Seks pod gwiazdami - ebook
Seks pod gwiazdami - ebook
Zwykłe życie Hanny zmienia wiadomość, że ekscentryczny dziadek miliarder, którego nigdy nie poznała, zapisał jej majątek. Pod warunkiem, że podtrzyma ciągłość rodu. Hanna, która jest samotna, wypija drinka i proponuje układ Yeagerowi, facetowi uzależnionemu od adrenaliny. Yeager przystaje na jej propozycję, ale pod warunkiem, że dziecko zostanie poczęte podczas ekstremalnej przygody...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4024-6 |
Rozmiar pliku: | 539 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Naprawdę nie chodziło o dziurę w koszuli czy tę drugą, w spodniach. To wcale nie to najbardziej niepokoiło Hannę Robinson. Nie chodziło też o plamę z krwi. Widziała gorsze rzeczy. Najbardziej niepokoiło ją to, jak mało Yeager Novak przejmował się sześcioma szwami nad paskiem jedwabnych bokserek. No ale znów, jeśli chodzi o Yeagera, to było do przewidzenia. Najlepszy klient Hanny zarabiał na życie, igrając ze śmiercią i organizując podróże z tego rodzaju atrakcjami dla innych. Potem przynosił jej do naprawy to, co zostało z jego ubrań po ostatniej wyprawie, kiedy znów o włos wymknął się śmierci.
Yeager stał teraz nad Hanną, która klęczała przed nim z miarką w ręce. Swoją drogą, kiedy stała, też nad nią górował. Odsuwając czarne jak węgiel kosmyki z czoła, spuścił na nią wzrok. Oczy miał koloru szafirów.
– Już nigdy nie pozwolę, żeby byk tak się do mnie zbliżył – oznajmił. Przeniósł wzrok ze szwów na brzuchu na zniszczone ubranie na podłodze. – Tym razem było niebezpiecznie blisko.
Hanna zdmuchnęła kosmyk włosów, który zasłaniał jej oczy, i poprawiła okulary.
– W zeszłym roku, kiedy ścigał się pan z bykami, mówił pan to samo.
Zrobił zaskoczoną minę.
– Naprawdę?
– Tak. Wtedy przyszedł pan do nas po raz pierwszy, bo pana poprzedni krawiec zapowiedział, że nie chce pana więcej widzieć, jeśli przyniesie pan do naprawy kolejne z jego arcydzieł. – Znacząco uniosła brwi. – Tyle że w zeszłym roku w lipcu, jak był pan w Pampelunie, uciekł pan do kantyny i byk zdążył tylko podrzeć panu nogawkę spodni.
– Racja – przyznał, przypominając sobie tamte wydarzenia. – Wtedy poznałem Jimenę. Poszła ze mną do hotelu, bo chciałem się przebrać. Przez wiele godzin nie wychodziliśmy stamtąd. Chyba powinienem był wysłać temu bykowi kartkę z podziękowaniem.
Choć Hanna znała go już rok, Yeager wciąż ją zaskakiwał szczerymi wyznaniami na temat swego życia intymnego. Można było odnieść wrażenie, że jego życie seksualne jest równie pełne przygód, co życie zawodowe. Może nawet miał problem z rozróżnieniem tych dwóch aspektów życia.
– A przynajmniej wysłać Jimenie pożegnalnego esemesa – powiedziała. Starała się mówić rzeczowo, ale nie była pewna, czy jej to wyszło.
Yeager uśmiechnął się.
– Niech się pani nie martwi o Jimenę. Dostała, czego chciała.
Z całą pewnością, pomyślała Hanna, wodząc wzrokiem po umięśnionym torsie. Yeager Novak wyglądał jak dzieło mistrza. Ale blizna pozostawiona przez najnowsze szwy znajdzie się w dobrym towarzystwie różowej blizny nad pępkiem i drugiej, w kształcie pomarszczonego łuku, po lewej. Przez to swoje awanturnicze życie Yeager na całym ciele miał blizny. A ponieważ wstyd był mu obcy, podczas przymiarek Hanna wszystkie je widziała.
– Więc myśli pani, że da się uratować tę koszulę i spodnie? – zapytał.
– Spodnie tak – odparła. – Trzeba je tylko porządnie wyczyścić. Koszula jest do wyrzucenia. – Zanim zaprotestował, dodała: – Proszę się nie martwić, panie Novak. Uszyję panu identyczną.
Rzucił jej zirytowane spojrzenie.
– Ile razy pani mówiłem, żeby zwracała się pani do mnie po imieniu?
– Wiele razy – odparła. – A ja panu już wiele razy wyjaśniałam, że pan Cathcart i pan Quinn mają zwyczaj zwracać się do wszystkich klientów per pan pani.
Szefowie wymagali też od Hanny, by w pracy nosiła brzydką fartuchową sukienkę i związane lub upięte włosy. Jakby jedyna kobieta zatrudniona w ich firmie musiała uosabiać powrót do ery rewolucji przemysłowej.
– Tak czy owak – podjęła – dość szybko nauczyłam się, że trzeba zachowywać wszystkie pana wykroje i zawsze uciąć dość materiału na dwie sztuki, kiedy szyję jedną.
Uśmiechnął się niemal zniewalająco.
– I za to panią kocham – oznajmił.
Odpowiedziała mu uśmiechem.
– Wiem.
Yeager za każdym razem mówił Hannie, że ją kocha. Kochał ją za to, że szyła mu ubrania, które tak idealnie pasowały. Kochał ją za naprawianie tych samych ubrań, kiedy już sądził, że będzie musiał je wyrzucić. Kochał ją za umiejętność usuwania plam z krwi, oleju, trawy pampasowej, arabskiej pasty z bakłażanów i sezamu… plam, jakich normalny człowiek nie ogląda. Ona też kochała Yeagera. Tak samo jak kochała cannoli, księżycówkę amerykańską i zachody słońca – z pewnym poczuciem zadziwienia, że takie rzeczy w ogóle istnieją na tym świecie.
Wróciła do mierzenia wewnętrznej długości nogawki, udając, że wymaga to od niej nadzwyczajnego skupienia, choć w istocie znała wymiary Yeagera na pamięć. Nie ma powodu, by o tym wiedział, prawda? Czasami dziewczyna po prostu musi coś zrobić. Zwłaszcza kiedy akurat jest samotna. I to już osiem miesięcy. Żaden z jej chłopaków nie miał tak atletycznego ciała ani nie pachniał wiatrem w kanionie.
– Była pani w Hiszpanii, Hanno? – spytał.
– Przez jakiś czas mieszkałam w okolicy zwanej Hiszpańskim Harlemem – odparła, zapisując długość wewnętrznej nogawki na grzbiecie dłoni. Potem uniosła miarkę do jego talii. – To się liczy?
Zaśmiał się.
– Nie. Powinna pani pojechać do Hiszpanii. To piękny kraj. Zdecydowanie w pierwszej piątce moich ulubionych miejsc.
Hanna mogłaby mu powiedzieć, że jej pierwsza piątka to Queens, Manhattan, Brooklyn, Bronx i Staten Island, gdyż nigdy nie wypuściła się za granice pięciu gmin Nowego Jorku. Przez piętnaście z pierwszych osiemnastu lat życia była osobą nieletnią pod kuratelą państwa, i choć w tamtym czasie często zmieniała miejsce pobytu, nigdy nie znalazła się poza granicami miasta. Przez ostatnie dziewięć lat nie miała dość pieniędzy na coś tak niepoważnego jak podróże. To, czego nie wydała na mieszkanie w Sunnyside i jedzenie, szło na firmę, którą zaczęła tworzyć. Podróże mogą poczekać, aż zostanie bożyszczem nowojorskiego przemysłu modowego.
– Jaka jest pozostała czwórka pana ulubionych miejsc? – spytała.
Zaryzykowałaby i powiedziała, że dla człowieka, który zarobił miliard dolarów na organizowaniu ekstremalnych wakacji dla innych samców alfa, Sunnyside i Hiszpański Harlem zapewne nie zdobyłyby wystarczającej liczby punktów.
Yeager nie zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Nowa Zelandia, Słowenia, Chile i Islandia. Ale proszę mnie spytać jutro, lista może ulec całkowitej zmianie.
Hanna zapisała ostatnie wymiary na grzbiecie dłoni i wsunęła ołówek na miejsce, czyli do koka, który nosiła w pracy. Wyprostowała się, Yeager wciąż nad nią górował. Cóż, skoro miała metr pięćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, większość ludzi była od niej wyższa.
– Gotowe – oznajmiła i niechętnie dodała: – Może się pan ubrać.
Skinął głową w stronę leżących na podłodze ubrań.
– Dzięki, że pani się tym zajmie.
– Nie ma sprawy. Ale wie pan co, zaoszczędziłby pan mnóstwo pieniędzy, gdyby wytrzymał pan czasem w Nowym Jorku dłużej niż parę tygodni.
– Nigdzie nie jestem w stanie wytrzymać dłużej niż parę tygodni – odparł. – I nie będę przepraszał za to, że lubię przygody.
Hanna nigdy by go o to nie prosiła. Nie wyobrażała sobie Yeagera siedzącego za biurkiem i stukającego w klawisze albo stojącego przy taśmie w fabryce i przykręcającego śrubki. To całkiem jakby poprosić Supermena, żeby zatrudnił się jako parkingowy.
– Mówię tylko, żeby pan na siebie uważał.
Wzdrygnął się.
– To są ostatnie słowa, które ktoś taki jak ja ma ochotę usłyszeć.
Ale były to też słowa, którymi kierowała się Hanna. Nie, nie żyła w ciągłym lęku. Nie przetrwałaby dzieciństwa ani lat dojrzewania w cudzych domach, gdyby była zastraszona i nieśmiała. Ale po niemal dekadzie samodzielności stworzyła sobie życie spokojne i bezpieczne, i starała się tego nie zepsuć. Och, błoga przewidywalność. Rozkoszna stabilizacja. Och, szacowne bezpieczeństwo. Dorastając, nie wiedziała, co to znaczy. Za nic nie zaryzykowałaby utraty tego teraz.
– Spodnie i koszula będą gotowe za tydzień – oznajmiła.
Yeager wsunął ręce do rękawów szarej lnianej koszuli, którą uszyła dla niego Hanna, i zaczął ją zapinać.
– Świetnie. Akurat na mój wyjazd do Gansbaai. Południowa Afryka – wyjaśnił, zanim zapytała. – Zabieram grupę na nurkowanie w klatce, z wielkimi białymi rekinami.
– No oczywiście. Bo po tym, jak wielki byk o mały włos nie załatwił pana na śmierć, czemu nie miałby pan zaryzykować, że przegryzie pana na pół ogromny rekin?
Znów się uśmiechnął.
– Później wybieram się do Nunavut z dwoma kumplami, będziemy się wspinać na Mount Thor.
– Bardzo bym chciała zobaczyć pański paszport, panie Novak. Musi być gruby jak książka.
– Tak, to prawda. Jak „Harry Potter i Zakon Feniksa”.
A historie, które mógłby opowiedzieć, były pewnie równie fantastyczne.
– Cóż, dobrej zabawy – powiedziała. – Ja będę siedziała w domu, inwentaryzowała próbki materiału i porządkowała szpulki.
Posłał jej ostatni uśmiech i sięgnął po czarne spodnie, także uszyte przez Hannę.
– I pani mówi, że ja prowadzę niebezpieczne życie.
Zadzwonił dzwonek nad wejściem, Hanna odwróciła się w stronę drzwi.
– Przepraszam – rzuciła, wychodząc z przymierzalni. – Kwit będzie czekał w kasie, jak będzie pan gotowy.
Gdy tylko wyszła z przymierzalni, Yeager Novak wrócił myślą do pilniejszych spraw. Kiedy człowiek zarabia na życie, organizując ekstremalne wyprawy dla bogatych ludzi, trzeba planować czasami lata naprzód. Musiał wziąć pod uwagę miliony różnych kwestii – kulturę i politykę danego kraju, potencjalne zagrożenia, klimat, a także to, ile osób będzie musiał przekupić, by uzyskać wszystkie wymagane pozwolenia…
Lista nie miała końca. A on zawsze sam testował pakiety turystyczne, które później proponował klientom, by mieć pewność, że nie narazi ich życia i zdrowia.
Cóż, w każdym razie nadmiernie nie narazi. Bo tu przecież chodziło o ryzyko.
Zawiązał krawat, wziął skórzaną kurtkę i ruszył do kasy. Jasnowłosa Hanna stała pochylona nad bloczkiem i pisała coś starannie. Kilka niesfornych kosmyków wymknęło się z jej koka. Miło wiedzieć, że istnieje jakaś jej część, która pragnie się uwolnić z tego sztywnego kostiumu, pomyślał. Nigdy nie spotkał nikogo bardziej zasadniczego od Hanny… Nie pamiętał jej nazwiska.
Tymczasem Hanna, jakby słyszała jego myśli, podniosła wzrok. Jej srebrnoszare oczy patrzyły na niego znad czarnych okularów. Miała piękne oczy, musiał jej to oddać. U nikogo nie widział takiej barwy. Ale reszta… Bezkształtny fartuch, który ukrywał jej kobiecość, a jeśli się w ogóle malowała, on tego nie dostrzegał.
Domyślał się, że Hanna jest typem dziewczyny z sąsiedztwa, a to nie był jego typ. Lubił z nią rozmawiać. Była bystra i miała poczucie humoru. I szyła mu świetne ubrania. Nie miał pojęcia o szyciu ani o modzie, ale potrafił docenić dobrą pracę. Hanna jak jej tam zdecydowanie była mistrzynią w swym zawodzie.
– Za tydzień – powtórzyła, odrywając kwit z bloczku.
– Dziękuję – odrzekł. – Czy byłoby możliwe, żeby uszyła pani drugą taką samą koszulę w tym czasie? Na wszelki wypadek? – Zanim zaprotestowała, bo wiedział, że tak będzie, dodał: – Zapłacę dodatkowe sto dolarów.
Przygryzła wargę z namysłem, co było – o dziwo – odrobinę zmysłowe.
– Nie wolno mi przyjmować napiwków.
– Niech pani da spokój. Nie widzę tu Lea ani Monty’ego.
– Pan Cathcart pojechał na zakupy do Londynu – oznajmiła. – A pan Quinn jest na lunchu.
– W takim razie o niczym nie będą wiedzieć.
Westchnęła jak ktoś, kto wie, że łamie zasady, ale bardzo potrzebuje pieniędzy. Yeager był zaintrygowany. Na co może potrzebować pieniędzy Hanna, ten wzór wszelkich cnót?
Z wyraźną niechęcią powiedziała:
– Nie mogę. Przykro mi. Po prostu nie mam na to czasu, jesteśmy zawaleni pracą. – Zaraz potem dodała: – Ale znam krawcową, która pracuje w domu. Jest bardzo dobra.
Yeager pokręcił głową.
– Nie, ufam tylko pani.
– Nie rozumie mnie pan. Gwarantuję, że będzie pan zadowolony. Znam ją bardzo dobrze.
– Ale…
– Można powiedzieć, że ona i ja to jedna osoba. Jeśli rozumie pan, co mam na myśli.
Spojrzała na niego znacząco. Po chwili Yeager pojął. Hanna była tą krawcową, która pracuje w domu.
– Rozumiem.
– Jeśli poszuka pan na Craigslist powiedzmy „krawcowej z Sunnyside”, wyskoczy panu pierwsza. Niech pan spyta, czy uszyje panu koszulę przez tydzień za tę samą cenę, którą płaci pan tutaj, a ja gwarantuję, że się zgodzi.
Yeager wyjął z kieszeni telefon i poszukał Craigslist. Powinien był zgadnąć, że Hanna mieszka w Sunnyside. Ta część Nowego Jorku najbardziej przypomina małomiasteczkową prowincjonalną Amerykę.
– Znalazłem panią – odrzekł.
Hanna zmarszczyła nos.
– To znaczy znalazłem ją.
– Niech pan jej wyśle mejla. Jestem pewna, że odpowie, jak wróci dziś do domu.
Pisząc bez zwłoki, powiedział:
– Świetnie, dzięki.
– Ale będzie pan musiał odebrać koszulę u niej w domu – oznajmiła. – Nie może jej tu dostarczyć.
– Nie ma sprawy.
Wysłał mejla, a potem schował telefon do kieszeni, z drugiej zaś wyjął portfel. Wyjął pięć dwudziestek z dziesięciu, które zawsze miał przy sobie, i położył je na blacie. Hanna szeroko otworzyła oczy, ale dyskretnie schowała pieniądze do kieszeni.
– Nie chce pan zaczekać, aż otrzyma pan dodatkową koszulę?
Potrząsnął głową.
– Ufam pani.
– Dziękuję.
– Nie, to ja dziękuję, to była moja ulubiona koszula. Miło będzie mieć taką samą. Co nie znaczy, że zamierzam pozwolić rekinom dobrać się do moich ubrań, ale nigdy nie wiadomo, kiedy spotkam drugą Jimenę.
Skinęła głową, a on był dość pewny, że nie skinęła ze zrozumieniem. Ktoś taki jak ona pewnie nie wdałby się w przelotny namiętny romans. Niezależnie od tego, jak piękne miała oczy i jak zmysłowo przygryzała wargę. Hanna, był o tym przekonany, umawiała się na randki wyłącznie z podobnymi do siebie, uczciwymi i prostolinijnymi mężczyznami.
– Do zobaczenia za tydzień – powiedział, unosząc rękę.
Kiedy szedł do drzwi, usłyszał, jak za nim zawołała:
– Dobrego dnia, panie Novak. I proszę się rozejrzeć, zanim przejdzie pan przez ulicę.
Tydzień później – w dniu, kiedy Yeager miał odebrać nową koszulę, Hanna była w pomieszczeniu na tyłach Cathcart i Quinn, zbierając resztki materiałów, które miała zabrać z sobą do domu. Pozostali pracownicy już wyszli, a ona liczyła minuty do zamknięcia, kiedy dzwonek nad drzwiami oznajmił pojawienie się kolejnego klienta.
Z nadzieją, że to ktoś, kto chce tylko odebrać jakąś poprawkę, ruszyła do drzwi.
Nie rozpoznała mężczyzny, który stał przy kasie, ale jego szyty na miarę garnitur wyglądał na dzieło Paola Aponte. Mężczyzna miał krótko ostrzyżone włosy, oczy chłodne i bystre, a uśmiech raczej obojętny.
– Dzień dobry – powiedziała Hanna, podchodząc do niego. – W czym mogę pomóc?
– Hanna Robinson? – spytał. Zdziwienie, że ją zna musiało być widoczne na jej twarzy, gdyż szybko dodał: – Nazywam się Gus Fiver. Z kancelarii Tarrant, Fiver i Twigg z Manhattanu. Zajmujemy się sprawami spadkowymi i testamentami.
Jego odpowiedź wzbudziła w niej tylko większe zdumienie. Nie spisała testamentu, nie znała nikogo, kto mógłby jej coś zapisać. Nie miała rodziny i dlatego jako trzylatka po śmierci matki trafiła do rodziny zastępczej. I chociaż w tamtym czasie Hanna nie doświadczyła wielkiej traumy, nigdy też nie poznała nikogo, kto mógłby ją uczynić swą spadkobierczynią. Nie było powodu, by prawnik znał jej nazwisko czy wiedział, gdzie pracuje.
– Tak – odparła ostrożnie. – Jestem Hanna Robinson.
Gus Fiver uśmiechnął się jakby szczerzej. W ciągu kilku sekund z prawnika z Manhattanu zamienił się w chłopaka z sąsiedztwa. Hanna poczuła się trochę lepiej.
– Doskonale. – Nawet jego głos zabrzmiał jakby cieplej.
– Przepraszam, ale skąd pan mnie zna?
– Moja kancelaria szuka pani od początku roku. Jeden z naszych klientów szukał pani dużo dłużej.
– Nie rozumiem. Czemu ktoś miałby mnie szukać? Zwłaszcza że nie tak trudno mnie znaleźć.
Nie odpowiedział jej, tylko spytał:
– Dorastała pani głównie w rodzinach zastępczych, prawda?
Hanna była tak zaskoczona, że Fiver zna jej życiorys – znało go wyłącznie paru jej przyjaciół – że tylko kiwnęła głową.
– Została pani umieszczona w rodzinie zastępczej w wieku trzech lat, o ile wiem po śmierci pani matki Mary Robinson.
Zdenerwowała się, że znał takie szczegóły z jej przeszłości.
– Tak – odparła automatycznie.
– Pamięta pani swoje wcześniejsze życie, przed śmiercią matki?
– Panie Fiver, o co właściwie chodzi?
– Proszę odpowiedzieć, pani Robinson.
Hanna zazwyczaj nie opowiadała o sobie ludziom, jeśli ich nie znała bliżej, a nawet wtedy przełamanie pewnych barier zajmowało jej trochę czasu. Ale Gus Fiver miał w sobie coś takiego, że wydawał się godny zaufania. Do pewnego stopnia, rzecz jasna.
A zatem zaczęła:
– Mam niewiele wspomnień, dość mglistych. Wiem, że mama była księgową w firmie świadczącej usługi spawalnicze na Staten Island i że tam mieszkałyśmy, kiedy zmarła. Ale wiem to stąd, że mi o tym powiedziano. Wszystko, co mama posiadała, zostało sprzedane po jej śmierci, a z tego, co zostało z jej majątku, utworzono fundusz powierniczy, z którego mogłam korzystać po ukończeniu osiemnastego roku życia, kiedy już nie byłam beneficjentką opieki społecznej.
Co prawda nie była to znaczna suma, ale pozwoliła Hannie rozpocząć samodzielne życie bez wielkiego stresu, i za to była ogromnie wdzięczna.
– Czy to po matce odziedziczyła pani oczy? – spytał Fiver. – Nie chcę być zbyt poufały, ale mają naprawdę niezwykły kolor.
Hanna słyszała dość uwag na temat swoich wyjątkowych oczu, nawet od całkiem obcych ludzi, więc już nie uważała je za zbyt poufałe.
– Nie – odparła. – Mama miała niebieskie oczy.
– Więc pamięta pani, jak wyglądała?
Hanna pokręciła głową.
– Nie, ale mam zdjęcie mamy, które jeden z pracowników socjalnych był tak miły oprawić i mi je podarować, kiedy znalazłam się pod ich opieką. Zachowałam je.
Ta wiadomość bardzo zainteresowała Fivera.
– Ma je pani nadal?
– Owszem. – Hanna wyjęła zdjęcie z ramki, kiedy była dość duża, by mieć własny portfel, ponieważ chciała nosić je przy sobie.
Było jedynym dowodem istnienia jej matki.
– Mogę je zobaczyć? – spytał.
Już chciała odmówić, ale przeklęta ciekawość wzięła górę. Była zaintrygowana, dokąd prowadzi ta rozmowa.
– Mam je w portfelu – odparła.
Sięgnęła po torebkę, którą trzymała pod ladą, i z kieszonki portfela wyjęła zdjęcie, lekko zgniecione i podniszczone. Podała je Fiverowi. Było prawdopodobnie wycięte z większego zdjęcia, pokazywało jej matkę od piersi w górę, razem z ramieniem osoby, która siedziała obok niej.
– A pani ojciec? – spytał Fiver, przyglądając się fotografii.
– Nie znałam go – odparła. – Na moim świadectwie urodzenia widnieje nazwisko Robert Williams, ale wie pan, ilu jest Robertów Williamsów w samym Nowym Jorku? Nikt do niego nie dotarł. Poza mamą nie miałam żadnej rodziny.
Fiver oddał jej zdjęcie.
– Szukaliśmy pani, pani Robinson, ponieważ mamy klienta, którego majątkiem zarządzamy od dnia jego śmierci, cały ten czas poszukując jego najbliższego krewnego. Naszym zdaniem może pani być jedyną spadkobierczynią naszego klienta.
– Z przykrością muszę pana rozczarować, panie Fiver, ale to niemożliwe. Gdyby mama miała rodzinę, władze znalazłyby ją dwadzieścia pięć lat temu.
Fiver otworzył teczkę i przeglądał jej zawartość, w końcu wyjął zdjęcie i pokazał je Hannie. To było to samo zdjęcie matki, które nosiła przy sobie całe życie, tyle że było całe, na tym zdjęciu był też jasnowłosy mężczyzna o srebrnoszarych oczach. Co jeszcze bardziej zaskakujące, dziecko o tym samym kolorze włosów i oczu, co mężczyzna, siedziało na kolanach jej matki.
Hanna gwałtownie podniosła wzrok na Fivera. Nie miała pojęcia, co powiedzieć.
– To zdjęcie Stephena i Alicii Linden ze Scarsdale w stanie Nowy Jork – oznajmił. – Dziecko na zdjęciu to ich córka Amanda. Pani Linden i Amanda zniknęły niedługo po tym, gdy zrobiono to zdjęcie.
W głowie Hanny rozległ się ostrzegawczy dzwonek. Skąd Fiver ma to właśnie zdjęcie jej matki? Czy to ona jest tym dzieckiem na kolanach matki? Czy ten mężczyzna to jej ojciec? Co się, do diabła, dzieje?
– Nie rozumiem – wykrztusiła.
– Pewnego dnia, kiedy Stephen Linden był w pracy w mieście – podjął Fiver – Alicia z dziesięciomiesięczną Amandą wyszła z domu, nie zabierając z sobą niczego oprócz ubrań, które miała na sobie.
Urwał na moment, jakby uważnie dobierał słowa.
– Jak wskazują różne źródła, Stephen Linden nie był łatwym człowiekiem. Źle traktował żonę. Alicia bała się o własne bezpieczeństwo i bezpieczeństwo córki, ale rodzina męża była bardzo wpływowa i Alicia obawiała się, że powstrzymają ją przed opuszczeniem męża. A zatem zgłosiła się do organizacji, która pomagała maltretowanym kobietom, załatwiała im nowe dokumenty i dawała niewielką sumę pieniędzy. Z pomocą tej organizacji Alicia i Amanda Linden ze Scarsdale rozpoczęły nowe życie jako Mary i Hanna Robinson ze Staten Island.
Hannie kręciło się w głowie. Słyszała, co mówi Fiver, ale nie do końca to do niej docierało.
– Ja… przepraszam, panie Fiver, ale… Mówi pan, że nie jestem osobą, za którą się uważam? Że moje życie powinno wyglądać inaczej? Że…
Nagle do głowy wpadła jej pewna myśl.
– Czy mój ojciec żyje? – zapytała cicho.
Fiver spoważniał.
– Nie, przykro mi. Zmarł prawie dwadzieścia lat temu. Nasz klient, który rozpoczął poszukiwania, był pani dziadkiem ze strony ojca. – Urwał na moment. – Nazywał się Chandler Linden.
Gdyby w płucach Hanny pozostało choć trochę powietrza, pewnie wydałaby stłumiony okrzyk. Wszyscy w Nowym Jorku wiedzieli, kim jest Chandler Linden. Jego przodkowie w zasadzie zbudowali to miasto, a w chwili śmierci nadal był właścicielem sporej jego części.
Choć nie miała pojęcia, jakim cudem to zrobiła, Hanna powiedziała:
– Chandler Linden był miliarderem.
Fiver skinął potakująco głową.
– Owszem, pani Robinson. Pewnie chce pani już dzisiaj zamknąć zakład. Mamy wiele spraw do omówienia.