Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Sekretny plan lorda Darta - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
17 czerwca 2025
16,99
1699 pkt
punktów Virtualo

Sekretny plan lorda Darta - ebook

Pamela, panna bez posagu, łamie zasady obowiązujące w jej sferze. Zamiast poślubić wiekowego arystokratę, postanawia zarabiać na życie jako kucharka. Wyśmiana w Londynie, przyjmuje posadę w wiejskiej siedzibie lorda Darta. To była zła decyzja. Rezydencja jest zrujnowana, pan domu niebezpiecznie intrygujący, a urządzane przez niego przyjęcia wielu uznałoby za skandaliczne. Pamela nie wie, że dzięki nim lord Dart realizuje tajny plan, a ona jest jednym z pionków w jego grze. Gdy poznaje prawdę, ma sobie za złe, że zbyt pochopnie odwzajemniła uczucia mężczyzny, który ją okłamał. Jednak miłość wiele wybacza…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-291-1380-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pamela z coraz większym lękiem patrzyła na Rake Hall, siedzibę nowego pracodawcy, earla Darta, oświetloną jedynie blaskiem księżyca. Niegdyś zapewne wspaniała rezydencja, zbudowana w stylu palladiańskim, obecnie straszyła zabitymi dyktą oknami i nawisami przerośniętego bluszczu.

Najwyraźniej chytry uśmieszek na twarzy karczmarza w pobliskiej wsi stanowił ostrzeżenie, które powinno było jej dać do myślenia. Podobnie jak wymowny chichot kilku stałych bywalców siedzących w barze, kiedy usłyszeli, jak wypytuje o to miejsce.

Zdusiła w sobie wówczas iskierkę niepokoju, bo przecież agencja zatrudnienia wylewnie zachwalała tę posadę.

Gdyby jednak tak rozpaczliwie nie potrzebowała nowej pracy po trzeciej kłótni z ostatnim chlebodawcą, być może wyjątkowo hojne wynagrodzenie wzbudziłoby jej podejrzenia.

Oferta pojawiła się w momencie, gdy groziło jej zwolnienie bez referencji po tym, jak wyrzuciła jeden z deserów swojego szefa, gdyż była pewna, że użył zjełczałego masła.

W chłodnym wieczornym powietrzu jej oddech zmieniał się w obłoczek pary. Na szczęście szybki trzykilometrowy marsz ją trochę rozgrzał.

To, że musiała iść pieszo, również nie wróżyło dobrze. Powinien na nią czekać jakiś środek transportu z Rake Hall. Ale nie czekał. Karczmarz wskazał jej drogę do posiadłości i pożegnał ją nieprzyjaznym uśmieszkiem.

Zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna uciec.

Podniosła wzrok na usiane gwiazdami niebo. Mimo pełni księżyca nie miała ochoty na powrót do wioski. Poza tym nie stać jej było na wynajęcie kwatery i jedzenie. Miałaby spać pod płotem jak włóczędzy?

Przełożyła walizkę do drugiej ręki i poruszyła zdrętwiałym ramieniem. No cóż, pokonała kawał drogi i nie zamierzała się wycofać. Poza tym wykorzystała tygodniową zaliczkę na opłacenie podróży. Musiała to przynajmniej odpracować.

Tak jak jej radzono w agencji, okrążyła dom, kierując się do tylnego wejścia. Z ulgą odkryła, że od tej strony wszystko wygląda nieco lepiej, a blask świec w kilku oknach wręcz zachęcał, by zajrzeć do środka.

Weszła po schodach oświetlonych latarnią i stanęła przed ciężkimi dębowymi drzwiami. Postawiła walizkę przy nodze, zacisnęła dłoń w pięść i mocno zapukała.

Po długiej chwili usłyszała dobiegający z wnętrza odgłos kroków i drzwi się otwarły.

Na progu stanął olśniewająco przystojny mężczyzna w rozwiązanym krawacie i rozpiętej szarej kamizelce. Uniósł trzymaną w ręku lampę i na widok Pameli ściągnął ciemne brwi.

- Tak?

Dobry Boże, cóż to za dom? Odruchowo wyprostowała ramiona.

- Nazywam się Pamela Lamb i jestem nową kucharką.

W oczach mężczyzny pojawił się wyraz zaskoczenia. Oparł się imponująco muskularnym barkiem o framugę, skrzyżował ramiona na torsie i zmierzył Pamelę zaciekawionym spojrzeniem. Następnie rozciągnął usta w uśmiechu.

- Doprawdy?

Serce Pameli zabiło szybciej, co nie zdarzyło się od czasu, gdy Alan pocałował ją podczas jednego z ich długich spacerów. Alan. Ogarnęła ją fala bólu, a zaraz po niej poczucie wstydu, że tak zareagowała na urok tego nieznajomego.

Przez moment nie mogła wydobyć z siebie głosu.

- Przysłała mnie agencja – wydukała w końcu. – Mam umowę.

Zmarszczył czoło, po czym wolno pokiwał głową.

- Miała pani tu być dwie godziny temu.

Kim był ten człowiek? Kamerdynerem? Odnosiła wrażenie, że wypił trochę za dużo i stąd brała się jego arogancja. Uniosła dumnie podbródek.

- Dyliżans pocztowy miał opóźnienie. Mimo to spodziewałam się, że będzie na mnie czekał jakiś środek transportu.

- Tak?

Może i był przystojny, ale miała ochotę chwycić za poły jego eleganckiej haftowanej kamizelki i mocno nim potrząsnąć.

- Oczywiście. Ta walizka jest ciężka. Czy mogę rozmawiać z gospodynią?

- Nie może pani.

- Dlaczego?

- Bo nie mamy gospodyni. – Odsunął się na bok. – Proszę wejść.

Nawet nie drgnęła, więc wyraźnie zniecierpliwiony dodał głośniej:

- Do środka.

Jego stanowczy ton nie wróżył nic dobrego. Tyle że… nie miała wyboru.

Z ociąganiem przestąpiła próg. Mijając mężczyznę, poczuła wyraźny zapach brandy i ciepło bijące od jego ciała. Ogarnięta dziwnym wewnętrznym niepokojem, próbowała nad sobą zapanować.

- Tędy – rzucił, wyprzedzając ją szybko. Gdy przelotnie otarł się o nią ramieniem, dreszcz przebiegł jej po plecach.

Jakby zupełnie nieświadomy ich fizycznego kontaktu, uniósł wyżej lampę i przeszedł do wąskiego korytarza. Po chwili stanął przy otwartych drzwiach, przez które zobaczyła ogromną kuchnię.

Zaskoczona rozejrzała się po przestronnym wnętrzu.

- To główna kuchnia – wyjaśnił. – Ta dla pani jest dalej.

Nie rozumiała, co miał na myśli, ale skręciła za nim do jeszcze węższego korytarza zakończonego kuchenką. Była niewiele większa od tej w chacie, którą wynajmowały z matką, gdy jej ukochany ojciec nagle zmarł, pozostawiając je w nędzy.

Zaledwie tydzień później nadzieje Pameli na małżeństwo z narzeczonym i własną rodzinę legły w gruzach – otrzymała wieść o śmierci Alana. Okazała się idiotką, pozwalając, by namiętność przeważyła nad zdrowym rozsądkiem. A przecież dorastała na plebanii, co zobowiązywało do mądrzejszego spojrzenia na życie. Z drugiej strony, kto mógł przewidzieć, że jej wybranek zostanie zabity przez lawetę?

Wypadła z matrymonialnego rynku, bo pozwoliła się skompromitować. Pozbawiona jakiegokolwiek finansowego zaplecza wiedziała, że nawet życzliwi krewni nie poprawią jej ciężkiego położenia. Obie z matką zostały skazane na życie w niedostatku.

Matka po kilku miesiącach poślubiła wdowca, którego opisała jako sympatię z dawnych czasów. Zawsze była rozczarowana brakiem ambicji ojca Pameli oraz jego skłonnością do rozdawania pieniędzy. Pamela czasami się zastanawiała, czy gwałtowna kłótnia rodziców na temat pieniędzy przyczyniła się do śmierci ojca.

Nowy mąż matki posiadał majątek oraz tytuł para i, podobnie jak matka, chciał wydać Pamelę za jednego ze swoich znajomych, podstarzałego kawalera, który potrzebował dziedzica.

Wytrzymała jeden sezon w stolicy jako debiutantka. Wiedząc, że ten mężczyzna lada chwila się oświadczy, wybrała jedyne honorowe wyjście, jakie przyszło jej do głowy: uciekła z Londynu i zatrudniła się jako kucharka.

Bo i dlaczego nie? Uwielbiała gotować i była w tym dobra.

Matka zniechęcała ją do wizyt w kuchni, uważając, że nie przystroją pannie o jej statusie, ociec nie miał nic przeciwko, a kucharka z plebanii z wielkim zadowoleniem ją wszystkiego uczyła. Razem robiły przetwory z owoców i warzyw, piekły ciasta i pasztety, ucierały kremy i sosy, a także przyrządzały różne rodzaje mięs. Zaczęła nawet eksperymentować z własnymi przepisami. Nie trzeba dodawać, że rodzina dzięki temu zaoszczędziła, bo nie musieli zatrudniać pomocy kuchennej.

Pasja i talent do gotowania okazały się zbawienne, kiedy musiały z matką opuścić plebanię. Pamela odkryła, że uwielbia zarządzać kuchnią. To się skończyło w momencie powtórnego zamęścia matki. Wówczas Pamela musiała ograniczyć swoje zainteresowania do najświeższej mody i bywania na salonach.

Serce jej się ścisnęło na wspomnienie zachowania matki, które odebrała jako zdradę. Matka nakłaniała ją do ślubu, głucha na jej prośby. Kiedy w końcu Pamela wyznała, że nie wyobraża sobie cielesnego obcowania z tak starym mężczyzną, nazwała jej obiekcje „śmiesznymi dąsami”. Wtedy stało się jasne, że los Pameli został przypieczętowany, dlatego wzięła sprawy we własne ręce.

I czasami, tak jak w tym momencie, czuła się zagubiona. Tęskniła za dawnym życiem, za rodziną i bezpiecznym domem.

Takie myśli nie mogły jej w niczym pomóc. Rozejrzała się po kuchni. Zlew wypełniały brudne naczynia. Piec także wymagał porządnego wyszorowania. Na porysowanym blacie stołu leżały zeschnięte resztki pieczeni.

- To była kiedyś letnia kuchnia – powiedział mężczyzna, wskazując na stół. – Ostatnia kucharka nie należała do najlepszych. – Parsknął śmiechem, który nie wiedzieć czemu miło połaskotał ją w uszy.

- To widać, panie… Przepraszam, nie zapamiętałam pańskiego nazwiska.

- Nie przedstawiłem się. Jestem Dart.

Dart? Dlaczego earl Dart sam otwierał drzwi? Nie miał służby? Jakież to porządki panowały w tym domu?

Wyglądało na to, że poprzednie kucharka opuściła stanowisko pracy w pośpiechu. To mogło oznaczać, że Pamela trafiła z deszczu pod rynnę…

- Milordzie… - wydukała, dygając niepewnie. – Ciekawi mnie, dlaczego używacie tej kuchni, skoro ta druga jest znacznie lepsza?

Posłał jej surowe spojrzenie.

- Mam nadzieję, że nie zamierza pani kwestionować moich decyzji.

Pamela wpatrywała się w niego zaskoczona nagłą zmianą tonu.

- Nie stronię od rozrywek – wyjaśnił znacznie łagodniejszym głosem, jakby żałując wcześniejszej szorstkości. – Kiedy mam gości, przyjeżdża kucharz z Londynu. Pani zadaniem jest nakarmić służbę, która obsługuje gości, a także wydawanie jedzenia dla stangretów i stajennych. – Po krótkiej pauzie dodał: - Czasami też gotowanie dla mnie i _monsieur_ Phillippe’a, kiedy nie organizuję przyjęć. Jeszcze jakieś pytania?

- Owszem.

Przyjrzał jej się spod ściągniętych brwi.

- Gdzie jest moja kwatera? Odbyłam długą podróż i naprawdę pilnie potrzebuję odpoczynku. – Spojrzała na pełny zlew. – Zabiorę się za ten bałagan jutro z samego rana.

Jego niespodziewany chichot trochę rozluźnił atmosferę, choć Pamela nie miała pojęcia, co go rozbawiło.

- Pani kwatera jest tam.

Poprowadził ją wąskim korytarzem do pomieszczenia za niewielkim przedsionkiem. W świetle lampy ukazał się pokój z wąskim łóżkiem pod ścianą oraz stołem z dwoma krzesłami w kącie.

Zapalił kilka świec w kinkietach.

- Ta izba przylega do kuchennego paleniska. Zimą jest całkiem przytulna, a w lecie trochę za gorąca, ale ma dużo okien, które można otworzyć.

W istocie zobaczyła szerokie drzwi balkonowe. Lord Dart zaciągnął ciężkie zasłony.

- O tej porze roku lepiej je trzymać zamknięte. – Opuścił wzrok na jej walizkę. – Pójdę już, żeby się pani mogła spokojnie rozpakować.

- Proszę zaczekać.

Odwrócił się ze złością, wyraźnie nieprzyzwyczajony do spełniania czyichkolwiek żądań.

- Co znowu?

- Mam umowę zatrudnienia określającą wynagrodzenie i warunki pracy. Wymaga pańskiego podpisu.

- Spotkam się z panią w moim gabinecie jutro o dziesiątej, żeby dopełnić formalności. - Doskonale. Zatem stawię się u pana o dziesiątej. Ile osób zamierza jutro jeść śniadanie, gdzie je podać i o której?

Westchnął ciężko.

- Dwie. Ja i _monsieur_ Phillippe, poza panią. Wystarczy coś prostego, w jadalni dla służby. Jutro po południu przybędzie piętnaście osób personelu. Będą potrzebowali obiadu na szóstą, a z samego rana odjadą do Londynu. Wrócą tu znowu w piątek. Muszą otrzymywać posiłki w dwa wieczory każdego tygodnia. Czy wszystko jasne?

Tylko dwa wieczory w tygodniu? Tyle pieniędzy za tak niewiele pracy? ?

Wcześniejsze obawy wróciły ze zdwojoną siłą.

Damian wracał do swojego gabinetu zadumany. Pani Lamb, bo tak się przedstawiła, prezentowała się inaczej, niż sobie wyobrażał. Snując plany zemsty na niej i jej rodzinie, początkowo nie wiedział, że postanowiła nająć się do pracy w charakterze kucharki. Oczekiwał natomiast, że okaże się delikatna i mniej pewna siebie.

Do niedawna miał do czynienia tylko z jedną kobietą urodzoną w wyższych sferach, swoją matką, która bardzo cierpiała na skutek ich ograniczonych możliwości. Jej dzielne próby radzenia sobie z trudną sytuacją, jakkolwiek wzruszające, przynosiły więcej szkody niż pożytku. Pomysł, by zaoszczędzić poprzez samodzielną naprawę odzieży, wkrótce połączyła z wymaganiem, by mąż zatrudnił kobietę, która by jej towarzyszyła przy tym zajęciu.

Ojciec, który starał się chronić żonę, nie miał serca wytykać jej nadmiernych wydatków.

Przy pierwszym spotkaniu pani Lamb wydała mu się osobą o mocnym charakterze, odporną i kompetentną, co stało w sprzeczności z referencjami z poprzedniego miejsca zatrudnienia. Referencje zapowiadały to, czego oczekiwał: rozpieszczona i kapryśną pannicę, która przyjęła posadę kucharki, żeby tym szantażować rodzinę.

Z całą pewnością nie spodziewał się też, że będzie taka śliczna i spodoba mu się. Do tej pory bowiem większość panien z wyższych sfer uważał za pustogłowe, przymilne szczebiotki.

A może los się do niego uśmiechnął? Gdyby była odpychająca, trudniej byłoby ją skompromitować. Nic mu nie przeszkodzi w osiągnięciu celu. Panował nad swoją przyszłością, niezależnie od tego, czy chodziło o pozbawienie majątku młodego człowieka poprzez ogranie go w karty, czy też o uwiedzenie kobiety, by uśpić jej czujność. Każdy jego ruch był głęboko przemyślany i oparty na wiedzy o ewentualnym ryzyku.

Ciężkie czasy zdobywania fortuny na ulicach Marsylii nauczyły go rozpoznawania własnych pragnień.

Uczył się od najlepszych, najpierw jako podrostek na usługach jednego z najgroźniejszych marsylskich kryminalistów. Później założył własną nielegalną jaskinię hazardu dla lepszego towarzystwa. Pilnował, by gry przebiegały uczciwie, a miejsce otaczała dyskrecja.

Tak samo miało być w kwestii jego planów wobec pani Lamb. Pameli. Cóż za delikatne imię dla tak twardej kobiety… Zamierzał szybko stępić jej pazurki i zmusić ją, by jadła mu z ręki.

Nie mogło być inaczej.

Nagłe poczucie winy całkowicie go zaskoczyło.

Poczucie winy? A może litość?

Tak czy inaczej nie zamierzał się wahać. Ojciec Pameli zrujnował jego rodzinę, żeby korzystać z zagrabionych pieniędzy, podczas gdy on z najbliższymi cierpiał niedostatek we Francji. Musiał dopilnować, by niegodziwca i jego krewnych spotkał podobny los.

Specjalnie przywołał w pamięci rozpacz ojca, kiedy matka umierała w mieszkaniu niewiele lepszym od slumsu. Właśnie w noc jej śmierci Damian dowiedział się, kto doprowadził jego rodzinę do upadku. Wtedy też przysiągł sobie, że dokona zemsty.

Po odejściu żony ojciec stracił wszelką nadzieję. Co wieczór upijał się do nieprzytomności, aż w końcu umarł.

Gdyby Damian bardziej się postarał, może zdołałby ich uratować. Poczucie winy nie dawało mu spokoju. W istocie mógł zrobić więcej, gdyby nie przeszkodziły mu skrupuły. Zaproponowano mu udział w lukratywnym rabunku, ale odstręczył go widok pistoletów i noży. W wieku piętnastu lat wciąż miał poczucie honoru i odróżniał dobro od zła.

Do tamtej nocy, kiedy matka umarła i poznał prawdę o tym, jak ojciec wpadł w długi przez podstęp człowieka, któremu ufał, a który później odmówił mu jakiejkolwiek pomocy.

Gdyby Damian wykorzystał okazję, jego rodzice mogliby dalej żyć, ciesząc się na stare lata bezpieczeństwem i wygodą. Teraz musiał spełnić obietnicę daną ojcu i doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości tych, którzy zyskali na ich upadku.

Dlatego zdusił w sobie wspomnienie dołeczka w policzku pani Lamb, kiedy pozwoliła sobie na nieznaczny uśmieszek.

Nic go nie obchodziła jej niewinność. On także był niewinny, nim życie kazało mu dorosnąć w ciemnych zaułkach Marsylii. Niewinność przed niczym go nie chroniła. A skrupuły stanowiły jedynie obciążenie.

Wszedł do gabinetu i od razu poczuł zapach stęchlizny i kurzu. Pewnego dnia zamierzał przywrócić temu domowi dawną świetność. Choć równie dobrze mógł po osiągnięciu celu porzucić to miejsce, by popadło w całkowitą ruinę i zacząć życie od nowa. Ostatecznie z rodową posiadłością wiązały go jedynie gorzkie wspomnienia.

Nie potrzebował rozważań o przyszłości. Należało się skupić na czekającym go zadaniu: rzuceniu wrogów na kolana.

Pip, przyjaciel, który pomagał mu przetrwać na ulicach Marsylii, podniósł się z przepastnego fotela przy kominku i podszedł do biurka.

- Brandy, _mon ami_? – podsunął.

- Brandy byłoby nie od rzeczy – westchnął Damian.

Pip nalał mu solidną porcję. Stuknęli się kieliszkami, po czym Damian zachęcił Pipa do powrotu na fotel.

- Wszystko gotowe na jutrzejszy wieczór? – spytał.

- Oczywiście – zapewnił go Pip z ledwie wyczuwalnym francuskim akcentem. W wieku zaledwie dwudziestu pięciu lat miał w sobie mnóstwo życiowej mądrości.

Damian był szczęściarzem, że go poznał. Nadal nie rozumiał, co zdecydowało o tym, że Pip się z nim zaprzyjaźnił, zamiast wykorzystać jego naiwność. Razem udawało im się wywieść w pole żandarmów.

Tak było w przeszłości. Obecnie, po latach spędzonych w Marsylii, znowu był w domu. I na najlepszej drodze do spełnienia marzenia o zemście.

Zamierzał z nawiązką odpłacić za to, co jego rodzinie wyrządzili dwaj arystokraci. Wiadomość o nowym klubie o nazwie The Rake Hell, zwanego potocznie Piekłem, rozeszła się szerokim echem pośród młodych mężczyzn z wyższych sfer.

Wkrótce ryby miały wpaść do jego sieci.

- Przybyła kucharka – oznajmił.

- Jest taka, jak się spodziewałeś?

- Mniej więcej. – Więcej urody. Mniej podatności na jego wpływ. - Nie będziemy już wysłuchiwać narzekań Chandona, że karmi hołotę, która nie docenia jego talentów. – Jeśli jest choć w połowie tak dobrą kucharką, jak twierdzi.

Pip zachichotał.

- Personel będzie zadowolony. Posiłek, który ostatnio podała Betsy, nie nadawał się nawet dla świń. Ile osób będzie w tym tygodniu?

- Co najmniej trzydzieści. Trzy z nich to damy do towarzystwa. – Więcej niż w poprzednim tygodniu. – Teraz czekam na kolejną zdobycz i zacznie się prawdziwa gra. Przyszłość rysuje się całkiem obiecująco.

- Jesteś cholernym szczęściarzem, Damianie.

- Tak mówią. – Przy karcianym stoliku los rzeczywiście mu sprzyjał.

Po sukcesach z ostatnich kilku tygodni każdy dżentelmen w Londynie zrobiłby wszystko, by otrzymać zaproszenie na wieczór w ekskluzywnym Rake Hell Club. Przyjmowali tylko najbogatszych i najbardziej ustosunkowanych członków londyńskiej socjety, co dodatkowo łechtało próżność wybranych gości.

Dla Damiana karciane stoliki stanowiły najważniejszą część przedsięwzięcia, ale klientów najbardziej przyciągała elitarność klubu oraz pokoje znajdujące się na piętrze.

- Czy kucharka zdaje sobie sprawę, w jakim domu się znalazła? – spytał Pip.

- Nie wie nic poza tym, że będzie gotować tylko dla personelu.

- Ale przecież służba nie siedzi cicho, _mon ami._ Znamy wszystkich, którzy tu pracują. Są wobec nas lojalni, a ta kucharka to zupełnie inna historia. Zdołasz ją powstrzymać przed zwróceniem się do władz?

Damian wzruszył ramionami.

- Potrzebuje pieniędzy, bo inaczej nie przyjęłaby tej posady. Poza tym nie ma nic nielegalnego w naszej działalności.

Pip pociągnął łyk brandy.

- Obyś miał rację. Nie mogę się doczekać, kiedy ją poznam.

Damian niemal się żachnął, znienacka rozgrzany dziwnym wewnętrznym żarem. Gniewem? Przecież zupełnie go nie obchodziły legendarne romantyczne podboje Pipa. Po prostu nie chciał, by przyjaciel pokrzyżował mu plany.

- To jedyna kobieta, od której masz się trzymać z daleka.

- Zatem jest aż tak śliczna?

- To nie ma dla mnie znaczenia. Nie chcę, żebyś namieszał w naszych planach. Sam się nią zajmę.

Pip jednym haustem dopił resztę brandy.

- Jak sobie życzysz. Dobranoc. Czeka nas pracowity dzień.

Pracowity, ale dobry. Jak dotąd wszystko szło dokładnie tak, jak Damian zaplanował.

Pamela wytarła dłonie w ścierkę i przyjrzała się owocom swoich wysiłków. Mała kuchnia, jej miejsce pracy, wyglądała jak nowa. Drewniany blat stołu lśnił, podobnie jak podłoga, miedziane naczynia na ścianie błyszczały, a piec został wyszorowany z wierzchu i od środka.

Miała za sobą cztery godziny ciężkiej pracy, ale było warto.

Z zachwytem odkryła, że spiżarnia jest świetnie zaopatrzona. Znalazła zapasy wszystkich niezbędnych produktów na co najmniej dwa tygodnie. Przystąpiła do oglądania reszty otoczenia. Ponieważ dom został wybudowany na niewielkim wzniesieniu, kuchnia znajdowała się nad poziomem gruntu. Kuchenne okna wychodziły na ogródek z warzywami i ziołami, od dawna zaniedbany.

Idąc korytarzem, który przemierzała poprzedniego wieczoru, minęła jadalnię służby, gdzie podała śniadanie dla trzech osób, po czym otwarła tylne drzwi na zewnątrz. Tędy chodziło się do ogrodu oraz budynków z zapasami, wędzarni i pralni. Zaciekawiło ją, kto w tym domu odpowiada za pranie.

To było kolejne pytanie, które chciała zadać nowemu pracodawcy, kiedy go zobaczy.

Nie miała wiele czasu, by się przygotować do tego spotkania. Na myśl o nim serce jej lekko podskoczyło, nie ze strachu, lecz z ekscytacji. Natychmiast skarciła się w duchu. Nie mogła w taki sposób postrzegać tego człowieka, przecież był jej pracodawcą. Zajrzała do jadalni dla służby i przeżyła rozczarowanie – nic nie wskazywało, by jego lordowska mość czy _monsieur_ Phillippe częstowali się śniadaniem, które dla nich przygotowała.

Liczyła na to, że zrobi dobre wrażenie. Niestety najwidoczniej przystojny i trochę tajemniczy lord Dart nie lubił wcześnie wstawać.

Im więcej o nim myślała, tym dziwniejszy wydawał jej się jego dom. Właściciel sam otwierał drzwi. Osobiście zatrudniał służbę. I te dziwne rozporządzenia dotyczące posiłków dla służby i gości…

Słyszała, że niektórzy przedstawiciele arystokracji bywają ekscentryczni. Cóż, jeśli pozwoli jej w spokoju wypełniać obowiązki, nie będzie się przejmować jego dziwactwami.

Wróciła do kuchni, odetchnęła głęboko, ściągnęła fartuch i przejrzała się w wypolerowanym dnie rondla. Poprawiła luźny kosmyk włosów. Wyglądała bardzo schludnie, tak jak jej kuchnia. Zadowolona weszła po schodach do głównego holu.

Gdzie się znajdował gabinet lorda Darta?

Poszła korytarzem w prawo i zajrzała do pierwszego pomieszczenia. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Na zniszczonych klepkach posadzki widniały liczne plamy, w kącie leżało uszkodzone krzesło, w wielu oknach zamiast szyb zobaczyła kawałki dykty. Do tego wydawało jej się, że podłoga jest usłana mysimi odchodami.

Zajrzała do następnego pokoju i odkryła, że wygląda jeszcze gorzej.

Może w drugim skrzydle… Wróciła do holu.

- Szuka pani czegoś? – Odwróciła się gwałtownie, trochę przestraszona. Zobaczyła jasnowłosego młodego mężczyznę schodzącego po schodach. Mógł uchodzić za młodego Adonisa.

- Tak, szukam mojego pracodawcy, lorda Darta – wyjaśniła pośpiesznie.

Nieznajomy zmierzył ją od stóp do głowy przeciągłym spojrzeniem.

- No tak, jasne – wymruczał pod nosem. – Kucharka.

Pamela się zarumieniła.

- Zaskoczył mnie pan, panie…

- Jestem Phillippe – przedstawił się z czarującym uśmiechem. – Dla przyjaciół Pip. Choć tak naprawdę mam tylko jednego przyjaciela.

- Wie pan, gdzie mogę znaleźć jego lordowską mość?

- _Bien sur –_ odpowiedział _monsieur_ Phillippe.

- A zechce się pan ze mną podzielić tą wiadomością? – spytała chłodno.

- Kucharka, a taka wyniosła. Interesujące. – Machnięciem wskazał na wejście do drugiego korytarza. – Znajdzie go pani w gabinecie. - Ściągnął brwi. – Podała pani śniadanie czy mam się obsłużyć sam, jak zwykle?

- W jadalni dla służby znajdzie pan chleb, ser i owoce. Ciepły posiłek polecono mi przygotować dopiero na wieczór.

Skinął głową i oddalił się, pogwizdując. Jeszcze bardziej ją to rozzłościło. Jeśli to on odpowiadał za bałagan, który dopiero co posprzątała, należało mieć na niego oko.

Ruszyła we wskazanym kierunku i dotarła do wielkich, bogato rzeźbionych podwójnych drzwi. Wydawało się mało prawdopodobne, by mogły prowadzić do gabinetu, ale i tak je otworzyła.

Aż wstrzymała oddech na widok złoceń i szkła na gustownie nakrytych stołach rozstawionych pod ścianami. To pomieszczenie w niczym nie przypominało zaniedbanych pokoi w drugim skrzydle.

Wycofała się i poszła dalej korytarzem, w stronę otwartych na oścież drzwi. Może tam czekał na nią lord Dart?

Rzeczywiście go tam znalazła. Siedział przy biurku, z okularami na końcu nosa. Miał na sobie tweedowy surdut i apaszkę pod szyją. Nosił ten strój, typowy dla właściciela ziemskiego, z niezaprzeczalnym wdziękiem.

Poczuła się nagle zaniedbana… ale w końcu on był lordem, a ona tylko kucharką.

Gabinet zdecydowanie różnił się od luksusowej sali balowej. Umeblowanie z pewnością miało najlepsze lata za sobą, a w powietrzu unosił się wyraźny zapach stęchlizny.

Widząc ją, lord Dart ściągnął okulary i podniósł się zza biurka.

Zaskoczył ją, bo dotąd rzadko widywała taką uprzejmość wobec osób niższych stanem. Odpowiedziała dygnięciem.

- Powinniśmy omówić warunki mojego zatrudnienia – przypomniała mu.

- Owszem. Czy wszystko pani odpowiada w nowej kwaterze?

Patrzyła na niego ze zdumieniem. Większość pracodawców, z którymi miała do czynienia, zupełnie się nie przejmowała jej opinią na ten temat.

- Jest całkiem odpowiednia. – W istocie pokoik okazał się bardzo przytulny, a łóżko tak wygodne, że zasnęła natychmiast po przyłożeniu głowy do poduszki.

- Proszę usiąść. – Wskazał na krzesło przed biurkiem.

Po momencie wahania skorzystała z zaproszenia. Położyła na blacie rozłożony arkusz papieru.

- Umowa z agencją.

- Wydaje się w porządku – ocenił lord Dart po przejrzeniu dokumentu. Nawet nie mrugnął przy sumie dziesięciu funtów za tydzień zaproponowanej przez agencję. Zastanawiała się, czy będzie musiała się dopraszać wypłaty, co zdarzało się, gdy pracodawca odkrywał jej młody wiek.

Nie wiedzieć czemu przebiegł jej po plecach dreszcz niepokoju. Ten człowiek… i ten dom znacząco różnili się od wszystkiego, czego doświadczyła wcześniej. Może jednak przyjęcie tej posady, mimo jakże lukratywnego wynagrodzenia, było błędem?

Cóż, chyba podejmowała w życiu same nietrafione decyzje. Na przykład oddając się Alanowi, albo wierząc, że matce leży na sercu jej szczęście.

Niestety, każde jej nowe przedsięwzięcie miało jakieś minusy. To zapowiadało się podobnie.ROZDZIAŁ DRUGI

Damian patrzył na siedzącą przed nim kobietę. Jak na osobę wychowaną w luksusie, która teraz musiała ciężko pracować, wydawała się zdumiewająco spokojna. Pewność siebie typowa dla panny z wyższych sfer. Najwyraźniej jeszcze nie zrozumiała w pełni swojego położenia. A może tylko odgrywała przyjętą rolę? Może rodzina ją wspierała , pozwalała jej bawić się w kucharkę?

Złożył podpis i oddał jej umowę.

- Spodziewałam się, że dostanę podkuchenną do pomocy – oznajmiła.

No tak, dama potrzebowała kogoś do wykonywania objętych umową obowiązków.

- Nie wydaje mi się, żeby wystarczyło pracy dla dwóch osób – odparł cierpko.

Zauważył, że na moment gniewnie zacisnęła usta.

- Dziś rano sprzątanie kuchni zajęło mi cztery godziny, milordzie. Kucharka zwykle nie robi takich rzeczy. Może by poszukać do pomocy jakiejś kobiety z wioski na te dni, kiedy w domu są goście? Nie kosztowałoby to zbyt wiele.

Poczuł coś w rodzaju rozczarowania. Jakby chciał, żeby okazała się inna.

- Jeśli ta praca panią przerasta, może będę musiał poszukać kogoś innego.

Spojrzała mu prosto w twarz.

Do licha. Wiedziała, że blefował.

Nieznacznie wyprostowała ramiona, jakby się utwierdzała w jakimś postanowieniu.

- Świetnie – rzuciła krótko.

Wypuścił bezwiednie wstrzymywany oddech i pokiwał głową.

- Zobaczę, jak mi pójdzie, ale zastrzegam sobie prawo do ponownego rozważenia tej kwestii – stwierdziła ugodowo.

- Jak pani sobie życzy.

Podniosła się z krzesła, on także wstał i otworzył drzwi. Mijając go w progu, na moment przystanęła i spojrzała mu w oczy.

- I nie mam obowiązku karmić pańskich gości?

No tak, oczywiście, nie zamierzała się przemęczać. Czyli jednak była taka, jak się spodziewał.

- Nie. Mój londyński personel zadba o ich potrzeby.

- Rozumiem. Dziękuję. – Odwróciła się i odeszła. Poruszała się zdecydowanie, lecz z wdziękiem. Zmrużył oczy i zaklął pod nosem. Miał przeczucie, że pani Lamb okaże się większym wyzwaniem, niż zakładał.

Opuścił wzrok na papiery zaścielające biurko. Rachunki od dostawców, kosztorys na nowe zadaszenie wschodniego skrzydła od miejscowego cieśli oraz kwity opłat za paszę. Te ostatnie przypomniały mu, że planował tego ranka zajrzeć do koni.

Narzucił kurtkę i wyszedł na dziedziniec.

W stajni zastał Pipa, z zawiniętymi do łokci rękawami, który już pracował. Nie było sensu zatrudniać masztalerza i stajennych, skoro zwierzęta spędzały tam tylko dwa dni w tygodniu i dawali radę je oporządzać.

Ta sama logika nie miała, rzecz jasna, zastosowania w kuchni. Wysokie zarobki kucharki stanowiły niewielką cenę za karę, którą planował jej wymierzyć.

Spojrzał na gniadosza poddającego się cierpliwie zabiegom Pipa.

- Cezar ma się już dobrze?

- Chyba tak – odparł Pip, przerywając szczotkowanie. – Wczoraj wieczorem obawiałem się, że ma kolkę, ale rano było wszystko w porządku.

- To dobrze. – Damian chwycił widły i zaczął sprzątać boks.

- Poznałem twoją kucharkę – oznajmił znienacka Pip.

- Tak?

- _Une belle petite fille, mon ami._ Uważaj, żeby ci nie pomieszała szyków.

- Mało prawdopodobne. Nie jest w moim typie. – Wolał kobiety doświadczone, twardo stąpające po ziemi, którym na zakończenie znajomości wystarczał hojny prezent.

Pip zachichotał.

- Jasne, masz rację. Zauważyłem, że jest bardzo zasadnicza i powściągliwa. Może bardziej pasuje do mnie.

- Przed zasadniczą i powściągliwą uciekałbyś gdzie pieprz rośnie. Zasadnicze i powściągliwe dążą do ślubu. – Na tym założeniu opierał swoje plany. Oparty o widły zgromił spojrzeniem roześmianego Pipa. – Mówię poważnie. Trzymaj się od niej z daleka. Sam muszę doprowadzić tę sprawę do końca.

- Nie potrzebuję twoich ostrzeżeń – mruknął Pip. – Zapewniam cię, że ani mi w głowie małżeństwo. – Odłożył szczotki i narzucił derkę na grzbiet Cezara. – Ty jednak to co innego. Arystokrata potrzebuje dziedzica, nieprawdaż?

- Tytuł jest dla mnie jedynie środkiem do osiągnięcia celu. A kiedy go osiągnę, nie będzie mi już potrzebny. – Wyszedł ze stajni, by wyrzucić zawartość taczek na stertę nawozu. Usłyszał, jak za jego plecami Pip się śmieje.

Niech go licho.

Mógł się śmiać. Damian już dawno uznał, że nie obchodzi go ani tytuł, ani przynależne do niego zobowiązania. Od dawna poświęcał wszystkie siły jedynemu zadaniu: ukaraniu ludzi, którzy zrujnowali i upokorzyli jego rodzinę.

Z całą pewnością nie chciał się żenić. Kobiety miały mnóstwo oczekiwań. Jego matka umarła ze złamanym sercem. Niepowodzenia ojca i życie w niedostatku stanowiły zbyt wielkie obciążenie dla jej delikatnej kondycji.

Ich rodzina straciła wszystko, ponieważ ojciec wierzył w uśmiechy i obietnice arystokratów, których podziwiał, a oni nie zawahali się, by ten podziw niecnie wykorzystać.

Teraz sytuacja się odwróciła. To Damiana podziwiała elita. Zamierzał odegrać się na nich i ich potomkach w odpowiednim momencie.

Spojrzał w stronę domu, w którym mieszkał do ukończenia dziesięciu lat. Ostatnie dwudziestolecie nie było łaskawe dla tego miejsca. Komornicy zabrali wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość i nie było przytwierdzone do podłogi. Żeby nie trafić do więzienia, rodzina Damiana wyjechała z Anglii. Dom miał kilku najemców, aż w końcu został opuszczony na dobre. Przywrócenie go do danej świetności kosztowałoby krocie.

Rake Hall przynależało do tytułu, który niedawno odziedziczył. Chętnie by się go pozbył, gdyby tylko znalazł chętnego kupca. Uwolniłby się w ten sposób od finansowego i emocjonalnego ciężaru, jednak zasady dziedziczenia nie pozwalały na takie rozwiązanie.

Postanowił, że kiedy zrealizuje plany, opuści posiadłość i zapomni o niej. Obaj z Pipem widzieli szansę na nowe życie w Ameryce.

Personel, który przybył tego dnia wczesnym popołudniem, sprawiał dziwne wrażenie. Kiedy wesołą gromadą zeszli na obiad, zupełnie nie przypominali służby, jaką dotąd widywała.

Mężczyźni nosili wprawdzie pudrowane peruki i coś w rodzaju liberii, ale ich stroje biły po oczach jaskrawymi odcieniami błękitu, czerwieni i zieleni oraz mnóstwem ozdób w postaci złotych galonów.

Kobiety nosiły wieczorowe suknie, wymyślne fryzury oraz biżuterię. Klejnoty bez wątpienia były sztuczne, ale migotały jasno w świetle świec. Każda miała też przy sobie maskę, jakich używano na balach.

Na polecenie kamerdynera, który przedstawił się jako Albert, jego podwładni przynieśli z kuchni wazy z jedzeniem i ustawili na stole. Pamela usiadła przy końcu stołu, naprzeciw Alberta.

Albert odmówił modlitwę, po czym wszyscy zaczęli się częstować gulaszem i świeżo upieczonym chlebem.

Pamela zwróciła się do młodej kobiety, która z widocznym zadowoleniem opróżniała talerz.

- Pewnie będziecie mieć sporo pracy, kiedy przyjadą goście? – Patrząc na stroje pokojówek, nie sądziła, by miały za zadanie jedynie ścielić łóżka i rozpalać w piecach.

W odpowiedzi dziewczyna zmierzyła ją nieco podejrzliwym spojrzeniem.

- Juści, że tak. – Przełamała kromkę i zamoczyła w sosie. – Ale dobre żarcie.

Kobieta z dalszej części stołu zgromiła ją spojrzeniem.

- Wszystko jest lepsze od tego, co dostajesz w przytułku, Meg – zawołała.

Wysoki młodzieniec w czerwonym kubraku, siedzący po drugiej stronie Pameli, zachichotał.

- Nie zwracaj uwagi na Betsy. Jest zła, bo okazałaś się lepszą kucharką. A tak w ogóle, to jestem Johnny. Miło mi. – Nieco głośniej rzucił pytanie: - Nie mam racji?

Wokół stołu rozległy się głosy poparcia.

Nagle zapadła cisza i wszyscy podnieśli się z miejsc. Pamela ujrzała w progu jego lordowską mość.

Wystrojony na wieczór w obcisły czarny surdut, śnieżnobiały fular ozdobiony szmaragdem i kamizelkę ze szmaragdowego jedwabiu, prezentował się niezwykle elegancko.

Pamela z trudem powstrzymała westchnienie zachwytu… który dostrzegła również na twarzach pozostałych kobiet.

- Usiądźcie, proszę – odezwał się lord Dart z czarującym uśmiechem. – Nie chcę wam przeszkadzać w posiłku.

Wszyscy usiedli.

Pamela przybrała minę wyrażająca chłodną uprzejmość.

- Mogę czymś służyć, milordzie?

Alfred skrzywił się, jakby uważał, że w ogóle nie powinna zabierać głosu.

- Przyszedłem się upewnić, czy wszystko jest w porządku – odparł lord Dart. Omiótł wzrokiem blat stołu, nim skupił wzrok na Albercie.

- Pani Lamb dobrze nas ugościła, milordzie – powiedział Albert.

Pamela nie mogła uwierzyć własnym oczom i uszom. Który arystokrata przychodził do jadalni dla służby, by sprawdzić, czy jego personel jest dobrze karmiony?

Lord Dart popatrzył na nią z uznaniem.

- Pachnie rzeczywiście cudownie.

A zatem zdała egzamin. Czyżby sprawdzał jej kwalifikacje?

- Czy zechce pan spróbować?

Zawahał się.

- Może innym razem.

Zegar na ścianie wybił szóstą.

- Kończcie jeść – zarządził Albert. – Jest mnóstwo do zrobienia, zanim przybędą kurczaki.

- Kurczaki? – zdziwiła się Pamela, ale jej głos zginął w hałasie odsuwanych krzeseł i ogólnym gwarze. Nie całkiem, jak się okazało.

- Ptaszki gotowe do oskubania – wyjaśnił Johnny ściszonym głosem, nachylając się ku niej.

W jego słowach wyczuła podszytą oburzeniem niechęć. Spojrzała na lorda Darta, który stał przy drzwiach, czekając, aż wszyscy opuszczą jadalnię.

Poczuła dziwne, nieprzyjemne napięcie. Coś było nie tak.

Nie było szans na zadanie jakichkolwiek pytań. Jadalnia opustoszała, a jego lordowska mość wyszedł wraz z resztą.

Pamela westchnęła głośno, po czym zebrała talerze i zaniosła do zlewu.

Przyszło jej do głowy, że może należałoby sprawdzić, co się dzieje w tym domu. A jeśli się okaże, że coś niestosownego? Wtedy będzie musiała zdecydować, czy odchodzi, czy zostaje.

Rezygnacja z pracy skutkowała wysoką karą za zerwanie umowy. Do tego agencja mogła odmówić przysłania innych ofert zatrudnienia.

Gdyby nie mogła znaleźć innej pracy, musiałaby wrócić do domu i zapewne przyjąć oświadczyny podstarzałego adoratora.

Ukończyła sprzątanie i skierowała się do kuchni.

Korpulentny mężczyzna stał przy piecu, z chochlą w ręku.

- Dobry wieczór – powitała go od progu.

Mężczyzna się odwrócił. Z różowymi policzkami, rzednącą czupryną i brązowymi oczami przypominał jej wesołego elfa.

- Kim jesteś? – spytał wojowniczym tonem.

- Pamela Lamb, nowa kucharka – przedstawiła się. – A pan?

- Jestem Chandon. Szef kuchni jego lordowskiej mości. – Skosztował ugotowanego przez nią gulaszu. – Odpowiedni dla służby.

- Chyba im smakował – odpowiedziała, opierając się pokusie wygłoszenia uwagi, której potem mogłaby żałować.

- Oni się nie znają.

Mylił się. Gulasz był pyszny. Chandon należał do mężczyzn, którzy bali się konkurować z kobietami.

Cóż, ta kuchnia należała do niej. Postanowiła, że jeśli on jeszcze raz wkroczy na jej teren, to go wyprosi.

Napełniła zlew gorącą wodą z mydłem i zaczęła zmywać.

Nagle z zewnątrz dobiegł chrzęst żwiru zgniatanego końskimi kopytami i kołami powozów. Bez wątpienia dotarli goście jego lordowskiej mości. Wraz ze stangretami i stajennymi, którym też musiała podać posiłek.

Była pewna, że wbrew zastrzeżeniom Chandona docenią jej gulasz.

Damian rozejrzał się po najbliższym otoczeniu. Po posiłku towarzystwo przeniosło się do sali gier, gdzie czuł się jak ryba w wodzie.

Grzechot kości i brzęk szkła komponowały się z gwarem i śmiechami niczym nuty wirtuozersko odgrywanej symfonii. Każdy stolik otaczali gracze doglądani przez jego krupierki, uśmiechnięte i zwinne, a lokaje krążyli pośród zebranych z tacami najlepszego szampana.

Im więcej jego ptaszki wlewały do dziobów, tym śmielej obstawiały, a on tym więcej zarabiał.

Nagle jego uwagę przyciągnął jakiś ruch przy drzwiach. Kątem oka dostrzegł prostą suknię.

Co, u diabła…

W tym domu tylko jedna kobieta ubierała się w skromne szarości. Przeszedł między stolikami, ukrywając gniew.

Pip, zabawiający w tym momencie dwie damy grą w oczko, spojrzał na niego i pytająco uniósł brwi.

Uspokoił go nieznacznym skinieniem. Porozumiewali się bez słów od czasu, gdy byli chłopakami i żandarmi zabierali ich do aresztu.

Korytarz świecił pustkami, więc Damian przeszedł cicho w stronę najbliższego pokoju, czyli biblioteki. Jednym zdecydowanym ruchem otworzył drzwi.

Po drugiej stronie pomieszczenia nowa kucharka, w prostej szarej sukni wpatrywała się w portret kobiety z grona jego przodków, damy w upudrowanej peruce i elżbietańskiej kryzie. Sprawiała wrażenie bez reszty pochłoniętej oglądaniem malowidła, ale nienaturalnie wyprostowane ramiona zdradzały, że jest świadoma jego obecności.

Podszedł i stanął tuż za nią. Czepek zasłaniał jej włosy, więc miał przed oczyma odsłonięty kark, blady, delikatny i… bezbronny. Nagle ogarnęła go ciekawość, jaki byłby w dotyku. A Gdyby znienacka ją pocałował? Czy tylko by zadrżała, czy dała mu w twarz?

- Pani Lamb – odezwał się cicho.

Odwróciła się gwałtownie, odruchowo zrobiła krok w tył.

- Milordzie? – odpowiedziała dziwnie urywanym głosem, jakby brakowało jej tchu.

- Życzyła sobie pani czegoś? – spytał.

- Ja… nie wiedziałam, czy pańscy ludzie będą potrzebowali kolacji, kiedy już skończą pracę.

Sprytnie. Wymyśliła całkiem rozsądne wytłumaczenie. Cóż, przecież nie spodziewał się prawdy w ustach córki takiego ojca. Kłamstwo miała we krwi.

- Zostanie dla nich mnóstwo jedzenia po wyjeździe gości.

- Ach tak, rozumiem. Dziękuję.

Zamierzała go wyminąć, ale zastąpił jej drogę.

- Po co naprawdę przyszła pani do tego skrzydła domu?

Zadarła podbródek, jakby urażona pytaniem, ale policzki zabarwił jej rumieniec. Czyżby poczucie winy?

- Byłam ciekawa.

- Wie pani, dokąd prowadzi ciekawość?

Odpowiedziała hardym spojrzeniem, ale w końcu nie została wychowana na potulną myszkę.

- I zaspokoiła pani swoją ciekawość? – podjął niezrażony.

Na moment wyraźnie się zawahała, by wreszcie zapytać:

- Po co ci ludzie jadą taki kawał drogi, skoro mają pod ręką mnóstwo jaskiń hazardu w Londynie?

Zaintrygowało go, że tak od razu trafiła w sedno sprawy.

- No właśnie, dlaczego?

- Trudno to uznać za wyjaśnienie.

- Nie udzielę odpowiedzi, pani Lamb – odparł znudzonym tonem. - Szczerze mówiąc, to nie pani sprawa.

Wzdrygnęła się lekko, ale ku jego zaskoczeniu nie porzuciła drażliwego tematu.

- Interesuje mnie, czy jest pan zaangażowany w jakąś nielegalną działalność.

Do licha, czyżby zamierzała sprawiać kłopoty? Zbliżył się do niej ponownie. Tym razem się nie cofnęła, tylko kurczowo zacisnęła dłonie.

- Domowe przyjęcia nie są w Anglii zakazane – odparł spokojnie.

- Ja… nie. Jednakże arystokracie nie przystoi organizowanie gier hazardowych. Pozbawianie ludzi pieniędzy.

A pozbawienie innego dżentelmena majątku, tak jak to zrobił jej ojciec, było w porządku?

- To nie jest kasyno, wszyscy ci ludzie są moimi gośćmi. Zaprosiłem ich, by mogli przyjemnie spędzić wieczór, w gronie równych sobie pograć dla rozrywki w karty lub kości.

Poznał po jej minie, że nie uwierzyła w ani jedno słowo.

- Przy każdym stoliku osoba z pańskiego personelu trzyma bank. Czym to się różni od kasyna? Wszyscy wiedzą, że bank prawie zawsze wygrywa.

- W przeciwieństwie do większości kasyn, w tym domu gra się uczciwie. Każdy z uczestników ma szansę wygrać duże sumy.

Zacisnęła usta w grymasie dezaprobaty.

- Tylko po to, by znów je stracić w kolejnej rozgrywce.

Jak śmiała go oceniać? Patrzeć na niego z góry?

- Sądzi pani, że nie graliby gdzie indziej, gdyby tu nie przyjechali?

- Pewnie by grali.

Zaskoczony, że tak chętnie przyjęła podsunięta przez niego logikę rozumowania, odsunął się i gestem zachęcił ją do opuszczenia biblioteki.

- Teraz, kiedy już zaspokoiła pani ciekawość, wolałbym, żeby pani pozostała u siebie. Czy to jasne?

- Bardzo jasne, milordzie. – Wciągnęła powietrze, jakby miała jeszcze coś do powiedzenia, ale odmaszerowała, nie dodając nic więcej.

Damian patrzył, jak się oddala. Czuł dziwny ucisk w piersi. Litość? Żal?

Skąd się brały te odczucia?

Czyż jej ojciec przejmował się choć trochę krzywdą, jaką wyrządził jego rodzinie? Córka tego człowieka zasługiwała na karę.

Wrócił do sali balowej, głośnej od rozmów i śmiechu. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Postanowił, że nic i nikt nie powstrzyma go przed wymierzeniem sprawiedliwości tym, którzy na to zasługiwali.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij