Seksowna sąsiadka - ebook
Seksowna sąsiadka - ebook
Marcus, atrakcyjny dyrektor brytyjskiej wytwórni dżinu, szuka żony, kobiety zrównoważonej i przewidywalnej, która by pokochała jego, a także jego córeczkę. Nowojorskie mieszkanie Marcusa znajduje się naprzeciwko mieszkania celebrytki telewizyjnej. Ashley jest piękna, seksowna i szalona. Ich pełna namiętności noc to potwierdza. Byliby razem cudowną parą, ale czy Ashley pokocha także Lilę?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3190-9 |
Rozmiar pliku: | 669 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na widok Marcusa Chambersa stojącego przy windzie Ashley George ogarnęła irytacja.
– Pewnie życzy sobie pani, abym zaczekał? – odezwał się, przytrzymując drzwi.
Ashley wzięła głęboki oddech, wyminęła go i energicznym krokiem weszła do kabiny. Jej długie blond włosy zafalowały.
– Parter?
Zacisnęła dłoń tak mocno, że aż paznokcie wbiły jej się w ciało. Wystarczyły dwie sekundy w towarzystwie antypatycznego sąsiada, by doprowadzić ją do ostateczności.
– Oboje doskonale wiemy, że zmierzamy w to samo miejsce – odparła – więc po co udawać uprzejmego?
Marcus obciągnął marynarkę antracytowego garnituru, skrzyżował ręce na piersi i oświadczył:
– Dżentelmen nigdy nie udaje uprzejmego. Dżentelmen jest uprzejmy.
Nadęty bufon, pomyślała. Rzeczywiście posądzenie o uprzejmość było mocno przesadzonym komplementem. Natomiast określenie „obłędnie przystojny” pasowało do niego jak ulał. Obłędnie przystojny nadęty bufon. Szkoda. Winne są albo geny, albo wychowanie. A wydawałoby się, że Marcusowi Chambersowi niczego nie brakuje – ma pieniądze, apartament pod prestiżowym adresem, prezencję i malutką piękną córeczkę, którą Ashley widziała tylko raz, i to przelotnie.
– Nie byłabym teraz w tej windzie, gdyby nie naskarżył pan na mnie do rady mieszkańców. – Postanowiła, że skoro on zwraca się do niej per pani, ona będzie nazywała go panem.
Marcus Chambers odchrząknął.
– Nie musiałbym się skarżyć, gdyby do przeprowadzenia remontu wynajęła pani kompetentną firmę. Mam dość chaosu i bałaganu. – Rzucił jej zjadliwe spojrzenie. – Odnoszę wrażenie, że chaos towarzyszy pani wszędzie.
Ashley wydęła usta. Marcus Chambers nie myli się aż tak bardzo. Sądząc po tym, czego był świadkiem, jej życie musiało mu się wydawać szaleństwem. Widywał ją zawsze w pędzie, z komórką przy uchu. A z remontem ustawicznie miała kłopoty. Starała się, jak mogła, aby panować nad sytuacją, lecz nie zawsze jej się to udawało. A on mógłby wykazać więcej zrozumienia. Ot co.
W ciężkim westchnieniem oparła się o ścianę kabiny i przyjrzała Marcusowi. Gdyby nie paskudny charakter, byłby ideałem. Wyraziste rysy twarzy, gęste brązowe włosy, wysportowana sylwetka. Sugestywne obrazy przemknęły jej przed oczami. Nie miała okazji oglądać jego rzeźbionego torsu i wytrenowanych mięśni brzucha, lecz znalazła półnagie zdjęcie w internecie. Jako najatrakcyjniejsza partia na Wyspach Brytyjskich pozował do kalendarza charytatywnego. Mężczyzna po rozwodzie samotnie wychowujący dziecko.
Gdzieś na kuli ziemskiej żyje odpowiednia partnerka dla tego uprzykrzonego typka, pomyślała Ashley. W teorię idealnych połówek wierzyła naprawdę, a nie tylko na użytek swojego autorskiego telewizyjnego reality show „Swatka z Manhattanu”. Prawdziwa miłość, duchowe braterstwo, są tak samo realne jak wszystko, czego każdy z nas się boi – złamane serce, choroba w rodzinie, zobowiązania na śmierć i życie.
Ashley wciąż ufała, że kiedyś znajdzie swoją połówkę jabłka, lecz porzucona tuż przed Świętem Dziękczynienia przez ostatniego partnera, zdawało się, że wymarzonego, postanowiła na rok zawiesić poszukiwania. Długo w tym postanowieniu nie wytrwała. Na początku stycznia na jej piętrze zamieszkał Marcus Chambers i tydzień później zaproponował randkę, a ona, niemądra, się zgodziła. Tamten wieczór trzy miesiące temu potwierdził tylko jej diagnozę – obecnie nie nadaje się do zawierania bliższej znajomości z mężczyznami. I rzeczywiście w jej życiu panuje chaos.
Marcus poruszył głową, jak gdyby chciał rozluźnić mięśnie karku. Zapach jego wody kolońskiej rozszedł się po kabinie. Do diabła, pomyślała, pachnie też niczego sobie – jak wyborny bourbon. Nic dziwnego, jest przecież dyrektorem naczelnym rodzinnej wytwórni dżinu.
Winda zatrzymała się na parterze.
– Proszę. – Przepuścił Ashley przodem.
W sali zebrań, przy długim stole, siedziało pięcioro członków rady mieszkańców. Tabitha Townsend, przewodnicząca, obrzuciła Ashley takim spojrzeniem, jak gdyby zobaczyła plamę z czerwonego wina na białym dywanie. Ashley darzyła ją równie żywą antypatią, lecz dzisiaj musiała schować uczucia do kieszeni i być czarująca.
Przywitała się ogólnie ze wszystkimi, a z panią White wymieniła uścisk dłoni. Pani White była nie tylko prawdziwą damą i jedną z lokatorek o najdłuższym stażu, lecz również zagorzałą wielbicielką jej reality show.
– Szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach, moja droga – rzekła pani White. – Roztrząsanie sąsiedzkich sprzeczek…
– Zapewniam panią, że to nie są błahe sprzeczki – lodowatym tonem wtrącił Marcus Chambers.
Pani White pokręciła głową. Spojrzała na Ashley, potem na niego i stwierdziła:
– Co za szkoda. Tworzycie piękną parę. Powinniście wybrać się na kolację, porozmawiać o sprawach, jakie was dzielą, i dojść do porozumienia.
Marcus Chambers prychnął z pogardą. Jedli już razem kolację i była to katastrofa. Potwornie zdenerwowana Ashley jeszcze przed przekąską wypiła o jeden kieliszek wina za dużo i zaczęła opowiadać o rozstaniu z Jamesem, który zarzucał jej dbanie tylko o karierę, brak uczuciowego zaangażowania i niechęć do posiadania dzieci. Lista pretensji była długa. Marcus był do tego stopnia zdegustowany, że pożegnał ją uściskiem dłoni!
To było dla Ashley największe rozczarowanie… Nie, nie. Nie spodziewała się, że się w sobie zakochają, ale Marcus to niezłe ciacho i liczyła na co najmniej pocałunek.
Następnego dnia rozpoczął się remont w jej mieszkaniu. I to był początek otwartego konfliktu.
– Proszę uważać, bo ludzie są gotowi pomyśleć, że bawi się pani w swatkę – zażartowała Ashley.
Tabitha Townsend wskazała im krzesła po drugiej stronie stołu. Jak przed plutonem egzekucyjnym, pomyślała Ashley, zajmując wskazane miejsce. Marcus Chambers usiadł obok.
– A więc – zaczęła przewodnicząca – nie ulega wątpliwości, że remont w pani mieszkaniu wymknął się spod kontroli. – Zaczyna z grubej rury, pomyślała Ashley. Tabitha Townsend otworzyła gruby skoroszyt. Marcus pisał skargę za skargą. – Pani robotnicy, a w szczególności kierownik robót, zupełnie nie liczą się z jedynym sąsiadem, panem Marcusem Chambersem. O siódmej rano włączają piłę tarczową…
– Nie było mnie wtedy mieście – przerwała jej Ashley. – Przykro mi z powodu tego incydentu.
– Proszę podnieść rękę, zanim się pani odezwie – poinstruowała ją Tabitha Townsend i odwróciła kartkę. – Jakaś głośna muzyka…
Ashley błyskawicznie podniosła rękę.
– Stolarz uwielbia pop. Jeśli pani pozwoli, wyjaśnię…
– Jeszcze nie skończyłam. Proszę się uspokoić.
Ashley opadła na oparcie krzesła.
– Przepraszam.
Tabitha Townsend odchrząknęła i mówiła dalej:
– Robotnicy ciągle zostawiają bałagan w korytarzu, który dzieli pani z panem Chambersem. Pełno jest tam kurzu i pyłu. Nie sprzątają po sobie, a co najgorsze, widziano, jak palą papierosy na terenie budynku. Łamią zakaz, stwarzają zagrożenie pożarowe.
Ashley żołądek podjechał do gardła. Najgorsze doświadczenie jej życia związane było z pożarem.
– Wiedzą o zakazie. Uprzedzałam ich. Jeszcze raz z nimi porozmawiam.
– Mam ochotę już teraz zażądać, aby przerwała pani roboty i poszukała innego wykonawcy.
Ashley blisko rok czekała na wolny termin wykonawcy, który przedstawił kosztorys na jej kieszeń. Biorąc pod uwagę zobowiązania wobec rodziny w Karolinie Południowej, rezygnacja z jego usług nie wchodziła w grę. Nie tylko straciłaby pieniądze, jakie zapłaciła z góry, lecz również musiałaby nie wiadomo jak długo mieszkać na pobojowisku. Przy ciężkiej chorobie ojca i morderczej pracy perspektywa zamieszkania w wymarzonym własnym gniazdku stanowiła jedyny jasny punkt jej życia.
– Bardzo mi przykro, że pan Chambers narażony jest na niewygody. Porozmawiam z kierownikiem robót i tym razem stanowczo poproszę, żeby sytuacja się nie powtórzyła.
– Rada przejrzała wszystkie skargi i wspólnie uzgodniliśmy, że miarka się przebrała. Jeśli remont nie może być prowadzony w sposób niezakłócający spokoju pana Chambersa, jeszcze jedna skarga i koniec.
Ashley spojrzała na Marcusa. Kąciki jego ust drgały. Czyżby się śmiał?!
– Jeszcze jedna skarga? To chyba żarty. – Ashley ręką wskazała Marcusa. – Tego pana nic nie zadowoli. Prawdopodobnie układa już w myśli skargę na sposób, w jaki siedzę na tym krześle. To absolutnie nie fair.
„To absolutnie nie fair” zawisło w powietrzu.
Oznaczało, że Ashley George nawet nie bierze pod uwagę przerwania remontu. On i jego dziewięciomiesięczna córeczka Lila usiłują zbudować na nowo swoje życie tu, w Nowym Jorku. Jeśli bałagan nie ustanie, nie zawaha się zadać ostatecznego ciosu, postanowił Marcus. I to dopiero będzie fair.
– Proszę zrozumieć powagę sytuacji – pani White zwróciła się do Marcusa Chambersa. – Nie chcielibyśmy zmuszać pani George, aby z błahego powodu przerywała remont.
– Dziękuję. Szala nie może przechylić się tak diametralnie na stronę pana Chambersa. Jeśli rada odda mu ostateczny głos, nie zdążę dojechać windą na swoje piętro, a on już złoży następną skargę – wypaliła zdesperowana Ashley.
Marcus odrzucił głowę do tyłu. Dlaczego ona uważa, że się jej czepia z byle powodu?
– Sądzi pani, że robię z igły widły, tak?
– Przeprosiłam za niedogodności.
Tabitha Townsend potarła czoło.
– Rada nie zmieni decyzji. Jeszcze jedna skarga i pani George zatrudnia nowego wykonawcę.
– Ale… – wyrwało się Ashley.
– Proszę, ani słowa więcej. – Tabitha Townsend zareagowała tak ostrym tonem, że nawet Marcus Chambers się skrzywił.
Zaległa kłopotliwa cisza. Ashley poprawiła się na krześle, a Marcus mimowolnie spojrzał na jej nogi, konkretnie na kształtną łydkę, cienką kostkę i czarne buty z lakierowanej skóry na wysokiej szpilce. Miał słabość do kobiet noszących seksowne buty. Gdyby tylko Ashley nie włożyła tych szpilek… Jeśli w tej chwili coś jest nie fair, to właśnie one. Zmusił się do odwrócenia wzroku. Ashley ze swoją urodą go pociąga, to fakt. I dlatego, jeśli chce zachować trzeźwość umysłu, musi trzymać się od niej jak najdalej.
– Chciałabym jeszcze coś dodać – odezwała się pani White. – Proponuję, żeby pan Chambers, jeśli będzie miał jakieś uwagi, najpierw porozmawiał z panią George, a dopiero potem pisał skargę. Spróbujcie załatwić to między sobą.
Marcus aż zamrugał z wrażenia. „Najpierw porozmawiał z panią George”? Wykluczone.
– Pani chyba nie mówi poważnie. Pani George dzisiaj jasno pokazała, że zakwestionuje każdą skargę. Jak można dojść do porozumienia z taką osobą?
– Potrafię rozsądnie podejść do sprawy – obruszyła się Ashley.
– Bo ma pani doświadczenie z przeszłości? – zripostował Marcus.
Tabitha Townsend uniosła dłonie w górę.
– Pani White ma rację. Załatwiajcie to między sobą – oświadczyła.
Marcus i Ashley opuszczali salę zebrań jak dzieci odesłane do pokoi bez kolacji. Ani jedno, ani drugie nie mogło się uznać za zwycięzcę, chociaż teraz to Marcus trzymał Ashley w szachu.
– W razie kłopotów muszę się z panem kontaktować – stwierdziła Ashley w windzie. – Proszę podać mi numery telefonu do biura i do domu.
Marcus przełknął słowa, jakie cisnęły mu się na usta, i wyciągnął komórkę z kieszeni. Kłopot już się pojawił. Po ich jedynej i nieudanej randce poprzysiągł sobie trzymać się od Ashley George jak najdalej. Ta kobieta uosabia cechy, które go pociągają jako mężczyznę – jest nieposkromiona, żywiołowa, piękna, seksowna i odrobinę szalona. Jego życiowym priorytetem jest natomiast znalezienie matki dla Lili, kobiety opanowanej, zrównoważonej, rozsądnej, przewidywalnej. Dla Lili poświęci się i nauczy żyć z taką partnerką.
Ashley oparła ogromną torbę na kolanie, nachyliła się i zaczęła grzebać w jej czeluściach. Marcus usiłował odwrócić wzrok, lecz pokusa, by zajrzeć w dekolt Ashley, okazała się silniejsza. Dech mu zaparło. Pasmo wijących się blond włosów pieściło gładką skórę w odcieniu brzoskwini i zasłaniało łagodną krągłość piersi. Zamknął oczy i mocno zacisnął powieki. Zląkł się, że jeszcze chwila i puszczą mu hamulce.
Rozległ się cichy dzwonek, winda zatrzymała się, drzwi rozsunęły i stanęli na wprost jedynej istoty zdolnej poprawić mu humor.
– Zabieram małą na krótki spacer przed snem – oznajmiła Catherine, niania Lili, nie patrząc na Marcusa, lecz na Ashley. – Och, pani George! Wczorajszy program był cudowny!
– Ashley, proszę. To chyba była powtórka, prawda?
Catherine i Martha, gosposia, uwielbiały program Ashley, doprowadzając tym Marcusa do skrajnej irytacji. Zgoda, sama Ashley może kogoś oczarować, lecz jej program to szczyty głupoty. Podstępne oszustwo. Prawdziwa miłość? Braterstwo dusz? Totalne bzdury.
– Uwielbiam ten odcinek o lekarzu i właścicielce piekarni – szczebiotała Catherine. – Tylko ty mogłaś ich z sobą skojarzyć. Zakochali się w sobie na zabój.
– Miło, że tak mówisz. Dziękuję.
Marcus przytrzymał drzwi windy, Catherine wprowadziła wózek do kabiny i obróciła. Wtedy Marcus nachylił się, pocałował córeczkę w czoło, pogładził po różowym policzku. Uśmiech i gaworzenie Lili działały jak balsam na jego duszę. Dziewczynka była najcenniejszym skarbem jego życia i zasługiwała na znacznie więcej, niż mógł jej ofiarować samotny ojciec.
– Baw się dobrze, kochanie. A jak wrócisz, tatuś przeczyta ci bajkę na dobranoc.
– Pana córeczka jest urocza – rzekła Ashley, gdy winda odjechała. – Taka słodka. Dopiero drugi raz ją widziałam. Tamtego wieczoru… – Zamilkła. – Dobrze pan robi, trzymając ją z daleka ode mnie.
Wie, co robi, trzymając ją z daleka od wszystkich, pomyślał. Chronienie Lili jest nie tylko jego obowiązkiem, lecz głęboko zakorzenionym instynktem. Życie źle się z nią obeszło i to jego wina. Poślubił niewłaściwą kobietę, a gdy stosunki między nimi zaczęły się psuć, przekonał ją, że dziecko uratuje ich małżeństwo. Niestety. To przez niego Lila wychowuje się bez matki.
– Chyba chciała mi pani dać swój numer telefonu – rzekł, ucinając rozmowę o Lili.
– Już wysyłam esemesa. – Ashley zaczęła stukać w klawiaturę. – Od razu dostanie pan moje namiary.
Na wyświetlaczu komórki Marcusa zaświeciły się cyfry i kilka słów: „Nie jestem złem wcielonym. Tak dla pańskiej wiadomości”.
– Nigdy nie powiedziałem, że pani jest zła.
– Mówmy sobie po imieniu – zaproponowała. – W końcu już byliśmy na jednej randce. To ułatwi nam życie.
– W życiu bardzo niewiele rzeczy jest łatwych, ale jeśli to poprawi pani humor, mogę zwracać się do pani po imieniu, Ashley.
Spojrzała na niego przez zmrużone powieki. Marcus poczuł się tak, jak gdyby zaglądała w głąb jego duszy. Wcale mu się to nie spodobało.
– W twoim wieku za wcześnie na kostyczność. Tamtego wieczoru zachowywałeś się inaczej. Co sprawiło, że stałeś się uprzykrzonym zrzędą?
– Doceniam twoje bogate słownictwo, ale nie uważam, żeby mój charakter był właściwym tematem do rozmowy.
Z tymi słowami Marcus odwrócił się w stronę swego mieszkania, lecz Ashley położyła mu dłoń na ramieniu. Przez warstwy materiału poczuł ciepło jej dotyku.
– Jestem bardzo wnikliwą obserwatorką. Potrafię dostrzec w ludziach to, czego sami nie widzą.
Podniósł wzrok i spojrzał na twarz Ashley. Poczuł ciepło, podniecenie, fizyczny pociąg. Zapragnął zrobić to, czego nie zrobił tamtego wieczoru po niefortunnej randce, wpleść palce w jej włosy, odchylić jej głowę do tyłu i wargami przywrzeć do jej ust. Jakże łatwo by było ulec instynktowi, pomyślał. Lila jednak jest najważniejsza.
– Dobranoc, pani George.
Ashley pokręciła głową.
– Ashley – poprawiła go. – W końcu się przyzwyczaisz, Marcusie.ROZDZIAŁ DRUGI
Zazwyczaj nie miała kłopotów z rozszyfrowywaniem ludzi, lecz Marcus stanowił ciężki orzech do zgryzienia. Dręczyło ją pytanie, dlaczego tak bardzo jej nie lubi. Większą część nocy po wezwaniu na dywanik przez radę mieszkańców spędziła na próbach znalezienia odpowiedzi. Jadąc następnego dnia do pracy, też łamała sobie nad tym głowę. Facetowi brakuje tylko gwiazdki z nieba, więc dlaczego jest taki nieszczęśliwy? Taki spięty, zamknięty w sobie?
Rozległo się pukanie, potem drzwi uchyliły się i Grace z działu promocji i reklamy wetknęła głowę do gabinetu.
– Możemy pogadać?
Ashley odsunęła od siebie myśli o Marcusie.
– Tak, tak, oczywiście – mruknęła.
Zgarnęła papiery zaścielające biurko, otworzyła notatnik na czystej stronie i wzięła do ręki długopis. Miały z Grace kilka spraw do omówienie przed galą inaugurującą nowy sezon „Swatki z Manhattanu”.
– Czy pytanie o wczorajsze spotkanie z radą mieszkańców będzie dużym nietaktem? – zaczęła Grace.
Usiadła po drugiej stronie biurka i położyła laptop na kolanach. Od samego początku była zagorzałą entuzjastką i rzeczniczką reality show Ashley i przez trzy lata współpracy zdążyły się zaprzyjaźnić.
– Jeszcze jedna skarga i muszę szukać nowego wykonawcy.
– Paskudnie. – Grace skrzywiła się.
– Nie musisz mi mówić – prychnęła Ashley. Nie mogła znieść myśli, że Marcus kontroluje jakiś aspekt jej życia. – On mnie nienawidzi. I odnoszę wrażenie, że chodzi o coś więcej niż bałagan na piętrze.
– Wiesz, nie wyobrażam sobie, aby ktoś mógł cię nienawidzić. Dla mnie to nadęty bufon i tyle. Po randce uścisnął ci rękę, tak?
– Nawet mi o tym nie przypominaj. – Zachowanie Marcusa tamtego wieczoru było jeszcze jednym dowodem na poparcie jej tezy. – Zabierzmy się do roboty. Mam milion spraw do załatwienia. Jeśli dziś po południu nie stawię się u Petera Richie’ego do przymiarki, chyba mnie udusi.
Grace pokręciła głową ze zdumieniem.
– Jeden z czołowych projektantów mody ofiarowuje ci suknię, a ty nawet nie raczyłaś jej przymierzyć? Do gali zostały tylko dwa dni!
– Wiem, wiem. Jestem okropna.
W gruncie rzeczy Ashley robiła wszystko, by się wykręcić od przyjęcia prezentu. Doskonale wiedziała, że Peter Richie robi to dla własnej reklamy, a nie dla niej.
Grace włączyła laptop.
– Skoro jeszcze nie zmierzyłaś sukni, to znaczy, że w dalszym ciągu nie masz z kim przyjść. Mam rację?
Ashley zasznurowała usta. Miała nadzieję, że szefowie stacji zapomną o tym wymogu.
– To aż takie ważne?
– Owszem. Uroczysta gala promuje twój show. Nie zapominaj, że góra jeszcze ci nie odpowiedziała na propozycję nowego programu.
– Och, dostali bzika na tym punkcie z powodu kilku głupich zdjęć, jakie przedostały się do sieci.
– Zdjęcia, na których kupujesz lody i baton czekoladowy w sobotę wieczór, nadwątliły trochę twój wizerunek. A to odbija się na oglądalności.
– To było trzy tygodnie temu i nie miało nic wspólnego z brakiem chłopaka. Czułam się okropnie. Zespół napięcia przedmiesiączkowego. – Co prawda, gdybym miała chłopaka, mogłabym jego posłać po lody, zamiast iść sama. – Wysuwanie takich argumentów to żenada.
Grace zaczęła stukać w klawiaturę.
– Nie bagatelizuj sprawy – rzekła. – Na forum twojego show pojawiło się bardzo dużo komentarzy. Fani chcą wiedzieć, że kobieta, która dla każdego znajduje prawdziwą miłość, potrafi również znaleźć właściwego mężczyznę dla siebie.
Dla Ashley komentarze widzów to „być albo nie być”. Pamiętała, jak jej rodzice z trudem wiązali koniec z końcem. Cieszyła się, że jej udało się zerwać z tą wątpliwą rodzinną tradycją. Westchnęła.
– Będziesz musiała mnie z kimś umówić albo wynająć partnera do towarzystwa z agencji. Ja nie mam nikogo.
– Wykluczone. Informacja o poszukiwaniach natychmiast wycieknie do mediów. Już widzę te nagłówki w gazetach. „Swatka z Manhattanu nie potrafi znaleźć swojej drugiej połowy”.
– To nie fair. Wiesz, że specjalnie unikam mężczyzn.
– Moja babcia mawiała, że jak spadniesz z konia, szybko musisz na niego wskoczyć z powrotem.
– Cóż, moje siodło wymaga naprawy. Od zerwania z Jamesem nie byłam na prawdziwej randce.
Grace rzuciła jej spojrzenie, które wprawiło ją w zakłopotanie.
– Nieprawda. A Londyńczyk?
– To nie randka, tylko katastrofa.
– Zaprosił cię na kolację. To jakby randka. – Grace przesunęła się na brzeg krzesła. Oczy jej błyszczały z podniecenia. – Pomyśl tylko, jeśli zaprosisz go na tę imprezę, o ile trudniej będzie mu później skarżyć się na ciebie do rady mieszkańców.
– Mawiają, że poufałość rodzi lekceważenie.
– Och, daj spokój. Wykręcasz się. Jak on się nazywa? Marcus…
– Chambers – mruknęła Ashley.
Nic z tego nie będzie, pomyślała. Marcus odmówi i każde przypadkowe spotkanie w korytarzu będzie dla nich obojga niezwykle krępujące.
Grace postukała w klawiaturę.
– Jest! Destylarnia Chambers Gin… Znana rodzina brytyjska… Rozwód… – Grace podniosła głowę. – Rozwód?
– Tak. Mówiłam ci, nie pamiętasz? Ma dziecko. Córeczkę. Lilę. Niewiele wiem ponad to, że żona też pochodziła ze znanej rodziny i sześć tygodni po urodzeniu dziecka odeszła. – Ashley potarła czoło. – Wszystko jest napisane tam niżej…
– Rozumiem, że przeczytałaś do końca.
– Byłam ciekawa. Obłędnie przystojny facet zostaje twoim sąsiadem, więc chcesz coś o nim wiedzieć…
– Żona zostawiła go z sześciotygodniowym niemowlęciem? Musiała naprawdę mieć powód, żeby go rzucić.
– Pewnie sytuacja dojrzewała od dawna. Jako przyczynę rozwodu podano „nieodwracalny rozkład pożycia małżeńskiego”.
– Zdarza się, ale żeby matka porzuciła dziecko?
– Wiem. To okropne.
Grace znowu spojrzała na ekran.
– Rynki finansowe… Uniwersytet Cambridge…
– Przestaniesz? On i tak nie zgodzi się mi towarzyszyć.
– Ciii. Drużyna wioślarska… Bla, bla, bla… No nie! – Znalazła, pomyślała Ashley. – Jego zdjęcie jest w kalendarzu. Najlepsze partie w Wielkiej Brytanii.
– Obciach, prawda? Pożartowałabym sobie z niego, gdybym nie musiała się pilnować.
– Widziałaś te zdjęcia?
Ashley wzruszyła ramionami i zaczęła bawić się długopisem.
– Nie posunęłam się do kupna kalendarza.
Był wyprzedany.
– Nie mogę uwierzyć, że zataiłaś to przede mną. Trafiłyśmy na żyłę złota, kochana. Zaprosisz tego przystojnego brytyjskiego producenta dżinu, a ja napiszę komunikat prasowy, jakiego świat nie widział. To może być szczytowy moment mojej kariery zawodowej.
– Nie przesadzaj. To kalendarz charytatywny. Wydają go co roku. Dochód ze sprzedaży przekazują na szpital dziecięcy. Wątpię, żeby to chwyciło.
– Co ty wygadujesz? Facet pokazuje ekstraklatę. Zaręczam ci, że taka reklama chwyci. – Grace wstała, postawiła laptop na blacie biurka i odwróciła ekranem w stronę Ashley. – Popatrz na jego mięśnie. A bary?
Ashley poczuła, że tchu jej brakuje.
– Ze zdjęciem cyfrowym wszystko da się zrobić – prychnęła, niemniej oczu nie mogła oderwać od spoconego uśmiechniętego Marcusa stojącego na brzegu Tamizy na mecie toru wioślarskiego. – Niezłe ciacho, ale wierz mi, jak chce, potrafi zaleźć za skórę.
– Góra oszaleje, jak powiem, kogo przyprowadzisz.
– Nie spiesz się. Jeszcze go nie zaprosiłam. Nie słyszałaś, co ci mówiłam? On mnie nie znosi.
Grace zignorowała wybuch Ashley.
– Piszą, że właśnie chce wprowadzić nowy gatunek dżinu na rynek. Możemy mu w tym pomóc. Każdy przedsiębiorca lubi darmową reklamę.
Darmową? Na tym świecie nic nie ma za darmo, pomyślała Ashley. Ja zapłacę swoją dumą. Swatka z Manhattanu nie potrafi znaleźć swojej drugiej połowy. James złamał jej serce i podeptał dumę, ale ona przecież nie straciła nadziei, że gdzieś w świecie istnieje książę z jej bajki. I co z tego? Teraz musi przekupić księcia nie z jej bajki, by zadowolić szefów i ratować twarz.
– Na co czekasz? Dzwoń.
– Nie muszę ci przestawiać powagi sytuacji. – Głos ojca brzmiał wyjątkowo chłodno. Marcus miał nadzieję, że to wina sprzętu głośnomówiącego. – Jeśli twoja amerykańska kampania się nie powiedzie, konsekwencje będą katastrofalne. Nie chodzi tylko o utratę spodziewanych zysków, lecz również o pieniądze już zainwestowane. Musi ci się udać.
Zgadza się, musi. Marcus spojrzał na siedzącą naprzeciwko niego siostrę, Joannę, szefową działu marketingu Chambers Gin. Na widok jej zmartwionej miny serce mu się ścisnęło.
– Damy radę – odrzekł. – Do wieczoru dla przedstawicieli mediów z okazji otwarcia nowej destylarni wyjdziemy na prostą.
– Nie chciałbym, żebyś wątpił w moje zaufanie do ciebie i wiarę w twoją wizję – mówił dalej ojciec – ale stawką w tej grze jest byt całej rodziny. Nie chcę ryzykować utraty wszystkich aktywów. Nie taki spadek chciałbym zostawić dzieciom i wnuczce.
– Zrobię wszytko, żebyśmy odnieśli sukces, tato. Nie martw się.
Martwienie zostaw mnie, dokończył w myślach.
W sali konferencyjnej zaległa brzemienna cisza.
– Dobrze, synu. Ufam ci. Teraz muszę kończyć, bo mam jeszcze klika rozmów, ale w piątek się zdzwonimy, zgoda?
– Świetnie. Do piątku.
– Do usłyszenia, tato – wtrąciła Joanna i wcisnęła klawisz kończący rozmowę. – Był strasznie zdenerwowany – zauważyła. – Jeszcze chyba nigdy nie słyszałam go mówiącego takim zmartwionym głosem.
Marcus postukał długopisem w cienki pakiet zamówień dżinu Chambers No.9, nowego gatunku, jaki zamierzali wprowadzić na rynek amerykański.
– Nie mam do niego pretensji. Liczyliśmy na większe zainteresowanie. – Przeczesał palcami włosy, odwrócił się i spojrzał na panoramę Nowego Jorku. A taki był pewien, że oferta przemówi do wyobraźni Amerykanów! Potrzebna jest intensywna kampania reklamowa, jakieś niezwykłe wydarzenie, i to jak najszybciej.
Gdy ojciec schował dumę do kieszeni i przyznał się, że potrzebna mu pomoc w ratowaniu Chambers Gin, Marcus rzucił lukratywną posadę doradcy finansowego i przyjął wyzwanie. Nie zadawał pytań, lecz postawił warunek: muszą wejść na rynek amerykański z nowym produktem. I tak narodził się dżin Chambers No.9.
– Początki zawsze są trudne, ale wyjdziemy z impasu. Ludzie tak szybko nie zmieniają przyzwyczajeń.
– Zmieniają, jeśli widzą powód. Potrzebna nam jest większa reklama w mediach, najlepiej z udziałem celebrytów.
– Mamy solidną kampanię reklamową. „International Spirits” zgodziło się zamieścić wywiad ze mną. Na pierwszej stronie. To się liczy.
Joanna zamknęła oczy, teatralnym gestem położyła głowę na zgiętym ramieniu i sennym głosem zapytała:
– Mówiłeś coś? Już sama wzmianka o „International Spirits” mnie uśpiła.
– To będzie bomba. Oscar Pruitt jest bardzo wpływowym recenzentem alkoholi. Ojciec od lat zabiega o jego przychylność.
– Wybacz, ale to nie będzie żadna bomba. Musimy wymyślić coś, co zelektryzuje masową publiczność. Coś zaskakującego, coś seksy.
Marcus odchylił się na oparcie krzesła. Wideoklipy, memy i celebryci nie mieścili się w jego koncepcji, ale dlaczego nie?
– Masz rację. Jutro z zespołem marketingowców urządzimy burzę mózgów. Może… – Urwał, bo z komórki rozległ się sygnał nadejścia esemesa. Na wyświetlaczu pojawiło się imię Ashley George.
„Zajęty? Mam pytanie”.
W odpowiedzi wystukał:
„O co chodzi?”.
„O zaproszenie. Mogę zadzwonić teraz?”.
– Z kim tak korespondujesz? – zainteresowała się Joanna. Trzy lata młodsza od Marcusa, od czasu kryzysu jego małżeństwa trochę mu matkowała.
– Z sąsiadką. Ma jakieś zaproszenie.
– Zaproszenie? Od Ashley George? Zawarliście pokój? Obojętnie, gdzie cię zaprasza, zgódź się.
Entuzjazm siostry nie przypadł Marcusowi do gustu. Nie lubił, jak nim dyrygowano. Poza tym przekonał się, że Ashley George nie jest dla niego odpowiednią partnerką. Kiedy usłyszał, że przyczyną zerwania z narzeczonym była deklaracja, że nie jest gotowa zostać matką, poprosił o rachunek, a żegnając się z nią, ograniczył się do uściśnięcia jej dłoni. Nie zamierzał tracić czasu na randki z kobietą, która nie podziela jego wizji związku. Teraz on i Lila stanowią pakiet. I nie da się tego obejść.
– Nie doszliśmy do porozumienia – oświadczył. – Ledwo się tolerujemy.
Spojrzał na komórkę. Nie znosił pisania esemesów, wolał zadzwonić. Ruchem ręki pokazał Joannie, by sobie poszła, lecz ona pokręciła głową.
– Pani George? Jakiś problem? – odezwał się, kiedy Ashley odebrała.
– Nie. I proszę, zwracaj się do mnie po imieniu.
Usiadł wygodniej. Starannie unikał wzroku siostry.
– Czym mogę służyć?
Joanna szybko napisała coś na kartce i mu podsunęła: BĄDŹ MIŁY!
– Dzwonię z propozycją biznesową.
Zaskoczyła go. Szykował się raczej na złe wiadomości z frontu robót.
– A konkretnie?
– Zanim cokolwiek powiem, musisz mi obiecać, że nikomu nie piśniesz słowa.
Ciekawość Marcusa rosła. Tajemnica?
– Nie lubię składać obietnic, nie wiedząc, czy będę w stanie ich dotrzymać – oświadczył.
Po drugiej stronie linii rozległo się prychnięcie.
– Nie przepuścisz żadnej okazji, żeby uprzykrzyć mi życie. Posłuchaj, starasz się wprowadzić nowy dżin na rynek amerykański, tak? Moja stacja urządza galę z okazji inauguracji nowego sezonu „Swatki z Manhattanu”. Proponują promocję waszego produktu, umieszczenie logo w widocznych miejscach i tak dalej. Za darmo, oczywiście oprócz dostarczenia dżinu dla gości. Na liście są same znakomite nazwiska i wszyscy będą pili twój dżin.
– Dlaczego to robisz? I dlaczego mam trzymać to w tajemnicy?
– Właśnie przechodzę do drugiej części propozycji. Musisz wziąć udział w gali. W charakterze osoby towarzyszącej. Wystąpimy jako para.
Marcus oniemiał.
– Umawiam się tylko z tymi kobietami, co do których mam poważne zamiary. Z powodu Lili.
– To świetnie, bo w chwili obecnej ja się z nikim nie umawiam. Twoje zadanie to towarzyszenie mi podczas gali i udawanie, że się lubimy. Stacji zależy, żebym pokazała się u boku przystojnego mężczyzny. Jak już mówiłam, od pewnego czasu z nikim się nie spotykam. To z tobą byłam ostatni raz na kolacji.
Marcus już miał powiedzieć coś złośliwego, lecz w porę się powstrzymał. Sytuacja wydała mu się bardzo smutna.
– „Swatka z Manhattanu” i dżin Chambers chyba niezbyt do siebie pasują – zauważył. – Naprawdę nie widzę wspólnej płaszczyzny.
– Chcecie pozyskać młodych konsumentów, prawda? Wśród fanów mojego show przeważają młodzi hipsterzy.
– Co z panią White?
– Ona jest bardziej hipsterska od ciebie – wypaliła.
– To kwestia do dyskusji.
Ashley zaczynała działać mu na nerwy, lecz nie przejmował się tym. Nic tak nie podnosi poziomu adrenaliny jak szermierka słowna z piękną kobietą.
– I jak? Zgadzasz się? Pomyśl o korzyściach dla firmy.
Marcus spojrzał na siostrę. Jej mina świadczyła, że jeśli odmówi, rzuci się na niego z pazurami.
– Tak.
– Zgadzasz się?
– Owszem, zgadzam się. Chyba się na mnie o to nie gniewasz?
– Gniewać się? Skądże. Jestem zaskoczona. Przecież kontrujesz wszystko, co powiem.
Bo wtedy łatwiej mi przekonać samego siebie, że mnie nie pociągasz.
– Nie będę kłamał. Chambers Gin potrzebuje tego rodzaju wsparcia. Rynek amerykański to bardzo trudny szczyt do zdobycia.
– W porządku. Czwartek, ósma wieczorem. Limuzyna przyjedzie o siódmej trzydzieści.
– Przyjdę po ciebie kwadrans po siódmej.
– Możemy się spotkać przy windzie.
– Ashley, jestem dżentelmenem, a dżentelmen zawsze przychodzi po damę do domu.