Sebastian. Część II. Uniwersum Oczy Królowej VII - ebook
Sebastian. Część II. Uniwersum Oczy Królowej VII - ebook
Książę Sebastian, tak jak to obiecał, wyjechał na rok na zimowe południe, aby razem z drużyną Mikaela bronić granic królestwa. Zaprzyjaźnił się tam z najstarszym synem dowódcy, Adalbertem. Stali się nierozłącznymi kompanami w boju. Sebastian robi wszystko, aby zapomnieć o tym, co wydarzyło się w pałacu, ale traumatyczne wydarzenia jakich doświadczył, odcisnęły bolesne piętno na jego psychice. Pcha się w najcięższe rejony walk, nie zważając na ryzyko. Gdy czas służby zbliża się do końca rodzice proszą go, aby wrócił do domu, a on z niechęcią na to przystaje. Kiedy w końcu zjawia się w pałacu wydaje się, że wszystko wróciło do normy i będzie tak jak dawniej. Ale on stał się już kimś innym. „Sebastian. Część II” to siódma część “UNIWERSUM Oczy Królowej”, rozgrywająca się w futurystycznym świecie znanym już czytelnikom z sagi “Oczy Królowej”.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397467279 |
| Rozmiar pliku: | 556 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jechał szybko, żeby się rozgrzać. Zimny wiatr wyciskał mu łzy z oczu. Tu, gdzie zjeżdżał, było bardzo stromo. Musiał kluczyć pomiędzy zamarzniętymi grudami ziemi, żeby nie uderzyć o nie nartami.
W dość krótkim czasie nauczył się jeździć, mimo że nigdy jako dziecko nie miał nart na nogach. Szusowanie po zaśnieżonych górach nie ekscytowało go tak bardzo jak pływanie, ale miało też swój urok. Jedynie do niskich temperatur nie mógł się przyzwyczaić, mimo że na południu spędził już ponad pół roku. Ale najzimniejsze dni miały dopiero nadejść.
Tak jak wszyscy mężczyźni mieszkający w południowo-wschodniej strażnicy numer pięć zapuścił brodę, która chroniła go przed zimnem. Włosy przestał obcinać po miesiącu. Stały się jego dodatkowym ociepleniem.
Kiedy zaczął swoje pierwsze dyżury, szybko zdał sobie sprawę, że będzie musiał ostro popracować nad swoją kondycją, jeśli chce dorównać innym strażnikom granicznym. Mikael i jego ludzie byli twardzi i bezwzględni, a w strażnicy panował wojskowy rygor.
Dzień zaczynał się pobudką o piątej rano. Potem zbierali się na apel, przegląd i odmawiali razem krótką modlitwę. Do tego czasu ich łóżka musiały być już idealnie pościelone, a oni ubrani, z wyczyszczoną bronią. Jedli śniadanie, które sami sobie musieli przygotować i byli rozsyłani na patrole. W południe była przerwa na obiad, potem chwila odpoczynku i wieczorny patrol. Dzień kończył się kolacją, apelem i znów krótką modlitwą. Dopiero wtedy miał czas dla siebie, a zostawało go naprawdę niewiele. Nikt nie dawał mu forów tylko dlatego, że był synem króla. Nawet mu się to spodobało, bo na wszystko musiał sobie zasłużyć, zwłaszcza na szacunek dowódców.
Zjechał na sam dół wzniesienia i zatrzymał się. Wyciągnął lornetkę i przyłożył ją do oczu.
– Piąte skrzydło, jak teren? – usłyszał głos Mikaela z komunikatora.
Przytknął usta do dłoni.
– Czysto – odpowiedział.
– Adalbert?
– Jeszcze nie dojechał – odparł Sebastian.
– Czekaj tam na niego, a potem oboje do bazy.
– Tak jest – odparł i wyłączył komunikator.
Adalbert był najstarszym synem Mikaela. Miał dwadzieścia pięć lat i po ojcu odziedziczył bardzo jasne włosy i niebieskie, przenikliwe oczy. On i Sebastian szybko stali się dobrymi kompanami i przydzielano ich razem do różnych zadań. Ze względu na podobieństwo, niektórzy brali ich za rodzeństwo.
Zasunął gogle na oczy, złapał za kijki i obejrzał się, sprawdzając czy Adalbert nie nadchodzi. Czekał i wsłuchiwał się w odgłosy świszczącego wiatru pomiędzy lodowymi wzniesieniami. Po chwili zobaczył na najbliższym wzgórzu, jak zjeżdża z niego szybko postać ubrana na biało. Tak jak wszyscy strażnicy, Adalbert miał na sobie biały kombinezon, aby łatwiej mógł wtopić się w otoczenie.
Zajechał do niego, szurając nartami i zatrzymał się.
– Coś mnie ominęło? – spytał, odsuwając gogle na czoło i rozglądając się uważnie.
– Nie – odparł Sebastian. – Nic się nie dzieje.
– Ojciec już się kontaktował?
– Tak, mamy wracać
– Dobrze. To wracamy.
Ruszyli przed siebie, zjeżdżając na sam dół wzniesienia.
– Sebastian? – zagadnął po chwili Adalbert.
– Hm…?
– Na te święta jedziesz do rodziców? – spytał.
Sebastian zamrugał zaskoczony. Zapomniał w ogóle o świętach Zmartwychwstania Chrystusa obchodzonych rokrocznie w Oczach Królowej.
– A ile jest do świąt? – zapytał.
– No… tydzień – odparł Adalbert. – Sześć dni dokładnie.
Oboje dyszeli ciężko, przemierzając lodowe pustkowia. Teraz, kiedy zjechali na sam dół, musieli mocno odpychać się kijkami, żeby nabrać prędkości.
– Aha…
Sebastian rękawem otarł mokre wąsy, które urosły mu razem z brodą.
– Nie wiem… Chyba nie jadę – mruknął.
– Nie jedziesz znowu? – zdziwił się.
W poprzednie święta Narodzenia Pańskiego Sebastian nie przyjechał do pałacu.
– Pokłóciłeś się z rodzicami? – spytał Adalbert.
– Nie, nie o to chodzi…
– A o co?
Sebastian zaciął się i nie odpowiadał. Nikomu nie mówił o tym, co działo się w pałacu. Nawet Mikael nie znał szczegółów. Wiedział tylko, że Sebastian miał mieć żonę, a teraz jej już nie ma. Na szczęście o nic go nie wypytywał.
– Nic, po prostu… Przyda mi się trochę odpoczynku – powiedział.
Jechali chwilę w milczeniu.
– Jak nie masz z kim spędzić świat, zawsze może je spędzić z nami – zaproponował Adalbert.
Sebastian spojrzał na niego kątem oka.
– Dzięki, ale… Was tam chyba będzie wystarczająco dużo…
– Dlatego jedna osoba więcej nie zrobi nam różnicy – odparł.
Adalbert miał jeszcze trzech młodszych braci: Huberta, Linusa i Klemensa. Hubert i Linus uczyli się w szkole oficerskiej na strażników. Klemens miał dopiero trzynaście lat i chodził jeszcze do dziecięcej uczelni, ale w przyszłości też chciał zostać strażnikiem. Hubert i Linus czasami odwiedzali Adalberta i ojca w ich strażnicy. Sebastian widząc, jaki bracia mieli ze sobą dobry kontakt, trochę im tego zazdrościł. On i Roch, jego starszy brat, rzadko kiedy potrafili znaleźć wspólny język. Roch od małego był spokojny i lubił się modlić, a Sebastian, zawsze szalony, nie potrafił usiedzieć na miejscu i tylko wymyślał coraz dziksze zabawy. To właśnie dlatego bardziej lubił przebywać z Bereniką i z nią się bawić, niż z Rochem i Rosalią.
Uśmiechnął się lekko na wspomnienie Bereniki, ale zaraz spoważniał.
– Pomyślę – odparł wymijająco.
– Święta w strażnicy są dość smutne – powiedział Adalbert.
– Myślę, że dam radę – mruknął.
– No jak tam chcesz. Propozycja jest otwarta.
Jechali, kierując się do bazy, gdy wtem Adalbert zwolnił gwałtownie.
– Co jest…? – zapytał Sebastian.
Adalbert zatrzymał się z poślizgiem, wzniecając fontannę śniegu i sięgnął do lornetki.
– Co widzisz? – spytał Sebastian.
– Czekaj… – mruknął Adalbert.
Wyczuł napięcie w jego głosie.
– Padnij! – zawołał na niego.
Sebastian padł na twarz, zakrywając sobie głowę dłońmi. W tej samej chwili usłyszał uderzenia pocisków. Adalbert upadł obok niego, wygrzebując karabin zza pleców. Ustawił lunetę.
– Tam! – syknął.
Sebastian chwycił za swój karabin i przymierzył, ale leżąc, niewiele widział, bo zasłaniały mu grudy śniegu. Wychylił się i w tej samej chwili kula przeleciała mu tuż nad głową.
– Nisko…! – zawołał na niego Adalbert.
– Nic nie widzę – odparł Sebastian. – Ilu ich jest?
– Dziesięciu… około – mruknął Adalbert, spoglądając w celownik. – Może dwunastu.
– To osłaniaj mnie – powiedział, prostując się.
– Sebastian…!
Ale on już mierzył. Jednym rzutem oka naliczył dwunastu mężczyzn, przedzierających się przez zaporę z drutu kolczastego. Strzelił w tego, który trzymał broń i zabił go na miejscu. Padł na ziemię, zanim tamci odpowiedzieli ogniem.
– Teraz jest jedenastu – skwitował.
Adalbert popatrzył na niego z niedowierzaniem,
– Ty się tak nie wychylaj, nie chcę mieć na sumieniu królewskiego potomka – zagroził.
– Więc osłaniaj mnie – odparł Sebastian.
Adalbert zacisnął szczęki i wyprostował się. Strzelił seryjnie w tłum ludzi, który wciąż chaotycznie się przedzierał, a zaraz posypały się kule w ich stronę. Sebastian wykorzystał ten moment zamieszania i stanął na nogi. Przymierzył i strzelił. Trafił. Przymierzył i znów strzelił. Znów trafił. Potem znów i tak jeszcze kilka razy, a każdy jego strzał był śmiercionośny.
Nie spodziewał się, że tak właśnie będzie wyglądać jego służba na granicy. Z początku sądził, że będzie tylko patrolował okolice i od czasu do czasu zdawał jakieś raporty, ale już pierwszego dnia spotkał się z brutalną rzeczywistością. Dywersanci nasyłani przez Wielkich Rządzących byli bezkompromisowi i on sam bardzo szybko pozbył się skrupułów.
Już pierwszego dnia, zaraz, jak tylko przyjechał, na swojej pierwszej warcie stracili dwóch żołnierzy w wyniku zasadzki intruzów. To byli szkoleni wojownicy. Chcieli opanować strażnicę, zabić jak najwięcej ludzi, a resztę zmusić do odwrotu, ale oni stawili zaciekły opór. To właśnie wtedy, tego pierwszego dnia, Sebastian zabił jednego z nich. W ferworze walki, nieprzyjaciel wycelował z karabinu w jednego z ich ludzi, ale Sebastian był szybszy. Wystrzelił, zanim tamten zdążył pociągnąć za spust i w ten sposób uratował Adalberta, w którego tamten celował. Tak zostali przyjaciółmi.
Ludzie Wielkich Rządzących uciekali się nie tylko do otwartego ataku, ale i do podłych sztuczek. Mimo, że strażnicy graniczni sprawdzali dokładnie każdego, kto chciał przekroczyć granice Oczu Królowej, niekiedy zdarzali się różnego rodzaju przebierańcy. Obwieszeni krzyżami, z różańcami w rękach, udawali pobożnych pielgrzymów, aby potem znienacka wyrzucić w grupę strażników wybuchowe kulki. Tak stracili troje ludzi. Sebastian nauczył się mieć oczy i uszy szeroko otwarte i nikomu z tych obcych nie ufać.
Wtem zauważył, że zza lodowej ściany, która była poza granicami Oczu, wyłania się kolejna grupa dywersantów. Tamci wyglądali na lepiej uzbrojonych. Kątem oka ujrzał tylko jakąś długą lufę.
– Sebastian…!
Poczuł jak Adalbert łapie go za skraj kombinezonu i rzuca go na ziemię. W tym samym momencie przeleciał nad nimi pocisk wielkiego kalibru. Kula wybuchła tuż nad ich głowami jak ogromny fajerwerk. Sebastian poczuł jak Adalbert rzuca się na niego i osłania własnym ciałem. Z twarzą wbitą w śnieg, po omacku uruchomił komunikator na swojej dłoni.
– Mamy towarzystwo, około dwudziestu ludzi, broń gruba, jesteśmy pod ostrzałem – powiedział szybko do hologramu na dłoni.
– Przysyłam oddział – usłyszał w odpowiedzi głos Mikaela.
Sebastian podniósł głowę i obejrzał się na Adalberta. Wyglądał na całego, miał tylko naderwany kombinezon i pęknięte gogle. Kiwnął na Sebastiana.
– Zbliżają się do nas – powiedział. – Musimy się stąd zabierać, nie damy im rady, jest ich za dużo.
Sebastian obrzucił spojrzeniem dolinę, w której kotłowali się obcy.
– Wycofujemy się! – zawołał do komunikatora.
Zerwał się, po czym oboje zaczęli sunąć poprzez białe połacie śniegu. Za sobą słyszeli trzaski pocisków. Adalbert był tuż za nim, ale po chwili wyprzedził go.
– Szybciej! – ponaglił Sebastiana.
Po chwili z naprzeciwka pojawił się oddział żołnierzy w białych kombinezonach.
– Nasi! – zawołał Adalbert.
Wtem niespodziewanie usłyszeli strzały z lewej strony.
– Kryj się! – krzyknął Sebastian.
Sam wpadł w zaspę, przeturlał się razem z nartami. Ujął karabin i wymierzył. Zobaczył w oddali kilku mężczyzn biegnących w ich stronę. Strzelali, ich ludzie odpowiedzieli ogniem.
– Jest ich coraz więcej! – zawołał Adalbert. – Skąd oni się tu wzięli?!
Sebastian nie odpowiedział, tylko strzelał. Wiedział dokładnie, gdzie trafić, nawet nie sprawdzał, czy kula trafiła do celu, bo i tak widział jak padali. Adalbert osłaniał go, oddając kilka strzałów naraz. Potem skrył się, wyrzucił w ich kierunku wybuchową kulkę i znów zaczął strzelać.
Zbliżyli się do nich ich żołnierze.
– Sebastian, ty i Adalbert, zbierajcie się stąd – powiedział starszy rangą oficer. – My będziemy osłaniać wasz powrót.
– Nie ma mowy, ja zostaję – powiedział stanowczo Sebastian.
– Wasza wysokość…
Widział, że oficer nie chciał, aby stała mu się krzywda, ale z drugiej strony wiedział też, że Sebastian był jego najlepszym strzelcem.
– Pozwólcie mi zostać – powtórzył.
– Dobrze, na własną odpowiedzialność – zgodził się oficer. – Adalbert, ty…
– Zostaję z nim – powiedział twardo.
– Niech będzie – mruknął. – Teraz musimy…
Nie dokończył, bo w tym samym momencie przeszyła go kula. Oficer runął na twarz. Sebastian obejrzał się i zobaczył postać, która przeładowywała broń. Strzelił, ale nie trafił, bo tamten ukrył się za zaspą.
Adalbert sprawdził, co z oficerem.
– Żyje, ale trzeba go natychmiast zabrać – zakomunikował.
Podbiegli do nich dwaj inni żołnierze.
– Sprowadźcie ścigacze – powiedział Adalbert do komunikatora. – Mamy rannego! Szybko!
Żołnierze przechwycili oficera, udzielając mu pierwszej pomocy. Sebastian tymczasem przyszykował się do strzału, ale tamten człowiek już nie wychylił się zza zaspy. Sebastian zerwał się i zaczął szusować w jego stronę.
– Sebastian, nie! – zawołał za nim Adalbert.
– Muszę go zdjąć! – odkrzyknął. – Ten strzelec ma za dobre oko, może nam narobić kłopotów!
Karabin przełożył na plecy i odepchnął się kijkami. Przyspieszył, czując jak adrenalina w nim buzuje. Nie bał się, od dziecka miał skłonność do ryzyka. Ojciec kiedyś powiedział mu, że jeśli już koniecznie chce ryzykować swoim życiem, niech chociaż robi to w szlachetnym celu. Sebastian uśmiechnął się na wspomnienie tych słów.
Chwycił za karabin, kiedy tylko mignął mu mankiet kurtki zza zaspy. Trafił, usłyszał jęk bólu, zaspa pokryła się krwią. Mężczyzna został ranny w ramię. Zaczął uciekać, strzelając karabinem na oślep. Sebastian strzelił mu w plecy i tamten padł. Obejrzał się, szukając pozostałych i wtem, tuż zza niewielkiego wzniesienia, wybiegło ku niemu kilkudziesięciu uzbrojonych ludzi. Na jego widok, rzucili się na niego z krzykiem. Nie miał szans, rzucił tylko wybuchową kulkę, robiąc zasłonę dymną i zerwał się do ucieczki.
Napastników było wielu, ale on był szybszy sunąc na nartach. Słyszał jak strzelają. Jechał zygzakiem, robiąc ostre skręty. Kule świszczały mu koło uszu. Obejrzał się i strzelił w tego, który w niego celował. Zabił go jednym strzałem.
Nagle niespodziewanie wyskoczył mu, niemal tuż przed nosem, śnieżny skuter.
– Sebastian!
To był Mikael.
– Wskakuj! – rozkazał.
Sebastian siadł okrakiem na skuterze, jedną ręką trzymając się siedzenia, drugą wciąż strzelając. Mikael zakręcił ostro. Jechali w stronę bazy.
– Nie! Musimy wracać i im pomóc! – zawołał Sebastian.
– Pomoc jest już w drodze – powiedział Mikael.
Jak na komendę nad nimi pojawił się niespodziewanie ogromny transporter wojskowy. Potężne karabiny zabłysły i zaczęły kosić jak zboże wszystkich dywersantów. Sebastian obejrzał się i przyglądał się jak ci, którzy zdołali uciec, są teraz zapędzani przez ich żołnierzy.
Nagle Mikael gwałtownie zahamował, tak, że Sebastian omal nie wyleciał z siedzenia.
– Ach! – wrzasnął.
– ACH! – wrzasnął ktoś, kto się przed nimi pojawił.
To był pisk kobiecy. Oboje spojrzeli zdumieni.
– Co jest…? – zaczął, ale wtem ujrzał jak drobna postać kobieca ucieka przerażona.
– Hej, wracaj tu! – zawołał za nią Mikael.
– Nie! – ona krzyknęła. – Błagam, zostawcie mnie! Nie róbcie mi krzywdy! Nie!
Podjechał w jej stronę i skuterem zagrodził jej drogę. Ona przewróciła się na plecy, osłaniając się rękami.
– Nie! Błagam! Błagam, nie róbcie mi krzywdy!
Miała na sobie jakieś biedne ubranie, chustkę na głowie, długą spódnicę i kożuch. Na plecach miała tobołek.
– Nie bój się, nikt cię tu nie skrzywdzi – powiedział Mikael, zeskakując ze skutera. – Co ty tu robisz, dziewczyno?
– Błagam…! Ja… Ja zabłądziłam! – wykrzyknęła, kuląc się ze strachu. – Zbierałam drew na opał i…
– Zbierałaś drew na opał tutaj? W górach? – zapytał ostro Sebastian. – Co to za głupie gierki?
– Nie! Ja nie kłamię! Ja mieszkam w tej wsi na samej granicy, w Modrzewiu, tam mieszkam, naprawdę, przysięgam!
Sebastian wymierzył w nią karabin.
– Akurat. Mów prawdę.
– Sebastian – upomniał go cicho Mikael.
Kobieta zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
– Nie! Ja naprawdę się zgubiłam! Błagam was, panowie…!
Sebastian strzelił o kilka milimetrów mijając jej twarz. Ona zawyła ze strachu.
– Sebastian, przestań – powiedział głośniej Mikael. – Nie strasz jej.
– Ona kłamie.
– To mało prawdopodobne, aby doszła tu ze wsi oddalonej o dziesięć kilometrów, ale jeśli zabłądziła…
– Co masz w tobołku? – zawołał ostro Sebastian – Rzuć to!
Ona rzuciła tobołek. Mikael podszedł i sprawdził zawartość.
– Chleb, ser, krzesiwo i kilka patyków – powiedział.
Spojrzał na Sebastiana znacząco, ale on nie spuszczał jej z muszki. Dziewczyna zaczęła płakać.
– Błagam, ja tylko chciałam drewno na opał…
– Tu nie ma drewna na opał – powiedział Mikael. – To jest teren wojskowy, tu się nie wchodzi, nie wiedziałaś o tym?
– Nie widziałam znaku, proszę pana…
– Ile lat już mieszkasz w tej wsi? – zapytał.
– Od urodzenia, proszę pana…
– Więc skoro mieszkasz tam od urodzenia, a wyglądasz na dwadzieścia lat, to znaczy, że od dziecka powinnaś wiedzieć, że tu jest teren wojskowy, na którym mają zakaz wstępu cywile.
– Ale ja…
Nie dokończyła, bo w tej samej chwili za nimi rozległy się strzały. Ona wrzasnęła przerażona.
– Wytłumaczysz się w bazie, Sebastian bierz ją, potem ją przesłuchamy – zakomenderował Mikael.
Sebastian zeskoczył ze skutera i zbliżył się do niej.
– Nie! Błagam! Nie róbcie mi krzywdy! – wyjęczała.
– Chodź – powiedział twardo i chwycił ją za ramię.
Pociągnął ją do pojazdu i posadził.
– Jedźcie, ja was dogonię – powiedział do Mikaela.
Mikael obejrzał się na niego i kiwnął głową. Ruszył, z dziewczyną z tyłu, a Sebastian odwrócił się w stronę doliny, gdzie rozgrywały się największe walki. Przyłożył lunetę karabinu do oka i zaczął szukać celu.
***
Dopiero późnym wieczorem stłumili walkę, zanim ta przerodziła się w regularną bitwę. Musieli posłużyć się opancerzonym sprzętem, żeby przegonić wszystkich najeźdźców. Sebastian został do końca, walcząc ramię w ramię z Adalbertem. Kiedy wreszcie udało im się wygonić wroga poza granicę kraju, wrócili się wraz z ich żołnierzami do bazy. Reszta wojska została, pilnując na zmianę granicy i sprzątając ciała.
– Skąd ich się tylu wzięło? – Sebastian zapytał przyjaciela.
– Rozmawiałem chwilę z oficerem Konradem – odparł Adalbert. – Mówił, że zaobserwowano wzmożoną aktywność dywersantów na południowej granicy Oczu, w pobliżu Języka. To nie są tylko nielegalni handlarze, albo jacyś zwykli przestępcy. To są ludzie Wielkich Rządzących, szkoleni mordercy.
– Ale po co? – zdziwił się Sebastian. – Co oni chcą osiągnąć, atakując granice w ten sposób? Przecież tak ich nie zdobędą. Nie mają szans z naszym wojskiem.
– Chcą nas osłabić – stwierdził Adalbert. – Podgryzać kęs za kęsem. Ojciec mówił mi, że takie same ataki są na zachodniej granicy i na północy. Na przykład wczoraj straciliśmy dziesięciu ludzi w ataku na północy.
Spojrzał na Sebastiana.
– Wiesz, to może i wygląda nieprofesjonalnie z ich strony, ale ci ludzie są bezwzględni. I jest ich dużo.
– Nas też jest dużo – odparł Sebastian.
– I są finansowani przez Wielkich Rządzących.
– To dlaczego moi rodzice po prostu nie wypowiedzą im wojny?
– Nikt nie chce otwartego konfliktu, bo to może przerodzić się w rzeź, globalną rzeź, której nie da się potem powstrzymać.
– Ale oni wciąż nas atakują.
– A my wciąż się bronimy.
Sebastian westchnął.
– Jak myślisz, jak długo to jeszcze potrwa?
Adalbert pokręcił głową.
– Nie wiem, nie mam pojęcia. Pewnie tak długo, aż wyczerpią im się zasoby ludzkie albo broń.
– Broń zawsze można dokupić – mruknął Sebastian.
– Tak, ale wyszkolić profesjonalnych zabójców nie da się w jeden tydzień. Do tego trzeba czasu. Musimy po prostu ich przetrzymać.
– Taka jest wasza strategia?
– Tak, a masz inną?
Sebastian już otwierał usta, ale Adalbert ubiegł go:
– Inna niż otwarty konflikt?
– Nie.
– No widzisz, więc lepiej zostawmy tę sprawę mądrzejszym od nas.
Sebastian sposępniał.
– Na miejscu mojego ojca inaczej bym to załatwił.
– Twój ojciec wie, co robi – powiedział Adalbert.
– Tak, ale…
– On przede wszystkim chce chronić kraj przed wojną – dodał. – Ty już nie znasz świata wojny, bo urodziłeś się w wolnym kraju, ale on i twoja matka pamiętają jak to jest nie wiedzieć, czy się jutro obudzisz.
Sebastian spojrzał na niego przelotnie.
– Mówisz tak, jakbyś sam coś takiego przeżył – stwierdził.
– Wiesz, praca tutaj to trochę jakby cały czas było się na wojnie – odparł.
– Wiem, zdążyłem zauważyć…
– No więc sam widzisz…
Milczeli chwilę, sunąc po śniegu Już z daleka widać było światła ich strażnicy.
– I co, chciałbyś tak cały czas żyć? – zagadnął go Adalbert. – Tak z dnia na dzień, bez planów, bez perspektyw, tylko walczyć o przetrwanie?
Sebastian wzruszył ramionami.
– Czemu nie?
– Czemu nie? – zdziwił się Adalbert. – Co to za ponure życie?
– Życie jak życie…
Adalbert parsknął śmiechem.
– Ględzisz jak stary piernik – podsumował go. – A jesteś przecież młodszy ode mnie o dwa… trzy lata.
– O dwa lata – poprawił go.
– Dwa i pół.
– Niech ci będzie – burknął.
Spojrzeli na siebie i zaśmiali się cicho. Ten krótki przejaw wesołości rozluźnił go trochę, pomógł mu odprężyć spięty umysł, który podświadomie cały czas szukał celu.
Sebastian klepnął go w ramię, a Adalbert syknął.
– Co? Oberwałeś? – zapytał.
– Trochę… Chyba odłamkiem – mruknął.
– Gdzie?
Adalbert dotknął ramienia i spojrzał na rozerwany kombinezon. Przyłożył tam rękę i po chwili Sebastian dostrzegł na jego palcach krew.
– Chodź, trzeba cię opatrzyć – powiedział.
– Dobrze, mamusiu – prychnął Adalbert. – A będziesz mnie trzymał za rączkę…?
Sebastian dźgnął go kijkiem w bok, aż tamten prawie się przewrócił.
– Ej, ty matole…! – zawołał na niego, próbując go doścignąć, ale Sebastian przyspieszył, uciekając mu.
Pierwszy dotarł do bazy. Zdjął narty i w tej samej chwili dojechał do niego Adalbert. Strażnicy, którzy pilnowali wejścia, tylko skinęli im głowami.
– Ojciec jest…? – zaczął Adalbert.
– Tak – powiedział strażnik. – Przesłuchuje jakąś dziewczynę.
– Dziewczynę? – zdziwił się Adalbert.
– Przesłuchuje ją? Czy on zwariował? – zdumiał się Sebastian. – Gdzie oni są?
– W jego gabinecie na…
Ale on już nie słuchał. Wparował do strażnicy i zaczął od razu iść korytarzem do schodów, które prowadziły na piętro, tam, gdzie był gabinet Mikaela.
– Ej, czekaj, ale o co chodzi z tą dziewczyną? – zawołał Adalbert, idąc za nim. – Kto to jest…?
Sebastian nie odpowiedział. Zatrzymał się przed gabinetem i zapukał.
– Proszę…? – usłyszał zdziwione.
Wszedł do środka i zlustrował jednym spojrzeniem wnętrze. Dziewczyna siedziała na stołku zawinięta w koc i piła coś gorącego z kubka. Na jego widok jęknęła ze strachu. Mikael siedział na wprost niej przy biurku.
– Dlaczego tu nie ma żołnierzy na straży? – zapytał od progu Sebastian.
– Nie było takiej potrzeby – odparł Mikael. – Rozmawiałem z nią, wygląda na to, że to rzeczywiście wiejska dziewczyna, która się zagubiła.
Sebastian spojrzał na nią z góry.
– Ach, tak – syknął. – Ciekawe…
Dziewczyna niepewnie podniosła na niego wzrok. Miała bardzo wystraszone spojrzenie.
– Sebastian, co to w ogóle za najście? – odezwał się Mikael. – Masz mi coś do powiedzenia, czy…?
– Przeszukaliście ją? – zapytał.
– Oczywiście – odparł Mikael.
– Dokładnie?
– Tak, co ty sugerujesz?
Sebastian zbliżył się do dziewczyny. Ona szybko spuściła wzrok.
– Ty, rozbieraj się – powiedział ostro.
Ona jęknęła.
– Sebastian, co ty…?
– Nie słyszałaś? Ściągaj to? – warknął, pokazując na jej kożuch.
Mikael wstał.
– Sebastian, co to ma znaczyć?
– Nie umiesz? To ja ci pomogę…
Złapał za rękaw kożucha i zaczął nim szarpać. Dziewczyna zaczęła krzyczeć. Kubek wypadł jej z dłoni i potoczył się po podłodze.
– Nie! Zostaw mnie…!
– Sebastian, przestań! – zawołał Mikael.
Ale on nie słuchał go. Zerwał z niej kożuch i złapał za jej bluzkę.
– Ściągaj to…!
Ona zakryła się ramionami.
– Nie…! Błagam! Zostaw mnie…!
– Sebastian, przywołuję cię do porządku! – głos Mikael drżał z wściekłości.
– No ściągaj to!
Zobaczył, jak Mikael zrywa się, żeby do niego podejść. Adalbert, który stał w progu, patrzył na tę scenę zszokowany. Sebastian chwycił za jej bluzkę i szarpnął z całej siły. Materiał podarł się i została mu w ręku spora część. Ona wrzasnęła histerycznie.
Poczuł jak Mikael chwyta go za ramię.
– Dość tego!
– Patrzcie…! – zawołał Adalbert.
W ten samej chwili oboje spojrzeli na dziewczynę. Pod spodem, zamiast biustonosza, miała coś na kształt szerokiego pasa, a do niego przytroczone ładunki wybuchowe i amunicję.
– Bierz ją! – Sebastian zawołał na Adalberta.
Ten chwycił dziewczynę, która już, już chciała uciekać. Złapał za jej nadgarstki i wykręcił jej ręce do tyłu. Ona zaczęła wierzgać i kopać, a nawet próbowała ugryźć Adalberta, ale on w końcu spiął jej przeguby magnetyczną opaską. Sebastian wyminął Mikaela, który stał i patrzył na nią zdumiony i błyskawicznie uderzył ją pięścią w potylicę. Dziewczyna zwiotczała i padła zemdlona. Stanęli nad nią, spoglądając na pas z ładunkami.
– Trzeba ją rozbroić – skwitował Adalbert.
Spojrzał na Mikaela.
– Poślę ludzi – mruknął Mikael.
Podniósł wzrok na Sebastiana.
– Skąd…? – zaczął. – Skąd ty wiedziałeś?
Sebastian w milczeniu patrzył na dziewczynę.
– Sebastian…?
– Nie wiedziałem – mruknął.
– Ale w takim razie jak ją odkryłeś? Po czym poznałeś, że ona…? Przecież ja ją sprawdzałem, nic nie wyczułem…
Sebastian tylko patrzył na leżącą postać. Spoglądał na nią dość długo.
– Sebastian…? – zapytał Adalbert. – Dobrze się czujesz?
Ale on odwrócił się, po czym bez słowa wyszedł z gabinetu.
***
– Mikael mi mówił, że bardzo dobrze sobie radzisz – powiedział Gaspar.
Jego hologramowa postać wyświetliła się na środku pokoju komunikacyjnego. Sebastian stał naprzeciw niego z rękami założonymi za plecy. Tylko skinął głową. Ubrany był tak jak wszyscy żołnierze tutaj, w ciemne spodnie i brązowy żołnierski kaftan.
– Jest zadowolony z twoich postępów – ciągnął dalej Gaspar. – Jesteś punktualny i odważny na polu bitwy. I bardzo czujny.
Sebastian zastanawiał się, do czego ta rozmowa prowadzi, bo jego samego już nie ruszały te komplementy. Wiedział, że jest dobry w tym, co robi, nie musiał słuchać pochwał.
– Czasem nawet może zbyt czujny… – dodał ojciec. – Mówił mi o tej historii z dziewczyną.
– Dywersantka Wielkich Rządzących – skwitował sucho. – Ładunku wybuchowego miała tyle, że wyleciałoby w powietrze połowę strażnicy.
– Tak…
Ojciec miał zagadkowy wyraz twarzy.
– A tak zmieniając temat, czy przyjedziesz do nas na święta?
Sebastian drgnął.
– Nie.
– Nie…?
Ojciec wyglądał na lekko zawiedzionego. Przez chwilę oboje milczeli.
– Nie chcesz?
– Nie.
– Mama bardzo za tobą tęskni – powiedział ojciec.
Sebastian nie zareagował. Ojciec spojrzał na niego badawczo, a widząc, że te słowa nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia, nie powiedział nic więcej na ten temat.
– W takim razie widzimy się za cztery miesiące – powiedział poważnie.
– A właśnie, ojcze – wtrącił Sebastian. – Czy mógłbym zostać tutaj dłużej? Tak szczerze mówiąc, to nie chcę w ogóle wracać do pałacu.
Ojciec drgnął. Długo nic nie mówił.
– Nie, Sebastian – powiedział w końcu. – Wrócisz do pałacu.
– Ale ja nie chcę – zaprotestował. – Wolę być tu.
– Nie – ojciec był nieugięty. – Nie, Sebastian.
– Ale tato, zrozum, ja nie mogę…
– Wiem, że to miejsce przywołuje niedobre wspomnienia, ale masz tam też dobre wspomnienia, masz też nas i wszystkich twoich bliskich, przyjaciół… Chcesz ich tak teraz opuścić?
Sebastian nie odpowiedział. Utkwił wzrok w podłodze. Nie przyznał się do tego, że od chwili, gdy wyjechał z pałacu, nie tęsknił za nimi, za nikim, kto tam został. Nawet nie myślał o nich zbyt wiele.
– I co ja tam będę robił? – mruknął.
– Będziesz miał zajęcie – odparł spokojnie ojciec.
– Jakie?
– Dowiesz się, jak przyjedziesz.
– Znowu będę zajmował się końmi na ranczu Guntera? – spytał kpiąco.
Gaspar zignorował jego nieprzyjemny ton.
– Nie, będziesz miał inną pracę, bardziej odpowiedzialną.
– Jaką? – zapytał, ale ojciec nie odpowiedział.
- Do zobaczenia, synu – powiedział i jego hologram zniknął.
***
Tej nocy nie spał dobrze. Wciąż powracał do niego ten sam sen. Sen, w którym uśmiercał kobietę. Ona leżała na wznak w nocnej koszuli ze strzałą w głowie. To działo się co noc. W końcu zdenerwowany wstał jeszcze przed pobudką, ubrał się i wyszedł przed strażnicę. Nabrał zimnego, górskiego powietrza w płuca. Postanowił się przejść, by ochłonąć nieco, ale gdy tylko powziął ten zamiar, zaraz z naprzeciwka dostrzegł idącą ku niemu postać.
– Mikael…? – zdziwił się, kiedy mężczyzna zbliżył się do niego. – Nie wiedziałem, że masz dzisiaj wartę.
Mężczyzna spojrzał na niego krótko.
– Nie mam – odparł.
– To co tu robisz tak wcześnie? – zapytał.
Mikael stanął obok niego pod wiatą.
– A ty?
Sebastian milczał.
– No widzisz, ja też – odparł Mikael.
Sebastian spojrzał na niego zdumiony.
– Co ty też…?
– Ja też nie mogę spać.
Stali i patrzyli na sypiący się z nieba śnieg, oświetlany pobliskimi latarniami. Minuty mijały, nikt nic nie mówił. Sebastian lubił to milczące towarzystwo Mikaela. Wstyd mu było, ale tak naprawdę niewiele o nim wiedział, oprócz tego, że miał czterech synów i był głównym dowódcą południowej strażnicy. Był najbardziej tajemniczym i małomównym ze wszystkich członków załogi.
– Spacer pomaga – stwierdził Mikael. – Spacer i modlitwa.
– Może…
– Mnie pomaga – dodał.
Sebastian zerknął na niego. Mikael miał mniej więcej tyle lat, co jego ojciec. Na jego poważnej twarzy widać było drobne zmarszczki, zwłaszcza w okolicach oczu. Siwe włosy były niezauważalne, bo ich naturalny, bardzo jasny kolor, pokrywał się z nimi. Ale niebieskie oczy miał nadal bardzo żywe i przenikliwe. I smutne.
Sebastian nie pytał, dlaczego on nie może spać. Widocznie miał swoje powody. Stali tak jeszcze chwilę. W końcu Mikael obejrzał się na niego.
– Na święta wyjeżdżasz? – zapytał.
– Nie.
Mikael kiwnął głową.
– Czy chcesz…?
– Nie chcę wam robić kłopotu – powiedział szybko, rozumiejąc, o co chciał zapytać. – Będziecie mieć wystarczająco dużo ludzi przy stole.
– Chciałem zapytać, czy w takim razie weźmiesz nocny dyżur na pierwszy dzień świąt – powiedział Mikael.
– Ach… Jasne, pewnie – odparł szybko.
Mikael kiwnął głową. Znów milczeli.
– A z tymi ludźmi przy stole nie martw się, tłumów nie będzie – mruknął Mikael, spoglądając znów przed siebie w biały horyzont. – Będzie nas piątka, tak jak w zeszłym roku.
Sebastian pokiwał głową, ale zaraz przeliczył to sobie szybko w myślach.
– Jak to…?
Ale Mikael nie odpowiedział, tylko odwrócił się do wejścia i zniknął w strażnicy. Sebastian długo za nim patrzył.ROZDZIAŁ II
Dni szybko mijały. Teraz, kiedy wiedział, że musi wrócić, czas jakby przyspieszył, mimo że robił wszystko tak jak do tej pory. Koszmary niekiedy nie dawały mu spać, ale wtedy wychodził na nocny obchód i próbował się modlić. Miał jednak wrażenie, że jego modlitwy odbijają się od niewidzialnej bariery i w ogóle nie są wysłuchiwane. Zmuszał się jednak, wędrując po śnieżnych przestrzeniach ze sznurem koralików w ręce, powtarzając bezmyślnie znane słowa.
Najzimniejsze powietrze zaczęło ustępować odrobinę cieplejszej pogodzie. Teraz zamiast minusowych temperatur, coraz częściej zdarzały się dodatnie, ale śnieg jeszcze nie topniał, a w nocy nadal ściskał mróz.
Codziennie spoglądał na kalendarz, odliczając dni do końca. Z jednej strony wcale nie chciał wracać, ale z drugiej na myśl o tym, że spotka znajome twarze, drżał od środka. Zastanawiał się, jak na niego zareagują. Czy tam nic się nie zmieniło? Czy wciąż przywitają go z szeroko otwartymi ramionami i z uśmiechem na twarzy? Czuł się trochę jak wygnaniec, który odpracowuje swoją karę, mimo, że przyjechał tu na własną prośbę. Podświadomie wciąż obwiniał się za to, co się stało, mimo że wszystkie okoliczności przemawiały przeciwko temu.
– Hej, wracamy – głos Adalberta wyrwał go z zamyślenia.
Otrząsnął się i chwycił za kijki. Zaczęli zjeżdżać ze wzniesienia. Sebastian rozglądał się na wszystkie strony, ale tym razem obyło się bez przykrych incydentów. Jakby wbrew logice dywersanci mniej atakowali granicę teraz, kiedy zaczęło się robić cieplej. Powiedział o tym przyjacielowi. Ten wzruszył ramionami.
– A gdzie tu logika u Wielkich Rządzących? – stwierdził. – O co ty ich posądzasz…
Sebastian uśmiechnął się kącikiem ust.
– Niedługo wracasz, co nie? – zagadnął Adalbert.
– Tak…
Dojeżdżali już do bazy.
– Będzie mi ciebie brakowało – Adalbert powiedział nagle zupełnie szczerze.
Sebastian przystanął. Adalbert, tak jak i jego ojciec, nie był zbyt wylewny, dlatego teraz zdziwił się, słysząc to.
– No… – mruknął tylko, nie wiedząc, co mu powiedzieć. – Możesz mnie zawsze odwiedzić.
Adalbert stanął obok niego.
– Chyba dostaniesz jakieś wolne na wakacje, co?
– Cały miesiąc – odparł Adalbert.
– Więc wpadnij do mnie, do pałacu.
– Do pałacu…?
Adalbert wyglądał na zmieszanego.
– Nie wiem, czy… – zaczął niepewnie.
– Czy co?
– Czy król i królowa będą chcieli…
– Daj spokój – uciął. – Daj spokój. Będziesz moim gościem. Wpadaj, kiedy chcesz, zostań tyle, ile chcesz. Mam tam morze, lasy, stadninę koni nieopodal. Pokażę ci moje autoloty, ścigacze…
Adalbert uśmiechnął się. Sebastian widział, jak twarz mu się ożywia. Sam ucieszył się na ten widok.
– Dzięki – powiedział. – Pogadam z ojcem, czy czasem nie będzie mnie tu jeszcze do czegoś potrzebował.
– Jasne.
Adalbert niespodziewanie podał mu dłoń. Sebastian uścisnął ją. Poczuł, że on jest mu naprawdę bliski, tak jak brat.
***
Ostatni dzień w bazie spędził tak, jak każdy inny. Jedynie, zamiast pójść na popołudniową wartę, został w swoim pokoju i spakował się. Miał wracać późnym wieczorem tym samym transporterem wojskowym, którym rok temu tu przybył.
Wyszedł z bazy ze swoimi bagażami i umieścił je w luku. Tego dnia było wyjątkowo ciepło. Miał więc na sobie tylko spodnie i zwykłą koszulę, a na to zarzucił królewski płaszcz, który dostał od ojca. Żołnierze wyszli czwórkami na plac i stanęli w równych rzędach, aby go pożegnać. Na samym końcu zjawili się Mikael i Adalbert.
Podali mu ręce.
– Gratuluję udanej służby – powiedział Mikael. – Byłeś niezastąpionym strzelcem, doskonałym żołnierzem.
Sebastian tylko skinął głową.
– Gdybyś kiedyś zdecydował się zostać u nas na stałe, zawsze przyjmiemy cię z otwartymi ramionami – dodał.
– Dziękuję – odparł. – To był zaszczyt pracować z wami.
Mikael skłonił mu się, a Sebastian uczynił to samo. Potem rękę podał mu Adalbert.
– To widzimy się za tydzień – powiedział Sebastian.
– Do zobaczenia – odparł Adalbert z uśmiechem.
Skinął mu jeszcze na pożegnanie i zniknął w transporterze. Podróż trwała kilka godzin. Przedtem dłużyła mu się niemiłosiernie, teraz minęła za szybko. Czuł, jaki był spięty. Denerwował się coraz bardziej, a kiedy ujrzał znajome miasto, ręce mu zadrżały.
– Za piętnaście minut będziemy w pałacu – poinformował go żołnierz, który zajrzał do jego eleganckiego kokpitu.
Sebastian siedział w fotelu z pasami na ramionach. Spojrzał na niego krótko. Coś go tknęło.
– Nie, czekajcie – powiedział, zanim żołnierz wyszedł. – Chcę najpierw polecieć w inne miejsce.
***
Był już późny wieczór, kiedy rysowała jedną kreskę za drugą. To nie były profesjonalne rysunki, wiedziała o tym. To było jej hobby, jej zajęcie, które pozwalało jej oderwać się od ponurych myśli. Zapełniła rysunkami ogromne ilości arkuszy, niektóre najlepsze z nich porozwieszała w swoim pokoju. W tym roku miała wiele ponurych myśli.
Kończyła właśnie rysować zamyśloną twarz mężczyzny, gdy wtem usłyszała pukanie. Siedząc przy biurku wychyliła się i sprawdziła drzwi do jej pokoju.
– Tak? – zapytała, ale nie usłyszała odpowiedzi.
Wstała i podeszła do wyjścia. Otworzyła drzwi. Na korytarzu zobaczyła jak Klara, jej młodsza siostra, teraz szesnastoletnia i coraz bardziej kobieca, przechodzi obok trzymając w dłoniach kosz z praniem.
– Coś chciałaś? – zapytała ją Berenika.
Ona spojrzała na nią dziwnie.
– Nie.
– To po co pukałaś?
– Nie pukałam – mruknęła i poszła do swojego pokoju.
Berenika zmarszczyła brwi.
– To się nie wygłupiaj! – zawołała za nią, ale ta ją zignorowała.
Weszła z powrotem do pokoju, zamknęła drzwi i usiadła za biurkiem. Chwyciła ołówek w palce, ale wtem pukanie znów się rozległo. Sięgnęła po klamkę, ale nagle zdała sobie sprawę, że to pukanie dobiega z innej strony. Obejrzała się na okno. Miała zasłony, przez które widziała tylko słaby blask jakiegoś światła. Naraz znowu usłyszała pukanie, głośniejsze niż tamte. Stanęła jak wryta. Istniała tylko jedna jedyna osoba na świecie, która mogłaby pukać o tej porze do jej okna.
Poczuła jak w jednej chwili oblewa się rumieńcem, a serce jej przyspiesza. Sprawdziła, czy drzwi są zamknięte, zarzuciła na siebie cienki sweter, bo była tylko w koszulce i krótkich spodenkach i na drżących nogach podeszła do okna. Rozsunęła zasłony i wtem stanęła obok w oko z…
– ACH! – wrzasnęła, odskakując do tyłu.
Mężczyzna, który siedział na parapecie po drugiej stronie okna, wyglądał jak jakiś włóczęga. Długie, jasne włosy sięgały mu ramion. Nosił gęstą, długą brodę i wąsy, które niemal całkowicie zakrywały mu twarz. Patrzył na nią uważnie swoimi niebieskimi oczami, ale nawet i te się zmieniły. Stały się poważne i trochę posępne, tak jakby straciły młodzieńczy zapał i figlarny blask, który zawsze w nich błyskał.
Szorstką dłonią, która znała wiele ciężkich dni wypełnionych pracą, mężczyzna znów zapukał, patrząc prosto na nią. Ona w końcu otrząsnęła się i zbliżyła się do okna. Otworzyła je, wpuszczając do środka chłodne, rześkie, wieczorne powietrze. Mężczyzna usiadł na parapecie w środku jej pokoju. Za jego plecami dostrzegła wojskowy transporter, który czekał na niego, unosząc się w powietrzu na niskich obrotach.
– Cześć, mała… – powiedział mężczyzna chropowatym głosem.
Berenika patrzyła na niego niemo, z szeroko otwartymi oczami. Była zszokowana, zarówno jego nagłym i niespodziewanym zjawieniem się tutaj, jak i jego wyglądem. Sprawiał wrażenie, jakby on też przeżył wiele ponurych dni w tym roku.
– Sebastian…? – zapytała słabym głosem.
On uśmiechnął się półgębkiem.
– A ty myślałaś, że kto? – spytał ironicznie.
Poruszyła bezradnie ustami. Patrzyła na niego, powoli oswajając się z jego wyglądem. Ale tak jak wygląd była w stanie jeszcze przełknąć, tak nie potrafiła zrozumieć jego zachowania. Była pewna, że od razu porwie ją w ramiona, okręci wokół i zacznie jej mówić jak strasznie za nią tęsknił i po kolei opowiadać wszystkie swoje przygody. Ale ten mężczyzna tutaj tylko siedział i patrzył na nią z dziwnym napięciem.
– Nie spodziewałaś się mnie…? – zapytał.
W jego głosie słychać było rozczarowanie.
– Nie…
Oblizał usta.
– Przeszkadzam ci?
Zamrugała szybko. Sebastian nigdy nie pytał, czy komuś przeszkadzał, po prostu wchodził i robił z siebie gwiazdę.
– Nie, nie, ja tylko…
Spojrzała na biurko, na którym leżały jej szkice.
– Tak sobie tylko rysowałam…
– Rysowałaś? – zdziwił się. – Zajmujesz się tym teraz?
– Nie, coś ty… Ja tylko…
Czuła, że ściska ją w gardle.
– Mój Boże, Sebastian, jak ty wyglądasz?! – wyrzuciła w końcu z siebie, nie mogąc już znieść tej sztucznej atmosfery.
On spojrzał na nią zdziwiony.
– Co ty w ogóle ze sobą zrobiłeś? Masz długie włosy, brodę i wyglądasz jak jakiś bezdomny… Bezdomny w królewskim płaszczu.
On cofnął się. Wyglądał na zmieszanego.
– No i… No i co się z tobą stało? Zachowujesz się tak, jakbyś mnie nie znał…
– Ty też się zachowujesz tak, jakbyś mnie nie znała – odparował.
Ściągnęła brwi.
– Bo nie wiem, czy cię znam – powiedziała szczerze. – Przestraszyłeś mnie tym wyglądem i tym nagłym najściem. W ogóle nie dałeś znać, że będziesz dzisiaj przyjeżdżał, nie komunikowałeś się ze mną wcale, wysyłałam do ciebie tyle wiadomości, a ty na żadną nigdy nie odpowiedziałeś, ty…!
Teraz, kiedy zaczęła mówić, z jej serca popłynęła fala goryczy, którą tłumiła w sobie od tak długiego czasu. Poczuła, jak łzy spływają jej po policzkach.