- W empik go
Sędzia Di i perła cesarza - ebook
Sędzia Di i perła cesarza - ebook
Sędzia Di znów mierzy się z kryminalną zagadką. W wiejskim dworze zostaje zamordowana młoda kobieta, a podczas smoczych regat życie traci występujący w zawodach mężczyzna. Śmierć dwojga ofiar wiąże się z niezwykłym skarbem z cesarskiego haremu, ukradzioną niegdyś perłą. Złowroga atmosfera otaczająca tajemnicze wydarzenia nie przeraża jednak zdeterminowanego sędziego.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-7110-4 |
Rozmiar pliku: | 292 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Należy wyjaśnić, że w tradycji chińskiej nazwisko – tutaj wypisane drukowanymi literami – poprzedza imię osoby.
_Główni bohaterowie:_
DI Ren Jie. Sędzia pokoju w Poo-yang, kwitnącym okręgu położonym nad Wielkim Kanałem w środkowej części Chin HOONG Liang. Jego zaufany doradca osobisty, sierżant trybunału
_Osoby związane ze „Sprawą zmarłego dobosza”_
PIEN Kia. Lekarz medycyny
TONG Mai
SIA Kwang wędrowni studenci literatury
_Osoby związane ze„Sprawą zamordowanej niewolnicy”_
KOU Yuan-liang. Bogaty kolekcjoner antyków
Pani KOU, zwana Złocistym Lotosem. Jego pierwsza żona
Bursztynowa Dama. Jego druga żona, dawna niewolnica
_Osoby związane ze „Sprawą Perły Cesarza”_
YANG. Właściciel wielkiego antykwariatu
KWANG Min. Mieszkający w stolicy kupiec handlujący lekami
_Inni_
SHENG Pa. Mistrz gildii żebraków
Panna Fiołek LIANG. Właścicielka sali treningowej. Jej oryginalne mongolskie imię Altan Tsetseg Khatun oznacza „Księżniczka Złocistych Kwiatów”ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wysoki mężczyzna zapalił kadzidełko na ołtarzu Bogini Rzeki. Umieścił je na podstawce z brązu i spojrzał w górę na wykonaną w wielkości naturalnej statuę. Na pogodnej twarzy bogini igrało niepewne światełko jedynej lampki oliwnej, zawieszonej na poczerniałych od dymu krokwiach małej świątyni. Bogini zdawała się lekko uśmiechać.
– O tak, masz powody do zadowolenia! – rzekł mężczyzna gorzko. – Zabrałaś mi ją w twoim świętym gaju akurat w chwili, gdy miałem cię zrosić jej krwią. Ale dzisiejszego wieczoru wybrałem dla ciebie nową ofiarę, należycie przygotowaną do poświęcenia. Tym razem będę...
Zamilkł i z niepokojem rzucił okiem na siedzącego w ławce przy wejściu do świątyni starego kapłana w podartym brązowym habicie. Kapłan spoglądał w dal, na brzeg rzeki wesoło udekorowany wielobarwnymi lampionami, a potem pochylił się nad modlitewnikiem. Nie zwracał najmniejszej uwagi na samotnego gościa.
Ten znowu popatrzył na boginię.
Drewno, z którego wyrzeźbiono posąg, pozostało w naturalnym stanie; rzeźbiarz zmyślnie wykorzystał słoje dla podkreślenia fałd szaty spływającej z krągłych ramion bogini. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na liczącym wiele płatków kwiecie lotosu. Jej lewa dłoń spoczywała na podołku, druga wznosiła się w geście błogosławieństwa.
– Jesteś piękna! – ochryple wyszeptał mężczyzna. A potem ciągnął, wpatrując się w nieruchomą twarz ponad nim: – Powiedz mi, dlaczego piękno zawsze musi być złe? Czemu kusi mężczyznę, wabi go wstydliwym uśmiechem i ukradkowymi spojrzeniami, a potem odpycha? Odrzuca go z pogardliwym uśmieszkiem, niszczy, a potem nęka po wsze czasy...? – Uchwycił kurczowo krawędź ołtarza, w jego wytrzeszczonych oczach błysnęło szaleństwo. – Słusznie się je karze – mruknął gniewnie. – Dobrze się dzieje, że w ich kłamliwe serca wnika nóż, kiedy nagie leżą rozciągnięte na ołtarzu przed tobą. Trzeba...
Nagle zamilkł, zdumiony. Wydało mu się, że na gładkim czole bogini, dookoła lśniącej pośrodku perły, dostrzegł zmarszczkę. Po chwili westchnął z ulgą i otarł pot z twarzy. To tylko cień ćmy przelatującej przed lampką oliwną.
Zacisnął wargi, spojrzał na boginię niepewnym wzrokiem i odwrócił się od ołtarza. Podszedł do zatopionego w modlitwie starego kapłana. Klepnął go w wychudzone, kościste ramię.
– Nie mógłbyś tej nocy choć raz zostawić boginię samą? – zapytał z wymuszoną wesołością. – Niebawem rozpocznie się wyścig smoczych łodzi. Spójrz, już ustawiają je pod Marmurowym Mostem! – Wyciągnął z rękawa garść miedziaków i mówił dalej: – Masz, weź to i kup sobie porządny posiłek, o, tam, w restauracji!
Starzec spojrzał nań zmęczonymi oczyma o zaczerwienionych powiekach. Nie tknął monet.
– Nie mogę stąd wyjść, proszę pana. Bogini jest mściwa, ot, co.
Znów pochylił siwą głowę nad modlitewnikiem.
Mężczyzna zadrżał mimowolnie. Klnąc szpetnie, minął starego kapłana i zszedł po kamiennych stopniach wiodących ku drodze, która biegła wzdłuż brzegu rzeki. Musiał co prędzej wracać do miasta, żeby zdążyć przed końcem wyścigów smoczych łodzi.ROZDZIAŁ DRUGI
– Czekałem na tę szóstkę! – rzekł sędzia Di z zadowoleniem, zwracając się do pierwszej żony. Dołożył tabliczkę domina do skomplikowanego wzoru, który powstawał na kwadratowym stole.
Jego trzy żony powstrzymały się od komentarza; wpatrywały się we własne dłonie. W gęstniejącym zmierzchu trudno było odróżnić czerwone oczka na bambusowych tabliczkach domina. Sędzia i jego trzy żony siedzieli na podwyższeniu rufy urzędowej barki, przycumowanej na uboczu, z dala od innych łodzi stojących jedna za drugą wzdłuż brzegu Kanału. Był piąty dzień piątego miesiąca, dzień Święta Smoczych Łodzi. Tłum mieszkańców Poo--yang od wczesnego popołudnia wypływał przez Bramę Południową, kierując się ku Kanałowi, gdzie trybuna główna wskazywała miejsce, w którym późno wieczorem smocze łodzie zakończą wyścig. Tam ich sędzia pokoju, Di, wręczy nagrody uczestnikom zawodów.
Sędzia pokoju był zobowiązany do udziału jedynie w tej końcowej uroczystości, ale Di, zawsze skory do uczestniczenia w świętach powierzonego mu ludu, chciał być obecny na zawodach od samego początku. Dlatego wraz ze świtą niesioną w trzech palankinach opuścił miasto na godzinę przed zachodem słońca. Razem z towarzyszącymi mu osobami zainstalował się na wielkiej urzędowej barce, zakotwiczonej naprzeciwko głównej trybuny. Tam spożyli prostą kolację, składającą się z ryżu i słodkiej zupy, tak samo jak kilka tysięcy mieszkańców okręgu, którzy tłoczyli się na mniejszych łodziach przycumowanych wzdłuż obydwu brzegów Kanału. Po kolacji sędzia zasiadł z żonami do gry w domino, czekając na ukazanie się księżyca i na początek zawodów. Robiło się coraz chłodniej; po wodzie niosły się odgłosy śpiewu i wybuchów śmiechu. Zapalano lampiony, których girlandy zdobiły łodzie i barki; ich wesołe kolory odbijały się od gładkiej tafli czarnej wody.
Widok jak z bajki, ale czworo łudzi dookoła stołu, zagłębionych w grze w domino, nie zwracało nań najmniejszej uwagi. Domino było ulubioną grą rodziny sędziego Di; traktowano je z wielką powagą i rozgrywano w nader skomplikowanej formie. Teraz zbliżano się ku decydującej fazie wielkiego finału.
Trzecia żona wybrała kostkę spośród szeregu ustawionych naprzeciw niej. Dokładając ją do tabliczek ułożonych na stole, rzekła, zwracając się do dwóch pokojówek przykucniętych obok piecyka do herbaty:
– Wy także lepiej zapalcie lampiony, prawie nie widzę, co robię!
– Pasuję! – oznajmił sędzia Di. Spojrzał z irytacją na starego zarządcę domu, który pojawił się na pokładzie i zbliżał do stołu. – Cóż tam znowu? Czyżby wrócił ów tajemniczy gość?
Pół godziny wcześniej, gdy sędzia i jego żony przerwali grę i stanęli przy barierce, by podziwiać urzekającą scenerię wyścigów, na ich barkę wszedł obcy człowiek. Ale gdy zarządca chciał go zaanonsować, mężczyzna powiedział, że nie chce przeszkadzać sędziemu.
– Nie, panie sędzio, to doktor Pien i pan Kou – odparł siwobrody z szacunkiem.
– Przyprowadź ich! – powiedział sędzia Di, wzdychając.
Pien Kia i Kou Yuan-liang zajmowali się organizacją regat smoczych łodzi. Sędzia Di znał ich jedynie z widzenia, ponieważ nie należeli do ścisłego kręgu notabli Poo-yang, którzy regularnie spotykali się z okazji pełnienia urzędowych funkcji. Doktor Pien był dobrze znanym lekarzem oraz właścicielem wielkiej apteki; pan Kou był bogatym kolekcjonerem dzieł sztuki. – To nie potrwa długo! – dodał, uśmiechając się pocieszająco do swoich trzech żon.
– Tylko nie majstruj przy naszych tabliczkach! – odparła pierwsza żona. Wszystkie panie obróciły swoje kostki oczkami do dołu, po czym wstały i zniknęły za umieszczonym na podwyższeniu parawanem, ponieważ nie wolno im było widywać się z mężczyznami spoza rodziny.
Sędzia Di także się podniósł. Odpowiedział skinieniem głowy na głębokie ukłony dwóch poważnych wysokich mężczyzn, którzy pojawili się na pokładzie. Mieli na sobie długie letnie szaty z cienkiego białego jedwabiu, a na głowach muślinowe czepce.
– Usiądźcie! – rzekł sędzia przyjaźnie. – Spodziewam się, że przychodzicie, by mi oznajmić, że wszystko jest przygotowane.
– W rzeczy samej, panie sędzio! – odparł doktor Pien, wyraźnie wymawiając słowa. – Gdy pan Kou i ja schodziliśmy przed chwilą z Marmurowego Mostu, wszystkie dziewięć łodzi stało na starcie.
– Wystaraliście się o dobre załogi? – zapytał sędzia Di, a potem burknął na pokojówkę, która ustawiała na stole filiżanki: – Tylko nie ruszaj domina!
Podczas gdy sędzia pospiesznie obracał kostki oczkami do dołu, doktor Pien odparł:
– Chętnych było jeszcze więcej niż zwykle, panie sędzio. Bez trudu zwerbowaliśmy po dwunastu wioślarzy na każdą z łodzi. Spodziewamy się zawziętego współzawodnictwa, bowiem załoga łodzi Numer Dwa składa się wyłącznie z wioślarzy przewożących przez Kanał, którzy za wszelką cenę chcą pokonać reprezentację miasta! Pan Kou i ja dopilnowaliśmy, by wszyscy uczestnicy regat otrzymali należyty poczęstunek i napili się wina w tawernie w Osadzie Przy Marmurowym Moście. Teraz nie mogą się doczekać startu!
– Pańska łódź jest faworytem, doktorze Pien! – cierpko zauważył Kou Yuan-liang. – Moja nie ma szans, jest zbyt ciężka!
– Ale zapewnia zawodom historyczny klimat, Kou – rzekł sędzia. – Słyszałem, że twoja łódź jest dokładną repliką smoczych łodzi, jakich używali nasi przodkowie.
Przystojną, pełną życia twarz Kou rozjaśnił uśmiech zadowolenia:
– Biorę udział w regatach głównie po to, by dopilnować, żeby wiernie przestrzegano starodawnych tradycji.
Sędzia Di skinął głową. Wiedział, że Kou poświęcił życie studiowaniu antyków i jest ich zapalonym kolekcjonerem. Sędzia pomyślał, że któregoś dnia musi poprosić Kou, aby mu pokazał swój zbiór malowideł.
– Miło mi to słyszeć, Kou – powiedział. – Dzisiejsze święto od niepamiętnych czasów jest obchodzone w całym Cesarstwie, czy to na rzece, czy na Kanale, czy też na jeziorze. Tego rodzaju sezonowe uroczystości są dla naszego ciężko pracującego ludu jedyną przerwą w codziennym trudzie!
– Miejscowi ludzie – zauważył doktor Pien – wierzą, że regaty smoczych łodzi sprawiają przyjemność Bogini Rzeki, dzięki czemu zapewniają rolnikom wystarczające opady, a rybakom obfite połowy.
Musnął palcami czarny wąs, podkreślający niezdrową bladość jego długiej pozbawionej wyrazu twarzy.
– W dawnych czasach – dodał pan Kou – święta nie były tak niewinne. Po zawodach składano bogini ofiary z ludzi, zabijając młodego mężczyznę w jej świątyni. Nazywano go „Oblubieńcem Bogini”, a jego rodzina poczytywała to sobie za zaszczyt.
– Na szczęście nasz oświecony rząd przed wiekami zabronił tych okrutnych zwyczajów – zauważył sędzia Di.
– Dawne wierzenia niełatwo umierają – powoli rzekł doktor Pien. – Tutejsi ludzie nadal czczą Boginię Rzeki, chociaż obecnie większe znaczenie dla rybołówstwa i dla transportu wodnego ma Kanał. Pamiętam, jak cztery lata temu, gdy podczas wyścigów łódź wywróciła się do góry dnem i jeden z mężczyzn utonął, miejscowi ludzie uznali to za dobry znak obiecujący na jesieni obfite zbiory.
Kou z zaniepokojeniem spojrzał na lekarza. Odstawił filiżankę, wstał i rzekł:
– Jeśli pan sędzia pozwoli, przejdziemy teraz na główną trybunę, by sprawdzić, czy wszystko jest przygotowane do wręczania nagród.
Doktor Pien także się podniósł. Obydwaj panowie wyszli, kłaniając się nisko.
Trzy żony sędziego Di szybko wróciły zza parawanu i usiadły na swoich miejscach. Trzecia żona rzuciła okiem na rezerwowe tabliczki i rzekła z zapałem:
– Niewiele ich zostało. Czeka nas ostatnie starcie!
Pokojówki przyniosły świeżą herbatę. Wkrótce całą czwórkę bez reszty pochłonęła gra. Sędzia Di oceniał swoje szanse, głaszcząc długą czarną brodę. Jego ostatnia tabliczka miała trójkę i mydło. Wszystkie trójki już zeszły, ale gdzieś musiało zostać podwójne mydło. Jeśli zostanie dołożone, sędzia wygra. Spoglądając na zarumienione twarze żon, zastanawiał się, która z nich ma ową tabliczkę domina.
Nagle w pobliżu rozległ się głośny wybuch, a po nim nastąpiła salwa szybkich trzasków.
– Twój ruch! – niecierpliwie rzekł sędzia, zwracając się do drugiej żony, która siedziała na prawo od niego. – Zaczęły się fajerwerki!
Druga żona zastanawiała się, przyklepując czarną lśniącą fryzurę. Następnie położyła na stole podwójną czwórkę.
– Pas! – rzekł zawiedziony sędzia Di.
– Wygrałam! – zawołała podekscytowana trzecia żona. Pokazała swoje ostatnie domino; czwórkę i piątkę.
– Moje gratulacje! – wykrzyknął sędzia. A potem zapytał: – Która z was chomikowała podwójne mydło? Czekałem na tę przeklętą kostkę!
– Nie ja! – oznajmiły pierwsza i druga żona, odkrywając swoje tabliczki.
– To dziwne! – rzekł sędzia Di, marszcząc brwi. – Na stole jest tylko jedno podwójne mydło, a w puli już nic nie zostało. Gdzie się podziało to domino?
– Pewnie spadło pod stół – powiedziała pierwsza żona.
Zajrzeli pod stół, a potem potrząsnęli szatami. Ale domina nie było.
– Możliwe, że pokojówki zapomniały włożyć je do pudełka – powiedziała druga żona.
– Nie może być! – gniewnie mruknął sędzia. – Wyjmując przed grą tabliczki z pudełka, przeliczyłem je. Zawsze tak robię.
Dał się słyszeć świst, a po nim suche ostre trzaski. Kanał rozbłysnął deszczem kolorowych świateł spływających z wystrzelonej w niebo racy.
– Spójrzcie! – wykrzyknęła pierwsza żona. – Jaki piękny widok!
Szybko wstali i podeszli do barierki. Teraz z wszystkich stron wzlatywały race; trzaski fajerwerków nie milkły ani na chwilę. Wśród tłumnie zgromadzonych widzów rozległ się głośny pomruk. Oto na niebie ukazał się blady srebrzysty sierp księżyca. W tej samej chwili smocze łodzie ruszyły spod Marmurowego Mostu oddalonego o kilka li . Nastąpiło jeszcze kilka odosobnionych trzasków, a potem słychać było tylko gwar zmieszanych głosów. Ludzie z ożywieniem omawiali poczynione zakłady.
– My także poróbmy zakłady! – rzekł rozbawiony sędzia Di. – Każdy mieszkaniec okręgu, choćby najbiedniejszy, stawia bodaj kilka miedziaków.
Trzecia żona klasnęła w dłonie.
– Stawiam pięćdziesiąt miedziaków na łódź Numer Trzeci! – wykrzyknęła. – Po to, by pokazać Bóstwu Powodzenia, że o nim nie zapomniałam!
– Ja stawiam pięćdziesiąt na faworytkę regat, łódź doktora Piena! – oznajmiła pierwsza żona.
– A ja stawiam pięćdziesiąt na łódź Kou – dodał sędzia Di. – Jestem zwolennikiem wspierania tradycji!
Po czym śmiali się i żartowali, niespiesznie popijając herbatę.
Nagle spostrzegli, że publiczność na łodziach wstaje i zwraca głowy ku zakrętowi Kanału, gdzie miały się ukazać smocze łodzie zmierzające ku mecie. Sędzia Di i jego żony znowu podeszli do barierki. Im także udzieliła się atmosfera niecierpliwego oczekiwania.
Od masy przycumowanych do brzegu łodzi oderwały się dwa sampany . Napędzane wiosłami zmierzały ku środkowi Kanału naprzeciw głównej trybuny. Ich pasażerowie rzucili kotwice i rozpostarli wielkie czerwone flagi. Byli to sędziowie.
Nagle z daleka dobiegł dźwięk bębnów. Łodzie, które jeszcze nie ukazały się w polu widzenia, zbliżały się do zakola.
Tłum wydał ryk zmieszanych okrzyków. Łódź Numer Dziewięć płynęła zakolem. Napędzało ją dwunastu siedzących dwójkami wioślarzy. Energicznie pracowali wiosłami, zagarniając wodę do rytmu nadawanego przez siedzącego pośrodku długiej i wąskiej łodzi dobosza, uderzającego w ogromny bęben. Rozebrany do pasa wysoki, barczysty mężczyzna gorączkowo walił w bęben dwoma drewnianymi pałkami. Przykucnięty przy służącym do sterowania wiośle sternik wrzeszczał na wioślarzy, co sił w płucach. Uniesiony dziób łodzi, wyrzeźbiony na kształt rogatej głowy smoka z wyłupiastymi oczami, ciął wodę, rozbryzgując białą pianę.
– To łódź Piena! Wygrałam! – wykrzyknęła pierwsza żona.
Ale gdy widzom ukazał się przyklejony do smoczego ogona łodzi sternik, tuż za nim pojawił się dziób drugiej łodzi. Uniesiony łeb smoka o rozdziawionych szczękach zdawał się chwytać w zęby ogon łodzi Numer Dziewięć.
– To Numer Drugi, obsadzony przez wioślarzy z Kanału – zauważył sędzia Di. – Robią, co mogą!
Dobosz łodzi Numer Dwa, niewielki, żylasty mężczyzna, walił w bęben jak oszalały, jednocześnie wykrzykując słowa zachęty. Gdy łodzie podpłynęły bliżej, Dwójka przybliżyła się do Dziewiątki, jej smocza głowa zrównała się z ogonem rywalki. Odgłosy bębnów zostały zagłuszone donośnymi wrzaskami widzów.
Na zakolu pokazały się cztery następne łodzie, lecz nikt nie zwracał na nie uwagi; wszystkie oczy przylgnęły do Dziewiątki i Dwójki. Muskularne ramiona wioślarzy Numeru Drugiego poruszały się z niewiarygodną prędkością, lecz nie doganiały Numeru Dziewiątego. Obie łodzie znalazły się teraz bardzo blisko, sędzia Di dostrzegł szeroki uśmiech na twarzy ogromnego dobosza Dziewiątki. Od mety dzieliło go mniej niż pół li. Sędziowie opuścili czerwone flagi, by oznaczyć linię mety.
Nagle rosły dobosz Dziewiątki znieruchomiał. Prawa pałka zawisła wzniesiona w górę. Dobosz zdawał się przez chwilę spoglądać na nią ze zdziwieniem, a potem twarzą do przodu runął na bęben. Siedzący za nim wioślarze unieśli głowy; dwa wiosła się zderzyły. Łódź przechyliła się i zwolniła. Dziewiątka i Dwójka jednocześnie przemknęły pod czerwonymi flagami, lecz Dwójka miała przewagę połowy długości.
– Biedaczyna zemdlał – zaczął sędzia Di. – Nie powinni tak wiele pić przed... – Jego głos zagłuszyły brawa tłumu widzów. Podczas gdy Dziewiątka i Dwójka przepływały wzdłuż brzegu przed główną trybuną, pozostałe siedem smoczych łodzi minęło linię mety, każda witana entuzjastycznymi brawami podnieconych widzów. Po obu stronach Kanału znów wystrzelono fajerwerki.
Sędzia zobaczył wielką urzędową barkę, która, napędzana wiosłami, przybliżała się do ich łodzi. Zwracając się do żon, powiedział:
– Płyną po mnie, żebym wręczył nagrody zwycięzcom. Zarządca domu dopilnuje, żeby odniesiono was do domu naszym palankinem. Dołączę do was zaraz po uroczystości!
Trzy żony złożyły pokłon, a sędzia zszedł na niższy pokład. Pien i Kou czekali na niego przy trapie. Gdy stanęli na pokładzie barki, sędzia rzekł do pierwszego z nich:
– Przykro mi, że twoja łódź przegrała, Pien. Mam nadzieję, że dobosz nie jest poważnie chory.
– Zaraz tam pójdę i sprawdzę, panie sędzio. To silny mężczyzna, na pewno go ocucimy. Piękne regaty!
Kou Yuan-liang milczał, nerwowo szarpiąc cienki wąsik. Chciał coś powiedzieć, lecz zmienił zamiar. Gdy przybyli na wybrzeże, naczelnik konstabli i jego sześciu ludzi zasalutowali sędziemu. Pien i Kou powiedli go po stopniach na główną trybunę. Na podium powitał sędziego sierżant Hoong, stary wierny przyboczny sędziego, który poprowadził go do małej garderoby odgrodzonej bambusowymi parawanami. Podczas gdy Hoong pomagał swemu panu przywdziać oficjalną szatę z zielonego brokatu, sędzia Di rzekł z ukontentowaniem:
– Bardzo miła wycieczka, Hoong! – A potem, nasadzając na głowę czarny sędziowski czepiec z nausznikami, dodał: – Mam nadzieję, że w trybunale nie wydarzyło się nic ważnego.
– Tylko kilka rutynowych spraw, panie sędzio – odparł siwobrody. – Już przed szóstą mogłem odesłać urzędników do domów. Byli uszczęśliwieni, bo dzięki temu zdążyli na regaty.
– Doskonale! Kiedy będę przemawiał do tłumu, pójdź sprawdzić, jak się czuje dobosz z Dziewiątki. Biedaczysko omdlał, tuż zanim jego łódź osiągnęła linię mety.
Sędzia Di wkroczył na podium.
Poniżej zebrał się liczny tłum. U stóp schodów konstable ustawili załogi smoczych łodzi. Ich naczelnik poprowadził kapitanów na podium, gdzie sędzia Di powiedział każdemu z nich kilka miłych słów i wręczył pakunek owinięty w czerwony papier. Wszystkie pakieciki zawierały niewielkie ryżowe ciasto oraz drobną sumę pieniędzy.
Następnie sędzia Di wygłosił krótką mowę, życząc mieszkańcom szczęścia i dobrobytu przez pozostałą część roku. Powrócił do garderoby głośno oklaskiwany przez zebranych.
Sierżant Hoong czekał na niego.
– Dobosz nie żyje, panie sędzio – rzekł podenerwowany. – Nasz koroner mówi, że został otruty.ROZDZIAŁ TRZECI
Sędzia Di w milczeniu spoglądał na nieruchomą postać zmarłego dobosza. Zwłoki wniesiono do garderoby i ułożono na okrywającej podłogę trzcinowej macie. Obok ciała przykucnął koroner trybunału. Tak się złożyło, że znalazł się wśród widzów stojących na brzegu, by oglądać finisz. Gdy zniesiono dobosza na ląd, koroner z ciekawością zbadał jego zwłoki. Teraz prowadził dokładniejsze oględziny. Wsunął szpatułkę do ust nieboszczyka.
Doktor Pien, który stał w rogu z Kou Yuan-liangiem, wystąpił naprzód i rzekł poirytowanym tonem:
– To strata czasu, panie sędzio! Jestem przekonany, że miał atak serca. Wskazują na to wszystkie objawy.
– Pozwól, by mój koroner skończył badanie! – krótko uciął sędzia Di. Przyglądał się umięśnionemu ciału, które rozebrano, pozostawiając samą tylko przepaskę na biodrach. Twarz zmarłego wykrzywił śmiertelny grymas, ale regularne rysy i gładkie, szerokie czoło zdawało się wskazywać raczej na wykształconego człowieka, a nie na sprzedawcę bądź kulisa, czyli na człowieka z klasy, z której zazwyczaj wywodzili się członkowie załóg.
– Dlaczego sądzisz, że został otruty? – zapytał sędzia Di, gdy koroner się wyprostował. – Słyszałeś, jak doktor Pien mówił, że dobosz niewątpliwie zmarł z powodu ataku serca.
– Oprócz symptomów wskazujących na niewydolność serca ma na koniuszkach paznokci rąk i nóg małe fioletowawe cętki. A przed chwilą obejrzałem jego język. Jest opuchnięty i pokryty ciemnymi plamami. Tak się składa, że pochodzę z południa i wiem, że ludzie zamieszkujący tamtejsze góry preparują powoli działającą truciznę, która powoduje właśnie takie objawy. Gdy tylko spostrzegłem owe cętki na koniuszkach palców, wiedziałem, że został zabity przez tę właśnie truciznę.
Doktor Pien pochylił się nad zwłokami. Koroner, posługując się srebrną szpatułką, szeroko rozwarł usta nieboszczyka i pozwolił doktorowi zajrzeć do środka.
– Pański koroner ma rację – rzekł skruszony doktor Pien. – Myliłem się. Teraz przypominam sobie, że czytałem o tej truciźnie. Przyjęta na pusty żołądek zaczyna działać po upływie mniej więcej kwadransa. Ale gdy się ją przyjmie po sutym posiłku, może to potrwać godzinę lub więcej.
– Skoro dobosz wchodził w skład załogi twojej łodzi, zakładam, że zatrudniałeś go u siebie?
– Nie, panie sędzio – odparł doktor. – To wędrowny student; nazywał się Tong Mai. Okazjonalnie, w ruchliwych sezonach, pomagał jako ekspedient w mojej aptece.
– Czy miał tutaj jakąś rodzinę?
– Miał jeszcze kilka lat temu. Mieszkał z rodzicami na wsi, w całkiem miłej willi. Potem jego ojcu nie powiodło się w interesach i stracił wszystkie pieniądze. Sprzedał dom i przeniósł się do rodzinnego miasta na północy. Tong Mai został w Poo-yang w nadziei, że uciuła dosyć pieniędzy, by przeżyć do chwili ukończenia kursu literatury klasycznej w tutejszej Świątyni Konfucjusza. Potem miał zamiar dołączyć do rodziców. Był wesołym, spokojnym młodzieńcem, a także doskonałym sportowcem. Wszyscy moi pracownicy lubili go, dlatego powierzyli mu rolę dobosza na naszej łodzi.
To rzekłszy, rzucił okiem na leżącą postać.
– Tong był uczynnym młodym człowiekiem – odezwał się pan Kou. – Jego ojciec znał się na antykach i Tong także umiał wypatrzyć wartościową rzecz.
– Gdzie go poznałeś, Kou? – zapytał sędzia Di.
– Często zachodził do mnie, panie sędzio, przynosząc jakiś porcelanowy przedmiot lub stare cacko z brązu, które tanio odkupowałem. Zgadzam się z doktorem Pienem co do tego, że był miłym młodzieńcem.
– Co nie przeszkodziło komuś go zamordować – cierpko zauważył sędzia. – Czy jest ktoś, kto mógł do niego żywić urazę?
Doktor Pien spojrzał na pana Kou pytającym wzrokiem. Gdy ten wzruszył ramionami, doktor odparł:
– Nic nam o tym nie wiadomo, panie sędzio. Muszę jednak dodać, że Tong przyjaźnił się z dziwnymi ludźmi, włóczęgami i bywalcami tanich klubów, gdzie walczono na pięści. Niewykluczone, że kłótnia z którymś z owych łobuzów... – Nie dokończył zdania.
Pien był blady i sprawiał wrażenie podenerwowanego. Sędzia pomyślał, że śmierć jednego z sezonowych pracowników mocno nim wstrząsnęła. A może rozstroiła go zła diagnoza, którą postawił.
– Gdzie mieszkał Tong? – zapytał sędzia Di, zwracając się do pana Kou.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.