- W empik go
Sekrety rodziny Winnickich - ebook
Sekrety rodziny Winnickich - ebook
Co zasiejesz, to zbierzesz.
Wybór zawsze należy do ciebie, tak jak i jego konsekwencje.
W zakątkach rodzinnej posiadłości Winnickich życie toczy się leniwym rytmem. Kiedy jednak na krótko przed jubileuszem stulecia powstania winnicy w tajemniczych okolicznościach znika Emilia, nestorka rodu, powoli zaczyna opadać kurtyna pozorów, za którą kryją się sekrety z przeszłości i współczesne konflikty. Losy wszystkich pokoleń gmatwają się niczym pnącza winorośli, niespodziewanie dojrzewają owoce podjętych dawno temu decyzji.
Czy przyszłość będzie niczym cierpkie wino, a może smak miłości osłodzi bukiet emocji? Jakie odpowiedzi przyniesie pamiętnik Emilii? I czy podzielona przed laty rodzina jeszcze się kiedyś zjednoczy? W tej opowieści o codziennych zmaganiach i niecodziennych okolicznościach emocje uderzają do głowy niczym bąbelki szampana, a domowa piwniczka skrywa nie tylko beczułki ze szlachetnymi trunkami…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8364-006-8 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Czy jest pani szczęśliwa?
Kelnerka, słysząc to pytanie, zatrzymała się na dłużej przy ladzie z ciastkami i udając, że doczyszcza już i tak lśniącą szybę, zerknęła ukradkiem w stronę stolików przy oknach kawiarenki. Przy jednym z nich, skrytym za gęsto rosnącymi listkami dwóch soczyście zielonych beniaminów, przysiadły dwie kobiety.
Młodsza, ubrana w dopasowany czerwony żakiet, wydawała się pewna siebie. Jej proste jak struna włosy, mieniące się kilkoma odcieniami purpury, okalały smukłą twarz. Spoglądała na swoją rozmówczynię ze skupieniem. Zdążyła już zauważyć, że dziewczyna za ladą przysłuchuje się ich rozmowie.
– Ze szczęściem bywa jak z okularami… – odparła jej rozmówczyni, uśmiechając się przy tym delikatnie. – Szuka się ich, a one siedzą na nosie.
– Phil Bosmans – odchrząknęła Laura, zakładając włosy za ucho.
Nie chciała ponaglać kobiety, ale czuła już lekkie zniecierpliwienie, bo na każde pytanie odpowiadała półsłówkami lub zbyt ogólnikowo, by mógł z tego powstać jakiś konkretny artykuł. Ale Miłosz ją przed tym ostrzegał. Winniccy zachowywali powściągliwość w każdej sytuacji.
– Spójrz. – Wskazała na ludzi za oknem. – Oni są szczęśliwi, bo to słoneczne przedpołudnie spędzają w parku, a nie zamknięci w ciasnych biurach. Ale jednocześnie… – urwała, spoglądając na Laurę. – Ci w biurze też mogą być szczęśliwi, bo wolą pracować, niż marnować czas na świeżym powietrzu. Zgodzisz się ze mną?
– Cóż… – Dziennikarka się zawahała. Zwykle to ona zadawała pytania.
– Człowiek jest szczęśliwy, dopóki nie zacznie dostrzegać innych możliwości. Wtedy zaczyna się pogoń za tym, co może mu dać to nowe poczucie – dopowiedziała starsza kobieta i oparła się wygodnie, splatając dłonie na stoliku.
– Czyli uważa pani, że nic nie jest w stanie zapewnić prawdziwego szczęścia?
– Jeśli nie cieszą cię rzeczy małe, te wielkie nigdy tak naprawdę cię nie zaspokoją. Szczęście to sprawa wyboru – odparła spokojnie.
– W tym roku setne urodziny winnicy. – Laura zmrużyła lekko oczy, wyczuwając swoim dziennikarskim zmysłem, że ta rozmowa może się jednak potoczyć lepiej, niż zapowiadała się początkowo. – Każdy dzień niósł ze sobą nowe wyzwania, decyzje, możliwości i… wybory najlepszej drogi. – Pochyliła się przez stolik. – Dużo takich wyborów dokonała w życiu Emilia Winnicka?
Staruszka znów się uśmiechnęła, a błękitne oczy skryły się za złotymi lokami, które mimo upływu lat nie utraciły nic ze swojego piękna. Spuściła wzrok na swoją dłoń, na której zalśniła obrączka i piękny rodowy pierścień z kamieniem w kolorze głębokiej winnej czerwieni.
– Nie sposób zliczyć – odpowiedziała.
– I wszystkie dały pani szczęście?
Laura zacisnęła nieznacznie palce na długopisie, którym zapisywała w notatniku ważniejsze przemyślenia i odpowiedzi. Poczuła, że Emilia znów zaczyna się jej wymykać.
– Musisz pamiętać, że należy do nas nie tylko wybór, ale i jego konsekwencje – odparła kobieta, znów wyglądając przez okno. – Wszyscy Winniccy muszą się z nimi mierzyć…1. DIANA
Utopisz swoje zmartwienia w winie.
Horacy
Leżała w wannie, otoczona pianą powstałą z pięknie pachnącego płynu. Gorąca kąpiel parzyła jej skórę, która zdążyła już przybrać czerwony kolor, ale Diana ani myślała, żeby dolać choć odrobinę chłodnej wody i ukoić tym swoje ciało. Im dłużej przyglądała się bąbelkom, tym bardziej przypominały jej winogrona i czuła coraz większą potrzebę, by zanurzyć się po czubek głowy. Chciała, by wraz z parą uniosły się wszystkie jej negatywne emocje. Chciała się… wyparzyć. I to dosłownie.
Zanurzyła się głębiej i na wspomnienie popołudnia, które spędziła w ramionach Gracjana, przymknęła oczy. Nie powinna do niego jechać… i nie mogła zrozumieć, dlaczego się ugięła, gdy zadzwoniła, by odwołać wizytę. Chciała się wymigać jakimś nagłym spotkaniem, które zupełnie nieoczekiwanie wskoczyło jej do kalendarza, ale mężczyzna nawet nie dał jej dojść do słowa. Wściekle rzucił kilka kąśliwych uwag, że specjalnie dla niej pozmieniał swoje plany. Pojechała więc. Ale wbrew sobie. Efekt był taki, że kompletnie nie mogła się rozluźnić. Ani gdy ją rozbierał, ani gdy pieścił… choć był tak natarczywy, że trudno było jej myśleć o przyjemności. Po prostu czekała, aż skończy.
Brakowało jej kogoś, kogo mogłaby się w takiej chwili poradzić. Kogoś, kto zatrzymałby w tajemnicy wszystko, co chciała mu zdradzić, i jednocześnie wsparł ciepłym słowem. Nie miała przyjaciółki od serca, bo matka za młodu wmówiła jej, że musi być ostrożna i uważać, kogo do siebie dopuszcza, bo każdy może chcieć ją wykorzystać, by tylko osiągnąć swoje cele. Ostatecznie nie zdecydowała się żadnej ze szkolnych koleżanek poznać bliżej. Nigdy nie zaprosiła ich do dworku, nigdy nie poprosiła rodziców o zorganizowanie urodzin i nigdy też sama na żadne imprezy urodzinowe nie została zaproszona. Otoczyła się szczelnie drutem kolczastym i każdy, kto próbował się zanadto zbliżyć, ranił się prędzej czy później. Ci, którzy szukali rozgłosu, ci, którzy sądzili, że na jej plecach uda im się cokolwiek osiągnąć, i ci, którzy pojawiali się tylko po to, by próbować jej wbić nienawistną szpilkę pełną pogardy.
Kilka głębszych wdechów wyzwoliło tylko więcej negatywnych emocji, aż w końcu skorzystała z tego, że siedzi sama, zamknięta w łazience, z ustami zanurzonymi w wodzie i zaczęła krzyczeć, dopóki nie poczuła się lepiej. Dopóki z oczu nie popłynęły łzy, a ciało nie trzęsło się spazmatycznie w bezsilności.
„Pamiętaj, by nikt nie był świadkiem twoich słabości, bo zdobędzie broń, którą cię zniszczy” – słowa babci Emilii wybrzmiały w jej głowie z podwójną mocą, gdy wpatrywała się w odbicie swoich oczu w lusterku stojącym na skraju wanny. Rozmazany tusz i cienie wyraźnie wskazywały na to, że straciła nad sobą kontrolę.
Kolejna rada cenna jak błoto na winnickich polach. Diana nauczyła się przybierać kamienny wyraz twarzy, z surowym, lodowatym wręcz spojrzeniem. Nie płakała przy rodzicach, dziadkach, siostrze, wujostwie, koleżankach, nauczycielach… nie uroniła łzy ani gdy skręciła kostkę, ani gdy ktoś krytykował ją za ubiór czy zachowanie. Stawała się posągiem kompletnie pozbawionym emocji i dopiero w samotności, za zamkniętymi drzwiami własnego pokoju, wyła w poduszkę, dopóki nie poczuła się lepiej. A później nalewała gorącą wodę do wanny i nie zważając na ból piekącej skóry, zanurzała się w niej po szyję.
Spojrzała znudzonym wzrokiem na swój telefon, który wibrował od dłuższej chwili, oznajmiając jej właśnie, że ktoś próbował się z nią skontaktować. Była gotowa założyć się o swój złoty naszyjnik, że to Gracjan. Mężczyzna, który przebił się przez tę ciasną, kaleczącą wszystkich barierę. Zawładnął Dianą, jej umysłem i sercem, i nim się zorientowała, stał się jedyną osobą, z którą pragnęła przebywać dłużej niż było to konieczne.
Dzwoniący nie dawał za wygraną. Zmusiła się, by wynurzyć ciało z wody i sięgnąć po telefon. Ze zdziwieniem odkryła, że to nie Gracjan tak uparcie próbował się dodzwonić.
– Halo? – Odebrała, włączając funkcję głośnomówiącą. Nie zamierzała rezygnować z kąpieli, nawet dla jedynego kuzyna.
– Jesteś na mieście? – zapytał ze stęknięciem, jakby wykonywał właśnie wyjątkowo męczącą czynność.
– To zależy, czego potrzebujesz… – odparła, uśmiechając się pod nosem.
– Żebyś odebrała mi zamówienie ze sklepu i przywiozła coś do zjedzenia.
– Jestem w dworku i delektuję się różaną kąpielą.
– A ja jestem w mieszkaniu, ubabrany pyłem z gładzi, głodny i wściekły. Pomożesz?
Chciała mu odmówić, bo perspektywa kończenia tego relaksującego rytuału przedwcześnie bardzo ją drażniła.
– Niech się zastanowię… Proponujesz, żebym po kąpieli przyjechała do mieszkania w remoncie?
– Proszę cię o pomoc, a nie proponuję rozrywkę – skwitował zmęczonym głosem. – Tobiasz utknął na akcji, a Laura mnie wystawiła – dodał wyjaśniająco.
– Niech ci będzie – mruknęła, przewracając oczami. – Ale to chwilę potrwa. Muszę się ogarnąć.
– Nie wybieram się nigdzie.
– Rzuć numer zamówienia…
Niechętnie wyszła z wanny, ale poczuła satysfakcję, gdy spojrzała na swoje odbicie w dużym łazienkowym lustrze, które jej matka kupiła na przekór ojcu. Katarzyna lubowała się w meblach i dodatkach, które wyglądały, jakby ktoś wyszarpał je z poprzedniej epoki i na siłę wepchnął w nowoczesność, na którą nie były przygotowane.
Zwykle zaparowana od gorącego powietrza tafla, teraz zdążyła już lekko wyschnąć i Diana wyraźnie widziała swoje ciało, które parowało intensywnie, dokładnie tak jak lubiła. Już nie czuła na sobie zapachu Gracjana ani dotyku jego palców.
Do pokoju przemknęła okryta jedynie ręcznikiem. Błyskawicznie się wytarła, włożyła czystą koszulkę i spodnie i spakowała kilka potrzebnych rzeczy do torebki. Szybko się pomalowała, nie przykładając zbytniej uwagi do wyboru cieni.
W dworku panowała cisza. Przyzwyczaiła się do niej. Matka pewnie wciąż tkwiła na parterze, zamknięta w biurze, gdzie do późnej nocy wypełniała jakieś dokumenty i podpisywała papiery, które być może nigdy nikomu się nie przydadzą, ale w ten nieudolny sposób chciała sprawiać wrażenie, że jest w tej winnicy niezbędna.
– Wybierasz się gdzieś? – zapytał Antoni, wchodząc niespodziewanie z korytarza, w którym znajdowały się biura winnicy.
Diana zatrzymała się gwałtownie, by nie wpaść na mężczyznę.
– Miłosz poprosił, żebym coś mu podwiozła – odparła, wymownie unosząc kluczyki samochodowe.
– Szukałem cię dzisiaj. – Odwrócił się za siebie, dając jej do zrozumienia, że oczekiwał jej obecności na stanowisku pracy, podczas gdy ona spędzała czas z Gracjanem. – Chciałbym… – urwał, spoglądając na swoją wnuczkę z lekkim wahaniem. – …powierzyć ci organizację jubileuszu naszej winnicy.
Diana wciągnęła gwałtownie powietrze.
– M-mnie? – wydusiła.
– Pomyślałem, że taka odpowiedzialność może dobrze na ciebie wpłynąć – wyjaśnił, splatając dłonie za plecami. – To wiele wyborów i decyzji, które będziesz musiała podjąć.
– I mnóstwo konsekwencji, które na mnie spadną – wydusiła. – Podziękuję. Już i tak mam wystarczająco dużo problemów z matką, której się wydaje, że dokumentacja winnicy jest najważniejsza na świecie.
– To nie była prośba – stwierdził, mrużąc lekko oczy.
– Nie muszę podejmować wyzwań, w których czuję się niekompetentna.
– Jesteś leniwa, a nie niekompetentna. – Zerknął na dziewczynę, która go ominęła, kierując się ku drzwiom wyjściowym.
– Żeby mnie sprowokować, potrzeba czegoś więcej – mruknęła, sięgając do klamki.
– Nie próbuję cię sprowokować, raczej zmotywować. Widzę, że jedyne, co cię interesuje, to nakręcanie mediów.
– Może zleć to Miłoszowi? Ma więcej kontaktów i jest obrotny – zasugerowała z kpiącym uśmiechem, świetnie zdając sobie sprawę z tego, że wspomnienie kuzyna może zdenerwować Antoniego. – Albo lepiej matce. Ona przynajmniej wie, z kim powinna się napić, żeby osiągnąć, co trzeba.
– Czy Emilia ci wspominała, dokąd się wybiera? – zapytał, nim Diana otworzyła drzwi.
– A nie ma jej u siebie? – zdziwiła się. – Nie wspominała mi, że gdziekolwiek wychodzi. Może poszła na spacer? – zasugerowała i choć targnęła nią niepewność, skinęła dziadkowi głową i wyszła z dworku, domykając za sobą drzwi.
Gdy wsiadła do samochodu i zerknęła przez szybę na okna biur, w jednym z nich stał Antoni. Widziała go wyraźnie, jak wpatrywał się w nią, obserwował każdy jej ruch i zapewne zastanawiał się, jak sprawić, żeby bardziej się udzielała. Naprawdę nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że żaden członek tej rodziny nie wpadł na to, że praca w winnicy jest ostatnim, o czym marzyła. I gdyby nie to, że nie miała żadnej alternatywy, już dawno poszłaby w ślady wuja Kazimierza.
Wycofała samochód i wyjechała na drogę wiodącą pośród krzewów winogron. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie jej się wyprowadzić, to właśnie tego widoku będzie jej brakować najbardziej. I babki z całym jej wróżbiarskim asortymentem.
Podjechała do centrum Szczepówki, by kupić kuzynowi porządną kanapkę. Najsmaczniejszą, jaką kiedykolwiek jadła. Choć nie miała porównania, bo matka nigdy nie przykładała się do przygotowywania posiłków z miłością i pasją. Diana wielokrotnie w szkole nie miała ze sobą drugiego śniadania i to nie dlatego, jak tłumaczyła koleżankom, że nie jada takich pospolitych posiłków, ale dlatego, że Katarzyna wychodziła z założenia, iż córka powinna sama zadbać o kanapki do szkoły. Dlatego często po lekcjach z żołądkiem przyklejonym do kręgosłupa kupowała w miejscowej kawiarni tę cudowną, pyszną pszenną bagietkę z ziarnami, wypełnioną obficie szynką, serem, sałatą i pomidorami… Zjadała ją natychmiast ze smakiem i musiała się powstrzymywać, by nie skusić się na kolejną.
– Diana?! Hej! – przywitał ją ktoś z wyraźną radością, a ona podniosła wzrok znad swojej komórki, gdy przystanęła przed kawiarenką, by sprawdzić wiadomości od Miłosza.
– O… H-hej! – zająknęła się, spoglądając prosto na Tobiasza, który uśmiechał się do niej szeroko.
Nie była w stanie tego nie odwzajemnić, zwłaszcza że mężczyzna był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Nieraz żałowała, że na widok jego czarnych loczków jej serce nie biło w ten wyczekany, pełen miłości sposób. Nawet gdy zerkał na nią ciemnymi oczami, gdy uśmiechał się zawadiacko, nie umiała pomyśleć o nim inaczej niż tylko jak o dobrym kumplu, najlepszym przyjacielu swojego kuzyna.
– Nie powinieneś być… w pracy? Miłosz wyciągnął mnie z domu, bo…
– Dopiero wyszedłem ze szpitala. Jestem cholernie głodny. Wchodzisz? – zapytał, otwierając przed nią drzwi Chabrowego Zakątka. – Podjechałbym do niego, ale widzę, że jest niecierpliwy.
Cholera. Naprawdę żałowała, że nie potrafiła się w nim zakochać.
– Jeszcze kilka dni i odpocznie. Może też powinnaś pojechać z nami w góry? – zasugerował, gdy wyminęła go w progu.
– Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym zgodziła się na te nudne wypady. Te wszystkie laski, które zabieracie ze sobą, naprawdę dobrze się bawią, czekając, aż skończycie zjeżdżać?
– Wiesz, to… – Roześmiał się lekko. – Musiałabyś po prostu pojechać i się przekonać.
– Może kiedyś – mruknęła, odwracając wzrok.
Znajomy dźwięk dzwoneczka przy drzwiach obwieścił ich przybycie. Kawiarnia była całkowicie pusta i Diana z żalem pomyślała, że mogłaby tu przysiąść na kilka godzin, zjeść w spokoju, a nawet popracować… ale czekał na nią umierający z głodu Miłosz.
– Dzień dobry… – Usłyszała kobiecy głos i, przywoławszy uśmiech, odwróciła się do kelnerki, by złożyć zamówienie.
Jak szybko przywdziała maskę, tak równie szybko się jej pozbyła. Zamrugała gwałtownie, próbując się upewnić, czy dobrze widzi, czy wzrok jej nie myli, a oczy nie zapomniały, że prima aprilis był pierwszego kwietnia.
– Hej! – Tobiasz z wyraźną ekscytacją podszedł bliżej lady.
Czyli jednak wciąż nie zwariowała. Mężczyzna witał się właśnie z drobną dziewczyną. Diana idealnie widziała zza ramienia Tobiasza jej platynowe włosy i różowe pasmo, które figlarnie wysuwało się zza ucha. Diana miała ochotę zamknąć się w samochodzie i wrzeszczeć na całe gardło. Co ta flądra robiła w jej ulubionej kawiarni?
– Nie wiedziałem, że wróciłaś… – Usłyszała głos Tobiasza.
– Nie chwaliłam się tym specjalnie – odparła dziewczyna. – To była spontaniczna decyzja. I tak nikt tu na mnie nie czekał.
– No wiesz… ja bym się chętnie przywitał.
– Na co masz ochotę? – Roześmiała się i wymownie spojrzała na kanapki.
– Na… – Zawahał się i podszedł jeszcze bliżej lady z wyłożonym pieczywem, odsłaniając tym samym Dianę, która wbiła w kelnerkę ostre spojrzenie.
– Co za niespodzianka – wycedziła, krzyżując ramiona na piersi.
– Fakt – skwitowała dziewczyna, a mina nieco jej zrzedła. – Ze wszystkich mieszkańców Szczepówki akurat ty musiałaś się tu pojawić.
– Chciałbym kanapkę z ogórkiem i suszonymi pomidorami – wtrącił się Tobiasz, jakby nie usłyszał wymiany zdań obu dziewczyn. – Diana, co chcesz?
– Żeby ona zniknęła – prychnęła, skinąwszy podbródkiem w stronę kelnerki.
– Pobożne życzenie. Wybacz, że go nie spełnię – westchnęła w odpowiedzi dziewczyna i sięgnęła po wybraną przez Tobiasza kanapkę.
– Nie miałaś robić kariery w jakimś dużym mieście? – Diana nie dawała za wygraną. Nachyliła się przez ladę, by sprowokować dziewczynę.
– Miałam, ale plany się zmieniły… – odparła ze spokojem i uśmiechnęła się do Tobiasza. – Coś jeszcze? Kawa?
– Może wpadnę, gdy będzie mniejszy tłok – stwierdził, piorunując Dianę wzrokiem.
– Klara powinna być przyzwyczajona do tłumów i wścibskich pytań. Prawda? – syknęła Winnicka, nieznacznie zaciskając pięści.
– Ale ty nie jesteś przyzwyczajona do tego, że ludzie nie chcą z tobą rozmawiać. Prawda? – Klara nabiła odpowiednie produkty na kasę i podsunęła Tobiaszowi zawiniątko. – Nie zmieniłam numeru, możesz dzwonić – dodała.
– Odezwę się. – Skinął głową i pożegnał się, wyprowadzając Dianę z kawiarni. – Co to miało być? – mruknął, gdy zostawili za sobą budynek i zatrzymali się przy samochodach.
– Nie będzie mi się ta flądra panoszyć po mieście! – warknęła wściekła.
– Nawet nie wiesz, dlaczego wróciła.
– Mam to w dupie! Byleby Miłosz się o tym nie dowiedział.
– Sądzisz, że Szczepówka jest tak ogromna, że zachowasz to w tajemnicy? – Roześmiał się.
– Nie będę go narażać na…
– Nie siej zamętu – mruknął ostrzej i przyciągnął ją do siebie. – Nawet jeśli się spotkają… – Urwał, błądząc przeszywającym wzrokiem po jej twarzy. – To może powinni.
– Chyba żartujesz! – Szarpnęła się, wyrywając ramię z jego uścisku. – Po tym wszystkim, co mu zrobiła, to ona powinna…
– Znasz przypowieść o kiju? – przerwał jej.
– O kiju? Co ty pieprzysz?!
– Wiesz, co się stanie, gdy poruszysz jednym jego końcem? Drugi również się poruszy – wyjaśnił ciszej i cofnął się. – Wyluzuj trochę… – dodał i ominął ją, by wsiąść do swojego samochodu. – Mam do niego pojechać czy sama to zrobisz?
Prychnęła pod nosem, że nie jest małym dzieckiem i załatwi, co trzeba, w przeciwieństwie do co poniektórych, ale Tobiasz kompletnie nie przejął się tym przytykiem i machając jej na pożegnanie kanapką, odjechał w stronę głównej drogi.
Nie zdążyła wygrzebać z torebki kluczyków samochodowych, gdy usłyszała dźwięk swojej komórki.
– Żeby być aż tak niecierpliwym… – burknęła, sięgając do kieszeni. Zdziwiła się, widząc na wyświetlaczu imię matki. – Nie… nie będę teraz wysłuchiwać pretensji. – Skrzywiła się.
W drodze do Miłosza jej telefon odzywał się jeszcze kilka razy. Jednak Diana uparcie odwracała wzrok i udawała, że jej komórka przestała istnieć.
– Zaraz umarłbym z głodu – skwitował kuzyn, gdy piętnaście minut później otworzył przed nią drzwi mieszkania.
Wepchnęła mu do rąk pudło z zamówionymi próbkami farb i listkami papieru ściernego.
– Żartujesz sobie? – prychnęła, wchodząc do środka. – Wyciągnąłeś mnie z wanny, pamiętasz?
– Jest osiemnasta. Dzwoniłem prawie dwie godziny temu. Naprawdę nie spodziewałem się, że ktoś o tej porze może mieć czas na relaksującą kąpiel.
Diana zmierzyła go wzrokiem i wyciągnęła kanapkę z torebki. Jasne włosy kuzyna, które przypominały jej pszeniczne pola, teraz oprószone pyłem, przyklejały się do jego spoconego czoła, na którym dojrzała kilka smug, jakby próbował otrzeć pot brudnymi rękami.
– Po drugie Laura powinna ci pomóc – dodała.
– Jest w redakcji.
– Jak zwykle…. – Posłała mu krótkie spojrzenie i skierowała się do kuchni, otwartej na salon.
Rozejrzała się. Do mieszkania, w którym miło będzie usiąść i odpocząć, jeszcze sporo brakowało temu miejscu. Ściany wciąż były białe, jeszcze nawet niezagruntowane, nie mówiąc o malowaniu. W kuchni na szczęście zamontowano już meble i można było spokojnie skorzystać z łazienki. Trudno jednak było sobie wyobrazić, że przy oknie stanie kiedyś kanapa, którą planowała wybrać Laura. Według Diany kompletnie tam nie pasowała.
– Kawy bym się napiła – powiedziała, posyłając mężczyźnie uśmiech.
– Kawy? Nawet nie mam czajnika… – mruknął, wgryzając się w kanapkę. – Mogłaś kupić – dodał, z uznaniem przyglądając się bagietce. – Całkiem niezła…
– Całkiem zwyczajna – mruknęła, a na samą myśl o tym, że przygotowała ją Klara, żołądek skręcił jej się nieznośnie. – Możesz mi przypomnieć… – Zawahała się, nie kończąc.
– Tak? – ponaglił, a ona, czując presję, nie umiała wymyślić niczego sensownego.
– …jak to było z Klarą?
Miłosz nabrał powietrza, jakby chciał jej odpowiedzieć, ale w kilka sekund jego twarz spoważniała, a ramiona opadły. Wyglądał teraz jak grecki filozof wpatrzony w nią z kiełkującą myślą, której jeszcze nie potrafił ubrać w słowa, ale po chwili potrząsnął głową, jakby sens jej pytania do niego dotarł.
– Z Klarą? – wydusił, mrugając zawzięcie błękitnymi oczami.
– Tak.
– Jest jakiś konkretny powód, dla którego pytasz mnie o dziewczynę, której nie widziałem od kilku ładnych lat?
Zauważyła, że tak mocno zacisnął dłonie na kanapce, że aż wypadły z niej pomidorki.
– Och, nie denerwuj się tak. – Wzdrygnęła się.
– Ale po co do tego wracać?!
Miłosz ominął Dianę i przysiadł pod ścianą na kawałku kartonu. Wciąż podenerwowany, co zdradzało podrygujące kolano, wziął głęboki oddech.
– Skąd to nagłe zainteresowanie tą starą sprawą?
– A tak jakoś… – odparła wymijająco. – Bo Laura to takie jej przeciwieństwo…
– Nie rozumiem, do czego zmierzasz. Przecież dobrze wiesz, jak było… Wyjechała.
– Wiem tyle, ile mi powiedziałeś. – Odchrząknęła. – A kij ma dwa końce, prawda? – Wydęła usta w lekki dzióbek.
– Może i tak, ale naprawdę nie rozumiem, jakie to ma teraz znaczenie. Nie widziałem jej od trzech lat i pewnie nigdy więcej nie zobaczę. Jestem z Laurą, kupiłem mieszkanie, planuję wypad w góry, poprosiłem cię o coś do zjedzenia, a ty nagle wyciągasz jakieś zupełnie niepotrzebne nikomu sprawy i jaki to ma cel? Chcesz, żebym zaczął się tym gryźć?
– A masz powody, żeby się gryźć? – Uniosła lekko brwi.
– Wiesz co… Zajmij się lepiej swoją rodziną. Wyniosłym dziadkiem, babcią bujającą w obłokach, matką, która kompletnie cię nie rozumie, i ojcem, którego nigdy nie ma w domu. To są twoje problemy, a moje zostaw tam, gdzie ich miejsce.
– O matko… ale się uniosłeś – mruknęła i pokręciła głową.
Jeśli chciał ją urazić, to kompletnie mu nie wyszło. Akurat własną rodzinę świetnie znała i te puste frazesy nie miały żadnego znaczenia, bo miała o nich podobne zdanie. Najwyraźniej miał nadzieję, że zakończy tym tę bezsensowną dyskusję, ale Diana nie należała do osób, które tak łatwo da się zbyć.
– A co, jeśli wróciłaby do miasta? – zapytała.
– Nie rozumiem…
– No czy chciałbyś się z nią zobaczyć?
– Nie – odpowiedź była zbyt szybka. Nie uwierzyła mu.
– Yhm.
Atmosfera w mieszkaniu gwałtownie zgęstniała. Diana raz jeszcze rozejrzała się bezradnie po remontowanym pokoju i sięgnęła po komórkę, która znów wibrowała nieznośnie.
– Ale gdybyś miał wybór…? – drążyła, bo nie dawało jej to spokoju.
– Diana… – jęknął z dezaprobatą, kończąc przeżuwać kanapkę. – Każdy wybór pociąga za sobą konsekwencje, prawda?
– Nie zaczynaj…
– Wzajemnie. Zamykamy ten temat. – Popił wszystko wodą i otrzepał dłonie z okruszków. – Odbierz, bo się chłop na ciebie obrazi… – Skinął na telefon w jej dłoniach.
– To nie Gracjan, tylko matka.
– Z deszczu pod rynnę, jak to mówią – westchnął i wstał, by odebrać swoją komórkę, która również zaczęła dzwonić. – Halo? – zapytał zdziwionym głosem. – No u siebie w mieszkaniu. Będę powoli grunto… – Urwał, marszcząc brwi. – Co się stało?
Diana zwróciła się w jego stronę, zatrzymując kciuk nad ekranem, by odrzucić połączenie od matki.
– Jest dość wcześnie, może spaceruje po parku? – zasugerował Miłosz, wspierając się o blat, który oddzielał kuchnię od salonu. – A komórka?
Przysłuchiwała się uważnie, podświadomie czując, że stało się coś złego. Nagle kuzyn spojrzał na nią, a równocześnie znów zadzwoniła Katarzyna. Tym razem Diana zdecydowała się odebrać.
– Halo?
– Nie przyszło ci do głowy, że to może być coś ważnego?! – warknęła matka. – Że nie wydzwaniałabym tak, gdybym chciała, żebyś kupiła mleko?!
– O co chodzi? – zapytała, siląc się na spokój.
– Kiedy ostatni raz rozmawiałaś z babką?
– Dzisiaj rano? Nie wiem, kiedy dokładnie… – Wzruszyła ramionami. – Dlaczego pytasz?
– Nie mamy z nią żadnego kontaktu. Jej komórka jest wyłączona.
Diana wciągnęła gwałtownie powietrze.
– Emilia zniknęła… – Usłyszała za plecami przygnębiony głos Miłosza i zwróciła się do okna, by wyjrzeć przez nie na park, który był z pierwszego piętra idealnie widoczny.
Wbrew irracjonalnym oczekiwaniom nie dojrzała nigdzie swojej babci.