Sekrety letniej nocy - ebook
Sekrety letniej nocy - ebook
Nowe wydanie pierwszego tomu serii "Wallflowers" autorstwa amerykańskiej królowej romansu!Wydaje się, że piękna i dumna Annabelle Peyton ma wszelkie powody, by móc przebierać w zalotnikach. Do szczęścia brakuje jej jednak najważniejszego: posagu. Aby ocalić rodzinę przed finansową katastrofą, postanawia wykorzystać swoje największe atuty w walce o ożenek z odpowiednim arystokratą. Na horyzoncie jest już nawet jeden kandydat - Simon Hunt, intrygujący, nieustępliwy, ale i zamożny mężczyzna, który jasno dał do zrozumienia, że z radością stanie się jej przewodnikiem po świecie cielesnych rozkoszy. Simon byłby idealnym wyborem, gdyby nie fakt, że i jemu brakuje najważniejszego: tytułu szlacheckiego. Posiada jednak coś innego - urok, który nieodparcie przyciąga Annabelle. Czy więc miłość i pożądanie wygrają z rozsądkiem? A może los będzie miał wobec tej pary zupełnie inne plany?Lisa Kleypas to wyjątkowa autorka, która potrafi sprawić, że śmiejesz się i płaczesz, czytając tę samą stronę.Julia Quinn, autorka "Bridgertonów"Seria Wallflowers to pierwszorzędna propozycja od prawdziwie utalentowanej opowiadaczki - na zmianę zabawna, zmysłowa i poważna, za każdym razem jest jednak równie przekonująca."Publishers Weekly"Kleypas to klejnot romansu, królowa na ogromnym dworze zapełnionym autorami miłosnych opowieści w historycznym kostiumie."Entertainment Weekly"
Lisa Kleypas(ur. 1964) - amerykańska pisarka, której romanse stały się bestsellerami na całym świecie. Tworzy opowieści historyczne i współczesne, a grono ich wiernych czytelniczek powiększa się z każdą nową książką. Mieszka w stanie Waszyngton wraz z mężem i dwójką dzieci.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8295-462-3 |
Rozmiar pliku: | 569 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Londyn, rok 1841
Choć Annabelle Peyton przez całe życie słyszała ostrzeżenia, aby nigdy nie brać pieniędzy od obcych, tego dnia uczyniła wyjątek… i szybko zrozumiała, dlaczego należy słuchać rad matki.
Był to jeden z tych rzadkich dni, kiedy jej brat Jeremy nie musiał iść do szkoły i jak to mieli w zwyczaju, wybrali się razem obejrzeć najnowszą panoramę pokazywaną na Leicester Square. Musieli oszczędzać przez dwa tygodnie, aby mieć pieniądze na zakup biletów. Jako jedyne dzieci rodziny Peytonów, które dożyły wieku nastoletniego, i mimo dziesięcioletniej różnicy wieku Annabelle i jej młodszy brat byli sobie wyjątkowo bliscy. Choroby zabrały dwa niemowlęta, które przyszły na świat po Annabelle – żadne z nich nie dożyło pierwszych urodzin.
– Annabelle, masz jeszcze jakieś pieniądze? – zapytał Jeremy, wracając z budki z biletami.
Pokręciła głową, posławszy mu zdumione spojrzenie.
– Obawiam się, że nie. Dlaczego pytasz?
Jeremy westchnął lekko, po czym odsunął z czoła pasmo włosów w kolorze miodu.
– Podwoili opłatę za wstęp… Podobno pokaz okazał się o wiele kosztowniejszy niż ich typowe produkcje.
– W ogłoszeniu w gazecie nie było nic na temat wyższych cen – odparła Annabelle zapalczywie i zniżywszy głos, wymamrotała: – Niech to szlag. – Po czym otworzyła torebkę w nadziei, że znajdzie w niej jakieś monety.
Dwunastoletni Jeremy spojrzał ponuro na ogromną płachtę zawieszoną między kolumnami nad wejściem do teatru… „UPADEK IMPERIUM RZYMSKIEGO: POKAZ ILUZJONISTYCZNY Z WIDOKAMI DIORAMICZNYMI”. Od premiery przed dwoma tygodniami pokaz był oblegany przez widzów, którzy pragnęli zobaczyć cuda Imperium Rzymskiego i jego tragiczny upadek. „To jak podróż w czasie”, zachwycali się wszyscy po wyjściu. Zazwyczaj panorama składała się z płótna rozwieszonego w okrągłym pokoju, które otaczało widzów misternie namalowaną sceną. Czasami wykorzystywano muzykę i specjalne oświetlenie, aby jeszcze wzbogacić pokaz, podczas gdy lektor poruszał się wokół, opisując odległe miejsce lub też słynne bitwy. Według „Timesa” nowa ekspozycja miała jeszcze dodatkowo dioramiczny widok, co oznaczało, że obraz był wykonany na przejrzystym olejowanym kretonie, rozjaśnianym od frontu i gdzieniegdzie z tyłu przez specjalne filtrowane światła. Trzysta pięćdziesiąt osób stało na karuzeli w środku, którą obsługiwało dwóch mężczyzn, i powoli kręciło się podczas pokazu. Światło, błyski srebrzystego szkła i aktorzy zatrudnieni do odgrywania ról obleganych Rzymian – wszystko to tworzyło rezultat określany jako „żywa wystawa”. Annabelle czytała, że finałowe symulowane erupcje wulkanów były tak realistyczne, iż niektóre kobiety krzyczały i mdlały.
Jeremy wyjął torebkę z nerwowych dłoni siostry, zaciągnął sznurki i oddał ją Annabelle.
– Wystarczy nam na jeden bilet – oświadczył rzeczowym tonem. – Ty idź. Ja wcale nie chcę tego oglądać.
Wiedząc, że brat kłamie, Annabelle pokręciła głową.
– Nie ma mowy. Ty idź. Ja mogę obejrzeć panoramę, kiedy tylko zechcę… a ty zawsze jesteś w szkole. A poza tym pokaz trwa tylko piętnaście minut. Odwiedzę jeden z pobliskich sklepów, gdy ty będziesz w środku.
– Będziesz robiła zakupy bez pieniędzy? – zapytał Jeremy, mierząc siostrę sceptycznym spojrzeniem błękitnych oczu. – O tak, to świetna zabawa.
– Cały sens tej zabawy polega na oglądaniu rzeczy, a nie ich kupowaniu.
Jeremy prychnął.
– Tak mawiają biedni ludzie, aby się pocieszyć, gdy spacerują po Bond Street. Nie pozwolę ci nigdzie iść samej… Zaraz zlecą się do ciebie wszyscy mężczyźni z okolicy.
– Nie bądź śmieszny – wymamrotała Annabelle.
Brat nagle się uśmiechnął. Powiódł wzrokiem po jej idealnej twarzy, niebieskich oczach, burzy podpiętych loków, które lśniły brązem i złotem pod schludnym rondem kapelusza.
– Nie kłopocz się tą fałszywą skromnością. Dobrze wiesz, jakie wrażenie wywierasz na mężczyznach, i według mojej wiedzy nie zawahasz się, aby zrobić z niego użytek.
Annabelle zareagowała na jego kpinę udawanym zmarszczeniem brwi.
– Według twojej wiedzy? Ha! A co ty wiesz o moich relacjach z mężczyznami, skoro cały czas jesteś w szkole?
Jeremy spoważniał.
– To się zmieni – zadeklarował. – Tym razem nie wracam tam… Pomogę tobie i mamie o wiele bardziej, jeśli znajdę pracę.
Annabelle szeroko otworzyła oczy.
– Jeremy, nie zrobisz tego. To by złamało mamie serce. A gdyby papa żył…
– Annabelle – przerwał jej cicho – nie mamy pieniędzy. Nie stać nas nawet na kilka dodatkowych szylingów na bilet na panoramę…
– A gdzie znajdziesz pracę bez wykształcenia i bez odpowiednich koneksji? – zapytała ironicznie. – Jeśli nie marzysz o karierze zamiatacza ulic albo chłopca na posyłki, lepiej zostań w szkole, aż zdobędziesz wykształcenie, które zapewni ci przyzwoitą posadę. Tymczasem ja poszukam jakiegoś bogatego dżentelmena, którego poślubię, i wszystko się ułoży.
– A gdzie znajdziesz męża, nie mając posagu? – zripostował Jeremy.
Przez chwilę mierzyli się gniewnymi spojrzeniami, gdy nagle drzwi się otworzyły, a tłum popchnął ich ku wejściu do rotundy. Jeremy otoczył siostrę opiekuńczym ramieniem, chroniąc ją przed zmiażdżeniem.
– Zapomnijmy o panoramie – mruknął obojętnym tonem. – Zrobimy zamiast tego coś innego… coś zabawnego, co nic nie kosztuje.
– To znaczy?
Upłynęła chwila namysłu. Gdy stało się oczywiste, że żadnemu z nich nie przychodzi do głowy nic takiego, oboje wybuchnęli śmiechem.
– Panicz Jeremy... – Tuż za nimi rozległ się głęboki głos.
Jeremy odwrócił się z uśmiechem.
– Pan Hunt – powitał serdecznie mężczyznę, wyciągając rękę. – Jestem zdziwiony, że mnie pan pamięta.
– Ja również… Jesteś o głowę wyższy, niż gdy cię po raz ostatni widziałem. – Pan Hunt uścisnął jego dłoń. – Przerwa szkolna, jak mniemam?
– Tak, panie Hunt.
Na widok konsternacji Annabelle Jeremy mruknął jej do ucha, gdy wysoki nieznajomy dał ręką znak swoim towarzyszom, aby weszli do rotundy bez niego:
– Pan Hunt… Syn rzeźnika. Poznałem go w sklepie, gdy mama posłała mnie po odbiór zamówienia. Bądź dla niego miła… To kapitalny jegomość.
Zdeprymowana Annabelle mogła myśleć tylko o tym, że pan Hunt jest zaskakująco dobrze ubrany jak na syna rzeźnika. Miał na sobie elegancki czarny surdut i spodnie o nowym, nieco luźniejszym kroju, które podkreślały szczupłe, mocne linie jego ciała. Tak jak większość mężczyzn wchodzących do teatru zdjął już kapelusz, odsłaniając ciemne, lekko kręcone włosy. Był wysokim, potężnym mężczyzną, na oko trzydziestoletnim, o wyrazistych rysach twarzy, długim nosie, szerokich ustach i oczach tak czarnych, że tęczówki zlewały się ze źrenicami. W jego oczach błyskał humor, a usta nie zdradzały żadnej frywolności. Nawet niewprawny obserwator musiał dostrzec, że ten mężczyzna rzadko bywa bezczynny – jego ciało i jego natura zostały ukształtowane przez ciężką pracę i ogromną ambicję.
– Moja siostra, panna Annabelle Peyton – powiedział Jeremy. – To jest pan Simon Hunt.
– Miło mi – mruknął Hunt, kłaniając się.
Zachowywał się bez zarzutu, lecz błysk w jego oku obudził osobliwy dreszcz tuż pod żebrami Annabelle. Nie wiedząc dlaczego, skryła się w cieniu młodszego brata, odpowiadając dygnięciem na pozdrowienie. Ku własnemu zawstydzeniu nie mogła oderwać wzroku od nieznajomego. Pomiędzy nimi zdawał się przepływać jakiś subtelny prąd... Nie spotkali się wcześniej, lecz miała wrażenie, jakby kilka razy byli tego bliscy, aż w końcu niecierpliwy Los sprawił, że ich ścieżki się skrzyżowały. Osobliwe doznanie, z którego nie potrafiła się otrząsnąć. Trwała niczym bezradna ofiara jego intensywnego spojrzenia, aż jej policzki oblały się gorącym, niemile widzianym rumieńcem.
– Mogę towarzyszyć wam do rotundy? – Hunt zwrócił się do Jeremy’ego, choć nie odrywał wzroku do Annabelle.
Zapadła niezręczna cisza, zanim Jeremy odparł w końcu z wystudiowaną nonszalancją:
– Dziękujemy, lecz postanowiliśmy zrezygnować z pokazu.
Hunt uniósł ciemną brew.
– Na pewno? Podobno to doskonała rozrywka.
Przeniósł domyślne spojrzenie z twarzy Annabelle na Jeremy’ego, odczytując znaki, które zdradzały skrępowanie młodzieńca. Jego głos złagodniał, gdy znów przemówił:
– Bez wątpienia są sprawy, których nie należy omawiać w obecności damy. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu… Czy to możliwe, młody Jeremy, że nie byłeś przygotowany na podniesione ceny? Jeśli tak, z radością posłużę kilkoma dodatkowymi monetami…
– Nie, dziękujemy – wtrąciła Annabelle szybko, wciskając łokieć w żebra brata.
Jeremy skrzywił się z bólu, po czym spojrzał na nieodgadnioną twarz mężczyzny.
– Doceniam tę ofertę, panie Hunt, lecz moja siostra nie…
– Nie chcę oglądać pokazu – oświadczyła Annabelle chłodno. – Słyszałam, że niektóre sceny są dość okrutne i przygnębiające dla kobiet. Wolałabym spokojny spacer w parku.
Hunt spojrzał na nią, a w jego głęboko osadzonych oczach rozbłysła kpina.
– Jest pani taka bojaźliwa, panno Peyton?
Poirytowana tym zawoalowanym wyzwaniem Annabelle ujęła Jeremy’ego pod ramię i pociągnęła go za sobą nagląco.
– Czas na nas, Jeremy. Nie będziemy dłużej zatrzymywać pana Hunta, który bez wątpienia pragnie zobaczyć pokaz…
– Obawiam się, że nie będę się dobrze bawił – zapewnił ich Hunt ponuro – jeśli wy również nie wejdziecie do środka. – Spojrzał na Jeremy’ego zachęcająco. – Nie chciałbym, aby kilka szylingów pozbawiło pana i siostrę popołudniowej rozrywki.
Widząc, że brat słabnie, Annabelle szepnęła ostro do jego ucha:
– Nie waż się pozwolić, by zapłacił za nasze bilety, Jeremy!
Jeremy zignorował ją i zwrócił się szczerze do Hunta:
– Panie Hunt, jeśli przyjąłbym pańską propozycję pożyczki, nie jestem pewien, kiedy zdołałbym zwrócić panu pieniądze.
Annabelle zamknęła oczy i cicho jęknęła z przerażenia. Tak rozpaczliwie starała się nie pokazywać nikomu, w jakiej kłopotliwej sytuacji się znajdują… a świadomość, że ten mężczyzna wie teraz, jaki drogi jest im każdy szyling, była niemal nie do zniesienia.
– Nie ma pośpiechu – odparł Hunt swobodnie. – Może pan przyjść do sklepu mojego ojca podczas następnej przerwy szkolnej i jemu zostawić pieniądze.
– W takim razie dobrze – zawyrokował Jeremy z wyraźną satysfakcją. Uścisnął dłoń Hunta, by przypieczętować umowę. – Dziękuję, panie Hunt.
– Jeremy… – wtrąciła Annabelle łagodnym, acz morderczym tonem.
– Proszę tutaj zaczekać – rzucił Hunt przez ramię, idąc do kasy po bilety.
– Jeremy, wiesz, że nie powinieneś brać od niego pieniędzy! – Annabelle zmierzyła gniewnym spojrzeniem nieskruszoną twarz brata. – Och, jak mogłeś? To niestosowne… a myśl o długu u tego rodzaju człowieka jest po prostu nie do zniesienia!
– Tego rodzaju człowieka? – powtórzył brat niewinnie. – Przecież ci mówiłem, że to kapitalny… Och, chodziło ci o to, że należy do niższej klasy. – Jego wargi wykrzywił smutny uśmieszek. – Trudno o tym pamiętać, biorąc pod uwagę, jaki jest potwornie bogaty. A poza tym ani ty, ani ja nie należymy do arystokracji. Wisimy na niższych gałęziach tego drzewa, co oznacza…
– Jak syn rzeźnika może być potwornie bogaty? – zapytała Annabelle.
– Nigdy nie mówiłem, że on pracuje w sklepie ojca – poinformował ją Jeremy z wyższością. – Powiedziałem tylko, że tam go poznałem. To przedsiębiorca.
– Masz na myśli spekulanta finansowego? – Annabelle zmarszczyła brwi. W społeczeństwie, które nawet rozmowy i myśli o sprawach doczesnych uważało za wulgarne, nie mogło się przytrafić nic gorszego niż mężczyzna, który zrobił karierę na inwestowaniu.
– Znacznie więcej – odparł jej brat. – Podejrzewam jednak, że to bez znaczenia, co robi czy ile ma, skoro urodził się jako prostak.
Słysząc ironię w głosie brata, Annabelle gniewnie zmrużyła powieki.
– Wyrażasz bardzo demokratyczne opinie, Jeremy – mruknęła sucho. – I nie zachowuj się tak, jakbym była snobką… Zaprotestowałabym równie mocno, gdyby to książę dał nam pieniądze na bilety, a nie człowiek parający się pracą.
– Na pewno nie tak mocno – zripostował Jeremy, po czym wybuchnął śmiechem na widok jej miny.
Powrót Simona Hunta powstrzymał wybuch kłótni. Zmierzył ich oboje czujnymi oczami w kolorze kawy i uśmiechnął się lekko.
– Wszystko gotowe. Wchodzimy?
Annabelle postąpiła nerwowo do przodu w odpowiedzi na dyskretny kuksaniec brata.
– Proszę nie czuć się zobligowanym do towarzyszenia nam, panie Hunt – oświadczyła. Wiedziała, że zachowuje się nieuprzejmie, lecz w tym mężczyźnie było coś, co wzniecało iskry w jej zakończeniach nerwowych. Nie wydawał się jej godny zaufania… w zasadzie pomimo eleganckiego ubrania i eleganckich manier nie wydawał się nawet cywilizowany. Należał do tych mężczyzn, z którymi dobrze wychowana młoda dama nie powinna się zadawać. I jej opinia nie miała nic wspólnego z jego statusem społecznym… To głęboka świadomość jego pełnokrwistej fizyczności i męskiego temperamentu uderzała ją swoją obcością. – Jestem przekonana – kontynuowała niespokojnie – że pragnie pan dołączyć do swoich towarzyszy.
Na jej słowa wzruszył leniwie szerokimi ramionami.
– W tym tłumie w życiu ich nie znajdę.
Annabelle była gotowa się sprzeczać, wytykając mu, że jest jednym z najwyższych mężczyzn na widowni i w związku z tym bez kłopotów mógłby zlokalizować swoich przyjaciół. Jej sprzeciw jednak byłby bezcelowy. Będzie musiała obejrzeć panoramę z Simonem Huntem u boku… Nie miała wyboru. Na widok podniecenia Jeremy’ego jej niechęć nieco osłabła, a głos złagodniał, gdy znów przemówiła do Hunta:
– Proszę mi wybaczyć. Nie chciałam wydać się zbyt ostra. Po prostu nie lubię zaciągać długów u nieznajomych.
Hunt spojrzał na nią z przenikliwością, która okazała się niepokojąca pomimo swojej przelotności.
– Doskonale to rozumiem – odparł, prowadząc ją przez tłum. – W tym wypadku jednak nie ma mowy o żadnym długu. A my nie jesteśmy sobie obcy… Pani rodzina od wielu lat zaopatruje się w sklepie mojej rodziny.
Weszli do dużej owalnej sali i wsiedli do ogromnej karuzeli otoczonej żelaznymi poręczami i bramkami. Wokół siebie mieli pieczołowicie odmalowany krajobraz starożytnego Rzymu. Brzegi karuzeli dzieliło od płótna jedenaście metrów, które wypełniała skomplikowana maszyneria, wywołująca podekscytowane komentarze u widzów. Gdy wszyscy zajęli miejsca, w pomieszczeniu zapadł teatralny półmrok, prowokując okrzyki podniecenia i zniecierpliwienia. Maszyneria zaczęła powoli się obracać, a na tył płótna padło niebieskawe światło, krajobraz nabrał trójwymiarowości i realizmu, który zdumiał Annabelle. Niemal dała się zwieść wrażeniu, że znaleźli się w Rzymie w środku dnia. Pojawiło się kilkoro aktorów odzianych w togi i sandały, a narrator zaczął opowiadać historię starożytnego Rzymu.
Diorama okazała się jeszcze bardziej zachwycająca, niż zakładała Annabelle. Nie była jednak w stanie zatracić się w toczącym się wokół niej przedstawieniu – była zbyt świadoma obecności stojącego obok mężczyzny. Nie pomagał też fakt, że od czasu do czasu mężczyzna pochylał się, aby szepnąć jakiś niestosowny komentarz do jej ucha, wykpiwając jej wyraźne zainteresowanie dżentelmenami odzianymi w poszwy na pościel. Choć starała się powstrzymywać rozbawienie, kilkakrotnie doprowadził ją do śmiechu, czym ściągnęła pełne dezaprobaty spojrzenia ludzi wokół nich. W rezultacie, rzecz jasna, Hunt zbeształ ją żartobliwie za to, że śmieje się podczas tak istotnego wykładu, przez co zaczęła chichotać jeszcze głośniej. Jeremy wydawał się zbyt zaabsorbowany pokazem, aby zauważyć wygłupy Hunta. Wyciągał szyję z przejęciem, aby określić, które elementy maszynerii odpowiadają za te cudowne efekty.
Hunt jednak zamilkł, gdy niespodziewane szarpnięcie karuzeli nieco zatrzęsło podestem. Kilka osób straciło równowagę i zostało podtrzymanych przez sąsiadów. Zaskoczona gwałtownym poruszeniem Annabelle zachwiała się i nagle znalazła się w lekkim, lecz bezpiecznym uścisku Hunta. Uwolnił ją natychmiast, gdy tylko odzyskała równowagę, i pochylił głowę, aby zapytać cicho, czy nic jej nie jest.
– Och, nie – odparła bez tchu. – Przepraszam. Nie, wszystko jest…
Nie zdołała dokończyć zdania. Głos uwiązł jej w gardle w nieoczekiwanej ciszy, gdy napłynęła świadomość. Nigdy jeszcze nie doświadczyła takiej reakcji na mężczyznę. Jej ograniczona wiedza nie pozwalała na określenie, czym jest to pragnienie domagające się natychmiastowego zaspokojenia ani jak je zaspokoić. Wiedziała tylko, że w tej właśnie chwili rozpaczliwie pragnie wciąż się na nim opierać, tulić do jego ciała, tak silnego i stanowczego, że aż niewzruszonego, które zapewniło jej bezpieczną przystań, gdy podłoga poruszyła się pod jej stopami. Jego zapach – czystego męskiego ciała, wypolerowanej skóry i krochmalonego płótna – pobudził wszystkie jej zmysły w rozkosznym oczekiwaniu. Szalenie różnił się od wyfiokowanych i wypomadowanych arystokratów, na których polowała od dwóch sezonów.
Przejęta do głębi utkwiła wzrok w płótnie, nie dostrzegając nawet zmienności światła i koloru, które miały wywołać wrażenie zapadającego zmroku… zmierzchu Imperium Rzymskiego. Hunt wydawał się równie obojętny na pokaz. Pochylał ku niej głowę, nie odrywając wzroku od jej twarzy. Jego oddech pozostał lekki i zdyscyplinowany, lecz usłyszała, że jego rytm nieznacznie się zmienił.
Oblizała suche wargi.
– Nie… nie powinien pan tak na mnie patrzeć – usłyszał jej ulotny szept.
– W pani obecności nic innego nie jest warte spojrzenia.
Nie poruszyła się ani nie odpowiedziała, udając, że nie usłyszała tego łagodnego diabolicznego szeptu, podczas gdy jej serce kołatało dziko, a palce podwinęły się w bucikach. Jak to możliwe w teatrze pełnym ludzi, z jej bratem tuż obok? Zamknęła oczy, gdy zakręciło się jej w głowie, lecz nie przez ruch karuzeli.
– Patrz! – mruknął Jeremy, szturchając ją łokciem. – Zaraz będą wulkany.
Nagle w teatrze zapadła nieprzenikniona ciemność, a pod podestem rozległo się złowrogie dudnienie. Niektórzy pisnęli cicho, inni wybuchnęli śmiechem i wydali okrzyki zniecierpliwienia. Kręgosłup Annabelle zesztywniał, gdy poczuła muśnięcie ręki na plecach. Jego dłoń pięła się leniwie po jej plecach… jego zapach, świeży i kuszący, wypełniał jej nozdrza… Zanim zdołała wydać z siebie dźwięk, jego wargi skradły jej ciepły, zachwycająco łagodny pocałunek. Była zbyt oszołomiona, by się poruszyć. Jej dłonie trzepotały w powietrzu niczym motyle pochwycone w locie. Unieruchomił jej chwiejące się ciało, obejmując ją lekko w talii jedną dłonią, a drugą położył na jej karku.
Była już wcześniej całowana przez śmiałych młodych mężczyzn, którzy kradli szybki uścisk podczas spaceru w ogrodzie lub w kącie salonu, gdy nikt nie patrzył. Ale żaden z tych przelotnych, uwodzicielskich kontaktów nie przypominał tego… pocałunku, tak leniwego i oszałamiającego, że poczuła się jak w delirium. Rozszalały się w niej uczucia zbyt intensywne, aby nad nimi zapanować. Zadrżała bezradnie w jego uścisku. Powodowana instynktem, uniosła się na oślep ku czułej, nieustępliwej pieszczocie jego ust. Ich nacisk zwiększył się, gdy zażądał więcej, nagradzając jej bezradną odpowiedź zmysłową eksploracją, która ją rozpaliła.
Gdy całkiem zaczęła tracić rozum, uwolnił ją ze zdumiewającą nagłością, pozostawiając w oszołomieniu. Podtrzymał dłonią jej kark i pochylił głowę, aż przygnębiony szept połaskotał ją w ucho.
– Wybacz. Nie zdołałem się oprzeć.
Cofnął dłonie, a gdy czerwone światło w końcu wypełniło salę, zniknął.
– Widziałaś? – zachwycał się Jeremy, wskazując z przejęciem symulację wulkanu przed nimi z błyszczącą roztopioną lawą spływającą ze zboczy. – Niewiarygodne! – Gdy zauważył nieobecność Hunta, zmarszczył brwi pytająco. – Dokąd poszedł pan Hunt? Zapewne postanowił odnaleźć swoich przyjaciół. – Wzruszywszy ramionami, powrócił do obserwacji wulkanów, wydając okrzyki, którymi zarażał oniemiałą z wrażenia publiczność.
Annabelle nie znajdowała słów. Z ogromnymi oczami zastanawiała się, czy to wszystko naprawdę się wydarzyło. Przecież to niemożliwe, by nieznajomy pocałował ją akurat na środku teatru. I to w taki sposób…
Cóż, to jest właśnie rezultat zgody na to, by nieznajomi dżentelmeni płacili za różne rzeczy – ich zdaniem równało się to przyzwoleniu na wykorzystanie. Co do jej zachowania… Zawstydzona i zdumiona próbowała zrozumieć, dlaczego pozwoliła, by pan Hunt ją pocałował. Mogła zaprotestować i go odepchnąć. Zamiast tego trwała w tym bezmyślnym oszołomieniu, podczas gdy on… Och, na samą myśl skrzywiła wargi. Nieważne, w jaki sposób ani dlaczego Simon Hunt zdołał pokonać jej wszystkie pieczołowicie budowane bariery. Fakty były takie, że to zrobił… i dlatego też należało go od teraz za wszelką cenę unikać.Rozdział 1
Londyn, rok 1843
Koniec sezonu
Dziewczyna poważnie myśląca o małżeństwie jest w stanie pokonać niemal każdą przeszkodę… z wyjątkiem braku posagu.
Annabelle niecierpliwie kołysała stopą ukrytą pod białą masą spódnic, zachowując jednocześnie spokój na twarzy. Podczas trzech minionych sezonów przyzwyczaiła się do podpierania ścian. Przyzwyczaiła się, lecz nie skapitulowała. Nieraz przyszło jej do głowy, że zasługuje na znacznie więcej niż siedzenie pod ścianą na chybotliwym krześle. Wciąż żywiła nadzieję na zaproszenie, które nie nadchodziło. A przy tym wszystkim próbowała udawać, że w ogóle się nie martwi… że jest absolutnie szczęśliwa, obserwując, jak inni tańczą i się zalecają.
Westchnęła przeciągle i zaczęła się bawić srebrnym karnetem tanecznym zawieszonym na wstążce na jej nadgarstku. Okładka rozchyliła się, odsłaniając niemal przejrzyste kartki koloru kości słoniowej, które rozkładały się niczym wachlarz. Karnet służył pannom do tego, by wpisywać w nim nazwiska partnerów do tańca. Zdaniem Annabelle zestaw pustych kartek wyglądał jak rząd zębów wyszczerzonych w drwiącym uśmiechu. Zatrzasnęła srebrną oprawę i zerknęła na trzy dziewczęta siedzące obok niej – wszystkie wkładały podobny wysiłek w sprawianie wrażenia całkowicie obojętnych na swój los.
Doskonale wiedziała, dlaczego tu siedzą. Rodzina panny Evangeline Jenner zbiła znaczny majątek na hazardzie, a pochodziła z gminu. Co więcej, panna Jenner była chorobliwie nieśmiała i jąkała się, co sprawiało, że próby rozmowy z nią jawiły się torturą dla obojga ich uczestników. Kolejne dwie dziewczyny, panna Lillian Bowman i jej młodsza siostra Daisy, nie przywykły jeszcze do angielskiego klimatu – a według wszelkich poszlak miało im to zająć jeszcze bardzo dużo czasu. Ludzie mówili, że matka panien Bowman przywiozła je tutaj z Nowego Jorku, ponieważ w ojczyźnie nie otrzymały żadnych odpowiednich propozycji małżeńskich. Tutaj kpiąco nazywano je mydlanymi dziedziczkami lub też dolarowymi księżniczkami. Obie miały elegancko wyrzeźbione kości policzkowe i lekko skośne ciemne oczy, lecz nie wróżyło im to szczęścia na matrymonialnym rynku bez arystokratycznej patronki, która poręczyłaby za nie i nauczyła je, jak się wpasować w brytyjską socjetę.
Annabelle przyszło nagle do głowy, że przez ostatnie miesiące tego nieszczęsnego sezonu wszystkie cztery – ona, panna Jenner i panny Bowman – często siadywały razem na balach i wieczorkach, zawsze w kącie lub pod ścianą. Rzadko przy tym z sobą rozmawiały, uwięzione w męczącej ciszy oczekiwania. Jej wzrok padł na Lillian Bowman, w której aksamitnych ciemnych oczach niespodziewanie rozbłysły ogniki humoru.
– Mogliby przynajmniej postarać się o wygodniejsze krzesła – mruknęła – skoro to oczywiste, że będziemy je okupować przez cały wieczór.
– Powinnyśmy wyryć na nich nasze imiona – odparła Annabelle drwiąco. – Po tych wszystkich godzinach, które na nim spędziłam, przejęłam to krzesło na własność.
Stłumiony chichot wyrwał się z gardła Evangeline Jenner, która uniosła palec w rękawiczce, aby odsunąć z czoła ogniście czerwony lok. Uśmiech sprawił, że w jej ogromnych niebieskich oczach zapłonęły iskierki, a jej policzki pokryły się różem pod złotymi piegami. Nagłe poczucie wspólnoty pozwoliło jej na moment zapomnieć o nieśmiałości.
– To n-nie ma sensu, że siedzisz tu z nami – zwróciła się do Annabelle. – Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na sali… Mężczyźni p-powinni się nawzajem tratować, aby móc z tobą zatańczyć.
Annabelle z wdziękiem wzruszyła lekko ramionami.
– Nikt nie chce poślubić dziewczyny bez posagu.
Tylko w fikcyjnym świecie powieści książęta żenili się z biedaczkami. W rzeczywistości książęta, wicehrabiowie i wszyscy inni dźwigali na swoich barkach ogromny ciężar odpowiedzialności finansowej za rozległe posiadłości i liczne rodziny oraz swoich dzierżawców. Zamożny arystokrata potrzebował bogatej żony, tak samo jak biedak.
– Nikt nie chce też poślubić amerykańskiej nuworyszki – wyznała Lillian Bowman. – Nasza jedyna nadzieja na wpasowanie się gdziekolwiek to małżeństwo z arystokratą o solidnym angielskim tytule.
– Nie mamy jednak patronki – dodała jej młodsza siostra Daisy. Była drobną, podobną do elfa wersją Lillian z taką samą jasną cerą, gęstymi ciemnymi włosami i brązowymi oczami. Uśmiechnęła się psotnie. – Jeśli znasz przypadkiem jakąś miłą księżną, która zechce wziąć nas pod swoje skrzydła, będziemy zobowiązane.
– Ja nawet nie chcę znaleźć męża – zwierzyła się Evangeline Jenner. – Z-znoszę sezon tylko dlatego, że nie mam nic innego do roboty. Jestem za stara, by chodzić do szkoły, a mój ojciec… – Urwała gwałtownie i westchnęła. – Cóż, jeszcze tylko jeden sezon, a skończę dwadzieścia trzy lata i oficjalnie zostanę starą panną. N-nie mogę się już doczekać!
– Teraz dwadzieścia trzy lata to już staropanieństwo? – zapytała Annabelle, tylko po części udając zaniepokojenie. Wzniosła oczy do nieba. – Dobry Boże, nie miałam pojęcia, że moje najlepsze lata już minęły.
– Ile masz lat? – zapytała Lillian Bowman z ciekawości.
Annabelle strzeliła oczami na boki, aby się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje.
– W przyszłym miesiącu skończę dwadzieścia pięć.
Rewelacja została nagrodzona trzema współczującymi spojrzeniami. Lillian oświadczyła z otuchą:
– Nie wyglądasz nawet na dwadzieścia jeden.
Annabelle zacisnęła palce na karnecie, aż ten całkiem ukrył się w rękawiczce. Czas płynie tak szybko, pomyślała. Jej czwarty sezon gwałtownie zbliżał się ku końcowi. A na piąty nie mogła sobie pozwolić – stałaby się pośmiewiskiem. Musi złapać męża, i to szybko. W przeciwnym razie nie będzie ich stać na płacenie za szkołę Jeremy’ego… i będą musiały wyprowadzić się z matką ze skromnego domu do wynajętych pokojów. Gdy człowiek raz znajdzie się na równi pochyłej, nie wróci już na szczyt.
Po sześciu latach od śmierci ojca Annabelle, który umarł na serce, ich rodzinne fundusze skurczyły się do zera. Próbowały ukryć rozpaczliwą sytuację, utrzymując, że mają pół tuzina służących, a nie tylko przepracowaną kucharkę-pokojówkę i starzejącego się lokaja. Przewracały wyblakłe suknie na drugą stronę, tak aby materiał spod spodu nosić na wierzchu. Sprzedawały szlachetne kamienie z biżuterii i zastępowały je strasami. Annabelle miała już serdecznie dość tych nieustających wysiłków, aby wszystkich oszukać, bo wydawało się, że wszyscy i tak wiedzą już o ich katastrofie. W ostatnim czasie zaczęła nawet otrzymywać dyskretne propozycje od żonatych mężczyzn, którzy jasno dawali jej do zrozumienia, że jeśli tylko poprosi o pomoc, ta zostanie jej natychmiast udzielona. Nie było potrzeby dodawać, jakiej rekompensaty oczekują za taką „pomoc”. Annabelle wiedziała, że ma zadatki na pierwszorzędną kochankę.
– Panno Peyton – zapytała Lillian Bowman – jakich cech szuka pani w idealnym mężu?
– Och – odparła Annabelle z lekceważącą lekkością – każdy arystokrata się nada.
– Każdy? – mruknęła Lillian sceptycznie. – Nie musi być przystojny?
Annabelle wzruszyła ramionami.
– Cecha mile widziana, lecz niekonieczna.
– A namiętna natura? – zapytała Daisy.
– Zdecydowanie niepożądana.
– Inteligencja? – zasugerowała Evangeline.
– Temat do negocjacji.
– Urok osobisty? – zapytała Lillian.
– Również do negocjacji.
– Nie pragnie pani wiele – podsumowała Lillian sucho. – Jeśli chodzi o mnie, dopisałabym kilka warunków. Mój wybranek musi być ciemnowłosy i przystojny, musi być wspaniałym tancerzem… i nie będzie pytał o pozwolenie, zanim mnie pocałuje.
– Ja pragnę poślubić mężczyznę, który przeczytał wszystkie dzieła Szekspira – zdradziła Daisy. – Kogoś cichego i romantycznego… Powinien nosić okulary, lubić poezję i przyrodę. Nie chciałabym też, by miał duże doświadczenie z kobietami.
Jej starsza siostra uniosła oczy do nieba.
– Ewidentnie nie będziemy więc konkurować o tego samego mężczyznę.
Annabelle zerknęła na Evangeline Jenner.
– A pani jakiego męża sobie życzy, panno Jenner?
– Proszę mi mówić Evie – szepnęła dziewczyna, oblewając się rumieńcem tak krwistym, że niemal zlał się z jej ognistymi włosami. Z trudem zdobyła się na odpowiedź, powstrzymywana przez wyjątkową nieśmiałość i silne pragnienie prywatności: – Podejrzewam… że chciałabym, b-by był miły i… – Urwała i pokręciła głową z autoironicznym uśmiechem. – Sama nie wiem. Chyba chciałabym, b-by mnie k-kochał. Naprawdę kochał.
Jej słowa wzruszyły Annabelle i napełniły ją nagłą melancholią. Miłość stanowiła luksus, o którym nie pozwalała sobie nawet marzyć – była to kwestia całkowicie zbyteczna, jeśli w grę wchodziło przetrwanie. Wyciągnęła rękę i dotknęła dłoni dziewczyny.
– Mam nadzieję, że go znajdziesz – zadeklarowała szczerze. – Może wcale nie będziesz musiała długo czekać.
– Ty powinnaś znaleźć swojego pierwsza – odparła Evie z nieśmiałym uśmiechem. – Żałuję, że nie mogę ci jakoś pomóc.
– Wygląda na to, że wszystkie potrzebujemy pomocy, takiej czy innej – skomentowała Lillian. Przesunęła z sympatią wzrokiem po postaci Annabelle. – Hmm… Nie miałabym nic przeciwko temu, by się tobą zająć.
– Słucham? – Annabelle uniosła brwi, zastanawiając się, która reakcja byłaby właściwsza: rozbawienie czy uraza.
Lillian pospieszyła z wyjaśnieniami:
– Do końca sezonu zostało tylko kilka tygodni, a to twój ostatni, jak mniemam. Szczerze mówiąc, twoje perspektywy na poślubienie mężczyzny stojącego na tym samym stopniu drabiny społecznej skurczą się do zera z końcem stycznia.
Annabelle z wahaniem pokiwała głową.
– Proponuję w takim razie… – Nagle Lillian urwała w połowie zdania.
Annabelle podążyła za jej spojrzeniem i zauważyła zbliżającą się postać. Jęknęła w duchu. Intruzem był pan Simon Hunt – mężczyzna, z którym żadna z nich nie chciała mieć nic wspólnego, i to nie bez powodu.
– Tak na marginesie – mruknęła Annabelle cicho – mój ideał męża to całkowite przeciwieństwo pana Hunta.
– Cóż za niespodzianka – szepnęła Lillian ironicznie, ponieważ wszystkie podzielały tę opinię.
Wysokie aspiracje społeczne były wybaczalne, jeśli żywiącego je człowieka cechowała odpowiednia dawka dżentelmeńskiego wdzięku. Simon Hunt nie przykładał do niego wagi. Nie sposób było prowadzić uprzejmej konwersacji z mężczyzną, który zawsze mówił dokładnie to, co myślał, nawet jeśli jego opinie były niepochlebne i dyskusyjne.
Niektórzy utrzymywali, że pan Hunt jest przystojny. Annabelle podejrzewała, że jego żywiołowa męskość może się podobać… Nawet ona musiała przyznać, że było coś pociągającego w tej okiełznanej sile ukrytej pod nieskazitelnym ubiorem wieczorowym złożonym z czerni i bieli. Wątpliwe jednak zalety Simona Hunta przysłaniała całkowicie grubiańskość jego charakteru. Nie było w nim ani grama wrażliwości, żadnego idealizmu ani szacunku dla elegancji… Stanowił uosobienie funtów i pensów, samolubnej, pazernej kalkulacji. Każdy inny mężczyzna w jego sytuacji miałby na tyle przyzwoitości, aby czuć zawstydzenie własnym brakiem wyrafinowania… Hunt natomiast postanowił uczynić z niego cnotę. Uwielbiał wykpiwać rytuały i maniery arystokratów – jego zimne czarne oczy zawsze błyszczały wtedy rozbawieniem, jakby wyśmiewał ich wszystkich.
Ku uldze Annabelle Hunt nigdy żadnym słowem ani gestem nie zasugerował, że pamięta ten odległy dzień podczas panoramicznego pokazu, gdy skradł jej pocałunek w ciemnościach. Z upływem czasu nawet ona zdołała po części przekonać samą siebie, że wyobraziła sobie całą tę sytuację. Z perspektywy wydawała się ona mało realna – zwłaszcza gorączkowa reakcja Annabelle na bezczelność nieznajomego.
Bez wątpienia wiele osób podzielało niechęć Annabelle do Simona Hunta, lecz ku oburzeniu londyńskiej arystokracji ten nie zamierzał nigdzie wyjeżdżać. W ostatnich latach stał się niewyobrażalnie bogaty dzięki większościowym udziałom w kompaniach produkujących sprzęt rolniczy, statki i silniki lokomotyw. Zapraszano go na przyjęcia pomimo jego grubiańskich manier, ponieważ był po prostu zbyt zamożny, aby go ignorować. Uosabiał zagrożenie ze strony przemysłu dla brytyjskiej arystokracji czerpiącej od wieków zyski z rolnictwa. Dlatego też parowie patrzyli na niego z ledwie skrywaną wrogością, lecz jednocześnie zezwalali mu na wstęp do swoich uświęconych kręgów. Co gorsza, Hunt nawet nie udawał pokory – zamiast tego zdawał się doskonale bawić, narzucając się tam, gdzie nie był mile widziany.
Podczas nielicznych spotkań, które nastąpiły po dniu w panoramie, Annabelle traktowała go chłodno. Zbywała wszelkie jego wysiłki nawiązania rozmowy i odmawiała każdemu jego zaproszeniu do tańca. Ale Hunta tylko bawiła jej pogarda. Wpatrywał się w nią tak śmiało taksującym wzrokiem, że włosy na karku stawały jej dęba. Miała nadzieję, że pewnego dnia przestanie się nią interesować, na razie jednak pozostawał irytująco uparty.
Wyczuła ulgę swoich nowych przyjaciółek, gdy Hunt zignorował je i podszedł prosto do niej.
– Panno Peyton – przywitał się.
Jego obsydianowemu wzrokowi nic nie umykało: ani pieczołowicie cerowane rękawy jej sukni, ani fakt, że użyła wianka z różowych pączków róż, aby ukryć wystrzępiony brzeg gorsu, ani sztuczne perły w jej uszach. Spojrzała na niego z chłodnym lekceważeniem. Powietrze pomiędzy nimi wydawało się naładowane przyciągającymi się i odpychającymi elementami. Poczuła nieprzyjemne mrowienie w zakończeniach nerwowych, gdy zbliżył się do niej.
– Dobry wieczór, panie Hunt.
– Zaszczyci mnie pani tańcem? – zapytał bez wstępów.
– Nie, dziękuję.
– Dlaczego nie?
– Bolą mnie nogi.
Uniósł ciemną brew.
– Od czego? Siedzi tu pani przez cały wieczór.
Spojrzała mu w oczy bez mrugnięcia.
– Nie mam obowiązku się przed panem tłumaczyć, panie Hunt.
– Chyba zniesie pani jednego walca...
Pomimo jej wysiłków, by zachować spokój, poczuła, jak grymas napina drobne mięśnie na jej twarzy.
– Panie Hunt – oświadczyła zimno – czy nikt panu nigdy nie mówił, że to nieuprzejme zmuszać damę do czegoś, na co ewidentnie nie ma ona ochoty?
Uśmiechnął się blado.
– Panno Peyton, gdybym się martwił uprzejmościami, nigdy nie dostałbym tego, czego pragnę. Pomyślałem tylko, że z ulgą powita pani chwilowy odpoczynek od podpierania ścian. Jeśli ten bal potoczy się dla pani tak jak wszystkie inne, moje zaproszenie do tańca będzie jedynym, jakie dziś pani otrzyma.
– Ależ z pana czaruś – zauważyła z fałszywym zdumieniem. – I taki zręczny pochlebca... Jak mogłabym odmówić?
W jego oczach pojawił się nowy wyraz.
– A więc zatańczy pani ze mną?
– Nie – szepnęła ostro. – Proszę już iść.
Zamiast skulić się z zawstydzenia po takiej odprawie, Hunt się uśmiechnął. Jego zęby błysnęły bielą w opalonej twarzy, nadając jej piracki wyraz.
– Co złego się stanie, jeśli pani ze mną raz zatańczy? Jestem całkiem sprawnym partnerem… Może nawet się pani spodoba.
– Panie Hunt – wymamrotała z wzbierającą irytacją – na myśl o partnerowaniu panu w jakikolwiek sposób krew krzepnie mi w żyłach.
Hunt pochylił się ku niej i zniżył głos tak, by nikt inny go nie usłyszał:
– Doskonale. Proszę się jednak zastanowić, panno Peyton. Nadejdzie czas, gdy nie będzie miała pani luksusu odtrącenia propozycji od kogoś takiego jak ja… honorowej lub nie.
Jej oczy zogromniały, gdy fala oburzenia wylała się rumieńcem na jej dekolt. Doprawdy, to zbyt wiele siedzieć pod ścianą przez cały wieczór, a potem wysłuchiwać obelg od człowieka, którym gardziła.
– Panie Hunt, brzmi pan jak nikczemnik w marnej sztuce.
Sprowokowała tym u niego kolejny uśmiech. Ukłonił się z drwiącą uprzejmością, po czym odszedł.
Poruszona tą wymianą zdań Annabelle odprowadzała go wzrokiem, mrużąc powieki. Jej towarzyszki powitały jego zniknięcie zbiorowym westchnieniem ulgi. Lillian Bowman przemówiła pierwsza:
– Słowo „nie” nie robi chyba na nim wrażenia, prawda?
– Co ci powiedział na sam koniec, Annabelle? – zapytała Daisy z ciekawością. – Zrobiłaś się czerwona jak burak.
Annabelle spojrzała na srebrną okładkę swojego karneciku i zaczęła pocierać kciukiem plamkę patyny w rogu.
– Pan Hunt zasugerował, że pewnego dnia moja sytuacja stanie się tak rozpaczliwa, iż rozważę prozycję zostania jego kochanką.
Gdyby nie jej zmartwienia, roześmiałaby się, zobaczywszy na twarzach dziewcząt to samo nieme zdumienie. Zamiast jednak wydać okrzyk dziewiczego oburzenia lub też taktownie pominąć sprawę milczeniem, Lillian zadała pytanie, którego Annabelle się nie spodziewała:
– Miał rację?
– Miał rację co do mojej rozpaczliwej sytuacji – przyznała Annabelle – lecz nie co do tego, że zostanę jego… lub też czyjąkolwiek kochanką. Prędzej poślubię hodowcę buraków, niż się do tego zniżę.
Lillian uśmiechnęła się do niej, słysząc nutę ponurej determinacji w jej głosie.
– Lubię cię – oświadczyła, po czym wyprostowała się i skrzyżowała nogi z niedbałością, jaka nie przystoi młodej pannie podczas jej pierwszego sezonu.
– Ja też cię lubię – odparła Annabelle z automatu, ponaglana przez dobre maniery. Lecz gdy tylko padły te słowa, ze zdumieniem odkryła, że są prawdziwe.
Lillian szacowała ją wzrokiem, kontynuując:
– Nie chciałabym widzieć, jak prowadzisz pług za mułem na polu buraków… Zostałaś stworzona do czegoś lepszego.
– Zgadzam się – mruknęła Annabelle sucho. – I co z tym poczniemy?
Pytanie z założenia było retoryczne, lecz Lillian potraktowała je poważnie.
– Właśnie do tego zmierzałam. Zanim nam przerwano, chciałam coś zaproponować. Powinnyśmy zawrzeć pakt i pomóc sobie znaleźć mężów. Jeśli nie interesują się nami odpowiedni dżentelmeni, my powinnyśmy zainteresować się nimi. Cały proces stanie się o wiele wydajniejszy, jeśli zjednoczymy siły, zamiast działać indywidualnie. Powinnyśmy zacząć od najstarszej… to znaczy od ciebie, Annabelle… i zmierzać do najmłodszej.
– Nie działa to ma moją korzyść – zaprotestowała Daisy.
– To najuczciwsze rozwiązanie – poinformowała ją Lillian. – Masz więcej czasu niż my.
– Jaką pomoc masz na myśli? – zapytała Annabelle.
– Każdą, jaka będzie potrzebna. – Lillian zaczęła z przejęciem zapisywać coś w swoim karnecie. – Będziemy uzupełniać swoje słabe strony i udzielać sobie rad i wsparcia, gdy okaże się to potrzebne. – Rozejrzała się z radosnym uśmiechem. – Niczym drużyna palancistów.
Annabelle posłała jej sceptyczne spojrzenie.
– Masz na myśli tę grę, w której dżentelmeni po kolei uderzają płaskim kijem w skórzaną piłkę?
– Nie tylko dżentelmeni – odparła Lillian. – W Nowym Jorku mogą grać również panie, jeśli tylko nie zapominają się w swoim podekscytowaniu.
Daisy uśmiechnęła się szelmowsko.
– Jak wtedy, gdy Lillian tak bardzo rozsierdziło złe podanie, że wyrwała z ziemi palik wyznaczający linię pola.
– Był poluzowany – zaprotestowała Lillian. – Poluzowany palik mógł stanowić zagrożenie dla biegaczy.
– Zwłaszcza gdy nim w nich cisnęłaś – mruknęła Daisy, uśmiechając się słodko do wykrzywionej w grymasie siostry.
Powstrzymując śmiech, Annabelle przeniosła spojrzenie z panien Bowman na nieco zdumioną Evie. Z łatwością mogła odczytać jej myśli: Amerykanki będą wymagać wielu nauk, zanim zdołają przyciągnąć uwagę odpowiednich kawalerów. Nietrudno było je sobie wyobrazić, jak biegają za piłką z kijami po boisku, zadzierając spódnice do kolan. Ciekawe, czy wszystkie amerykańskie dziewczęta mają takiego ducha… Bez wątpienia Bowmanówny przeraziłyby każdego brytyjskiego dżentelmena, który odważyłby się do nich podejść.
– Nigdy nie myślałam o polowaniu na męża w kategoriach sportu drużynowego – oświadczyła.
– Cóż, powinnaś! – orzekła Lillian z emfazą. – Pomyśl, o ile to efektywniejsze. Jedyny potencjalny kłopot byłby taki, że mogłybyśmy się zainteresować tym samym mężczyzną… Ale to nam raczej nie grozi, biorąc pod uwagę nasze odmienne gusta.
– Powinnyśmy się umówić, że nigdy nie będziemy rywalizować o tego samego dżentelmena – zastrzegła Annabelle.
– I c-co więcej – wtrąciła nieoczekiwanie Evie – że nigdy nikogo nie skrzywdzimy.
– Ależ z ciebie Hipokrates – przyznała Lillian z aprobatą.
– Moim zdaniem ona ma rację, Lillian – zaprotestowała przez pomyłkę Daisy. – Nie krzyw się na tę biedną dziewczynę, na litość boską.
Lillian zmarszczyła brwi z irytacją.
– Powiedziałam „Hipokrates”, a nie „hipokryta”, ty ośle.
Annabelle wtrąciła się pospiesznie, by siostry nie zaczęły się sprzeczać:
– Musimy w takim razie ustalić plan działania… Nasz układ się nie sprawdzi bez odpowiedniej koordynacji.
– I musimy wszystko sobie mówić – dodała Daisy z lubością.
– N-nawet intymne szczegóły? – zapytała Evie nieśmiało.
– Och, zwłaszcza te!
Lillian uśmiechnęła się kpiąco, po czym otaksowała wzrokiem suknię Annabelle.
– Twoje ubrania są okropne – oświadczyła obcesowo. – Oddam ci kilka moich sukien. Mam pełne kufry takich, których nigdy nie włożyłam, więc nie będę za nimi tęsknić. Moja matka nawet nie zauważy.
Annabelle natychmiast pokręciła głową wdzięczna za propozycję, lecz przerażona ostentacyjnością swojej biedy.
– Nie, nie mogłabym przyjąć takiego daru, choć to bardzo hojne…
– Ta bladoniebieska z lawendowym wykończeniem – wymamrotała Lillian do Daisy. – Pamiętasz ją?
– Och, bosko by w niej wyglądała – przytaknęła Daisy z entuzjazmem. – Pasowałaby jej o wiele bardziej niż tobie.
– Dzięki – zripostowała Lillian, sztyletując siostrę wzrokiem.
– Nie, doprawdy… – zaprotestowała Annabelle.
– I ten zielony muślin z białą koronką na przodzie – kontynuowała Lillian.
– Nie mogę przyjąć twoich sukien, Lillian – powtórzyła Annabelle cicho.
Dziewczyna oderwała wzrok od notatek.
– Dlaczego nie?
– Po pierwsze, nie zdołałabym ci za nie zwrócić. A po drugie, do niczego mi się nie przydadzą. Strojne piórka nie przysłonią mojego braku posagu.
– Och, pieniądze – odparła Lillian z niedbałością kogoś, kto ma ich całe mnóstwo. – Odwdzięczysz mi się za nie czymś o wiele cenniejszym. Nauczysz mnie i Daisy, jak być… cóż, bardziej tobą. Nauczysz nas, co mamy mówić i robić… tych wszystkich niewypowiedzianych zasad, które łamiemy co minutę każdego dnia. A jeśli to możliwe, może nawet pomożesz nam znaleźć patronkę. Wtedy zdołamy otworzyć wszystkie drzwi, które teraz są dla nas zamknięte. A co do twojego braku posagu… Tylko złap mężczyznę na haczyk. My pomożemy ci go złowić.
Annabelle posłała jej zdumione spojrzenie.
– Ty mówisz poważnie.
– Oczywiście, że tak – wtrąciła Daisy. – Cóż to będzie za ulga dla nas mieć coś do roboty, zamiast siedzieć pod tą ścianą jak idiotki! Razem z Lillian niemal oszalałyśmy z nudów podczas tego sezonu.
– Ja r-również – dodała Evie.
– Cóż… – Annabelle przeniosła wzrok z jednej pełnej wyczekiwania twarzy na drugą, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Jeśli wszystkie trzy jesteście na to gotowe, to ja również. Czy jednak nie powinnyśmy przypieczętować naszego paktu krwią lub czymś takim?
– Nie, wielkie nieba! – odparła Lillian. – Myślę, że możemy się wszystkie na coś zgodzić bez konieczności otwierania sobie żył. – Wskazała swój karnet. – A teraz powinnyśmy stworzyć listę najbardziej obiecujących kandydatów dostępnych na koniec sezonu. Niestety ich szeregi zostały mocno przetrzebione. Uporządkujemy ich według hierarchii? Poczynając od książąt?
Annabelle pokręciła głową.
– Książąt możemy sobie podarować, ponieważ nie znam żadnego wolnego, który ma mniej niż siedemdziesiąt lat i pozostały mu jakieś zęby.
– Czyli inteligencja i urok osobisty podlegają negocjacjom, natomiast zęby nie? – wtrąciła Lillian chytrze.
Annabelle wybuchnęła śmiechem.
– Zęby również podlegają negocjacjom – odparła – lecz są wysoce pożądane.
– Dobrze więc. Pominiemy kategorię bezzębnych starych książąt i przejdziemy od razu do hrabiów. Po pierwsze, lord Westcliff…
– Nie, tylko nie Westcliff. – Annabelle wykrzywiła wargi i dodała: – To zimna ryba… i w ogóle się mną nie interesuje. Niemal się na niego rzuciłam podczas mojego debiutu przed czterema laty, a on spojrzał na mnie jak na coś, co mu się przykleiło do buta.
– Zapomnijmy w takim razie o Westcliffie. – Lillian uniosła pytająco brwi. – A lord St. Vincent? Młody, do wzięcia, przystojny jak diabli…
– Próżny trud – odparła Annabelle. – Mogłabym się z nim znaleźć w kłopotliwej sytuacji, a on i tak by się nie oświadczył. Skompromitował, uwiódł i do cna zrujnował co najmniej tuzin kobiet… Honor nic dla niego nie znaczy.
– Jest hrabia Eglinton – zasugerowała Evie z wahaniem. – Nieco t-t-tęgi i ma przynajmniej pięćdziesiąt lat…
– Dopisz go do listy – oświadczyła Annabelle. – Nie stać mnie na wybrzydzanie.
– Wicehrabia Rosebury – zauważyła Lillian, marszcząc brwi. – Choć on jest raczej dziwaczny, a do tego taki… cóż, rozchwiany.
– Dopóki portfel ma stabilny, dopóty w innych dziedzinach może być rozchwiany – orzekła Annabelle, wywołując śmiech u przyjaciółek. – Jego też dopisz.
Ignorując muzykę i wirujące przed nimi pary, we cztery z przejęciem pracowały nad listą, od czasu do czasu wybuchając śmiechem tak głośno, że inni rzucali im zaciekawione spojrzenia.
– Cisza – zaordynowała Annabelle, siląc się na surowość. – Nie chcemy, aby ktoś zaczął podejrzewać, co planujemy… A poza tym wzgardzonym pannom nie wolno się śmiać.
Wszystkie postanowiły przybrać ponure miny, co doprowadziło do nowych wybuchów wesołości.
– Och, spójrzcie – sapnęła Lillian, zerkając na rosnącą listę kandydatów na męża. – Po raz pierwszy nasze karnety są zapełnione. – Przyjrzała się nazwiskom kawalerów i z namysłem zasznurowała wargi. – Przyszło mi do głowy, że niektórzy z nich wezmą zapewne udział w przyjęciu na zakończenie sezonu, które Westcliff wydaje w Hampshire. Otrzymałyśmy już z Daisy zaproszenie. A ty, Annabelle?
– Znam jedną z jego sióstr. Myślę, że mogę ją nakłonić, by mnie zaprosiła. Będę błagać, jeśli to konieczne.
– Ja również wstawię się za tobą – zadeklarowała Lillian pewnym siebie tonem. Uśmiechnęła się do Evie. – I postaram się, by zaproszenie objęło również ciebie.
– Ależ to będzie świetna zabawa! – zawołała Daisy. – W takim razie wszystko ustalone. Za dwa tygodnie dokonamy najazdu na Hampshire i znajdziemy męża dla Annabelle.
Wyciągnęły ręce i uścisnęły je sobie, radosne i pełne otuchy. Może moje szczęście się odmieni, pomyślała z nieśmiałą nadzieją Annabelle, zamykając oczy.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI