Sekret księżnej - ebook
Sekret księżnej - ebook
Księżna Laura miała przed laty namiętny romans. Nie chcąc niszczyć obiecującej kariery młodego kochanka, porzuciła go, udając przewrotną i wyrachowaną uwodzicielkę. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy.
Gdy została wdową, zamieszkała w Fortune’s Folly. Do tego uzdrowiska tłumnie ściągają samotni mężczyźni szukający zamożnych panien lub wdów. Wśród nich jest również jej dawny kochanek. Kiedy się spotkają, na jaw wyjdzie niejeden sekret…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0160-5 |
Rozmiar pliku: | 1 000 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cieniutką linkę w nurt skłębiony zarzuć,
Wędzisko swoje mocno dzierżąc w dłoni,
A choć nie brała ryba w cichej toni,
W kipieli twoja może być, wędkarzu.
Thomas Doubleday
Klub Brooksa, Londyn, lipiec 1809 roku
– Dała mi kosza!
Sir Montague Fortune przemknął przez salę biblioteki w klubie Brooksa, po drodze bez słowa przeprosin rozsypując końcem rękawa sztony na stole do faraona i dygocąc z oburzenia, opadł na fotel obok lorda Waterhouse'a. Drżącą ręką przygładził włosy i niecierpliwie skinął na służącego, aby podał mu brandy.
– Niewdzięczna trzpiotka – mruknął. – Żebym ja, potomek Fortune'ów z Fortune's Folly chciał się zniżyć do związku z nisko urodzoną kobietą i jeszcze dostał kosza! – Przełknął jednym haustem pół szklaneczki brandy i potoczył gniewnym spojrzeniem po zebranych. – Masz pojęcie, jak ona mnie nazwała? Wiejskim opilcem ze łzawymi oczkami! – Sięgnął po butelkę brandy, którą służący przewidująco zostawił na stoliku obok, ponownie napełnił szklaneczkę i zmarszczył czoło. – Co to znaczy “opilec”?
– Niech mnie diabli wezmą, jeśli wiem – powiedział beztrosko Nathaniel Waterhouse. – To Dex błyszczał w Oksfordzie, podczas gdy reszta używała do woli. Co ty na to, Dex?
Dexter Anstruther, do którego w ten sposób się zwrócono, oderwał przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu od “Timesa” i kilkakrotnie przewędrował wzrokiem między panem na Fortune's Folly a butelką brandy.
– To znaczy, że za dużo pijesz, Monty – wycedził. Zerknął na Milesa, lorda Vickery'ego, czwartego w tej grupce, który wzburzenie Montague'a Fortune'a kwitował tajemniczym uśmiechem.
– Czyżbym czegoś nie rozumiał? – spytał Miles. – Kimże jest ta wybredna dama, która odrzuciła oświadczyny Monty'ego?
– Za długo siedziałeś w Hiszpanii, więc umknęło ci wiele nowin, przyjacielu – odparł Waterhouse. – Obecny tu Monty smalił cholewki do panny Alice Lister, najbogatszej dziedziczki w Fortune's Folly, a jeśli wierzyć plotkom, to również byłej gospodyni. Zaofiarował siebie, no i swoje serce w zamian za jej pieniądze, ale ta rozważna dama najwyraźniej go nie chciała. – Zwrócił się do zainteresowanego. – Chyba nie przejechałeś takiego szmatu drogi do Londynu wyłącznie po to, by przekazać nam złe wiadomości, Monty?
– Nie – sapnął gniewnie Montague. – Zamierzam zasięgnąć rady adwokata i obejrzeć dokumenty Fortune's Folly.
– To niewątpliwie godne pochwały – rzekł Dexter. – Tak postępuje odpowiedzialny właściciel ziemski.
Monty Fortune przesłał mu niechętne spojrzenie.
– Nie chodzi o dobrobyt moich dzierżawców – odparł. – Rzecz w tym, że nie mogę położyć ręki na pieniądzach!
– Czyich pieniądzach? – zainteresował się Dexter.
– Wszystkich! – odburknął sir Montague. – To zgoła nieprzyzwoite, żeby połowa mieszkańców Fortune's Folly była bardziej zamożna od pana tej ziemi!
Pozostali dyskretnie wymienili rozbawione spojrzenia. Fortune'owie byli arystokratami od wielu pokoleń, niewątpliwie godnymi szacunku, lecz ze znacznie wyolbrzymionym poczuciem własnej wartości, a bezkompromisowe dążenie sir Montague'a do pieniędzy uważano w pewnym kręgach za bardzo niestosowne.
– Co Tom sądzi o twoich planach, Monty? – spytał Dexter, mając na myśli młodszego brata Monty'ego.
Sir Montague wydał się mocno rozdrażniony.
– Powiedział, że jestem chciwcem pasożytującym na dorobku innych ludzi po to, by przepuścić ich pieniądze przy zielonym stoliku.
Trzej jego towarzysze głośno się roześmieli.
– A lady Elizabeth? – spytał leniwie Nat.
Lady Elizabeth Scarlet była debiutującą w tym sezonie siostrą przyrodnią sir Montague'a i istnym cierniem w jego boku.
– Słów Lizzie nawet nie mogę wam powtórzyć – oświadczył pryncypialnie sir Montague. – Są zanadto oburzające.
Śmiech towarzyszy jeszcze się wzmógł.
– Co wobec tego zamierzasz, Monty? – spytał Miles, pochylając się do przodu.
– Zamierzam wyegzekwować swoje prawa właściciela majątku – oznajmił pewnym siebie tonem sir Montague. – Istnieje średniowieczne prawo, zwane podatkiem niewieścim, które nigdy nie zostało uchylone. Pozwala ono panu majątku nałożyć dziesięcinę na każdą niezamężną kobietę we wsi.
Miles cicho gwizdnął.
– Ile wynosi ten podatek? – spytał.
– Każdej mogę odebrać połowę jej majątku! – oznajmił triumfalnie sir Montague.
Wśród jego wstrząśniętych towarzyszy zapadło milczenie.
– Dobrze cię zrozumiałem, Monty? – zapytał Dexter. – Czy prawo pozwala ci nałożyć podatek w wysokości połowy dobytku na każdą niezamężną kobietę w Fortune's Folly?
Sir Montague skinął głową. Oczy mu lśniły.
– Jak? – spytał Dexter. – I dlaczego?
– Powiedziałem ci. – Sir Montague omiótł grupkę triumfującym spojrzeniem. – To średniowieczne prawo. Fortune's Folly należało kiedyś do Kościoła, więc gdy wchodził w życie nowy świecki kodeks, nie podlegało tej regulacji. Odkryłem całkiem przypadkiem, że dziesięciny i podatki wciąż można nakładać. To, że ich nie zbierano przez ostatnie wieki, wynikało tylko z dobrej woli właściciela.
– A ty nie masz dobrej woli – stwierdził oschle Nat.
– Teraz już nie, skoro panna Lister dała mi kosza. – Świętoszkowaty wyraz twarzy sir Montague'a zupełnie nie pasował do bijącej mu z oczu chciwości. – Gdyby przyjęła moje oświadczyny, byłbym niewątpliwie najbardziej szczodrym panem, jakiego można sobie wyobrazić.
– I jednym z najbogatszych – dodał Dexter.
– Każda niezamężna kobieta… połowa stanu posiadania… – posykiwał znad brandy Nat Waterhouse. – To jest… – Jego matematyczne talenty nigdy nie były duże, nic więc dziwnego, że go w tej chwili zawiodły. – To wygląda na olbrzymią kwotę! – wykrzyknął.
– Wiem. – Sir Montague rozsiadł się wygodnie w fotelu. – Dokładnie jeszcze tego nie oszacowałem, ale mówi się, że majątek panny Lister zbliża się do osiemdziesięciu tysięcy funtów, a panna Everton na mocy mężowskiego testamentu zainkasowała równe pięćdziesiąt tysięcy…
– To prawo odnosi się nie tylko do starych panien, lecz i do wdów? – spytał z zainteresowaniem Miles.
– Do wszystkich niezamężnych kobiet – potwierdził sir Montague.
– Mam kuzynkę mieszkającą w Fortune's Folly. Nie możesz jej oskubać, Monty – zaprotestował Miles. – Z towarzyskiego punktu widzenia to jest nie do przyjęcia, staruszku… Nie do przyjęcia!
Dexter charakterystycznym gestem przeczesał dłonią rozczochraną ciemnoblond fryzurę.
– Zapewne jednak jeśli damy z Fortune's Folly zdecydują się kogoś poślubić, zostaną wyłączone z obowiązku podatkowego?
Sir Montague skinął głową.
– Słusznie, Dexter. Wszystko w lot pojmujesz. Już wiem, dlaczego rząd szuka twoich usług.
– Dziękuję, Monty – odparł z przekąsem Dexter. – Cieszę się, że wciąż dysponuję siłą dedukcji zaspokajającą moje potrzeby. Czyli ogłosisz wprowadzenie podatku niewieściego w Fortune's Folly i wtedy damy stamtąd będą musiały zdecydować, czy oddają ci połowę pieniędzy jako podatek, czy raczej wolą, by całością dysponowali ich mężowie.
Nat wzdrygnął się.
– Będą wściekłe, że postawiono je w takiej sytuacji. Lepiej dobrze się na to przygotuj.
Sir Montague wzruszył ramionami.
– Nic nie poradzą. Prawo jest po mojej stronie. Mówię wam, że to doskonały plan.
Pozostali wymienili spojrzenia.
– Monty, staruszku – powiedział cicho Miles. – Nie mam naturalnie zrozumienia dla twojej chciwości, powiem ci jednak, że uczynisz w ten sposób Fortune's Folly rajem dla swatów, no i wymarzoną przystanią dla tych spośród nas, którzy są…
– Obecnie pozbawieni środków – wpadł mu w słowo Dexter. – Nieprzezorni, zubożali…
– Krótko mówiąc, zrujnowani i szukający bogatej żony – podsumował Nat.
– Masz rację – przyznał sir Montague, promieniejąc. – Uczynię z Fortune's Folly raj dla swatów z całej Anglii!Rozdział 1
Fortune's Folly, Yorkshire
wrzesień 1809 roku
“Wdowa z tytułem”. Większość ludzi, słysząc to określenie, wyobrażała sobie postać dość komiczną, której pierś służy jako rodzaj półki na klejnoty, a długi arystokratyczny nos często bywa wysoko zadarty. Natomiast Laura Cole uważała wdowy za najbardziej samotne istoty na świecie. Właśnie samotność skłoniła ją tego ranka do spaceru nad rzeką, na który włożyła bladoniebieską muślinową suknię, okrytą ciepłym granatowym spencerkiem, i słomkowy kapelusik z szerokim rondem, a w dłonie ujęła powieść. Przeczytała gdzieś, że piękno przyrody działa kojąco na skołatanego ducha, postanowiła więc w sielskim spokoju odbyć przejażdżkę łodzią wiosłową pod zwieszonymi nad wodą gałęziami wierzb płaczących, które porastały brzeg rzeki.
Jednak lecznicze działanie przyrody okazało się dla niej wielkim rozczarowaniem. Przede wszystkim łódź była pełna opadłych żółtych liści i zanim Laura strzepnęła je z siedzenia, rękawiczki miała całkiem brudne. Usiadła i otworzyła książkę, nie mogła jednak skupić uwagi na dolach i niedolach głównej bohaterki, po głowie bowiem tłukły jej się myśli o własnych kłopotach. W dodatku brunatne liście wciąż spadały z góry i pstrzyły stronice książki. Wiatr był zaskakująco chłodny. Laura zmarszczyła czoło niezadowolona ze swego roztargnienia, lecz tym usilniej starała się obudzić w sobie przekonanie, że jest jej bardzo przyjemnie.
Uwielbiała wieś. Dorastała wśród dzikich i malowniczych krajobrazów Yorkshire, a mieszkała w tym hrabstwie przez większą część życia, choć dwa ostatnie lata spędziła w Londynie. Miała nadzieję, że powrót do domu pamiętanego z dzieciństwa złagodzi poczucie pustki, które prześladowało ją ostatnimi czasy, ale przewidywania się nie sprawdziły i zupełnie nie rozumiała dlaczego. Przecież nie była całkiem sama na świecie. Uwielbiała swoją trzyletnią córkę Harriet i wbrew dyktatowi mody spędzała z nią nieprzyzwoicie dużo czasu. Fortune's Folly było gwarną miejscowością, nawiązała więc tu wiele nowych znajomości. Miała również dużo dalszej rodziny, w tym całe zastępy kuzynów i kuzynek w różnych kręgach eleganckiego towarzystwa. Nie chodziło nawet o to, że tęskni za swoim niedawno zmarłym mężem, Charlesem, bo przecież przez większą część ich małżeństwa każde i tak żyło własnym życiem. Naturalnie wstrząsnęło nią odejście Charlesa z tego świata. Całe towarzystwo było wstrząśnięte, że mężczyzna może osiągnąć taki stopień rozwiązłości, by w wypadku kariolki zabić oprócz siebie również trzy kochanki. Laurze jednak nie brakowało wiarołomnego księcia. Odczuła olbrzymią ulgę, gdy dowiedziała się o jego śmierci.
Z dreszczykiem oczekiwania myślała o tym, że wreszcie są z Hattie wolne, potem jednak znów ogarniały ją wyrzuty sumienia i dręczyła samotność, większa niż kiedykolwiek.
Przyjechała do Fortune's Folly, aby zadbać o przyszłość swoją i córki. Chciała, aby jej dziecko dorastało na prowincji, więc po roku formalnej żałoby opuściła Londyn oraz ludzi z uporem próbujących jej współczuć i trafiła do tej właśnie wsi pod Skipton, gdzie babka zostawiła jej skromny dom, zwany Old Palace. Brzmiało to imponująco, jednak Laura uważała, że należałoby to miejsce nazwać Starą Ruiną, niewygodna budowla pamiętała bowiem średniowiecze i bez wątpienia była odpowiednia dla znacznie młodszej, lecz zubożałej księżnej wdowy, która zamierzała zacząć życie od nowa.
Brat z żoną nalegali, by zamieszkała u nich, ale Laura obawiała się, jak wyglądałoby to w praktyce. Nie chciała grać roli ubogiej ciotki wziętej z łaski pod czyjś dach, zmuszonej do uginania się przed każdym życzeniem brata i bratowej. Dobrze wiedziała, że nawet samotność w ubóstwie jest lepsza od zależności w arystokratycznym zbytku. Sytuacja Hattie, dorastającej jako uboga krewna, stałaby się jeszcze bardziej nieznośna niż jej własna. Nie należało się na to skazywać. Oszczędzanie, uprawa warzyw i owoców, utrzymywanie pasieki i dokonywanie napraw na własną rękę, a także zredukowanie służby do kilku osób, aby Laura mogła prowadzić samodzielne życie z Hattie, stanowiło zdecydowanie lepsze rozwiązanie niż bycie rezydentką u brata.
Córka była dla niej nieustającym źródłem radości i nowych odkryć. I choć czasami żałowała, że Hattie nie może dzielić dzieciństwa z braćmi i siostrami, to nie wydawało jej się, by cokolwiek można było jeszcze w tym zmienić. Chcąc mieć więcej dzieci, musiałaby wyjść za mąż, a po doświadczeniach z Charlesem trudno jej było nawet wyobrazić sobie człowieka, który byłby w stanie przekonać ją do ślubu. Sądziła, że życie we dwie z Hattie ułoży im się całkiem dobrze i wkrótce poczucie osamotnienia stopniowo minie. Nie chciała, by jej melancholia udzieliła się córce. To było takie szczęśliwe dziecko.
Odłożyła książkę i odwiązała łódź. Ponieważ nie mogła skupić się na czytaniu, postanowiła odbyć krótką przejażdżkę po rzece. Wysiłek fizyczny powinien odwieść ją od smutnych myśli, chciała też nacieszyć się jesiennymi widokami. Odepchnęła więc łódź od brzegu i usiadła na ławeczce wpatrzona w leniwie płynącą wodę.
Jednak gdy tylko łódź oddaliła się od brzegu, pochwycił ją nadspodziewanie rwący nurt. Laura zaczęła manipulować wiosłami, aby ponownie zbliżyć się do brzegu, rzeka jednak wyraźnie okazywała się silniejsza. Jedno z wioseł wyślizgnęło się z dulki i odpłynęło.
Życie rzadko układa się zgodnie z planami, pomyślała Laura, obserwując wiosło kołyszące się na wodzie coraz dalej od łodzi. Oto była trzydziestoczteroletnią wdową niemal bez pensa przy duszy, a jej przyszłość rysowała się niepewnie. Co więcej, teraz również ta najbliższa zdawała się nie lepsza. Musiała szybko wykaraskać się z tej sytuacji, by nie narazić życia, nie mówiąc już o własnej godności.
Łódź otarła się o kamieniste dno, a Laura spróbowała chwycić się wystającej gałęzi, jednak bez powodzenia, za to poczuła, jak rozdziera jej się rękaw spencerka. A niech to. Nie stać jej było na kupowanie nowych rzeczy. Jeszcze tu nie widzieli księżnej chodzącej w cerowanym stroju. Ludzie będą jej wytykać skąpstwo, a za plecami rozpowiadać o ubóstwie. Nawet w małej społeczności Fortune's Folly plotki rozchodziły się szybko i rzadko bywały przychylne.
Laura dziarsko pracowała jednym wiosłem, ale nie potrafiła utrzymać stałego kierunku i łódź powoli kręciła się w kółko, całkiem niezgodnie z jej życzeniem. Spróbowała wiosłować szybciej, ale jedyny skutek był taki, że obroty łodzi również nabrały tempa. Wyciągnęła ramię do kolejnej wystającej gałęzi, widząc w niej ostatnią szansę, i w tej samej chwili oślepiło ją słońce, a łódź nagle szarpnęła, jakby pchnięta niewidzialną siłą. Gałąź pękła z trzaskiem i spadając do wody, uderzyła w tył głowy Laurę, która usłyszała z brzegu tupot i hałasy, przypominające odgłosy czyjejś ucieczki.
Łódź zakołysała się groźnie, a Laurze świat zawirował przed oczami. Puściła wiosło i rozpaczliwie zacisnęła dłonie na burtach. Mogła tylko mieć nadzieję, że łódź zwolni, a prąd rzeki skieruje ją z powrotem do brzegu. Była tak oszołomiona tym, co stało się przed chwilą, że nie potrafiła się zdobyć na żadną reakcję.
Niestety, łódź nie zamierzała spełnić jej życzeń. Wręcz przeciwnie, wypłynęła bardziej na środek i kierowała się prosto ku jazowi na ryby. Nurt był coraz szybszy. Należało wyskoczyć z łodzi, ale z tą decyzją Laura się spóźniła. Tu już nie miała możliwości. Zdawało jej się, że słyszy czyjś krzyk, ale głośniejszy był szum wody i drapanie dna o kamienie jazu.
Podbita łódź przechyliła się gwałtownie na bok, a Laura przeleciała nad burtą i rzeka ją wchłonęła. W uszach miała jeszcze ten hałas, gdy poczuła, że otacza ją woda, uniemożliwiając zaczerpnięcie tchu. W ostatnim przebłysku świadomości zobaczyła przed oczami uśmiechniętą twarz córki i zapadła się w czerń.Rozdział 2
Dexter Anstruther łowił ryby.
Pogodny jesienny dzień i kamieniste zakola rzeki Tune idealnie nadawały się do łapania lipieni. Dexter lubił to zajęcie, zapewniało mu bowiem spokój, ukojenie i samotność, co stanowiło jakże potrzebną odmianę po rozstrajających i niewolnych od przemocy sprawach, jakimi zajmował się na zlecenie ministra spraw wewnętrznych. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu doprowadził do ujęcia brutalnego przestępcy, specjalizującego się w kradzieżach i wymuszeniach pieniędzy. Miał nadzieję, że po tym sukcesie minister, lord Liverpool, wyśle go w końcu na zasłużony urlop. Liverpool przedstawił mu jednak zgoła inne plany.
– Potrzebuję pana w Yorkshire, trzeba zająć się ohydnym mordercą – powiedział. Złamał przy tym pióro w palcach, więc zmełłszy w ustach przekleństwo, odłożył obie jego części na bok. – Pamięta pan śmierć sir Williama Crosby'ego, Anstruther?
– Tak, milordzie – odrzekł Dexter. Sir William Crosby, sędzia pokoju z Yorkshire postrzelił się śmiertelnie miesiąc temu podczas polowania. – Myślałem, że to był wypadek.
Lord Liverpool pokręcił głową.
– Morderstwo – sprostował posępnie. – Urządzono to tak, by wyglądało na wypadek, ale Crosby był mańkutem, więc niemożliwe, żeby kula weszła w ciało pod takim kątem, kiedy potknął się i strzelił. Niepotrzebne zamieszanie, ale nie można pozwolić, by jakiemuś szubrawcowi uszło to płazem.
– Słusznie, milordzie – przyznał Dexter. – Jeśli jednak jest to zwykły przypadek morderstwa, powinien się tym zająć miejscowy konstabl, a nie… – Urwał, bo Liverpool z kwaśną miną pokręcił głową i sięgnął po kolejne pióro.
– Nie mogę pozwolić, żeby zajmował się tym jakiś miejscowy niezguła – oznajmił. – Problem jest złożony. Zamieszany w całe zajście może być Warren Sampson. Crosby zginął w czasie, gdy rozpracowywał sprawę z jego domniemanym udziałem. Potrzebne nam to, co?
Dexter cicho gwizdnął. Ta informacja zmieniała sytuację. Od kilku lat krążyły pogłoski, że Warren Sampson, obrzydliwie bogaty właściciel młyna i człowiek interesów z Yorkshire, angażuje się w sianie niepokojów i podburzanie ludzi na północy Anglii. Robił to dostatecznie sprytnie, żeby niczego nie można mu było dowieść. Podejrzewano, że za pośrednictwem wynajętych ludzi podburza mieszkańców przeciwko okolicznym młynarzom, aby im odbierać klientów. Prawdopodobnie dopuszczał się również oszustw ubezpieczeniowych i miał na sumieniu inne niecne postępki. Słysząc o nim, lord Liverpool był bliski apopleksji, władze dotąd nie potrafiły bowiem zwabić Sampsona w pułapkę.
– Słyszałem, że jeden z ludzi Sampsona do czarnej roboty jest miejscowym ziemianinem – powiedział minister z obrzydzeniem. – Pewnie znudzony synek jakiegoś wiejskiego pana szukający rozrywki z dreszczykiem, a może i dodatkowej gotówki. To bardzo dobry kandydat na mordercę, Anstruther. Cała sprawa jest wyjątkowo niezręczna, więc trzeba ją wyjaśniać z wielką ostrożnością.
Dexter westchnął.
– Czy mamy jakieś wyobrażenie co do lokalizacji tego arystokratycznego bezprawia?
– Sampson posiada ziemię w okolicach Peacock Oak i Fortune's Folly – odrzekł Liverpool. – W pobliżu mieszkał również Crosby. Kłopot w tym, że obecnie w rejon ten ściągnęli opryszkowie i naciągacze z całego kraju. Naturalna reakcja, rzekłbym, skoro ten przeklęty głupiec Monty Fortune rozgłosił po całym Londynie, że urządził tam raj dla mężczyzn poszukujących zamożnej żony. Zjechały się tłumy gości, a każda kanalia w promieniu wielu mil chce na tym skorzystać.
Dexter zrozumiał, na czym polega problem. Nawet całkiem goli łowcy posagów ściągający do wsi mogą mieć zegarek albo tabakierkę wartą przywłaszczenia, a w domach zamożnych dziedziczek o cenny łup było nietrudno. Taka pokusa mogła podziałać na wyobraźnię niejednego przestępcy, a tymczasem wśród płotek mógł się kryć również prawdziwy szczupak, złoczyńca w służbie Warrena Sampsona.
– Skoro już pan tam będzie, Anstruther, radzę panu samemu zakrzątnąć się wokół jakiejś bogatej dziedziczki – dodał lord Liverpool. – Proszę nie sądzić, że nie znam stanu pańskich rodzinnych finansów. Pańska matka prędzej przepłynie Tamizę, niż zgodzi się na zmniejszenie wydatków, siostry muszą wejść do towarzystwa, a edukacja braci kosztuje bardzo dużo. Przyda się panu dziedziczka. Dziurawe kieszenie zwiększają podatność na szantaż, a nie mogę tego tolerować u człowieka blisko ze mną współpracującego.
– Nie wyobrażam sobie, żebym miał ulec szantażowi bez względu na skalę problemów finansowych – odparł zimno Dexter.
Zacisnął dłonie, żeby nie powiedzieć prosto w oczy swojemu pracodawcy, jak bardzo obraźliwa jest dlań ta sugestia.
– Nie ma potrzeby się obruszać, chłopcze. – Liverpool zauważył ten gest. – Wiem, że jesteś uczciwy do przesady, ale to nie znaczy, że tacy są wszyscy w twojej rodzinie… – Pokręcił głową. – Niech pan jedzie do Fortune's Folly, Anstruther. Jeśli nie znajdzie pan bogatej żony, wtedy się rozstaniemy. Proszę tylko pamiętać, żeby najpierw ująć naszego złoczyńcę, a dopiero potem ulegać wdziękom jakiejś damy. Zamieszanie z szukaniem żon jest idealnym pretekstem dla pańskiej obecności w Yorkshire, ale niech pan dobrze wbije sobie do głowy: praca najpierw, a polowanie na posag potem.
– Dobrze, milordzie – powiedział Dexter ponuro. Dyskutowanie z Liverpoolem, kiedy był w takim nastroju, nie miało sensu. Prawdę mówiąc, i tak nie próbowałby oponować.
Lord Liverpool miał rację. Bogata żona była Dexterowi bardzo potrzebna, a odkąd Monty Fortune obwieścił swoje plany w klubie Brooksa, Dexter sam rozważał, czy nie wybrać się do Yorkshire.
Problem polegał na tym, że tak naprawdę wcale nie spieszyło mu się do żeniaczki. Dlatego na przykład łowił ryby, zamiast adorować panny zgromadzone w zimowym ogrodzie i pijalni. Ordynarne łowienie posagu obrażało jego poczucie godności. Z drugiej strony, Miles Vickery słusznie zwrócił mu uwagę, że zachowywanie honoru bywa kosztownym przedsięwzięciem, na które w obecnej sytuacji Dextera po prostu nie stać.
Jego ojciec odszedł z tego świata przed pięcioma laty. Przehulawszy przy zielonym stoliku majątek, którego nie posiadał, czcigodny James Anstruther wytoczył się z klubu, dotarł do podrzędnej gospody, gdzie ostatecznie zalał wszystkie smutki, a potem pijany do nieprzytomności zakończył żałosny żywot, zwaliwszy się prosto pod koła nadjeżdżającego powozu. W ten sposób zostawił swego najstarszego syna z olbrzymimi długami i sześciorgiem rodzeństwa pod opieką. Szczęśliwym zrządzeniem losu Dexter zdążył wcześniej skończyć studia w Oksfordzie, co przynajmniej pozwoliło mu uzyskać pracę w administracji rządowej, nie miał jednak imponujących dochodów, a owdowiała pani Anstruther i sześcioro jego rodzeństwa nie lubili się w niczym ograniczać.
Niektórym ludziom zdarza się nieodpowiedzialny rodzic, Dexter miał takich dwoje. Pod tym względem czcigodny pan Anstruther i jego żona byli wyjątkowo dobrze dopasowani, oboje mieli upodobanie do hazardu, romansów i hulanek wszelkiego rodzaju. Dexter, najstarszy w następnym pokoleniu i jedyny w “gromadce Anstruthera” niekwestionowany potomek Jamesa, odkąd sięgał pamięcią, widywał rodziców albo w kryzysie finansowym, albo w zamęcie emocjonalnym. Kiedy miał dwanaście lat, postanowił nieodwołalnie, że jego życie potoczy się inaczej. Chciał, aby było racjonalne, kontrolowane w każdym calu i wolne od niebezpiecznych uczuć, które mogłyby zakłócać jasność sądu. Był zdecydowany ożenić się odpowiedzialnie z kobietą, która dochowa mu wierności, aby dzieci nie miały wątpliwości, kto jest ich ojcem. Nie zniósłby, gdyby jego synów i córki otaczała podobna atmosfera infamii i niedopowiedzeń, jaką znał z własnego doświadczenia: skryte uśmieszki, znaczące spojrzenia, zawoalowane aluzje do romansów rodziców i pochodzenia ich dzieci.
Takie racjonalne podejście do życia stosował z powodzeniem aż do dwudziestego drugiego roku życia, kiedy całkiem się zapomniał i zakochany po uszy, stracił niewinność. Epizod zakończył się katastrofą i tylko utwierdził go w przekonaniu o konieczności zachowywania w życiu równowagi i opanowania. Niedoświadczonemu młodzieńcowi wydawało się, że jego uczucia są odwzajemnione. Odkrycie, iż jest inaczej, wzbudziło u niego głębokie rozczarowanie i wielki gniew. Zaczął szukać pocieszenia w spotkaniach z kurtyzanami, na które nie było go stać. Dopiero lord Liverpool stanowczo przywołał go do porządku.
Nad rzeką panowała cisza, przerywana tylko krzykami kurek wodnych i pluskami ryb. Dzień był wyjątkowo spokojny. Dexter po raz kolejny zarzucił wędkę, rozmyślając o beznamiętnym, racjonalnym małżeństwie, jakie sobie zaplanował.
– Niech pan się nie da wystrychnąć na dudka, Anstruther, tak jak wtedy w sprawie Glory – przypomniał mu na pożegnanie Liverpool. – To była klęska.
Dexter aż się wzdrygnął, przypominając sobie te słowa. Sprawa tajemniczej Glory, do której nawiązał minister, istotnie potoczyła się wyjątkowo niefortunnie. Cztery lata wcześniej Dexter i jego kolega Nick Falconer nie zdołali ująć Glory, popularnej zbójeckiej bohaterki dolin Yorkshire. Walczyła ona o sprawiedliwość na swój własny, niepowtarzalny sposób: wynagradzała krzywdy, wyrównywała rachunki, zabierała bogatym i dawała biednym w stylu godnym Robin Hooda. Jeszcze teraz Dexter myślał o Glory z najwyższym uznaniem, aczkolwiek ten sentymentalizm irytował go głęboko, bo nie powinien był w ogóle zaprzątać sobie uwagi tą kobietą.
Spławik nagle drgnął, co wskazywało, że ryba bierze. W tej samej chwili dobiegł Dextera głośny plusk, a zaraz potem przemknęło przed nim wiosło, które, co gorsza, zaczepiło o jego linkę i uwolniło zdobycz. Zaklął, ale nie zdążył się otrząsnąć z zaskoczenia, gdy drugie wiosło porwało mu wędzisko. Zatrzymał je na brzegu desperackim skokiem i właśnie wtedy w niewielkiej odległości od niego przepłynęła łódka, a w niej Laura, księżna wdowa Cole. Dexter wyprostował się i przyjrzał się temu z niemałym zainteresowaniem.
Łódka wykonywała niekontrolowane obroty, kierując się prosto na jaz. Laura siedziała sztywno wyprostowana i kurczowo zaciskała dłonie na burtach. Wydawała się oszołomiona. Dexter wątpił, czy księżna potrafi pływać. Większość kobiet nie posiadła tej umiejętności, bo po prostu ich tego nie uczono. Obliczył, że najdalej za dwie minuty łódka wpadnie na jaz. Jeśli się przy tym przewróci, Laura znajdzie się w rzece i może utonąć. Groziło jej też, że uderzy głową o kamień albo że jej spódnice zahaczą o coś i wciągną ją pod powierzchnię wody.
Na to zresztą bez wątpienia zasługiwała za tę cudowną noc miłości przed czterema laty, po której natychmiast pokazała mu, że jest zimną, wyrachowaną, samolubną istotą, a do tego hipokrytką. Naturalnie nie miał do niej pretensji. Nie obchodziło go to ani trochę. Do diabła z tą kobietą! Utonie mniej więcej za minutę, a on będzie stał i chłodno się temu przyglądał.
Cisnął wędkę na brzeg i zdarł z siebie surdut. Nawet nie miał czasu pozbyć się butów. Wbiegł do rzeki, płytkiej przy brzegach, ale pośrodku znacznie głębszej, właśnie w chwili, gdy łódź dotarła do jazu i zatrzymała się na kamieniach z przykrym dla uszu trzaskiem.
– Skacz! – krzyknął.
Laura zwróciła się ku niemu. Kurczowo zaciskała dłonie na burtach łodzi i z pewnością nie zamierzała go usłuchać. Woda sięgała mu już do piersi, a prąd ciągnął coraz mocniej. Dexter obawiał się, że może zostać rzucony na kamienie jazu. Omszałe dno było śliskie i zdradliwie nierówne, więc z trudnością utrzymywał się w pionie.
Już miał chwycić za burtę łodzi, gdy ta niespodziewanie podskoczyła, rzucona przez wezbrany nurt, raptownie się przechyliła i Laura wpadła do rzeki. Znikła w pianie za jazem, jeden z jej pantofelków zatoczył łuk w powietrzu i głośno plusnął tuż przy głowie Dextera. Ten zrezygnowany zaklął pod nosem i poddał się prądowi, który również jego przerzucił przez krawędź jazu. Dexter wylądował w zielonej sadzawce. Sam nie mógł pojąć, co go skłoniło do takiego wyczynu. Upadek omal nie odebrał mu tchu. Z trudem się pozbierał, oszołomiony głośnym szumem w uszach i przenikliwym zimnem wody. Natychmiast zaczął się rozglądać za Laurą.
Jest! Walczyła jak szalona z nasiąkniętymi spódnicami, które ciągnęły ją w toń. Dexter chwycił ją i oplótł ramionami, chroniąc przed wirem. Ich ciała przylgnęły do siebie. Laura odgarnęła z twarzy mokry kosmyk, w jej orzechowych oczach zapałał gniew, a na policzkach pojawił się nieznaczny rumieniec. Mimo to była w tej chwili niekwestionowaną księżną. I nie miało najmniejszego znaczenia, że kiedyś w łożu zbliżyła się, zdaniem Dextera, do ideału, za to bardzo oddaliła od cnotliwego wyobrażenia, jakie starała się stwarzać na co dzień.
– Panie Anstruther! Co pan wyrabia?!
Przywołała ton oburzonej księżnej wdowy z łatwością, która wydała się Dexterowi godna podziwu. Nikt słyszący ją w tym momencie nie domyśliłby się, co kiedyś między nimi zaszło, nie przypuściłby nawet, że przez całe popołudnie, wieczór i noc wymieniali gorące pieszczoty. On z perspektywy czasu może nawet żałował swojego ówczesnego braku rozsądku, ale zapomnieć o tym nie potrafił.
– Ratuję waszą wysokość przed utonięciem – odparł uprzejmie. – Jeśli jednak pani ma coś przeciwko temu, mogę ją puścić.
Laura wydała stłumiony pisk i przywarła do niego z całej siły, wpijając mu palce w ramiona. Dexterowi rzecz jasna natychmiast przypomniały się szczegóły ich wspólnej rozkoszy, a jego ciało nie pozostało obojętne. Prawdopodobnie dlatego, że odkąd naraził się Liverpoolowi, unikał przygodnych spotkań z kobietami i od dawna żył w abstynencji. Co gorsza, żadna kobieta nie wywierała na nim tak piorunującego wrażenia jak Laura. Dlatego niekontrolowane poczynania jego ciała wprawiły go w głęboką irytację.
– Panie Anstruther, czy takie sytuacje zawsze wydają się panu równie podniecające? – Laura zadała to pytanie tonem, jaki mógłby ostudzić najgorętszego amanta.
– Zawsze – odparł posępnie Dexter.
Pochylił się, ujął ją pod kolanami i wziął na ręce. Zaskoczona mina Laury wskazywała, że nikt wcześniej tego nie próbował. Powodem tego musiał być jej wybujały wzrost. Sam miał przecież ponad sześć stóp wzrostu, a ona ustępowała mu nie więcej niż o trzy cale. Zwrócił też uwagę, że stopa okryta jedynie jedwabną pończochą jest zdecydowanie duża jak na kobiecą, lecz mimo to bardzo kształtna, z eleganckim wysokim podbiciem. Duże stopy Laury wydawały mu się zresztą rozczulające, aczkolwiek lepiej byłoby, gdyby kontrast między jej wzrostem a widoczną delikatnością nie oddziaływał na niego z taką siłą. Nie lubił jej i nie chciał, by go pociągała, ale rozum, który tak sobie cenił w życiu, niestety całkiem go opuszczał, gdy była w pobliżu.
– Dziękuję za pomoc – powiedziała księżna wciąż lodowatym tonem. – Może już mnie pan zostawić.
Właśnie taki zamiar miał Dexter, ale ta królewska odprawa wywarła wręcz odwrotny skutek. Laura stała teraz na brzegu i usiłowała wyżąć spódnice, co było czynnością ze wszech miar jałową, zważywszy na to, jak bardzo nasiąkły wodą. Efekt był piorunujący, o wiele lepszy niż celowo osiągany za pomocą wody przez doświadczone kurtyzany. Mokry muślin oblepił dokładnie jej pięknie uformowane ciało, a ci, którzy twierdzili, że Laura Cole ma nieciekawą figurę, mylili się zasadniczo i zapewne nie domyślali się nawet urody jej niedużych piersi z lekko zadartymi sutkami oraz bajecznej krągłości bioder.
Za to dla Dextera te wszystkie walory nie były tajemnicą. Przecież widział je na własne oczy. Nasycił się tymi krągłościami, dotykając ich dłońmi, wargami i językiem. Zachwycał się całym jej ciałem. Nagle jego umysł stał się głuchy na głos rozsądku i cały wypełnił się erotycznymi obrazami z przeszłości.
Laura przestała wyżymać spódnice, wyprostowała się i popatrzyła na niego na poły oburzona i rozsierdzona.
– Panie Anstruther, dżentelmen nie gapi się na damę tak ostentacyjnie i obcesowo. Nie demonstruje też tak jawnie swojej gwałtownej reakcji… – Urwała zakłopotana.
Dexter był nawet skłonny przyznać jej rację. Co z tego, skoro widząc ucieleśnienie najśmielszych fantazji, nie był w stanie nad sobą zapanować. Uznał jednak, że nie czas na długie dyskusje, skoro Laura, mimo wyzywającej pozy, trzęsie się z zimna. Jednym krokiem zbliżył się do niej i ponownie wziął ją na ręce.
– Gdzie pani się zatrzymała? – spytał.
– Mieszkam w Old Palace – odrzekła. – Nie ma jednak najmniejszej potrzeby, by niósł mnie pan do domu w taki sposób. Proszę mnie natychmiast puścić, panie Anstruther. Nalegam!
Dexter wiedział, że większość mężczyzn usłuchałaby bez wahania księżnej przemawiającej takim tonem. On jednak postanowił go zlekceważyć i dalej niósł Laurę przez podmokłą łąkę w stronę bramy Old Palace.
Miodowe kosmyki, spadające na jej twarz, powoli wysychały. Włosy miała krótsze niż wtedy, gdy spotkali się pierwszy raz, a loczki wijące się na karku wyglądały doprawdy uroczo. Jeden z nich sięgał ku policzkowi i nieznacznie ocierał się o jego delikatną skórę. Dextera przeszył dreszcz podniecenia. Obecność Laury odczuwał teraz wszystkimi zmysłami. Zapach świeżego powietrza i róż, jaki wydzielała jej skóra, budził w nim pragnienie, by dotknąć ustami jej szyi i skosztować, czy wciąż smakuje tak jak przed czterema laty. Ciekaw był też, czy ich pocałunek wyglądałby tak samo. Pewnie nie. Ostatnio usilnie próbował wyrobić w sobie przekonanie, że wskutek młodzieńczego zadurzenia zapamiętał ją w znacznie doskonalszym kształcie, niż na to zasługiwała. Ich wręcz idealne fizyczne dopasowanie, jakiego się doszukiwał, musiało być po prostu złudzeniem niedoświadczonego młokosa. Nie było niczego niezwykłego w ich pocałunkach. Tym razem na pewno nie straciłby głowy. Dałby jednak wiele, żeby się o tym przekonać.
Laura chyba odgadła tok jego myśli, starała się bowiem ustalić pewien dystans między ich ciałami.
– Proszę się nie obawiać – powiedział Dexter. – Jest pani całkowicie bezpieczna. Zamierzam jedynie zanieść panią do domu. Nie będę się narzucać. Nawet pani nie lubię.
– Czyżby? Niektóre części pańskiego ciała zdają się mnie jednak lubić, panie Anstruther.
– To prawda – przyznał Dexter. – Najwidoczniej nie jestem w całości tak wybredny jak mój umysł.
– Niech pan oszczędzi sobie dalszych niewygód i pozwoli mi wrócić do domu bez pomocy. Nie potrzebuję jej od pana. W istocie nawet nie wiedziałam, że odwiedza pan Fortune's Folly.
– I ja nie miałem pojęcia, że panią tu zastanę.
– Szkoda. Gdybyśmy wiedzieli zawczasu, że możemy się spotkać, inaczej pokierowalibyśmy swoimi drogami i oszczędzilibyśmy sobie tej wątpliwej przyjemności.
Dexter puścił mimo uszu tę złośliwość, kopnięciem otworzył bramę i ruszył ku domowi. Niewątpliwie sama była sobie winna i należało się jej drobne upokorzenie. Znowu odżyły w nim gniew i pogarda. Laura dosłownie wyrzuciła go z domu zaraz z samego rana po ich namiętnej nocy. Błagał ją, żeby z nim uciekła, a ona powiedziała mu, że jest zwykłym głupim żółtodziobem. Wyśmiała go. Jeszcze dziś doskonale pamiętał jej słowa. “Wyobrażał pan sobie, że to, co między nami się zdarzyło, było dla mnie czymś więcej niż przyjemnym epizodem? Musi się pan jeszcze wiele nauczyć, Anstruther. Tymczasem potraktujmy to jak zwykłą zabawę”.
Zachował się przerażająco naiwnie, a ona była doświadczoną kobietą, która przeżyła jeszcze jedną przygodę w długim łańcuchu romansów i niewierności. Wiedział przecież, że wiele znudzonych żon z towarzystwa urozmaica sobie czas, dzieląc go między męża a kochanków. Wcześniej jednak wyobrażał sobie Laurę zupełnie inaczej, więc po całej tej historii miał poczucie, że został zdradzony i wyszedł na głupka. Z goryczą myślał o tym, że jego siła charakteru w jej obecności przetrwała jedynie tyle czasu, ile potrzebował na zdjęcie z siebie odzienia.
Gdy rozważał całą rzecz na trzeźwo, dochodził do wniosku, że właściwie powinien być wdzięczny Laurze. Gdyby nie ujawniła przed nim tak szybko prawdziwego oblicza, nie wyrzuciła go bez litości, lecz z nim uciekła, zniszczyłby całe swoje życie i mógłby już nigdy nie przywrócić mu racjonalnego, z umiarem wybranego kierunku. Doprawdy powinien Laurze podziękować za tak brutalną odprawę, która pomogła mu zrozumieć, że w jego życiu nie ma miejsca na namiętność.
Laura poruszyła się i westchnęła. Dexter omal jej nie zawtórował. Jego ciało wciąż żądało satysfakcji, mimo że umysł pałał pogardą. Pomysł, by wprawić ją w zakłopotanie bliskością fizyczną, był tylko małą zemstą, niezbyt zresztą rozsądną, ale Dexter miał przekonanie, że Laura w pełni sobie na nią zasłużyła.
– Prawdę mówiąc, skoro nie umie pani pływać, nie powinna też sama wsiadać do łódki.
– Umiem pływać! – Laura poruszyła się i koncentrację Dextera diabli wzięli. – Dorastałam tutaj i pływałam w rzece, odkąd miałam trzy lata – dodała. – Tak się jednak składa, że nie dysponuję wielkim zasobem kreacji i wolę nie wskakiwać do wody w muślinowej sukni.
– Iście kobieca logika – stwierdził Dexter. – Gdy trzeba wybrać między skokiem do wody i zniszczeniem sukni a utonięciem, kobieta wybiera to drugie.
– Zapomniałam, że ostatnio cieszy się pan opinią znawcy kobiet, Anstruther – powiedziała Laura. – Co za szczęśliwy traf, że doświadczenia zebrane w domach rozpusty całego Londynu pozwoliły panu na tak wnikliwy wgląd w kobiecą duszę. Pan się zmienił.
– Zmieniłem się. – Dexter próbował zapanować nad ogarniającym go gniewem. Nie była to stosowna reakcja w tej sytuacji. Nie wolno mu ulec prowokacjom, choćby Laura bardzo starała się wyprowadzić go z równowagi. – Nie jestem już tym samym człowiekiem, którego pani znała.
– Najwyraźniej – przyznała Laura. – Cztery lata to szmat czasu.
– Cztery? – Dexter nie zamierzał się przyznać, że potrafiłby dokładnie podać nie tylko liczbę lat, lecz również miesięcy i dni, a może nawet i godzin. – Zapomniałem, że aż tyle.
– Nic dziwnego. Mężczyźni mają to do siebie, że z reguły zapominają.
Cóż, doświadczona kobieta bez wątpienia może to wiedzieć. Dexter próbował wytłumaczyć sobie, że go to nie obchodzi. Ze złością pchnął ogrodową furtkę i dalej szedł ścieżką. Ogród wyglądał na opustoszały i zarośnięty. Dom sprawiał podobne wrażenie, okiennice w większości były zamknięte, nikt też nie kręcił się w pobliżu.
– Gdzie jest pani służba?
– Nie mam jej wiele. – Laura wydawała się zażenowana. – Prawdopodobnie wszyscy są zajęci w domu, a moja córka poszła z piastunką do wsi, dlatego nikogo nie widać.
Dexter nie spotkał księżnej, która miałaby mniej niż pułk służby. Kobiety zajmujące tę pozycję społeczną zdawały się uważać, że posiadają niezbywalne prawo do bycia obsługiwanymi w każdej sytuacji. Może jednak Charles Cole zostawił Laurę bez pensa przy duszy i bez środków na utrzymanie córki. Henry Cole, który odziedziczył tytuł, najwidoczniej nie darzył szczególnie ciepłymi uczuciami wdowy po kuzynie i nie zamierzał jej utrzymywać. W każdym razie na coraz bardziej natarczywe pukanie Dextera nikt nie odpowiadał.
– Och, niechże da mi pan wreszcie stanąć! – Laura wyraźnie straciła cierpliwość i wyślizgnęła się Dexterowi z objęć, zanim zdążył zareagować. – Zamiast marznąć na progu, wolę otworzyć drzwi. – Popatrzyła na niego. – Pan też jest cały mokry, Anstruther. Czy chce pan się przebrać? Gdzieś tu powinny być stare ubrania dziadka, gdyby życzył pan sobie skorzystać.
– Dziękuję, wasza wysokość – odrzekł Dexter. – Pójdę po wędkę i wrócę do gospody w swoim odzieniu.
Laura zerknęła na kałużę tworzącą się wokół jego stóp.
– Pański stan wzbudzi różne domysły, jak sądzę.
– Większe wzbudziłbym, wracając do gospody w stroju pani dziadka, zapewne z czasów georgiańskich – odparł.
– Mój dziadek nosił się bardzo elegancko – stwierdziła Laura. – Może się okazać, że zaprowadzi pan nową modę. Naturalnie nie sądzę, by taka perspektywa wydała się panu zachęcająca, Anstruther. Moda to bardzo płytkie zainteresowanie dla kogoś z tak poważną naturą, czyż nie? Chyba że i pod tym względem zaszła w panu zmiana?
Dexter omal nie dał się wciągnąć w spór. Ze smutkiem pomyślał, że prowokacjom Laury trudno się oprzeć. Potrafiła zaleźć za skórę jak nikt inny. Tylko że tak pięknie wyglądała w tej przemoczonej sukni! Inni ludzie często nie zwracali uwagi na jej urodę, nie była ona bowiem wystarczająco konwencjonalna, by cieszyć się uznaniem w towarzystwie. Jego pociągały w Laurze przede wszystkim bezpośrednie spojrzenie niezwykłych orzechowych oczu i gładkość jasnej skóry, gdzieniegdzie urozmaicona uroczymi piegami. I jeszcze kręcone miodowe włosy z pasmami przechodzącymi odcieniem w kasztan oraz usta układające się do uśmiechu. To, że nie była już pierwszej młodości i w kącikach oczu miała drobne ślady zmarszczek, zdaniem Dextera, zwiększało atrakcyjność Laury, nadawało bowiem urodzie wyrazisty charakter. Dexter złapał się na tych myślach i szybko położył im kres, zanim poniosły go za daleko.
– Po namyśle postanowiłem przystać na pani propozycję. Chętnie się przebiorę, dziękuję – powiedział i wszedł za nią do wyłożonej kamiennymi płytami sieni Old Palace. – Wiatr dzisiaj jest naprawdę zimny, więc warto zachować rozsądek. Po co niepotrzebnie się przeziębiać?
– Naturalnie – przyznała Laura. – Wiem, że chlubi się pan praktycznym podejściem do życia, Anstruther.
W domu panowała cisza, posadzki były przykryte starymi dywanami, na ścianach wisiały nie mniej pociemniałe i wiekowe tapiserie przedstawiające różne krwawe czyny wojenne i sceny z polowań. W jednym z kątów umieszczono zbiór średniowiecznych zbroi i oręża. Ze ściany nad kominkiem sterczały wieńce jelenia, natomiast na parapecie leżał nadżarty przez mole wypchany lis. W innym kącie stał dziecięcy koń na biegunach, była tam również pełna wdzięku lalka z porcelanową twarzą, siedząca na małym krzesełku.
– Widzę, że pani dziadek miał upodobania i do wojaczki, i do pięknych strojów – powiedział Dexter, zatrzymując wzrok na tarczach, które zdawały się ledwie trzymać ścian.
– Nie – odparła Laura. – To są ślady zainteresowań babki. Ona codziennie polowała z psami, umiała też dobrze strzelać z łuku. Twierdziła, że przynajmniej jedna osoba w małżeństwie powinna myśleć o czym innym niż kroje odzienia. – Wskazała parę portretów na ścianie w głębi. – To właśnie moi dziadkowie.
Zmarły stosunkowo niedawno lord Asthall wyglądał jak wzór osiemnastowiecznego dandysa. Miał orzechowe oczy i czarne włosy, duży nos i wyraźnie zarysowany podbródek; twarz nasuwała myśl o arogancji i rozpuście, a rysy wydawały się Dexterowi znajome. Rodzina jego ojca pochodziła z Yorkshire, a wśród Anstrutherów krążyły plotki, że jest w niej również jakiś bękart Asthalla. W każdym razie brat Dextera Roly i tak zwana podopieczna ojca, Caro, mieli podobną karnację. Dexter pomyślał ze smutkiem, że być może właśnie po Asthallach jego ojciec odziedziczył skłonność do hulanek. Lady Asthall w stroju łuczniczki wydawała się nieustraszoną amazonką.
– Żyło im się razem szczęśliwie? – spytał.
– Nie sądzę. Dziadek był okropnym birbantem. – Laura potwierdziła podejrzenia Dextera. – Dziwi mnie, prawdę mówiąc, że babcia któregoś dnia nie przeszyła go strzałą.
– Czy pani córka odziedziczyła po babci myśliwskie zainteresowania? – pytał dalej.
Laura nie odpowiedziała. To milczenie było jednak dość niezręczne. Spojrzawszy na nią, Dexter dostrzegł na jej twarzy urazę, jakby poruszył bardzo niepożądany temat.
– Hattie jest jeszcze bardzo mała – zauważyła sztywno Laura – ale umie jeździć na kucyku pod moją opieką i uwielbia konia na biegunach, więc może wyrośnie z niej nie najgorsza amazonka.
Znowu zapadło milczenie. Dexter usłyszał trzmiela obijającego się o szybę, z zewnątrz dolatywał nawet szum wody przy jazie. Z pewnym niepokojem pomyślał, że Laura mieszka w tym miejscu całkiem sama z córeczką, jednak nie było tu wiele wartościowych przedmiotów, na które ktoś mógłby się połaszczyć. Wyglądało na to, że jego domysł co do Charlesa Cole'a niewiele minął się z prawdą. Laura została bez pieniędzy, samotna i pozbawiona ochrony.
Drzwi przy końcu ciemnego korytarza otworzyły się i, powłócząc nogami, wyszedł z nich kamerdyner. Wkrótce znalazł się w szachownicy światła, odbijającej wzór z okien podzielonych na małe szybki w kształcie kara.
– Wasza wysokość! Nie słyszałem dzwonka.
Dexter przeżył wstrząs. Poznał Carringtona, kamerdynera z Cole Court. Cztery lata temu był to zdrowy, pełen wigoru człowiek. Teraz garbił się, szurał stopami i wydawał się całkiem złamany przez życie. Ręce mu drżały, a głos brzmiał niewiele głośniej od szeptu. Dexter szczerze wątpił, czy staruszek jest w stanie utrzymać tacę, a tym bardziej anonsować gości.
– Nie szkodzi, Carrington – cicho powiedziała Laura. – Czy możesz zaprowadzić pana Anstruthera na dół do pieca, żeby się ogrzał? Tymczasem poszukam dla niego suchego odzienia. Mieliśmy mały wypadek.
Kamerdyner wodził między nimi wzrokiem.
– Wypadek? Och, wasza wysokość…
– Nie ma powodu do niepokoju – przerwała mu stanowczo Laura. – To tylko nieprzewidziana kąpiel w rzece, nic więcej. Bądź taki dobry…
Kamerdyner skinął głową i spróbował się nieco wyprostować, by odzyskać choć część dawnego autorytetu.
– Proszę pana tędy…