Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ścieżki Eyth. Tom 1. Śmierć nas Poprowadzi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 lutego 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ścieżki Eyth. Tom 1. Śmierć nas Poprowadzi - ebook

Zima zawitała na dobre do Querth, kiedy niziołek Pipper oraz elfka Gensefael – para wędrownych bardów – spotkali w oberży troje osobliwych podróżników: rosłego elfiego najemnika, wychudzonego półelfa – maga oraz czerwonowłosą, rogatą kobietę z rasy piekłorodnych. Nowo przybyli budzą wśród gości zajazdu niepokój, jednak zdolni muzykanci szybko rozładowują napiętą atmosferę i zyskują przychylność tajemniczych przybyszów. Wkrótce wychodzi na jaw cel ich podróży: Erôth Egraz – niezbadana kraina wiecznego lodu, gdzie skryte jest jedno ze źródeł mocy.

Para minstreli, pragnąc odmienić swoje życie i przeżyć prawdziwą przygodę, postanawia towarzyszyć niezwykłym wędrowcom aż do krasnoludzkiego miasta Beor Arûna. Podróż, która miała być ekscytującą przygodą, szybko ujawnia swoje prawdziwe barwy i uświadamia muzyków o brutalnych realiach świata. Jakie przeszkody i niebezpieczeństwa staną im na drodze? Nikt z nich nie podejrzewa, jak wiele mrocznych tajemnic kryje lodowa pustynia…

Trzysta dwadzieścia lat. Tyle minęło od wydarzeń Klęski, zwanej też Wojną Bogów. Pokój trwał krótko, a świat został podzielony pomiędzy dwie siły: powstały w mroku gór Sojusz Wielkich, jednoczący w swoim bólu boże łzy, guarów i półorków, oraz Cesarstwo Ludzi, obecnie nazywane Cesarstwem Feyronii, łączące siły zarówno z młodymi arrui, jak i wiekowymi elfami.
Wieki mijały, a wraz z nimi kolejne wojny i podziały. Cesarstwo odkryło nowy ląd. Mały kontynent zapomniany przez świat, którego tytuł odnaleziono w najstarszych zapiskach Mówców – Querth.
Obie strony konfliktu ruszyły walczyć o nowe ziemie, niosąc za sobą rzeź i pożogę. Moce, których nie potrafił pojąć ten świat, przypatrywały się temu zza swych okowów. I czekały…

Michał Kozłowski
Entuzjasta fantastyki i science-fiction. Jako małe dziecko czytał Tolkiena i podobnych mu autorów, a po latach prowadzenia rozgrywek w fabularne gry RPG stworzył własne uniwersum Legendy Querth i obecnie zajmuje się pisaniem powieści fantastycznych.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8313-377-5
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Trzysta dwadzieścia lat.

_Tyle minęło od wydarzeń Klęski, zwanej też Wojną Bogów. Pokój trwał krótko, a świat został podzielony pomiędzy dwie siły: powstały w mroku gór Sojusz Wielkich, jednoczący w swoim bólu boże łzy, guarów i półorków, oraz Cesarstwo Ludzi, obecnie nazywane Cesarstwem Feyronii, łączące siły zarówno z młodymi arrui, jak i wiekowymi elfami. Ziemie niczyje przestawały istnieć, znikając wraz z kolejnymi miastami i roszczeniami dotyczącymi całych krain._

_Wieki mijały, a wraz z nimi kolejne wojny i podziały. Świat krwawił. O każdy skrawek ziemi toczył się spór, czemu przyglądali się znużeni bogowie._

_Cesarstwo odkryło nowy ląd. Mały kontynent zapomniany przez świat, którego tytuł odnaleziono w najstarszych zapiskach Mówców._

Querth.

_Obie strony konfliktu ruszyły walczyć o nowe ziemie, niosąc za sobą rzeź i pożogę. Wojna na Querth była dla wszystkich czasem bólu i cierpienia._

Moce, których nie potrafił pojąć ten świat, przypatrywały się temu zza swych okowów.

_Czekając._PROLOG

Ostatnie zlecenie

Mimo pierwszych oznak zimy środek Querth wciąż pozostawał ciepły, pozwalając swoim mieszkańcom cieszyć się ostatnimi dniami bez przymrozków. Dębowy Bór, ciągnący się wzdłuż Otchłani Tajemnic, był pełny zwierząt dopinających ostatnie przygotowania przed nadchodzącymi mrozami. Pośród nich przez leśną gęstwinę przedzierał się przerażony mieszkaniec Beor Arûny, znajdujący się dziesiątki kilometrów od swojego domu i rodziny. Krasnolud rozejrzał się dookoła, po czym usiadł na skale. Pot spływał po jego łysym czole wprost na kasztanową brodę. Jego wzrok nieustannie błądził między gałęziami, poszukując zagrożenia. Drzewa gęsto okalały jego drobną postać, kryjąc go przed niechcianym wzrokiem. Uśmiechnął się sam do siebie. _Zgubiłem go_ – pomyślał. Posłany za nim najemnik kilkukrotnie był o włos od złapania krasnoluda, ten jednak umiejętnie umykał mu z garści. Teraz rozłożył się wygodniej na skale, spoglądając na gęstą zieloną powałę liści. Wyjął z torby bochen krasnoludzkiego chleba, po czym urwał kawałek, włożył do ust i zaczął rozkoszować się jego cierpkim, kwaśnym smakiem. Świst metalu i lekki podmuch powietrza wyrwał Garma z kontemplacji. Krasnolud zerwał się ze skały, rozglądając się z przerażeniem dookoła. Dotarło do niego, że trzyma zaledwie połowę pieczywa, a część jego gęstej kasztanowej brody właśnie spływała z jego umięśnionego brzucha wprost na ściółkę leśną.

– Znalazłem cię, Garm – usłyszał ochrypły, nieprzyjemny głos.

Znał go aż za dobrze. Ostatnie dni były przepełnione strachem przed tym głosem. Gałęzie i liście ożyły, materializując się w umięśnionego elfa. Po chwili przyglądania się dotarło do krasnoluda, że elf jest cały zakamuflowany, będąc oblepionym w elementy ściółki leśnej i kory. Dla niewprawionego oka czyniło go to niemal niewidzialnym. Faeranduil odgryzł kawałek chleba, po czym zaczął go leniwie żuć. W drugim ręku trzymał długie ostrze, skierowane wprost w bulwiasty nos Garma, zmuszając go do zeza, by przyjrzeć się pięknej prostocie ostrza.

– Fae, kopę lat – wydukał Garm, gdy nieco ochłonął. – Widzę, że mój miecz wciąż ci służy.

Faeranduil przełknął głośno ślinę, po czym odchrząknął i odezwał się do byłego partnera:

– Ano kopę. Ile to będzie? Dwadzieścia lat, odkąd pracowaliśmy razem dla Cesarstwa? – Wzrok najemnika był nieobecny, spoglądający przez krasnoluda w głąb wspólnej przeszłości. – A potem jak idioci przypłynęliśmy tutaj.

Garm sięgnął powoli do torby i wyciągnął z niej ciężki gąsiorek.

– Ile dają za moją głowę? – zapytał, otwierając butelkę z głośnym cmoknięciem wyciąganego korka.

– Nie chcą twojej głowy. Prosili o dłonie, najlepiej przytwierdzone do właściciela – odrzekł z melancholią w głosie. – Chcą, żebym cię przyprowadził z powrotem. Są gotowi wybaczyć ci pracę dla Sojuszu.

Krasnolud przechylił gąsiorek, pociągnął kilka porządnych łyków, po czym wyciągnął butelkę do elfa.

– Napijesz się? Przepalanka mojej roboty, jak za dawnych czasów.

Fae włożył kawałek chleba do ust. Opuścił ostrze, po czym przyjął butelkę, nabierając pełne usta palącego płynu. W połączeniu z pieczywem alkohol nabrał niesamowitego smaku. Smaku, którego nie czuł od lat.

– Wiesz, że nie wrócę. Pluję na Cesarstwo i ich tytuły. Sojusz przynajmniej oferuje porządną kuźnię, materiały i godziwą płacę. – Żyły wyszły mu na czoło, a twarz nabrała koloru głębokiej purpury. – Ja mam, kurwa, rodzinę! Pluję na arcymistrzów i mysich chujków obiecujących tytuły hrabiów, a także innych ludzkich sprzedawczyków!

Faeranduil spojrzał z ukosa na byłego przyjaciela.

– Wiesz, że się z tobą zgadzam. Ale przyjąłem robotę.

– Ile ci za mnie płacą? – Łzy przesłoniły jego błękitne oczy. Ból i gniew wręcz kipiały z jego ciała.

– Dwa tysiące złotych smoków, jeśli przyprowadzę cię całego. Półtora za ręce – odrzekł, wzdychając i spoglądając za ramię krasnoluda, by uniknąć jego spojrzenia.

– Fae, kurwa… – Krasnolud zdjął z ramienia torbę i rzucił ją elfowi pod nogi. – Weź, co mam, i przekaż to moim synom. – Z wnętrza wysypały się na mech dziesiątki monet i kamieni szlachetnych. – Nie wrócę z tobą. Czyń swoją powinność.

Garm wziął kawałek chleba do ust. Następnie obiema rękoma uniósł gąsiorek do warg i przechylając go wysoko nad sobą, zaczął pić łapczywie gęsty alkohol. Fontanna krwi obryzgała teren dookoła krasnoluda, który jedynie charknął. Faeranduil przyglądał się opadającemu ciału byłego kompana, chowając miecz pod płaszcz. Dłonie brodacza odłączyły się od nadgarstków i wraz z butelką runęły w leśną ściółkę. Krasnolud miał zaciśnięte oczy pełne łez.

– Wybacz, stary druhu – powiedział elf, przyglądając się głowie, która miała zaraz spaść na ziemię.

Najemnik zbliżył się i podniósł dłonie krasnoluda. Całe pokryte były tatuażami run. Tusz był zmieszany z dużą ilością metalicznego miału, który mienił się delikatnie w promieniach słońca. Faeranduil pozbierał pieniądze i kamienie, chowając je z powrotem do torby. Kilka godzin później skończył przysypywać grób Garma kamieniami. Następnie spojrzał w głąb lasu i zwracając się ku północy, pomyślał na głos:

– Podróż do Beor Arûny. Niech i tak będzie. – Po czym dodał: – Ostatnie zlecenie i jestem wolny.

Kobieca postać przyglądała się elfowi, stojąc w gęstwinie drzew. Obserwowała go od kilku tygodni, czekając na znak. _Znalazłam cię_ – pomyślała, zyskując ostateczne potwierdzenie prawdziwości wizji, które zostały jej ujawnione. _Nie wydaje mi się jednak, żeby było to twoje ostatnie zlecenie_.

– Co się stało? – zapytał głos u boku kobiety. – Umarłem, prawda?

– Tak, Garmie, nie żyjesz – odpowiedziała, wciąż obserwując Faeranduila.

Przezroczysta postać krasnoluda stała między drzewami, delikatnie zatapiając się pod ziemię. Spoglądał w stronę elfa, przywołującego swojego mrocznego rumaka nieopodal grobu.

– Co teraz ze mną będzie? Przyszłaś po mnie?

– Nie, krasnoludzie. Nie interesujesz mnie. Przyszłam po niego – stwierdziła, wskazując palcem za jeźdźcem.

– Zabijesz go? Zginie?

Uśmiech na twarzy kobiety przywołał do nic nieczującego bytu krasnoluda echo przerażenia.

– Być może, lecz jeszcze nie teraz – odpowiedziała, szepcząc.

Niebo przeszył odgłos młota bijącego w kowadło. Duch Garma niczym zahipnotyzowany podążył wzrokiem za źródłem dźwięku.

– Pora na ciebie, krasnoludzie. Idź, nie pozwól na siebie czekać. – Mroczny uśmiech ponownie pojawił się na twarzy kobiety. – Inaczej nigdy nie zaznasz spokoju.

Nie musiała mu tego dwa razy powtarzać. Dał się porwać słodkiemu dźwiękowi kuźni, wierząc, że na końcu drogi spotka swoją żonę.

– Barra, idę do ciebie.ROZDZIAŁ 1

Górski Zajazd

Ciepło alkoholu powoli rozchodziło się po ciele elfki. Grzane wino mocno przyprawione goździkami przyjemnie zaczynało szumieć jej w głowie, mimowolnie przynosząc uśmiech na twarz. Rozejrzała się po sali oberży, do której zajechali. Zajazd był dużym budynkiem z dachem krytym gęstą strzechą. Ściany zbudowane z grubych bali drewna były uszczelnione smołą. Główny budynek miał dwa duże okna po przeciwnych stronach pomieszczenia, otwierane z rzadka celem przewietrzenia wielkiej sali. Obok oberży stała duża stodoła pełna siana, zbudowana w ten sam sposób co główny budynek, przygotowana do dania schronienia dwudziestu koniom. Sala główna była pełna dymu unoszącego się z grubych krasnoludzkich fajek. Stoły, wielkie pnie drzew przecięte wpół i osadzone na potężnych kłodach wbudowanych w podłogę, były gęsto zastawione kuflami piwa i dzbanami wina. Ławy zaś, różnych rozmiarów oraz kształtów, były mocno natarte woskiem, mającym chronić drewno przed zapaleniem, zarazem uprzykrzając życie pijanym, którzy przy gwałtowniejszych ruchach ślizgali się na siedzeniach. Nad rozgadanym tłumem przebijał się ciężki krasnoludzki język, będący w stanie zagłuszyć największego z krzykaczy. Głównymi gośćmi zajazdu były krasnoludy, których bardziej słyszano, niż widziano. Nad brodatymi klientami górowali ludzcy najemnicy i łowczy. Poza nimi dało się odnaleźć pojedynczych przedstawicieli niziołków, gnomów i elfów. Nieopodal paleniska siedziało troje minstreli – dwoje ludzi i gnom – grających leniwie na swoich instrumentach i tworzących tło muzyczne dla gości zajazdu.

Nagle w stół przed rozmarzoną elfką uderzył kufel, robiąc małą kałużę rozlanego piwa. Gensefael aż podskoczyła wraz ze swoim winem, będąc o włos od rozlania gorącego trunku. Zza kufla wychyliła się roześmiana od ucha do ucha twarz jej mentora.

– Gen! Rozchmurz się, kochanieńka! Twoja buzia winna nieść uśmiech i szczęście, napawać innych weną i rozkoszą! Lecz ty, moja droga, siedzisz naburmuszona, a nad twoją głową ciemne chmury! – oznajmił wesoło Pipper, bard niziołek, podróżnik i marzyciel, którego niepomierne ambicje ledwo utrzymywały się w małym ciele.

Pipper był niski, nawet jak na niziołka, mierząc trochę mniej niż dziewięćdziesiąt centymetrów. Jego szeroka twarz miała perfekcyjną jasną cerę. Blond włosy nosił rozpuszczone do ramion, zaczesując je na boki. Mocną, kwadratową szczękę ozdabiały gęste bokobrody, które, równo przycięte, podkreślały linię żuchwy. Miał błękitne, przenikliwe oczy, które były powodem westchnień wielu kobiet; sama Gensefael uwielbiała zwracać uwagę na piękno jego spojrzenia. Uszy ozdobione miał srebrnymi pierścieniami, jednym w prawej i dwoma w lewej małżowinie. Bard nosił piękny bordowy płaszcz, skrojony podobnie do tych, które nosili morscy admirałowie. Bogato zdobiony, pełen złotych guzików oraz zapinek, kontrastował z zielonymi, pasiastymi bryczesami. Zza grubego pasa wystawał elegancki krasnoludzki sztylet. Zdobienia na ostrzu były podobne do tych znajdujących się na metalowej sprzączce pasa oraz na miedzianych guzikach brunatnej koszuli noszonej pod płaszczem. Nauczyciel elfki nigdy nie rozstawał się ze swoją „Nelly”, przewieszoną przez ramię na ozdobnym skórzanym pasie.

Był to instrument podobny do gnomich gitar. W przeciwieństwie jednak do ich smukłych, obłych korpusów pudło rezonansowe Nelly było trójkątne. Sam instrument istniał także w większych wersjach, oryginalnie stworzonych przez krasnoludy, które nazywały go brzdękajką. Wersja mentora była trzystrunowa ze względu na swoje rozmiary, za to jej większe odpowiedniczki były czterostrunowe, stanowczo łatwiejsze w obsłudze dla większych, krasnoludzkich dłoni. Gensefael wiedziała też o małej harmonijce, schowanej w jednej z wielu kieszeni płaszcza Pippera, jednak nigdy nie słyszała ani nie widziała, jak na niej gra.

Lecz to nie wygląd ani umiejętności gry sprowadzały do Pippera tłumnie słuchaczy. To jego głos oraz talent do opowiadania niekończących się historii, pod warunkiem zapewnienia wystarczającej ilości trunków, były prawdziwą sztuką, za pomocą której bard zjednywał sobie dziesiątki nowych fanów. Gen, wiedząc, że na nic się nie zdadzą jej trudy, machnęła ręką, chcąc rozproszyć gęste obłoki fajkowego dymu.

– Widzisz, Pip, o to chodzi, że te chmury wiszą nie nad moją głową, a na niej! Jak krasnoludzkie płuca to wytrzymują? Czy im to nie przeszkadza? – zapytała rozdrażniona, patrząc z pogardą w stronę roześmianej grupy brodaczy przy sąsiednim stole.

Pipper wskoczył na stół, w locie chwytając kufel piwa. Gensefael pokręciła głową, widząc czerwone rumieńce na polikach przyjaciela, który jak na jej gust przekroczył swój bezpieczny limit upojenia. Nim zdążyła go powstrzymać, Pip przemówił:

– Czyż nie krasnoludy okiełznały jako pierwsze potęgę płomienia? – Stół pełen brodatych palaczy ucichł, zwracając swoją uwagę w stronę blond niziołka stojącego na stole. – Tak, to prawda, że draki zieją ogniem. I nie tylko! To prawda, że magowie i zaklinacze ciskają płomieniami na lewo i prawo! Którekolwiek z gnomich dzieci, dostając dwa patyki, potrafiłoby spalić dom! Ale, moi drodzy, to krasnoludy okiełznały płomień w jego czystej postaci! Albowiem, kiedykolwiek byście spojrzeli… – tutaj przerwał na chwilę, by zwilżyć usta piwem – a uwierzcie mi, widziałem to na własne oczy, krasnoludy wiecznie dymią! Nawet we śnie, gdy przyjrzeć im się z bliska, z kącików ich ust płyną cieniutkie obłoczki dymu!

Tłum zaczął się śmiać. Gensefael w obawie o swojego nauczyciela spojrzała na brodaczy zebranych wokół, poszukując wśród nich oznak narastającego gniewu. Krasnolud o potężnej czarnej grzywie powstał od stołu. Jego wąs zrudziały od palenia fajki zaczął ruszać się niczym włochata gąsienica rozpoczynająca swoją podróż po topornej twarzy. Cała karczma ucichła na chwilę, oczekując na reakcję. Czarnowłosy uniósł brwi, wytrzeszczając oczy, po czym otworzył szeroko usta. Wraz z głośnym beknięciem olbrzymia kula dymu wystrzeliła mu z paszczy. Wszyscy zebrani zanieśli się śmiechem. Tylko Gensefael odetchnęła z ulgą, ciesząc się i nie mogąc ponownie pojąć, jak Pipper to robi.

– Mówiłem! Najprawdziwszy płomień musi żyć w tych istotach! Żaden śmiertelnik nie utrzyma w płucach takiej ilości dymu! – Pipper kontynuował, śmiejąc się głośno.

Niziołek uniósł kufel w stronę krasnoludów, wykonał głęboki ukłon, po czym wyprostował się i wypił do dna, nie zważając na przelewające się po polikach piwo. Krasnoludy zawtórowały mu, opróżniając swoje kufle. Krzyknęli radośnie, ponownie wznawiając śmiech. Pip zszedł ze stołu i zasiadł naprzeciwko swojej uczennicy.

– Oto, moja piękna Gensefael, jest sztuka odnajdywania przyjaciół w każdych warunkach, w każdym miejscu – powiedział, po czym wskazał wzrokiem jednej z wielu karczemnych dziewek swój pusty kufel.

Elfka nie wydawała się być przekonana tym pokazem „umiejętności”. Trudno było jej określić, ile było w tym szczęścia i wpływu alkoholu, a ile prawdziwej charyzmy.

– Mistrzu Offil, dokąd właściwie zmierzamy? Krążymy od zajazdu do zajazdu od tygodni. Czy my mamy jakikolwiek cel? – zapytała, zmieniając temat.

Pipper z wdzięcznością odebrał od biuściastej karczmarki kolejny pełny kufel, a następnie, w ramach podziękowania, ucałował jej dłoń, co spowodowało wystąpienie na jej polikach płomiennego rumieńca i kaszlący śmiech, który w oczach niziołka nie wydawał się ujmować jej urody. Bard odstawił kufel, po czym zręcznie wyciągnął srebrną monetę z jednej z kieszonek ukrytych w rękawach płaszcza i wcisnął ją w dłonie dziewczyny. Ta w podzięce schyliła się i ucałowała go w czoło.

– O czym to mówiłaś, Czarna Różo? – zapytał, podążając wzrokiem za pośladkami karczmarki i planując sobie dalsze poczynania na wieczór. – Ach tak, cel. Widzisz, kwiatuszku, my czekamy na cel. – Pociągnął łyk piwa, mlaszcząc głośno ustami. – Nie szukamy go na siłę, cel wie, kiedy się go szuka, wtedy ucieka i się kryje. My mu pozwolimy się do nas zbliżyć, po czym capniemy go i uchwycimy. Jak z kotem! – Wybuchnął śmiechem, rozbawiony własną metaforą. – Nie przejmuj się, zabawimy tutaj jeszcze noc, może dwie, po czym ruszymy dalej na północ, zbliżając się do Niedźwiedzicy.

Elfka westchnęła, obawiając się podobnej odpowiedzi. Życie u boku Pippera bywało zdumiewające i magiczne, lecz momenty takie jak ten strasznie ją nużyły. Tymczasem jej mentor, cokolwiek by się działo, zawsze wydawał się być podekscytowany. Zazdrościła mu werwy.

– Ha! – Pipper zaśmiał się do swojej towarzyszki. – Spójrz, kto właśnie wszedł!

Gensefael obróciła się i spojrzała w stronę wejścia. Wraz z zawieją śniegu oraz lodowatym powietrzem, do środka wkroczyła trójka podróżnych. Uwagę Gen najbardziej przykuł rosły, potężnie zbudowany elf. Nigdy wcześniej nie widziała pobratymcy, który byłby tak umięśniony i wysoki. Tak potężna żuchwa i szerokie ramiona nie były spotykane wśród jej rodaków. Pomyślała, że musiał być jednym z „dzikich”, o których słyszała od matki. Nosił na sobie piękny skórzany płaszcz, którego poły oraz długie rękawy wyglądały jak błony wielkiej jaszczurki. Ramiona przysłonięte miał ciężkimi naramiennikami, które przypięte były solidnymi skórzanymi paskami do wysokiego obojczyka, kryjącego większość szyi oraz dużą część klatki piersiowej. Pod płaszczem nosił kolczugę, w którą wmontowano wiele stalowych płytek. Kolcza koszula zakrywała mu część ud, a wysokie nagolenniki, uzbrojone w zakręcone ku górze ostre kolce, chroniły piszczele. Buty miał ciężkie, podkute ćwiekami, którymi głośno stukał o drewno podłogi. Jasnobrązowe włosy nosił ciasno związane w warkocz spleciony blisko skóry, ciągnący się środkiem czaszki, sięgając ramion. Jeśli nosił broń, dobrze ją krył, jednak i bez niej wyglądał niebezpiecznie. Każdy jego ruch był pewny i przemyślany. Czujnym spojrzeniem objął całą karczmę, wertując każdego z osobna.

Wzrok elfa na chwilę spoczął na Gensefael. Lodowaty dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Jego oczy były jednolite, jakby nieposiadające źrenic, które ledwo zaznaczone skrywały się w platynowej bieli. Siła i pewność, którą emanował, przypomniały jej ojca. Spojrzenie elfa było rozbierające i oceniające. Odrzucało na bok wszystkie zalety, wyciągając na wierzch wszelkie wady i słabości.

Obok stał wychudzony półelf. Był o głowę niższy od towarzysza i dwukrotnie mniejszy, gdyby wziąć pod uwagę objętość ciała. Nosił niedbały zarost, a czerń jego włosów była gęsto zakrapiana srebrem siwizny. Głębokie zakola zostawiły pośrodku jego głowy mały półwysep przetłuszczonych włosów, które nosił zaczesane do tyłu. Oczy chudzielca były podkrążone, spowite mgłą delikatnego bielma. Wyglądał na chorowitego. Rozglądając się po wnętrzu karczmy, opierał się na solidnej ladze, a całość jego ciała chowała się pod szałasopłaszczem z grubej skóry, leżącej na plecach wędrowca. Pod okryciem dało się dojrzeć proste ubranie podróżne i wielką, przepastną torbę u boku. Jego ruchy były powolne, wskazujące na ból i zmęczenie.

Trzecią postacią była kobieta. Wkroczyła do środka, stukając o deski podkutymi kopytami. Jej blada cera mieniąca się odcieniami fioletu kontrastowała z krwiście czerwonymi włosami, spiętymi z tyłu w duży kok. Była piekłorodną. Jej rasa była rzadko spotykana, szczególnie tak blisko ziem wiecznie skutych lodem. Rogi wyrastały tuż nad jej brwiami, ciągnąc się wzdłuż linii włosów i ozdabiając głowę właścicielki niczym chropowata, czarna korona z kości. Lewe oko spoglądało po zebranych w karczmie płomienistą czerwienią. Prawe zaś było żółte, a jego źrenica trójkątna. Piekłorodna miała na sobie ciemnoszarą suknię z rubinowymi akcentami, rękawy zaś wydawały się być pokryte na całej długości wyszytymi runami. Nosiła ciasny czarny gorset i wełniane getry nachodzące na kopyta.

Chwilę zajęło Gensefael, by dotarło do niej, co się nie zgadza w tym obrazku. Jako jedyna nie była w żaden sposób chroniona przed chłodem zimy. Od kilku dni sypało gęsto śniegiem, a mróz się nasilił. Ona jednak wydawała się nie zwracać na to uwagi. Chudzielec i elf mieli torby podróżne, ona nie miała nic poza ubraniem. Było w niej coś, co mroziło krew w żyłach, sprawiając, że górujący nad nią elf wyglądał całkiem potulnie.

– Widzisz, kwiatuszku, masz swój cel! Oni go nam wskażą, zobaczysz! – powiedział głośno Pip do zamyślonej elfki.

Gensefael oderwała wzrok od nowo przybyłych, skupiając się na swoim mentorze.

– Nie wyglądają na przyjemnych. Jesteś pewny, że chcesz mieć z nimi do czynienia? Mogą być niebezpieczni! – syknęła, chcąc powstrzymać niziołka przed dalszym kuszeniem losu.

– Nonsens! Pluję w twarz niebezpieczeństwu! Chciałaś przygody i adrenaliny, czyż nie po to mnie odnalazłaś? – zapytał, uśmiechając się zawadiacko i błądząc nietrzeźwym wzrokiem po obliczu towarzyszki.

– Tak, ale…

– Żadnych ale! – przerwał jej bard. – Jeśli nie jesteś gotowa na podejmowanie ryzyka, nigdy nie przeżyjesz prawdziwej przygody. Zdecyduj, tu i teraz. Chcesz dalej ze mną podróżować czy wolisz wrócić do objęć cieplutkich i wygodnych czterech ścian w Ithlirel? – Ponura szczerość oraz dobitność pojawiły się w głosie Pippera. Uśmiech zniknął mu z twarzy, a jego miejsce zajęła absolutna powaga. – Nie będę cię zatrzymywać. Wróć do wielkiego miasta. Ja wolę umrzeć dumny ze swoich osiągnięć, wiedząc, że robiłem, co kochałem. Jeśli chcesz umrzeć w łóżku, żałując swoich wyborów – parsknął, krzywiąc twarz od smutku – twoja wola…

Gensefael wyciągnęła dłoń i położyła ją na ramieniu mentora. Niziołek wyglądał na rozbitego, patrząc na swoją przyjaciółkę na wpół przytomnym wzrokiem.

– Pip, przepraszam. – Uśmiechnęła się do niego ciepło. – Nie powiedziałam, że odrzucam przygodę. Po prostu… – Zamyśliła się, spoglądając ponownie na nowo przybyłych, którzy obecnie siadali przy jednym ze stołów po drugiej stronie karczmy. – Martwię się. Mam dziwne obawy, przeczucia.

Bard podniósł wzrok. Błysk życia wrócił do jego ciała.

– Widzisz, kochanieńka. Gdybyś się nie martwiła, to znaczyłoby, że jesteś po prostu głupia. – Niziołek roześmiał się, sięgając ponownie po swój kufel. – Zaufaj mi, będzie dobrze.

Elfka nie była do końca przekonana, jednak pewność w głosie Pippera pokrzepiła jej serce. Rozejrzała się po karczmie; wiele zmieniło się, odkąd weszło troje nowych gości. Duża część klienteli szybko podjęła decyzję o zmianie miejsc, tylko po to, by trzymać się jak najdalej od mrocznej trójcy. Kilku ciężko pijanych jegomości, którzy dopiero co głośno się bawili, nagle ucichło, wciskając swoje na wpół płynne pijane formy w krzesła. Krasnoludy wstały od stołu i wyszły na zewnątrz, najpewniej do stajni. Dało się słyszeć każde przesunięcie krzesła, przełknięcie piwa oraz nerwowe odchrząknięcia. Trójka minstreli, którzy do tej pory grali obok paleniska, zniknęła, a wraz z nimi przyjemne ciepło towarzyszące muzyce. Chłód wdarł się do serc zebranych w gospodzie; zimno, którego nawet jęzory paleniska ani żar alkoholu nie potrafiły przegonić. Piekłorodna weszła na swoje krzesło, rozejrzała się po karczmie, po czym zagrzmiała niespotykanie potężnym głosem, który poniósł się do najdalszych zakamarków sali, najpewniej był też słyszalny na podwórcu:

– Czy jest w tej dziurze choć jeden grajek, który zagra mnie i moim towarzyszom? – W jej dłoni pojawiła się złota moneta. – Płacę sowicie tylko tym, którzy nie fałszują! Wdzięczność Rigi jest wieczna!

Pipper wskoczył na stół, nim Gensefael zdążyła go powstrzymać. Następnie chwycił za Nelly, pociągnął dłonią po strunach raz i drugi, wypełniając pomieszczenie przyjemną wibracją jego nut, po czym rzekł:

– My wam zagramy, droga pani! – oznajmił, wskazując na swoją towarzyszkę.

– Powinnam była się domyślić, że największe jaja będą należeć do najmniejszego z was! Podejdźcie, panie niziołku! Zagrajcie nam ze swoją elfią przyjaciółeczką! – krzyknęła przez salę rogata kobieta, zapraszając dwójkę bardów do swojego stołu.

Pipper wesoło zeskoczył z podwyższenia, zabierając po drodze swój kufel i ponaglając Gensefael, by ruszyła za nim.

– Pip, żeby ci uszy zwiędły, ty mała gadzino… – wyszeptała pod nosem elfka, ruszając za mentorem.

Dwójka minstreli szybko dotarła do stołu Rigi oraz jej towarzyszy. Piekłorodna obejrzała ich, marszcząc brwi na widok elfki.

– Nie chciałabym wam niczego ujmować, mistrzu – zwróciła się do niziołka. – Wyglądacie istnie jak z bajki: te kolory, ten fason, bard jak malowany! – Klasnęła w dłonie, uśmiechając się, przy czym odsłoniła białe, długie kły. – Jednak wasza towarzyszka, wysoka i piękna, wygląda raczej na traperkę albo myśliwego, nie na minstrelkę! Gdzie jej instrument? – dopytywała Riga.

Nie był to pierwszy raz, kiedy ktoś podważył umiejętności Gensefael, opierając się jedynie na jej wyglądzie. W przeciwieństwie do większości bardów oraz muzyków nie nosiła pstrokatych, różnobarwnych ubrań. Ubierała się prosto i praktycznie. Skórznia ciasno przylegała do jej ciała, ukrywając w ten sposób jej biust, ale za to uwydatniając jej szerokie biodra i wąską talię. Skórzana kurtka posiadała doszyty duży podróżny kaptur, chroniący przed zawiejami, deszczem, a nawet śnieżycą. Wysokie, ciężkie buty stworzone były do długich wędrówek i wymagającego terenu, z pewnością nie były noszone dla zgrabniejszego wyglądu. Całość stroju miała na sobie dziesiątki przetarć, co nadawało elfce istnie bojowy wygląd, upodabniając ją do traperów. U boku miała długi kordelas – ostrze jej zmarłego ojca, który nosiła raczej jako ochronę konieczną. Instrument zaś był prezentem pożegnalnym od matki, który dostała przed wyruszeniem na Querth. Gensefael nie używała go publicznie; mała zaklęta harfa spoczywała bezpiecznie w odmętach jej torby, czekając na dzień, w którym dane jej będzie zagrać. Gęste, czarne włosy nosiła rozpuszczone. Obsydianowe fale dodawały jej dzikości, pozostawiając w centrum śliczną, jasną buzię, zaś duże zielone oczy poszukiwały niebezpieczeństwa, nie weny.

– Wybaczcie, drodzy państwo, moja uczennica stawia praktyczność nad prezencję. Piękno, które od niej bije, stara się stonować prostymi ubraniami. Rozumiecie, gdyby ubrana była w bogate szaty, nikt by jej nie słuchał, jedynie podziwiając jej urodę – ogłosił Pipper z wprawą gawędziarza, przywołując na twarz Gensefael gorący rumieniec. – A co do instrumentu, ja gram, a ona śpiewa. Ach! Ale jak śpiewa! Gdyby głos dało się przemienić w płynne złoto, nasze podróżowanie między karczmami odeszłoby w niepamięć.

Riga oraz pozostali w karczmie, do których dotarły słowa niziołka, zaczęli się śmiać z pysznego żartu.

– Niech wam będzie, mistrzu – odrzekła rogata pani. – Grajcie! Śpiewajcie! Dzisiaj się bawimy!

Pipper ukłonił się nisko przed nową klientelą, uniósł Nelly i zaczął grać. Piękna muzyka momentalnie rozładowała ciężką atmosferę panującą w zajeździe. Rozmowy ucichły, głośne siorbanie zniknęło. Wydawało się, jakby wszyscy wstrzymali oddech, by móc usłyszeć muzykę. Niziołek wszedł na jeden ze stołów, z wolna wybijając rytm stopą. Część gości podłapała rytm, lekko uderzając kuflami o stół, tupiąc butami bądź też mrucząc pod nosem.

Wtedy elfka zaśpiewała. Jej postać przyćmiła światło ognia ze świec i kominka, włosy zdawały się tańczyć w rytm muzyki, a zieleń oczu błyszczała hipnotyzującym pięknem. Wszyscy byli zapatrzeni w Gensefael, nie mogąc oderwać od niej oczu. Śpiewała o tęsknocie za domem, o pragnieniu powrotu i spełnieniu skrytych marzeń. Każdy z zebranych w jakiś sposób utożsamiał się z treścią pieśni, odnajdując w niej coś dla siebie. Goście karczmy byli zachwyceni. Dziesiątki oczu śledziły każdy ruch elfki, która zaczęła z wolna tańczyć między stołami. Jej głos kruszył najtwardsze serca, największe smutasy zaczynały uśmiechać się do pięknej śpiewaczki. Riga oparła głowę o przedramiona, położyła się na stole i wpatrując się w odległą przeszłość, marzyła o lepszych czasach. Smutna oraz zniszczona twarz półelfa nabrała koloru. Melancholia i nostalgia sprawiły, że w jego oczach stanęły łzy na wspomnienie rodziny, którą zostawił za sobą.

Jedynie barczysty elf siedział niewzruszony, przyglądając się czujnie bardowi i śpiewaczce. Wstał znudzony, nie zwracając uwagi na wszystkich dookoła. Wydawało się, jakby on jedyny był odporny na urok Gensefael. Zdawało się, że nikt nie zwraca na niego uwagi, tylko dwójka bardów popatrzyła na siebie w zdumieniu, kontynuując pieśń. Elf podszedł do lady i oparł się o nią, próbując przykuć uwagę karczmarza. Mężczyzna jednak był jakby nieobecny, spoglądając rozmarzonym wzrokiem w stronę śpiewającej elfki i bez przerwy wycierając ten sam kufel.

– Piwa, karczmarzu – rzekł zbrojny, jego słowa odbiły się jednak od właściciela gospody niczym od ściany.

Elf sięgnął za ladę, uderzając delikatnie brodatą twarz gospodarza zajazdu wierzchem dłoni.

– Co do…? – Karczmarz otrząsnął się z transu i upuścił kufel, który z głuchym brzdękiem uderzył o deski podłogi. – Co ja miałem? A tak, piwa, tak? – zapytał, nie będąc do końca pewnym.

– Kufel i duży dzban pełen najmocniejszego piwa, jakie macie – odparł Faeranduil, po czym dodał: – Mięsa i bochen chleba. O typ mięsa nie dbam, byle było dobre.

Karczmarz kiwnął głową, po czym rozejrzał się po sali. Jego pomocnice stały, wraz z klientelą przyglądając się przedstawieniu dwojga grajków, nie ruszając się z miejsc. Zaklaskał głośno w dłonie, co momentalnie wytrąciło je z zamyślenia, przywracając trzeźwość umysłu.

– Za chwilę podamy jedzenie i piwo. – Podrapał się po brodzie, oglądając elfa i wędrując wzrokiem od niego do stołu Rigi. – Panie, wybaczcie, to nie mój interes. Długo zamierzacie u nas pozostać?

– Macie rację, to nie wasz interes – odpowiedział szorstko Fae, po czym parsknął śmiechem. Brzmiał niczym smok cieszący się wizją pożarcia biednego człowieka. – Nie obawiajcie się, niebawem wyruszymy dalej, prawdopodobnie skoro świt. Daleko stąd do Beor Arûny?

Karczmarz podał mu kufel pełen ciemnego piwa, wysyłając jedną z dziewczyn do jego stołu z posiłkiem i dzbanem.

– Beor Arûna jest nowym miastem albo twierdzą, jak każą ją nazywać krasnoludy. Po co wam tam jechać, jeśli można wiedzieć?

– Znacie inną trasę na Erôth Egraz? – zapytał z przekąsem długouchy. Milczenie właściciela zajazdu przyjął za odpowiedź. – Tak też myślałem. Wiemy, że krasnoludy mają tunel prowadzący na drugą stronę, tam się udajemy.

– Na klęskę, po co? Nic tam nie ma, poza nieskończonym lodem i śniegiem. Ani drzew, ani pitnej wody, żadnej zwierzyny. Tylko śmierć czeka za górami.

Wojownik zaśmiał się, pociągając łyk piwa.

– Za pieniądze, które mi płacą, mogę iść szukać śmierci.

Elf odszedł od lady w kierunku stołu swoich kompanów. Gensefael i Pip skończyli swój występ, a do czterech ścian karczmy wróciły rozmowy i ogólna wrzawa. Grupka bardów, która wcześniej zniknęła, pojawiła się nagle, wznawiając grę i swoją muzyką przydając pomieszczeniu ciepła. Przy stole siedzieli towarzysze długouchego i grajkowie, którzy oczarowali całą publikę.

– Fae! Dobrze, że jesteś! – krzyknęła Riga. – Ta utalentowana dwójka zaproponowała towarzyszyć nam do Beor Arûny!

Niziołek obrócił się w stronę Faeranduila, uśmiechając się od ucha do ucha i trzymając w rękach gigantyczny – w porównaniu do jego rozmiarów – kufel pełen piwa. Elfka siedziała cicho na skraju stołu, przyglądając się po kolei Ridze oraz ich chuderlawemu towarzyszowi.

– Pipper Offil, do waszych usług, panie! – powiedział bard i stając na swoim krześle, wykonał głęboki ukłon, mocząc nos w piwie. – A to moja piękna towarzyszka, Gensefael Virran.

Gen uniosła wzrok, spoglądając w stronę Faeranduila. Ten odsłonił zęby w dzikim uśmiechu, niczym drapieżnik patrzący na swoją ofiarę.

– Faeranduil, ale mówcie mi Fae – odpowiedział, obscenicznie oglądając Gensefael od góry do dołu.

Gen przypomniała sobie ten taksujący wzrok. Czuła się obnażona, kiedy rozbierał ją wzrokiem. Nie wierzyła, żeby dało się przed nim cokolwiek ukryć. Jej głos oraz muzyka Pipa nie działały na niego. Podobało jej się to. Riga poklepała półelfa po ramieniu, przyciągając go bliżej siebie, niemal wtulając się z nim polik w polik.

– Nasz cichy przyjaciel to Melchior, uzdolniony magister magii, który przyłożył rękę do budowy Pardegoxu!

Melchior na chwilę spojrzał na elfkę i niziołka, delikatnie kiwając głową na przywitanie. Blady uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy Pip i Gen odwzajemnili przywitanie, kiwając głowami do niego.

– Jest bardzo nieśmiały, wybaczcie mu. Lata w Wieży Mówców wpoiły weń pokłady wszelakiej wiedzy, lecz widocznie nie znalazł czasu na pracę nad umiejętnościami społecznymi – kontynuowała przywódczyni grupy, robiąc smutną minę. – Tymczasem napijmy się! Jutro rano wyruszamy i nie wiadomo, kiedy znów zaznamy smaku piwa! Wasze zdrowie!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: