Sekretny kochanek - ebook
Sekretny kochanek - ebook
Ryan wreszcie może zrealizować marzenie: pisać powieści i to nie do szuflady. Ma kontrakt na napisanie ośmiu romansów. Pozostaje jeszcze jeden mały problem - jej doświadczenie erotyczne jest znikome. Decyduje się więc na śmiały eksperyment – umawia się z mężczyzną do wynajęcia. Idzie na spotkanie z duszą na ramieniu. I nie wie, że odmieni ono całe jej życie…
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9322-6 |
Rozmiar pliku: | 578 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Poszli już do łóżka?
Ryan Donnelly natychmiast przełączyła rozmowę z funkcji głośnomówiącej na słuchawkę. Tego tylko brakowało, by jej szef z szacownego biura Beckman Markham Corporate Training usłyszał, że rozmawiają o seksie.
– Nie powiedziałaś nawet dzień dobry. Musisz być w nie najlepszym humorze, Helene.
– Poszli czy nie? – obstawała przy swoim jej agentka.
– Wiesz przecież, że zgodnie z planem scena miłosna ma się znaleźć w piątym rozdziale.
Te słowa brzmiały wymijająco nawet w uszach Ryan.
– Boże, jeszcze tego nie napisałaś!
– Mam zamiar się do tego zabrać. – Ryan starała się nadać głosowi pojednawcze brzmienie i usunąć z niego ton paniki.
– Masz zamiar? Ostateczny termin oddania maszynopisu upływa dokładnie za piętnaście dni. Przez ciebie będę musiała odłożyć wyjazd na wschodnie wybrzeże, dostanę nadciśnienia i ataku serca.
Ryan rozejrzała się ostrożnie po biurze.
– Helene, za dziesięć minut zaczynam zajęcia. Mogłybyśmy pogadać o tym później?
– Mam ci przypomnieć, o jaką stawkę grasz? – Ryan zobaczyła oczami duszy rudowłosą kobietę, która siedzi przy telefonie z papierosem w ręku i wypuszcza pod sufit kłęby dymu. – O oficjalny kontrakt. O umowę na trzy książki. O twoje wcześniejsze odejście z pracy. O twoją reputację. O moją reputację i o moje zamówienie. Wiesz, że mam na oku tę wannę z hydromasażem.
– Staram się, Helene.
– Na litość boską, Ryan, przecież najtrudniejsze masz za sobą. Napisałaś już lwią część książki. Pozostało ci tylko zaprowadzić ich do łóżka na malutkie bara-bara.
– Na gigantyczne bara-bara, Helene! – jęknęła Ryan. – Ta scena mi nie wychodzi. Dlaczego nie pozwoliłaś mi zostać przy ckliwych romansach?
– Pozwolić ci zostać przy ckliwych romansach?! Powinnam dostać w łeb za to, że tak długo pozwoliłam ci je pisać – rzuciła Helene, a głośny szelest świadczył, że rozpakowuje nieodłączne dietetyczne ciasteczka. – Osiem ckliwych romansideł, dwie nagrody. Jesteś najlepsza. Powinnaś pisać osobne książki, nie w seriach wydawniczych, ale nie jestem w stanie tego wywalczyć, bo wszyscy chcą najpierw sprawdzić, jak sobie radzisz ze scenami miłosnymi. To cud, że udało mi się ich nakłonić, by rozważyli kontrakt na kilka książek – gderała.
Przez ostatnie cztery lata Ryan z powodzeniem pisała w wolnym czasie krótkie, lekkie, żywe romanse, w których bohaterowie posuwali się jedynie do jednego, góra dwóch pocałunków. Za każdym razem, oddając książkę, myślała, że teraz wreszcie będzie mogła rzucić znienawidzoną pracę i żyć z pisania, ale jakoś nigdy się to nie udało. Zatęskniła nagle za swymi ośmioma książkami, uroczymi, lekkimi bajeczkami, w których nie było nic dosadnego, poza kilkoma niegrzecznymi myślami i paroma pocałunkami. Pocałunki mogą być. Pocałunki znała z własnego doświadczenia. No, dobrze, z własnego niezbyt bogatego doświadczenia, ale jednak kilka ich było. Natomiast miłość fizyczna stanowiła dla niej czarną dziurę, poza jednym, pamiętnym, choć niefortunnym, doświadczeniem.
Pisz o tym, co znasz, uczono ją podczas studiów na Uniwersytecie Browna. Niestety, seks był tematem całkowicie jej obcym. Tymczasem podpisała umowę na powieść, w której miała się znaleźć gorąca scena miłosna. Musiała skończyć tę książkę, zdobyć kontrakt na następne i zostać zawodową pisarką. Jeśli teraz nawali, będzie skazana na nauczanie metod zarządzania przez następnych parę lat.
Helene wydała głębokie westchnienie.
– Musisz to zrobić, Ryan. To nie jest właściwa chwila na niemoc twórczą. Masz przynajmniej zarys?
Ryan pomyślała o żałosnym akapicie, który wczoraj wypociła. Normalnie pisała z ogromną łatwością. Czasami słowa same spływały na papier, tylko niekiedy musiała wywlekać je za uszy. Zawsze jednak posuwała się do przodu.
Gdybyż jej bohaterowie także mogli to zrobić.
Helene chrząknęła z dezaprobatą, domyśliła się, że odpowiedź jest negatywna.
– No, mała, nalej sobie kieliszek wina i pomyśl o tym, jak to było, kiedy ostatnio uprawiałaś płomienny, oszałamiający seks. Pamiętasz, prawda?
Ryan mruknęła coś niewyraźnie i głos Helene stał się ostrzejszy.
– Kiedy ostatnio z kimś spałaś?
– Och, jakiś czas temu – powiedziała dziewczyna wymijająco, nerwowo wyrównując plik leżących na biurku papierów.
– Jak dawno?
– Hm, osiem lat. Mniej więcej. – Głos Ryan zabrzmiał piskliwie, nawet w jej własnych uszach.
– Osiem lat?! – krzyknęła Helene. – Czyli miałaś wtedy dwadzieścia jeden lat? Osiem długich lat?
– Trochę mniej. Byłam zapracowana...
– Ryan. Kochanie. Jesteś piękna. Jesteś w kwiecie wieku. Na co czekasz?
– Po prostu nie miałam szczęścia do mężczyzn.
– Uciekłaś w te swoje wykłady. Nic dziwnego, że nie jesteś w stanie pisać o seksie. Pewnie nawet nie pamiętasz, jak to jest. Kochanie, musimy znaleźć ci faceta – oświadczyła Helene stanowczo.
– Helene, daj spokój. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Jestem pisarką. Stephen King nie musiał mieć opętanego przez demony samochodu, żeby napisać „Christine”. Poradzę sobie.
– Potrzebujesz inspiracji.
– Helene! – Głos Ryan dygotał z frustracji. Odetchnęła głęboko. – Muszę iść. Już jestem spóźniona na wykład.
– Czego będziesz uczyć?
– Zasad rozwiązywania konfliktów dla kadry kierowniczej.
– Nie na wiele to się zda przy ostrej scenie miłosnej, kochanie...
– Helene! – W słuchawce zapadła cisza. – Dziękuję. Idę na zajęcia. – Ryan mówiła dalej z naciskiem: – Popracuję nad tą sceną w czasie weekendu, zadzwonię w przyszłym tygodniu.
– Już wybrałam sobie wannę z hydromasażem – rzuciła jeszcze Helene. – Na wypadek gdybyś się o mnie zatroszczyła.
– Do widzenia, Helene.
Ryan owinęła się szlafrokiem i patrzyła w rozpaczliwie pusty ekran komputera. Zapadał zmierzch. Mrugały rozstawione w pokoju świece, cicho nucił Frank Sinatra. Ze stojącego przy jej łokciu zapomnianego, na wpół opróżnionego kieliszka wina unosił się upojny aromat.
– Stworzyłam nastrój – mruknęła do siebie, odrzucając na plecy rozpuszczone ciemne włosy. – Tyle starań i nic.
Ryan westchnęła ciężko, wstała od komputera i spojrzała na ekran telewizora, Dennis Quaid kradł właśnie Ellen Barkin całusa w filmie „Wielki luz”. Helene miała rację. Tego mi trzeba, pomyślała, wyciągając się na tapczanie, by obejrzeć film. Namiętności. Prawdziwego romansu. Mężczyzny, który powali mnie na kolana.
Niestety, w jej życiu uczuciowym brakowało mężczyzn, którzy mogliby powalić ją na kolana – poza Rossem, który zwalił się wraz z nią na podłogę. Ryan westchnęła, kiedy bohaterowie filmu zaczęli się całować. Czasami niemal czuła oglądany na ekranie pocałunek, niemal pamiętała jego smak.
Rozwiązała szlafrok i przesunęła ręką po jedwabiu. To nie jej wina, że nigdy nie była z nikim związana. Faceci zdawali się nie dostrzegać Ryan. Może nie była dziewczyną z okładki „Cosmo”, ale odziedziczyła wysokie kości policzkowe matki i pełne wargi ojca. Nie wiadomo, po kim miała zielone oczy, ale były one, zdaniem Ryan, największym jej atutem. Kiedy ubrała się wystrzałowo, robiła we własnym mniemaniu całkiem niezłe wrażenie. No dobrze, prawdę mówiąc, uważała, że wygląda rewelacyjnie, ale z niewiadomych powodów w towarzystwie mężczyzn zdawała się rozpływać w powietrzu.
Westchnęła, położyła się na plecach i zamknęła oczy.
Nie wróciła już do komputera.
– Mamo, zrujnowałaś moją karierę. – Ryan zastukała do tylnych drzwi domu rodziców i weszła do kuchni.
Sonia Donnelly z uśmiechem spojrzała na ciemnowłosą, długonogą córkę, jak zwykle nie mogąc wyjść z podziwu, jak bardzo urosło to delikatne, różowiutkie niemowlę, które tak doskonale pamiętała.
– Witaj, moja piękna. Co cię sprowadza?
– Umówiłam się z Becką na myszkowanie po antykwariatach. Przyjechała do rodziców, żeby robić kwiaty z bibułki czy coś tam na wesele Nellie.
– Nellie wychodzi za mąż? – Sonia zamrugała oczami. – W zeszłym tygodniu kupiłam od niej upieczone przez harcerki ciasteczka. Ona nie może mieć więcej niż czternaście lat.
– Właśnie skończyła dwadzieścia dwa, mamo – przypomniała delikatnie Ryan. – Pewnie kupiłaś ciasteczka od najstarszej córki Colleen.
– Colleen ma już córkę w tym wieku, że może należeć do harcerstwa? Dobry Boże, jak ten czas leci... – Sonia pochyliła się, żeby wyjąc z piekarnika blaszkę cynamonowych bułeczek. – A o co chodziło z tą zrujnowaną karierą? Masz kłopoty w pracy?
– Chodzi o to, że mam nóż na gardle. Do końca miesiąca muszę napisać dwie sceny miłosne i nic mi nie wychodzi.
Mur z gazety na drugim końcu kuchennego stołu opadł z szelestem.
– O czym rozmawiacie? – wymamrotał stłumiony głos.
– O niczym, kochanie. – Sonia przesypała słodkie bułeczki na talerz i rozsunęła je widelcem.
– Cześć, tato! – zawołała Ryan.
Twarz ojca wychyliła się znad stronic kroniki sportowej „The Boston Globe”.
– O, cześć, kochanie. Co słychać w Cambridge?
– Świetnie, poza tym, że moja kariera pisarska legła w gruzach.
– To dlatego, że piszesz powieścidła dla grzecznych panienek. Ciągle ci powtarzam, że powinnaś się zabrać za kryminały. Wystarczy porządne, krwawe morderstwo, twardy glina i psychopatyczny zbrodniarz. Zarobiłabyś majątek i mogłabyś rzucić pracę.
– Pewnie, tato. Następna książka to będzie kryminał – obiecała.
– A więc masz problemy z książką? – zapytała Sonia, stawiając na stole talerz z cynamonowymi bułeczkami.
– To przez imię – odparła Ryan ponuro. – Nadałaś mi męskie imię. Nic dziwnego, że nie czuję się na tyle kobietą, by mieć kochanka. – Podeszła do kredensu i wyjęła filiżanki do kawy. – Gdybym pamiętała, jak się uprawia seks, mogłabym o nim pisać – ciągnęła w zamyśleniu, niosąc filiżanki do stołu.
– Przecież wiesz, dlaczego dałam ci na imię Ryan – odparła Sonia. – Twój dziadek leżał na łożu śmierci. Ledwo wystarczyło czasu, żeby go zapytać, a byliśmy pewni, że to będzie chłopiec. Zresztą możesz przecież używać drugiego imienia.
– Gladys?!
– Nic nie mogłam na to poradzić – broniła się matka. – Nie mogłam odmówić matce twojego ojca, skoro pierwsze imię zostało wybrane przez członka mojej rodziny.
– Nie zrzucaj na mnie odpowiedzialności – oświadczył ojciec, znów szeleszcząc stronicami gazety z kroniką sportową.
– Mogłaś wymyślić sobie jakiś pseudonim – rzuciła Sonia, stawiając na stole dzbanek z kawą.
– Zanim dorosłam na tyle, by to zrozumieć, spustoszenia były już nieodwracalne. – Ryan sięgnęła z westchnieniem po stojące przed nią słodkie bułeczki.
Matka nalała kawę do filiżanek i postawiła dzbanek na podstawce.
– Kochanie, jesteś znakomitą pisarką. Obejrzyj parę filmów z Melem Gibsonem, a resztę sobie dośpiewasz.
– Próbowałam. Nie działa.
Ryan napiła się kawy i postanowiła nie mówić matce, co jeszcze zrobiła, by wprowadzić się w odpowiedni nastrój. I co na jakieś pięć minut dało jej przedsmak tego, o co chodziło. I co sprawiło, że słodko przespała resztę nocy.
– A może... pani Seberg z naprzeciwka ma nieżonatego wnuka.
– Od pierwszej randki do łóżka daleka droga, mamo. A nieprzekraczalny termin upływa za dwa tygodnie.
– No to może filmy pornograficzne – mruknęła w zamyśleniu Sonia, siadając przy stole.
– Mamo! – Zaszokowana Ryan spojrzała na matkę, po czym wybuchnęła śmiechem. – Nie mogę uwierzyć, że namawiasz własną córkę, żeby sobie wypożyczała pornosy.
Ojciec wyjrzał zza gazety.
– Mnie nigdy do tego nie namawiała.
– Och, cicho bądź. Tobie pornosy nigdy nie były potrzebne. – Kompletnie niezmieszana Sonia upiła łyk kawy. – Po prostu próbuję ratować zagrożoną karierę Ryan, jeśli to rzeczywiście ja przyczyniłam się do jej zwichnięcia.
– Cóż, to powieść o miłości, a nie pornografia. Nie sądzę, żeby tego typu filmy mogły mi w czymkolwiek pomóc. – Ryan dopiła kawę i przechyliła się nad stołem, żeby sięgnąć po następną bułeczkę. – Tak czy owak, muszę już iść. Wpadłam tylko na chwilę, żeby obarczyć was winą za upadek mojej kariery.
– Zawsze z radością ci pomożemy – odparła matka, odprowadzając ją do kuchennych drzwi. – Nie martw się, kochanie, jesteś tak znakomitą pisarką, że jakoś sobie poradzisz. – Objęła mocno córkę. – I znajdziesz odpowiedniego faceta.
– A kiedy to ma nastąpić? – Ryan odsunęła się od matki i spojrzała na nią ponuro.
– Kiedy przestaniesz biegać i sprawiać wrażenie tak strasznie zaaferowanej, że każdy mężczyzna, który na ciebie spojrzy, dojdzie do wniosku, że spieszysz się na randkę.
– Mam już dość szukania. Lepiej o tym zapomnieć.
Sonia spojrzała jej prosto w oczy.
– Sama w to nie wierzysz, bo inaczej nie wzięłabyś się za pisanie romansów.
– Jeśli nie dotrzymam terminu, moje pisarstwo rozwieje się jak dym i do końca życia będę musiała uczyć, jak pisać przemówienia – stwierdziła Ryan płaczliwie.
– Uda ci się, kochanie, zobaczysz. Wszystko będzie dobrze.
Jakim cudem wszystko miałoby się dobrze skończyć, zastanawiała się Ryan następnego dnia w biurze. Od dziesięciu lat marzyła, żeby zostać zawodową pisarką. A teraz, kiedy ma to już niemal na wyciągnięcie ręki, może zaprzepaścić szansę.
Rozdzwonił się telefon i wyrwał ją z zamyślenia. Podniosła słuchawkę z rezygnacją.
– Cześć, Helene.
– Zrobili to wreszcie?
– Jeszcze nie, ale już się do tego zabieram.
– Nie ma problemu, mała. Znalazłam rozwiązanie.
Helene była w znakomitym humorze, niemal chichotała. To nie wróżyło nic dobrego.
– Żadnych randek w ciemno, Helene. Już o tym rozmawiałyśmy.
– To nie randka w ciemno, słoneczko. To dokładnie to, czego ci trzeba.
– A czego mianowicie mi trzeba? – zapytała Ryan, starannie wymawiając słowa.
– Nocy z facetem, który zna się na tym, co robi, i potrafi doprowadzić cię do szaleństwa.
Ryan ściągnęła brwi.
– Helene, chyba nie chcesz mnie wpakować w jakiś przelotny romans.
– Masz rację, chcę ci zaproponować coś o wiele lepszego – oświadczyła Helene zbyt zadowolona z siebie jak na gust Ryan. – Potrzebujesz inspiracji i ja ci ją zapewnię. Moja koleżanka zna pewną agencję, która podobno dostarcza takich facetów, że kobieta wzlatuje w obłoki. – Urwała na chwilę. – W zamian za pewne wynagrodzenie.
Ryan szczęka opadła.
– Chyba nie sugerujesz... – Głos się jej załamał. Co się z tymi ludźmi dzieje? Najpierw matka proponuje, żeby oglądała filmy pornograficzne, a potem Helene próbuje wrobić ją w... w... – Mówisz o żigolaku! – Jej głos wzniósł się do pisku.
– Nie o żigolaku, a o mężczyźnie do towarzystwa – sprostowała Helene. – O facecie z klasą.
Ryan zamknęła oczy i zaczęła rozcierać skronie, w których zaczął nagle pulsować ból.
– Przemyśl to – ciągnęła Helene. W tle dało się słyszeć pstryknięcie zapalniczki. – Taki facet skoncentruje się jedynie na sprawieniu ci przyjemności. Przez całą noc będziesz drżeć z rozkoszy. – Ryan słyszała, jak Helene zaciąga się papierosem. – Będziesz wszystko notować w pamięci, a rano siądziesz do komputera i spokojnie opiszesz wrażenia.
– Nie mam zamiaru nikomu płacić za seks – oświadczyła Ryan z urazą.
– Cóż, w tej chwili nie zanosi się na to, żebyś mogła zdobyć doświadczenie w jakikolwiek inny sposób, mała, a bez tego książka nie zostanie napisana – stwierdziła cierpko Helene.
Ryan szukała w myśli odpowiednich słów, nie wiedziała, od czego zacząć.
– Ty doskonale sobie radzisz sama, dlaczego ja nie mogę?
Głos Helene złagodniał.
– Ryan, ja jestem zasuszoną, starą babą. Miałam swój czas i dobrze go wykorzystałam. Po H.L., Panie świeć nad jego duszą, pozostało mi parę pięknych wspomnień. – Westchnęła lekko. – Ale ty... ty jesteś piękna, jesteś młoda. Ciesz się życiem póki czas. Choć trochę użyj życia.
– Idąc do łóżka z żigolakiem?
– Dlaczego nie? Pomyśl, jaką będziesz miała wspaniałą historię do opowiedzenia wnukom! – Zamilkła na chwilę. – Oczywiście, kiedy dorosną. A jeszcze lepiej pomyśl o nieprzekraczalnym terminie oddania książki. To musi być dobra książka, Ryan. – Głos Helene stwardniał nagle i nabrał mocy. – Dostałaś szansę, ale musisz przekonać Elaine z wydawnictwa, że jesteś świetna. W przeciwnym razie możesz się pożegnać z kolejnymi trzema książkami. Zostaniesz skazana na pisanie ckliwych romansideł, a tym nie zarobisz na życie. – Zamilkła na chwilę. – To, co robiłaś dotychczas, nic nie dało. Może spróbuj tego?
Ryan otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zamknęła je więc i zaczęła się zastanawiać. Nagle i niespodziewanie poczuła przypływ odwagi, wręcz zuchwałości. Dlaczego nie spróbować, myślała, pocierając palcem usta w nerwowym odruchu. Jak smakowałby pocałunek mężczyzny? Jakie to wrażenie czuć nagie ciało mężczyzny na sobie, w sobie, czuć jego pchnięcia, dotykać muskularnych pleców? Wiedzieć, jak to naprawdę jest...
– ...nie sądzisz? – dobiegł ją głos Helene.
– Co mówiłaś? – zapytała Ryan, potrząsając głową, żeby odpędzić wizję.
– Powiedziałam, że warto spróbować, nie sądzisz?
Co ona sądzi?
Sądzi, że to skandaliczne.
Sądzi, że to oburzające.
I nagle, w dziwnym przypływie szaleńczej brawury, doszła do wniosku, że to jest właśnie to, czego jej trzeba.
– Tak. – Słowo wymknęło jej się, zanim jeszcze postanowiła je wymówić.
– Tak? Tak?! Zrobisz to? Tak! Kiedy? Moim zdaniem, im szybciej, tym lepiej. – Teraz głos agentki był pełen energii, rzeczowy. Układanie planów, dopracowywanie szczegółów było jej namiętnością. – Masz jakieś plany na jutro? Mavis mówiła, że spotyka się ze swoim facetem w holu hotelu Copley Plaza. Widzisz? Klasa pod każdym względem.
– Muszę być niespełna rozumu, godząc się na to – jęknęła Ryan.
– Tylko nie waż mi się wycofywać – ostrzegła Helene. – To jest dokładnie to, czego ci trzeba. Musimy zarezerwować pokój. Zajmę się tym i dopilnuję, żeby klucz dostarczono ci do biura. Ty masz tylko wejść z nim po schodach i oddać się rozkoszy.
– Powinnam iść psychiatry.
– Potem – oświadczyła Helene lubieżnym tonem. – Teraz znajdziemy ci faceta, który pobawi się z tobą w doktora tak, że będziesz zachwycona.
– Panowie, robienie z wami interesów to prawdziwa przyjemność.
To jak odwieczny rytuał plemienny, myślał Cade Douglas, obchodząc dokoła stół konferencyjny i ściskając dłonie członków grupy, która właśnie wniosła do jego firmy kapitał zakładowy w wysokości siedmiu milionów dolarów. Nawet gdy wrócił pamięcią do początków swojej kariery w Shearson Lehman, pod koniec negocjacji zawsze dochodziło do uścisków rąk.
Siedem milionów, pomyślał triumfalnie. Teraz mieli poparcie, mieli popleczników, którzy doszli do przekonania, że eTrain.com to coś więcej niż dymek z papierosa, wierzyli w ich sukces dość mocno, by zainwestować fortunę w przekonaniu, że edukacja za pośrednictwem internetu może przynieść pieniądze.
Chciało mu się krzyczeć z radości, ale pozwolił sobie tylko na szeroki uśmiech do swego wspólnika, Patricka Wallace'a, kiedy wyszli razem na hotelowy korytarz.
Siedem milionów dolarów.
– Nadal sądzę, że korzystając z obecności tutaj, powinniśmy ich ściągnąć do naszego biura – mruknął Patrick. – Oni nie mają pojęcia o tym, co próbujemy robić.
– Patrick, panów prezesów technologia nic a nic nie obchodzi – cierpliwie powtórzył Cade. – Przyjechali do miasta na konferencję internetową. Nie mają czasu na godzinną podróż do Peabody. Chcą tylko zobaczyć biznesplan.
– Nadal sądzę...
– Patrick, dostaliśmy pieniądze, czy nie?
– Dostaliśmy pieniądze. – Szeroki uśmiech rozciągnął jego twarz tak, że nieomal trzasnęła w szwach. – Boże, po prostu weszliśmy do pokoju i przekonaliśmy pięciu facetów, żeby dali nam siedem milionów.
Cade nacisnął guzik, żeby ściągnąć windę. W żyłach czuł pulsujący żar. Przyjdzie taka chwila, kiedy poczuje ciężar odpowiedzialności, ale w tej chwili życie wydawało mu się piękne. W szampańskim humorze sięgnął po telefon komórkowy, żeby sprawdzić wiadomości. Po chwili wyrwało mu się zduszone przekleństwo.
W chwili gdy otwierały się drzwi windy, Patrick rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
– Tylko żadnych problemów, stary. Jestem w zbyt dobrym nastroju.
– Nie masz się czym martwić – powiedział pospiesznie Cade, wciskając guzik holu hotelowego. – Wiadomość od kochanej Alyssy. Najwyraźniej dotarła do niej wiadomość, że spotykamy się dzisiaj z inwestorami, i postanowiła mi przypomnieć, że nie dostała jeszcze akcji.
– Ach, Alyssa. Nasza kochana eksżona.
– Fakt. – Cade odetchnął głęboko i nagle oczy mu się zwęziły. – Nie chcę tego słyszeć, Patrick.
Patrick potrząsnął głową.
– Sądziłem, że chciałbyś wiedzieć.
– Daruj sobie, Patrick.
– Ona znów wychodzi za mąż – wyrzucił z siebie Patrick.
– I wszystkiego najlepszego. Nic mnie to nie obchodzi.
– Po prostu mnie to wkurza. Wypruwa z ciebie flaki i najspokojniej w świecie odchodzi, pachnąca jak różyczka.
– Wcale nie wypruła ze mnie flaków. Obaj wiemy, że praktycznie już od miesiąca miodowego nie było dobrze. Moje odejście z Shearson Lehman posłużyło jej tylko za pretekst do zakończenia małżeństwa. – Wzruszył ramionami. – Niezbyt mnie cieszy finansowy aspekt rozwodu, ale reszta nic mnie nie obchodzi.
– I dlatego całkowicie poświęciłeś się pracy? – Teraz głos Patricka brzmiał bardzo poważnie. – Nie oszukuj mnie. Jako twój wspólnik nie mam powodu do narzekań, ale martwię się jako twój przyjaciel. Gdzie się podział ten biegający ciągle na randki facet, którego dawniej znałem? Do licha, Cade, ty już nawet nie patrzysz na kobiety. Dlaczego nie zrobisz sobie krótkiej przerwy, żeby trochę pożyć?
Cade stracił dobry humor.
– Patrick, bywają takie dni, że po powrocie do domu mam poczucie, iż nawet gadające głowy z telewizora za dużo ode mnie wymagają. Nie mam ani czasu, ani energii, rozumiesz? – Drzwi windy rozsunęły się i obaj wyszli do jasno oświetlonego marmurowego holu. – A poza tym, chemia nie trwa wiecznie, tego nauczyła mnie Alyssa. Po prostu daj mi odsapnąć.
– Cade, od waszego rozwodu minęły już cztery lata. Nie mówię o żadnych poważnych związkach, zafunduj sobie podryw na jedną noc.
Cade prychnął.
– To zabrzmiało jak marzenia żonatego faceta, który chciałby żyć cudzym życiem.
– Jeżeli tak dalej pójdzie, stary, to oślepniesz i wyrosną ci włosy na dłoniach. A to odstręczy inwestorów.
– Patrick!
– A co powiesz na tę? – Wskazał głową mijającą ich wężowym ruchem blondynę w bieli i szeroko uśmiechnął się na widok odprowadzającego ją wzrokiem Cade’a. – No cóż, cieszę się, że twoje gonady jeszcze całkiem nie obumarły.
Zbyt przypomina zimną piękność Alyssy na jej debiutanckim balu w Beacon Hill, pomyślał Cade. Jeśli podejdziesz zbyt blisko, możesz zamarznąć na śmierć.
– Dla uczczenia sukcesu zapraszam cię na nocne hulanki do miasta. Dobrze ci to zrobi, Patrick. Zobaczymy, na jakie kłopoty z Amy jestem w stanie cię narazić.
Zatrzymali się w hotelowym holu, na wprost baru, i rozmawiali, przekrzykując szum usytuowanej w centrum sali fontanny.
– Bardzo chciałbym zostać na drinka, żeby to uczcić, ale muszę, niestety, wracać do domu. Amy ma dziś spotkanie w klubie książki. Ale ty się nie krępuj – powiedział Patrick, wskazując ruchem głowy kelnerkę, przechodzącą obok z tacą zastawioną drinkami.
Cade potrząsnął głową i zrobił ponurą minę.
– Oto co małżeństwo robi z człowiekiem.
Patrick uśmiechnął się i poklepał go po plecach.
– To, że ja się zmywam, nie oznacza, że masz iść w moje ślady. Zostań tu przez chwilę. Zamów sobie drinka. Kto wie, może za chwilę pojawi się jakaś oszałamiająca kobieta, której wpadniesz w oko? – Pochylił się bliżej do przyjaciela. – A gdyby tak się stało, to zrób mi przyjemność, stary. Nie zastanawiaj się, nie pytaj o powody. Daj się porwać, powiedz: niech się dzieje, co chce.
Cade pytająco uniósł brew.
– A cóż to za rada?
– Uznaj to za słowa mądrości ofiarowane ci przez faceta, który to i owo wie. – Patrick wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Muszę iść. Do zobaczenia jutro.
Cade pomachał mu ręką na pożegnanie i spojrzał na przechodzącą obok kelnerkę. Może naprawdę powinien wziąć sobie drinka. Chyba zasłużył na to po ogromnej pracy, jaką wykonał.
Kiedy Ryan, chwiejąc się nieco na wysokich obcasach, weszła do hotelu Copley Plaza i ruszyła w stronę usytuowanego w holu baru, serce waliło jej jak młotem. Śliski jedwab opływał jej ciało i przy każdym kroku ocierał się o uda. Chciała dziś dobrze wyglądać, ale wyrzucenie dwustu pięćdziesięciu dolarów na maleńką, sięgającą do pół uda sukienkę było jednak przesadą, zważywszy, że w ciągu najbliższej pół godziny ten ciuszek zostanie z niej zdjęty. Musiała do cna zwariować! Tylko obawa przed spojrzeniem na pusty ekran komputera powstrzymała ją od zawrócenia na pięcie i ucieczki do samochodu.
Rozejrzała się po zatłoczonym holu. Na jednym ze skupisk głębokich, miękkich kanap rozsiadła się hałaśliwa grupa biznesmenów, rechoczących z własnych dowcipów. Na widok ich pomiętych garniturów i zmierzwionych włosów Ryan domyśliła się, że już od pewnego czasu raczą się martini. Siedząca na pobliskiej kanapce starsza, odznaczająca się nieco już niemodną elegancją kobieta rzuciła na nich pełne dezaprobaty spojrzenie i pochyliła się, by szepnąć coś do ucha towarzyszącej jej młodej dziewczynie. Ulokowany w pobliżu baru pianista znęcał się nad starą melodią Harry'ego Nilssona. To powinno być karalne, pomyślała Ryan. I wtedy spostrzegła siedzącego samotnie mężczyznę. Przy jego łokciu stała pusta szklaneczka. Skinął na nią uniesioną dłonią.
Kolana się pod nią ugięły.
Przyjaciółka Helene nie przesadziła. Określenie „uderzająco przystojny” było zdecydowanie za słabe. Gęste, ciemne, sięgające kołnierzyka włosy opadały mu na czoło. Twarz o zdecydowanych rysach, koloru oczu nie dostrzegła, bo ocieniały je szerokie, ciemne brwi. A usta... W mgnieniu oka Ryan wyobraziła sobie, jak leży naga, na plecach, i śledzi ich wędrówkę po swym ciele. I to się stanie, wszystko, czego pragnęła, wszystko, o czym śniła. Boże! Odetchnęła głęboko, bo płuca gwałtownie dopominały się tlenu.
Dobrze. To, co ma się wydarzyć, to jedynie przypadkowe, czysto fizyczne zbliżenie o charakterze edukacyjnym... o Boże!... ona musi tylko podejść, przedstawić się, wejść po schodach i... o Boże! ... i on...
O Boże!
Ryan stanęła przy kanapce. Błękitne. Jego oczy zawierały błękit Atlantyku u schyłku pogodnego dnia. Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, poczuła, że jej policzki płoną. Przypadkowe, czysto fizyczne zbliżenie w celach edukacyjnych.
O Boże!
Uniósł brew.
– Cześć, jestem Ryan. – Podała mu rękę.
Zawahał się przez chwilę, potem ujął jej dłoń i podniósł ją do ust.
– I jesteś śliczna.
Ryan osłupiała. Dotyk jego warg wyzwolił falę ciepła, jakiś impuls elektryczny, który w mgnieniu oka obudził do życia wszystkie zakończenia nerwowe w jej ciele. Opadła na kanapkę, bo ugięły się pod nią kolana.
Cade obserwował dziewczynę z osłupieniem. Owszem, musiał przyznać, że od lat nie siedział w barze – od sześciu czy siedmiu lat, jeśli chodzi o ścisłość – ale był pewien, że olśniewające kobiety nie wpadają mężczyźnie w objęcia tylko dlatego, że siedzi on samotnie w barze. No, chyba że ten mężczyzna to Russell Crowe. Kelnerka, której przed chwilą dał ręką znak, przyniosła mu kolejną szklaneczkę szkockiej. Podał jej banknot i spojrzał na Ryan.
– Napijesz się czegoś?
Nie chcę niczego z baru, przemknęło jej przez myśl, chcę tylko ciebie. Cade i kelnerka patrzyli na nią z oczekiwaniem. Policzki ją paliły. Elegancja! Jakie są eleganckie, wyrafinowane drinki?
– Martini – rzuciła pospiesznie. – Poproszę o martini.
– Jakie martini mam podać?
Wspaniale! Co odpowiedziałby koneser martini?
– Wytrawne, proszę. – Ryan odetchnęła z ulgą, kiedy kelnerka kiwnęła głową i odeszła. Odrzuciła włosy do tyłu i zwróciła się ku siedzącemu u jej boku mężczyźnie.
Naprawdę jest na co popatrzeć, pomyślał Cade, przyglądając się dziewczynie, z której wydatnych kości policzkowych powoli znikał rumieniec. Wysoka i śliczna, w wąskiej, połyskliwej, niebieskiej sukience, która podjechała do góry, odsłaniając nogi tak długie, jakich żadna kobieta po prostu nie miała prawa mieć. Lśniące ciemne włosy opadały jej na plecy. Wilgotne, ciemnoczerwone usta obudziły w jego mózgu zmysłowe skojarzenia. Upił łyk szkockiej.
– Jak się czujesz w ten piękny, środowy wieczór?
Zdenerwowana. Oszołomiona. Rozgorączkowana.
– Świetnie. A ty?
– Dobrze.
– Słyszałam, że i ty sam jesteś dobry.
Oczy Ryan rozszerzyły się gwałtownie, zakryła ręką usta. Powiedziała to głośno! To przez dźwięk jego głosu, który wibrował w jej komórkach nerwowych. Zmusiła się do śmiechu, który nawet w jej własnych uszach zabrzmiał fałszywie i dziwnie piskliwie. Rany, Ryan, nie możesz wymyślić nic bardziej błyskotliwego? Z drugiej jednak strony, pomyślała, to przecież bez znaczenia, czy uda jej się znaleźć mądrzejszą ripostę, czy nie.
Przecież i tak będzie go miała.
Znów się roześmiała, tym razem naprawdę.
Cade uniósł brew.
– Co cię tak bawi?
Ryan chrząknęła.
– Przepraszam, jestem dziś po prostu w znakomitym nastroju. Z reguły nie wychodzę nigdzie wieczorami w środku tygodnia, więc mam wrażenie, że zrobiłam sobie wakacje.
– A z jakiej okazji?
– Szansa spotkania kogoś takiego jak ty wydaje mi się wystarczającą okazją.
Z aprobatą przyjrzał się jej nogom.
– Powiedziałbym, że cała przyjemność po mojej stronie. – Zapomniał już, jak to jest, kiedy siedzi się w barze i flirtuje z seksowną dziewczyną. Patrick miał rację, powinien częściej wychodzić z domu.
– A ty często wychodzisz wieczorami w dni powszednie?
Cade wzruszył ramionami i położył łokieć na oparciu kanapy.
– Czasami jakaś specjalna robótka sprawia, że warto. Dzisiaj zdecydowanie było warto, szczególnie od chwili gdy usiadła przy mnie oszałamiająca kobieta. – Spojrzał na Ryan ponad krawędzią szklaneczki. – Jesteś oszałamiająca, chyba wiesz.
Z przyjemnością obserwował rozlewający się po jej twarzy rumieniec. Była słodka – pełna życia, nieświadoma własnej urody, bez śladu sztuczności i wyrafinowania, które znamionowały tak wiele ze znanych mu kobiet. W jej uśmiechu było coś niezwykle pociągającego, coś, co sprawiało, że chciał podtrzymać rozmowę.
– Pewien mój kumpel właśnie wygłosił pod moim adresem wykład o potrzebie częstszego wychodzenia z domu.
– Nadmiar pracy i brak rozrywki sprawiają, że życie staje się nudne, jak sądzę. Lubisz swoją pracę?
Zastanowił się, zanim odpowiedział.
– Tak, lubię. Niesie ze sobą takie wyzwania, że jeśli człowiekowi uda się im sprostać, to ma chwilami poczucie, iż jest w stanie dokonać wszystkiego.
Pojawiła się kelnerka i Ryan sięgnęła po drinka. To będzie interesujące, pomyślała, jako że w życiu nie piłam martini. Ale zawsze wydawało mi się takie eleganckie i wyrafinowane – ciemnozielona oliwka, zanurzona w lodowatym, przejrzystym płynie. Czy to może być niedobre?
– Za wieczory w dni powszednie – wzniosła toast i stuknęła kieliszkiem o jego szklaneczkę.
Upiła łyk, lodowaty, czysty płyn rozlał się po jej języku. Potem ogarnął ją płomień, zaczęła kaszleć, żeby ugasić ogień.
– W porządku?
Ryan kiwnęła głową z oczyma pełnymi łez i przestała udawać kobietę wyrafinowaną.
– To moje pierwsze martini. – Znów się rozkaszlała. – Zawsze uważałam, że martini wygląda wspaniale, ale nigdy się nie odważyłam spróbować.
– I jaki werdykt?
Uśmiechnęła się smutno.
– Działa ożywczo.
Cade powiódł kciukiem wzdłuż jej policzka.
– Jak ty.
Jego dotyk wywołał dreszcz. Potem poczuła pierwszy zawrót głowy po alkoholu. Nie umiała powiedzieć, czy fala gorąca została wywołana przez drinka, czy też przez jego spojrzenia. Puls galopował, starała się zebrać rozproszone myśli. Powiedz coś mądrego, Ryan! Powiedz cokolwiek!
– Uczą was tego, chłopcy na kursach, czy macie jakieś podręczniki?
Cade zamrugał oczami.
– O czym mówisz?
– Mówisz tak pięknie, jakbyś zszedł tu wprost z ekranu.
Upiła kolejny, ostrożny łyk, który, ku jej zadowoleniu, tym razem bez trudu dał się przełknąć.
– Czy to uprzejmy sposób powiedzenia: przestań wstawiać głodne kawałki?
Ryan uśmiechnęła się.
– Nie, to miłe. Podoba mi się. Faceci rzadko mówią mi takie rzeczy.
Była oczarowana, choć cały czas powtarzała sobie, że to przecież należy do jego zawodowych obowiązków.
– Najwyraźniej obracasz się wśród nieodpowiednich facetów. Gwarantuję, że każdy z obecnych w tej sali byłby wniebowzięty, gdybyś do niego podeszła i zaczęła z nim rozmawiać. – Oczy mu zabłysły. – No, chyba że siedziałby w towarzystwie żony, oczywiście.
– Och, proszę.
– Nie wierzysz? – Rozejrzał się po sali. – W tym barze siedzi piętnastu czy dwudziestu facetów. – Możemy zrobić próbę. – Faceci wybuchnęli ochrypłym śmiechem. – Właściwie możemy sobie tę próbę darować. Jedyna chwili, w której ci goście zamilkli, to był moment, kiedy stanęłaś w drzwiach. Ciotka Cordelia i jej podopieczna, siedzące na sąsiedniej kanapce, były ci głęboko wdzięczne.
Ryan pochwyciła spojrzenie, jakim starsza kobieta obrzuciła grupę mężczyzn.
– Kiedy tu weszłam, zauważyłam, że nie robi wrażenia zbyt zadowolonej. Dlaczego, twoim zdaniem, nadal tu siedzi, zamiast po prostu wyjść?
Cade wzruszył ramionami.
– Bostońska dama z wyższych sfer. Była tu pierwsza, więc nie pozwoli się wypłoszyć gromadzie dzikusów.
Uśmiech znowu rozjaśnił twarz Ryan.
– Wydajesz się dobrze znać ten typ.
– Przez kilka lat byłem żonaty z taką damą z elity. Nauczyłem się wyczuwać ten typ z odległości pięćdziesięciu kroków.
– Gdzie jest teraz ta dama z elity?
Cade upił łyk szkockiej.
– Powtórnie wychodzi za mąż, jak się właśnie dowiedziałem. Mam nadzieję, że tym razem już na zawsze.
Ryan uniosła brwi.
– Nie robisz wrażenia rozgoryczonego z tego powodu. Większość osób po rozwodzie jest przepełniona wrogością.
Cade wzruszył ramionami i zapuścił wzrok w głębokie wycięcie w niebieskim jedwabiu, odsłaniające rowek pomiędzy piersiami dziewczyny, po czym przeniósł spojrzenie na jej oczy.
– Nie mam ku temu powodów. Po prostu nie pasowaliśmy do siebie. Rozwiązanie małżeństwa było dla nas obojga najlepszym wyjściem.
– Ona też była tego zdania?
– Mniej więcej. Myślę, że jej rodzina poczuła ulgę. Żyją z ogromnej fortuny zbitej sto pięćdziesiąt lat temu na budowie statków. Ktoś, kto jak ja utrzymuje się z własnej pracy, jest dla nich żenującym towarzystwem.
Ryan spojrzała w jego rozbawione oczy i uśmiechnęła się na myśl o bezwstydnym żigolaku, który wszedł do szacownej bostońskiej rodziny, szczycącej się starą fortuną. Musieli być zaszokowani.
– Założę się, że się z nimi nie zgadzasz.
W zamyśleniu pochylił głowę.
– Nie całkiem. Mam do czynienia z ludźmi o określonych potrzebach, które muszę poznać i w pełni zaspokoić. Stają się dla mnie bardzo ważni i nie szkoda mi dla nich zachodu.
– Więc twoi klienci są w pełni usatysfakcjonowani? – Ryan wzięła kolejny łyk martini, oczy jej pociemniały, zlizała z warg kropelkę wódki.
Cade, który obserwował dziewczynę, na chwilę stracił wątek.
– Staram się. Uważam, że pełne zadowolenie klienta to cel godzien zachodu. – Wsunął palec w węzeł krawata, rozluźnił go i rozpiął górny guzik koszuli.
Ryan wyobraziła sobie nagle, jak zdejmuje mu krawat, a potem powoli, jeden po drugim, rozpina guziki koszuli leżącego w łóżku Cade'a. Niespokojnie poruszyła się na kanapie.
Bar powoli zaczął się wypełniać klientami. Pianista zauważył zmianę atmosfery na sali i przerzucił się z fatalnie wykonywanego Harry'ego Nilssona na równie fatalnie wykonywanego Billy'ego Joela. Ryan skrzywiła się na dźwięk pierwszych taktów „It's still rock and roll to me”.
– To okropne. Nie sądziłam, że może być coś gorszego niż poprzedni utwór.
– Myślę, że rodzaj materiału muzycznego jest dla niego bez znaczenia. Zanim przyszłaś, znęcał się nad „Love is a drug”.
– Szkoda, że tego nie słyszałam – mruknęła Ryan nieszczerze.
Cade uśmiechnął się szeroko.
– Nie masz ochoty na konwencjonalną rozmowę, prawda?
– Lubię, kiedy mówisz miłe słówka. Daruj sobie tylko wytarte frazesy. Już mnie zawojowałeś. – Napiła się znów martini, po jej ciele rozeszła się fala ciepła.
– Zastanówmy się. Mogę ci powiedzieć, że siedziałem tu, wpatrywałem się w twoje oczy, które mają niespotykany odcień zieleni, i nagle doszedłem do wniosku, że idealnie pasują do oliwki w twoim kieliszku. To moje własne określenie, nie wytarty frazes.
Ryan skrzywiła się.
– Chyba wolałabym coś innego.
Roześmiała się, a Cade poczuł jakiś ucisk w podbrzuszu. To coś nowego, pomyślał. Za plecami Ryan dostrzegł blondynkę, na którą wcześniej zwrócił uwagę. Na tle jego wyrazistej, pełnej życia towarzyszki, wydawała się jeszcze bardziej lodowata i bezbarwna niż przedtem.
Znów pociągnął łyk whisky i zapragnął jeszcze raz usłyszeć miękki, gardłowy śmiech Ryan.
– Co robisz, kiedy nie wysiadujesz w hotelowych holach z dziwacznymi mężczyznami?
– Snuję opowieści – odparła lekko.
– Naprawdę? Opowiedz mi jakąś historię.
Kiedy Ryan była mała, wyjeżdżała z rodziną w lecie nad jezioro w stanie Maine. Na początku czerwca woda była jeszcze bardzo zimna. Istniały dwa sposoby, żeby do niej wejść. Można było stanąć na brzegu i wchodzić do jeziora pomalutku, żeby oswoić się z temperaturą, aż wreszcie człowiek był tak zesztywniały z zimna, że woda nie robiła już wrażenia lodowatej. Albo można było wziąć rozpęd na pomoście i wskoczyć, żeby odwalić szok termiczny za jednym zamachem. Raz kozie śmierć.
Ryan zawsze wskakiwała.
Głęboko nabrała powietrza i spojrzała mu w oczy.
– Chodźmy na górę, to ci opowiem.
Cade zamrugał oczami i nagle wróciły do niego słowa Patricka: Może za chwilę pojawi się tu olśniewająca kobieta, której wpadniesz w oko. A jeśli tak się stanie, zrób mi przyjemność, chłopie. Nie zastanawiaj się, nie pytaj o przyczyny. Daj się porwać, powiedz: niech się dzieje, co chce.
Może Patrick miał rację.
– Co tylko rozkażesz, kochanie. – Wstał, wyciągnął rękę i podniósł ją z kanapy. – Jestem cały twój.