- promocja
Sekretna książka Flory - ebook
Sekretna książka Flory - ebook
Sekretna książka Flory – Patti Callahan Henry | Czy przeszłość to tylko zapis zdarzeń, czy też klucz do lepszego zrozumienia siebie?
W 1939 roku czternastoletnia Hazel z pięcioletnią siostrą Florą zostają ewakuowane z Londynu na wieś. Zamieszkują z niezwykle życzliwą Bridie Aberdeen i jej nastoletnim synem, Harrym, w uroczej chatce nieopodal Tamizy. Hazel próbuje zająć sobie i siostrze czas opowieścią o baśniowej krainie, do której mogą uciec tylko we dwie.
Wkrótce jednak dzieje się rzecz nie do pomyślenia: Flora nagle znika, bawiąc się nad brzegiem rzeki. Hazel jest załamana i obwinia siebie za zaginięcie siostrzyczki.
Dwadzieścia lat później Hazel mieszka w Londynie i pracuje w antykwariacie. Jej poukładany świat zostaje jednak przewrócony do góry nogami, gdy któregoś dnia odpakowuje niezwykłą ilustrowaną książkę.
Czy to możliwe, że książka, na którą natrafiła, stanowi klucz do zniknięcia Flory? I czy to znak, że jej siostra nadal żyje?
Sekretna Książka Flory to poruszająca opowieść o miłości, stracie i poszukiwaniu prawdy. To książka, która przenosi czytelnika w świat pełen emocji i niespodzianek, pokazując, że przeszłość zawsze pozostawia po sobie ślady. Dla miłośników tajemnic i literatury obyczajowej to niezapomniana lektura, która zainspiruje do refleksji nad siłą rodzinnych więzi i odwagą, by stawić czoła nieznanemu. W końcu każda historia skrywa coś więcej, niż wydaje się na pierwszy rzut oka.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68350-46-3 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie tak dawno temu i nie tak daleko stąd istniało niegdyś – i nadal istnieje – niewidzialne miejsce, tuż obok nas. I jeśli ktoś się urodził, wiedząc o tym, to znajdzie drogę wśród drzew i zarośli, wiodącą do świetlistych drzwi, które poprowadzą go ku krainie wymyślonej właśnie dla niego.
HAZEL MERSEY LINDEN, 1939
Październik 1940 Binsey, Oxfordshire
Sześcioletnia Flora Lea Linden budzi się nad brzegiem rzeki na czerwonym kocu; jest sama. Zwiesza się nad nią kopuła błękitnego nieba i zewsząd dociera dzika pieśń ptaków. „Ktoś wołał moje imię?”, myśli. Rozgląda się po gęstwinie zieleni i kieruje wzrok na Tamizę, pobrużdżoną wirami i zmarszczkami, gdy niemal przelewa się przez brzegi, unosząc ku morzu cokolwiek lub kogokolwiek, kto ośmieli się wejść w jej nurt.
Rzeka zmierza do Oksfordu. Studenci spieszą tam na spotkania z tutorami pod wyniosłymi wieżyczkami strzegącymi brukowanych uliczek. Później jej wody meandrują, odbijając się od kamiennych umocnień i śluz Anglii, aż docierają do Londynu. Spadają tu bomby siejące zniszczenia; płonące katedry i zrujnowane domy zaśmiecają rzekę lotnymi żagwiami i popiołem.
– Ktoś wołał moje imię? – zastanawia się znowu. Dziewczynka siada i trze oczy. Nie jest całkiem sama. Ma przy sobie Berry’ego, swego pluszowego misia. I wcale się nie boi. A czegóż by się miała bać? Przecież Hazel, jej starsza siostra, wiele razy jej mówiła, że te zielone tereny do nich należą, że ta zacieniona dolina i skąpane w słońcu rozlewiska pod baldachimem drzew to ich bezpieczne schronienie, istniejące tylko dla nich.
Podnosi się z koca i idzie ostrożnie do rzeki. Hazel nie chce już z nią chodzić do Whisperwood, co więc innego pozostaje, jak nie zjawiać się tu samej? To miejsce do niej należy! – i nie można go porzucać: tego jaśniejącego zamku, zagajnika olch, gwarzących wiewiórek i szepczących drzew.
Hazel powiedziała jej kiedyś, że te połyskujące refleksy na rzece to gwiazdy i galaktyki, spieszące na spotkanie morza. Nakazała wtedy siostrze, by nigdy się nie stała rzeką, gdyż są już innymi leśnymi istotami, i by nigdy, przenigdy nie piła z niej wody. W przeciwnym razie, jak dodała, nigdy już nie odnajdzie drogi powrotnej do mamy ani Bridie, do ich ciepłej chaty na wrzosowiskach.
Ta czarowna rzeka – niczym jabłko w Biblii – była zakazana.
Flora jednak nie dowierza, że owa cudna, gwiaździsta rzeka może być jakkolwiek niebezpieczna. Przywiera do Berry’ego, trzymając go za wytartą włochatą łapkę, i ośmiela się podejść bliżej nurtu, podekscytowana własną odwagą. Nikt nie wie, co się z nią może stać w trakcie tej przygody ani kim się może stać.
Wtem słyszy jakiś znajomy głos dobiegający z pobliskich zarośli, jednak nie zwraca na niego uwagi.
Dotarła tu, wkroczywszy przez świetliste drzwi; Hazel była zbyt zajęta, by je dostrzec. Rzeka jest towarzyszką Flory, jej wierną przyjaciółką, i owa zażyłość każe jej się zbliżyć jeszcze bardziej do krawędzi wody.
Ponieważ Hazel nigdy nie chce udawać królika, to właśnie postanawia dziś zrobić Flora. Będzie królikiem.
Spogląda w spienione wody, wypatrując pilnie gwiazd, ale widzi tylko muł i osad, a gdzieniegdzie zarysy wygładzonych przez nurt kamieni. Zsuwa się po grząskiej pochyłości ziemi, jej gumowce ślizgają się tam, gdzie zbrązowiała październikowa trawa zmienia się w błoto. Lądując na pupie, Flora wybucha śmiechem.
– Co za przygoda!” – cieszy się.
Nagle Berry wymyka się jej z dłoni, a ona sama wbija palce w mokrą ziemię, chroniąc się przed zjazdem do zimnej wody. Przesuwa się, chcąc złapać Berry’ego. Znalazł się zbyt blisko rzeki.
– W porządku – mówi, sięgając do jego łapki. I powtarzając słowa siostry, dodaje: – To nasza kraina. Tu w Whisperwood zawsze jesteśmy bezpieczni.ROZDZIAŁ 2
Marzec 1960
Dopóki Hazel nie rozwiązała sfatygowanej czerwonej wstążki na oprawnym w pergamin portfolio, jej ostatni dzień w antykwariacie w Bloomsbury – w „Sklepiku Hogana z rzadkimi książkami” – był równie zwyczajny jak każdy inny, spędzany na układaniu, przeglądaniu i strzeżeniu znajdujących się tu nadzwyczajnych zasobów – jeśli oczywiście pracę w otoczeniu najrzadszych, kolekcjonerskich dzieł i literackich memorabiliów Anglii można określić mianem zwyczajnej.
Hazel przejmował każdy szczegół tego finalnego, ostatniego dnia w antykwariacie; ogarnął ją nastrój melancholii zaprawiony nutką dramatyzmu. Po raz ostatni miała ustawiać na półce _Hobbita_ z jego okładką, na której wznosiła się zwieńczona śnieżną czapą góra.
I po raz ostatni miała cieszyć się widokiem rześkiego marcowego dnia z krótkimi, gwałtownymi falami jasnego deszczu, siedząc w ciepłym, skąpo oświetlonym sklepie, gdzie w oknach wychodzących na Charing Cross Road wystawiono oprawne w skórę woluminy.
Antykwariat połyskiwał ciemnozielonymi ścianami, które wydawały się niemal czarne, i mosiężnymi kinkietami, obejmującymi swymi ramionami półki. Na ścianie za kasą wisiały oprawione w czarne lakierowane ramki zdjęcia słynnych pisarzy. Jakaś matka z córką, obie w jasnoczerwonych nieprzemakalnych płaszczach – „Austinki”, jak je nazwała w myślach Hazel – nieomal mdlały nad bibliofilskim wydaniem _Dumy i uprzedzenia_, na które nigdy nie byłoby je stać. Woń masy drzewnej, kurzu i historii mieszała się tu ze słodkim zapachem lilii, które wycięła z żywopłotu na tylnym podwórzu i ułożyła w wazonie na ladzie. Przyjrzała się temu wszystkiemu zza wiekowej, zabytkowej kasy, mając na sobie replikę klasycznej sukienki w typie Mary Quant, zakupioną na bazarze w Notting Hill; miała długie do ramion, złotawobrązowe włosy i świeżo przyciętą grzywkę, ale nie wyglądała wcale jak na zdjęciu, które przyniosła specjalnie do salonu fryzjerskiego. Czuła leciutkie pulsowanie w gałkach ocznych. Nie należało wypijać tej ostatniej whiskey poprzedniego wieczoru (ostatnia whiskey zawsze tak skutkowała). Ale te wesołe chwile spędzone w pubie z jej znajomymi księgarzami, Timem i Poppy, warte były porannego zamroczenia. Określili tę imprezę, nieco makabrycznie, jako „pożegnalną stypę Hazel”.
– Dla nas już jesteś martwa – oświadczyła Poppy ze śmiechem, czemu towarzyszyły wiwaty i szklanki z piwem wznoszone z okazji zatrudnienia Hazel w domu aukcyjnym Sotheby’s.
Ten angaż do międzynarodowego zespołu specjalistów od rzadkich książek i manuskryptów literatury angielskiej był czymś przez wszystkich pożądanym, ale to właśnie Hazel go zaproponowano. Jej koledzy po fachu zachowali się wspaniale, ona zaś wiedziała, że na ich miejscu zieleniałaby z zazdrości.
– Będziesz jednak zmuszona pracować z tym nieznośnym lordem Arthurem Dicksonem – wtrącił Tim. – Wyjątkowy palant, że się tak wyrażę – dodał, udając, że się wzdryga.
Dziewczyna pokręciła głową i dała mu kuksańca w ramię.
– Niewielka cena za możliwość obcowania z prywatnymi kolekcjami i udział w londyńskich aukcjach.
– Poważnie, to nie to samo, co nasz sklep. Duszna atmosfera i snobizm – przekonywał ją Tim. – Jeśli o nas chodzi, wielką zaletą tego biznesu jest to, że jeden dzień różni się od drugiego. A wierz mi, tam nie będziesz miała nawet w przybliżeniu takiej frajdy jak u nas.
– Jestem tego pewna – zgodziła się. – Ale zamierzam stale was odwiedzać, obiecuję. Nie wyprowadzam się przecież z miasta ani go nawet na moment nie opuszczam.
Poppy obracała szklankę w dłoniach.
– Wolałabym się specjalizować w atlasach i mapach.
– Nie poddawaj się – rzekła Hazel. – Może któregoś dnia i tobie się poszczęści.
Tamta wzruszyła ramionami i łyknęła piwa.
– Dziewczyny takie jak ja nie lądują w Sotheby’s, choć gdy tylko trafiłam do Hogana, od razu wiedziałam, do czego się nadaję.
– To nieprawda – zaprotestowała Hazel, ale sama nie mogła w duchu zaprzeczyć, że porzucenie dotychczasowego zajęcia na rzecz Sotheby’s wywołuje w niej mieszane uczucia.
Przyjęcie posady polegającej na opiece nad rzadkimi zbiorami literackimi oznaczało, że wyrzeka się raz na zawsze poczucia bezpieczeństwa i przytulności, jakie dawał jej antykwariat. Kiedy zaczynała w nim pracować, traktowała to jak krótki przystanek, ot, pierwszy etat po studiach, umożliwiający utrzymanie się na powierzchni, dopóki… dopóki co? Tego nie wiedziała. Po wojnie zresztą nikt w Anglii nie wiedział, co się może jeszcze zdarzyć.
A teraz, w tym ostatnim dniu, miała zostawić za sobą sklep i swoje wspaniałe koleżeństwo po fachu: starszego właściciela, Edwina Hogana, i jego sześćdziesięcioletniego syna Tima, o wiele za długo czekającego na przejęcie schedy po ojcu. No i Poppy, która w wieku dwudziestu pięciu lat była z nich wszystkich najmłodsza; zaczęła pracę w antykwariacie, zaraz gdy osiągnęła pełnoletność. Jako nastolatka zachodziła tu często i godzinami wertowała stare egzemplarze _Alicji w Krainie Czarów_; Edwin postawił jej w końcu warunek: albo się u nich zatrudni, albo niech się wynosi. Później dopiero Hazel odkryła, że Poppy wcale się wtedy nie obijała; nie miała po prostu dokąd pójść. Straciła podczas wojny oboje rodziców i gdy wiek jej nie pozwalał już na dalszą naukę w Londyńskiej Szkole dla Sierot w Hampshire, sypiała w parkach tudzież na kanapach u znajomych, którzy pozwalali jej u siebie zostać na jakiś czas. Poszukiwała pracy, nikt jej jednak nie chciał dać szansy.
Edwin ofiarował jej nowe życie. Nauczył ją tego, czego nauczył ich wszystkich: rozbudź w kupującym miłość do wyjątkowych, rzadkich książek, a zdołasz nie tylko mu coś sprzedać, ale i zyskasz na długie lata stałego klienta. Poppy bardzo wzięła sobie to do serca i teraz dzieliła z czterema innymi kobietami dwupokojowe mieszkanie, snując marzenia o przyszłości.
Hazel obiecała wszystkim trojgu, że będzie często do nich zaglądała. Ostatecznie byli jej bliscy jak rodzina.
– Hazel!
Podniosła wzrok. Edwin, liczący dziewięćdziesiąt dwa lata, a wyglądający jeszcze starzej, przykuśtykał z zaplecza, wystukując o parkiet znajomy rytm swą srebrną laseczką.
– Na tyłach są paczki z nową dostawą – rzekł. – Proszę, przejrzyj to wszystko i umieść w sejfie.
Jak zwykle nie było w nim cienia rozczulającego sentymentalizmu, nawet w ostatnim dniu pracy Hazel. Wiedziała jednak, że pod tą fasadą szorstkiej białej brody i małych, wodnistych niebieskich oczu bije serce miękkie jak puchowa poduszka. Dostrzegała je w łagodnych słowach, jakie kierował do klienta zmuszonego sprzedać swój cenny pierwszy egzemplarz sztuki Wilde’a _Bądźmy poważni na serio_, w ocaleniu Poppy przed życiem na ulicy, w błysku łez, kiedy jego wnuczęta wpadały do sklepu niczym burza, choć upominał je srogo: „Tylko niczego nie dotykajcie swoimi brudnymi paluchami”.
– Zaraz się do tego zabiorę, proszę pana – odparła.
To było jej ulubione zajęcie w pracy – rozpakowywanie i katalogowanie tego, co przysyłano na zaplecze. Starannie sprawdzała każdą pozycję w oprawionym w czerwone sukno krajowym rejestrze książek, a następnie przy każdym zerwaniu sznurka albo taśmy odkrywała jakiś nowy skarb. I choć miała to być ostatnia dostawa, jaką przyszło jej się tu zajmować, ostatni raz, kiedy żywiła nadzieję, że grzebiąc w pudłach przekazanych przez jakiegoś starego profesora, znajdzie coś wartościowego, to jednak w Sotheby’s mogła liczyć na rzadsze i o wiele cenniejsze egzemplarze. Uśmiechnęła się na tę myśl, czując dreszcz emocji.
Strata i zysk. Temat niemal każdego mitu: narodziny, śmierć, odrodzenie. Jedna rzecz umiera, inna się rodzi. Dawna praca. Nowa praca.
„Ale dramatyzujesz”, niemal słyszała wypowiadane z uwielbieniem słowa jej ukochanego, Barnaby’ego.
Pchnęła pomalowane na zielono drzwi, przykładając do nich dłoń nieodmiennie w tym samym miejscu. Po piętnastu latach mógł na nich widnieć nieusuwalny, choć niewidoczny ślad jej ręki.
Na stole pośrodku zakurzonej salki tłoczyły się cztery paczki owinięte brązowym papierem i obwiązane sznurkiem. Ta część pracy jawiła się Hazel niczym Boże Narodzenie. Edwin miał niezwykłą doprawdy umiejętność wyszukiwania interesujących woluminów, nim ktokolwiek wpadł na pomysł, że są w ogóle do zdobycia. „By zasłużyć na miano prawdziwego księgarza – mawiał – musisz mieć umysł badacza i wiedzieć przy tym, jakie pytania zadawać i gdzie szukać odpowiedzi”.
Na lewo od paczek spoczywał rejestr oprawiony w czarną skórę. Cienkie linijki wypełniało zwarte pismo Edwina. Hazel te hieroglify potrafiła rozszyfrować dopiero po roku. Ile czasu potrzebowałby następny pracownik, by rozumieć szefa tak dobrze jak ona?
Z prawej strony każdej kolejnej pozycji w podniszczonym rejestrze znajdowały się dwie kolumny mieszczące staranne zapiski Hazel: to jest charakter egzemplarza i jego identyfikację. Oceniała stan każdej przesyłki dostarczanej tylnymi drzwiami, przypisywała jej numer katalogowy, a następnie umieszczała w sejfie aż do chwili, gdy Edwin zdecyduje, gdzie i w jaki sposób dana pozycja ma być wyeksponowana.
Zapoznała się z listą.
1. Pierwsze wydanie _Opowieści wigilijnej_ Dickensa
2. Odręczny list Hemingwaya do Fitzgeralda, 1932
3. Podpisane (ale nie pierwsze) wydanie _Hobbita_ Tolkiena.
4. Pierwsze wydanie _Dziejów filozofii Zachodu_ Bertranda Russella w zakurzonej oprawie, sporządzonej z mapy z czasów II wojny światowej
5. Podpisane pierwsze wydanie bajki autorstwa Amerykanki Peggy Andrews, z oryginalnymi ilustracjami Pauline Baynes.
Edwin uwielbiał zdobywać oryginalne ilustracje do książek, wiedział bowiem, że ich wartość tylko wzrasta wraz z upływem czasu. Im popularniejsza była dana książka, tym bardziej były przez kolekcjonerów pożądane. Nie zawsze zresztą chodziło o pierwsze wydania; zwłaszcza dla Tima liczyły się głównie dzieje danej książki. Cenił każdą z nich nie ze względu na jej nakład, ale indywidualną historię – kto był jej właścicielem, kto ją kochał, a nawet kto komu przekazał. Ta paczka z ilustracjami autorstwa Baynes wydawała się wyjątkowo intrygująca, toteż Hazel zachowała ją na sam koniec.
Włożyła białe rękawiczki i przez pół godziny katalogowała każdą z pozycji. Płócienna oprawa _Opowieści wigilijnej_ Dickensa była u dołu po prawej stronie nieznacznie rozdarta, w lewym zaś rogu widniało przebarwienie. Pomijając jednak te drobne defekty, książka stanowiła wspaniałe wydanie i mogła trafić wyłącznie do zamykanej szklanej gabloty w głównej sali antykwariatu. Hazel odnotowała to skrupulatnie w rejestrze i odłożyła _Opowieść_ na bok. Następnie otworzyła list Hemingwaya, sprawdziła, czy nie jest poplamiony albo podarty, porównała też podpisy z oryginałami w kartotece. _Hobbit_ w doskonałym stanie i bez wątpienia przechowywany jako skarb, a nie książka, którą się czyta i kocha. Następnie dzieło Russella, dowód na to, że ze względu na niedobory papieru po wojnie stare mapy wykorzystywano jako okładki. W tym przypadku była to mapa Szczecina z wyraźnie zaznaczonymi trasami kolejowymi i drogami, opatrzona zastrzeżeniem: „Tylko do użytku Departamentów Wojny i Marynarki”.
Jej umysł począł błądzić. Tego wieczoru miała zaplanowaną kolację z mamą, ojczymem i przyrodnim bratem. Jak mogłaby się od tego wykręcić? „Wykluczone”, przypomniał jej Barnaby, a potem pocałował na znak, że jest po jej stronie.
A potem: och tak, wolność! Czekały ją trzy cudowne tygodnie wakacji przed rozpoczęciem nowej pracy.
Zamierzała rozkoszować się dniami, które ją czekały. Mogła wsiąść do pociągu jadącego do Szkocji albo na prom płynący do Irlandii. Mogła uciec na plażę w Brighton i posiedzieć na patio z książką, nie mając nic innego do roboty prócz czytania. A jednak nie zdecydowała się na żaden z tych planów z wyjątkiem jednego – tygodniowej wyprawy z Barnabym do Paryża. Hotel zarezerwowany. Bilety na prom zakupione. Będzie piła wyszukane koktajle w barach, nie w pubach. Wejdzie na wieżę Eiffla, zwiedzi Luwr i będzie uprawiała szaloną miłość w ich pokoju hotelowym z widokiem na Tuileries. Zaoszczędziła dość pieniędzy na zakup dwóch nowych sukienek, które wisiały teraz w jej garderobie w oczekiwaniu na tę podróż.
Wiosna w Paryżu.
– Hazel?! – z zamyślenia wyrwał ją głos Tima, akurat gdy się pochylała nad ostatnią paczką, wciąż jeszcze owiniętą taśmą. – Ktoś się chce z tobą widzieć! – zawołał.
Ruszyła ciemnym korytarzem na tyłach sklepu do głównej sali, gdzie istotnie czekał jakiś wysoki mężczyzna w płaszczu ociekającym wodą i czarnym filcowym kapeluszu. U jego boku stała kobieta o kruczoczarnych włosach, ubrana niemal całkiem na czerwono, począwszy od płaszcza, a skończywszy na kapeluszu.
– Mogę w czymś pomóc? – spytała Hazel.
– Pewien mój znajomy z księgarni Foyles przysłał mnie tutaj i powiedział, żebym się z panią skontaktował – wyjaśnił mężczyzna. – Niewykluczone, że zetknęła się pani z wydaniem wierszy Audena z roku dwudziestego ósmego, druk prywatny. Mam nadzieję, że tak.
– Och, Tim zawsze powtarza, że optymizm to główna cecha bibliofila – oznajmiła Hazel z konfidencjonalnym uśmiechem, po czym skinęła na mężczyznę i ruszyła w stronę tylnego narożnika sali, tam gdzie trzymano pod kluczem czerwoną broszurkę.
Kobieta nie ruszyła się z miejsca, Hazel ledwie zwróciła na nią uwagę, nawet kiedy mężczyzna nabył książeczkę. Sprzedawczyni włożyła ją do woskowanej koperty.
– Kolekcjonerka? – spytała zaciekawiona.
– Nie. – Mężczyzna pokręcił głową. – Moja miłość. – Wskazał witrynę antykwariatu, gdzie Hazel dostrzegła jego towarzyszkę, która teraz unosiła twarz do słońca. – Jest oczarowana Audenem, a ten zbiorek wierszy to mój prezent ślubny.
– „A nie mówiłem – tyle usłyszysz od Czasu”¹. – Hazel z uśmiechem zacytowała poetę.
– Jeden z moich ulubionych wierszy – przyznał mężczyzna. – Ale w jej przypadku to „Niech to ja będę zawsze tym, kto bardziej kocha”.
– Och, to urocze. Życzę szczęścia.
Nim skończyła obsługiwać oczarowanego pana młodego, Edwin wyszedł w jakiejś sprawie, a Tim, kucając, układał książki, które porozrzucał po podłodze jakiś pozbawiony chwilowo opieki brzdąc.
Nie zdążyła nawet wrócić na zaplecze, kiedy dzwonek przy drzwiach zagrał cichą melodyjkę; Hazel odwróciła się i ujrzała swoją najlepszą przyjaciółkę Kelty i jej córkę Midge, ośmioletniego chochlika.
Uśmiechnęła się do dziewczynki, za której długimi nogami próbowała nadążyć tu i ówdzie reszta ciała; z dwóch warkoczyków wymykały się kosmyki kasztanowatych włosów, tak jak u Kelty przed bardzo wielu laty, kiedy to Hazel poznała ją podczas ewakuacji.
Dawne obrazy niejeden raz powracały do niej w ten sposób – mgnieniem błyskawicy – wspomnienia tamtego wrześniowego dnia, zimnego i czystego, gdy opuszczały Bloomsbury, by wsiąść do pociągu.
– Ciocia Hazel! – Midge objęła ją wpół. – Mama powiedziała, że mogę dziś wybrać sobie w księgarni dwie książki. Dwie!
– No cóż, to wspaniale – rzekła Hazel, podstawiając Kelty policzek do cmoknięcia.
– Właśnie wracamy ze szkoły i pomyślałyśmy, że do ciebie zajrzymy.
Przyjaciółka miała na sobie szmaragdową sukienkę z wąską talią i skórzane buty; bardziej przypominała studentkę aniżeli mamę. Jej kasztanowe włosy były zebrane z tyłu w wysoki kucyk za pomocą szerokiej zielonej taśmy. Każdy mężczyzna oglądał się za nią dwa razy – a niektórzy to nawet trzy.
Midge huśtała się niecierpliwie na palcach.
– To ja pójdę na zaplecze popatrzeć na _Jaskółki i Amazonki_, skoro mi nie pozwalasz dotknąć tej książki – powiedziała.
– Nie teraz, kochanie – odparła Kelty. – Idziemy się spotkać z tatą. – Następnie zwróciła się do Hazel: – Jej miłość do książek to twoja wina, wiesz o tym.
– Z radością biorę na siebie odpowiedzialność – odparła winowajczyni, kłaniając się i czyniąc przy tym zamaszysty gest ręką w stronę Midge, która zachichotała.
– Pójdziesz z nami? – spytała Kelty z nadzieją w głosie.
Hazel wskazała głową zaplecze.
– Wciąż mam sporo roboty.
– Tak myślałam. No cóż, musiałyśmy tu zajrzeć i cię zobaczyć w tym ostatnim dniu u Hogana. Wypadało to zrobić, nieprawdaż?
Hazel ucałowała swoją chrześnicę w policzek i pociągnęła ją żartobliwie za kucyki.
– Spotkamy się jutro? Dziś nie mogę, mam wieczorem kolację z mamą i Alastairem.
– Powodzenia! – to mówiąc, Kelty uciskała przyjaciółkę.
Hazel z rozrzewnieniem patrzyła, jak wychodzą, Kelty, trzymając Midge za rękę, kiedy ta nieomal w podskokach wybiegła na zewnątrz. Poczuła nagłą falę miłości i jednocześnie żalu. Tak bardzo je obie kochała, a przy tym sama równie mocno się opierała chęci posiadania własnego potomka czy choćby rodziny. Teraz jednak otwierało się przed nią nowe życie. Zaczęła w końcu rozmawiać z Barnabym o małżeństwie.
Tyle dobra rysowało się na horyzoncie. I to po tak ogromnej stracie.
Tim wciąż się kręcił po głównej sali, wróciła więc do przesyłek na zapleczu. Położyła dłoń na prostokątnym pudle tej ostatniej. Ostatniej, jak odnotowała w myślach, a potem zaśmiała się sama z tego udramatyzowania prostej czynności.
Tekturowe pudło przysłano z Ameryki, opatrzono je jasnoczerwonymi stemplami pocztowymi. Hazel ściągnęła taśmę i ujrzała portfolio oprawione w pergamin i owinięte czerwoną aksamitną wstążką. Zawsze potrafiła się zorientować, czy książkę zachowano dla pieniędzy, czy z miłości. W tym przypadku z pewnością chodziło o miłość.
Pociągnęła za koniec wstążeczki, która odpadła łagodnie.
Mając na dłoniach białe rękawiczki, otworzyła teczkę i odkryła plik kolorowanych rysunków na grubym bawełnianym papierze, bez wyjątku poprzedzielanych bibułą.
Na pierwszej ilustracji przedstawiono w czarujący sposób dwie dziewczynki, które trzymały się za ręce i biegły dokądś przez gęste szmaragdowe zarośla; ich kucyki unosiły się w powietrzu, a sukienki upstrzone były żółtymi różami. Po prawej stronie widniała rzeka, a w tle jaśniejący biały zamek, gdzie ze szczytów wież powiewały czerwone i zielone proporce.
Hazel aż zaparło dech w piersiach. Nagle zakręciło jej się w głowie; odniosła wrażenie, że urwała się jakaś cuma. Poczuła na karku gęsią skórkę. Cały jej świat skurczył się do tego pliku ilustracji na sosnowym stole.
Nachyliła się nad ilustracją z uwagą. Co to było? Co sprawiało, że patrząc na ten rysunek, miało się wrażenie, iż można zagłębić się w owej scenie, w tej jawnie magicznej krainie? Pośród zielonych liści i powykręcanych konarów chowały się małe leśne stworzenia – ptaki, wiewiórki, motyl, bóbr – a sowa, wielka, usadowiona na gałęzi wysoko w górze, z ciekawością obserwowała obie dziewczynki.
Hazel zadrżała.
Rzeka, kiedy przyjrzała się jej dokładniej, błyskała czymś, co wyglądało jak gwiazdy.
Gwiazdy.
Rzeka gwiazd.
Oparła się dłonią w białej rękawiczce o stół, by zachować równowagę. To było niemożliwe. Oczywiście, że tak. Coś sobie uroiła. Zachowywała się doprawdy teatralnie. Mogły przecież istnieć inne wyimaginowane krainy z rozgwieżdżonymi rzekami. Oczywiście, że mogły.
Podniosła ostrożnie plik grubych papierów i rzuciła okiem na książkę znajdującą się pod spodem. Tytuł: _Whisperwood i Rzeka Gwiazd_. Napisała Peggy Andrews. Na zielono-niebieskiej okładce widniały postaci dziewczynek.
– To niemożliwe… – rzekła cicho Hazel. – Nie-moż-li-we.
Whisperwood należał wszak do niej i do jej utraconej siostry Flory. Była to ich prywatna kraina, którą same powołały do życia, ich wymyślony świat, który miał trwać w najgorszym czasie wojny, miejsce pociechy, której naówczas było tak niewiele.
I ta kraina zniknęła wraz z Florą w odmętach rzeki.
Po raz pierwszy od dwudziestu lat Hazel z najczystszym zdumieniem wymówiła głośno tę nazwę:
– Whisperwood.ROZDZIAŁ 3
Wrzesień 1939
Hazel i Flora siedziały na miękkiej trawie ogrodu na tyłach domu w Bloomsbury. W mieszkaniu było zbyt spokojnie, zbyt posępnie. Radio nie grało, na wypadek gdyby podawano złe wiadomości, mama zaś nie chciała, żeby córki je usłyszały; oczy miała opuchnięte od łez, które próbowała przed nimi ukryć. Słyszały ją przez grube, otynkowane ściany, kiedy płakała, zasypiając, a może zresztą nigdy nie sypiała.
Tego jednak popołudnia w ogrodzie na tyłach domu otaczał je zewsząd jasny świetlisty dzień, pozwalając na chwilę wytchnienia. Trawę okoloną ceglanym murem, wyższym od ich taty, zaściełały teraz złote, brązowe i karmazynowe liście. Ta zamknięta przestrzeń była nie większa niż klasa Hazel w szkole w Bloomsbury. Dziewczynki czekały, aż ich mama wróci ze zmiany w Królewskiej Służbie Pomocniczej. Swego czasu oświadczyła stanowczo swoim córkom, że nie pozwo-li sobie w żadnym razie na bezczynność, skoro potrzebuje jej Brytania.
Bomby mogły spaść z góry dosłownie każdego dnia. W szkole Hazel oglądała filmy na odwijanym ekranie, czarno-białe zdjęcia samolotów na niebie; otwierały swe brzuchy, by uwolnić cylindry, które zasypywały ziemię i eksplodowały, siejąc ogniste zniszczenie. Hazel wyobrażała sobie, jak spadają na nią, na jej siostrę, na dom, na mamę – na jej ukochane Bloomsbury.
Każdego ranka budziła się cała i zdrowa, zastanawiała się jednak, czy to właśnie ten dzień? Ten, na który przygotowywano w szkole, dzień, przed którym przestrzegały plakaty porozwieszane na słupach londyńskich latarni, dzień, w którym dzieci miały być odesłane w bezpieczne miejsce, z dala od ich mam, domów i wszystkiego tego, co znały i kochały?
Nazywano to operacją Grajek z Hameln, za historyjką, która dobrze oddawała grozę sytuacji.
Hazel słyszała, że niektóre z rodzin odsyłały dzieci do krewnych w Ameryce, ale Lindenowie nie mieli żadnych dalekich ciotek ani dziadków w bezpiecznych stronach. Chciała być odważna, jednakże myśl o opuszczeniu Bloomsbury i Mecklenburgh Square, a także ich mieszkania z dwiema sypialniami w domu na terenie owalnego parku z oświetlonymi ścieżkami – przyprawiała ją o nerwowość i bezsenność. Gdyby bomby spadły w końcu z nieba, to jakie znaczenie miałaby przeprowadzka dokądkolwiek? Nie rozumiała tego. Przecież niebo zwieszało się nad wszystkim po równo.
I tak nie było gdzie się schować.
Teraz, kiedy Flora drzemała na jej kolanach, pojawiło się niczym niechciany gość wspomnienie dnia, w którym odszedł ojciec; towarzyszyło jej wielokrotnie w takich chwilach błogiego spokoju.
– Zadajesz zbyt wiele pytań i za dużo myślisz – rzekł tata ze śmiechem. Stał przed Hazel i Florą w swoim oliwkowym mundurze. – Nie zawracaj mamie głowy. Dość ma zmartwień, żeby jeszcze musiała odpowiadać na twoje niejasne dociekania.
Pochylił się i pocałował ją w czoło, obdarzając słodkim, smutnym uśmiechem, przeznaczonym tylko dla niej.
Hazel skinęła głową przez łzy, ale chciała krzyczeć: „Nie odchodź, tato! Jeśli odejdziesz, wszystko się zawali!”.
Wiedziała, że to prawda.
Nie mogła jednak niczemu zapobiec, gdyż z zewnątrz dobiegał dźwięk klaksonu, a przez wysokie okna, od podłogi do sufitu, widać było długi, czarny samochód przy krawężniku ich londyńskiego mieszkania, czekający na tatę. O szyby bębnił zimny deszcz.
Hazel uczepiła się sztywnych rękawów ojcowskiego munduru, a czteroletnia Flora przywarła do jego lewej nogi jak rzep, gdyby więc chciał wyjść, pociągnąłby je za sobą przez drzwi domu, a one stoczyłyby się po marmurowych schodach na śliski chodnik przed ogrodem. Mama stała za siostrami, nie starając się nawet ukryć łez.
– Dziewczynki, tata musi teraz odjechać.
– Nie – powiedziała Flora z prostotą i pewnością siebie.
Tata przykucnął i wziął ją na ręce, bo tylko tak była gotowa puścić jego nogę; wtuliła mu się w szyję. Jego gęste, czarne włosy, błogosławieństwo Irlandczyków, jak zwykł mawiać, kryły się pod brązowo-oliwkową czapką. Hazel była zazdrosna o młodszą siostrę, miała jednak już za dużo lat, by ojciec mógł ją unieść i tak trzymać. Zamiast szlochać jak mama, ukryła słowa pod zasłoną lodu tak zimnego i białego jak brzegi okrągłego stawu w parkach Kensingtonu w samym środku zimy.
Tata uwolnił się od ramion Flory i ucałował ją w policzki, a potem przekazał mamie.
– Obiecuję, że wrócę do swoich dziewcząt. – Popatrzył na mamę z tak żarliwą desperacją, że Hazel mogła odtąd tylko żyć nadzieją, że pewnego dnia ktoś będzie patrzył na nią w ten sam sposób. – Tak bardzo was kocham – rzekł. – A teraz bądźcie grzeczne. Pomagajcie mamie, róbcie, co wam każe, a niebawem się zobaczymy. I pilnujcie się nawzajem.
Twarz zadrżała mu nieznacznie, jakby pod jego skórą doszło do minitrzęsienia ziemi, i właśnie to, bardziej niż jego odejście, oszołomiło i napełniło przerażeniem Hazel.
Potem nastąpiły pocałunki, a jeszcze później zniknął. Wyszedł z obietnicą powrotu, lecz widziały go wtedy po raz ostatni. Podczas szkolenia w RAF-ie jeden wadliwy silnik odebrał mu życie.
Działo się to rok wcześniej. Hazel, mama i Flora obejmowały się jeszcze przez chwilę po tym, jak tata zarzucił sobie płócienną torbę na ramię i zamknął za sobą drzwi. W końcu jego żona odetchnęła głęboko i starła wierzchem dłoni łzy z twarzy.
– No cóż, dziewczęta, czas nakryć do stołu – zaordynowała. – Kolacja prawie gotowa.
A więc tak właśnie robimy, pomyślała Hazel. Udajemy. Udajemy, że wszystko jest w porządku, skupiamy się na posiłkach i dniach, dopóki tata nie powróci. Niestety, telegram z wiadomością o jego śmierci nadszedł zaledwie tydzień później, od tamtej pory i świat, i dom stały się o wiele posępniejsze i cichsze. Wojna nieuchronnie zbliżała się do nich wielkimi krokami, a one wyczuwały w powietrzu jej złowrogie tchnienie.
I teraz, kiedy tata odszedł na dobre, ich tornistry były spakowane i czekały, a do ich rzemyków przytwierdzono maski przeciwgazowe; zwisały niczym stwory o tępych pyskach. Zostały dostarczone przez szkołę – czarna dla Hazel i czerwono-niebieska dla Flory, z wizerunkiem Myszki Miki, tak by nie straszyła młodszych dzieci, lecz na próżno. Ten sprzęt i tak był przerażający.
W owej chwili, siedząc z Florą w ogrodzie na tyłach domu, Hazel nie chciała myśleć o wyjeździe, ale rzecz jasna, nie myślała właściwie o niczym innym.
– Opowiedz mi jakąś historię – poprosiła ją siostra, która się właśnie obudziła i przeciągnęła, a potem się do niej przysunęła, pakując sobie pod pachę swego sfatygowanego pluszowego misia.
Flora wydawała się taka słodka z tymi niesfornymi blond loczkami, dużymi, brązowymi oczami i okazałymi rzęsami, które sięgały jej niemal brwi. Nos i policzki pstrzyło kilka piegów. No i to charakterystyczne znamię po wewnętrznej stronie ręki, około pięciu centymetrów nad nadgarstkiem. Hazel twierdziła, że te brązowe znaki wyglądają jak uszy królika; mama mówiła, że przypominają skrzydła motyla, a tata się upierał, że to anielskie skrzydła. Mama powiedziała kiedyś starszej z córek, że jej babka miała takie samo znamię i że to dziedziczny dar, a nie jakiś błąd. Tego wieczoru, już będąc sama w łazience, Hazel przystąpiła do oględzin swojego ciała, no, przynajmniej tyle, ile zdołała dojrzeć, w poszukiwaniu owego zagadkowego dziedzicznego znaku. Nic jednak nie znalazła.
Teraz każdego popołudnia zostawała sama z siostrą i nie miała nic przeciwko temu; to samo w sobie nie nastręczało kłopotu. W przeciwieństwie do wymyślania wciąż „nowych” opowieści.
Kwiaty w ogrodzie trwały uparcie w barwach późnego lata. Bławatki i liliowce schylały się nisko ku ziemi, podczas gdy liście sałaty w matczynym warzywniaku brązowiały na brzegach. Krzewy różane sypały różowymi i czerwonymi płatkami u podstawy ceglanego muru, który ich dom dzielił z trzema posesjami sąsiadów. Hazel westchnęła głęboko i naraz poczuła, jak narastają w niej słowa.
– Nie tak dawno temu i nie tak daleko stąd istniało niegdyś i nadal istnieje niewidzialne miejsce, tuż obok nas.
Flora roześmiała się zachwycona. Te historie były w jej przypadku czymś w rodzaju smoczka, dzięki któremu potrafiła usiedzieć w miejscu i nie wibrować iście elektryczną energią, która przyprawiała ją o nieustanną nerwowość. Stanowiły odpowiedź na niepokoje i bezsenne noce małej, na jej gwałtowne drgnienie wywołane przez każdy głośniejszy dźwięk czy syrenę. Pozwalały przezwyciężać strach.
Flora, z typowym dla pięciolatki seplenieniem, spytała:
– Jest niewidzialny i znajduje się gdzieś tutaj?
– Tak! Dokładnie tutaj i co niewiarygodne, znajduje się jednocześnie gdzieś indziej.
Mówiąc to, dostrzegała to wyraźnie: nikomu nie wolno było decydować, gdzie będą przebywać do końca wojny. Sama by o tym decydowała. Niewiele wiedziała o tym nowym miejscu, przynajmniej na razie. Okaże się to w trakcie opowiadania.
– Jak jedno miejsce może być w dwóch miejscach naraz? – zdumiała się Flora.
– Magia – wyjaśniła rzeczowo Hazel. – W tej krainie wszystko się może zdarzyć, a my możemy być tym, czym tylko zechcemy. – Klasnęła w dłonie. – I przepływa przez tę krainę rzeka pełna gwiazd.
– Chcę się tam wybrać. – Mała usiadła wyprostowana i posadziła Berry’ego niedbale na ziemi. – A jak się tam dostaniemy?
– Wypatruj sekretnych przejść, Floro. Kryją się wszędzie i są widoczne tylko dla tych, którzy na to zasługują – przerwała na chwilę. – Tak się szczęśliwie składa, że my akurat zasługujemy.
Siostrzyczka uśmiechnęła się i wyprostowała jeszcze bardziej.
– Możemy tam pójść?
– Tak!
– A gdzie to jest?
Hazel utkwiła wzrok w bezchmurnym niebie, jakby poszukiwała tam odpowiedzi, żywiąc po cichu nadzieję, że wesprze ją wyobraźnia. Pomyślała o Nibylandii Piotrusia Pana, o Krainie Czarów Alicji, Stumilowym Lesie Kubusia Puchatka. Trzeba było jedynie pofrunąć do tych sekretnych miejsc albo na nie opaść.
– Pod skałami…? – Malutka pochyliła się, opierając dłońmi o łysawy trawnik. – Czy może chowa się gdzieś wysoko, jeszcze wyżej niż te samoloty?
– Nie – odparła bez wahania Hazel, choć nie potrafiłaby powiedzieć, skąd to wie. I raptem dostrzegła opalizujący blask na skraju rozwieszonych, schnących białych prześcieradeł. – Zawsze jest tutaj, ale nie możemy go zobaczyć, póki nie przejdziemy przez drzwi. Spójrz! – Wskazała kasztanowca z jego zwisającymi z gałęzi brązowymi owocami pokrytymi kolczastymi zielonymi otoczkami. – Wejście migocze, ponieważ światło przenika przez krawędzie drzwi. Powietrze drga.
– Boję się… – szepnęła Flora.
– Niepotrzebnie. Oczywiście, niektóre lasy i zarośla są przerażające. Ale nie te nasze. One są magiczne i należą tylko do nas. Ta kraina jest po naszej stronie. I jest… bezpieczna.
Jej siostra zmarszczyła nosek, po czym ujęła kciukiem i palcem wskazującym łapkę postrzępionego misia i zaczęła ją pocierać.
– A jak się to miejsce nazywa? – spytała szeptem, a jej oczy zrobiły się jeszcze większe niż zazwyczaj.
Hazel z miejsca wyobraziła sobie jakąś zalesioną okolicę, rzekę, zamek w oddali. Gdzieś, gdzie nie było wojen ani rozpaczy. Można było tam robić, co się żywnie podoba, stać się wszystkim, czym się tylko zapragnie.
Flora pociągnęła siostrę za loki.
– Jak ona się nazywa, Hazel?
Nadanie czemuś jakiegoś miana nie mogło być traktowane lekko. Flora, Hazel i ich mama Camellia – wszystkie nosiły imiona nawiązujące do roślin. Lea i Mersey, ich drugie imiona, były nazwami rzek z czasów dzieciństwa ich rodziców. „Nie zapominajcie, że jesteście stworzone z ziemi i wody – powiedział tata swoim córkom. – Obie. Także z miłości. Naszej miłości”. A potem tak mocno przytulił mamę, że aż poczerwieniała i żartobliwie lekko trąciła go w ramię.
Nazwa ich nowej krainy pojawiła się w głowie Hazel niczym modlitwa, nazwa, która już istniała, która tylko na nie czekała, nazwa zrodzona z tajemnic, ziemi i jej rzeki, tak jak dwie siostry.
– Nazywa się Whisperwood i Rzeka Gwiazd.
Hazel ujęła siostrę za rękę i obie wstały, a potem podeszły do kasztanowca w kącie ogrodu i położyły dłonie na bruzdach chropowatej kory.
– Zamknij oczy – nakazała Hazel i siostry znów usiadły na trawie, a Flora wtuliła się w siostrę jak szczeniaczek. – To królestwo utworzone jest z kwiatów, rzek i drzew… tak jak my.
– Chodźmy tam od razu! – zawołała Flora.
– Kiedy już przejdziemy przez drzwi, będziemy się mogły stać, kim zechcemy. Przeżyjemy przygodę, musimy tu jednak wrócić, chyba że…
– Chyba że co? – wyszeptała bojaźliwie Flora. – A jeśli się zgubimy?
– Nikt się nie gubi w Whisperwood.
– Możemy tam zostać? – Mała uniosła twarz ku siostrze, a wtedy słońce przenikające listowie naznaczyło jej policzki misternym koronkowym wzorem.
Hazel zastanawiała się nad tym.
– Nie na początku… może jeden dzień, kiedy już zdecydujemy, czym pragniemy być. Ale tylko wtedy.
Przysunęła się bliżej drzewa, licząc na to, że dojrzy w pniu jakąś niszę, coś, co pozwoli im przenieść się gdzie indziej. Kos nad ich głowami, samotny i niewesoły z tym swoim pomarańczowym dziobem, wyśpiewywał swą świergotliwą pieśń.
Flora powiodła spojrzeniem w górę.
– A czym będziemy? Ptakami?
– Dowiemy się, gdy nadejdzie czas. Musimy próbować, aż się zorientujemy, co nam jest przeznaczone.
– Czy obie będziemy tym samym? – Flora jeszcze bardziej wtuliła się w siostrę, jakby miało to zagwarantować, że tak się właśnie stanie. – Ja mogę być ptakiem, a ty skunksem.
Hazel parsknęła śmiechem.
– Skunksem? A dlaczego niby ja? – zaperzyła się.
Flora trąciła siostrę nosem.
– Bo cuchniesz.
Zepchnęła ją z kolan.
– Hej! Przestań!
– Tylko żartowałam – zapewniła Flora, znów się bliżej przysuwając. – No i co dalej?
Czasem, kiedy Hazel wymyślała historie dla swej siostry, to, co następowało w opowieści, pojawiało się znienacka niczym sekret, który tylko ona znała. Innym razem kryło się w podcieniach, jakby nie było jeszcze gotowe, by wyjść na jaw.
Ale powiedziała siostrze prawdę.
– Nie wiem. Może mamy stać się tym samym, a może nie. Musisz jednak wiedzieć, że zawsze nas strzeże sowa.
– A jak się tam dostaniemy?
W tej samej chwili obłok niczym płócienne prześcieradło owinął się wokół słońca; a nim Hazel podjęła znów opowieść, dziewczynki zadrżały.
– Wkroczymy do tej krainy, wypowiadając szeptem trzykrotnie jej nazwę. Whisperwood, Whisperwood, Whisperwood – urwała dla większego efektu. – No, wreszcie. Czyż tu nie jest pięknie, Floro? Spójrz, okolica tonie w zieleni, a rzeka połyskuje gwiazdami i och, tam, popatrz! W dali wznosi się zamek!
– Czym jesteśmy, czym jesteśmy, czym jesteśmy? – powtarzała niecierpliwym trelem Flora.
– Jesteśmy… drozdami!
Hazel, obserwując jednym okiem siostrę, czuła gdzieś pod żebrami rozlewające się ciepło. Flora położyła się na trawie i rozciągnęła usta w uśmiechu, tak mocno zaciskając przy tym oczy, że zmarszczyła jej się buzia. Uniosła ręce i zamachała nimi. Tak, to był sposób, by uwolnić się choć na chwilę od trosk i strachu.
Głos Hazel prowadził je przez knieje porośnięte drzewami o tak mocnych i potężnych konarach, że zdawało się, iż mogłyby bez trudu unieść obie siostry i utrzymać je w górze. Nad brzegiem rzeki obserwowały oszałamiające, płynne konstelacje i spadające komety pod bystrą, krystalicznie czystą wodą.
– Dziś spotkamy wiewiórkę w czerwonej kurteczce – wyjaśniła Hazel. – Och, popatrz tylko, Floro, unosimy się nad lasem, wyżej niż sięgają te wszystkie drzewa. To właśnie tam Tamiza łączy się z morzem. Widzimy stąd wszystko.
Leżały cicho razem, stając się ptakami i doświadczając własnego świata swoimi żywymi umysłami. Kiedy Hazel poruszała skrzydłami nad wibrującą krainą, którą sama stworzyła, okazało się, że odnalazła niekończącą się historię, którą można opowiadać raz za razem.
Były tak dalece zagłębione w tej imaginacyjnej krainie, że usłyszawszy wołanie mamy, przestraszyły się.
Obie naraz, i Hazel, i Flora, otworzyły oczy i ujrzały stojącą nad nimi matkę; blask słońca otaczał ją niby nimb. Miała na sobie różowo-żółtą sukienkę w kwiaty, a miotane wiatrem długie, bursztynowe pukle włosów opadały jej na plecy jak żywe istoty.
Czy istniała gdzieś na świecie taka piękna mama? Hazel bardzo w to wątpiła.
A jednak coś było nie tak. Bardzo nie tak. Umalowane usta, niczym maźnięcie czerwieni na alabastrze, tworzyły wykrzywioną linię, która drżała, starając się odzyskać równość. W oczach tlił się strach, a czarny tusz do rzęs tu i tam się rozmazywał.
Trzymała w dłoni prostokąt kremowego papieru, który furkotał w porywach wiatru.
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: Świat KsiążkiFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: ProzaZagadkowa, dynamiczna miejska odyseja, pełna zaskakujących zwrotów akcji i splotów wydarzeń, skłaniająca do zastanowienia, co znaczą w dzisiejszych czasach podstawowe wartości: miłość, przyjaźń czy wierność. A może raczej… ile ...EBOOK
19,90 zł 28,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Wydawnictwo LiterackieFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: ProzaŻydowski gangster. Polskie piekło. Warszawa 1937. Nowa powieść Szczepana Twardocha Piękne samochody, kobiety, zimna wódka i gorąca krew. Boks, dzielnice nędzy i luksusowe burdele, błoto Woli i eleganckie ulice Śródmieścia. Żydzi i ...EBOOK
38,17 zł 44,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Świat KsiążkiFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: ProzaMiłość pokazuje nam, kim chcemy być. Wojna pokazuje, kim jesteśmy. Światowy bestseller już w Polsce! Dwie siostry, Isabelle i Vianne, dzieli wszystko: wiek, okoliczności ,w jakich przyszło im dorastać, i doświadczenia. ...EBOOK
23,90 zł 32,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Świat KsiążkiFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: ProzaDojrzała książka autora kultowych powieści Ślepnąc od świateł i Zrób mi jakąś krzywdę oraz współtwórcy serialu „Belfer”. Zimna, ciemna warmińsko-mazurska prowincja. Na jej tle doskonale skonstruowany mroczny thriller: ...EBOOK
25,90 zł 36,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: RebisFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: ProzaSłynne dzieło Michaiła Bułhakowa – jedna z najważniejszych powieści XX wieku. W tłumaczeniu Andrzeja Drawicza Mistrz i Małgorzata – jak wiele genialnych utworów – wymyka się jednoznacznemu opisowi, prowokując mnogość ...EBOOK
25,90 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.