Sekretny dom - ebook
Sekretny dom - ebook
Od 1936 roku Niemcy wdrażali politykę Lebensborn, czyli „źródło życia”. Zakładali ośrodki dla kobiet i dzieci, gdzie wychowywano idealnych aryjczyków. Sekretny dom opowiada o jednym z takich miejsc…
Gdy oczekująca narodzin dziecka Ruth staje przed monumentalnym budynkiem dawnego szpitala w Kunzendorfie, ma głowę i serce przepełnione ideami, które wpajano jej od kołyski. Wierzy w Trzecią Rzeszę i z dumą przyjmuje zadanie, jakie Himmler i Hitler wyznaczyli niemieckim kobietom. Chce urodzić dziecko i pomóc w wychowaniu kolejnego pokolenia aryjskich wojowników.
Tygodnie spędzone w domu matek weryfikują jej wyobrażenia. Poznaje Tobiasa Krausa, syna naczelnika miejscowego biura NSDAP, i odkrywa mroczną stronę programu Lebensborn, w który tak mocno wierzyła.
Czy w Kunzendorfie znajdzie upragniony spokój? Jakie tajemnice kryją mury ośrodka Lebensborn?
Pierwszy tom serii o kobietach i dzieciach, które stały się narzędziami w rękach nazistowskich przywódców.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6458-2 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rzeźbę wykonano z białego kamienia. Ostatnie promienie słońca tańczyły w długich włosach kobiety i otulały różowym blaskiem postać nagiego niemowlęcia.
Ruth od dłuższej chwili przyglądała się uniesionym nieco ponad głowę rękom kamiennej matki. Były silne. Pyzate maleństwo mogło czuć się bezpiecznie. Kobieta za nic w świecie by go nie upuściła. Stanowiła wzór dla tysięcy obywatelek Rzeszy wypełniających należne im zadanie dostarczania krajowi kolejnych zdrowych i wiernych obywateli.
Pomnik przedstawiał jeszcze jedną postać. Ruth dostrzegła ją dopiero po jakimś czasie. Kilkuletnia dziewczynka, przytulona do fałd matczynej spódnicy, wydawała się nieco smutna. Może trudno było jej zrozumieć, że teraz uwaga matki musi skoncentrować się na noworodku.
Im dłużej Ruth przyglądała się stojącemu na dziedzińcu pomnikowi, postawionemu z boku szerokiego podjazdu prowadzącego do głównego wejścia, tym mniejsze stawały się obawy, za które ganiła samą siebie. Powoli znikało też zmęczenie spowodowane trudami podróży. Oderwała w końcu wzrok od figury i opuściła głowę. Jej uwaga skupiła się na własnych dłoniach dotykających brzucha, odznaczającego się już pod wiosennym paltem.
– Jesteśmy na miejscu – szepnęła, choć zdawała sobie sprawę, że mówiąc do dziecka, którego nie było jeszcze na świecie, zachowywała się co najmniej nierozsądnie.
O takim postępowaniu nie wspomniano na żadnej ze stron podręcznika Niemiecka matka i jej pierwsze dziecko, będącego już od kilku tygodni jej codzienną lekturą. W dniu, w którym otrzymała pozytywną odpowiedź z centrali, postanowiła, że zrobi wszystko, aby być godną danej jej możliwości zamieszkania w domu dla matek w Kunzendorfie.
W liście wysłanym na wskazaną skrzynkę pocztową poinformowano ją, że po wnikliwej analizie wyników badania lekarskiego oraz sprawdzeniu autentyczności nadesłanych przez nią dokumentów poświadczających aryjskie pochodzenie i brak dziedzicznych obciążeń uznano, iż spełnia wszystkie warunki stawiane modelowym matkom, więc zostało jej przydzielone miejsce w domu w Kunzendorfie. Co więcej, ponieważ wykazała się odpowiednimi kwalifikacjami, po porodzie będzie mogła zostać w ośrodku i pracować w nim jako intendentka.
Na samo wspomnienie listu serce Ruth wypełniało się dumą. Będzie idealną niemiecką matką. Ona i jej dziecko będą dumą narodu. Musi tylko stłumić w sobie to drżenie, ten lęk przed nowym, który czasem brał ją w objęcia. Wszak od początku wiedziała, że wyjedzie z Bad Saarow. Miała świadomość, że dla zachowania tajemnicy i zapewnienia spokoju przyszłe matki przydzielane są do domów znajdujących się setki kilometrów od ich rodzinnych miast.
Uniosła głowę, spojrzała na monumentalny budynek, przed którym stała, i zupełnie nieświadomie ciężko westchnęła, bo jednak nie tak wyobrażała sobie szpital położniczy – dom Lebensborn. Choć nigdy nie widziała zdjęć, była pewna, że trafi do nowoczesnego ośrodka otoczonego parkiem, po którym ubrane w jasne sukienki matki i brunatne siostry w swoich uniformach będą nieśpiesznie spacerowały, pchając przed sobą wózki z niemowlętami.
– Będzie nam tu dobrze – szepnęła ponownie do dziecka, chociaż wiedziała, że tak naprawdę uspokaja wyłącznie samą siebie.
To nieważne, że dom przypominający stare zamczysko wydawał się ponury i niegościnny, jakby najeżony strzelistymi oknami oraz niezliczoną ilością wieńczących dach wieżyczek i kominów. To nic, że obiecanego w liście szofera, który miał na nią czekać na dworcu w nieodległym Freiburgu, nie było. Dowiedziawszy się w restauracji Golden Anker – do której zdecydowała się wejść, by zamówić szklankę wody sodowej – że od Kunzendorfu dzieli ją zaledwie czterdzieści minut marszu, czym prędzej ruszyła w drogę pieszo. Bufetowa, cały czas przeszywając ją wścibskim spojrzeniem, chciała zorganizować dla niej podwózkę, lecz Ruth odmówiła.
To nic, że buty jej się zakurzyły. Zaraz je zdejmie i wsunie opuchnięte nieco stopy w miękkie pantofle, które zalecono jej zabrać ze sobą wraz z bielizną, trzema sukienkami i osobistymi przyborami do mycia. Całą resztę od dziś miała zapewnić jej organizacja.
Tyle kilometrów od domu nawet okrutne słowa matki – kłamstwo, którym w nią rzuciła na godzinę przed odjazdem – wydawały się jakby mniej bolesne, łatwiejsze do wybaczenia.
– Będziemy tu szczęśliwi – zdecydowała i czując przypływ energii, pochyliła się, aby sięgnąć po postawioną przy nodze walizeczkę, po czym ruszyła do potężnych dwuskrzydłowych drzwi, mijając po łuku tryskającą wodą fontannę.
Urodzę dziecko najlepszej krwi – powtarzała w myślach, wpatrując się w umieszczonego nad wejściem czarnego orła, który z rozpostartymi szeroko skrzydłami trzymał w szponach wieniec z wpisaną w środek swastyką. Ten symbol wypędził z Ruth resztę niepokoju i rozproszył małostkowe rozczarowania.
– To karygodna pomyłka – stwierdziła Frau Petra, siedząc naprzeciw Ruth, za solidnym biurkiem. – Nie rozumiem tego błędu. Nie wiem, kto zawinił, ale na listach są sprzeczne daty. Otrzymaliśmy wiadomość, że przyjedzie pani, moja kochanieńka, dopiero jutro. – Siostra przełożona bezradnie rozłożyła ręce, a potem wstała i podeszła do nieco onieśmielonej dziewczyny. – Bardzo mi przykro, moja droga, że spotkała cię taka niedogodność, ale zaradność, jaką się wykazałaś, świadczy o niezłomności charakteru. – Ujęła dłoń Ruth i uśmiechnęła się szeroko. – Teraz, kochanieńka, jedna z sióstr zaprowadzi cię do pokoju. Będziesz go dzieliła z dwiema innymi matkami. Wszystkie mieszkanki domu są w tej chwili na popołudniowym odczycie, więc będziesz mogła się rozpakować i odpocząć w ciszy do kolacji. Później osobiście cię oprowadzę i zaznajomię z zasadami.
Ruth kiwała głową, choć trudno było jej się skupić na słowach siostry. Z jednej strony oszałamiała ją jej życzliwość, z drugiej – dotyk dłoni Frau Petry krępował i uwierał. Nie przywykła do takiej fizycznej bliskości. Nie przywykła do nieformalnych zwrotów. W szkołach, które ukończyła, a potem w pracy w domu uzdrowiskowym panował sztywny kodeks postępowania. Nie było mowy, aby nadmiernie się ze sobą spoufalać. Matka także wychowywała ją surowo. Nigdy nie stosowała wobec córki kar cielesnych, ale też nigdy nie była przesadnie czuła. Ruth pamiętała zaledwie jeden moment, gdy matka ją przytuliła. Było to wiele lat temu, a ona wybudziła się właśnie po operacji wycięcia wyrostka.
Większość znanych Ruth matek wychowywała swoje dzieci podobnie. Był to jedyny i najwłaściwszy sposób, aby z latorośli uczynić wartościowego człowieka, odpornego na trudy życia. Dlatego ta nadmierna słodycz i bezpośredniość siostry przełożonej ją zaskoczyły. Frau Petra nie pasowała do tego miejsca, zwłaszcza że aparycja starszej kobiety była poniekąd zaprzeczeniem jej zachowania. Wysoka i przeraźliwie chuda, z nadmiernie wystającymi kośćmi policzkowymi i gładko przyczesanymi siwymi włosami przypominała ten dom. Kanciasty i kolczasty.
Dopiero pukanie przerwało krępującą chwilę. Ruth nieco zbyt gwałtownie wysunęła dłoń z uścisku Petry i z trudem się powstrzymała, aby nie wytrzeć jej o materiał palta.
– O, już jesteś, moje dziecko.
Teraz uwaga siostry przełożonej skupiła się na ubranej w pielęgniarski fartuszek kobiecie, która stanęła w drzwiach.
– Ann, zaprowadź naszą nową matkę do dziesiątki. Niech odpocznie – wydała krótkie polecenie Frau Petra. – A my – zwróciła się ponownie do Ruth, tym razem dotykając jej ramienia – spotkajmy się tutaj po kolacji. Posiłki jadamy oddzielnie, to jedna z zasad domu. Matki – w jadalni, personel – w kuchni, a starsze dzieci – w swojej sali. Do zobaczenia, kochanieńka – rzuciła jeszcze, gdy Ruth i siostra Ann odwróciły się do drzwi.
Grymas, który na sekundę pojawił się na twarzy mającej ją odprowadzić pielęgniarki, upewnił Ruth w przekonaniu, że zachowanie siostry przełożonej nie tylko jej wydawało się niestosowne.
Długi opustoszały korytarz obie kobiety pokonały w milczeniu. Ciszę mąciły jedynie odgłos uderzających o wykafelkowaną posadzkę obcasów oraz dobiegający gdzieś z oddali cichy płacz dziecka. W pierwszej chwili zdziwiło to nowo przybyłą, ponieważ nie był to dźwięk przypominający koci krzyk niemowlęcia, lecz łkanie kilkulatka, jednak Ruth zaraz sobie przypomniała, że w ośrodku mogą przebywać też starsze dzieci pracownic i matek, które przyjechały urodzić kolejne. Przez pierwsze dwa lata życia w domu mogły mieszkać również maluchy czasowo bądź na zawsze porzucone. Dopiero po tym okresie, jeśli matka nie odbierała córki czy syna, Lebensborn wszczynał proces adopcji.
Zdając sobie sprawę, że pielęgniarka nie zamierza wdawać się w żadne rozmowy, Ruth zaczęła śmielej rozglądać się wokół i szybko musiała przyznać sama przed sobą, że wnętrze budynku jest zdecydowanie bardziej przytulne niż jego front. Ktoś zadał sobie sporo trudu, aby takim je uczynić. Ściany korytarza i drzwi prowadzące do nieznanych pomieszczeń zostały wymalowane na biało, a niczym nieosłonięte duże okna nawet późnym popołudniem wpuszczały do środka sporo światła.
Ruth wzięła głęboki oddech. Pachniało mydłem i środkiem do szorowania podłóg. Dobrze znała tę woń, bo tak samo pachniał dom uzdrowiskowy w Bad Saarow. Czystość była wszak nieodłącznym elementem budowanego przez Trzecią Rzeszę świata.
– To pani pokój – odezwała się siostra Ann uprzejmie, choć nieco chłodno, gdy wspiąwszy się na piętro, stanęły przed drzwiami znajdującymi się na końcu korytarza po prawej stronie schodów. – Łazienka jest obok, jedna na dwa pokoje – dodała, naciskając klamkę.
Najwyraźniej wiedziała, że pokój nie będzie zamknięty.
Pomieszczenie, do którego weszły, nie było duże, lecz białe ściany i jasne meble sprawiały, że wnętrze wydawało się przestronne. Pod ścianami stały trzy łóżka: dwa – pod jedną, trzecie – pod przeciwną. Przy każdym ustawiono niewielki stolik z nocną lampką. Tuż przy oknie umieszczono biureczko do pisania listów. Po lewej stronie drzwi Ruth dostrzegła szafę, po prawej – wyższy stół z karafką i szklankami.
– Bardzo tu ładnie – powiedziała zgodnie z prawdą, choć przemknęło jej przez myśl, że w pokoju nie znajduje się nic, co dawałoby jakąkolwiek informację o jego lokatorkach.
Na jednym stoliku leżała co prawda książka, ale trudno było z odległości odczytać tytuł. Odrobina wody w szklance też nie stanowiła podpowiedzi.
Ruth obejrzała się za siebie, chcąc zapytać Ann o swoje nowe towarzyszki, ale siostry już przy niej nie było. Szła korytarzem i wkrótce zniknęła na schodach. Dziewczyna wzruszyła ramionami i weszła głębiej.
Nietrudno było odgadnąć, które łóżko miało odtąd należeć do niej. Tylko na jednym kołdra i koc były nieubrane, a wykrochmalona pościel leżała poskładana w idealną kostkę u wezgłowia.
Teraz, gdy Ruth została sama w bezpiecznym i przychylnym jej miejscu, zmęczenie uderzyło z całą mocą. Czółenka wżynały jej się w stopy, plecy bolały od wielu godzin spędzonych na nogach.
Ściągnęła palto i rzuciła je na łóżko, po czym usiadła na dostawionym do biurka krześle i nie odpinając klamerki, zsunęła buty ze stóp. Przyjemnie było poczuć pod palcami miękkość dywanu, który osłaniał drewnianą podłogę. Gdyby mogła jeszcze przebrać się w tę najwygodniejszą sukienkę, którą ze sobą zabrała, może poczułaby, że nie jest już gościem, lecz domownikiem.
Zerknęła na postawioną obok łóżka walizkę. Czy powinna zmienić ubranie tutaj, czy może poszukać łazienki, o której wspomniała siostra Ann? Czy w domu należy cały czas nosić pończochy? Czy do kolacji wystarczy codzienna sukienka, czy konieczna będzie ta bardziej elegancka?
Zamknęła oczy. Zbyt wiele rzeczy stanowiło tajemnicę, ale tak naprawdę najbardziej ciekawiło ją to, ile prawdy jest w plotkach o Lebensborn. Oczywiście znała wszystkie opowieści o rozsianych po Rzeszy, a nawet poza nią domach matek. Jeszcze zanim zaszła w ciążę, zanim Markus zaproponował jej to rozwiązanie, widywała ulotki zachęcające rasowo wartościowe niemieckie kobiety do rodzenia dzieci w eleganckich domach porodowych, które – co podkreślano – oferowały nie tylko wygodę i opiekę, ale również pełną anonimowość.
Nietrudno było się domyślić, że w takich domach nie rodziły wyłącznie spragnione luksusów żony SS-manów, które – podczas gdy ich mężowie dowodzili wojskiem – nie chciały spędzać ostatnich tygodni ciąży w samotności. W Lebensborn pojawiały się także wdowy i kobiety, które zachodząc w ciążę, nie bardzo wiedziały, co dalej począć ze sobą i dzieckiem. Zwłaszcza że za spędzenie płodu groziła kara śmierci.
Mówiono, że Lebensborn traktuje równo wszystkie matki pragnące dać Rzeszy dzieci. Najlepiej syna, który – odpowiednio wychowany – za kilkanaście lat stanie się posłusznym wodzowi żołnierzem. Nie miało znaczenia, czy kobieta była robotnicą, pomocą domową, nauczycielką, pisarką czy lekarką. Nie było ważne, czy miała już inne dzieci, czy była przy nadziei z pierwszym potomkiem. Status materialny też był nieistotny. Jeśli ojciec nie chciał uznać dziecka, Lebensborn obiecywał pomóc. Jeśli nie chciał płacić, zmuszał go do tego.
Ważne było tylko jedno – krew. Kobieta, która marzyła o komforcie domów, musiała poddać się ocenie rasowej. Sprawdzano pochodzenie i zdrowie, a przede wszystkim wnikliwie badano, czy w żyłach przyszłej matki nie płynie choć jedna kropla żydowskiej posoki.
Czy istniały jakieś ciemne strony tej dobroczynności i opieki? Czy w pogłoskach, których Ruth nie chciała słuchać, kryło się choć ziarno prawdy?
Dziewczyna wciąż miała przed oczami grymas obrzydzenia na twarzy matki, kiedy oznajmiła jej, gdzie urodzi dziecko i gdzie później będzie pracowała. Ale Elizabeth Blum krzywiła się ostatnio nieustannie i chociaż nigdy głośno tego nie powiedziała, Ruth zdawała sobie sprawę, że matka straciła zapał, że nie Rzesza, lecz wiara i małomiasteczkowy konserwatyzm wciąż były dla niej najważniejsze. Rosnący brzuch córki kłuł panią Blum w oczy. Wstydziła się Ruth. Nie rozumiała tego, co zrobili z Markusem. Nie wierzyła w ich miłość, a przede wszystkim nie umiała docenić poświęcenia dla partii i wodza. A gdy Ruth pokazała jej list z centrali, wywołała burzę.
– To dom dla nierządnic! To miejsce gorsze niż burdele! – krzyczała Elizabeth, a jej córka pośpiesznie zamykała okna, bo choć dom stał nieco na uboczu, zawsze ktoś mógł podsłuchać, a potem donieść.
Ruth potrząsnęła gwałtownie głową, chcąc odgonić wspomnienia potęgujące złość na rodzicielkę. Podeszła do okna i przez chwilę wpatrywała się w półmrok. W popołudniowych szarościach park otaczający budynek wyglądał równie ponuro. Marzec był wyjątkowo zimny, drzewa nie wypuściły jeszcze pąków, w ocienionych miejscach leżał brudny śnieg. Jedynie biały pomnik zdawał się błyszczeć jakimś wewnętrznym światłem. Ruth ponownie zapatrzyła się w uniesione nad głowę kobiety maleństwo, przeczuwając, że ten widok przywróci jej spokój. Rzeźba działała kojąco.
– Nie! – powiedziała do siebie stanowczo. – To nie Lebensborn jest zły, to niektórzy wciąż nie chcą podążyć w stronę nowego. Nie wiedzą, że ono i tak przyjdzie.
I właśnie wtedy to dostrzegła. Samochód dostawczy wjechał przez bramę i toczył się powoli w kierunku fontanny. Ruth zaciekawił ten nieoczekiwany ruch, bo dotąd, nie licząc cichego płaczu dzieci, Źródło Życia, jak czasem nazywano Lebensborn, sprawiało wrażenie zupełnie wyschniętego.
Samochód skręcił w prawo i zatrzymał się tuż pod oknem, przy którym stała.
Czekała, aż ktoś wyjdzie z kabiny, ale przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Dostawczy mercedes po prostu stał z wciąż pracującym silnikiem. Zniechęcona już miała przerwać obserwację i zająć się rozpakowywaniem walizki, gdy nagle wychodząca z budynku postać na powrót przykuła jej uwagę. To siostra przełożona, otulona peleryną, szła energicznym krokiem ku stojącemu kilka metrów dalej pojazdowi.
Drzwi szoferki się otworzyły. Ruth zmrużyła oczy. Trudno było dostrzec cokolwiek poza konturami i cieniami, ale mężczyzna, który wysiadł z wnętrza, wydawał jej się młody, dlatego nieco zaskoczył ją fakt, że zamiast munduru miał na sobie jedynie koszulę i luźne spodnie. Był rok czterdziesty czwarty i większość mężczyzn, których znała, nosiła mundury.
Przez kilka minut Frau Petra dyskutowała o czymś z kierowcą. Z jakiegoś powodu Ruth bardzo chciała usłyszeć słowa, ale ze względu na pogodę nawet lufciki w górze okna były pozamykane. Przebieg rozmowy pozostał więc tajemnicą. Mogła tylko przyglądać się dwóm konwersującym postaciom i główkować, dlaczego młody mężczyzna nie służy ojczyźnie.
Pewnie to robotnik przymusowy – rozstrzygnęła w myślach, ale szybko porzuciła to wyjaśnienie. W domu uzdrowiskowym w Bad Saarow często spotykała Polaków i Czechów pracujących w ogrodzie czy wykonujących prace remontowe w budynku. Jednak mężczyzna, który stał przed siostrą Petrą, był Niemcem. Ruth nie miała co do tego wątpliwości. Zdecydowanie i władczość bijące z każdego jego gestu oraz wyprostowana niczym struna sylwetka sprawiały, że nie mogła się mylić. Kierowca nie był robotnikiem przywiezionym tu z jednego z okupowanych krajów. Nie musiał się nikomu podporządkowywać, nikomu służyć.
– Och, ale mnie pani wystraszyła! Kto to widział siedzieć w takich ciemnościach!
Nagły błysk zapalanego światła sprawił, że Ruth aż podskoczyła i gwałtownie odwróciła się od okna.
– Niech pani nie dotyka brzucha! – krzyknęła dziewczyna stojąca w drzwiach. – Dziecku może zrobić się znamię w tym miejscu. Matka zawsze mi tak powtarza.
Choć Ruth nie wierzyła w żadne ciążowe przesądy, była tak zdezorientowana, że natychmiast cofnęła rękę.
– Jest pani naszą nową współlokatorką? – zapytała wchodząca już zupełnie opanowanym głosem. – Frau Petra mówiła, że nowa matka przyjedzie dopiero jutro.
– Pomyliły się daty – wyjąkała Ruth. – Ktoś źle zanotował.
Dziewczyna kiwnęła głową i śmiało podeszła do Ruth.
– Mam na imię Annabelle. Jestem w domu już od trzech miesięcy.
– Ruth Blum – przedstawiła się Ruth, wyciągając przed siebie rękę.
– Od razu widać, że jest pani nowa i Frau Petra nie zdążyła jeszcze przeczytać pani listy zakazów i nakazów panujących w domu. – Annabelle się roześmiała i ścisnęła dłoń Ruth. – Zasada numer jeden! – ciągnęła, próbując upodobnić ton swojego młodzieńczego głosu do sposobu mówienia przełożonej. – Wszystkie zwracamy się do siebie wyłącznie po imieniu. W domach Lebensborn nie ma nazwisk. Tu jesteśmy anonimowe. I równe – dodała po chwili i wydęła lekko usta.
Ruth już o tym słyszała. Wszak o zwyczajach panujących w domach matek wiele dowiedziała się przed przyjazdem, bo im większa aura tajemniczości rozciągała się nad organizacją, tym łatwiej było wszystkiego się o niej dowiedzieć.
– Mieszka z nami jeszcze Brygid. Ona każe mówić do siebie Frau i strasznie zadziera nosa, ale do mnie, jeśli chcesz, możesz mówić po prostu Annabelle.
Ruth uśmiechnęła się ciepło.
– Dobrze, Annabelle, ty też mów do mnie Ruth – poprosiła, zastanawiając się, ile lat może mieć ta dziewczynka o rumianych młodzieńczością policzkach i ogromnym ciążowym brzuchu, który wydawał się zupełnie nienaturalny, jakby przyklejony do jej drobnego ciała.
Pytanie o wiek zdawało się jednak zbyt osobiste i niestosowne.
– Czy możesz mi pokazać, gdzie jest łazienka? – zapytała zamiast tego. – Może zdążę odświeżyć się przed kolacją.
Annabelle ochoczo kiwnęła głową.
– Weź swoje przybory – poradziła, wskazując na wciąż nierozpakowaną walizkę. – Do kolacji mamy godzinę. Odczyt się już skończył, ale niektóre kobiety, w tym Brygid, poszły na kurs małżeński.
Ruth schyliła się po bagaż. Nie poznała jeszcze drugiej współlokatorki, a już wiedziała, że kobieta ma w planach poślubienie członka SS, i to pewnie wysoko postawionego. Bez certyfikatów zaświadczających o ukończeniu takiego kursu nie wydawano zezwoleń na małżeństwa esesmanów.
Przyszli mężowie musieli przedstawić nie tylko zaświadczenie o ukończeniu przez kandydatkę na żonę owego sześciotygodniowego kursu. Konieczne było także złożenie kwestionariusza RuSHA, wypełnionego przez dwóch godnych zaufania świadków. Pytania w nim zawarte nie dotyczyły jedynie zdrowia narzeczonej i jej pochodzenia, w odpowiednich rubrykach należało również wskazać, czy kobieta jest oszczędna, życzliwa, czy lubi dzieci. Pytano o sposób ubierania, o zamiłowanie do sprzątania. Nawet zbyt niski wzrost kandydatki mógł pokrzyżować małżeńskie plany.
Ruth rozumiała oczywiście, że to konieczne – wszak kobiety, które miały stać u boku rządzących ojczyzną, musiały być wyjątkowe.
*
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------