- W empik go
Sędziwoj - ebook
Sędziwoj - ebook
Józef Bohdan Dziekoński to polski prozaik okresu romantyzmu. Powieści Dziekońskiego w dużej mierze inspirowane były literaturą Hoffmanna, a skupiały się na sferze duchowych zmagań bohaterów, całkowicie oddanych „poszukiwaniu prawdy absolutnej”, wiecznej miłości i urzeczywistnianiu metafizycznych tęsknot. Za największe dzieło Dziekońskiego uznaje się powieść „Sędziwoj”. Jednak większość dzieł Dziekońskiego jest nieznana. Po śmierci autora wszystkie niepublikowane rękopisy spalono zgodnie z jego testamentem, przez co popadł w zapomnienie.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8217-783-1 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
CZĘŚĆ I. WIEK ZAPAŁU
I. KTÓRY MOŻNA OPUŚCIĆ
II. LABORATORIUM
III. LEKARZE
IV. ZŁOTY BOCIAN
V. ADELA
VI. ROGOSZ
VII. ARMINIA
VIII. NIEBEZPIECZEŃSTWO
IX. ZAKLĘCIE
X. PRZEPOWIEDNIA
XI. GRÓB
CZĘŚĆ II. LATA PRÓBY
I. SPEŁNIENIE
II. MISTRZ
III. JENIEC
IV. PRAGA
V. SZTUTGARD
VI. UWIĘZENIE
VII. OSTATNIE WEZWANIE
VIII. TORTURY
IX. UCZEŃ I MISTRZ
X. ELIKSIR
XI. ZNIKNIĘCIE
CZĘŚĆ III. WIEK POKUTY
I. POŚWIĘCENIE SIĘ
II. ŚMIERĆ
III. ZWIERZENIE SIĘ
IV. KRAWARZ
V. TRZY LATA PÓŹNIEJ
VI. PIĘTNAŚCIE LAT PÓŹNIEJ
VII. SŁUGA
VIII. OSTATNIA WALKA
IX. ZAKOŃCZENIE
EPILOGProlog
W POŚRODKU EDENU STAŁY DWA cudowne drzewa świata: drzewo wiadomości i drzewo życia. Owoce jednego z nich dozwolono pożywać ludziom, tamtego kosztować dla ich niewinności było im wzbronione. Jeden Feniks, ówczesny król skrzydlatego rodu, gnieździł się śród konarów, on jeden żywił się drzewa mądrości nieśmiertelnym bogów owocem.
Pożądliwie przysunęła się Ewa i chciała go zerwać, gdy Feniks, przedwiecznej prawdy świadek, głos swój wzniósł i wieszczo jej rzekł: „Uwiedziona, gdzież błąkasz się? Co ujrzysz, gdy oczy twoje otworzą się? Rozumiesz, że będziesz boginią, a ujrzysz się nagą, ujrzysz się ubogą!” – Lecz spojrzenie Ewy tkwiło w łudzących owocach i w chytrym zwodzicielu; przestąpiła zakaz Twórcy nie zważając na wieszczy głos ptaka.
A oto wnet na wszystkie twory przyszła śmierć – oddzielony Feniks na wieki pozostać miał niewinnym raju świadkiem. Lecz i on ze wszystkim, co żyło, ustąpić musiał z siedliska niewinności, jak ci, co uwiedzeni byli. Królem nieprzyjaznych już między sobą ptaków pozostać nie żądał; jego szczęsny, spokojny tron zajął srogi, krwiożerczy orzeł. I nieśmiertelność w grubym, zatrutym powietrzu ziemi tylko przemianą utrzymać mógł, przemianą, która go co lat sto szybko i spaniale odmładza.
Gdy godzina jego się zbliża, wolno mu do Edenu przylecieć. Z drzewa życia i drzewa wiadomości obłamuje stare i suche gałęzie, a płomień stosu ciało jego rozwięzuje. Drzewo mądrości zadaje mu śmierć, płomień z drzewa życia nową młodość. I wtedy znów cofa się do pustyni, bolejąc nad utratą raju, do nowego zmartwychwstania – ten piękny, jedyny, na świecie naszym tak rzadko widziany, jeszcze rzadziej słuchany, świadek nieśmiertelnej prawdy.I. Który można opuścić
„Kiedy się Strzelec z Panną i Wagą przechyli,
Kiedy Rak i Kosa drogę swoją zmyli,
To morowa zaraza, głód, śmierć i zniszczenie,
Zgrzybiałego wieku zbliża odrodzenie”.
_Proroctwa Michała Nostradamus_
„Na to się zrodziłem, aby roty piekielne wojować
i z diabłem zwodzić harce, dlatego wiele z moich
ksiąg wojną i potrzebą dyszy”.
_Dr M. Luter_
JUŻ Z POŁOWĄ SZESNASTEGO stulecia słońce wiary coraz więcej traciło swoją świetność. Nie wszędzie od zachodniego brzasku jaśniały krzyże wyniosłych świątyni gotyckich; budowle te, wymowne tajemniczymi kształty, ogarniał mrok, stawały się niezrozumiałe dla ludu, reszta uważała je za zyskowne urządzenia polityczne, a rzadko kto spoglądał na ich wieże jaśniejące znakiem Zbawiciela, bo wszyscy zwracali oczy na ziemię, która zaczynała się czerwienić krwią ludzi pierwszy raz biorących się do broni za nowe myśli.
Nad czeską Pragą z głuchym grzmotem zbierały się czarne chmury brzemienne trzydziestu latami mordów i pożogi, które wkrótce całe Niemcy piorunami swymi zapalić miały.
Cały świat dziejowy był zachwiany, bo spólne serce wszystkich uderzone – wiara! Stąd po wszystkich tętnach europejskiego systematu państw przebiegło jedno elektryczne wstrząśnienie. Pojedyncze wulkany otwierały się w różnych miejscach i fale ludu jak wzburzony ocean biły z równin i siół z trzaskiem o dumne kasztele i burgi, i bogate kościoły, jak o skały śród morza. Jedne zawalały się, druzgocząc w upadku zdobywców, inne opierały się potokowi czasu na później zachowane pomniki krwią i dymem malowane. I burze te były jakby symbolami późniejszych wieków odmian, zwiastunami nowej karty dziejów ludzkości.
Przywódcami, na których głos poruszały się tysiące, nie byli ani możni rycerze, ani genialni statyści, ani wielcy książęta, ale albo prosty śpiewak wędrowny, albo mnich, albo chłop wzywał do walki, a znaki ich sztandarów były żyjącym szyderstwem tego, co wieki poważały.
Lecz i świat myślowy nie był pogodniejszy. Kilkuwiekowy mir ze starożytnymi mistrzami zerwany. Poważne starożytności postaci, przystrojone niegdyś w doktorskie birety i togi, wyszydzano, druzgotano, podobnie jak posągi świętych. Scholastyczność tyle lat z Arystotelesem panująca zbledniała, zbliżał się czas, w którym ją werulamski kanclerz wtrącić miał na zawsze w przepaść bibliotek. Na próżno niektóre sekty i klasy podstępnym bojem broniły tego filaru własnej potęgi, najheroiczniejsze lekarstwa z suchot scholastyki uleczyć nie mogły. Już nie przysięgano na słowa mistrza. Wszystko, w co wierzono, wszystko, co od kilkuset lat uznawano za aksjomat, za prawdę, teraz kto chciał rzucał bezkarnie jako problemat i powątpiewanie wpośród legionów uczonych, a każde zdanie stawało się kością niezgody. Wnet tłum rozdzielał się na stronnictwa; szyki pisarzy, dysputujących pod chorągwiami starych mistrzów lub nowatorów, wiodły równie jak orężem zacięte walki. Spory religijne, spory naukowe, spory o życie i swobodę, spory o antymon, o tytuń, o okrągłe periody, o Galena i Hipokratesa, o kozią wełnę, spory o nie z jednostajną zażartością prowadzone były, jakby stara Europa na to resztkę zachowanej rycerskiej energii wydawała. Bandy studentów wędrownych, ostatki dogorywających minstrelów w zwyczajne rzemiosło zamienionych, prorocy, alchemicy, astrolodzy, czarownicy, pielgrzymi wzdłuż i wszerz przebiegali świat a wszyscy krzyczeli: „Ludzie! oto nowe źródła życia, nowe siły wam ukazujemy, słuchajcie!”
I wszyscy jak w ciemnościach macali dokoła siebie, czuli, iż wielka, nowa epoka się zbliża. Nie chcąc czy nie umiejąc tłumaczyć przeczuć mniemali, że trwałe światło ich olśniło, nie uważali, iż niebo zasłonione ciemnym kirem i krwiste błyskawice tylko wzrok zaciemniają.
A w głębi sceny kolosalna postać Lutra z sarkazmem na ustach, z Biblią w jednej, a garścią popiołu z potępiającego wyroku w drugiej ręce, wznosiła się nad tłumami jak zjawisko nie z tego świata. Głos jego już brzmiał z przeszłości, a jeszcze tak głośno echo brzmienie roznosiło, jak trąba ducha obwołującego zmianę ludzkości. Wyrazy jego proste, grube i zrozumiałe, dotykające tak śmiało tego, czego dawniej nawet myśl nie dotykała, uderzyły gmin – i gmin widząc pierwszy raz, iż wolno mu bezkarnie rozbierać w swej mowie, w swym sposobie to, czego dawniej tylko słuchać, w co tylko wierzyć musiał, nie badał następstwa, nie pytał o koniec, ale w imię jego krwią chrzcił świat nowych wyobrażeń. Gdy raz na wpół uchylono tajemną zasłonę przybytku wiary, lud chciał do samego serca się wedrzeć i zwalając nie pytał, czy budowa na gruzach będzie trwalszą.
Na próżno ostatni sobór w Trydencie ponure zasiadł koło. Olbrzymi pożar objął w ogniste uściski całą kościelną budowę – płomienne języki lizały ostatnie jej zakąty, a poważne grono z zastarzałymi siłami nie domyślało się, iż wszystko stracone; upojeni jeszcze wielkością Hildebrandów, Sykstusów, dumnie patrzeli, jak pękające szczątki zatlone daleko padają, aby ze stu końców zarazem objąć Europę jednym ognistym wirem reformy – czekali cudów, ale cuda nie wsparły żądz ziemskich.
A ci, co poklaskiwali pastwiącym się płomieniom, rozumiejąc, iż z popiołów ludzkość wstanie odmłodzona, dumne tytany, nie mniemali, iż własny rozum tak prędko jeszcze niżej ich strąci.
Tymczasem gdy śród takich walk znużeni opuścić chcieli ręce i spocząć na chwilę, to za mordami, pożogą i kłótnią wstępowały w ślady: głód, fałszerstwa, straszne, nie znane niegdyś choroby, a wreszcie morowa zaraza, wielkimi krokami przechodząc świat, wlokła za sobą całun śmierci i zmiatała nim spustoszone wsie i miasta.
A znów ludzie się porywali, ostatnich sił dobywając; po rynkach, po ambonach ogłaszano koniec świata: i jedni z trwogą, inni z bezsilną apatią czekali drugiego potopu lub uderzenia komety.
Wszystkie myśli udręczone, znużone śmiertelnie, szukały jakby z rozpaczą nowej prawdy, nowej wiary. Szatan, ów diabeł, który się jednemu z nowatorów objawił w tym wieku, był istotą rzeczywistą, prawie widzialną, było to ciągle czynne, złe principium, i kto się boskiej sprawie poświęcał, musiał napady jego koniecznie i wszędzie spotykać. I tenże szatan, jakby na szyderstwo, śród niby powrotów do czystego rozumu dowodził ludom przykładem, iż wiara jest wrosła w duszę człowieka, zmniejszywszy wiarę w tajemnice religii, zaczęli jej szukać, uporczywiej niż kiedy śród marzeń i wysileń, w świecie niewidzialnym.
Lepiej poznany od wojen krzyżowych czarowny Wschód dawno już udzielił Europie ziarn tych wiadomości, które tak dobrze się aklimatyzowały, tak bujno kwitły – były to: magia, astrologia i alchemia.
Jako trzy kolumny tajemniczej świątyni, w której spoczywał niby w grobie „KAMIEŃ MĘDRCÓW„.
Lecz nauki te już powszechnie nie pojmowane w duchu mędrców, wewnętrznie, ale jako tajemnice zmysłowe bezideowych sił szczęścia doczesnego. Kamień mędrców uważano tylko trochę więcej, jak cudowną laskę Mojżesza, bo złote zdroje z opok wywodzącą, nadającą ludziom wieczną młodość.
Tysiące nad odkryciem wielkiej tajemnicy pracowało. Niewielu poświęcało się nauce dla nauki, dla prawdy, wierząc, iż każdy postęp jest już kamieniem mędrców dla ludzkości; za to roiły się legiony pseudouczonych, dmuchaczy lub ambitnych panków i władców; oddawali tym badaniom spokojność i majątek, a nie poświęcając się na kapłanów nauki szukali tylko materialnego zysku, chcieli od razu zerwać owoc długich badań, aby złoto i nadludzka potęga przyszły w pomoc ich dumie, egoizmowi i żądzom. Wyzywali gwiazdy, aby przepowiadały ich rozboje i potwierdzały heraldyczne chimery: nikczemni, szukali w diamentowym na niebie piśmie śladu swej chwilowej, brudnej, ziemskiej wędrówki. Lecz przede wszystkim wszyscy szukali złota.
„Złoto – mówił Krysztof Kolumb – jest wyborną rzeczą: złoto tworzy skarby, za pomocą złota można dostąpić wszystkiego, czego się żąda na świecie”.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.