Sekret Chloe - ebook
Sekret Chloe - ebook
Anglia okres regencji Pozbawiona środków do życia, mimowolna bohaterka rodzinnego skandalu, Chloe pozostaje na łasce krewnych. Z oddaniem opiekuje się ich dziećmi, ale bywa traktowana jak służąca. Przyjazd przystojnego Patricka Ramseya sprawia, że Chloe uświadamia sobie, iż jej życie jest puste i jałowe i, co gorsza, prawdopodobnie takim pozostanie. To przekonanie dodaje jej odwagi. Postanawia wykorzystać zainteresowanie, jakie okazuje jej Patrick. Potajemny gorący romans z założenia ma trwać krótko; wiadomo, że bogaty arystokrata nie ożeni się z ubogą starą panną. Tymczasem sytuacja się komplikuje…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-7599-4 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Co ty sobie myślisz, Sereno? – wygarnęła lady Charlotte Standish swej bratanicy, lady Marchingham. – Najwyższy czas, żebyś zabrała się do szukania męża dla biednej Chloe. Co ta biedaczka pocznie, kiedy Marianne osiądzie na swoim, co z pewnością niebawem nastąpi? Ma szukać kolejnej posady przyzwoitki albo damy do towarzystwa u kogoś jeszcze mniej taktownego od ciebie? W końcu jest twoją kuzynką.
– Doprawdy, prosi ciocia o rzecz niemożliwą – odparła Serena. – Niech mi ciocia powie, kto zechce wziąć taką tyczkę, na dodatek przeszło dwudziestodziewięcioletnią. Już sama myśl o tym jest niedorzeczna.
– Na pewno na prowincji są obarczeni dziećmi wdowcy w średnim wieku, którym potrzeba odpowiedzialnych żon z dobrych rodzin, a niejeden oficer powracający spod Waterloo chciałby osiąść na stałe u boku statecznej towarzyszki życia – ciągnęła z powagą lady Charlotte. – Podsuń im Chloe. Wszak jest uosobieniem zdrowego rozsądku.
– Och, na pewno – odparła z ironią Serena. – Tyle że oni zazwyczaj chcą czegoś więcej. Wyobraź sobie Chloe w łóżku, jeśli potrafisz. Ja w każdym razie miałabym z tym trudności. Jej biedny mąż byłby zmuszony wysłuchiwać raczej pouczających wykładów niż westchnień. W dodatku już raz została porzucona! Dość, żeby zbić z tropu każdego kandydata.
– Doprawdy Sereno, nie musisz być taka ordynarna. To nie była wina biednej Chloe, dobrze o tym wiesz. A niektórzy mężczyźni cenią dziewczęta o jej urodzie.
– Kobiety, chyba chciałaś powiedzieć, ciociu. Chloe nie jest już młodą dziewczyną – podkreśliła Serena. – Poza tym, kto, u licha, chciałby się żenić z krzyżówką gwardzisty z sawantką? Żaden z właścicieli ziemskich w Sussex, zapewniam cię.
– Dobrze się prezentuje na koniu… – zaczęła lady Charlotte.
– Nikt o tym nie wie, ponieważ nie stać jej na konia. Nie życzę sobie, żeby rozbijała się po okolicy. Ma czuwać nad Marianne, której rodzice postąpili wyjątkowo nietaktownie, umierając.
Obie siedziały w wytwornym salonie Sereny w jej miejskim domu przy Russell Square. Nie była to wprawdzie najmodniejsza część Londynu, lecz mąż Sereny, sir Charles, zwykł mawiać: „Co jest wystarczająco dobre dla księcia Bedford, jest wystarczająco dobre dla mnie”.
Sezon 1817 dobiegał końca i Marchinghamowie właśnie zbierali się do wyjazdu do Marchingham Place, wiejskiej rezydencji nieopodal Sussex Downs.
Tego ranka lady Charlotte, która przyszła z wizytą, dowiedziała się, że panna Chloe Transome wybrała się na ostatnie zakupy ze swoją podopieczną, panną Mariannę Temple. Przypomniała Serenie o jej obowiązkach wobec Chloe, korzystając z tego, że są same.
Chloe została zatrudniona do opieki nad Marianne, osiemnastoletnią córką kuzynostwa sir Charlesa, którzy, używając słów Sereny, okazali się na tyle nietaktowni, że obydwoje umarli, zostawiając Marianne pod opieką sir Charlesa. Zupełnie jakby zbliżająca się do trzydziestki Serena chciała mieć w swoim najbliższym otoczeniu młodziutką dziewczynę, której widok przypominałby jej wielbicielom, że ona, Serena, nie jest już tak młoda jak kiedyś. Krytykując Chloe, zapomniała, że jest niemal jej rówieśnicą. Zerknęła ponad ramieniem ciotki w weneckie lustro. Na szczęście, pomyślała z samozadowoleniem, nie jestem podobna do Chloe. Była tak pochłonięta podziwianiem swoich wdzięków, że ledwie dotarły do niej następne słowa lady Charlotte.
– Bądź łaskawa się tym zająć, Sereno. Obawiam się, że zaniedbujesz obowiązki wobec tych, którzy zostali powierzeni twojej opiece. Życie nie składa się z samych rozrywek, jak wiesz. Dziwi mnie bardzo, że jeszcze nie wyswatałaś Marianne. Osiemnastolatka, ładniutka, w dodatku ze sporym majątkiem. Powinna znaleźć partię w ciągu sezonu.
– Dlaczego uważasz, że to moja wina, ciociu? Zrobiłam wszystko co w mojej mocy. Ten paskudny dzieciak odrzucił Trimingtona, Apsleya i dwudziestu innych kandydatów, prawie tak samo dobrych. Zachciało jej się zostać żoną para, wyobraź sobie. Zwykli baroneci i bogaci właściciele ziemscy to dla niej za mało.
– Będzie miała kłopot – orzekła lady Charlotte – W tym roku niewielu parów szukało żony, w przyszłym będzie ich jeszcze mniej. Chyba nie liczy na to, że będzie atrakcją dwa sezony z rzędu. Dziwi mnie, że Leamington się nie oświadczył.
– Leamington nie przepada za młódkami, doskonale o tym wiesz – zauważyła Serena. – Już prędzej skusiłaby go Chloe niż Marianne. Jestem zdumiona, że go nie zachęciła, bo wówczas nie prosiłabyś mnie o znalezienie dla niej męża. Oświadczyła, że nie podoba jej się jego reputacja, dobre sobie! Zupełnie jakby biedne stare panny, modlące się o męża, mogły, ot tak, odtrącić mężczyznę tak bogatego jak on tylko z powodu jego postępków, choćby i godnych ubolewania. Poza tym Leamington wciąż ugania się za Emily Brancaster. Najwyraźniej woli mężatki.
– Jak wielu innych – powiedziała z przekąsem lady Charlotte. Przy tych słowach spojrzała znacząco na Serenę, która udawała, że nie rozumie, co ciotka ma na myśli. Lady Charlotte nie ciągnęła tematu, dodała tylko ze smutkiem: – Zaprosiłaś do Marchingham kogoś odpowiedniego?
– W domu będzie pełno tych, których, twoim zdaniem, powinnam podejmować, by przyjść z pomocą Chloe, i kandydatów na męża dla Marianne. Co za nudy. Mam swoje własne życie, jak wiesz. Ale tak, zaprosiłam sir Patricka Ramseya – przystojny za dwóch, a bogaty za trzech. Można byłoby pomyśleć, że Marianne rzuci się na niego, ale…
– … on nie jest parem – zakończyła lady Charlotte, dodając sprytnie: – Zaprosiłaś go ze względu na Marianne czy na siebie?
– Dajesz posłuch plotkom, ciociu.
– Tylko wtedy, gdy dotyczą mojej rodziny – odparła lady Charlotte. – Uważaj, Sereno. Twój mąż może stracić cierpliwość.
– Charles nie ma pojęcia, co robię, i wcale go to nie interesuje. – Serena wydęła wargi. – Ma spadkobiercę i żonę prezydującą przy stole, i to mu wystarcza. Gdybym wiedziała, jaki się z niego zrobi nudziarz, pomyślałabym dwa razy, zanim za niego wyszłam.
– Charles ma dobre serce. Radziłabym ci jednak tego nie nadużywać. Nie, nie obruszaj się na mnie. Pamiętaj, nawet Charles może wybuchnąć, jeśli plotki staną się zbyt głośne.
– Zaufaj mi. – Serena pomyślała, że ciotka z roku na rok staje się bardziej wścibska. – Właściciel ziemski w średnim wieku dla Chloe, tytuł dla Marianne, a jak się z tym uporam, znajdę trochę czasu nawet dla Charlesa.
Ciotka musiała się tym zadowolić, a pojawienie się Chloe i Marianne, które właśnie wróciły z zakupów, położyło kres dalszym radom i spekulacjom na temat przyszłości obydwu panien.
Chcąc nie chcąc, lady Charlotte musiała przyznać, że uwagi Sereny na temat wyglądu Chloe były usprawiedliwione. Wyglądała raczej na czterdziestolatkę niż trzydziestolatkę, a w zderzeniu z zalotną, czarującą Marianne wydawała się jeszcze bardziej wyniosła niż w rzeczywistości.
Na dodatek Chloe była zbyt wysoka, nawet jeśli szczyciła się wyjątkowo dobrą postawą – miała idealnie proste plecy i godny podziwu sposób trzymania głowy. Regularne klasyczne rysy twarzy i platynowe włosy, chociaż uczesane niemodnie, były jej atutem.
– Jestem zła – oznajmiła Marianne. – Nie pozwoliła mi kupić tego, co mi się podobało, i zmusiła mnie do wybrania czegoś zupełnie innego.
– To, co ci się podobało, nie było odpowiednie dla panny, która dopiero co została wprowadzona do towarzystwa - orzekła Chloe, całując ciotkę w policzek.
– Nie zaakceptowałaś niczego, co wybrałam – burknęła urażona Marianne.
– Cóż, materiał, który wybrałaś jako drugi, nadawał się w sam raz dla amazonki w amfiteatrze Astleya, a skoro tam nie występujesz, pomyślałam, że zwyczajny biały będzie odpowiedniejszy – odparowała Chloe. Nieraz, tak jak tego ranka, miała ochotę wytargać Marianne za uszy, lecz uboga krewna, której zależy na utrzymaniu posady opiekunki bądź damy do towarzystwa, musi akceptować kaprysy podopiecznych.
Ustawiczne pilnowanie się, trzymanie języka za zębami po to, by zachować stanowisko płatnej podwładnej, być nagradzaną, a nie karaną, rozwinęły w Chloe umiejętność samokontroli.
– Będziecie gotowe do wyjazdu na wieś pod koniec tygodnia, Chloe? – zapytała Serena.
– Po londyńskim sezonie na wsi będzie śmiertelnie nudno - powiedziała ze złością Marianne.
– Nie całkiem – zauważyła Chloe spokojnie. – Na pewno Serena zaprosiła wielu interesujących gości.
– To prawda – przytaknęła Serena. – Sir Patrick Ramsey obiecał, że przyjedzie natychmiast, jak się urządzimy, więc rozrywek nie zabraknie.
Chloe i Marianne poznały sir Patricka Ramseya pod koniec sezonu. Pojawił się w mieście dość niespodziewanie, po odziedziczeniu rodzinnego majątku. Chloe nie poświęcała zbytniej uwagi większości adoratorów Marianne, ot, zauważała, że to mężczyźni do wzięcia. Z niewiadomego powodu postać sir Patricka Ramseya utkwiła jej w pamięci.
Uznała to za dość niezwykłe; przecież poświęcił jej równie mało uwagi jak większość mężczyzn opiekunkom dziewcząt, którymi są zainteresowani. Jak wieść niosła, potrzebował żony. Mówiono też, że aż do otrzymania nieoczekiwanego spadku był ubogim żołnierzem, nieliczącym się młodszym synem.
Nie ulegało wątpliwości, że bardziej zajmuje go Serena niż jej młodziutka podopieczna. Chloe, wiedząc, jak Serena postępuje z wielbicielami, zastanawiała się, czy uporczywość, z jaką nakłaniała ją i Marianne do wycieczek do Tower, do zoo w Regent's Park i do zakosztowania innych popołudniowych rozrywek, nie miała więcej wspólnego z tym, że Serena chciała sprawić przyjemność sir Patrickowi niż z troską o podopieczną i jej przyzwoitkę.
– Jest stary. Przekroczył trzydziestkę i nie ma tytułu para – oznajmiła Marianne.
– Za to jest nieprzyzwoicie bogaty – zauważyła Chloe.
– Tak, to prawda – zgodziła się z nią Marianne – ale większość jego posiadłości leży w Szkocji. Nie mam ochoty mieszkać w dziczy.
– Nieprzyzwoicie bogaty, z całym mnóstwem rezydencji, kilkoma na południu i jedną tuż pod Londynem – ciągnęła Chloe, zdziwiona, dlaczego sir Patrick tak ją absorbuje i czemu rekomenduje go Marianne, która zapowiadała się na drugą Serenę. Ta, wierna każdemu poza własnym mężem, na co Chloe gotowa była przysiąc, dbała wyłącznie o własne przyjemności. Może sir Patrick zasługiwał na kogoś takiego. Może należała mu się żona, która będzie gonić za innymi, w ten oto sposób mszcząc się na nim za zdrady, jakich dopuszczał się z cudzymi żonami. Ciekawe, dlaczego sprowokował ją do tak niestosownych, zjadliwych myśli. Zachowuję się jak zgorzkniała stara panna, uznała Chloe, muszę z tym skończyć.
Podczas balu u lady Leominster sir Patrick poprosił Chloe o pozwolenie zatańczenia z Marianne, a po tańcu spytał:
– Pozwoli mi pani wyjść z panną Marianne na taras? Nie będziemy sami. Połowa gości wyległa na dwór.
– Och, naturalnie, sir Patricku. Jestem pewna, że panna Marianne jest z panem całkowicie bezpieczna. – Położyła lekki nacisk na imię podopiecznej, nie mogąc się powstrzymać od nieco dwuznacznej odpowiedzi.
Gwałtownie odwrócił głowę w reakcji na jej ton, obdarzył ją kpiącym spojrzeniem szarych oczu i szerokim uśmiechem i odparł, tak samo niejednoznacznie:
– Taka wiara mnie rozbraja. Mam nadzieję, że na nią zasłużę.
– Och, skoro przy tym jesteśmy, sir Patricku – odparła Chloe – wierzę, że zawsze dostaje pan to, na co pan zasłuży.
– Och, i jeszcze więcej, mam nadzieję. O wiele więcej. Na pewno zna pani słowa poety: „Gdyby każdego traktować, jak na to zasługuje, któż by uniknął chłosty?”.
Zaskoczył ją tym cytatem; nie mogła jednak sobie pochlebiać, że sama wywarła na nim wrażenie. Czarował ją mimowolnie, od niechcenia, tak jak wszystkich. Był kochankiem Sereny i nieco ociągającym się konkurentem Marianne. Z pewnością nie był dla niej.
Jakie to denerwujące, że w podstępnych snach ciemnowłosy mężczyzna o szarych oczach i ramionach górnika szedł ku niej z uśmiechem i zaproszeniem wypisanym na twarzy, tak że zmuszała się do otwarcia oczu i długo wpatrywała się w nieprzyjazną i samotną ciemność, przeklinając los, który sprawił, że panna Chloe Transome została starą panną.
– Wysłuchaj mnie, Patrick, proszę – powiedziała lady Hetta Lochinver do siostrzeńca, który siedział naprzeciwko niej ze śmiertelnie znudzoną miną, popijając herbatę. – Odziedziczyłeś majątek i osiadłeś na swoim, a teraz twoim obowiązkiem jest założenie rodziny. Musisz się ożenić, i to szybko. Nie stajesz się młodszy.
– Doprawdy, ciociu, jeszcze nie kładę się do grobu.
– Nie, ale to nie jest powód do kpin. Z tego co wiem, poznałeś tegoroczne debiutantki. Któraś z nich powinna przypaść ci do gustu, na przykład Marianne Temple. Nie tylko bogata – chociaż wiem, że w twoim wypadku nie jest to konieczne – ale też ładna. Mógłbyś trafić o wiele gorzej.
– Czy to ta z przyzwoitką?
– One wszystkie mają przyzwoitki – odparła, zadając sobie w duchu pytanie, dlaczego zapamiętał właśnie tę jedną. – Tak, Chloe Transome, wnuczka starego generała. Biedna jak mysz kościelna, zresztą jak wszyscy w tej rodzinie.
– Ach, tego co brał udział w wojnie amerykańskiej – powiedział, jak przystało na żołnierza. Zapamiętał klasyczne rysy i aluzyjne wypowiedzi, które świadczyły o tym, że ta dama sporo wie o jego przygodzie z Sereną Marchingham, i wcale tego nie pochwala.
– Tak, właśnie, ale to Marianne powinieneś się zainteresować.
– W takim razie doskonale się składa, że Serena Marchingham zaprosiła mnie do Marchingham Place zaraz po sezonie. Będę miał okazję znów przyjrzeć się Marianne Temple, naturalnie jeśli jej przyzwoitka mnie do niej dopuści. Istny wzór cnót, a postawą przypomina gwardzistów swego dziadka.
Jakie to irytujące ze strony Patricka i jakie dla niego typowe, pomyślała ciotka, że zauważył przyzwoitkę, a zignorował potencjalną pannę młodą.
– Musisz spełnić swój obowiązek, Patricku, i to szybko.
– Muszę? – powtórzył, robiąc komiczny grymas. Czemu czuł się tak bardzo znudzony? Z pewnością nie spodziewał się takiego obrotu spraw, kiedy występował z wojska po śmierci najstarszego brata, sir Hugh.
Został dziedzicem tylko z powodu tej przedwczesnej śmierci i śmierci reszty członków rodziny Hugh, w tym jego dwóch synków, bo wszystkich zabrała ta sama febra. Drugi brat, Roderick, zginął pod Salamanką w służbie sir Arthura Wellesleya.
Zadowolenie, jakie sir Patrick mógłby odczuwać z powodu otrzymania spadku i zmiany statusu z ubogiego oficera w garnizonie w Sydney w Nowej Południowej Walii na bogatego lairda, szkockiego magnata z wielkimi posiadłościami w Anglii, zakłócała świadomość, że musieli umrzeć ci, których kochał, choć rzadko widywał. Był ostatnim z rodu, a z bliskich została mu tylko bezdzietna ciotka Hetta.
Na domiar złego w wojsku był szczęśliwy, był dobrym żołnierzem, a służba nie przeszkadzała mu w korzystaniu z uroków beztroskiego życia. Robił, co mu się podobało, a teraz miał rozliczne obowiązki i doskonale zdawał sobie sprawę, że wiele mu brakuje do tego, by je dobrze wypełniać. Mnóstwo czasu zajmie mu nauczenie się, jak postępować z prawnikami, plenipotentami i zarządcami, którzy w jego imieniu zajmowali się Innisholme w Szkocji, Frenborough i Harley Vale w Anglii.
Ciotka nie ustępowała:
– Zastanawiam się, czy Marianne Temple byłaby w stanie sprawić, byś się ustatkował. Szczerze mówiąc, wątpię w to. Nie lada z tobą problem. Potrzebujesz kobiety na tyle młodej, by dała ci synów, a jednocześnie na tyle poważnej, żebyś przy niej okrzepł.
– Daj spokój, ciociu. Skończyłem trzydzieści lat, nie jestem młodzikiem. Możesz być pewna, że wybiorę mądrze i że to ja będę głową rodziny. Wkrótce ją założę, obiecuję.
– U ciebie zawsze jest „wkrótce”, nigdy teraz. Tymczasem uganiasz się za Sereną Marchingham. Nie, nie zaprzeczaj. Doskonale wiem, dlaczego wybierasz się do Marchingham Place. Wcale nie chodzi ci o Marianne Temple.
Cóż, nie mógł się o to spierać. Ciotka nie wiedziała, że Serena już zdążyła go znudzić. Okazała się zbyt łatwa. Wystarczyło kilka gorących popołudni, by przekonał się, że Serena ma do zaoferowania nie więcej niż większość kobiet, czy to z pozoru godnych szacunku, jak ona sama, czy lekkiego prowadzenia się.
Zastanawiał się ponuro, czego właściwie chce. Czy to możliwe, że znudził się życiem? Z pewnością nie!
– Słyszę cię, ciociu – powiedział. – Obiecuję znaleźć taką lady Ramsey, która będzie odpowiadała nam obojgu. Nie dopuszczę do tego, żeby ród wygasł. – Szkoda, że jest skazany na zabieganie o Marianne pod dezaprobującym wzrokiem tej zimnej ryby, jej przyzwoitki. Ta kobieta potrzebowała mężczyzny, pełnego wigoru żołnierza, który sprawiłby, że oderwałaby myśli od tego, co słuszne i dobre, i przyszpiliłby ją tam, gdzie jej miejsce – na plecach, błagającą o litość. Dobry Boże, pomyślał, skąd mi to przyszło do głowy?
Lady Lochinver zastanawiała się, skąd u Patricka taka ponura mina. Wszyscy mężczyźni z rodziny Ramseyów byli przystojni, a Patrick miał powody uważać się za jednego z najprzystojniejszych. Niedobrze się stało, że ojciec tak go nie znosił, bo jego ukochana żona zmarła, wydając na świat Patricka. Dlatego posłał swego niekochanego szesnastoletniego syna do wojska, gdzie ten, odrzucony i niechciany, uznał, że ma obowiązki wyłącznie wobec podwładnychi pułkownika, a co do reszty, życie jest po to, by się bawić. To oczywiste, że teraz się nie bawił.
Nie powiedziała nic więcej. Miała nadzieję, że pobyt w Marchingham Place mu pomoże, ułatwi poznanie przyszłej żony, a w perspektywie założenie rodziny, której potrzebował.
Rozdział drugi
Panna Chloe Transome zbiegała po paradnych schodach Marchingham Place, przekonana, że jako jedyna z towarzystwa jest na nogach, gotowa na wyzwania nowego dnia. Choć dochodziło południe, pozostali zapewne smacznie spali.
Korciło ją, by przerzucić nogę przez poręcz i zjechać po niej niczym w szalonych czasach dzieciństwa, kiedy to często zachowywała się jak dzikuska, nie zważając na lamenty matki. Gdy jednak dotarła do zakrętu, za którym schody prowadziły do holu na parterze, odczuła ulgę, że tego nie zrobiła, bo jej pełne werwy schodzenie obserwował z niejakim zaskoczeniem ni mniej, ni więcej tylko sam sir Patrick Ramsey, na dodatek przez lorgnon.
Chloe przybrała stateczną minę i ostatnie kilka schodów pokonała raczej jak koń pociągowy niż wierzchowiec odpowiedni do dwukółki. Sir Patrick prześliznął się wzrokiem po jej burym stroju, sukni pozbawionej jakiegokolwiek stylu i zapiętym wysoko kołnierzu, całkowicie zasłaniającym wysmukłą szyję. Tak, zdecydowanie wysmukłą, pomyślał, pełen podziwu dla energicznego kroku, jakim dama zaczęła schodzić po schodach.
– Witam panią. – Skłonił się. – Mam nadzieję, że zastaję panią w dobrym zdrowiu?
– Witam, sir Patricku – odparła Chloe. – Zapewne szuka pan… Marianne.
– Tak, istotnie – potwierdził, zastanawiając się, czy ta pauza miała na celu wprawienie go w zakłopotanie, czy też zasugerowanie, że celem jego poszukiwań jest kto inny.
– Jeszcze nie wstała, a raczej jeszcze nie zeszła na dół – wyjaśniła Chloe. – Wczorajsze tańce przeciągnęły się do trzeciej nad ranem i nasz dzień zacznie się dobrze po południu. Obawiam się, że musi pan uzbroić się w cierpliwość.
– Ale pani zeszła na dół, panno…? – Zawiesił głos, unosząc lorgnon, by ponownie zlustrować każdy niemodny szczegół, wliczając w to fryzurę i nietwarzowy czepek przyzwoitki, który obyczaj nakazywał jej nosić.
– Transome – podsunęła Chloe zwięźle. – Panna Transome – położyła lekki nacisk na słowo: „panna”. – Jestem przyzwoitką Marianne. – Zupełnie jakby pan o tym nie wiedział, zakończyła w myślach. Ciekawe, dlaczego udaje, że mnie nie zna?
– Zakładam, że teraz pani jej nie pilnuje. Przyjechałem nieco za wcześnie, jak widzę. Pani jednak jest na nogach. Może nie brała pani udziału w tańcach?
– Nie w tym rzecz. Lubię wcześnie wstawać, a bale już mnie nie ekscytują ani nie męczą. Zbyt długo żyję na tym świecie.
– Och, panno Chloe – zaśmiał się cicho – cóż to za stwierdzenie. Na dodatek niedokładne.
Nazwał ją Chloe, potwierdzając tym samym, tak jak podejrzewała, że jednak ją sobie przypomina, bo przecież przed chwilą podała mu jedynie nazwisko. A o czym to świadczyło?
– Och – odparła niedbale – niedokładność to błogosławieństwo wytwornego towarzystwa. Precyzja to jego przekleństwo.
Najwyraźniej jej słowa przypadły mu do gustu, bo zaśmiał się i w duchu zadecydował, że nie oddałby jej krzepkiemu gwardziście. Być może zasługiwała na lepszy los.
– Książę nie zgodziłby się z pani ostatnim twierdzeniem, panno Chloe.
– Och, nawet Wellington musiałby przyznać, że, w przeciwieństwie do jego wojen, aż nadto realnych, niestety, wojny towarzyskie to parodia – odparowała Chloe.
Zastanawiała się też, jak to się stało, że tak łatwo prowokował ją do cynicznych uwag. Ich poprzednie krótkie spotkanie podziałało na nią tak samo. Być może jego męska uroda, wdzięk i umiejętność noszenia z taką niefrasobliwością modnych, przylegających do ciała strojów, budziły w niej pragnienie wyprowadzenia go z równowagi. Do tego dochodziła świadomość, że, bez względu na to, kogo ostatecznie powiedzie do ołtarza, z pewnością tą osobą nie będzie porzucona, starzejąca się panna Chloe Transome.
Jak na razie, z panną Chloe Transome beztrosko konwersował tylko dlatego, że nie było nikogo innego. Dziesięć lat życia na cudzej łasce nauczyło Chloe, gdzie jest jej miejsce.
Z początku niektórzy młodzi modnisie zainteresowani jej podopiecznymi albo spadkami po starych damach, którymi się zajmowała, uznawali ją za wartą uwiedzenia, chociażby po to, by skorzystać z jej domniemanych wpływów w domach, w których pracowała. Gdy jednak zbliżyła się do trzydziestki i przybrała wygląd starzejącej się, zaniedbanej panny, nawet te wątpliwe umizgi, na szczęście, się skończyły.
„Chloe jest zupełnie niegroźna” – w ten sposób ciotka, lady Charlotte Standish, zalecała ją kolejnemu pracodawcy, kiedy jej poprzednia podopieczna albo umierała, albo wychodziła za mąż. „Zawsze można na niej polegać”.
Chloe pozwoliła sir Patrickowi prowadzić rozmowę i odpowiadała tak bezbarwnym głosem, że zaczął się zastanawiać, czy schodząca w podskokach na dół kobieta o jasnym spojrzeniu, która zaczęła rozmowę z taką werwą, nie była wyłącznie tworem jego wyobraźni.
Poczuł niemałą ulgę, kiedy w dużym holu pojawiła się zdenerwowana Serena, która nie mogła sobie darować, że kiedy powóz sir Patricka Ramseya stanął przed korynckimi kolumnami Marchingham Place, domownicy byli jeszcze w łóżkach.
– Chloe dotrzymywała panu towarzystwa – zauważyła Serena, wymawiając te słowa z wyraźnym szyderstwem. – Miał pan szczęście, że nie oddaliła się do swoich obowiązków.
– Przypomniała mi pani o mym niedbalstwie – wtrąciła spokojnie Chloe, która nigdy nie wykorzystywała tego, że była spokrewniona z Sereną. – Marianne na pewno już się obudziła. Będzie potrzebowała mojej pomocy przy wyborze stroju.
– Istotnie – potwierdziła łaskawie Serena. – Wiem, jaka jesteś skrupulatna. – Kiedy Chloe odeszła, prosta jak trzcina, skomentowała nieżyczliwie: – Bardzo poważna, prawda? Pożyteczna, przyznaję, ale każdy widzi, dlaczego wciąż jest panną i najpewniej nią pozostanie.
Sir Patrick uniósł lorgnon, przyjrzał się obrazowi, który w najmniejszym stopniu go nie interesował i odparł nieco szorstko:
– Może jakiś starszawy dziedzic uzna, że taki wzór cnót przyda mu się do prowadzenia zaniedbanego domu. – Miał na tyle przyzwoitości, że po wypowiedzeniu tych słów trochę się zawstydził, zwłaszcza gdy usłyszał śmiech Sereny.
– Och, doskonale pan to ujął. Dwóch takich przyjmuję teraz w domu. Zaprosiłam ich ze względu na Chloe, na wyraźne życzenie mojej ciotki, obawiam się jednak, że to Marianne przyciąga ich uwagę, ale ona świata nie widzi poza panem.
Sir Patrick sposępniał po usłyszeniu tej informacji. Czy naprawdę przybył tu, by zabiegać o względy pustej osiemnastolatki o konwencjonalnej urodzie, na dodatek niebędącej w stanie prowadzić inteligentnej rozmowy? I czy stojąca obok niego kobieta, która prowokowała go do krytycznych uwag o nieszczęsnej ubogiej krewnej, była naprawdę warta zachodu? Czy panienka lekkich obyczajów z St John's Wood nie dostarczyłaby mu takiej samej przyjemności bez konieczności znoszenia wątpliwych uroków hrabstwa Sussex i niechcianego towarzystwa męża, któremu przyprawiał rogi?
Powinien być w Szkocji, w Irlandii albo na wyspie St
Brendan's, gdziekolwiek, byle nie tutaj. Pomyślał tęsknie o zmarłych towarzyszach broni z 73. Regimentu i o wesołych dniach i nocach, które z nimi spędził. Nie miał wówczas pensa przy duszy, za to był szczęśliwy.
Ciekawe, jak przedstawia się reszta towarzystwa? Wkrótce miał się tego dowiedzieć. Na dół zeszła Marianne, nie na obiad, który zjadła w swoim pokoju, ale na herbatę podaną na tarasie. Wyglądała zachwycająco w różowej sukni i w uroczym kapelusiku z jasnej słomki przybranym kwiatami dobranymi do bukiecika stokrotek, który trzymała w ręku. Przyzwoitka przykryła jej ramiona koronkowym szalem, który miał chronić ją przed lekkim wiatrem.
W ślad za panną Temple nadeszli jej wiejscy adoratorzy. Jonas Brough, dziedzic w średnim wieku, zaproszony ze względu na Chloe, nie widział świata poza Marianne, a był na tyle głupi, by wyobrażać sobie, że młodziutka posażna panna mogłaby poważnie rozważać wyjście za mąż za podstarzałego, niezbyt bogatego dżentelmena. Tę naiwną wiarę podsycało to, że w braku innych panów do wzięcia, chętnie dotrzymywała mu towarzystwa, jako że podziw był jej niezbędny do życia.
Koło Brough pojawił się jego sąsiad przez miedzę, Nigel Shaw, też w średnim wieku, kawaler, który niedawno odziedziczył niewielką posiadłość w pobliżu Marchingham i doszedł do wniosku, że czas się ożenić. Współzawodniczył z Jonasem o względy Marianne i również ignorował Chloe, która była im aż nadto wdzięczna za brak zainteresowania.
Obaj mężczyźni mieli wkrótce odkryć, że Marianne interesuje się wyłącznie sir Patrickiem Ramseyem.
– Czy w mieście było pusto, kiedy pan wyjeżdżał, sir Patricku? – spytała.
– Całkiem pusto, panno Marianne – odparł z galanterią. – Spowodowało to pani zniknięcie.
Można byłoby pomyśleć, że hordy wciąż pozostające w Londynie nie istnieją, pomyślała Chloe, kiedy Marianne uśmiechnęła się kokieteryjnie w odpowiedzi
– Zbyt pan łaskaw.
– Ależ nie, panno Marianne. Kiedy słońce się chowa, zapada mrok, że się tak wyrażę.
Lepiej nie mówić nic, niż wyrwać się z takim prowincjonalizmem, skomentowała Chloe w duchu, ze wzrokiem utkwionym w robótce. Oto pożyteczne zajęcie dla biednych krewnych zmuszonych pracować jako przyzwoitki.
– Ja raczej porównałbym pannę Marianne do jasnej gwiazdy, natchnienia poetów. – Pan Brough postanowił nie dać się prześcignąć baronetowi. – Słońce jest zbyt krzykliwe.
– A ja do księżyca – wtrącił Nigel Shaw, tym samym desperacko włączając się do rozmowy. – Łagodny, a zarazem promienny.
Cóż za cięte uwagi! Dorzućcie jeszcze kilka konstelacji i skończcie z tym, zakpiła w duchu Chloe. Coś z tego musiało uwidocznić się na jej twarzy, bo sir Patrick spojrzał na nią bystro. Kiedy to zauważyła, skupiła się na myśleniu o niczym.
Marianne była w siódmym niebie. Zadowolona, wzięła ze stojącej na stoliku patery trzecie ciastko.
– Nie, moja droga – zaprotestowała Chloe, najłagodniej jak zdołała. – Zbyt wiele słodyczy nie jest dobre dla dorastającej panienki.
– Lubię ciasto – nadąsała się Marianne.
– Może pani wziąć moją porcję – zaproponował pospiesznie pan Brough. – Czym jest dla mnie ciastko, jeśli życzy go sobie panna Marianne?
Sir Patrick zadał sobie w myśli pytanie, czy naprawdę chce związać się na całe życie z tą bezmyślną smarkulą? Może nie ma innego wyjścia. Wszystkie młode kobiety, którym został dotąd przedstawiony, zachowywały się podobnie. Ileż trzeba wycierpieć, zanim się spłodzi spadkobiercę!
Nagle uświadomił sobie, że Marianne od jakiegoś czasu coś do niego mówi i że nie usłyszał ani słowa. Chloe, która patrzyła na niego tak, jakby czytała w jego myślach, chcąc go ratować, chociaż nie miała pojęcia, dlaczego to robi, powiedziała swoim najbardziej smętnym głosem:
– Na pewno zgadza się pan z Marianne, że dramaty wschodnie lorda Byrona są o wiele lepsze od jego innych dzieł.
Przez ostatnie piętnaście lat sir Patrick zajmował się czymś zupełnie innym niż czytanie poezji, zwłaszcza tak męczącej, jaką zapewne tworzył autor „Korsarza” i „Narzeczonej z Abydos”. Jednak przyznanie, że życie spędzone na walce z Bonapartem i pilnowaniu zbrodniarzy na drugim końcu świata nie przygotowało go na banalne rozmowy w wiejskiej posiadłości, nie wchodziło w grę.
– Można byłoby przypuścić – zaryzykował, bawiąc się swoim lorgnon – że to, co dzieje się w gorącym klimacie, wydaje się bardziej romantyczne niż podobne zdarzenia w strefach bardziej umiarkowanych.
Brawo, sir, pomyślała Chloe. Wydobył się pan z tarapatów jednym susem. Starała się zachować poważną minę. Przez chwilę miała nadzieję, że jej się to udało, ale nagle uświadomiła sobie, że sir Patrick wie, co zrobiła, i bez względu na to, czy był jej za to wdzięczny, czy nie, zdaje sobie sprawę, że ją to rozbawiło.
Po herbacie i męczącej rozmowie towarzystwo się podzieliło. Sir Charles nalegał na wista z panami Brough i Shaw oraz Sereną jako jego partnerką. Chciał też, by Marianne usiadła przy nim.
– Trzeba się uczyć, moja panno – powiedział życzliwie. – Chloe będzie miała kilka minut dla siebie, a ty za parę lat będziesz mi wdzięczna. Bądź łaskawa obserwować, co robię.
Cóż, teraz z pewnością nie wygląda na wdzięczną, uznała Chloe rozbawiona wyrazem twarzy Marianne, jak również tym, że sir Charles usunął Serenę z orbity sir Patricka.
– Poleciłem Stapletonowi wyprowadzić Sułtana. Może rzuci pan na niego okiem, Ramsey – zasugerował, tasując karty i unikając wzroku żony. – Pomyślałem, że wyprawa do stajni dobrze panu zrobi po nadskakiwaniu paniom.
Oto otwarte postawienie sprawy, orzekła w duchu zafascynowana Chloe. Serena byłaby głupia, gdyby okazywała nadmierne zainteresowanie swoim przystojnym gościem. Przecież ponoć przyjechał tu dla Marianne.
Odprowadziła wzrokiem Patricka, który oddalił się wielkimi krokami, po czym wzięła do ręki powieść gotycką, którą zaczęła czytać wcześniej tego dnia. Poraziła ją jej piramidalna głupota. Kiedy bohaterka po raz trzeci zamknęła się w lochach, Chloe odłożyła książkę i doszła do wniosku, że może spacer po ogrodzie usunie wieczorne przygnębienie, które wydawało się bardziej dokuczliwe niż zazwyczaj.
– Doskonale, Chloe – zawołał sir Charles, kiedy otworzyła oszklone drzwi – świeże powietrze dobrze ci zrobi. Za ciężko pracujesz, moja droga. Powinnaś więcej wypoczywać.
Kochany Charles, pomyślała z czułością Chloe. Może nie jest zbyt mądry, ale ma dobre serce. Zasługuje na kogoś lepszego od Sereny. Miała szczęście, że się z nią ożenił. Dlaczego mnie nie było dane spotkać kogoś takiego jak on?
Głęboko pogrążona w tych niczemu niesłużących rozważaniach, ruszyła krętą ścieżką, prowadzącą przez zarośnięty ogród, tajemniczy w zapadającym zmierzchu. Choć miło było pobyć z dala od Marianne i Sereny, myśl, że jest na zawsze skazana na własne towarzystwo i niewiele poza tym, była co najmniej przygnębiająca. Zaabsorbowana rozważaniem tej ponurej perspektywy, nieświadoma tego, co działo się wokół, omal nie przewróciła sir Patricka, bo szła prosto na niego. Dżentelmen na szczęście okazał się zbyt potężny, by dać się przewrócić damie, nawet wyjątkowo wysokiej.
– Och, proszę o wybaczenie – wyjąkała, przynajmniej raz nie wiedząc, co powiedzieć.
– Ćwiczy pani, jak widzę. Po naszym dzisiejszym spotkaniu termin „spacer” nabrał dla mnie nowego znaczenia.
– Pan też nie szedł wolno, sir – odparowała, poirytowana jego kpiącym tonem.
– Zgadza się. Nawykłem do przymusowych marszów w Hiszpanii. Zwyczaj pozostał, choć tam nie stratowałem wielu kobiet.
Ciekawe, dlaczego sir Patrick spaceruje samotnie w ogrodzie? Raczej nie szukał Sereny – nie mogła opuścić karcianego stolika, podobnie jak Marianne.
Wyglądało na to, że potrafi czytać w myślach, bo uśmiechnął się do niej, wziął za ramię, przeciw czemu raczej nie mogła zaprotestować i powiedział:
– Sir Charles miał słuszność. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza, a konia już obejrzałem. Znajdźmy interesujący widok i popodziwiajmy go razem. – Z tymi słowami zaczął prowadzić ją w stronę jeziora i budowli nieopodal. Chyba nie zamierza mnie tam zabawiać, pomyślała nieco oszołomiona Chloe, to wyjątkowo nie na miejscu.
Zatrzymał się nieopodal budowli, przy kamiennej ławce. Zaprosił ją gestem, by usiadła i podziwiała wodę oraz rozciągające się za nią lasy.
– Zatrzymuję pana – zauważyła Chloe, zachodząc w głowę, dlaczego obdarza ją takimi względami.
– Ależ nie – odparł sir Patrick. – Nie mam ochoty patrzyć, jak inni grają w karty. Liczę na to, że nie zamierza pani pokazywać mi albumów ze sztychami ani rozmawiać o wierszach lorda Byrona. Cieszmy się wieczorem. Potem możemy energicznie wrócić do domu. Dzięki temu pozbędziemy się rozleniwienia, które spowodował zbyt obfity obiad.
– Jestem tego samego zdania – przytaknęła Chloe, po czym zamilkła.
– Wolę spędzać wieczory, ostrząc sobie apetyt na następny dzień, niż dogadzając sobie tak, że nazajutrz nie mam ochoty niczego wziąć do ust.
Siedzący w Chloe diabełek, którego z niewyjaśnionych przyczyn zdawała się prowokować obecność sir Patricka, znów zabrał się do dzieła.
– Och, głód to najlepsza przyprawa dla wszystkich uczuć, sir Patricku. Z pewnością pan o tym świetnie wie.
To stwierdzenie było trafniejsze, niż Chloe mogłaby sądzić. Sir Patrick dotkliwie zdawał sobie sprawę, że jego znudzenie wzięło się z faktu, że życie stało się łatwe, a podboje miłosne zwycięskie.
– Mówi pani z doświadczenia, panno Chloe? – spytał, unosząc ciemne brwi.
– Nie potrzeba tu doświadczenia, zapewniam pana. Od czego mamy poetów i filozofów. – To powinno było go powstrzymać, ale tak się nie stało.
– Ich doświadczenia były zapewne niezwykłe. Zaskakujące, że znaleźli na nie czas wśród tego gryzmolenia i studiowania.
Mógł utrzymywać, że jest tylko prostym żołnierzem, ale miał odpowiedź na wszystko. A teraz śmiał się z niej. Chloe się zasmuciła. Och, dlaczego nie była młoda i bogata jak Marianne? Wówczas każdy traktowałby ją z szacunkiem, bez względu na to, jak głupie uwagi by wygłaszała. Dlaczego życie jest niesprawiedliwe?
– Można też przypuścić – powiedziała z pewną sztywnością – że instynktownie rozumieją ludzkie serca.
Przybrał ton pełen szacunku.
– A więc o to chodzi? To dlatego panna Marianne i inne damy tak cenią poetów. Życie w armii nie zostawiło mi wiele czasu na studia, toteż nie zajmowałem się takimi sprawami, a teraz zaczynam sobie uświadamiać braki w edukacji. Najwyraźniej potrzebuję lekcji. – Po tych słowach spojrzał na Chloe uważnie szarymi oczami.
Niespodziewanie dla niej samej, bo nic takiego nie zdarzyło się jej wcześniej, uświadomiła sobie, że chce wyciągnąć rękę i pogładzić sir Patricka po twarzy. Jego braki w wykształceniu z pewnością nie dotyczyły sztuki uwodzenia, pomyślała, świadoma, że sir Patrick czaruje ją całą mocą swoich wdzięków i że właśnie to wprawia ją w ten dziwny stan. Nie przepuścił nawet zwyczajnej starzejącej się przyzwoitce – może dla wprawy.
– Och, sir Patricku – zdołała powiedzieć, zaskoczona tym, jak spokojnie brzmi jej głos. – Jeśli rzeczywiście potrzebuje pan nauki, znacznie lepiej pan zrobi, szukając jej u innych, nie u mnie.
– Jestem przekonany, że ma pani po temu odpowiednie kwalifikacje, panno Chloe. Na pewno lady Marchingham chciałaby, żeby spełniła pani moje życzenia – naturalnie w sferze umysłu.
Niepokój, który zaczynała odczuwać w obecności sir Patricka, fakt, że za każdym razem, gdy wchodziła do pokoju, liczyła na to, że go tam zastanie, zaczynały dawać Chloe do zrozumienia coś, czego tak naprawdę nie chciała o sobie wiedzieć.