Sebastian. Część I. Uniwersum Oczy Królowej VI - ebook
Sebastian. Część I. Uniwersum Oczy Królowej VI - ebook
Rozbrykany książę Sebastian, najmłodszy królewski syn króla Gaspara i królowej Eleny, ma w życiu wszystko, czego można by zapragnąć. Od dziecka potrafi znakomicie pływać, jeździć konno, wygrywa wszystkie turnieje strzelectwa. Młodzieniec jednak nie potrafi usiedzieć na miejscu, nie znosi konwenansów, a jego serce jest żądne przygód i chce jak najszybciej wyrwać się z pałacu. Rodzice mają już dość jego lekkomyślnych wybryków. Chcą, żeby ich syn wreszcie dojrzał i zmądrzał, aby w przyszłości przejął odpowiedzialną funkcję w ich królestwie. Nieoczekiwanie książę Sebastian trafia na dziwne znalezisko unoszące się na oceanie. W środku znajduje się coś, co spowoduje, że jego plany na przyszłość ulegną diametralnej zmianie. „Sebastian. Część I” to szósta część “UNIWERSUM Oczy Królowej”, rozgrywająca się w futurystycznym świecie znanym już czytelnikom z sagi “Oczy Królowej”.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397467262 |
| Rozmiar pliku: | 594 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiatr gwizdał mu w uszach, kiedy patrzył, jak fale przed dziobem zaczynają dochodzić do kilkudziesięciu metrów. Nie bał się. Nigdy nie bał się wody i może to właśnie dlatego tak dobrze czuł się na morzu. Wszyscy mówili, że miał to po ojcu, bo jego ojciec wychowywał się w osadzie na środku oceanu. Ale nawet jego ojciec nie widział takich fal.
Patrzył zafascynowany, jak fale rozbryzgują się o dziób statku, wywołując fontanny piany. Zakotłowało nimi, całym okrętem, ale on tylko chwycił się mocniej barierki na mostku kapitańskim. Jako jedyny pozostał na zewnątrz.
Wtem drzwi gwałtownie się odsunęły.
– Wasza wysokość, proszę natychmiast wejść do środka! – zawołał na niego strażnik. – To rozkaz kapitana!
Sebastian spojrzał na niego z uśmiechem.
– Pozwól, że jeszcze chwilę tu zostanę – odparł zawadiacko.
– To jest absolutnie wykluczone – powiedział surowo starając się przekrzyczeć wiatr. – W każdej chwili może pana zdmuchnąć. Fale dochodzą do dwudziestu metrów…!
Sebastian uniósł jedną brew.
– Czyżby? Wydaje mi się, że są dużo większe – stwierdził.
– Jedna taka fala zmyje wszystko z pokładu, proszę natychmiast wejść do…
Urwał, bo statkiem znów potężnie zakołysało. Strażnik złapał się za drzwi, które naraz rozsunęły się na całą szerokość. W tej samej chwili uderzyła w nich kolejna, potężna fala. Sebastian chwycił strażnika za bark w chwili kiedy woda uderzyła ich w piersi i podcięła im nogi. Nawet wówczas, gdy na moment stracił grunt pod nogami, nie czuł strachu. Wyprostował strażnika i samemu stanął znów na mostku.
– Wasza wysokość, to było bardzo niebezpieczne! – zawołał strażnik, zmoczony do suchej nitki.
Sebastian uśmiechnął się szeroko.
– Wiem.
– Błagam, aby pan wrócił ze mną, król i królowa mnie zabiją, jeśli coś się panu stanie! – jęknął strażnik.
Sebastian wywrócił oczami.
– No tak, tak…
Puścił się barierki i już miał się odwracać, gdy wtem jakieś światło przykuło jego wzrok.
– A to co takiego? – mruknął, obserwując mały, mrugający punkcik na oceanie.
– Nie mam pojęcia, ale to na pewno nic ważnego – odparł strażnik.
Sebastian miał wrażenie, że tamten bardzo chciałby już wrócić do środka. Ale on wpatrywał się zaintrygowany w światło. Fale przelatywały jedna za drugą, a światełko to znikało, to znów pojawiało się, unosząc się na wodzie.
– Muszę zobaczyć, co to takiego, szykuj kapsułę dla mnie – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
– Ale wasza wysokość…
– To jest rozkaz, żołnierzu!
Strażnik przełknął ślinę.
– Tak… Tak jest…
Po czym odwrócił się i wszedł na mostek. Sebastian nadal patrzył na mrugające światło.
„Może to jakaś zbłąkana łódź, która potrzebuje pomocy?” – pomyślał.
W końcu wszedł na mostek, zasuwając za sobą szklane drzwi. Po chwili usłyszał jak uderza w nie potężna fala wody. Nie przeraził się, tylko ruszył przed siebie do swojej kajuty. Po drodze spotkał kilku roztrzęsionych żołnierzy.
– Wasza wysokość, mamy informację o jakimś pojeździe, który zbliża się do nas od zachodu – powiedział szybko pierwszy z nich.
– To może być statek Wielkich Rządzących – dodał drugi.
Sebastian skrzywił się.
– Nie wydaje mi się – odparł. – Chyba nie byliby tak szaleni, aby taką maleńką szalupą atakować nasz okręt wojenny.
– Ale kapitanie, musimy zachować ostrożność, to mogą być szpiedzy albo… – powiedział strażnik.
– Albo rozbitkowie, którzy potrzebują pomocy – przerwał mu Sebastian. – Czy moja kapsuła jest już gotowa?
– Tak, ale panie, chcesz wyruszać w taką pogodę…? Przecież to szaleństwo!
– Zapytałem się, czy jest gotowa, a nie co ty o tym sądzisz – uciął.
Strażnicy pospuszczali głowy.
– Tak, jest gotowa – powiedział.
– Świetnie, dobierz mi jeszcze dwóch ludzi, mają na mnie tam czekać, ja zaraz do nich dołączę.
– Ale… Tak jest – powiedział tylko strażnik.
Sebastian przeszedł do swojej kajuty, zrzucił płaszcz, marynarkę i koszulę, po czym ubrał się w kombinezon. Przewiązał się pasem, na którym miał noże, haki i jeden pistolet. Wziął dodatkową butlę z tlenem, na wypadek przygód i już miał wychodzić, gdy nagle w drzwiach stanął kapitan. Był to poważny mężczyzna o krótkiej, siwej brodzie i surowym spojrzeniu. Ubrany w biały mundur popatrzył na niego groźnie.
– Wasza wysokość, doniesiono mi, że zamierzasz sam wypłynąć kapsułą, aby zbadać ten obiekt – powiedział głosem mocnym i pewnym. – Nie wyrażam na to zgody.
– Kapitanie, źle ci doniesiono – odparł Sebastian. – Po pierwsze nie płynę sam, ale z dwoma strażnikami, a po drugie…
Stanął na wprost niego. Był wysoki i to mu pozwalało patrzeć prosto w oczy tym, którzy chcieli nad nim przejąć władzę.
– Ja tutaj wydaję rozkazy – dodał.
Kapitan zmarszczył brwi, choć wyglądał, jakby spodziewał się takiego obrotu sprawy.
– Książę, proszę – powiedział łagodniej. – Nie w taką pogodę.
– To mogą być rozbitkowie.
– Nasze radary pokazują, że to niewielki pojazd, może nawet tratwa – powiedział kapitan. – Przy takich falach na lichej tratwie nikt by nie przeżył.
– A jednak chcę się upewnić – powiedział Sebastian.
Wymijał go w drzwiach, gdy kapitan niespodziewanie chwycił go za ramię.
– Człowieku, życie ci niemiłe? – spytał. – Mało ci jeszcze wrażeń? Myślałem, że po tym, jak trafiliśmy na zaminowane wraki, które chciałeś badać pod wodą, a potem cudem cię stamtąd wyciągnęliśmy, zanim zdetonowały się bomby, będziesz już ostrożniejszy, a ty wciąż pakujesz się w jakieś niebezpieczne sytuacje.
Sebastian spojrzał na niego.
– Ja rozumiem, jesteś młody, rwie cię do przygód i w przeciwieństwie do Rosalii, na tobie nie spoczywa odpowiedzialność bycia głową królestwa, ale weźże się ogarnij. Ja nie chcę mieć na swoim sumieniu śmierci królewskiego dziecka.
Sebastian ściągnął brwi. Nie znosił, kiedy się na niego mówiło „królewskie dziecko”. Tak jakby wciąż był smarkaczem, wokół którego wszyscy dorośli muszą skakać.
– I nie będziesz miał – odparł.
Wyszedł z kajuty i udał się prosto do wewnętrznego doku. Nie zjechał windą, założył rękawice i opierając buty o poręcze, zsunął się po schodach. Ze ślizgiem wpadł do przedsionka, w którym czekało już na nich dwóch żołnierzy. Spojrzał na nich kontrolnie. To byli Asael i Hagan, najdzielniejsi ludzie, których polecił mu Gunter.
– Gotowi? – zapytał, choć dobrze znał odpowiedź.
– Oczywiście, wasza wysokość – odparli zgodnie.
– To ruszamy.
Wsiedli do czteroosobowej kapsuły. Sebastian usiadł z przodu przy sterach, obok siadł Asael, jako drugi pilot. Z tyłu czuwał Hagan z karabinem zakończonym harpunem. Był to specjalny karabin, którego używali podczas wypraw na oceanie. Znakomicie sprawdzał się pod wodą.
Sebastian zastartował maszynę, otwarły się zawory i kapsuła wpadła do basenu pod nimi. Zanurkowali. Przepłynęli basen i zatrzymali się przed zaworem. Sebastian uruchomił specjalny przycisk na panelu i zawory otworzyły się. Znaleźli się w śluzie, która miała ich wyprowadzić na otwartą wodę.
– Jeszcze tylko jeden zawór – mruknął, jedną ręką zakładając sobie pasy na ramionach.
Zawór otworzył się, a kolor wody natychmiast zmienił się z przyjemnie błękitnej, na sino granatowy. Załączył reflektory i dodał gazu. Kapsuła jak pocisk zaczęła sunąć pod falami.
– Widzę już na radarze ten obiekt – powiedział Asael, pokazując na hologramy przy panelu.
– Doskonale, przyjrzymy mu się z bliska – oparł Sebastian.
Przyspieszył. Ukryci pod powierzchnią wody, na takiej głębokości, gdzie fale nie mogły ich dosięgnąć, mogli czuć się bezpieczni. Ale dla Sebastiana słowo „bezpieczne”, było synonimem słowa „nudne”. A on nie znosił nudy.
– Dziesięć metrów od celu – oznajmił Asael.
– W takim razie wypływamy – powiedział Sebastian, pociągając stery.
Kapsuła wystrzeliła w górę.
– Pięć metrów do celu – poinformował Asael.
– Czy otwierają ogień? – zapytał Sebastian.
– Nie.
– Jakieś gwałtowne ruchy?
– Nie.
– Sygnały dźwiękowe? Ultradźwięki?
– Nic. Cisza na radarze.
Sebastian zerknął na hologram.
– Z tej odległości powinni już widzieć nasze reflektory – powiedział. – Przygotujcie się. Wypływamy.
– Dwa metry do celu – powiedział Asael, łapiąc za swój karabin.
Naraz kapsuła przebiła wodę. Sebastian dotknął dachu, a ten jak na rozkaz stał się przezroczystą szybą. W świetle reflektorów ujrzał tuż obok dryfującą na falach małą kapsułę. Wyglądała jak srebrna trumna z jednym okrągłym okienkiem.
– Co to może być? – zdziwił się. – Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. A wy?
– Nie, panie – odparł Asael.
– Może to bomba? – odezwał się Hagan z tylnego siedzenia.
– Tylko po co bombie okienko? – mruknął Sebastian.
Wtem dostrzegł jak zbliża się do nich potężna fala. Błyskawicznie złapał za dźwignie i uruchomił dwa potężne haki, które jak szczypce wysunęły się spod kadłuba kapsuły. Złapały obły przedmiot i razem z nim Sebastian zanurkował kapsułą, kolanem przestawiając wajchę steru. Zdążył w ostatniej chwili, zanim ogromna fala zmiotła dalej tajemniczy przedmiot razem z ich pojazdem. Zeszli na bezpieczny poziom, gdzie nie mogły im przeszkadzać fale.
– Trzeba będzie się temu przyjrzeć – mruknął, manewrując dźwigniami.
Szczypce przysunęły podłużną kapsułę do przezroczystego dachu. Sebastian zaczął ją obracać.
– To nie może być bomba – zawyrokował Hagan. – Konstrukcją przypomina to bardziej sarkofag albo kapsułę medyczną, w której trzyma się ciężko chorych.
– Tylko co taki sarkofag robiłby na środku oceanu? – zapytał Sebastian.
– Ma światło ostrzegawcze tuż przy tym małym okienku – powiedział Asael. – Może uda nam się przez nie zobaczyć, co jest w środku?
Sebastian za pomocą szczypiec obrócił sarkofag tak, aby okienko znalazło się tuż przed ich szybą.
– No, co tam masz…? – mruknął, przysuwając sarkofag do szyby.
Światła reflektorów padły na okienko i wtem ich oczom ukazał się zdumiewający widok. Sebastian aż otworzył usta ze zdumienia.
– Kobieta… – powiedział Asael. – To jest kobieta…
– Żywa? – zapytał Hagan. – Wygląda jak żywa…
– Nie wiem, nie przypomina to rozkładających się zwłok… – odparł Asael.
– Może to robot? – spytał Hagan.
– Widziałeś kiedyś takiego robota? – zakpił Asael.
– No… nie.
Sebastian milczał. Przed swoimi oczami miał przepiękną dziewczynę o długich, kasztanowo-rudych włosach. Oczy miała zamknięte, okolone ciemnymi brwiami, twarz owalną o regularnych rysach, nos zgrabny, usta różane, pięknie wykrojone. Wyglądała jak zaginiona księżniczka, ukrywana na dnie oceanu przez zazdrosnego ojca, albo jakaś nimfa, która swoim pięknem wabi naiwnych marynarzy w morskie otchłanie. Sebastian pomyślał, że sam chętnie dałby się zwabić, gdyby ujrzał taką piękność wyłaniającą się z wody. Patrzył na nią jak odurzony.
– Panie, co robimy? – usłyszał pytanie Asaela.
– Co robimy? – mruknął Sebastian, budząc się z zamyślenia. – Zabieramy ją ze sobą na statek. Musimy sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy… oraz poznać, kim ona jest.
Zmienił parametry na panelu i chwycił za stery.
- Wracamy – oznajmił.
-
***
Sebastian pierwszy wyskoczył z kapsuły i podszedł do sarkofagu, który wciąż był w szczypcach pojazdu. Wystawał ponad basen w doku statku. Przed dokiem zgromadził się spory tłumek, ciekawy co takiego wyłowili. Podeszli, on, Asael, Hagan oraz dwóch innych żołnierzy i chwycili sarkofag. Przenieśli go na suche miejsce, w głębi pomieszczenia. Popatrzyli wszyscy na twarz kobiety.
– Ona żyje? – zapytał kapitan, podchodząc do nich. – Czy to jest żywa osoba?
– Tego nie wiemy – odparł Sebastian.
– Wygląda jak żywa… – mruknął kapitan, przyglądając się jej twarzy.
– Co to za dziwne symbole? – zapytał jeden z żołnierzy, pokazując na obudowę sarkofagu.
Sebastian popatrzył na rząd liter i znaków.
– Nie mam pojęcia – mruknął. – Może w innym języku. Pewnie Rosalia umiałaby to przetłumaczyć.
Zaczął robić zdjęcia swoim identyfikatorem, aby mieć to na przyszłość. Tymczasem tłumek wokół nich coraz bardziej się powiększał.
– Trzeba to otworzyć, uwolnić ją – powiedział Sebastian.
– A co jeśli ona tego nie przeżyje? – podchwycił kapitan. – Może jest odżywiana za pomocą tego sarkofagu? Tak jak kapsuły odżywiały naturalsów, pamiętacie te mroczne historie…?
Wszyscy pokiwali głowami, zgadzając się. Wszyscy, z wyjątkiem Sebastiana.
– Niemożliwe – oznajmił kategorycznie. – Spójrzcie, ten sarkofag wygląda zupełnie inaczej niż kapsuły.
– Trzeba sprowadzić lekarza – stwierdził kapitan.
Odwrócił się do swoich ludzi, a ci szybko pobiegli, aby zwołać medyków. Sebastian zaczął oglądać dookoła sarkofag, zastanawiając się jak się go otwiera.
– Może tu? – zapytał Asael, pokazując z boku na wgłębienie.
Sebastian wsadził tam rękę i wyczuł jakąś zapadkę. Nacisnął. Sarkofag zadrgał, ale nie otworzył się. Spróbował jeszcze raz, z całych sił. Miał wrażenie, że lekko się poruszył.
– Tu jest drugi otwór – powiedział Hagan, pokazując na drugi bok.
– Złap za uchwyt i pociągnij razem ze mną – poinstruował Sebastian. – Na mój znak, już!
Pociągnęli i sarkofag drgnął znacznie.
– Jeszcze raz, mocniej! – zawołał Sebastian.
Dwóch innych jego żołnierzy pomogło im i we czterech szarpnęli za uchwyty. Pokrywa sarkofagu poruszyła się.
– Jeszcze raz!
Szarpnęli ponownie. Sebastian poczuł, że coś odskakuje. Klapa nagle syknęła i przesunęła się bardzo lekko, tak jakby zwolnił ją jakiś mechanizm, odsłaniając oszałamiającą zawartość. Nachylił się pierwszy i… zaniemówił.
– Och… – wyrwało się naraz z kilkudziesięciu męskich piersi.
Przepiękna kobieta o długich włosach była zupełnie naga. Oprócz pasów, którymi była przypięta do sarkofagu, nie miała na sobie żadnego ubrania. Jedynym jej okryciem były jej długie włosy, które sięgały jej do bioder. Dłonie miała złożone na łonie, osłaniając je, a do ramion podczepiono jej cienkie, przezroczyste rurki. Żyła, widział wyraźnie jak oddycha. Przy niej, we wgłębieniu sarkofagu, w ciasnym woreczku, miała podawany jakiś płynny środek dożylny.
Sebastian pospiesznie zdjął z siebie górę od kombinezonu i okrył nim kobietę.
– Ona żyje… – powiedział. – Ona żyje, tylko jest nieprzytomna.
Dotknął jej policzka. Był chłodny, ale miękki.
– Słyszysz mnie? – zapytał. – Obudź się…
Ale ona leżała nieruchomo.
– Kto to może być? – zdziwił się kapitan.
Sebastian tylko pokręcił głową.
– Może to jakiś rozbitek…? – spytał Asael.
– Może ona jest ofiarą jakichś eksperymentów medycznych? – podchwycił Hagan.
Kapitan przyklęknął obok Sebastiana i popatrzył na kobietę.
– Może ona jest od Wielkich Rządzących?
– Nie, niemożliwe… – odparł Sebastian. – Po co mieliby nam przysyłać nagą kobietę w kapsule? W dodatku nieprzytomną.
Kapitan wzruszył ramionami.
– Kimkolwiek jest, trzeba jej udzielić pomocy – stwierdził Sebastian, prostując się. – To nasz chrześcijański obowiązek.
Kapitan stanął obok niego.
– Wasza wysokość, wybacz mi, że… – zaczął. – Że miałem inne zdanie, co do twojej wyprawy.
Sebastian spojrzał na niego.
– Rozumiem i przyjmuję to – odparł wyrozumiale. – Ale już nie ma sensu tego wspominać. Ważne, że ją w porę uratowaliśmy.
– Jestem już! – zawołał ktoś, przeciskając się przez tłum. – Jestem, wasza wysokość!
To był ich lekarz pokładowy, doktor Edan, energiczny mężczyzna w średnim wieku.
– Mamy jakiegoś rozbitka? – zapytał stając przy nim.
– Tak, ją – odparł Sebastian, pokazując na kobietę.
Lekarz spojrzał na nią i uniósł brwi.
– A niech mnie… – mruknął tylko.
Uklęknął przy niej, wyciągnął swoje sprzęty medyczne i zaczął ją badać.
– Bardzo słabe ciśnienie, ledwie wyczuwam tętno, jest w stanie śpiączki – mruknął, mierząc po kolei wszystkie parametry.
Odchylił nieco kombinezon Sebastiana, którym była przykryta.
– Ach, no tak – stwierdził, jakby się tego domyślał. – I pewnie jest wyziębiona. Ale nie wygląda na odwodnioną. Ktoś zadbał, aby miała dostarczaną kroplówkę…
Wyprostował się.
– Trzeba ją stąd zabrać – oznajmił.
– Ja ją wezmę – powiedział Sebastian, schylając się, żeby odpiąć zabezpieczające ją pasy.
– Nie, proszę jej nie odpinać – zaprotestował gwałtownie doktor Edan. – Nie wiemy, w jakiej ona jest kondycji. Najlepiej będzie ją przenieść razem z tą kapsułą.
– Oczywiście, chodźcie – Sebastian powiedział do swoich żołnierzy.
Asael, Hagan i jeszcze dwóch jego ludzi chwyciło za sarkofag i unieśli go razem. Wyszli z przedsionka i weszli do windy. Wjechali na górny pokład, a tam doktor Edan pokierował ich do swojego gabinetu. Statkiem nadal kołysało, dlatego musieli iść ostrożnie, a czasem zatrzymywać się, aby nie zachwiało nimi i nie wywrócili się razem z kapsułą. Za nimi szło kilkunastu gapiów, ale gdy zbliżyli się do drzwi gabinetu, doktor przegonił ich.
– Idźcie stąd, to nie jest żadne widowisko.
Sebastian i jego ludzie weszli do środka, a doktor zamknął za nimi drzwi.
– Połóżcie tę kapsułę tutaj, na ziemi – polecił, a oni zrobili jak kazał.
– Czy teraz ją odpiąć? – zapytał Sebastian, klękając przy nieprzytomnej dziewczynie.
– Tak, ale ostrożnie – powiedział doktor Edan. – Ja przygotuję sprzęty na wypadek zatrzymania akcji serca, spadku ciśnienia, albo gdyby pacjentka zechciała się obudzić.
Sebastian odpiął pasy, uwalniając jej ramiona, brzuch, a potem nogi. Przyglądał jej się mimowolnie, nic nie mógł na to poradzić. Dziewczyna była szczupła, o zgrabnych kształtach, a jej skóra miała odcień kości słoniowej. Nie widział jeszcze tak pięknej kobiety.
Doktor uklęknął przy nim i zaczął podpinać dziewczynę do igieł.
– Teraz pomóżcie mi, trzeba ją przetransportować na łóżko – polecił.
Sebastian pierwszy chwycił dziewczynę w pół i uniósł ją w ramionach. Czuł jak miękkie jest jej ciało, jakie delikatne i gładkie. Położył ją na łóżku, a doktor okrył ją do piersi narzutą. Uwolnił spod niej tylko jej ramiona, aby móc ją podpiąć do rurek, a następnie znów zaczął ją badać. Sebastian stał obok i patrzył na nią. Jego ludzie czekali pod drzwiami, spoglądając zaciekawieni.
– Czy ona się obudzi? – zapytał lekarza.
– Och, niewykluczone – odparł doktor Edan. – Aczkolwiek nadal nie rozumiem, po co ktoś miałby wprowadzać ją w stan śpiączki, a następnie odżywiać dożylnie, zapakować do kapsuły i puścić na środek Oceanu Wielkiego.
– Może ktoś chciał się jej pozbyć? – odezwał się Asael.
– Jak ktoś mógłby chcieć się pozbyć takiej piękności…? – mruknął Sebastian, przyglądając się kobiecie.
Doktor Edan uśmiechnął się lekko.
– Czasem piękność może zmylić… – powiedział.
Sebastian pokręcił głową.
– Nie taka…
Czuł, że doktor na niego patrzy, ale nie spojrzał na niego. Wzrok miał utkwiony w dziewczynie.
– Może ona skądś uciekła? – powiedział naraz.
– I sama podpięłaby się do kroplówki? Nie wydaje mi się – odparł doktor.
– Może chciała uciec, ale jej się to nie udało i ktoś ją tu wpakował? – dodał.
– I uciekałaby nago? – spytał doktor.
Sebastian wzruszył ramionami.
– Może akurat nie miała niczego pod ręką… – mruknął.
Doktor pokręcił głową.
– Nie sądzę – stwierdził.
Wziął jeszcze jedno urządzenie, odchylił nieco narzutę, ale tak, aby jej nie obnażać i posłuchał jej oddechu.
– Wygląda na to, że wszystko w normie – stwierdził, odkładając urządzenie.
Przykrył znów dziewczynę aż po szyję i przez chwilę wszyscy patrzyli na nią bez słowa.
– Może to syrena? – wypalił nagle Hagan.
Reszta mężczyzn zaśmiała się cicho, ale Sebastian nie śmiał się. Patrzył w skupieniu na bladą twarz pięknej kobiety.
– Może…
***
Strzała poleciała prosto do celu, wbijając się w okrągłą tablicę.
– A teraz? – spytała.
Benigna podeszła do niej i sprawdziła na tarczy.
– Dobrze, lepiej, ale… – powiedziała.
– Ale co? – zapytała.
– Nadal ręka za bardzo ci drży i strzała leci na bok, widzisz? – powiedziała, pokazując na linie na tarczy. – Musisz się bardziej skupić, opanować emocje.
Berenika westchnęła.
– Mamo, ale jak ja mam opanować emocje, kiedy turniej jest już za trzy dni! – wybuchła.
Benigna spojrzała na nią krótko.
– Właśnie o to mi chodzi, musisz opanować emocje.
– Ale ja nie jestem w stanie opanować emocji!
Rzuciła łuk o ziemię i usiadła na trawie.
– Tam będą sami najlepsi strzelcy, nie mogę przy nich wyjść na głupka.
Benigna usiadła obok niej na trawie.
– Kto ci powiedział, że wyjdziesz na głupka?
Berenika wzruszyła ramionami. Zaczęła skubać palcami trawę. Patrzyła na swoje skórzane buty, wiązane do połowy łydek, okalające ciasno jej stopy. To były najlepsze buty do biegania, strzelania i jazdy konnej, a także wędrówek po lesie. Zdarła takich chyba dziesięć par. Ojciec dbał, aby mieli wszystkie sprzęty z najlepszego gatunku i kupował jej i jej siostrom zawsze te robione specjalnie na miarę od jednego szewca z samego centrum, który zaopatrywał w buty całą rodzinę królewską.
– Posłuchaj mnie uważnie – zaczęła matka. – Ty masz się skupić tylko na tym, aby trafić do celu, tylko to cię interesuje.
Ujęła jej brodę swoją dłonią i przesunęła jej głowę w stronę tarczy.
– Nie interesują cię tłumy, ani zaproszeni goście, ani wszyscy sławni strzelcy, ciebie interesuje tylko twój cel, ta tarcza, do której masz strzelić.
Mówiła spokojnie, ale i stanowczo. Berenika słuchała jej, patrząc jej w oczy.
– Ale mamo, wszyscy będą wiedzieć, że ja jestem córką tego Guntera i tej Benigny – powiedziała. – Będą się spodziewać, że poszłam w ślady swoich sławnych rodziców i jestem tak samo wybitna jak oni…
– Nie robisz tego, aby komuś zaimponować, ani aby odnieść sukces, ale aby samemu się sprawdzić – mówiła dalej. – Masz dopiero osiemnaście lat i to twój pierwszy konkurs, nic się nie stanie, jeśli nie pójdzie ci najlepiej.
Berenika znów westchnęła.
– Poza tym nie przejmuj się, że ktokolwiek będzie na ciebie zwracał uwagę, mogę się założyć, że Sebastian i tak przyćmi wszystkie dzieci sławnych rodziców – dodała z uśmiechem. – W końcu to on będzie główną gwiazdą turnieju.
Berenika spuściła głowę na wzmiankę o nim.
– Ach… Sebastian… – mruknęła. – No tak…
Benigna uniosła brwi.
– Co się stało, skarbie?
Wzruszyła ramionami.
– Nic… – burknęła.
– Przecież lubisz Sebastiana, prawda? – zagadnęła. – Pamiętasz, jak przyjeżdżał do nas do stadniny i bawiliście się razem jako dzieci…?
Berenika wstała pospiesznie.
– Tak, pamiętam… Ale to było dawno.
Benigna wstała i podniosła z ziemi jej łuk.
– A teraz…? – zapytała.
Ona nie odpowiedziała.
– Pokłóciliście się?
– Nie, tylko… No wiesz… On teraz ciągle gdzieś wyjeżdża, jest taki zabiegany i…
– I już nie ma czasu dla starych przyjaciół? – podpytała Benigna.
Berenika udawała, że nic ją to nie obchodzi, ale to stwierdzenie bardzo ją zabolało. To była prawda. Odkąd Sebastian skończył osiemnaście lat, a więc trzy lata temu, widziała go tylko dwa razy. Raz podczas jego urodzin, kiedy zostali zaproszeni do pałacu całą rodziną i drugi raz podczas ślubu Rosalii i Reinara na jesieni. Pamiętała, jak bardzo chciała, aby ją wtedy poprosił do tańca, ale on cały czas przesiadywał tylko ze swoimi kolegami i wygłupiali się w zbrojowni, goniąc pijanych gości z lancą w dłoni i w pełnym stroju rycerskim z dawnych epok. Gaspar był wściekły, ale ponieważ było to wesele jego córki, obrócił to wszystko w żart. Od tamtej pory Berenika nie miała z nim kontaktu.
Poczuła, że matka obejmuje ją ramieniem.
– Co jest, maleńka? Smutno ci…? – zapytała ją delikatnie.
– Trochę… – bąknęła.
Czuła, jak pod wpływem dotyku matki, zaczyna mięknąć. Był jeszcze inny powód, dla którego chodziła smutna, ale do tego nie przyznawała się nikomu, ani rodzicom, ani Sebastianowi, ani nawet sobie samej. Tylko na dnie jej serca tliło się pragnienie, którego nikt nie potrafił zrozumieć, ani odkryć.
– Wiesz, ludzie się zmieniają – powiedziała matka – Czasem ktoś, kogo mieliśmy za przyjaciela, z biegiem lat przestaje nim być. Kiedy się dorasta, ludzkie drogi często się rozchodzą, rozjeżdżają w różne strony. Rzadko jest tak, że przyjaciele z dzieciństwa zostają z nami na całe życie. Choć, kiedy już tak się staje, są prawdziwymi skarbami.
Berenika uśmiechnęła się smutno.
– No dobra, wracamy do ćwiczeń – oznajmiła dziarsko Benigna. – Spróbuj jeszcze raz.
Berenika westchnęła i wyciągnęła z kołczanu kolejną strzałę. Przyłożyła do łuku. Był to profesjonalny łuk, jakim się strzelało na zawodach.
– A teraz skup się, dla ciebie istnieje tylko ta tarcza, nic innego ani nikt inny.
Zmrużyła jedno oko.
– Weź głęboki oddech i strzel, kiedy będziesz czuła, że strzała sama pcha ci się do lotu.
Berenika skupiła się w sobie.
– Pamiętaj, jesteś tylko ty i ta tarcza, ty i ona, tylko ty i ona…
Wypuściła strzałę, a ta przebiła tarczę. Benigna podniosła głowę.
– A niech mnie…
Podeszła do tarczy i sprawdziła.
– W dziesiątkę! – zawołała.
Berenika drgnęła.
– Naprawdę? – zdziwiła się.
– Tak! – odparła ze śmiechem matka. – Widzisz, masz to w sobie, potrafisz tak strzelać. Musisz się tylko skupić.
Podeszła do niej i pogłaskała ją po głowie.
– Zrób tak samo na mistrzostwach, a będzie dobrze.
Berenika uśmiechnęła się i popatrzyła jeszcze raz na tarczę. Po raz pierwszy odkąd dowiedziała się o mistrzostwach, poczuła przypływ nadziei. Chciała wygrać, albo chociaż zająć wysokie miejsce, aby wreszcie…
Aby wreszcie on ją zauważył.
– Postaram się.ROZDZIAŁ II
– Czy ona kiedyś się obudzi? – zapytał Sebastian.
Doktor Edan w ciszy mierzył puls leżącej dziewczynie.
– Kiedyś na pewno, ale kiedy, ciężko to stwierdzić.
– Już dwa dni tak leży… – zauważył.
– Nie mogę jej na razie podawać leków na wybudzanie, trzeba ją dokładniej zbadać. Wiesz, nie wiadomo jak długo ona przebywała w tej kapsule – powiedział. – Co prawda była odżywiana kroplówką, ale muszę przyznać, że skład tej mieszaniny jest dość, hm… specyficzny.
– Dlaczego?
– Mam wrażenie, że czymś podrasowano tę miksturę. Niestety nie mogę sprawdzić dokładnie wszystkich składników, nie mam tutaj laboratorium, ale dziś wieczorem będziemy już w Oczach i wówczas będę mógł wziąć próbki i sprawdzić u siebie w gabinecie.
Sebastian przeciągnął się na krześle. Siedział obok łóżka, na którym leżała tajemnicza dziewczyna, którą wyłowili z oceanu.
– No tak, dziś już wracamy… – powiedział z żalem.
Doktor spojrzał na niego z uśmiechem.
– Co jest, książę? Nie cieszysz się, że wracasz do domu? – zapytał z rozbawieniem.
Sebastian wstał i zaczął przechadzać się po niewielkim pomieszczeniu. Znajdowali się na pierwszym pokładzie. Popatrzył przez okrągłe okienka na spokojną wodę. Po niedawnym sztormie nie pozostał już najmniejszy ślad. Woda lśniła jak lazur, a bezchmurne niebo wyglądało jak wypolerowany turkus. Zatrzymał się przed jednym z okienek i przymknął oczy, pozwalając słońcu ogrzewać swoją twarz.
– Oczywiście, że nie – mruknął po chwili milczenia. – Wolałbym dalej żeglować i odkrywać nowe rejony. Czuję, jak duszę się w tym pałacu. To nie jest miejsce dla mnie.
– Ech, młodzi – powiedział doktor. – Kiedy to ja miałem takie myśli o przygodach? Chyba jakieś dwadzieścia lat temu…
Sebastian uśmiechnął się.
– A właśnie, co do przygód, a co z turniejem strzeleckim? – zagadnął. – Nie będziesz brał w nim udziału?
– Ach, tak, turniej… – przypomniał sobie. – Tak, owszem.
Zaczął przechadzać się po gabinecie. Od czasu do czasu zerkał na dziewczynę.
– Szkoda, że ona jeszcze się nie obudziła – powiedział, zmieniając temat. – Jestem ciekaw, skąd się wzięła na środku oceanu.
Usiadł znów na krześle i popatrzył w jej twarz.
– I kim ona jest? Może to jakaś zaginiona księżniczka z odległego królestwa?
Doktor parsknął śmiechem.
– Książę, naczytałeś się za dużo baśni, teraz już nie ma zaginionych królestw…
– To co z tego? Może właśnie jedno takie uda mi się odkryć? – powiedział. – Może właśnie ja będę wielkim odkrywcą zaginionego królestwa…?
Doktor tylko uśmiechnął się pobłażliwie. Sebastian spojrzał znów przez okno.
– Ale zanim stanę się wielkim odkrywcą, muszę najpierw trochę popływać…
– Teraz…?
Sebastian zerwał się z krzesła.
– Czemu nie? – odparł zawadiacko.
– Ależ książę…
Ale on już wyszedł z jego gabinetu. Udał się na taras widokowy. Kręciło się tam kilku żołnierzy. Płynęli okrętem wojskowym, więc nie było tutaj plażowiczów. Odbywali regularne rejsy wzdłuż granicy Morza Królewskiego, aż do Oceanu Wielkiego na otwarte wody. Tam mogli się natknąć na każdego, nawet na uzbrojone po zęby okręty Wielkich Rządzących. Sebastianowi marzył się kiedyś samotny rejs po Oceanie Wielkim, tylko on i woda, która jako jedyna go rozumiała. Chciał, tak jak kiedyś jego ojciec, samotnie wypłynąć na szerokie wody, zdany tylko na siebie.
Zdjął buty, kombinezon i w samej bieliźnie wspiął się na barierkę. Zdziwieni żołnierze przystanęli, spoglądając na niego.
– Panie, co ty chcesz…? – zaczęli, ale on tylko im pomachał i zaraz skoczył prosto do wody.
Ich przerażone krzyki natychmiast stłumił huk wody. Sebastian zanurzył się cały, czując przyjemny, orzeźwiający chłód wody. Wypłynął niespiesznie, kładąc się plecami na wodzie i podziwiając słońce w pełni blasku południa.
– Wasza książęca mość, co ty robisz?! – z góry zawołali na niego strażnicy.
Sebastian tylko się zaśmiał.
– Odpoczywam, nie widać? – zawołał do nich.
– Ależ…! Prąd cię odepchnie od okrętu i się zgubisz! Zaraz stracimy cię z oczu! Zatrzymać statek! Zatrzymać…! – słyszał ich paniczne krzyki.
Zanurkował, aby tego dłużej nie słuchać. Schodził coraz niżej, obserwując kolorowe ryby, pływające wokół niego. Tutaj wszystko było takie ciche i spokojne, a jednocześnie nowe, nieznane i ekscytujące. Wcale nie miał ochoty wracać do pałacu. Tutaj był jego dom.
Wypłynął, aby nabrać powietrza. Zobaczył jak żołnierze rzucają mu koło ratunkowe. Popatrzył na nich krzywo.
– Pływam od trzeciego roku życia, darujcie sobie – zawołał, odpychając od siebie koło.
– Ależ wasza książęca mość, proszę wracać! Statek zaraz ci ucieknie!
Sebastian popatrzył na okręt. Chciał, aby mu uciekł.
Odwrócił się i popłynął w przeciwnym kierunku.
– Wracaj! Wracaj tu…! – słyszał ich nawoływania w oddali.
Płynął tak długo, aż się zmęczył. Wiedział, że nie może odpłynąć za daleko, ale w głębi serca paliło go pragnienie ucieczki, odkrycia czegoś nowego i fascynującego.
Dopiero po godzinie zaczął wracać. Zobaczył okręt na horyzoncie. Stał, czekając, aż on wróci. Bez pośpiechu zbliżył się do kadłuba. Znów zleciało w jego stronę koło ratunkowe, ale on wdrapał się boso po łańcuchu od kotwicy, a potem wślizgnął się przez uchylone okno i wylądował w kuchni na stole do obierania ziemniaków. Usłyszał krzyk kucharza, kiedy zobaczył przed sobą półnagiego mężczyznę, wskakującego mu przez okno do środka. Sebastian tylko się roześmiał i wybiegł stamtąd na górny pokład. Znalazł swoje ubranie leżące na deskach przy barierce i ubrał się szybko.
– Czy teraz możemy już ruszać? – usłyszał za swoimi plecami ostry głos.
Obejrzał się i zobaczył srogą twarz kapitana.
– Ależ oczywiście, przecież nie kazałem wam robić postoju – odparł bez mrugnięcia powieką.
– Książę, na litość Boską, to było bardzo nieodpowiedzialne i…
– Tak, wiem, wiem… – mruknął, machając ręką. – Następnym razem postaram się wypłynąć tak daleko, abyście mnie nie znaleźli.
Kapitan ściągnął brwi. Widział po jego minie, że był wściekły, ale nie mógł za wiele zrobić.
– Nie omieszkam wspomnieć o tym twoim rodzicom – powiedział.
Sebastian wywrócił oczami.
– O nie, znowu czeka mnie lanie…
– Przez ten wybryk spóźnimy się na wieczorną kolację powitalną w pałacu – oznajmił.
– Strasznie mi z tego powodu wszystko jedno – odparł nonszalancko.
Kapitan nic już nie powiedział, tylko zmierzył go spojrzeniem, a potem odwrócił się i poszedł na mostek. Po chwili rozległ się gwizd syreny i okręt ruszył. Sebastian stanął przy barierce i patrzył w wodę. Szaleńcze pragnienie ucieczki nie zniknęło, tylko trochę przygasło, nieco ukołysał je szum wody i gwizd wiatru. Czekał, obserwując horyzont w dali, a z każdą kolejną godziną czuł coraz bardziej przytłaczające poczucie pustki i smutek.
Nadszedł wieczór i pojawiły się pierwsze gwiazdy na niebie. Sebastian patrzył w nie, rozpoznając większość konstelacji. Nauczył go tego ojciec. Potem spojrzał znów w dal. Dostrzegł pierwsze światła wyłaniającego się miasta. Spuścił głowę. Wiedział, że musi przebrać się teraz w eleganckie, książęce stroje i przybrać na twarz uśmiech, aby wszystkich zadowolić. Obejrzał się jeszcze raz na ciemniejące niebo za nim. Ocean łączył się tam z wodą i razem stanowiły nieprzeniknioną jedność. Bardzo chciał ukryć się w tej głębokiej ciemności.
W pewnej chwili usłyszał kroki. Obrócił się i zobaczył swojego żołnierza, Asaela.
– Za pół godziny będziemy na miejscu – powiedział.
Sebastian tylko pokiwał głową.
– A ta dziewczyna? Obudziła się? – zapytał.
– Nie, panie – odparł Asael.
– Hm… – mruknął. – Zabierzemy ją ze sobą do pałacu, tam jest najlepszy sprzęt medyczny i najlepsze warunki. Przekaż doktorowi Edanowi, żeby się spakował. Zostanie z nami tak długo, jak to będzie potrzebne.
– Oczywiście – odparł żołnierz i odszedł.
Kiedy zniknął, Sebastian obrócił się, aby ruszyć do swojej kajuty, ale obejrzał się jeszcze raz na ocean. Westchnął ciężko, tak jakby miał uwieszony u szyi głaz, który nie pozwalał mu oddychać i poszedł do siebie.
***
Przewracał widelcem pojedynczy groszek po talerzu, przesuwając go od jednej krawędzi do drugiej. Dyskusja przy stole dotyczyła teraz nowych planów na zbudowanie morskiej strażnicy na Wschodnim Zakątku, tuż przy ujściu do Oceanu Wielkiego. Sebastian słuchał tego jednym uchem. Czas dłużył mu się niemiłosiernie, ale siedział cierpliwie wiedząc, że nie może odejść od stołu, aż kolacja się nie skończy.
Rodzicie nie powiedzieli ani słowa na ich spóźnienie. Zobaczył tylko spojrzenie swojego ojca i wiedział, że czeka go rozmowa.
– To będzie poważna inwestycja – Gaspar powiedział na koniec długiego wywodu. – Musimy przygotować się na sporo wydatków.
– Ale może to być także duża szansa – odezwał się Reinar. – W ten sposób będzie można lepiej patrolować te okolice.
Siedzieli przy stole razem z Rosalią, Reinarem, kapitanem i paroma doradcami. Sebastian przyglądał się jak od czasu do czasu Reinar przytrzymywał dłoń Rosalii w swojej i spoglądał na nią z uśmiechem. Ona za każdym razem rozpromieniała się, kiedy tylko widziała to spojrzenie.
Nie myślał, że kiedykolwiek on sam będzie pragnął takiego związku, ale odkąd odnalazł tę tajemniczą dziewczynę, przyłapywał się na tym, że zaczyna o niej myśleć właśnie w ten sposób. Od razu, gdy tylko przybyli na ląd, rozkazał umieścić ją w skrzydle szpitalnym i otoczyć nieustanną opieką. Miał gorącą nadzieję, że w końcu zobaczy jak ona otwiera oczy, spogląda na niego i uśmiecha się w taki sposób, w jaki Rosalia właśnie uśmiechała się do Reinara…
– Sebastian, mam wrażenie, że albo podmienili cię tam na tym statku, albo się rozchorowałeś – usłyszał głos matki, który wytrącił go z rozmyślań.
Podniósł głowę i odszukał ją wzrokiem. Elena siedziała nieopodal i uśmiechała się do niego serdecznie.
– Co ci jest, dziecko? Kolacja ma się ku końcowi, a ty jeszcze ani razu nie otworzyłeś ust, żeby opowiedzieć nam o swoich przygodach. Nic ciekawego nie wydarzyło się na oceanie?
– Cóż, było parę ciekawych rzeczy… – bąknął.
Poczuł na sobie pytające spojrzenie kapitana.
– Ależ… wasza książęca mość, nie mówiłeś jeszcze królowej i królowi co znalazłeś dryfującego na falach?
– A co znalazłeś? – zapytała szybko Rosalia, ożywiając się.
Sebastian poruszył się na krześle. Zdał sobie sprawę, że wcale nie chce o tym mówić, że chce ten sekret zachować tylko dla siebie, ale nie dało się już tego dłużej ukrywać. Rodzice patrzyli na niego wyczekująco.
– Znalazłem kobietę zamkniętą w metalowym sarkofagu – powiedział.
– Och! – wykrzyknęła Rosalia, podekscytowana. – Znalazłeś mumię?!
Sebastian skrzywił się.
– Nie mumię, ona żyje.
– Żyje? – zdumiała się Elena. – Znalazłeś żywą osobę zamkniętą w sarkofagu?
– Tak, ona…
– Kim ona jest? – zapytał szybko Gaspar. – Wiesz, skąd się tam wzięła?
Sebastian spojrzał na ojca zaskoczony. Wyglądał na tak samo przejętego jak Rosalia.
– Nie, nie mam pojęcia, ona…
– Czy mówiła coś? – spytał znów ojciec.
– Nie, ona jest nieprzytomna, w śpiączce – powiedział, prostując się na krześle. – Była zupełnie naga, przypięta pasami do kapsuły, a do żył miała wpuszczoną kroplówkę.
Wszyscy popatrzyli na niego zdziwieni.
– Co ty powiesz… – mruknął ojciec, najwyraźniej zaintrygowany. – Jak ona wygląda?
– Jest… – zawahał się. – Zresztą możecie ją sami zobaczyć, jest w skrzydle szpitalnym, Kazałem ją tam umieścić i odesłałem tam doktora Edana, aby miał na nią oko.
– Sebastian, odesłałeś obcą osobę znalezioną na oceanie do naszego pałacowego szpitala? – powiedziała matka.
Wyczuł twardą nutę w jej głosie.
– Tak, a co miałem zrobić innego? W końcu to tu mamy najlepsze warunki, aby się nią zająć.
– Synu, ale ona może być, no wiesz… Kimś niebezpiecznym – dodała znacząco.
– Raczej kimś potrzebującym pomocy – odparł. – Chcecie, to sami ją obejrzyjcie. Jest na drugim piętrze w osobnej sali. Tej z wysokimi oknami.
– A co to była za kapsuła, w której się znajdowała? – spytała Rosalia.
– Była taka… – zaczął, zastanawiając się jak ją opisać. – Nieważne, została się na statku, każę ci ją przynieść do gabinetu, żebyś ją sobie obejrzała – powiedział. – Ma na obudowie napisy w obcym języku, jakieś symbole… Myślę, że to cię zaciekawi.
Rosalia zamrugała szybko.
– Ooo, wspaniale!
– A czy ta dziewczyna miała jakiś identyfikator? – zapytał Reinar. – Jakieś oznaczenie?
– Nic z tych rzeczy, żadnych śladów, tylko te po igłach w jej ramionach od podania kroplówki.
Zapadło milczenie.
– Ale skąd ona mogła się tam wziąć…? – spytała Elena.
Spojrzała na Gaspara, ale ten wyglądał na bardzo poruszonego.
– Pokaż mi ją – odezwał się naraz.
Sebastian wstał od stołu.
– A zatem chodźmy – powiedział.
Ojciec wstał, a za nim podnieśli się wszyscy, którzy z nimi jedli.
– Dziękuję wam za tę wspólną kolację – powiedział król. – Rozmowę o morskiej strażnicy dokończymy jutro, prawda panie ministrze? – dodał, odwracając się do jednego z urzędników, którzy im towarzyszyli.
– Oczywiście, wasza wysokość – odparł mężczyzna, kłaniając się nisko.
– Życzę wszystkim dobrej nocy, ja tymczasem przepraszam was, ale pójdę obejrzeć co takiego znalazł tym razem mój syn – powiedział.
Ministrowie wraz z kapitanem skłonili mu się uprzejmie i Sebastian wraz z ojcem wyszli na korytarz. Szli jakiś czas w milczeniu.
– Kapitan wspominał mi o twoich wybrykach – mruknął Gaspar, kiedy minęli straże przed wejściem do ich skrzydła.
Sebastian milczał, czekając co dalej powie.
– I o tym, że to przez ciebie się spóźnili… – dodał.
– Chciałem tylko trochę popływać – odparł.
Ojciec spojrzał na niego krótko. Sebastian westchnął.
– Przepraszam, następnym razem będę o czasie.
Gaspar zatrzymał się naraz. Sebastian stanął na wprost niego. Już dawno oduczył się patrzenia na swojego ojca z dołu, z pozycji dzieciaka. Teraz byli niemal tego samego wzrostu, choć ojciec nadal wydawał mu się znacznie większy, zwłaszcza kiedy patrzył na niego tak przenikliwie, jakby chciał sprawdzić, jakie myśli kołaczą mu się po głowie.
– Synu, posłuchaj mnie – Gaspar odezwał się nagle bardzo poważnie. – Ja w twoim wieku pewnie zrobiłbym to samo.
Sebastiana uniósł brwi.
– Więc dlaczego…?
– Ale ja w twoim wieku mieszkałem w osadzie zbudowanej z tratw na środku oceanu, gdzie każdy musiał pracować i dbać o innych – dokończył. – I gdybym na okrągło pozwalał sobie na takie wyprawy i myślał tylko o sobie i swoich przyjemnościach, nie mielibyśmy co jeść, bo byłem jednym z najlepszych nurków. Nie mielibyśmy też drewna, żeby zbudować domy, ani czym grzać w paleniskach.
– No tak, ale…
– Czasem sobie myślałem, dlaczego jest mi tak ciężko? Ojca straciłem jak byłem w twoim wieku, matki nie miałem od małego, byłem sam, razem ze starszym bratem, który był dla mnie bardziej jak wódz niż przyjaciel. Ale teraz, kiedy patrzę na ciebie, rozumiem już, po co było to wszystko – mówił dalej. – To właśnie te ciężkie warunki ukształtowały mój charakter. A ty…
Gaspar westchnął.
– I za to też obwiniam siebie…
Sebastian spoważniał.
– Za co? – zapytał zdziwiony.
– Zapewniliśmy wam z mamą najlepsze warunki, mieliście wszystko od maleńkości, najlepsze szkoły, najlepszych nauczycieli, mogliście rozwijać wasze pasje, spełniać marzenia. I owszem, nie mogę narzekać, wyrośliście na porządnych ludzi, ale Sebastian…
Urwał.
– Ty nie masz już dziesięciu lat. Ile jeszcze chcesz się tak wygłupiać? Do trzydziestki? A potem co? Masz już dwadzieścia jeden lat, jesteś dorosłym mężczyzną, a czasem mam wrażenie, że wciąż zachowujesz się jak smarkacz.
Zatkało go. Ojciec jeszcze nigdy tak z nim nie rozmawiał.
– Niczego ci nie brakuje, niczego, oprócz odpowiedzialności – powiedział ojciec. – Dlatego postanowiliśmy razem, ja i mama, że nie możemy tego dłużej tolerować.
Sebastian cofnął się o krok.
– Co wy chcecie zrobić? – spytał, kompletnie zbity z tropu.
– Skoro nie skutkują nasze prośby i rozmowy, przejdziemy do czynów – powiedział Gaspar, a głos nagle mu się zmienił, stał się twardy i niewzruszony. – Zostaniesz wysłany na południową granicę, w góry, do oddziału Mikaela i razem z nim i jego ludźmi będziesz patrolował granicę królestwa.
– Co takiego? – Sebastian zawołał oburzony. – W góry? Dlaczego nie na wschód, do morza? Przecież w górach cały czas jest śnieg…
Ojciec popatrzył na niego surowo.
– A nie mogę zostać w Oczach?