Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Sebastian, Efemera. Tom pierwszy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 czerwca 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90
Najniższa cena z 30 dni: 19,90 zł

Sebastian, Efemera. Tom pierwszy - ebook

„Niech twoje serce podróżuje bez bagażu, ponieważ to, co ze sobą przyniesiesz, stanie się częścią krajobrazu”.


Dawno, dawno temu Efemera, zagrożona przez Zjadacza Świata, została rozbita na wiele tajemniczych i magicznych krain. Nazwano je krajobrazami. Między nimi rozciągają się mosty, które przenoszą podróżnych w miejsca, do których przynależą, zamiast tam, gdzie sami chcą się udać. Zjadacz Świata został uwięziony i zapomniano o nim, a stabilność krajobrazów Efemery utrzymuje magia Krajobrazczyń. W jednej z krain, gdzie żyją demony i panuje wieczna noc, swym mrocznym uciechom oddaje się półkrwi inkub – Sebastian. W snach wzywa go kobieta, która pragnie jedynie być bezpieczna i kochana. Sebastian pożąda jej, ale jednocześnie jest świadomy tego, że może ją zniszczyć.
Tymczasem w cichych ogrodach szkoły Krajobrazczyń budzi się zło – Zjadacz Świata wydostaje się ze swojego więzienia. Jego pierwszą ofiarą może paść krajobraz Sebastiana.


Ta uwodzicielska, erotyczna i niezwykle romantyczna opowieść przeznaczona jest dla tych, którzy wiedzą, po której stronie serca – jasnej czy mrocznej – kryją się ich namiętności.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62577-20-0
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Obecnie

Sebastian stanął przy blacie kuchennym i zamknął oczy. Odetchnął powoli i głęboko, rozkoszując się zapachem świeżo zmielonych ziaren kawy. To lepsze niż kobieta, pomyślał. Bardziej zmysłowe niż wszystko, czego doświadczyłem z dwiema ostatnimi zdobyczami. Kiedy inkuba zaczyna nudzić seks, czas zrobić sobie przerwę – albo zastanowić się nad nową pracą. Zepchnął tę myśl w to miejsce swojego umysłu, w którym zamykał liczne nieprzyjemne wspomnienia, i zajął się parzeniem kawy.

Jak by to było wstawać o świcie, schodzić do kuchni i przygotowywać ten aromatyczny napar dla kogoś, kto naprawdę się liczy, dla kogoś, kto śpi w twoim łóżku, czekając, aż obudzi go pieszczota czy pocałunek? Jak by to było stanąć na dworze z filiżanką parującej kawy w ręku i patrzeć, jak budzi się dzień?

Pokręcił głową. Nie ma sensu posypywać solą emocjonalnych ran, myśleć o rzeczach, które i tak nie mogą się ziścić. Mieszkał w Gnieździe Rozpusty, krajobrazie składającym się z kilku brukowanych przecznic, przy których stały przeludnione domy – kiedyś zapewne była to podejrzana dzielnica jakiegoś większego miasta, zwykła ciemna plama w dziennym krajobrazie. Jednak któregoś dnia krajobrazczyni zmieniła świat i stworzyła z tych ulic osobny krajobraz. Wówczas zmieniła się też atmosfera tego miejsca, a tawerny, szulernie i burdele stały się częścią karnawału zmysłów.

Gniazdo było jednak czymś więcej niż miejscem, gdzie można otwarcie rozkoszować się rozpustą, czymś więcej niż schronieniem dla ludzi, którzy nie pasowali do dziennych krajobrazów, i demonów, takich jak inkubowie i sukuby. Stanowiło centrum całej grupy mrocznych krajobrazów, uważanych przez rozmaite rasy demonów za własne. To w takich miejscach demony mogły robić zakupy i upijać się w tawernach, nie wzbudzając nienawiści i nie ryzykując wypędzenia za to, że nie są ludźmi. To było miejsce, którego korzenie tkwiły w mrocznych zakamarkach ludzkiego serca, miejsce, gdzie nigdy nie wschodzi słońce.

Kiedy Sebastian trafił do Gniazda Rozpusty, był rozgoryczonym piętnastolatkiem. Dwa lata wcześniej uciekł spod władzy ojca i zniknął wśród krajobrazów, usiłując jakoś przeżyć. Jednak mroczne krajobrazy ludzi okazały się zbyt koszmarne i przerażające nawet dla chłopca, w którym od początku demoniczna natura brała górę nad ludzkim dziedzictwem. Z kolei mieszkańcy dziennych krajobrazów nie chcieli, żeby coś takiego mieszkało wśród nich. Wypędzano go więc z kolejnych wiosek, gdy tylko ludzie uświadamiali sobie, że jest inkubem – a głodu seksualnych emocji nigdy nie udawało się długo ukrywać.

Kiedy natrafił na Gniazdo Rozpusty i wyczuł jego mroczną, zmysłową atmosferę, oddał się jej całym sercem. Czuł, że wreszcie znalazł miejsce, gdzie fakt, że był inkubem, nie czynił z niego wyrzutka, miejsce, gdzie niekończąca się noc odpowiadała temu, kim i czym był – miejsce, do którego przynależał.

Gniazdo było jego domem. Jednak teraz, kiedy skończył trzydzieści lat, ogarnęła go nagła tęsknota za czymś, czego nie potrafił określić, potrzeba tak silna i bolesna, że aż zakręciło mu się w głowie. Przytrzymał się blatu i zaczekał, aż to uczucie minie. Zawsze mijało.

Jestem zmęczony… pomyślał. Tęsknota nigdy wcześniej nie zawładnęła nim w taki sposób. Zły, że nie potrafi zadowolić się tym, co ma, złapał kubek, stojący na drewnianej podstawce – i naczynie omal nie wypadło mu z rąk, gdy do frontowych drzwi jego domu ktoś zapukał. Sebastian zastygł w bezruchu. Kto to mógł być? Nigdy nikogo tu nie przyprowadzał, nigdy tu nikogo nie zapraszał. Tylko dwie osoby ignorowały tę jego potrzebę prywatności: Glorianna i Lee, jego ludzcy kuzyni. Jednak ani Glorianna, ani Lee nie pukaliby z takim wahaniem.

Mógł zignorować pukanie. Tak właśnie zrobi. Zignoruje je, a ten ktoś po drugiej stronie drzwi zaraz sobie pójdzie. Jednak tak się nie stało. Mało tego – po chwili drzwi uchyliły się odrobinę. Serce Sebastiana zaczęło tłuc się gwałtownie o żebra. Bezszelestnie odstawił kubek na blat, po czym równie cicho wyciągnął z drewnianego bloku największy nóż. Może nie wygra, ale nie zamierza poddać się bez walki.

– Sebastianie? – zawołał ktoś. – Sebastianie, jesteś tu?

Poznał głos, ale nadal się wahał. Zaklął cicho i odłożył nóż na miejsce. Zaufanie było jedną z bardzo niewielu rzeczy, których w Gnieździe nie dało się kupić.

Sebastian podszedł do przejścia, które oddzielało kuchnię od bawialni, zajrzał do pokoju i spojrzał na swojego gościa. Stojący w progu inkub niemal podskakiwał ze zdenerwowania. Jego oczy, wędrujące chaotycznie po prostych meblach i wiszących na ścianach oprawionych rysunkach, błyszczały z ciekawości.

– Czego chcesz, Kpiarzu? – spytał Sebastian.

Jeśli nawet Kpiarz dostrzegł niechęć w jego głosie, zignorował ją. Wszedł do bawialni, zamknął za sobą drzwi wejściowe i dopiero wtedy ruszył w stronę Sebastiana. Szedł charakterystycznym zadziornym krokiem, kontrastującym z jego chłopięcą urodą.

Kobiety nabierały się na niewinny wygląd Kpiarza – i był to ich wielki błąd. Kiedyś razem z Sebastianem grasowali po ulicach Gniazda Rozpusty – jasnowłosy, błękitnooki Kpiarz sprawiał wrażenie chłopca, który ma ochotę na niegrzeczną zabawę, natomiast Sebastian roztaczał wokół siebie niebezpieczną aurę, błyskając zielonymi oczami spod czarnej grzywy włosów. Razem bawili się w uwodzenie i oferowali seks kobietom, które przechodziły do Gniazda Rozpusty z dziennych krajobrazów. Często używali też mocy właściwej inkubom, by połączyć się z innym umysłem w półmroku snów i karmić się emocjami, które wywoływali, odgrywając role wyśnionych kochanków. Nieszczęśliwe żony, nierozsądne dziewczęta, które chciały przeżyć romans z tajemniczym wielbicielem, samotne kobiety, stęsknione za ciepłem kochanka, nawet jeśli przychodził do nich tylko w snach – wszystkie one były łatwymi zdobyczami dla inkubów.

Przez pięć lat wynajmowali wspólnie dwa pokoje w drogim burdelu i polowali w Gnieździe. Potem, kiedy Sebastian skończył dwadzieścia lat, zaczął odczuwać potrzebę czegoś więcej niż tylko seksualnych gierek oferowanych przez Gniazdo. Coraz częściej unikał kolorowych świateł i podejrzanych przybytków, aż pewnego razu natrafił na dróżkę, która rozpoczynała się kilka kroków od końca głównej ulicy Gniazda – patrzył na tę dróżkę i miał absolutną pewność, że nie było jej wcześniej w tym miejscu. I choć nie miał pojęcia, czy idzie na krótki spacer, czy też na zawsze opuszcza jedyne miejsce, gdzie czuł się naprawdę u siebie, ruszył nią.

Tak właśnie znalazł ten piętrowy dom. Wydawał się nie na miejscu w takim krajobrazie jak Gniazdo Rozpusty, ale gdyby do niego nie przynależał, nie byłoby go tutaj. Takimi właśnie prawami rządziła się Efemera.

Tego dnia, gdy znalazł to miejsce, nieśmiało wszedł do domu, pełen obaw, że przyłapie go właściciel. Jednak budynek okazał się niezamieszkały. Połowa pokoi była pusta, ale w pozostałych pomieszczeniach zostało dość mebli, by dało się urządzić wygodną sypialnię, bawialnię i kuchnię. Sebastian znalazł pościel i ręczniki, a nawet produkty potrzebne do przygotowania prostego posiłku. Wędrował po pokojach dobrą godzinę, czując, że coś w nim się uspokaja, jakby po raz pierwszy od miesięcy mógł odetchnąć pełną piersią.

Kiedy w kredensie w kuchni znalazł środki czyszczące, zakasał rękawy i odkurzał, zamiatał, szorował i polerował tak długo, aż dom błyszczał czystością, a wszystkie meble stały na właściwych miejscach. Potem wrócił do Gniazda Rozpusty, zabrał większość swoich rzeczy z wynajmowanego w burdelu pokoju i przeprowadził się tutaj. Tydzień później, kiedy wrócił z grasowania po ulicach Gniazda, odkrył, że ktoś zasadził księżycowy kwiat przy tylnym wejściu. Wtedy dotarło do niego, że ten dom czekał, aż go znajdzie, aż będzie go chciał. Ona wiedziała, kiedy coś zmieniło się w nim na tyle, że zaczął pasować do tego miejsca – księżycowy kwiat był jej sposobem na powiedzenie: „Witaj w domu”.

Na Efemerze rzadko udawało się zachować sekret serca. A przed Glorianną Belladonną nie dało się ukryć niczego. Sebastian mieszkał w tym domu przez ostatnie dziesięć lat. Był częścią Gniazda Rozpusty, a równocześnie nią nie był…

– Nie widziałem cię wczoraj – powiedział Kpiarz, ściągając myśli Sebastiana z powrotem na ziemię. – Pomyślałem więc, że może wpadnę… i zobaczę…

Wczoraj Sebastian poświęcił się rysowaniu – a potem spalił wszystkie rysunki, kiedy zorientował się, że podświadomie usiłuje odtworzyć wspomnienia z Aurory, wioski ciotki Nadii. Pomieszkiwał u niej często jako dziecko. Jego ojciec Koltak w końcu jednak zawsze się zjawiał i zabierał go z powrotem do miasta. Tam oddawał syna na przechowanie jakiejś kobiecie z biednej dzielnicy – płacił jej, żeby tolerowała obecność chłopca, żywiła go i zapewniała mu miejsce do spania. Sebastian przeważnie żył wtedy na ulicy, z innymi porzuconymi dziećmi. Raz po raz wracała świadomość, jak puste i nieszczęśliwe jest jego życie. A potem znów zjawiała się ciotka Nadia i zabierała go do siebie. Aż w końcu, gdy ojciec po raz kolejny przyjechał, by zabrać Sebastiana do znienawidzonego miasta, ten uciekł, przerywając odwieczną walkę Koltaka i Nadii.

– Byłem zajęty – powiedział, otrząsając się z ponurych wspomnień.

Kpiarz uśmiechnął się przewrotnie.

– Nadal pocieszasz starzejące się stare panny i samotne wdowy? Musisz poszukać sobie kogoś bardziej… żywego. Kogoś, kto się jeszcze rusza. Wątpię, żeby któraś z tych twoich zdobyczy okazała się atrakcyjna, gdybyś chciał zapewnić jej cielesną przejażdżkę zamiast romantycznej kołysanki. – Kpiarz powęszył w powietrzu i otworzył szeroko oczy. – Czuję kawę?

Sebastian westchnął. Zmełł dość ziaren na dwa kubki. Wyglądało na to, że będzie musiał się podzielić.

– Chodź – rzucił.

Kiedy podszedł do kuchennego blatu, Kpiarz zaczął zaglądać mu przez ramię. Gdy zobaczył torbę pełną ziaren, młynek i dzbanek, zagwizdał z podziwu.

– Widzę, że zapewnianie słodkich snów i gorących nocy starym pannom i wdowom jest bardziej dochodowe, niż sądziłem. – Urwał. – Ale przecież zwykle nie kupujesz na czarnym rynku, prawda?

Sebastian wziął drugi kubek i nalał do niego kawy.

– Nie kupiłem tego na czarnym rynku. To prezent od kuzynostwa. – Kiedy podawał kubek Kpiarzowi, dostrzegł cień strachu w błękitnych oczach mężczyzny i lekkie drżenie jego rąk.

Pruderyjni zarozumialcy z innych krajobrazów nazywali inkubów i sukuby złymi demonami, choć wielu z tych świętoszków marzyło o seksie, jakiego można było zaznać jedynie z nimi. Takie usługi dostarczały mieszkańcom Gniazda środków na godziwe życie. Jednak po świecie chodziły dużo bardziej niebezpieczne demony, a inkubowie i sukuby mogły paść ich ofiarą równie łatwo jak ludzie. Sebastian potrzebował kilku lat, żeby zrozumieć, iż niebezpieczne stworzenia, które przybywały do Gniazda, obawiały się go nie dlatego, że był groźnym demonem, ale ze względu na jego ludzkie powiązania. Nie bali się Lee, który był mostowym o rzadkiej umiejętności nakładania jednego krajobrazu na drugi, ale jeśli chodzi o Gloriannę, to…

Żaden demon nie chciał wzbudzić jej złości – Glorianna Belladonna była bowiem krajobrazczynią, która stworzyła Gniazdo Rozpusty.

Napełniwszy własny kubek, Sebastian oparł się o blat i upił łyk kawy. Milczał. Po kilku minutach Kpiarz nie wytrzymał.

– Ładnie tu. – Popatrzył na mały stolik pod ścianą, przy którym Sebastian jadał posiłki, potem na większy stół w jadalni. – Wygląda… miło.

Wygląda jak u ludzi, pomyślał Sebastian. Poczuł się tak, jakby przyłapano go na czymś sprośnym. Publicznie i w ludzkim krajobrazie – w Gnieździe sprośności były na porządku dziennym. Krępowało go, że ktoś widzi, jak bardzo usiłuje podkreślić swoje człowieczeństwo, o ile w ogóle jakieś w nim istniało. Przywoływało to dawną gorycz.

Nadia nie była jego krewną, tylko powinowatą. Poślubiła brata jego ojca i tak naprawdę nie miała powodu walczyć z Koltakiem o dobro chłopca, który w połowie był demonem. Niemniej walczyła – i wygrywała na tyle często, by w dzieciństwie Sebastiana zdarzały się chwile, kiedy czuł się kochany i akceptowany. Wszelkie dobro, jakiego doświadczył w ludzkich krajobrazach, było jej zasługą.

Dlatego tak bardzo go tutaj ciągnęło. Dlatego było tu jak w ludzkim domu, a nie jak w siedlisku inkuba. Na potrzeby uwodzenia miał pokój w burdelu, natomiast to miejsce przypominało mu, jak się czuł, kiedy mieszkał z Nadią, Glorianną i Lee. Kiedy miał jeszcze jakieś związki ze Światłem.

Wiedział, że jeśli inkubowie i sukuby odkryją, że mieszka jak człowiek, kpinom nie będzie końca. Znów stanie się społecznym wyrzutkiem.

Dopił kawę, spłukując z gardła gorycz.

– Po co przyszedłeś, Kpiarzu? – spytał niecierpliwie.

Kpiarz też dokończył pić kawę i już miał odstawić kubek na blat, gdy zawahał się. Przeszedł przez kuchnię i ostrożnie wstawił naczynie do zlewu, jakby przywiązywał ogromną wagę do utrzymania porządku. Kiedy odwrócił się do Sebastiana, na jego twarzy malowała się troska.

– Znaleźliśmy kolejną – powiedział.Prądy mocy tańczą na Efemerze – na tym żyjącym, wiecznie zmieniającym się świecie. Niektóre z nich są Światłem, a inne Mrokiem. To dwie połówki całości. Nic nie jest jednym, nie będąc w pewnym stopniu drugim.

Żadne naczynie nie jest w stanie równać się z ludzkim sercem, jeśli chodzi o skupianie Światła i Mroku.

Jak mamy powiedzieć ludziom, którzy jeszcze nie doszli do siebie po koszmarach uwolnionych przez Zjadacza Świata, że nie można zniszczyć do końca tej rzeczy, której się boją, ponieważ wyłania się z najmroczniejszych pragnień ich własnych serc? Jak mamy im powiedzieć, że to oni sami zasiali ziarna wojny, która rozbiła Efemerę? Jak mamy im powiedzieć, że to ich własna rozpacz zmieniła żyzne ziemie w pustynie? Jak mamy im powiedzieć, że mimo naszych interwencji i przewodnictwa związek między Efemerą a ludzkim sercem jest nierozerwalny, a świat wokół nich jest niczym więcej i niczym mniej niż odbiciem ich samych?

Nie możemy im tego powiedzieć – ponieważ ludzkie serce, pomimo niebezpieczeństw, jakie się w nim kryją, jest naszą jedyną nadzieją na odbudowanie Efemery. Nie możemy też pozwolić, by ludzie całkowicie wyparli się roli, jaką odgrywają w ciągłym kształtowaniu tego świata.

Tak więc będziemy powtarzać im to ostrzeżenie: Niech twoje serce podróżuje bez bagażu. Ponieważ to, co ze sobą przyniesiesz, stanie się częścią krajobrazu.

– Zaginione ArchiwaRozdział 2

Trzy tygodnie wcześniej

Lukena z trudem zebrała postrzępione nici swojej cierpliwości, odsunęła krzesło od stołu w pracowni i usiadła obok ponurej dziewczyny. Za pierwszym razem, kiedy odbywały tę rozmowę, była miła i pełna zrozumienia. Tak jak za drugim. I za trzecim. Ale ta dziewczyna po prostu nie chciała zaakceptować prawdy.

– Nie zamierzacie promować mnie na krajobrazczynię pierwszego stopnia, prawda? – spytała, a na ton tego pytania przypadała jedna część rozpaczy i dwie części wrogości.

Lukena westchnęła.

– Nie, Nigello, nie zrobimy tego. Nauczycielki bardzo dokładnie rozważyły twój przypadek, ale doszłyśmy do wniosku, że jak dotąd nie zdobyłaś niezbędnych umiejętności. Póki nie spełnisz wszystkich wymagań, nie otrzymasz godła krajobrazczyni.

Nigella z całej siły przycisnęła pięści do blatu stołu.

– Uczę się od czterech lat. W ciągu pięciu lat trzeba uzyskać co najmniej drugi stopień, żeby móc pozostać w szkole i kontynuować naukę. Jak mam uzyskać dwa stopnie w ciągu roku, skoro nie chcecie mnie wypromować nawet na pierwszy?

Nie uzyskasz ich, pomyślała Lukena. I jest to prawdziwe błogosławieństwo dla nas wszystkich.

– Jak brzmi Błogosławieństwo Serca? – zapytała głośno.

Oczy dziewczyny pociemniały z gniewu.

– Czy to kolejny test, nauczycielko? Nie widzę powodu, by odpowiadać na pytania, na które odpowiedź zna każde dziecko.

O Opiekunowie i Przewodnicy, jak mam jej to wyjaśnić, żeby wreszcie zrozumiała?

– A zatem i tobie nie powinna sprawić trudności – powiedziała spokojnie Lukena i powtórzyła: – Błogosławieństwo Serca.

Nigella parsknęła.

– Podróżuj bez bagażu.

Lukena kiwnęła głową.

– Podróżuj bez bagażu. Ponieważ cokolwiek ze sobą przyniesiesz, stanie się częścią krajobrazu. Dotyczy to wszystkiego, co żyje na tym świecie, a szczególnie krajobrazczyń, ponieważ jesteśmy sitem, przez które Efemera objawia to, co odbija się we wszystkich sercach. Rezonans naszych serc stanowi koryto, w którym płyną prądy Światła i Mroku, chroniące ludzi przed chaosem ich własnych uczuć, ale umożliwiające urzeczywistnienie prawdziwych pragnień serca. My jesteśmy tym korytem, Nigello. Inni ludzie i sama Efemera są zależni od tego, czy znajdziemy równowagę pomiędzy jasnymi i ciemnymi aspektami samych siebie, żeby filtrować prądy Światła i Mroku, które są cudowną i straszliwą mocą naszego świata.

– Ja to wszystko wiem – warknęła poirytowana dziewczyna.

– Tutaj wiesz. – Lukena popukała się palcem w skroń. Potem powtórzyła ten sam gest na piersi. – Ale nie tutaj. Niesiesz ze sobą zbyt wiele bagażu, Nigello. Przychodzisz na lekcje, ale czynisz tylko symboliczne próby stosowania ich mądrości w praktyce. Jesteś zła i zazdrosna, kiedy inne uczennice spełniają wymagania i osiągają kolejne stopnie, ale sama nie chcesz pracować tak jak one, by osiągnąć ten cel. A mimo to spodziewasz się, że damy ci władzę nad naszym światem. Otóż nie. Nie możemy tego zrobić. Otwórz oczy, Nigello. Przyjrzyj się temu, co objawiłaś w swoim ogrodzie. Póki to się nie zmieni, póki ty się nie zmienisz, nie możemy pozwolić, byś przejęła władzę nad miejscami, w których będą musieli żyć ludzie.

Dąs na twarzy dziewczyny zmienił się w brzydką przebiegłość.

– Znam prawdziwą przyczynę, dla której nie chcecie mnie promować. – Lukena westchnęła. Zastanawiała się, dlaczego ta „prawdziwa” przyczyna nigdy nie ma nic wspólnego z rzeczywistymi umiejętnościami uczennicy. – Boicie się mnie – stwierdziła Nigella. – Wiecie, że jestem od was lepsza. Lepsza niż wy wszystkie razem wzięte. Jestem jak Belladonna. Nie możecie znieść myśli o kolejnej krajobrazczyni, która potrafi robić rzeczy, o których wy nie możecie nawet marzyć. – Lukena nie zdołała ukryć dreszczu strachu. Milczała. Nauczycielki nigdy nie angażowały się w dyskusje, gdy uczennica wymieniała to imię. Kiedy cisza krępująco się przedłużała, Nigella zaśmiała się paskudnie, po czym wstała, dodając: – Lepiej o tym pamiętajcie, kiedy następnym razem będziecie oceniać moją pracę.

Nauczycielka zaczekała, aż uczennica wyjdzie.

– Będziemy o tym pamiętać. Och, na pewno będziemy o tym pamiętać – powiedziała do siebie.

Wstała, wspierając się o blat biurka. Nogi jej drżały. Nie miała jeszcze czterdziestu lat, ale w tej chwili czuła się strasznie stara.

– Wiem, że te oceny są konieczne – odezwał się od progu męski głos – ale chyba wymagają więcej od nauczycielek niż od uczennic.

Lukenę zapiekły oczy, kiedy spojrzała na stojącego w drzwiach mocno zbudowanego mężczyznę.

– Gregor.

Podszedł do niej szybko. Jego ciepła, silna dłoń spoczęła na jej ramieniu. Z wdzięcznością zwróciła się ku tej sile, ku temu ciepłu. Objęła go mocno, gdy wziął ją w ramiona.

– Trudny dzień? – spytał, przytulając policzek do jej włosów.

– Nie najgorszy… póki nie zjawiła się ta ostatnia dziewczyna.

– Co zrobiła?

– Wymówiła to imię.

Gregor spiął się.

– Belladonna.

Lukena kiwnęła głową.

– Załamałam się, Gregorze. Okazałam swój strach.

– I miałaś ku temu powód, jeśli było to coś więcej niż romantyczne bajdurzenie uczennicy o zbiegłej krajobrazczyni.

– Była to raczej kolejna próba zmanipulowania nauczycielki do przyznania stopnia, na jaki uczennica zupełnie nie zasłużyła. – Lukena cofnęła głowę na tyle, by móc zajrzeć w twarz przełożonemu nauczycieli mostowych, a prywatnie swojemu kochankowi. – A jak tobie minął dzień?

– Lepiej niż tobie. Uczenie młodych mężczyzn, którzy posiadają dar tworzenia połączeń między krajobrazami, nie jest aż tak wyczerpujące jak uczenie młodych kobiet, które będą te krajobrazy kontrolować. – W jego ciemnych oczach widać było troskę. – Może przejdziesz na dzień czy dwa do Sanktuarium? – zaproponował.

– Może tak zrobię. Chociaż mam wrażenie, że powinnam tu teraz być, na wypadek gdyby inne nauczycielki… – Nie mogła skończyć, nie była w stanie tego powiedzieć.

– Na wypadek gdyby inne nauczycielki uznały, że ta dziewczyna jest zbyt niebezpieczna i należy ją zamurować w jej ogrodzie – dopowiedział Gregor. Kiedy Lukena kiwnęła głową, spytał: – A jest na tyle niebezpieczna? Naprawdę może być kolejną Belladonną?

Lukena pomyślała przez chwilę, a potem pokręciła głową.

– Ma w sobie dość gniewu i… brudu… by rezonować z mrocznymi krajobrazami, ale nigdy nie będzie taka jak Belladonna. Nie ma jej mocy – ani jej serca.

Nigella szła szybko szerokimi ścieżkami z kamiennych płyt, popatrując wilkiem na mijające ją uczennice. Zmierzała do swojego otoczonego murem ogrodu. Powinna była od razu się domyślić, gdy tylko zobaczyła, jak daleko od budynków szkoły znajduje się jej przeznaczony do ćwiczeń ogród. Nauczycielki od początku były nastawione przeciwko niej. Inne uczennice miały ogrody nie dalej niż pięć minut spacerem z klasy. Rzecz jasna niewielu przydzielono przestrzeń wśród otoczonych murami ogrodów nauczycielek, ale było kilka takich uczennic. Ona, Nigella, powinna być jedną z nich.

– Zimne suki o zgniłych sercach – mruknęła pod nosem.

Gwałtownie skręciła na ścieżkę, która prowadziła z powrotem do szkoły, ścieżkę, która zawsze wydawała się zakurzona, jakby rzadko ktoś nią chodził. Uczennicom nie wolno było iść nią do końca, chyba że towarzyszyła im nauczycielka. Właśnie to intrygowało Nigellę na tyle, by kilka razy w roku ryzykować zakradnięcie się tutaj.

Ścieżka kończyła się przejściem w wysokim murze, które wieńczył łuk. Za murem znajdował się kolejny ogród otoczony jeszcze jednym murem, zamknięty bramą z kutego żelaza. Między murami rosły jedynie wielkie, rozdęte grzyby i pełne cierni drzewa, które rodziły owoce koloru zakażonej rany.

Uczennice szeptały między sobą, że Mroczni Przewodnicy zakradali się do szkoły podczas zaćmienia księżyca, zbierali te grzyby i owoce i gotowali je wraz z sercami ludzi, których zwabili do mrocznych krajobrazów.

Nigelli podobała się ta historia. Spędziła wiele nocy na wyobrażaniu sobie, że któryś z Mrocznych Przewodników przybył do szkoły i porwał wszystkie te oschłe suki, które udawały, że chcą ją nauczyć, jak używać mocy, ale tak naprawdę robiły wszystko, by jej to uniemożliwić.

Bardzo chętnie popatrzyłaby, jak ktoś taki jak Lukena staje przed Mrocznym Przewodnikiem. Suka posikałaby się pewnie ze strachu, gdyby miała do czynienia z czymś naprawdę mrocznym. Ale ona, Nigella, wcale by się nie bała.

Nie masz się czego obawiać ze strony Mroku, szeptało coś w niej. W Mroku jest moc, która czeka tylko, aż ją przyjmiesz.

Może to był drugi powód, dla którego tak często zdarzało jej się stawać w przejściu w murze i patrzeć na miejsce, na wzmiankę o którym bladły twarze wszystkich nauczycielek.

Późno w nocy starsze uczennice opowiadały sobie szeptem historie o tym ogrodzie. Mówiły, że uwięzione są w nim zakazane krajobrazy – tak okropne, że oderwano je od świata, by chronić ludzi przed istotami, które w nich żyły.

Kiedy jednak Nigella tu stawała, za bramą widziała tylko niski kamienny murek wzniesiony na pozbawionej roślin, ubitej ziemi. Co w tym było przerażającego? Owszem, wyczuwała mroczny rezonans tego ogrodu, ale skoro było tam coś naprawdę złego, dlaczego robiono z tego taką tajemnicę, zamiast powiedzieć uczennicom wprost, o co chodzi?

Jednak nauczycielki zawsze ze wszystkiego robiły tajemnicę. Szkoła była świetna w ukrywaniu przed wszystkimi rzeczy, z których mogliby zrobić użytek.

Nagle poczuła przepełniający ją bezgraniczny gniew. Rozejrzała się wkoło i zauważyła kamień wielkości pięści. Podniosła go, zamachnęła się i z całej siły cisnęła w kłódkę wiszącą na bramie. Nie spodziewała się, że coś się stanie. Po prostu chciała dać upust swojej złości na to, że znów nie została promowana. Ale żelazo, naruszone zębem czasu, rozsypało się pod wpływem uderzenia. Brama i sekrety, jakie kryły się w wewnętrznym ogrodzie, stanęły przed Nigellą otworem.

Oblizując wyschnięte wargi, przeszła na drugą stronę muru. W zewnętrznym ogrodzie unosił się lekki zapach zepsutego mięsa, ale to mogła być wina grzybów albo owoców pokrywających ziemię wokół ciernistych drzew. Przeszła przez zewnętrzny ogród, chwyciła dwa pręty bramy i pociągnęła z całych sił. Zardzewiałe zawiasy zaskrzypiały w proteście, ale brama uchyliła się na tyle, żeby dziewczyna mogła wślizgnąć się do środka.

Czekała jeszcze chwilę, nadal trzymając pręty, pewna, że zaraz ktoś przybiegnie sprawdzić, co spowodowało hałas. Jednak ciężkie i nieruchome powietrze tłumiło wszelkie dźwięki. Policzyła do stu, gotowa uciec, by nie dać się przyłapać w zakazanym miejscu. Kiedy nikt się nie zjawił, odprężyła się na tyle, by przyjrzeć się nagiej ziemi po drugiej stronie bramy.

Mówią, że nawet Belladonna bała się tego miejsca na tyle, że nie zbliżała się tutaj. Ale ja się nie boję. Zobaczę, co kryje się za tymi ścianami, pomyślała. Cofnęła się do najbliższego kolczastego drzewa. Wokoło leżało pełno gałęzi, ale żadna nie była wystarczająco poręczna, więc chodziła między drzewami tak długo, aż znalazła taką, którą można było coś szturchnąć z odległości. Musiała zachować ostrożność.

Podniecona, pobiegła z powrotem do bramy, wślizgnęła się do środka i podeszła do niskiego kamiennego muru. To był tylko stary murek, wysoki do pasa, o długości nie większej niż dwóch leżących ludzi. Wszystkie szczeliny między kamieniami wypełniała zaprawa – ktoś wymurował go bardzo starannie. Nigella rozejrzała się. W wewnętrznym ogrodzie nie było nic poza tym murem. W ogóle nic tu nie było. A zatem tą strzeżoną rzeczą jest właśnie ten mur. Ale po co strzec czegoś takiego? Może to punkt dostępowy do jakiegoś krajobrazu, który chciały ukryć nauczycielki? Krajobrazu będącego źródłem tego mrocznego rezonansu, który przenikał otoczony murem ogród?

Nigella przeszła się wzdłuż muru, oglądając go uważnie. Stare kamienie, stara, obsypująca się zaprawa. Szturchała ścianę gałęzią tu i tam, ale nic się nie działo. Ekscytacja z odkrycia tajemnicy zakazanego ogrodu przygasła. Kiedy szturchnięcie cieńszym końcem gałęzi obluzowało kawałek zaprawy, Nigella była już przekonana, że stary mur nie może być punktem dostępowym do żadnego interesującego krajobrazu. Między kamieniami pojawiła się dziura, której średnicę mogła wytyczyć kciukiem i palcem wskazującym. Dostatecznie duża, by spojrzeć przez nią, jeśli zdoła przebić ją na wylot.

Nigella zaczęła raz za razem wtykać gałąź w otwór, wydłubując zaprawę. Wreszcie, kiedy już poczuła w rękach ból, gałąź przeszła na drugą stronę. Wtedy dziewczyna wyrzuciła ją, uklękła i zajrzała przez otwór.Zobaczyła wąski pas rdzawego piachu, a dalej ciemną, stojącą wodę.

Nigella przysiadła na piętach. I to wszystko? Piasek i woda? To był ten przerażający, zakazany krajobraz, na wspomnienie którego wzdrygała się każda nauczycielka?

Zdegustowana, wstała i otrzepała spodnie. Skarciła się w myślach. Powinna była wiedzieć, że to zwykły podstęp. Nauczycielki używały go, żeby móc ukarać każdą uczennicę, której krajobrazy nie są odpowiednio polukrowane.

Prześlizgnęła się z powrotem przez bramę i ruszyła w stronę łukowatego przejścia. Nagle zatrzymała się i spojrzała na słońce. Za późno, żeby iść do swojego ogrodu. Jeśli nie zjawi się punktualnie na wieczornym posiłku, zarobi kolejny punkt karny. Postara się więc nie spóźnić i będzie miła dla wszystkich nauczycielek – choćby miało ją to zabić.

Wolałaby oczywiście, żeby ten wysiłek zabił je.

Zwabione rezonansem mrocznego serca, uniosło się ku powierzchni, ledwie wzburzając ciemną, głęboką wodę. Na powierzchni było pusto, więc wyciągnęło mackę i delikatnie dotknęło miejsca, gdzie piasek spotykał się z wodą – granicy pomiędzy dwoma swoimi krajobrazami. Drżenie piasku ostrzegało, że znajduje się blisko znienawidzonych kamieni, które od tak dawna tworzyły klatkę, zamykając To w środku.

A jednak…

Macki wędrowały po piasku, błyskawicznie zmieniając kolor z ciemnoszarego niczym podwodne jaskinie na rdzawą barwę piasku. Były zupełnie niewidoczne, kiedy zdążały ku kamiennej ścianie. Nim pierwsza dotknęła kamienia, wiedziało, że coś się zmieniło. Powietrze było inne. Wyczuwało w nim ślad rezonansu mrocznego serca.

Macki wydłużyły się i zmieniły w cienkie sznurki ciała, które prześlizgiwały się przez wąską szczelinę między kamieniami. Kawałek po kawałku bezkształtne cielsko sunęło po piasku. Gdy dopełzło do muru, wyciekło przez otwór, aż wreszcie końcówka ostatniej macki zsunęła się po drugiej stronie ściany.

Było wolne.

Nie rozumiało mocy swojego wroga, nie miało pojęcia, że ono samo i krajobrazy, które ukształtowało, mogą zostać zamknięte. Jednak nie do końca. Nigdy do końca. Poza własnymi krajobrazami nie mogło sięgnąć fizycznego świata, ale zawsze było w stanie szeptać do prawdziwie mrocznych serc, wysyłać swój rezonans w półmrok jawy snu. A Mroczni, którzy dawno temu powołali To do życia, wysyłali ludzi do mrocznych krajobrazów na tyle często, by miało rozrywkę – i by wykarmić istoty, które stworzyło. Teraz jednak uwolniło się od magii drzemiącej w kamiennym murze. Teraz mogło znów połączyć swoje krajobrazy ze światem. Teraz mogło odszukać Mrocznych, którzy pomogą mu zmienić świat. Teraz…

Rezonujące na ziemi kroki.

Macki skróciły się, zmieniając w osiem nóg. Po chwili reszta ciała dopasowała do nich swój kształt. Wspięło się na mur wewnętrznego ogrodu, po czym ruszyło biegiem do przejścia zwieńczonego łukiem, ocierając brzuchem o wzdęte kapelusze grzybów. Wspięło się na mur obok przejścia, by chwilę później zupełnie zlać się z kamieniami. Naśladowało nawet cienie rzucane przez kolczaste drzewa.

Czekało, napawając się perspektywą łowów.

Obejmując się mocno ramionami, Lukena patrzyła na zaryglowaną bramę. Za nią były drewniane drzwi, zasłaniające świat po drugiej stronie muru.

– Belladonna – szepnęła.

Błędu popełnionego ponad piętnaście lat temu nie dało się już naprawić. Były takie chwile, kiedy uważała, że mogła wtedy coś zrobić, że powinna była coś zrobić, żeby powstrzymać tamte wydarzenia.

Miała dwadzieścia cztery lata i była świeżo upieczoną nauczycielką, kiedy piętnastoletnia Glorianna przybyła do szkoły krajobrazczyń. Mądra dziewczyna, pełna zapału do nauki. I taka utalentowana. Nie pojmowały jak bardzo, dopóki w połowie pierwszego roku nauki Lukena nie zaczęła uczyć swojej klasy, jak stworzyć punkt dostępowy do „domu”. Ponieważ uczennice na tym etapie nauki miały, w najlepszym razie, szczątkową kontrolę nad swoją mocą, punkt dostępowy miał je po prostu łączyć z krajobrazem, który był ich domem. Tego oczekiwały od nich nauczycielki. Na tym polegała lekcja.

Tymczasem Glorianna zrobiła coś, czego nie potrafiła żadna inna krajobrazczyni. W jakiś sposób przekształciła Efemerę, zmieniła ułożenie fragmentów świata i stworzyła zupełnie nowy krajobraz, miejsce zwane Gniazdem Rozpusty. Nauczycielki, które oceniały osiągnięcia uczennic, były przerażone, kiedy przeszły do Gniazda – a jeszcze bardziej, kiedy zobaczyły mieszkańców tego krajobrazu. Gdy wróciły do otoczonego murem ogrodu, który był terenem ćwiczeń Glorianny, i poprosiły o wyjaśnienie, dziewczyna uśmiechnęła się tylko i powiedziała: „Demony także potrzebują domu”.

Nikt nie zapytał jej, dlaczego stworzyła miejsce dla demonów, które z pewnością przyciągać będzie również mroczniejsze strony ludzkiego serca. Nikt nie skontaktował się z jej rodziną, żeby o to wypytać – przynajmniej nie wtedy, kiedy miało to znaczenie.

Zamiast zadać te pytania, przełożona nauczycielek obdarzyła Gloriannę fałszywym uśmiechem i zapowiedziała, że zostanie poddana trudniejszemu testowi. Miała spędzić następne dwa tygodnie w ogrodzie i zakotwiczyć swoje podstawowe krajobrazy – czyli te, które rezonowały z nią i były jej „osobistym światem”.

Glorianna dostała koszyk z jedzeniem, ubrania, książki, wodę i koce. Stała w ogrodzie i z uśmiechem patrzyła, jak przełożona nauczycielek zakłada na rygiel bramy ciężką kłódkę, żeby nikt nie mógł wejść do środka. Pomachała wesoło Lukenie, kiedy nauczycielki odchodziły.

Ostatniego ranka Lukena wykradła klucz do kłódki i weszła do ogrodu Glorianny. To, czego ta dziewczyna dokonała w ciągu dwóch tygodni, zaparło jej dech w piersiach – zarówno z podziwu, jak i z przerażenia. Gniazdo Rozpusty nie powstało przypadkiem. Dziewczyna naprawdę miała moc zmieniania świata i należało ją szkolić bardzo ostrożnie.

Lukena pobiegła wtedy do przełożonej nauczycielek i jąkając się, usiłowała wyjaśnić, o co jej chodzi. Jednak przełożona kazała jej milczeć, powiedziała, że decyzję już podjęto – czarownicy przybyli, by zapieczętować bramę. Glorianna i jej nienaturalna moc miały pozostać na zawsze ukryte za murem – dla bezpieczeństwa innych krajobrazów.

Kiedy Lukena wróciła do ogrodu Glorianny, czarownicy zrobili już swoje, na bramie zawisła ich pieczęć. Ogród został na zawsze zamknięty, zarówno dla tych, którzy chcieli do niego wejść, jak i dla tych, którzy chcieliby się z niego wydostać. Całym światem Glorianny miało odtąd pozostać to, do czego objawienia potrafiła skłonić Efemerę.

Jednak miesiąc później, kiedy Lukena spacerowała z kilkoma uczennicami, ujrzała stojącą przed zapieczętowaną bramą czarnowłosą dziewczynę.

– Co tu robisz? – spytała. – Wiesz, że uczennicom nie wolno… – Słowa zamarły na jej ustach, kiedy dziewczyna odwróciła się i spojrzała na nią.

– Więc to dlatego nikt nie przyszedł obejrzeć mojej pracy – stwierdziła Glorianna.

– Być może – odparła ostrożnie Lukena, patrząc, jak jej uczennice niepewnie przestępują z nogi na nogę. – Ale skoro znalazłaś drogę powrotną…

Glorianna pokręciła głową.

– Nie. Niczego już od was nie chcę. Postanowiłyście mnie zamurować. Teraz to ja odetnę się od was.

– To nie była moja decyzja!

Dziewczyna uśmiechnęła się smutno.

– Być może – powiedziała. – Do widzenia, Lukeno. Podróżuj bez bagażu.

Kiedy odchodziła, jedna z uczennic zapytała ją:

– Kim jesteś?

Glorianna zatrzymała się i powiedziała:

– Jestem Belladonna.

A potem odeszła. Nigdy więcej nie widziano jej w szkole.

Lukena otarła łzy i ruszyła przed siebie bez celu. Potrzebowała ruchu. Nie mogła nic zrobić – ani teraz, ani wtedy. Zdarzało się jednak, że błąd, który wówczas popełniono, nadal ją dręczył. Miała wrażenie, że ta rana sięga głęboko, aż do kości.

W miarę jak krajobrazczynie uczyły się używać mocy, która chroniła ludzi i świat przed objawianiem pragnień wszystkich serc, przyznawano im kolejne stopnie, od jednego do siedmiu. No i była jeszcze Glorianna Belladonna. Gdyby tylko…

Nagłe przerażenie kazało jej się zatrzymać. Rozejrzała się wokół. Co właściwie zwabiło ją na tę ścieżkę? Dlaczego doświadczała tego braku równowagi? Mroczny rezonans, zwykle stłumiony obecnością licznych krajobrazczyń, zdawał się wysączać z zakazanego ogrodu. Przesiąkł ziemię, rozlewał się, jakby chciał skazić resztę szkoły. Był teraz tak silny. Tak okropnie silny.

Oczywiście to niemożliwe. Nie do pomyślenia. Na pewno reaguje przesadnie na coś, co zawsze tu wyczuwała. To zapewne skutek trudnej rozmowy z Nigellą i rozmyślań o Gloriannie. Niemniej ruszyła dalej tą rzadko uczęszczaną ścieżką. Kiedy dotarła do przejścia w murze i zobaczyła otwartą bramę z kutego żelaza, zamarła na chwilę. Potem odwróciła się, gotowa biec do szkoły i ostrzec wszystkich, że to, co było nie do pomyślenia, właśnie się ziściło.

Ale czy istotnie? – pytało coś w jej wnętrzu.

Ta myśl to był tylko szept. Uspokajający, kojący, nęcący.

Lukena zawahała się, odwróciła znowu, by jeszcze raz spojrzeć na bramę.

Jeśli teraz pobiegnie do szkoły, co powie przełożonej nauczycielek? Że ktoś otworzył starą bramę? Wzbudzi to niepokój i w szkole krajobrazczyń, i w szkole mostowych, ale nic im tak naprawdę nie wyjaśni. Poza tym nie miała przecież pewności, że ktoś otworzył bramę celowo.

Nie stać cię na popełnienie kolejnego błędu, szepnął ten sam głos.

Lukena pokręciła głową. Nie, nie zamierzała popełnić kolejnego błędu.

Przeszła przez lukę w murze. Od smrodu gnijącego mięsa omal nie zwymiotowała.

Nigdy więcej błędów, szepnął głos. Zniszczą cię. Zobaczysz.

Grzyby wybuchały jeden po drugim, kiedy Lukena deptała po nich, biegnąc ku bramie. Wystarczy jej jeden rzut oka, sprawdzi tylko, czy nic się nie zmieniło, a potem poinformuje o wszystkim przełożoną nauczycielek. Zatrudnią robotników, którzy zreperują bramę. Nie ma się czym przejmować. Nie ma się czego bać.

Niewielka dziura w starym kamiennym murze odezwała się w niej pulsującym bólem jak zepsuty ząb.

– Nie – szepnęła. – Tylko nie to.

Z powrotem do bramy. Musi przebiec tę krótką odległość do przejścia w murze. Jej uwagę odwrócił jakiś ruch. Kiedy podniosła wzrok, potknęła się i…

…biegła po niekończącej się połaci rdzawego piasku, pod niebem o sinym odcieniu. Serce waliło jej jak oszalałe, za wszelką cenę starała się przyspieszyć, ale stworzenia, które ją ścigały, były coraz bliżej.

O Opiekunowie i Przewodnicy, jak się tu dostała? Przed chwilą biegła przecież do przejścia w murze, a kiedy się potknęła…

Wciąż biegła, dysząc ciężko, wciągając w płuca powietrze, które było zbyt gorące, zbyt suche. Stopy mechanicznie uderzały w piasek.

Podróżuj bez bagażu. Potrzebowała tylko kilku chwil, by uspokoić umysł, odnaleźć równowagę i przywrócić rezonans z punktem dostępowym w którymś z własnych krajobrazów. To pozwoli jej wrócić do swojego ogrodu w szkole. Wtedy będzie bezpieczna i pobiegnie ostrzec innych, że…

Nagle znów się poślizgnęła, wybijając się z rytmu. Rozłożyła ramiona, by utrzymać równowagę, ale chwila opóźnienia okazała się kosztowna. W lewej łydce poczuła nagły ból, jakby coś ją ugryzło. Po chwili miała wrażenie, że po nodze spływa jej krew. Mięśnie lewej łydki odmówiły współpracy i na dobre straciła równowagę. Upadła na jedno kolano, wspierając się na rękach. W okamgnieniu poderwała się z powrotem, ale to wystarczyło, by dopadło ją następne stworzenie, rozcinając jej prawe udo. Znów biegła. Biegła i biegła, starając się ignorować ból, krew, niedołężność mięśni, które sztywniały i nie chciały słuchać szalonych poleceń mózgu.

Nagle zauważyła coś kątem oka. Kopce. Skręciła ku nim, nie zastanawiając się, czym są ani dlaczego nie zauważyła ich wcześniej. Jeśli da radę wspiąć się na któryś z nich, może zdoła odgonić ścigające ją stworzenia na wystarczająco długi czas, by wrócić do swojego ogrodu.

Kiedy jednak podbiegła bliżej, z trudem walcząc o każdy krok, ujrzała biegnące ku niej czarne segmentowane pancerzyki, wydostające się ze szczytów kopców. Próbowała znów skręcić, ale mięśnie lewej łydki zupełnie przestały funkcjonować. Zachwiała się i omal nie upadła. Krzycząc ze strachu i wściekłości, odwróciła się i chwyciła najbliższe stworzenie, podrywając je w górę obiema rękami.

Przez chwilę patrzyła na głowę, szczęki i nogi. Umysł podpowiedział jej właściwe słowo: mrówka. Ale to coś, co trzymała, miało długość jej ręki – od opuszek palców aż do łokcia. Wrzeszcząc, cisnęła nim w inne stworzenia, które już biegły w jej stronę.

Spróbowała uciekać dalej, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Padła jak długa na piasek. Stworzenia dopadły ją. Krzyczała, kiedy wyrywały szczękami kawałki jej ciała, kiedy jej krew wsiąkała w piasek. Miotała się, próbowała zrzucić je z siebie, ale było ich tak wiele, że wkrótce masa połyskujących czarnych ciał zupełnie ją zakryła.

Wreszcie przestała się ruszać. Krzyk umilkł.

Kiedy robotnice ruszyły z powrotem do mrowiska, a zwiadowcy rozpoczęli kolejny patrol, po Lukenie zostały tylko obgryzione do czysta kości, skrawki ubrania i plama mokrego piasku.Rozdział 4

Heja! Szczęściło ci się, żem tędy przejechał – powiedział farmer William. – Nie podwożę obcych tak blisko mostu. Nigdy nie wiadomo, co może przeleźć z innego miejsca. Ale ty wyglądasz mi na równiachę.

– Tak – zgodził się Sebastian. – Mam szczęście.

Farmer przez jakąś minutę wydawał różne dźwięki skierowane do dwóch koni ciągnących wóz, co jednak nie przyniosło żadnego efektu. A już na pewno nie skłoniło zwierząt do przyspieszenia kroku.

Podróżuj bez bagażu. Sebastian zamknął oczy i próbował wzbudzić w sobie wdzięczność za to, że farmer zaoferował mu podwiezienie. W innym wypadku dotarcie do Miasta Czarowników mogłoby mu zająć kilka dni, gdyż co chwila natrafiałby na przeszkody. Jego niechęć do czarowników kłóciła się z postanowieniem, że musi się z nimi zobaczyć, a Efemera reagowała na życzenia serca, nie głowy – mogło się więc zdarzyć, że krajobraz piętrzyłby przeszkody, uniemożliwiające mu dotarcie do miasta. Wtedy wyprawa zmieniłaby się w prawdziwą wojnę woli – jego przeciwko Efemerze. W końcu pewnie dotarłby do miasta, ale ludzie, których zostawił w Gnieździe Rozpusty, nie mieli tyle czasu.

Dlatego, kiedy dotarł do miejsca, w którym dróżka łączyła się z główną drogą, i spotkał farmera Williama, bez wahania przyjął jego propozycję. Uznał, że jego podróż przebiegnie sprawniej, jeśli nie będzie odwracał się od takich uśmiechów losu.

Tyle że takie uśmiechy losu zawsze mają swoją cenę.

No cóż, pomyślał, rzucając kwaśne spojrzenie na farmera, jeśli będę skazany na to jego „heja!" przez całą drogę do Miasta Czarowników, to cena tego konkretnego zrządzenia losu jest zdecydowanie zawyżona.

– Serio jedziesz do Miasta Czarowników, żeby pogadać se z czarownikiem? – spytał William.

– Tak.

– Heja! Ja tam bym nie chciał. Te facety to nie są jak normalne ludzie. Gadajom, że to Czyniący Sprawiedliwość, ale majom ta magia czy co tam, co to robi z nich innych. Ja tam nie chciałbym z takimi gadać, ot co.

Sebastian spojrzał na niego spod oka.

– Widziałeś kiedyś czarownika? – zapytał.

– Widziałem. Jasna sprawa, że widziałem. Grasują se czasem po rynkach w mieście, jak każden inny. Ale z żadnym nigdy nie gadałem.

Coś – zmiana w modulacji głosu albo w postawie ciała Williama – kazało Sebastianowi przyjrzeć mu się uważniej.

– Dlaczego to robisz? – zaciekawił się.

– Co?

– Mówisz w ten sposób. Nie jesteś prostakiem.

– Dlaczego tak uważasz? – spytał William, udając oburzenie.

Sebastian uśmiechnął się, ale nie był to przyjacielski uśmiech.

– Za bardzo się starasz. Prostacy, których napotykam, zawsze się zdradzają, jednak starają się mówić lepiej niż w domu. A ty tarzasz się w słowach jak… – Nie mógł wymyślić porównania, które nie byłoby obraźliwe.

– Jak świnia w błocie – dopowiedział William.

Sebastian przechylił głowę.

– No dobrze – powiedział. – Może i jesteś farmerem, ale nie jesteś prostakiem.

William zamilkł po raz pierwszy, odkąd zabrał Sebastiana.

– Chcesz mnie obrabować? – spytał wreszcie.

– Nie jestem złodziejem – warknął Sebastian. – Zresztą obrabowanie cię, skoro mnie zabrałeś, byłoby… złe.

– E tam – prychnął William.

Sebastian przyglądał się farmerowi w słabym świetle dogasającego dnia. Mężczyzna miał na sobie znoszony strój, praktyczny na całodzienną podróż po błotnistej albo zakurzonej drodze. A może było to jego najlepsze ubranie? Kiedy Sebastian po raz pierwszy usłyszał Williama, założył tę drugą możliwość. Każdy potencjalny złodziej, posłuchawszy go choćby przez minutę, doszedłby do wniosku, że nie ma tu czego kraść. Wówczas musiałby znieść jego paplaninę do końca podróży albo pod byle pretekstem uciekłby na pierwszym skrzyżowaniu.

Sposób wysławiania się był tylko kamuflażem przed drapieżnikami, jednak nie zmieniał rezonansu serca tego człowieka – coś jak brązowe futerko królika, które robi się białe, kiedy nastaje zima, by lepiej dopasować się do otoczenia.

Sebastian obejrzał się przez ramię na kosze z owocami i warzywami, które wypełniały tył wozu.

– Nie masz rynku bliżej domu? – zapytał. – Powiedziałeś, że do miasta jest cały dzień drogi.

Mężczyzna kiwnął głową.

– Dziś podróż wlokła mi się wyjątkowo. Zwykle jestem w mieście dobrze przed zachodem słońca. Myślę, że te opóźnienia miały swój powód. – Wzruszył ramionami. – Połowę tego, co zebrałem, sprzedaję na rynku w swoim mieście. Resztę przywożę do Miasta Czarowników.

– Po co?

– Z uprzejmości. – William zawahał się. – Ktoś mi kiedyś powiedział, że to, co dajesz światu, wróci do ciebie. Myślę, że jest w tym prawda.

Sebastian odwrócił wzrok. Mroczniejące światło wystarczało, by podróżować, ale William nie mógł w nim obserwować dokładnie jego twarzy – przynajmniej taką Sebastian miał nadzieję. Przypomniał sobie Gloriannę, jej przejrzyste zielone oczy, kiedy mówiła: To, co dajesz, wraca do ciebie, Sebastianie. Nie jak wet za wet – życie nie jest takie proste – niemniej to, co dajesz, zawsze do ciebie wraca. Serce go zabolało. Tęsknił za kuzynostwem, szczególnie za Glorianną. Czuł z nią dziwną więź, inną niż w przypadku Nadii czy Lee. Nic cielesnego. Nigdy, pomimo natury inkuba. Jej słowa zawsze zapadały mu głęboko w serce, były powodem, dla którego nauczył się brać pod uwagę potrzeby nie tylko swoje, ale i kobiet, kiedy polował jako inkub. Ale usłyszeć jej słowa z ust nieznajomego? Bez względu na to, jakie krajobrazy teraz przemierzała, bez względu na to, co robiła jako zbiegła krajobrazczyni, Glorianna Belladonna nie sprowadziłaby do żadnego krajobrazu takiego koszmaru. – To jest tak – ciągnął William. – Kilka lat temu źle mi się wiodło. Ziemia na farmie jest dobra, a ja pracowałem ciężko, jednak nigdy nie mogłem związać końca z końcem. Plony zawodziły, a to, co zebrałem, nigdy nie uzyskiwało na rynku uczciwej ceny. Zacząłem pić i zrobiłem się naprawdę podły. Pewnie wtedy powiedziałbyś, że miałem serce z kamienia. Winiłem sąsiadów, winiłem kupców, winiłem ziemię. Winiłem wszystkich i rozczulałem się nad sobą. Pewnego dnia załadowałem wóz i pojechałem do Miasta Czarowników. Kupcy śmiali się z takiego wieśniaka, a cena, jaką mi zaoferowali… Równie dobrze mogłem wyrzucić wszystko na ulicę. Zbliżał się zachód słońca, więc zacząłem wracać, ponieważ nie stać mnie było na przenocowanie w mieście. Po drodze zabrałem dziewczynę, która szła skrajem drogi. Miałem ją minąć, ale uniosła rękę i spytała, czy mogę ją podwieźć do następnego mostu. Powiedziała, że to będzie uprzejmość. – William pokręcił głową. – Nie wiem, dlaczego się zatrzymałem. Nie miałem ochoty na żadne uprzejmości. Ale podwiozłem ją. Po drodze spytała o ładunek na wozie i wtedy wyrzuciłem z siebie wszystko, co mi leżało na sercu. Żal wylał się ze mnie, jakby pękł mi wrzód czy coś. Kiedy skończyłem, dziewczyna powiedziała: „W mieście są ludzie, którzy potrzebują tej żywności. Biedacy z przedmieść. Dzieci, które z jakichś powodów porzucono, karmione rozpaczą i nieznające słodkiego smaku nadziei. Serce z kamienia zbiera tylko kamienie. To, co dasz światu, wróci do ciebie”. Ja na to: „Kto tak mówi?”, a ona: „Ja”. „A kim ty jesteś?”, zapytałem. A ona na to…

– Belladonna – szepnął Sebastian.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: