- W empik go
Scysja - ebook
Scysja - ebook
Kiedy nic nie wiesz o własnym mężu, twoja codzienność to jedna wielka niewiadoma. Bo nie jesteś w stanie przewidzieć, jaka będzie jego reakcja, kiedy dowie się, że bierzesz udział w wiejskiej zabawie zorganizowanej przez pracowników posiadłości. Z drugiej strony – nie chcesz wiecznie siedzieć w zamknięciu, zdana jedynie na kontakt z przyjaciółką i młodszą siostrą. Dlatego, mimo obaw, bierzesz udział w potańcówce i pozwalasz sobie na chwilę zapomnienia.
Kiedy Maria świetnie się bawi w towarzystwie mieszkańców wioski, pewne małżeństwo zgłasza zaginięcie swojego syna. Chłopiec przepada bez śladu, a ostatni trop prowadzi do posiadłości hrabiego. Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna może mieć coś wspólnego ze zniknięciem ośmiolatka, zwłaszcza, że od kilku miesięcy był w konflikcie z jego rodzicami.
Co zrobi Maria w obliczu tych wydarzeń? Czy uwierzy w oskarżenia rzucane w jej męża? I czy będzie potrafiła znaleźć dowody świadczące o jego niewinności?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788367520270 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To właśnie ten ostatni dźwięk zaczął przywracać mój umysł do świadomości. Najpierw wszystkie bodźce dotarły do uszu, później do ciała, a na końcu do nosa. Zapach rześkiego poranka, w połączeniu z dźwiękami dobiegającymi dosłownie zewsząd, całkowicie odgonił ciemny, spokojny sen. Nieco skonsternowany, przetarłem dłonią twarz i otworzyłem oczy.
Pierwsze co we mnie uderzyło, to niesamowita jasność. Musiałem pomrugać, by przyzwyczaić oczy do takiego zjawiska, a potem nieco zdziwiony, spojrzałem na stolik nocny, gdzie powinien leżeć mój telefon. Zerknąłem na zegarek na wyświetlaczu, który wskazywał niemal dziesiątą. Wprawiło mnie to w osłupienie. Dziesiąta? Nigdy jeszcze nie spałem tak długo. Cudem było, jeżeli udało mi się dospać do szóstej, więc ten nagły, niemal zimowy, dla mnie sen, był całkowicie zaskakujący.
Odłożyłem z powrotem telefon na stolik i spojrzałem w sufit, marszcząc lekko brwi. Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz przespałem całą noc. Zazwyczaj miewałem koszmary, które wybudzały mnie przynajmniej dwa razy. Tej nocy, nie śniło mi się zupełnie nic. A przynajmniej jedyne, co z tego pamiętałem, to wielka, czarna dziura.
I czułem się z tym zaskakująco dobrze.
Już dawno przestałem marzyć o spokojnej nocy. Człowiek potrafi się przyzwyczaić do wielu rzeczy, więc tak jak organizm matki przywyka do ograniczonej ilości snu, tak ja nauczyłem się żyć z koszmarami. Kiedy byłem młodszy, bywały takie noce, kiedy całkowicie rezygnowałem ze spania. Potrafiłem być na nogach czterdzieści osiem godzin, nieraz pięćdziesiąt kilka, i jakoś dawałem radę funkcjonować. Byłem wtedy bardziej nerwowy, dużo więcej rzeczy mnie irytowało, ale nadal funkcjonowałem na najwyższych obrotach.
Niestety, z przykrością zauważałem, że im byłem starszy, tym zdolność mojego niesypiania się skracała. Po kilkudziesięciu godzinach bez snu, musiałem odbyć chociaż krótką drzemkę, bo dalsze egzystowanie bywało ogromnie trudne, a momentami niemal niemożliwe. Kładłem się wtedy na godzinę lub dwie, a później wracałem do przerwanych zajęć. Lubiłem taki tryb życia z jednego powodu – nie pozwalał mi za dużo myśleć.
Zawsze uchodziłem za człowieka konkretnego, który chciał, aby wszystko było po jego myśli. I to wcale nie odbiegało od prawdy – ja rzeczywiście taki byłem, i naprawdę ceniłem sobie, aby wszystko w moim życiu miało swoje jasno określone miejsce. Nie pozwalałem sobie na chwile słabości, odskocznie od rzeczywistości lub pobłażanie w czymkolwiek. Jeżeli coś robiłem, to na sto procent, i tego samego oczekiwałem od otoczenia.
Spojrzałem w prawo i przełknąłem ślinę.
Długie, jasne włosy Marii, były rozrzucone po całej poduszce. Ona sama leżała na brzuchu, przykryta tylko od pasa w dół, więc doskonale wiedziałem jej nagie plecy. Była tak szczupła, że mogłem policzyć żebra odznaczające się na skórze. Wyciągnąłem rękę i odgarnąłem kilka kosmyków włosów z twarzy dziewczyny.
Była blada jak ściana, ale taką miała urodę. Maria, poza zbytnią szczupłością, na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się zupełnie niczym. Jasne włosy, blada cera, a dla większości mężczyzn – raczej mało pociągająca sylwetka. Wyraźnie odstawała nawet od kobiet, które pracowały w mojej posiadłości, ale… Ale była moją żoną. I dawała mi wszystko, czego potrzebowałem.
Musiałem przyznać sam przed sobą, że Maria była najodważniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Już podczas naszego pierwszego spotkania to udowodniła, bowiem bez pytania i obaw, przystała na wszystkie moje warunki. Po, dosłownie, dziesięciu minutach rozmowy. To było zaskakujące i ekscytujące zarazem. Spodziewałem się raczej awantury, może jakichś obiekcji, tymczasem, powiedziała „zrobię to”, a później słowa dotrzymała.
I zrobiła o wiele więcej, niż przypuszczałem.
Nie oczekiwałem, że Maria się do mnie zbliży. Biorąc pod uwagę okoliczności naszego małżeństwa, moje wymagania i nieśmiałość dziewczyny byłem raczej przekonany, że zamknie się w pokoju, przerażona tym, co ją czekało. Maria jednak zaczęła zmieniać dosłownie wszystko. I chociaż chciałem, to nie mogłem powiedzieć, że było to złe. Pod pewnymi względami jej pojawienie się miało naprawdę pozytywny wpływ na całą posiadłość, służbę… a nawet na mnie. Jednak z tym ostatnim, nadal próbowałem walczyć.
Ponownie odgarnąłem włosy małżonki – chociaż takiej potrzeby nie było – i dopiero wtedy dotarło do mnie, że w moją twarz wpatrywała się para zielonych oczu.
– Dzień dobry – powiedziała Maria, przeciągając się niczym kotka na słońcu.
– Dzień dobry – odpowiedziałem.
Zabrzmiało to chłodno, chociaż nie miałem takiego zamiaru. Dziewczyna wyczuła ten ton, bo uniosła lekko głowę i zmarszczyła brwi.
– Zrobiłam coś nie tak? – zapytała. Podparła głowę jedną ręką i wpatrywała się we mnie z błyskiem w oku.
Znałem takie spojrzenia. Nie byłem atrakcyjny, jednak widywałem już takie błyski w oczach kobiet, których interesowały moje pieniądze. Dla nich mój wygląd nic nie znaczył, ale wiedziały, że przy mnie mogłyby wieść wygodne życie, więc chociaż wyglądałem nieciekawie, w ich oczach mogłem śmiało konkurować z najlepszymi modelami świata.
Próbowałem sobie przypomnieć, kiedy taki błysk pojawił się w oczach mojej żony. Z pewnością już po ślubie, jednak moment narodzin tych iskierek… przegapiłem. I w przeciwieństwie do tych wszystkich kobiet błysk Marii nie miał nic wspólnego z pieniędzmi.
– Nie – odpowiedziałem nieco porażony. – Nic nie zrobiłaś, Mario.
W odpowiedzi, jeszcze bardziej zmarszczyła brwi.
– Jesteś jakiś dziwny, Wiktor. Żałujesz?
Potrzebowałem chwili, by zrozumieć, co miała na myśli. Chodziło jej o naszą wspólną noc.
– Nie, Mario.
Nie była zadowolona z mojej odpowiedzi. Moja żona to romantyczka, która potrzebowała czułości. Niestety, ja tej czułości dać jej nie mogłem, chociaż nie była mi obojętna.
– W porządku – wydusiła po chwili. Odwróciła się do mnie plecami, ale nie miała być to oznaka obrazy lub urazy.
Zwyczajnie zakończyła rozmowę.
I to było nowe doświadczenie. Rzadko się zdarzało, by ktoś miał na tyle odwagi, by pokazać mi plecy. Nikt nie kończył ze mną rozmowy, to ja byłem tym, który rozpoczynał, kończył lub ignorował. Wziąłem głębszy oddech i przysunąłem się do dziewczyny.
– Mario – rzekłem cicho – nie jestem romantykiem.
– Wiem.
– Jednak wciąż oczekujesz serduszek.
Moja żona chwyciła kołdrę, podciągnęła ją niemal pod szyję, a potem przewróciła się na plecy, by móc na mnie spojrzeć.
– Nie oczekuję cholernych serduszek, Wiktor – powiedziała ze złością. W jej oczach błyszczały złowrogie iskry. – Nie oczekuję niczego ponad to, co możesz mi dać. Chciałabym tylko, żebyś w końcu zaczął mnie traktować tak, jak należy.
– Rozumiem, że tego nie robię? – Tym razem to ja podparłem głowę na ręce.
– Oczywiście, że nie! – zawołała. – Odpychasz mnie, ignorujesz, potem idziesz ze mną do łóżka, a potem znów mnie odpychasz!
Zaśmiałem się cicho. Ta kobieta nic nie rozumiała.
– Nie jesteśmy nastolatkami, Mario – zauważyłem. – Takie rozmowy powinny nas omijać.
Jeszcze zanim wypowiedziałem te słowa, wiedziałem, że doprowadzą moją żonę do szału. Najpierw jej oczy się powiększyły, później usta lekko rozchyliły, a następie pokój wypełnił dźwięk zaciąganego szybko powietrza. Blada twarz Marii zaczęła się rumienić, a potem zalała ją nieokiełznana fala czerwieni.
– Dobrze! – wyrzuciła na wydechu, jednocześnie gestykulując rękoma. – Więc nie rozmawia…
Nie dokończyła.
Zamknąłem jej usta pocałunkiem, ale nie po to, by nie słuchać pretensji. Naprawdę zapragnąłem to zrobić. Każdego dnia Maria uświadamiała mi, jak bardzo potrafiła być temperamentna. A mnie to się bardzo podobało, bo taka ostra, stawała się niemal nieobliczalna.
Z początku nie oddała pocałunku, jakby zaskoczona. Po chwili, poczułem jej ręce na karku oraz język, który ochoczo wdarł się w moje usta. Była wściekła i postanowiła to przelać w namiętny, intensywny pocałunek. Moja żona posiadała dwie osobowości. Pierwszą była mała, niewinna dziewczynka, która bała się dosłownie wszystkiego i wszystkich. Druga, to pewna siebie, świadoma swojej wartości kobieta, gotowa ranić wszystko, co stanie jej na drodze. Tamtego ranka całowałem tą drugą postać.
– Mario – wymruczałem, pomiędzy pocałunkami.
Usadowiłem się między uda żony, korzystając z jej stanu emocjonalnego. Jeszcze nigdy nie miałem jej w łóżku wściekłej. I wszystko wskazywało na to, że wiele traciłem, nie nadrabiając tego wcześniej.
TEN SAM DZIEŃ, PÓŹNY WIECZÓR
Spanie do dziesiątej miało też swoje minusy. Jednym z nich był fakt, że nie pojawiłem się na ważnym spotkaniu z człowiekiem, który chciał zainwestować sporo pieniędzy w mój tartak. Efekt był taki, że przez bite dwie godziny, przekonywałem go, iż moja nieobecność nie była celowa, i naprawdę zamierzałem robić z nim interesy. Mężczyzna nie był przekonany do końca, jednak po długich rozmowach podpisał dokumenty i zamknęliśmy wszelkie formalności.
Pierwszy raz zdarzyło mi się nie przybyć na tak ważne spotkanie. Zazwyczaj takimi rzeczami zajmowali się moi pracownicy, ale bywały takie sytuacje, kiedy wolałem wszystko nadzorować osobiście. Ponownie zacząłem myśleć, że to Maria doprowadzała do takich wydarzeń. Sama jej obecność w posiadłości odsuwała moje myśli daleko od tego, co aktualnie robiłem, a jeżeli pojawiała się w tym samym pomieszczeniu – zaprzątała moją głowę w stu procentach.
Wróciłem do posiadłości już po kolacji. Wszędzie panowała cisza, co oznaczało, że cała służba zakończyła pracę i poznikała w swoich domach lub pokojach – dotyczyło to tych osób, które mieszkały w posiadłości. Zrezygnowałem z jedzenia i od razu udałem się na drugie piętro, do sypialni, gdzie miałem nadzieję zastać Marię. Wciąż miałem przed oczami jej ciało, twarz wykrzywioną w ekstazie, i chciałem ponownie to zobaczyć.
Jednak kiedy tylko wszedłem po schodach, do moich uszu dotarł bardzo znajomy jęk, a potem usłyszałem szybkie uciszanie. Stanąłem pod drzwiami sypialni i przyłożyłem do nich ucho.
– Ciszej! – syknął męski głos.
– Przestań – odpowiedziała Maria.
Moje serce zabiło szybciej, a żołądek wywinął orła. Najciszej jak umiałem, nacisnąłem klamkę i otworzyłem drzwi, by zobaczyć…
… moją własną żonę, siedzącą na jakimś facecie.
Maria.
Moja Maria. Dokładnie ta sama, która zawsze stała przy mnie, pieprzyła się z gościem, którego twarzy nie mogłem dostrzec. Zmarszczyłem czoło.
Dlaczego nie widziałem twarzy tego mężczyzny? Dlaczego moja żona zdradzała mnie z kimś, kto zamiast głowy miał czarną dziurę?
Maria mnie zauważyła. Spodziewałem się, że zeskoczy z kochanka i zacznie się tłumaczyć, ona jednak uśmiechnęła się szeroko, i patrząc prosto w moje oczy, przyspieszyła pracę bioder. Wyglądało to trochę tak, jakby chciała go zajeździć na śmierć.
– Nic nie mów, drogi mężu – powiedziała, sapiąc. – Nie musimy o tym rozmawiać, prawda?
Przeszył mnie zimny prąd, a powietrze przeszył dźwięk śmiechu Marii i jej kochanka. To było jawne upokorzenie, zdeptanie mnie, niczym śmiecia, zrównanie z ziemią. Nie wiem kiedy, w mojej ręce pojawiła się broń. Wystrzeliłem w kierunku mężczyzny, ale kula przeszyła go, jakby był duchem.
– Co u… – nie zdążyłem dokończyć pytania.
Z moich dłoni zaczęła tryskać krew. Całe litry krwi, które zalewały dosłownie wszystko, włącznie z moją nagą żoną.
Obudziłem się zlany zimnym potem i niemal od razu usiadłem na łóżku. W sypialni panowała kompletna ciemność, więc sięgnąłem do lampki i ją włączyłem. Wziąłem kilka głębszych wdechów, by uspokoić oddech i nerwy. Zaschło mi w ustach, jednak na stoliku nie stała ani szklanka, ani butelka z wodą.
Boże.
Kolejny koszmar. Tylko dlaczego taki? Dlaczego ciągle śniłem o własnej żonie?
Zerknąłem przez ramię na drugi koniec łóżka. Te wszystkie sny były zawsze takie same. Zaczynały się pięknie, w ramionach Marii, a kończyły tragicznie. Za każdym razem budziłem się zlany potem, zdyszany, i ciężko było mi dojść do siebie. Nie mogłem też oderwać oczu od drugiej połowy łóżka, od tej, na której – w moim śnie – sypiała Maria. Jednakże była tam tylko wtedy, kiedy śniłem. W rzeczywistości druga poduszka była zupełnie pusta.
Mojej żony nigdy tam nie było.