- W empik go
Sekretny kurort - ebook
Sekretny kurort - ebook
Enzo prowadzi we Włoszech ekskluzywny kurort, jego życie wydaje się spokojne i ułożone. Do czasu! Kaja wyjeżdża na wakacje z przyjaciółką, zmęczona pracą w Polsce zastanawia się nad nowym początkiem. Wszystko wskazuje na to, że namiętny romans, który wybucha między tą dwójką skończy się jak jedna z wielu miłosnych przygód. Okazuje się jednak, że uczucie przetrwa o wiele dłużej, tylko co zrobi Kaja, gdy Enzo pozna jej sekret? I czy mafia pokrzyżuje ich wspólne plany?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9989-0 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Mamy go, szefie! – odparł dumnie mężczyzna w garniturze. Siedzieliśmy w aucie i żaden z tych trzech gości, z którymi przyszło mi jechać na policję, nie wyglądał jak funkcjonariusz. Widziałem we wstecznym lusterku, że facet patrzył na mnie i uśmiechał się pod nosem. Miał obłęd w oczach. Próbowałem zachować spokój, ale wcale to nie było takie proste, tym bardziej że nie wiedziałem, w jakim celu zostałem zatrzymany.
– Jak się masz, Enzo?
– Nie będę z wami rozmawiał bez adwokata.
– Myślę, że będziesz – mruknął gość siedzący obok kierowcy i odwrócił się w moją stronę. Wyglądał na bandziora. Przypakowany, z kwadratową gębą i oczami jak u kota. – Jak nie będziesz z nami współpracować, to zaczniemy z tobą inaczej rozmawiać.
– Czego ode mnie chcecie? – Nie wytrzymałem. Ta niepewność mnie dobijała, to musiała być jakaś pomyłka.
– Wszystko w swoim czasie… – Tego mogłem się spodziewać. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, co sprawiło, że poczułem jeszcze większy niepokój.
– Czemu nie jedziemy w stronę komisariatu? – syknąłem, zwracając uwagę, że nie kierowaliśmy się w stronę Florencji, tylko odbiliśmy na lewo do kompletnie innych okolic.
– Jak już powiedzieli moi koledzy, wszystko w swoim czasie – mruknął gość z mojej prawej strony i uśmiechnął się, błyskając złotym zębem. Miał wyłupiaste oczy. Wszyscy byli mocno zbudowani, przypominali posturą Arnolda Schwarzeneggera. Przy nich byłem maleństwem. Moja pozycja prezentowała się dość słabo.
Wjechaliśmy w las. Auto poruszało się z zawrotną szybkością. Żaden z nich się nie przejmował, że coś się może z nim wydarzyć. Nie jechali na sygnale. Czułem w kościach, że to może się źle skończyć. W głowie analizowałem, czy przez przypadek nie wszedłem w jakieś cholerne interesy z kimś, kto mógłby mi zaszkodzić? Ale nie. Nikt nie wiedział, poza stałymi bywalcami, że w kurorcie czasem odbywały się orgie za zgodą wszystkich uczestników. Nie mogli się do tego przyjebać. Kurwa. Gdybym mógł zadzwonić, zatelefonowałbym do Lorenza albo swojego prawnika i do Kai! Kurwa, to z nią teraz powinienem siedzieć i sączyć piwo, a przede wszystkim kochać się do upadłego i przekonywać, żeby została, dając nam szansę. Tymczasem jechałem w nieznane z trzema osiłkami i zastanawiałem się, o co im chodzi. Było ciemno, ponuro i nieprzyjemnie.
Po jakiś dwóch godzinach auto stanęło na cholernym zadupiu, jebanym pustkowiu, gdzie rosło tylko mnóstwo drzew i oprócz nas czterech nie było żywej duszy. Tu chyba nie zaglądało nawet żadne zwierzę. Przełknąłem ślinę ze zdenerwowania. Spojrzałem na drzwi. Zamknięte. Gdybym je zdążył otworzyć, wyskoczyłbym i może jakimś cudem udałoby mi się uciec.
Z samochodu wysiadł pierwszy z osiłków. Myślałem, że idzie się odlać, ale siedzący obok mnie gość szarpnął mną:
– Wychodź! – krzyknął.
W tym momencie w moje ciało wstąpiło nieludzkie wkurwienie. Nie miałem pojęcia, czego ode mnie chcieli ci goście, w jakim celu mnie wywlekli z kurortu do jakiegoś umarłego miejsca. Napiąłem wszystkie mięśnie, zupełnie nie reagując na słowa oblecha, który siedział obok. Znowu poczułem mocne szarpnięcie, a potem jego jeszcze głośniejszy krzyk. Spojrzałem w jego kierunku gniewnym wzrokiem, po czym sam do niego warknąłem:
– Nigdzie nie pójdę, dopóki nie dowiem się, o co chodzi. Nie jesteście z policji, a to wszystko już przestało być zabawne! – Na moje słowa potężny mężczyzna tylko się zaśmiał, lecz na jego ustach pozostał grymas niezadowolenia.
– Nie marudź! Wychodź! – Chwycił mnie za ramię, próbując wypchnąć, ale nie dawałem się. Ten z przodu musiał się wkurwić, bo w pośpiechu wysiadł, obszedł samochód, otworzył drzwi i dosłownie mnie z niego wyciągnął. Szarpnął mną jak kukłą i uderzyłem plecami o zimną stal, aż jęknąłem. Kutas.
– Gdzie my, do cholery, jesteśmy?! – dopytywałem.
Nie wiedziałem nic oprócz gęstego poszycia leśnego. Gość, który mnie wyciągnął z auta, teraz uderzył mnie w twarz. Głowa aż mi odskoczyła i na chwilę mnie zamroczyło, jednak szybko się mu zrewanżowałem. Nie myśląc o jakichkolwiek konsekwencjach, zacisnąłem dłonie w pięści, po czym uderzyłem go prosto pod żebra. To jednak nie zrobiło na nim większego wrażenia. W odwecie ponownie oberwałem. Tym razem prosto w kręgosłup. Na chwilę zabrakło mi powietrza w płucach. Osunąłem się na ziemię, czując potworny ból.
– Ja pierdolę, Marco, nie baw się z nim, do cholery! – usłyszałem głos drugiego z nich, a po chwili we włosach poczułem jego silną, masywną łapę. Pociągnął mnie mocno, na co aż przymknąłem oczy.
Usłyszałem kroki. Nagle w okolicach brzucha poczułem przeszywający ból, a w ustach metaliczny posmak krwi. Ten kutas zajebał mi kopa.
Ja pierdolę, co się dzieje, gdzie ja jestem? – pytałem w duchu. – Kim są ci popaprańcy? Kim, do jasnej cholery?!
– Dobra. Dość zabawy. Bierzcie go i idziemy – usłyszałem.
Dwóch gości uniosło mnie, jakbym był jakimś małym nic nieznaczącym robaczkiem. Trzymali mnie po obu stronach pod pachami. Trzeci, który chyba prowadził całą akcję, wyłączył światła od auta, a potem silnik. Zapadła totalna ciemność. Nie miałem siły iść. Podtrzymywany pod pachami, powłóczyłem jedynie nogami.
Szliśmy wąską ścieżką przez las, mijając po drodze jakieś niewielkie jezioro. Zdążyłem w tym czasie złapać oddech i przestać pluć krwią. Nogi także wróciły do sił.
– Już z nim lepiej. Możemy go puścić?
– Tak. Przypnijcie go tylko do siebie, żeby nie zwiał.
– Jasne.
Po chwili stałem już o własnych nogach, przypięty kajdankami do nadgarstka jednego z mężczyzn. Już wiedziałem, że jestem w dupie. Wspinaliśmy się pod jakąś niewielką górkę i po jakimś czasie moim oczom ukazał się drewniany dom, w którego oknach świeciło się światło. Przełknąłem ślinę. Ten z przodu odwrócił się i mruknął.
– Dochodzimy do celu, sprzedawczyku.
– Nie wiem, kim jesteście ani czego chcecie, ale na pewno do policji wam daleko.
Ten po prawej, z wyłupiastymi oczyma i zębem ze złota, się zaśmiał.
– Bez urazy, ale to tylko interesy.
– Nic złego nie zrobiłem!
– Każdy tak mówi. Gdyby nie wy, nie mielibyśmy roboty.
Wzruszył ramionami.
– Czego chcecie? – zapytałem ponownie, mając nadzieję, że tym razem usłyszę jakieś wyjaśnienie.
Ten z przodu odwrócił się i dźgnął mnie w brzuch spluwą. Kiedy się zorientowałem, że ma broń, wytrzeszczyłem oczy, przełykając z trudem ślinę. Brzydziłem się brudnymi interesami.
– Jeszcze raz odezwiesz się nieproszony, a odstrzelę ci łeb. Nie żartuję – syknął. – Rozumiesz?
W odpowiedzi kiwnąłem jedynie głową. Próbowałem zapamiętać ich twarze, w razie gdybym mógł kiedyś przeciwko nim zeznawać.
– Marco, nie strasz nam kurczaczka, bo jeszcze nic nie powie! – zarechotał jeden z nich.
Poczułem dreszcze na plecach. Postanowiłem się już nie odzywać. Tylko kodować. Nie wiedziałem, gdzie się znajduję, z kim jestem ani czego ode mnie chcą, nie wziąłem ze sobą nawet jebanego telefonu komórkowego, żeby móc do kogokolwiek zadzwonić w razie samobójczej ucieczki, bo naprawdę zaczynałem brać taką ewentualność pod uwagę.
Obiekt znajdował się dalej, niż przypuszczałem. Musieliśmy wchodzić pod dwie górki, aż w końcu znaleźliśmy się przy posesji. Weszliśmy po schodach do środka.
– Rusz się! – ponaglał mnie Marco, czy jak mu tam było.
Skierowali mnie do pomieszczenia przypominającego ogromny luksusowy salon. Na środku stało krzesło, a na białym puchatym dywanie rozłożono przezroczystą folię.
– To tak na wszelki wypadek, jakby krew zaczęła tryskać po mieszkaniu. Żeby nie zostało za wiele śladów – mrugnął do mnie szef akcji.
Wypuściłem powietrze. Ktoś mnie pchnął, raz, drugi, trzeci. Posadzili mnie na krzesło, odpięli kajdanki z prawej ręki, ale gdy tylko poczułem luz i cofnąłem rękę w swoją stronę, bydlak chwycił za nią znowu.
– Nie tak szybko, kurczaczku.
Przypiął mi ręce do krzesła, na którym siedziałem. Chwilę później w identyczny sposób związał mi nogi, nie dając szansy na jakikolwiek ruch. Byłem przygwożdżony do jebanego drewnianego krzesełka. Wściekły zacząłem krzyczeć. Poniekąd z bezradności, nerwów, lecz przede wszystkim ze strachu, jaki mnie w tamtym momencie ogarnął. Krzyk nie zrobił wrażenia na moich oprawcach, a jedynie wywołał u nich gromki śmiech.
Zakleili mi usta taśmą. Dwóch z nich wyszło z pomieszczenia i zaczęli coś do siebie gadać, Trzeci siedział na krześle naprzeciw i patrzył na mnie z niewyobrażalnym obłędem w oczach. Wyjął z marynarki jakąś plastikową torebeczkę, założył rękawiczki, ze środka wyciągnął przedmiot. Mój telefon komórkowy. Pomachał nim przede mną zadowolony. Przełknąłem zdenerwowany ślinę.
– Ciekawe, jaki masz pin? – mruknął.
– Data urodzin? Nie. Data imienin? Nie. Ej, jaki on ma pin?
– Czekaj, przyjdę z laptopem – krzyknął jeden, cały ten jebany szef akcji. Podłączył mój telefon do komputera i już po chwili zobaczyli na nim nagrania z kamer w kurorcie. Kaję z Lilką uprawiające seks pod prysznicem, pieszczącą się na łóżku Kaję, a potem Kaję ze mną. Widać było, że jemy sobie z dziubków. Jaki ze mnie idiota. Mogłem to wszystko skasować, ale chciałem mieć po niej pamiątkę, no oprócz tego nagrania z Lilką. Nie wiem, po co to trzymałem. Wypuściłem powietrze z płuc.
– No. No. No. Nasz kogucik zakochany. Wyszukaj ją, Filippo – zwrócił się do swojego człowieka. Słysząc jego słowa, cały się spiąłem, a na czole poczułem kropelki potu.
Nie zrobi tego, nie zrobi! Kurwa! Numer do Kai miałem w telefonie, więc namierzenie jej nie stanowiło dla nich najmniejszego problemu. Nadal jednak nie miałem bladego pojęcia, po co im do niej numer. Pojęcia również nie miałem, w jakim celu się tu znalazłem i czego te zakazane gęby ode mnie chcą.
– Przyda nam się to – mruknął szef ekipy, kiedy nagle rozbrzmiała jego komórka. Mężczyzna wyszedł w pośpiechu, jednak już po chwili wrócił. Omiótł swoich towarzyszy wrogim spojrzeniem, by na końcu wzrok zatrzymać na mnie. – Mała zmiana planów. Szef pojawi się jutro o dwunastej. Musimy czekać.
Zacząłem się szamotać. To był jakiś, kurwa, żart. I niby tak miałem spędzić noc? Jak przykuty więzień?
– Czego się panoszysz? – mruknął jeden. – Chcesz coś? – zapytał.
Przytaknąłem.
– Filippo, odklej mu taśmę.
Podszedł i zrobił to jednym stanowczym ruchem, aż poczułem pieczenie i kurewski ból.
– Ja pierdolę, kim wy jesteście?! – zapytałem na wdechu.
– Odkleiłem ci z gęby taśmę tylko po to, żeby znowu słuchać tego pierdolenia? – Filippo już zamierzał zakleić mi usta z powrotem, kiedy się odezwałem.
– Chcę się odlać – oznajmiłem. Uśmiech na jego gębie się poszerzył.
– To lej – powiedział znudzony – Po to masz folię.
– Bez jaj! – obruszyłem się. – Nic na mnie nie macie.
– Yhm. Jasne. Marco, rozkuj go i skocz z nim do klopa. Tylko go pilnuj, żeby nasza perełka nie spierdoliła. Przykuj go do siebie na ten czas.
Marco zrobił tak, jak tamten mu kazał. Zero alternatywy. Nawet w klopie prywatności ani na chwilę. Musiałem pomyśleć. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Nie mogłem się skupić, kiedy obok stał obcy facet, a do tego patrzył, jak leję.
– Pospiesz się! – warknął na mnie.
Gdy się już w końcu odlałem, wróciliśmy do salonu. Myślałem, że znowu zostanę przykuty do krzesła, ale ich „szef” miał dla mnie nieco inną alternatywę na tę noc.
– Zaprowadź go do gościnnego. – Uśmiechnął się przy tych słowach. – Niech chłopina się wyśpi, bo jutro czeka go ciężki dzień.
Zostałem pchnięty w stronę drzwi, następnie schodami w dół. Poczułem chłód i zapach wilgoci. Marco otworzył drzwi, a Filippo uwolnił mnie z kajdanek. Wepchnęli mnie do pokoju, gdzie mieściła się prycza i cuchnący kibel, po którym chodziły karaluchy. Zachciało mi się rzygać.
– Przyjemnej nocy! – odparł Filippo z wyłupiastymi oczyma.
Zapadła ciemność. Po chwili zapalili mi ledwo świecącą lampkę. Nie słyszałem ich kroków. Chyba wnętrze było dobrze wygłuszone. Podszedłem do kibla, a na widok chodzących po nich karaluchów aż się wzdrygnąłem. Nie wiem, jak długo wpatrywałem się w robale, kiedy w ciele poczułem potworną złość. Adrenalina zaczęła rozsadzać mi żyły. Zacisnąłem dłonie w pięści, z gardła wydobył się głuchy ryk. Zaraz potem zacząłem butem zgniatać całe robactwo. To wszystko wydawało się głupie, jednak tylko w ten sposób mogłem dać upust negatywnym emocjom, przechodzącym jak tornado przez moje ciało. Nie mając już siły, usiadłem na pryczy. Zacząłem się modlić, by przeżyć tę pieprzoną noc i nie zjeść robaka, który mógłby się wydostać z kibla. Byłem wykończony, wkurwiony, zirytowany, spanikowany i roztrzęsiony. Cały, kurwa, wachlarz emocji. Długo myślałem o tym, co mogło się wydarzyć, że tu trafiłem, jednak w głowie miałam kompletną pustkę. Powieki same mi opadły, a pod nimi rysował mi się obraz mojej Kai. Kobiety, dla której dałbym się pokroić.
– Enzo, kochanie – wychrypiała. – Nie bój się, wszystko się poukłada… – Pogładziła mnie po policzku, delikatnie całując usta. – Nie opuszczę cię – mruknęła i podgryzła lekko moje ramię. Uśmiechnąłem się.
Nagle poczułem, jak siada na mnie i oplata udami moje biodra. Poruszała się na moim sprzęcie w górę i w dół. Poczułem przyjemne pragnienie.
– Mmm! Już jesteś gotowy? – zachichotała. Matko, jak ja uwielbiałem jej śmiech, ciepły, bezinteresowny, lekki, który dawał ukojenie i jednocześnie pobudzał. Przesunęła dłońmi po mojej klatce piersiowej. Chwyciła za sutki i lekko je skręciła, a potem opadła ustami prosto na moje wargi.
– Enzo. Kochanie, nie daj się sprowokować – usłyszałam w jej głosie zdenerwowanie, aż poczułem ciarki. Przed chwilą błądziłem dłońmi po jej tali i trzymałem piersi, a teraz nastała pustka.
– Romeo, obudź się! – krzyknął Marco, a wtedy poczułem okropny ból głowy oraz boleść w okolicach nóg. Musiałem zostać na nowo skuty, a kiedy otworzyłem powieki, powitało mnie siarczyste uderzenie w szczękę.
– Kutas! – syknąłem, wypluwając krew. Zaśmiał się. – Która jest godzina?
– A po co ci to wiedzieć?
– Która? – powtórzyłem.
– Dwunasta dochodzi. A co głodny jesteś? Chciałbyś zjeść obiad?
Kaja już opuściła Toskanię. Była bezpieczna. Odetchnąłem z ulgą, że nic już jej nie mogą zrobić.
– Ruszaj się! Szef na ciebie czeka! – warknął któryś, ruszając moją nogą.