowani uroczymi dziewczętami z rodziny panny młodej.
– Chodź, Joven! Dołączmy do nich. Może być ciekawie.
Joven wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, z czego to wnioskujesz.
– Ze spojrzeń, jakie ci panowie w czarnych frakach rzucają w kierunku twoich sióstr.
– O! – zainteresowała się Joven i ruszyła w kierunku stołów.
„Nie rozumiem tej potrzeby szybkiego wyjścia za mąż” – westchnęła w duchu Mori. „Zwłaszcza gdy nie jest się zakochanym. Być mężatką tylko po to, żeby być mężatką? Mam nadzieję, że Laszti naprawdę kocha tego Rodneya. Jego przyjaciele nie wydają się na pierwszy rzut oka interesujący. Nie miałabym pojęcia, o czym z nimi rozmawiać. Gdybym zaczęła im opowiadać o drobinach tworzących wszechświat albo o pajęczej strukturze krainy Avenidów, pomyśleliby, że jestem szalona. Na pewno żaden z nich nie czytał o nowych odkryciach astonomicznych. Do takich rozmów nadaje się jedynie wujek Ross. I czasem rodzice, chociaż ich najbardziej pasjonuje botanika. Może zresztą jestem niesprawiedliwa. Mama często powtarza, że zbyt surowo osądzam ludzi”.
Usiadła na wolnym miejscu między Hellą a Fry. Pomachała siedzącym kilka miejsc dalej rodzicom. Chociaż już sześć lat minęło od fatalnego przyjęcia u ciotki Pepperii, czuła, że każda tłumna uroczystość kojarzy im się z tamtym dniem, który zakończył się porwaniem ich jedynej córki. Takie rzeczy na długo pozostawiają po sobie uczucie lęku. Sama Mori nie wspominała tego czasu źle. Znajdowała się wtedy w niebezpieczeństwie, ale to, co najmocniej wryło jej się w pamięć, to smak przygody, latanie ovoidem i wędrówki korytarzami Avenidów. Najintensywniejszy i najbarwniejszy czas w jej życiu. Czasami tęskniła za czymś takim. A najbardziej za Corredo, które zobaczyła wtedy po raz pierwszy.
Wniesiono wazy z zupami. Wygłodniali goście wyraźnie się ożywili.
Fry stuknęła Mori w bok.
– Polecam serową. Jest w wazach ze wzorem w stokrotki.
– A co jest jeszcze do wyboru?
– Owocowa z przetartych jabłek, całkiem niezła, jeśli ktoś lubi słodkie zupy. Ja za nimi nie przepadam. I cebulowa prawie tak dobra jak serowa, ale bardziej sycąca, a jest jeszcze tyle dobrych rzeczy do jedzenia!
W tym momencie od stołu arystokratów dobiegł przeciągły jęk. To księżna Vos-Saxett dostała kolejnego ataku płaczu. Towarzyszące jej damy wachlowały ją chusteczkami i klepały po rękach. Rozmowy ucichły. Goście zwrócili wzrok na teściową Laszti.
– Co się stało, mamo? – zabrzmiał w tej nagłej ciszy głos Beatrycze Chai Blandyny.
Mori widziała, że pochylająca się nad matką dziewczyna próbuje okazać troskę i zainteresowanie, ale z trudem panuje nad zniecierpliwieniem, które objawiało się w postaci smug ostrego oranżu. Zrobiło jej się żal siostry Rodneya.
– Ta zupa… – jęknęła księżna. – Twój ojciec tak ją lubił. Ale dobrze, że nie dożył tej chwili. Jego duma nie zniosłaby takiego poniżenia naszego rodu.
Stara dama mówiła niby cicho, wydawałoby się ledwie słyszalnie, ale jej głos niósł się wyraźnie mimo brzęku sztućców i porcelany. Laszti zagryzła wargi. Rodney rzucił matce gniewne spojrzenie. Atmosfera, która nieco się polepszyła dzięki smacznym daniom, na nowo zgęstniała. Nawet Chamomilla, która dotychczas emanowała spokojem, spochmurniała. Małe oczka Kerta rzucały groźne błyski i gdyby nie zaciśnięta na jego ramieniu dłoń żony, z pewnością zerwałby się z miejsca i rzucił księżnej kilka ostrych słów. Nie zrobił tego, ale według Mori ktoś powinien zadziałać, bo inaczej cała uroczystość będzie popsuta. Laszti ma już łzy w oczach. Najlepiej, gdyby któryś z krewnych powstrzymał panią Vos-Saxett. Ale oni wszyscy siedzieli z oczami wbitymi w talerze z zupą, podczas gdy matka Rodneya szlochała teatralnie. Mori odsunęła krzesło i wstała.
– Co chcesz zrobić? – Hella złapała ją za rękę, a w jej błękitnych oczach pojawił się błysk niepokoju.
– Nic strasznego – odpowiedziała Mori z lekkim uśmiechem.
– Puść ją, Hella – zachichotała Fry, spodziewając się widocznie jakiejś spektakularnej interwencji. – Niech przytrze nosa tej okropnej babie.
Mori obeszła stół i stanęła tuż za księżną. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich obecnych. Bali się, że wywoła jeszcze większy skandal. Całe zgromadzenie zasnuło się chmurą burzowego granatu. Nie całe. Córki Chamomilli były raczej zaciekawione niż przestraszone i… no jasne, Ross Claith uśmiechał się do niej przez stół. I ktoś jeszcze emanował złocistopomarańczową poświatą zachwytu i zainteresowania, ale Mori nie chciała tracić czasu na rozglądanie się i sprawdzenie, kto pała do niej taką sympatią.
– Proszę pani – wionęła ku księżnej najcichszym z szeptów. – Jeśli w tej chwili nie zaprzestanie pani manifestować swojego żalu i niechęci do żony Rodneya, to obiecuję, że spotka tu panią kilka nieprzyjemnych przygód.
Dama odwróciła się i jej wyblakłe, wodniste oczy spojrzały wrogo.
– A kim ty w ogóle jesteś?
– Mori Sedun.
– Owoc kolejnego skandalu – wysyczała księżna. – Jak śmiesz mi grozić! Jesteś nikim! I nic mi nie możesz zrobić.
– Och, mogę sprawić, że pani suknia rozpruje się od góry do dołu, ukazując bieliznę, albo że sos chlapnie na ubranie, albo że nagle powypadają pani szpilki z włosów i odpadnie ta kunsztownie przypięta peruczka…
Ciemny rumieniec wypłynął na twarz kobiety, ale nie dała się zastraszyć.
– Masz bujną wyobraźnię, moje dziecko. Daruj sobie te pogróżki. – W jej głosie brzmiało teraz lekceważenie.
– Proszę popatrzeć na swój talerz – poradziła uprzejmie Mori.
Księżna odruchowo spuściła wzrok i zamarła. Talerz z zupą cebulową przesuwał się powoli w kierunku krawędzi stołu. Kiedy tam dotarł, zaczął się przechylać. Księżna gwałtownie wyciągnęła rękę, żeby powstrzymać zupę przed wylaniem.
– Nie trzeba – powiedziała słodko Mori i talerz wrócił do pozycji poziomej. – Mam nadzieję, że będzie się pani teraz zachowywać uprzejmie i okaże więcej szacunku nowej synowej. Głównie ze względu na Rodneya, oczywiście. – Uśmiechnęła się promiennie i wróciła na swoje miejsce.
– Coś ty jej powiedziała? – dopytywała się Fry.
– Powiedz! Powiedz! – nalegała siedząca za Hellą Wija.
Wychowanki Chamomilli, jak większość gości, nie miały pojęcia o tym, co się działo przy stole księżnej. Mori zależało na jak najdyskretniejszym załatwieniu sprawy.
– Niech to pozostanie moją tajemnicą.
Spojrzała w kierunku matki Rodneya, która mierzyła ją nienawistnym wzrokiem. Natomiast siedząca obok księżnej Beatrycze Chaia Blandyna wpatrywała się w nią z nabożnym podziwem.
Wniesiono półmiski z mięsem, warzywami, pieczonymi i smażonymi na złoto ziemniakami. Służący zaczęli nalewać do kielichów ciemnoczerwone wino pochodzące ze słonecznych winnic Aurobour. I nawet jeśli na stole pojawiła się jakaś potrawa, w której szczególnie gustował nieżyjący książę Vos-Saxett, to wdowa po nim zachowała tę informację dla siebie.
2.
– Dziadku, kim jest ta dziewczyna, która rozmawia z księżną?
– To Mori Sedun – odpowiedział kapitan Birn Holman, dokładając sobie pieczeni.
„Mori Sedun” – powtórzył w myślach Dark Holman. – „Ta Mori, o której dziadek pisał w swojej Księdze wspomnień. Ta, która wyratowała z wyspy Targisz córki pani Chamomilli, a sama weszła na statek po utworzonym przez siebie niewidzialnym moście”. Był to jeden z jego ulubionych fragmentów, wielokrotnie czytany, na poły z fascynacją, na poły z niedowierzaniem. Wyczyny tej dwunastoletniej dziewczynki były tak niezwykłe, że Dark często się zastanawiał, czy aby dziadek nie wymyślił sobie tego wszystkiego, znużony przedłużającą się ciszą na morzu.
Dark zupełnie inaczej wyobrażał sobie Mori. Spodziewał się kogoś chudego, niezbyt ładnego, o potarganych włosach i chłopięcym sposobie bycia. Może była taka, gdy dziadek spisywał swoje wspomnienia. Teraz jej wygląd zapierał dech w piersiach. Już na początku przyjęcia Dark zwrócił uwagę na tę wysoką, szczupłą dziewczynę w kremowej sukni. Spodobała mu się jej delikatna twarz o granatowych oczach (od dziecka u każdej nowo poznanej osoby zwracał uwagę na kolor oczu; matka mówiła, że to niezwykła cecha u mężczyzny), okolona ciemnymi włosami, opadającymi w łagodnych falach do połowy pleców. Podobał mu się sposób, w jaki się poruszała i jak patrzyła na ludzi. Z uwagą i zainteresowaniem. Widział jej stanowczą minę, gdy szła porozmawiać z histeryzującą księżną, i zastanawiał się, kim jest. Teraz już wie – Mori Sedun. A swoją drogą, to ciekawe, o czym rozmawiały. Pani Vos-Saxett wyraźnie się uspokoiła. Siedzi sztywna i ponura, ale przestała manifestować negatywne uczucia. Wzrok Darka, jak przyciągany tajemniczym magnesem, znów powędrował w kierunku siedzącej pomiędzy córkami Chamomilli Mori. Miała lekkie rumieńce. Jej oczy błyszczały. Wyglądała przepięknie.
– Podoba ci się – mruknął Birn Holman pomiędzy jednym kęsem a drugim.
Dark drgnął.
– Myślałem, że Mori Sedun była niezbyt ładna.
– Niczego takiego nie napisałem – burknął dziadek. – Była po prostu dzieckiem, wychudzoną, wymęczoną i bardzo dzielną dziewczynką. Ty sam wyobraziłeś sobie, że jest nieładna.
– No cóż, według twoich opisów jedyną piękną osobą na „Roxilonie” była pani Sedun.
– Mori jest do niej bardzo podobna. Sedunowie siedzą kilka miejsc w lewo od nas, obok pani Chamomilli. Sam się przekonaj.
– Dziadku, powiedz mi, ale tak zupełnie szczerze: czy to prawda z tym niewidzialnym mostem?
Birn Holman powoli odłożył widelec i spojrzał na wnuka przenikliwie.
– Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się przyłapać mnie na kłamstwie, Dark?
– Nie, ale…
– Księga wspomnień zawiera opisy prawdziwych wydarzeń – powiedział z naciskiem kapitan. – Bywa, że są to rzeczy, których sam nie rozumiem. Nie wiem, w jaki sposób Mori to zrobiła. Do tej pory czasami mi się to śni. Dziewczynka krocząca w powietrzu, ponad falami i idąca naprzeciwko niej pani Sedun. Czegoś takiego nie zapomina się do końca życia.
Umilkł. Wypił łyk wina i nałożył sobie kopiastą łyżkę smażonych w wonnym oleju ziemniaczanych kulek.
– Jedyne, czego nienawidziłem podczas tych lat spędzonych na morzu, to jedzenie – powiedział, wdychając z lubością parę unoszącą się znad talerza. – Nigdy nie miałem szczęścia do kucharzy.
– Za to teraz masz Luisa.
– Tak, to mój największy skarb i słono mu płacę, ale warto.
Luis był kiedyś kucharzem słynnego z wybrednego podniebienia markiza Gasset, ale Birn Holman po zakończeniu swojej kapitańskiej kariery zwabił go do siebie, oferując znacznie wyższą pensję i lepsze warunki, niż miał u wyrafinowanego arystokraty. Dark korzystał z byle pretekstu, by w porze obiadowej zjawić się u dziadka i spróbować płatów delikatnej polędwicy w cieście albo rolady z łososia z rozpływającym się w ustach kremowym kozim serem. Na tym przyjęciu też powinny pojawić się sery. I to te najlepsze.
Usadowiona na podium mała orkiestra zaczęła stroić instrumenty. Niebawem zaczną się tańce. Dźwięki muzyki wywołały radosne poruszenie w damskiej grupce siedzącej przy stole zajmowanym przez młodą parę. Ciekawe, czy Mori lubi tańczyć?
– Dziadku, czy mógłbyś mnie przedstawić pannie Sedun?
Kapitan spojrzał na niego z ukosa.
– Sam jej się przedstaw. Moim zdaniem ta dziewczyna nie lubi zbędnych ceregieli. I ceni odwagę.
– Przecież jej ojciec to hrabia. Nie mogę tak po prostu powiedzieć: Nazywam się Dark Holman. Czy zechce pani ze mną zatańczyć?
– Ależ możesz. – Kapitan wzruszył ramionami. – Nie rozumiem, co cię powstrzymuje.
Dark westchnął ciężko. „Dzień dobry, jestem Dark Holman. Czy zechce pani ze mną zatańczyć?” – powtórzył w myślach.
3.
Mori uwielbiała tańczyć. Kiedy tylko usłyszała, że muzycy zaczynają się przygotowywać, rzuciła tęskne spojrzenie na podest. Na to czekała już od godziny. Poruszanie się w rytm muzyki, pozwalanie, żeby melodia kierowała ruchami ciała… w jakiś niezrozumiały sposób kojarzyło jej się to z Corredo. Liczyła, że znajdzie tutaj kilku dobrych tancerzy, choć z doświadczenia nabytego podczas zimowych sezonów balowych wiedziała, że może spotkać ją zawód. Aż nazbyt często zdarzali jej się partnerzy depczący po palcach albo przekonani, że prowadzenie polega na szarpaniu raz w prawo, raz w lewo.
– Mam nadzieję, że ktoś poprosi mnie do tańca – szepnęła jej do ucha Hella. Zaczęła machinalnie nawijać na palec pasmo jasnych włosów, które wymknęło się spod spinki. Często tak robiła, gdy była przejęta albo zdenerwowana.
– Oczywiście, że tak – odpowiedziała Mori, łowiąc jednocześnie uchem pierwsze takty granej melodii.
– To nie takie oczywiste. Większość potencjalnych tancerzy to znajomi Rodneya. Może nie zechcą tańczyć z nami.
– Przestań! Myślisz, że będą woleli pannę Beatrycze Chaię Blandynę?
Hella parsknęła śmiechem.
Zabrzmiał uroczysty weselny menuet. Rodney wstał, podał rękę Laszti, po czym wykonał zamaszysty ukłon w stronę gości, dając do zrozumienia, że zaprasza wszystkich do tańca. Państwo młodzi pomaszerowali uroczyście w kierunku ustawionego specjalnie na tę okazję tanecznego podestu, a za nimi formowały korowód pierwsze odważne pary. Mori zobaczyła Chamomillę z Kertem, Sorbitę z Rossem, swoich rodziców i dołączające z ociąganiem osoby z arystokratycznego końca stołu. Ten menuet nie był zbyt porywającym tańcem, nie pozwalał na spontaniczność i wymagał zapamiętania olbrzymiej liczby następujących po sobie figur. Właściwie nie tańczono go już nigdzie poza uroczystościami ślubnymi.
– Czy mogę panią prosić do tańca, panno Sedun – zabrzmiał tuż przy jej uchu nosowy głos.
Hrabia Dabbion Wester-Mount – wysoki młodzieniec o piaskowych wąsikach, takiej samej barwy włosach i zaciśniętych w bladą kreseczkę ustach. Znała go, niestety. Miała wątpliwe szczęście tańczyć z nim kilkakrotnie, i nie było to najprzyjemniejsze przeżycie. To dobrze, że zapraszał ją do menueta, a nie na przykład walca, podczas którego z pewnością deptałby jej po nogach. Skinęła twierdząco i pozwoliła poprowadzić się na parkiet. W przelocie złowiła współczujące spojrzenie mamy, której nieraz żaliła się na marnych tancerzy.
Po menuecie przyszedł gawot i hrabia Wester-Mount ochoczo poprosił ją i o ten taniec. Zgodziła się. „Ale przy walcu ucieknę” – pomyślała. „Wytrzymam z nim, póki grają te starocia, ale nie pozwolę sobie zepsuć prawdziwie porywającego tańca”. Patrzyła na drepczącego obok niej tancerza. Jak to możliwe, że on w ogóle nie czuje, że tańczy nie do rytmu. Spóźnia się o pół taktu, jego ruchy nie mają nic wspólnego z muzyką.
– Czy będę mógł za jakiś czas złożyć pani uszanowanie w domu jej rodziców? – odezwał się nieśmiało hrabia.
„O nie! Czyżby chciał się starać o moją rękę? Dlaczego nie poświęcałam więcej czasu nauce etykiety? Zupełnie nie pamiętam, w jaki sposób należy uprzejmie, ale stanowczo odmówić konkurentowi”.
– Raczej nie widzę takiej możliwości – odpowiedziała skrępowana.
Wester-Mount spurpurowiał, po czym w milczeniu skinął głową. Kiedy taniec się skończył, odprowadził ją na miejsce. Odetchnęła. Może należało wyrazić się w bardziej subtelny sposób, ale pal licho. Najważniejsze, że sprawa została jednoznacznie załatwiona. Ponad ogrodem popłynęły tony walca. Zamknęła oczy. Niech przyjdzie ktoś, kto dobrze tańczy.
– Hm… hm… Czy mogę panią prosić o tego walca?
O nie! Znała ten głos! Należał do Fryderyka Laotte, którego nazywała w myślach mordercą balów. Był ochoczym i radosnym tancerzem, który ochoczo i radośnie nadeptywał partnerkom na nogi, ochoczo i radośnie wykonywał wszystkie figury w rytmie całkowicie niezgodnym z graną właśnie melodią, który stawiał wielkie kroki i ciągał półżywą partnerkę po całym parkiecie. Na myśl o odtańczeniu z nim walca Mori zrobiło się słabo. Otworzyła oczy i spojrzała na odzianego w czarny frak mężczyznę, który wyciągał ku niej rękę z zachęcającym uśmiechem.
– Właśnie zakończyłam dwa tańce i wolałabym chwilkę posiedzieć – udało jej się sformułować delikatną odmowę. Fryderyk był w gruncie rzeczy całkiem poczciwym młodzieńcem i nie chciała mu sprawiać przykrości.
– Wobec tego może następny taniec?
– Może… może któryś z dalszych. Na przykład gdy zagrają fuorę?
– Fuora jest ciężka i posuwista, a ja tak lubię walce. Ostatni raz, na przyjęciu w Pałacu pod Pawiami, tak cudownie nam się razem tańczyło walca. Pamięta pani?
– Pamiętam – wymamrotała Mori. Po tym walcu jej białe atłasowe pantofelki nadawały się do wyrzucenia.
– Widzę, że rzeczywiście jest pani wyczerpana, panno Sedun, ale nie tracę nadziei, że uda nam się jeszcze dzisiaj zawirować. I to niejeden raz.
Skłonił się nisko i oddalił w poszukiwaniu następnej ofiary. Mori odetchnęła i upiła łyk lemoniady. Jak tak dalej pójdzie, to będzie musiała przeczekać całe tańce ukryta w kępie pobliskich drzew. A jak radzą sobie dziewczęta Chamomilli? Z zadowoleniem zauważyła, że wszystkie znajdują się na parkiecie. Tylko Arta i Wija miały dobrych partnerów, którzy prowadzili je gładko po obwodzie podestu, sprawnie zmieniając kierunek obrotów, żeby pannom nie zakręciło się w głowie. Za to biedna Joven trafiła na jakiegoś fajtłapę, który tańczył pod prąd, powodując zderzenia z innymi parami.
– Przepraszam, rozumiem, że nie ma pani ochoty w tej chwili tańczyć, ale…
– Ależ mam okropną ochotę! – wykrzyknęła bez zastanowienia. Dopiero potem odwróciła się, żeby zobaczyć, kto ją zagadnął, i natrafiła na pogodne, nieco zdziwione spojrzenie intensywnie niebieskich oczu.
– Przepraszam, powinienem się najpierw przedstawić. Nazywam się Dark Holman, jestem wnukiem kapitana Holmana. Bardzo chciałem z panią zatańczyć, myślałem, że pani jest zmęczona… Może więc następny taniec?
Był wysoki, czarnowłosy i przystojny. Otaczała go zadziwiająca gra kolorów – sinobłękitna obawa mieszała się z płomienistoróżowymi smugami radości i zachwytu. Poczuła do niego odruchową sympatię.
– Z wielką przyjemnością zatańczyłabym z panem już teraz. Oczywiście pod warunkiem, że pan dobrze tańczy. Odmówiłam jednak przed chwilą Fryderykowi Laotte, nie wypada więc, żebym tak szybko wróciła na parkiet.
– Dlaczego pani odmówiła?
– Jest fatalnym tancerzem. Depcze po nogach, szarpie i porusza się nie do rytmu.
Nagle dotarło do niej to, co usłyszała kilka minut wcześniej.
– Jest pan wnukiem kapitana Holmana z „Roxilony”? – spytała, gwałtownie zmieniając temat.
– Tak. Chciałem, żeby to dziadek mnie pani przedstawił, ale on kategorycznie odmówił. Powiedział, że mam to zrobić sam. Być może nie jest to zgodne z wymogami…
– Nie znoszę wymogów – przerwała mu Mori. – Proszę posłuchać! Następny walc! Chodźmy.
„Mam nadzieję, że ten chłopak umie tańczyć. Na szczęście przestał się mnie bać. Siny kolor znikł. Natomiast cały czas jest wokół niego ten intensywny złotoróżowy blask, przeplatany pasemkami oranżu i purpury. Chyba mu się podobam”.
Stanęli na parkiecie i w momencie, gdy Dark ją objął, Mori wiedziała, że tym razem trafił jej się właściwy tancerz. Prowadził tak lekko i pewnie, że mogła zupełnie poddać się muzyce i płynąć na jej falach. Nie musiała zerkać trwożliwie na boki i sprawdzać, czy za chwilę nie zderzą się z jakąś parą.
– Wspaniale pan tańczy – powiedziała z szerokim uśmiechem. – Gdzie się pan nauczył?
– Moja mama była przez wiele lat nauczycielką muzyki. Dawała lekcje tańca różnym hrabiankom i księżniczkom, więc przy okazji ja i moja siostra także się nauczyliśmy. Och, przepraszam – poczerwieniał nagle.
– Co się stało?
– Powiedziałem o tych hrabiankach i księżniczkach, a przecież pani też jest córką hrabiego.
– No, tak. Ale jaki to ma związek? – Mori spojrzała na niego zdziwiona.
– Nie poczuła się pani obrażona moim tonem?
– Chyba pan się za bardzo przejmuje.
Walc się skończył i Mori dostrzegła kątem oka sunącego ku nim Fryderyka.
– Błagam pana – szepnęła do ucha Darkowi – niech pan zatańczy ze mną następny taniec! Inaczej będę musiała przyjąć propozycję Fryderyka Laotte. Niech pan mnie ratuje!
– Z przyjemnością – roześmiał się Dark i w momencie gdy muzycy zaczęli grać rzewną romantyczną barrolę, tanecznym krokiem oddalił się z partnerką w objęciach na drugi koniec parkietu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Książka dostępna także w formie audiobooka!