- W empik go
Seksparty - ebook
Seksparty - ebook
Borys – znudzony rodzinnym szczęściem i piękną żoną, dobrze sytuowany trzydziestolatek nie docenia szczęścia normalności, w jakiej przyszło mu żyć. Poszukując sposobu na przełamanie seksualnej rutyny, zaczyna od pozornie niewinnych, choć skrzętnie ukrywanych igraszek, z czasem dla pieniędzy wchodząc w rolę weekendowego żigolaka.
W nielegalny i niebezpieczny, choć przynoszący spory dochód proceder, próbuje wciągnąć żonę. Julia jest zakochana, więc dla miłości rzuca się na głęboką wodę i próbuje ustanowić niewidzialną, nieuchwytną granicę pomiędzy seksem a miłością, natomiast Borys, podążając za spełnieniem swych absurdalnych potrzeb, zmierza do coraz śmielszych eksperymentów. Ostatecznie doprowadza to do zrobienia z ich małżeństwa doskonale funkcjonującej spółki, oferującej płatny seks dla par na najwyższym poziomie.
Czy w takim związku jest jeszcze miejsce na miłość?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-469-9 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest jeszcze ciemno, lecz słońce rozświetla już nieśmiało wyższe piętra i różowym blaskiem ślizga się po zielonkawym szkle bryły hotelu. Wkrótce zacznie się niedziela, piękna i ciepła, majowa, choć nie dla nas. Ugrzęźliśmy pod Marriottem, w niedokończonej sobocie. Ja i Julia, a razem z nami Sauda, gdyż rzuceni falą dzikiej imprezy, dotarliśmy do miejsca, gdzie moje przyjaciółki niecierpliwie przebierają długaśnymi odnóżami i przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, marzą tylko, by matoł skończył wreszcie gadać. Naszemu Francuzowi wszystko się już pieprzy. Przeraźliwie nas wkurza rozpaczliwym poszukiwaniem polskich słówek w swojej pijanej łepetynie, ale to nic przy głupim i nieustającym śmiechu jego love-przyjaciółki Alinki. Stoi obok, a jazgot jej radosnego głosiku, wzmacniany ścianami okazałych kamienic Śródmieścia, może się równać z popisami amerykańskich licytatorów posługujących się męczącym rejestrem dźwięków.
Oczywiście, że śmiejemy się razem z nimi i – chcąc nie chcąc, bo połączeni wspólną wariacką bibą, która ciągnie się od sobotniego wieczora – wprost zanosimy się ze śmiechu, ponieważ za to nam zapłacili. Dziewczyny są świetne i podziwiam, jak dzielnie przyjmują jego ostatni francuski pocałunek w oba policzki, wybuchając zaraz gromkim śmiechem, gdy dochodzi wreszcie do puenty pijackiego wywodu.
Dobrze wiem, co nastąpi za sekundę, gdy tylko odwróci grube dupsko i skieruje je w stronę obrotowych drzwi hotelu. Jeszcze nim tam dojdzie, nim zniknie w ich magicznym półobrocie, jeszcze nim rozdzielą nas zimne zielone szyby, moje anioły szybciej niż klakson wkurwionego warszawskiego taksówkarza, prędzej od najszybszego z Lopezów, podbiegną do samochodu i w końcu uciekniemy z tego cyrku.
– Powiem wam potem koniecznie ważne – mówi Sauda i z westchnieniem ulgi pada na tylną kanapę, gdzie zaraz zasypia zwinięta w kłębek jak kot.
Julia jest tak zmęczona, że nie chce jej się nic mówić. Muska mój policzek, uśmiechając się smutno, i wygodniej układa się w fotelu. Po chwili słyszę tylko oddechy śpiących kobiet i wycie silnika na wysokich obrotach. Łapczywie pragnę tlenu, więc wychylam głowę za opuszczoną do połowy szybę i popijając red bulla, pędzę przez puste jeszcze, śpiące miasto – to jeszcze najwyżej dwie godziny, na pewno wytrzymam.
Na wysokości Częstochowy, pijąc już czwartą czy piątą w ciągu trzydziestu godzin kawę, odnotowuję z próżną satysfakcją zdziwienie, jakie maluje się na twarzach nielicznych o tej barbarzyńskiej porze gości. Moje damy przemierzają restaurację McDonald’s, sunąc w stronę toalet. Zataczają biodrami pyszne okręgi.
Sauda jest mulatką, naprawdę piękną, a Julka, cóż… można dla niej zwariować. Przynajmniej ze mną tak było, bo od pięciu lat jest moją żoną. Jak one to robią, że nawet po nocy w samochodzie wciąż wyglądają tak nieziemsko? Ze mną jest znacznie gorzej. Wpatrzony tępo w zaschnięty kleks po herbacie, jestem tak wypluty, że myślę, czy nie położyć teraz głowy na zapaćkanym keczupem stole. Niesamowite, że już za moment zupełnie o tym zapomnę.
Rozbudzony jak po narkotycznym strzale, niepomny ludzi, którzy gapią się natarczywie, wsłuchiwać będę się w syreni śpiew Saudy, zapominając nawet o tym, że samochód zostawiłem na zakazie przed wejściem. Jak zamachowiec-samobójca, który widzi już w wyobraźni haremy pełne dziewic, śledzę jej palce, smukłe i nieco jaśniejsze od spodu. Poruszają się przed moimi oczami i w powietrzu kreślą słowa, których nie poznała jeszcze po polsku.
Słuchamy z uwagą, właśnie teraz ma nam wszystko wyjaśnić do końca i bez upiększania, tylko wtedy jej uwierzymy. Ale plan jest dobry, niezwykły w swej prostocie. Tak bardzo chciałbym wiedzieć, czy się uda. Wiele dałbym za to, by wybiec w przyszłość i zobaczyć bieg wydarzeń. Chciałbym poczuć już euforię, która ogarnie cały ten popierdolony kraj, gdy zachłyśnięci futbolową gorączką uwierzymy, że wszystko jest możliwe. Euro 2012 zacznie się za miesiąc i tylko tyle czasu nam zostało, więc napawajmy się przyszłością, bo bez niej, bez mistrzostw, plan Saudy będzie jedynie mrzonką jakiejś dziewczyny z Nairobi.Gra wstępna
LUTY 2011 ROKU
Wiodę życie spokojnego trzydziestolatka, któremu się udało. Jest piękna żona, fantastyczne dzieciaki, mieszkanie w apartamentowcu i kariera – pełnia szczęścia, chociaż… nie do końca. Nieubłaganie zbliżam się w stronę tak zwanego wieku średniego i tylko to mnie teraz trapi. Śnieg na dworze już stopniał, a zimny deszcz do spółki z przenikliwym wiatrem każą dziś każdemu miłośnikowi długich spacerów pozostać w domu. Każdemu oprócz mnie, ponieważ młody, genialny przedstawiciel branży medycznej, który pracuje dla Garnier Pharmacy, będzie dziś przekonywał kolejną grupę lekarzy, że nasze nici chirurgiczne są najlepsze i w ostatecznym rozrachunku oczywiście najtańsze. Robiłem to wiele razy, często przekonywałem ludzi do różnych rzeczy, ale wkrótce czeka mnie próba przekonania Julii i to będzie o wiele, wiele trudniejsze.
Często wracam do La Cantiny i prawie wszystkich, łącznie z kucharzem, znam już po imieniu. Restauracja jest niepozorna i z zewnątrz wygląda jak zapomniana atrakcja w wesołym miasteczku, ale za to jedzenie – poezja. Przy załatwianiu dobrego tematu nigdy nie obejdzie się bez kolacji z ofiarami. Jak planowałem, zbliżamy się już do finalizacji tego kontraktu.
Kardiolodzy ze szpitala w Ochojcu to naprawdę fajni, otwarci goście i można z nimi rozmawiać wprost, bez owijania w bawełnę. Idealny obraz całości burzy jedynie fakt, że wszystko trwa znacznie dłużej, niż przewidywałem. Powinienem już dawno jechać autostradą prosto do domu, ale sprawy biegną inaczej. Dlatego nie zdążę ucałować chłopców na dobranoc i spytać pięknej żony, jak minął dzień w galerii. Co gorsza, nie zasiądę nawet w fotelu, by w prawie własnym, bo systematycznie spłacanym apartamencie, ze szklanką whiskey w łapie, śledzić notowania popołudniowej sesji GPW – kiedy wynik jest korzystny, czuję się jak cesarz i naiwnie wierzę, że złapałem swoje życie za dupę. Ostatecznie nie jadę jednak autostradą, bo dzień postanawiam zakończyć na basenie…
Wdech, plusk, dwa, trzy… prawa, plusk, dwa, trzy… Lata spędzane w akademickiej drużynie pływackiej, sprawiają, że po treningu czuję się prostacką satysfakcję. Podciągając się na słupku startowym, wierząc, że znów jestem o dziesięć lat młodszy, pusto zadowolony, gapię się ukradkiem w basenową szybę i narcystycznie śledzę napięcie napompowanych krwią mięśni. Jeszcze raz prężę muskuły i sprężystym krokiem ruszam dalej w stronę swej nagrody.
Drzwi z napisem Świat Sauny są coraz bliżej. Przykładam nadgarstek do czytnika i patrząc, jak stalowy kołowrotek obraca się o dziewięćdziesiąt stopni, oczekuję na moment, gdy nagle kakofonia chaotycznych dźwięków dudniących pod przeszkloną kopułą aquaparku, ustąpi szumowi wodospadu i ptasim trelom oraz złudnej atmosferze relaksu. Te miejsca stworzono właśnie dla mnie, są po to, by odtwarzane z kompaktowej płyty odgłosy oszukiwały zabieganych mieszczuchów. Chętnie kupuję tę iluzję szczęścia i z lubością zanurzam się w wyimaginowanym lesie. Dzień był trudny i nieprzewidywalny, jak zwykle podczas deszczu. Wszystko działo się wolniej i wszystko się opóźniało. Kilka spotkań nie wyszło, inne musiałem przesunąć. Nie dowieźli mi stali na budowę, ale co mnie to teraz?
– O, jak miło, pan znowu u nas – dziewczyna w recepcji wita mnie z uśmiechem. Biorę z jej rąk czyste prześcieradło i rozpoczynam swój rytuał. Wszędzie pachnie drewnem i lawendą. Leżanki zapraszają kusząco. Przymykam oczy, jest dobrze. W rogu cicho posapuje piec. Fala za falą, dociera do mnie to ciepło i czuję, jak cała ta przesadnie rozgrzana przestrzeń koi moje zmysły i sprawia, że czuję się bezpiecznie odgrodzony od wszystkiego, co czai się na zewnątrz. Dźwięki są już stłumione i oddalają się ode mnie, są coraz mniej zrozumiałe, z każdą chwilą bardziej miękkie i kojące…
Z drzemki budzi mnie kropla potu, która płynie po moim nosie. Miejsce, gdzie zasnąłem, kształtem przypomina przewróconą literę „L”. W jego krótszej części są leżaki, rozkładane łóżka, a dalej, przy oknach, ogrzewane ciepłą wodą leżanki. Osobiście wolę maty, bo można się wylegiwać na nich, czując ciepło podłogi, i ma to w sobie coś z egzotyki orientu połączonej z dekadenckim klimatem ekskluzywnego burdelu. Półmrok i cicha muzyka sprawiają, że leżę, delektując się łagodnym pluskiem wody i odgłosami rozchodzącymi się po tepidarium. Wśród dźwięków udaje mi się jednak usłyszeć coś, co nie pasuje do znanych mi wcześniej wrażeń akustycznych. Coś mnie niepokoi i rozprasza.
Otwieram oczy i wprost nade mną, na szklanym suficie, który działa teraz jak lustro, ukazuje mi się niepokojący widok. Sufit wykonany jest ze szkła, aby przez okna, przy ładnej pogodzie można było, leżąc, obserwować gwiazdy. Jednak gdy zapalają się światła, w górnych szybach ukazuje się nieostry i przydymiony obraz pomieszczenia. Zupełnie jakbym widział je na ekranie w starym kinie, gdzie przepalone lampy emitują obraz wyblakły i nieostry. Patrzę na mężczyznę i kobietę, którzy odpoczywają obok, na leżakach. Mam jednak dziwne wrażenie, niemal pewność, że kobieta, która jest ledwie kilka metrów ode mnie, pieści mężczyźnie członek niezauważalnymi ruchami palców. Leży na plecach z głową odwróconą w jego stronę. Są blisko siebie. Mimowolnie sięgam pod ręcznik, a ona, widząc, co robię, niedbale przesuwa ręką po biodrach i odsłania piękną, jaśniejącą w mroku pupę. Teraz patrzy wprost na mnie, a w odbiciu na suficie widzę, jak coraz odważniej rozchyla nogi. Ta miękkość jest na wyciągnięcie ręki, porusza się dziwnie prowokująco. Serce zaczyna mi bić bardzo szybko, jedyną myślą, jaka przychodzi mi do głowy, jest teraz cicha, skamląca modlitwa: POZWÓLCIE MI TU ZOSTAĆ! Czy naprawdę jest tu aż tak gorąco? Skąd wzięli się ci ludzie? Chyba wcześniej ich nie było i pewnie weszli, gdy zasnąłem. Przestaję patrzeć w sufit i obracam się na bok. Bezczelnie patrzę teraz w ich stronę. Nie wiem, dlaczego robią to przy mnie, ale ten widok jest cudowny i wcale nie chcę, by przerwali! Dziewczyna pewnie trzyma go za koniec i wydaje się nieskrępowana moją osobą. Nerwowo się rozglądam, ale prócz nas nie ma tu nikogo.
Zachowują się coraz śmielej. Kobieta jeszcze dalej zsuwa ręcznik i odchyla się w moją stronę, co sprawia, że mój mózg robi salto w powietrzu. Światło jest słabe, ale rozpoznaję bez trudu jej tajemniczy, ciemny trójkąt, który przyciąga mnie hipnotycznie. Ten widok zasysa mnie do środka i przyciąga jak morski wir. Żałośnie bezbronny, wiedziony odwiecznym instynktem, poddaję się klimatowi tej chwili, bo nawet jeśli to jakaś gierka, to i tak mi się podoba, a ten zniewalający bezwstyd czyni mnie przedziwnie szczęśliwym. Nabrzmiały członek łagodnie wyślizguje mi się spod klubowego szlafroka, ale wtedy niespodziewanie mężczyzna wstaje i rusza prosto na mnie. Jestem już pewien, że teraz zacznie się awantura. Dlatego ze zdziwieniem obserwuję, jak mnie mija i dopiero przy wyjściu woła do niej głośno:
– Kochanie, to idę. Przynieść ci wody?
Tak, „Kochanie” chce, żeby przyniósł jej wodę zimną i koniecznie niegazowaną. Nadzieja, że zajmie mu to trochę czasu, spływa na mnie w momencie, gdy słyszę głośnie trzaśnięcie zamykanych przez niego drzwi. Na oszalałym ze szczęścia umyśle robi to wrażenie, jak wiadomość o trafieniu szóstki. Zerkam ukradkiem. Leży tam gdzie poprzednio. Jej wciąż niepoprawiony ręcznik łagodnie rozchyla się w miejscu, gdzie uda łączą się pod miękkim brzuszkiem. Podejmuję decyzję i robię coś, co mnie samego zaskakuje. Zagaduję do obcej, niemal gołej kobiety, a głos mam dziwnie ciepły i spokojny, chociaż od prawdziwego szaleństwa, od niepohamowanej, bezwzględnej żądzy, od tego, by rzucić się na nią, dzieli mnie tylko cienka, niewidzialna granica.
– Przyznam pani, że to było bardzo niezwykłe! – mówię chrapliwie. Moje śmiałe, bezczelne słowa, brzmią głucho w ciepłej przestrzeni, ale potem słyszę znów tylko plusk wodospadu i dźwięki lasu z odtwarzanej gdzieś płyty. Kobieta milczy. Nie usłyszała? No i dobrze! Wstanę i zaraz stąd pójdę, bo cóż to za głupi pomysł, w takim miejscu, do zupełnie obcej, nieznajomej osoby…
– Chciałbyś mnie dotykać? – pyta nagle zaskakująco niskim, zmysłowym głosem.
– Tak – mówię podniecony. Odpowiadam szybko, niecierpliwie, gwałtownie.
– Lubię mieć pieszczone stopy – dodaje po chwili, niemal szeptem.
Widzę ją niewyraźnie w słabym świetle. Na pewno ma ładne piersi, są klasyczne, takie, których brodawki skierowane są lekko na zewnątrz, ale niewiele więcej da się zobaczyć w tym mroku. Podchodzę bliżej. Klękam przy niej. Mogę wreszcie poczuć jej zapach, aromat wiosny i brzoskwiń. Powoli kładę dłonie na jej nogach i sunę wyżej, po udach, które leciutko drżą pod moimi palcami. Przyciągam jej rękę i czuję, jak składa i zaciska na nim palce i… głaszcze go, jakby był zwierzątkiem.
Szczęśliwy, rozanielony, oddaję się tym miękkim dłoniom i zupełnie nie zdaję sobie sprawy, że jej facet stoi tuż obok – musiał cicho otworzyć drzwi, pewnie wtedy, gdy w moim mózgu rozgościła się jej słodka, coraz szerzej otwarta dla mnie wagina. Teraz jest za późno!
Próbuję wstać, ale powstrzymuje mnie ruchem ręki i bez słowa siada na dawnym miejscu. Trudno nie zauważyć jego silnej erekcji, cudowny członek, wielki jak u konia, od razu zostaje porwany i ląduje w ustach dziewczyny. Żeby mogła go dobrze złapać, musi się mocniej wygiąć, a rozluźniony szlafrok tak cudownie się rozchyla. Moim oczom ukazuje się niesforna, przystrzyżona kępka, szersza u góry i subtelnie zwężająca się ku dołowi. Zrywam się i dopadam jej mięsistych, ciemnoróżowych warg. Zasysam lepki nektar, który cudownie pachnie szczęściem kobiety, mokrej i otwartej. Odwzajemnia pragnienie i przyciąga moją głowę bardzo mocno, do pachnącego wilgotnym pożądaniem krocza. Trzyma ją i bezwstydnie się ociera, a zniewalający zapach wprost odbiera mi rozum. Mam w dupie, co mogłaby pomyśleć obsługa, i nie interesuje mnie nawet to, czy Julia mogłaby mi coś takiego wybaczyć. Ssę ją i wkręcam się jak popierdolony. Wchłaniam ją, jakbym miał z niej wydobyć całe ukryte piękno. Tylko to się dla mnie liczy! Facet wstał już z leżaka i podparty na rękach, rytmicznie posuwa ją w usta. Wbija się aż po jądra, które plaskają o jej mokrą brodę. Dziewczyna dusi się lekko, skamląc, jak rozgniatana myszka, lecz zaraz z głośnym sykiem wypuszcza mocno powietrze i sapiąc jak małpa, jeszcze mocniej wciąga go do środka. Rzęzimy w dzikim, opętańczym transie, zatraceni we troje, nieobecnie szczęśliwi, jak ludzie, którym udało się uciec bardzo, bardzo daleko.
Trzask domykanych drzwi gwałtownie sprowadza mnie na ziemię. Odskakuję od niej szybko. Jednym susem wracam na swoją matę. Oddycham szybko. Ktoś tutaj wszedł. Słucham tych odgłosów i nie ważę się nawet otworzyć oczu. Głosy dwóch mężczyzn, którzy w ręcznikach, kilka metrów od nas, nieświadomi, że z buciorami wtargnęli w sam środek naszego mistycznego uniesienia, prowadzą banalną rozmowę, chyba na temat cen nieruchomości w Hiszpanii.
Mam chęć ich zabić! Przecież, kurwa, nie obchodzi mnie, że tam przez trzysta dni w roku świeci słońce! Po co mi słońce, kiedy chcę jej boskiej cipy! Jej miękkości, jej rozkosznego azylu, lepkości i zapomnienia, które miałem już na wyciągnięcie ręki – te skurwysyny wszystko popsuły! Czar prysł i dłużej nie ma sensu tego ciągnąć. Rozżalony, pełen rozedrganych wspomnień, zapomniawszy, że wciąż mi jeszcze stoi, wychodzę stamtąd i wpadam na recepcjonistkę. Dziewczyna zbiera zużyte ręczniki i dopiero, gdy speszona spuszcza wzrok na widok mojego stercza, który trudno mi ukryć, orientuję się zawstydzony, o co chodzi. Udaję jednak, że wszystko jest w porządku, i oddaję jej bez słowa mokre prześcieradło, zapominając oczywiście zwrócić pożyczony ręcznik.
Jestem oszołomiony – wracam z innego świata. Mijam bramkę. Znów jestem po drugiej stronie lustra, gdzie życie toczy się normalnym rytmem. Ludzie siedzą gromadą w jacuzzi i wpatrzeni w im tylko znany punkt, robią to, mając minę, jakby znaleźli swoje szczęście. Po co udają? Gdyby tylko wiedzieli, co mi się właśnie przydarzyło? … W moim świecie wszystko się zmieniło i powywracało do góry nogami – doznałem oświecenia! Nie jestem człowiekiem, który szedł przed godziną do sauny. Może nie unosi się nade mną jeszcze aureola i może robię wszystko tak jak zwykle, brodzę po śliskiej od wody posadzce i, przepasany ręcznikiem, bez słowa mijam ludzi, którzy w kąpielowych kostiumach są brzydcy i ładni, smutni i weseli, włochaci, grubi i chudzi, pachnący i śmierdzący, ale oddalam się od nich z prędkością światła.
Niemożliwie pyszny erotyzm, który przed chwilą mnie musnął, przywrócił moje wciąż jeszcze świeże wspomnienia, które wracają teraz wezbraną falą z nieodległej przeszłości. Październik 2009 roku, hotel gdzieś na Montmartrze – tam kwaterują nas podczas konferencji dla liderów działu sprzedaży. Idę na wieczorny spacer po XVIII dzielnicy. Spod Sacré-Coeur kieruję się na dół i mijam wiecznie tętniący życiem Place du Tertre. Chcę dojść do samego Moulin Rogue, więc zapuszczam się beztrosko w plątaninę ulic, które schodząc coraz niżej, prowadzą przez tę urokliwą dzielnicę. Dochodzę pod zamknięty o tej porze mały park, gdzieś przy Galette Café. Mam iść dalej, lecz moją uwagę przykuwa neon z napisem: Sauna Privée. Ciekawość każe mi sprawdzić, co kryje się za ciężkimi, masywnymi drzwiami z kolorową szybą w kształcie rombu. Zaskakuje mnie przenikliwy dźwięk dzwonka, ale zaraz potem brzęczy blokada i drzwi łagodnie ustępują. Wchodzę do środka, do łagodnie oświetlonego wnętrza.
– Bonsoir – wita mnie śliczna mulatka w recepcji. W powietrzu czuję aromat nieznanego, egzotycznego olejku. Dochodzi ósma, ale widzę, że ten lokal ledwie przed chwilą został otwarty, jest jeszcze pusto. Dziewczyna badawczo taksuje mnie wzrokiem. Przygląda mi się, bo jest przekonana, że zabłądziłem. Wciąż jednak pięknie się uśmiecha, więc nie widzę powodu, by teraz wyprowadzać ją z błędu.
Rozglądam się dokoła z miną naiwnego turysty. W głębi, za kontuarem, pośrodku oświetlonego punktowymi reflektorami wejścia, jest korytarz, który prowadzi gdzieś na dół. Dostrzegam tam dwie inne, może dwudziestoletnie kobiety, piękniejsze niż ta z recepcji. Ich skóra posmarowana czymś specjalnym, połyskuje odcieniami zamorskiej miedzi. Mają na sobie zwiewne chusty w wielkie kwiaty, które prześlicznie okrywają tajemnicę ich kształtów i z szumem jedwabiu falują wokół ich bioder, kiedy obie ruszają w moją stronę. Ich stopy ledwo dotykają ziemi. Odsłonięte piersi poruszają się swobodnie w rytm kroków. Widok jest tak piękny, jakbym znalazł się przed niezwykłym obrazem w Orsayu.
Mój zachwyt przerywa nagle dźwięk kolejnego dzwonka. Mulatka odblokowuje drzwi i do środka wchodzi para Francuzów. Są w średnim wieku. Mężczyzna jest szpakowaty, dobrze ubrany, a idąca za nim, niewiele młodsza kobieta, jest naprawdę bardzo ładna. Widzę jej jasnoszare, świecące oczy. Przychodzi mi na myśl, że ma minę dziecka, które zaraz odpakuje swój prezent spod choinki. Jej uśmiech robi się jeszcze szerszy, kiedy dziewczyny zza kontuaru podchodzą i jak na komendę, po wymianie powitalnych pocałunków, biorą ją za ręce. Znikają razem w korytarzu prowadzącym gdzieś do wnętrza tego tajemniczego budynku. Mężczyzna płaci, ale za co? Wynajmuje tu pokój? O co do cholery chodzi? Nie ogarniam. Podchodzę bliżej i łamanym francuskim pytam o cenę wstępu – dwieście euro? Cóż miałbym dostać za taką kasę? Powtarza się słowo swing, tyle to potrafię zrozumieć, ale kojarzę to na razie tylko z tańcem. Wtedy, widząc, że nie zrozumiem, dziewczyna wpada na doskonały pomysł. Bierze mnie za rękę i przeprowadza za kontuar. Ruszamy korytarzem, który schodami wykutymi w osiemnastowiecznych murach, prowadzi na dół. Schodzimy coraz niżej. Idziemy szybko po wąskich, śliskich schodach, a drogę oświetlają nam małe, bladoczerwone lampki, co sprawia wrażenie, jakby schodziło się do piekieł.
Dochodzimy do szerokiej antresoli, pod którą rozpościera się niesamowity widok. Ściany nadspodziewanie wielkiej sali ozdobiono malowidłami, które nawiązują do rzymskich orgii. Pośrodku jest duży basen, który połyskuje błękitną wodą, odbijającą liczne światełka. Na owalnym brzegu siedzi ta kobieta. Jest w ręczniku i koronkowych, pięknych majteczkach. Dziewczyny wskoczyły już do wody i delikatnie głaszczą ją po udach, głośno się śmiejąc i chlapiąc jak dzieci. Polewają je strumieniem niesionej w dłoniach wody, a ich piersi, poruszane falami ciepłej, błękitnej wody, wydają mi się teraz jeszcze większe i bosko dryfują na powierzchni. Wtedy otwierają się boczne drzwi. Do środka wchodzi tamten mężczyzna. Ustawia przy brzegu basenu jeden z wiklinowych foteli, stojących przy brzegu w szeregu, w którym wygodnie się rozsiada, bez słowa obserwuje bawiące się kobiety. Blondynka, która z nim przyszła, odchyla głowę i nieprzerwanie patrząc mu w oczy, pozwala swoim nimfom zsuwać z siebie resztę ubrania. Robią to sprawnie, wykazując się niezwykłą, działającą na wyobraźnię pomysłowością. Ta scena jest niezwykła i bajkowo piękna, zapiszę ją w pamięci na zawsze. Zostanie we mnie, jak pierwsze, intymne spotkanie z kobietą – mój „pierwszy raz”.
– Ça va? – pyta mulatka, ciągnąc mnie z powrotem na górę.
– Ça va – wszystko się poukładało.
Gdyby nie fakt, że od przylotu kiszę skrzętnie w portfelu dwie pięćdziesiątki, wobec których mam jeszcze wielkie, finansowe plany, z radością rozstałbym się z każdą kwotą euro. Dałbym się skusić, tyle że obecnie mój budżet nie uwzględnia podobnych ekstrawagancji. Grzecznie dziękuję, obiecując, że wrócę. Wychodząc na ulicę, czym prędzej odnajduję najbliższy bar, gdzie zajmuję pierwsze z brzegu krzesło. Rozdygotany i bezczelnie omijany przez kelnera, rozważam sytuację, bo jestem rozżalony i rozbity. Czuję się tak, jakbym przed chwilą musiał opuścić swoje własne przyjęcie urodzinowe. Nie wyrzucono mnie wprawdzie, ale nic, nawet łyk cierpkiego, zimnego piwa, które kelner wreszcie mi przynosi, nie smakuje tak niezwykle, jak to, co przed chwilą oglądałem. Rajski obraz cudownie ckliwej rozterki prześladuje mnie boleśnie i nie pozwala mi skupić się na niczym innym. Zapominam, że jestem w jednym z piękniejszych miast świata, równie dobrze mógłbym siedzieć sobie teraz w barze, gdzieś w Koluszkach, jest mi wszystko jedno. Dziś ominęło mnie coś niezwykłego! Czemu nie wziąłem kasy? – wciąż rozpamiętuję, dręcząc się przy tym okrutnie. Niezwykła, nieskrępowana radość tych kobiet była tak piękna, że chce się płakać! Nigdy nie wybaczę sobie tego, że mnie tam nie było!
Dopijam browar i wracam grzecznie do hotelu, kupując po drodze mały, seksowny fartuszek, taki ze sklepu z pamiątkami, z czarnym kotem i wieżą Eiffla i nie omieszkam wyobrazić sobie przed zaśnięciem, jak wyglądałaby w nim Julia, tak… bez niczego pod spodem…
Dwa lata później i prawie dwa tysiące kilometrów dalej, ni to siedząc, ni leżąc, zapadając się w fotelu z beżowej, sztucznej skóry, poruszony oddaję się tym wspomnieniom i obserwuję bacznie wyjście. Czekam, aż wyjdą z sauny. Nerwowo bębnię palcami o blat stołu w bukowej okleinie, bo nie mam żadnego planu. Nie mam pojęcia, co miałbym zaraz zrobić czy powiedzieć, więc gdy wychodzą, spoglądam tylko ukradkiem w ich stronę.
Idą za ręce, beztrosko rozluźnieni, oboje w jaskrawoczerwonych, sportowych kurtkach, wciąż rumiani po ostatnim, gorącym seansie. W odzierającym z magii świetle jarzeniówek wydają się mniej atrakcyjni. Postrzegałem ich poprzez pryzmat wzbierającego pożądania, byli jak bogowie miłości, teraz widzę ich normalnych i zwykłych, przechodzących obok pod świecącym na czerwono napisem „Wyjście”. Kobieta jest błękitnooką blondynką, nie najpiękniejszą może, ale bardzo sympatyczną. On okazuje się postawnym szatynem z mocno zarysowaną szczęką. Oboje sprawiają wrażenie ludzi, którzy równie dobrze jak w saunie, czują się w ciasnych kolarskich gaciach, na górskim szlaku albo na siłowni, po prostu fit, fit, fit… Wyglądają na zadowolonych. Mężczyzna trzyma ją czule pod rękę i rozprawiają wesoło. Kiedy tak wracają do swojego świata, to choć nasze ciała zaznały przedziwnej bliskości, choć dotykałem jej w sposób, w jaki dotąd zdarzyło mi się dotykać tylko Julii, czuję, że są mi obcy. Już nie wzbudzają emocji, bo w mojej rzeczywistości nie ma dla nich miejsca. Świadomość, że są mi całkowicie obojętni, przynosi mi pewną ulgę, a jednak cieszę się, że stało się to, co się stało. Jestem szczęśliwy, bo w czymś mi pomogli. Bo uświadomili mi wreszcie odpowiedź na pytanie, które od prawie roku dręczy mnie i uwiera jak kamień w bucie, jak cierń.
Każda, nawet bardzo zakochana w sobie para, dochodzi do momentu, gdy nie potrafi poczuć żaru, który kiedyś ją połączył. Patrzysz na kobietę, za którą tak szalałeś, bez której szkoda było ci przeżyć choćby chwili i odkrywasz ze smutkiem, że nie przypominacie już Romea i Julii, a raczej nudnych Niemców z NRD, którzy wyprzedzani na autostradzie, patrzą w dal jak kukły.
Dlaczego przychodzi taki moment, że kobieta, którą kochasz, przestaje cię zachwycać swoim pięknem? I nie chodzi o jej bardziej obfite ciało czy już widoczne zmarszczki, ale o zwykłą świadomość szczęścia. Wiesz przecież, że jest cudowna, piękna, nadzwyczajna, twój rozum dokładnie ci to mówi, ale serce nie potrafi już poczuć. Nie rejestruje uniesień, pragnień i tęsknot, które kiedyś tak fantastycznie napędzały wasz związek. Zamiast tego coraz częściej fundujecie sobie ersatz, produkt zastępczy w postaci kolejnych podróży, kolejnego samochodu i rzeczy, którymi zagracacie swoje życie. Czy tylko to zostało?! To takie smutne!
Zboczona para z sauny po prostu mnie zachwyciła i podsunęła pomysł. Przecież facet mógł przez chwilę poczuć mój zachwyt, widział, jak patrzyłem na jego kobietę, i choć zna ją tak dobrze, na nowo doznał uczucia jej odkrywania. To przecież takie proste i takie cudowne! Jakże chciałbym znów spojrzeć na Julię zakochanymi, pełnymi podziwu oczyma. Jakże wspaniałym jest ten sposób, który przywraca te emocje! Wskazali mi prawdziwy kierunek…
Przez chwilę idę kilka metrów za nimi. Stoję nieruchomo i patrzę, jak on otwiera przed nią drzwi samochodu. Wyglądają, jakby znów mieli po dwadzieścia lat, jakby dostali znów tajemnej mocy, nadprzyrodzonej energii. Dziewczyna lekko wsiada do ciemnego suva na pszczyńskich numerach, a on szarmancko zamyka za nią drzwi i znikają z mojego życia.
Wracam nieśpiesznie do swojego samochodu. Siadam w sztywnym, zmrożonym fotelu i zastanawiam się przez chwilę, jak spędzą dalszą część wieczoru. Dioda zapala się, a potem gaśnie, mój diesel rozpoczyna swoją wesołą klekotankę. Szukam muzyki, tej odpowiedniej. Przerzucam kolejne piosenki, a myśli krążą wciąż wokół niezwykłych doznań, wśród których narasta we mnie nadzieja. Sprawia, że robi mi się cieplej, jeszcze zanim mój silnik nabierze odpowiedniej temperatury. Peter Gabriel od pierwszych taktów piosenki przypomina mi, że jesteśmy tylko ludźmi. Wrzucam bieg i łagodnie ruszam w stronę domu. Ja to zrobię! Jestem tego pewien. Śpiewam z Kate w refrenie: Don’t give up i nadzieja staje się coraz większa…
Parkuję pod domem, jest przed jedenastą. Mieszkamy na ulicy Konarskiego, w samym centrum Gliwic, gdzie cwany deweloper wcisnął dość nowoczesną plombę między jeszcze przedwojenne kamienice. Wjeżdżam z garażu windą na nasze trzecie piętro i otwieram drzwi naszego mieszkania. Julia i chłopcy pewnie dawno zasnęli. Nie chcę ich obudzić, więc na palcach przechodzę przez przedpokój i kieruję się do gabinetu, który urządziliśmy zaraz za sypialnią. Mogę tam pracować, nikomu nie przeszkadzając, a dziś to miejsce będzie mi szczególnie potrzebne.
Muszę sobie w głowie wszystko poukładać, bo wciąż jestem tak podekscytowany, że mogę wszystko spieprzyć, spłoszyć Julię lub zrazić ją swoją nazbyt szczegółową opowieścią. Za oknem znów zaczęło padać. Tym razem białe płatki wirują w silnym podmuchu i w świetle lamp ulicznych, a ja wpatrzony w nie, jak w tandetną szklaną kulę, przypominam sobie, jak to się z nami zaczęło. Jak miękko weszliśmy w życie, w którym byliśmy tak nieprzyzwoicie szczęśliwi. Kiedy wracałem do niej na skrzydłach. Gdy pędziłem z pracy do kobiety, której widoku nie mogłem się doczekać. Czemu teraz już tak nie jest?! Dlaczego zapominam, jak cudowne są jej włosy, jasne, miękkie, które związuje dla mnie w koński ogon? Czy pamiętam jeszcze głębię jej oczu, ich rozmarzony błękit, pełen upartej siły, tej która nigdy nie pozwalała mi się poddać? Czy całuję te oczy każdego ranka i wieczora? Czyż zapomniałem, jakie są jej usta, pełne, karminowe, tak idealnie wykrojone, których radość z tego, że jesteśmy ze sobą, od dawna miesza się, obecnie częściej, z troską o to, jaką wybrać szkołę dla naszych dzieci? Jej nogi, niezwykłe, długie, niosące ją tak, jakby nie dotykała ziemi? Biodra, które kołyszą się jak zapowiedź największego szczęścia, jak sączący się z radia dobry jazz – czemu jej nie wielbię? Dlaczego nie zachwycam się po prostu tym, że jesteśmy razem, nie dostrzegając tego cudu?
Od roku wszystko jakoś się wymyka. Julka przestała być moim odkryciem i nadzieją. Widzimy się, ale nie dostrzegamy! Dzień po dniu pozwalamy naszej miłości pokrywać się patyną czasu i gęstymi osadami znużenia. Mając tak nudną, niewzruszoną pewność, że już zawsze tak będzie. Ta kobieta jest moja, więc przestaję smakować cud jej zdobywania? Nasza miłość stała się przewidywalna? Teraz już nikt nie sprawdza w nocy, czy to drugie śpi obok. Sam już nie łapię się na czułej kontemplacji jej zapachu. A to dlaczego? Tylko dlatego, że jestem pewien? Bo uważam, że ONA i tak mi się należy? Przecież to kłamstwo!
Chcę znów czuć ten niepokój! Wystraszyć się, że mogę ją stracić. Zawyć z tęsknoty za jej ciałem i znów wierzyć w to, że spotkało mnie nieprawdopodobne szczęście! Ta DECYZJA dojrzewała. Czaiła się we mnie, gdzieś w głowie, w jej zakamarkach. To czasem oddalało się ode mnie, ale zaraz wracało, z jeszcze większą siłą, jak zapowiedź nieuchronnego, jak coś, co musi nastąpić. Już nie potrafię i nie chcę się przed tym bronić, to przypływa i odpływa, myśl, że zapomnimy, jak wiele nas połączyło, że obudzimy się rozpaczliwie sobą znudzeni, jest tak okropna, to coś gorszego od zdrady i porzucenia, a ja nie pozwolę, by to mogło się zdarzyć. Właśnie dlatego przygoda w saunie tak mnie inspiruje. To jest jak olśnienie, jak objawienie nowej drogi: Przecież można się dzielić… Spojrzeć na kobietę, którą kochasz, oczyma kogoś innego… Od nowa się nią zachwycić, nie zapominając, że ONA jest tylko twoim szczęściem… Mając w pamięci, jak patrzył, jak podziwiał i przyglądał się swej kobiecie, widząc ją na nowo w moim bezmiernym uwielbieniu, gdy pieścił ją moimi dłońmi, gdy ocierał się o nią moim ciałem i kontemplował moimi oczyma, czuję przypływ takich emocji, jakich nie zaznałem od kiedy się zakochałem. Ten stan jest odwrotnością rozpadu, przed którym uciekamy w droższe samochody i coraz gorsze, snobistyczne towarzystwo ludzi, których naprawdę nie znosimy. Odkryłem coś, co stanie się moją alchemią, dzięki której oszukam nieodwracalny bieg czasu. Choć wcale tego nie planowałem. Choć nie dalej jak wczoraj myślałem, by iść razem z Julią do specjalisty, zapisać nas na jakąś durną terapię i szukać ludzi, którzy poradzili sobie z takim stanem. Mam rozwiązanie i nie odpuszczę! Wkrótce przekonam się, czy to działa…
Czy się boję? I to, kurwa, jak! Na myśl, że będę musiał zaryzykować, że może inne, lepsze dłonie, zepchną mnie na margines doznań, strach paraliżuje mnie od pięt po kręgosłup, ale się nie cofnę! Muszę otworzyć sekretne drzwi. Pragnę wejść do tego zakazanego ogrodu, bo nie chcę myśleć, co by było, gdybym tego nie zrobił.
Nie wiem, czy Julia to zrozumie. Czy nie uzna tego za podstęp wymierzony w jej niezachwianą pozycję albo nie weźmie tego za żałosną próbę dorwania się do obcej cipy. Postaram się, żeby nie poczuła się zraniona. Stanę się czuły, delikatny i wspaniałomyślny, bardziej wrażliwy i opiekuńczy. Zrobię wszystko, żeby mi uwierzyła, bo nie doprowadzimy naszego związku do stanu, w którym kochający się ludzie odkrywają ze smutkiem, że nie są już sobie w stanie zaoferować nic więcej. Uruchamiam komputer. Wpisuję hasło private sauna i drżę jak uczniak nad „Playboyem”. Czuję ten sam niepokój, to samo podniecenie i euforię. Odnajduję w mojej głowie te same miejsca, czuję to, co w Paryżu. Podobne kluby są teraz wszędzie i nawet w naszej kochanej, pruderyjnej ojczyźnie, można dobrze się zabawić. Szybko notuję na bloczku numery telefonów i godziny otwarcia. Potem chwilę nasłuchuję, czy ona może się nie zbudziła – spokój. Z salonu słychać ściszony telewizor. Zegar od Reginy tyka równo, miarowo, lodówka szumi i pomrukuje zalotnie.
Zanurzam się w marzeniach, w których nieco odwracam rolę. Widzę w nich Julię, jako kobietę, tę, którą dziś spotkałem, i ze zdumieniem odkrywam nowe, perwersyjne pragnienia, skrywane dotąd skrzętnie pod fałszywą maską zapracowanego trzydziestolatka. Myślałem: „nie masz czasu na takie głupoty”, a teraz trzymam go i czuję falę cudownej błogości. Jakie to niewyobrażalne szczęście, widzieć tak spełnioną żonę!… Czyszcząc nieliczne ślady wokół myszki, czując, jak spokojny dotąd, dziwnie uśpiony umysł, chłonie zastrzyk nowej energii. Dałem sobie coś podobnego do stanu miłosnej euforii. Czy jestem już od nowa zakochany? Być może. Mój cel jest blisko, w zasięgu ręki. Potrzebuję tylko ustalić granicę, której nigdy nie przekroczymy, a potem wszystko stanie się możliwe. Namówię ją, a stara miłość wzniesie się wyżej, gdzie odkryjemy świat nieznany, dostępny tylko dla elit. Nasz nowy eden.
Wyłączam komputer, rozbieram się i wślizguję szybko pod kołdrę, przytulając się ostrożnie do miękkiej, ciepłej skóry. Julia oddycha. Czuję kochane, rozgrzane snem ciało, nieświadome jeszcze i pogrążone w marzeniach, w których nie spodziewa się zmian, cudów, jakie wkrótce nadejdą. Zasypiam i dziwnym trafem nie śni mi się Julia ani nieznajoma z sauny. Widzę w swojej projekcji Natalię, młodszą siostrę Julii. To wszystko dzieje się na schodach prowadzących do naszego mieszkania. Cały obraz przepełniony amarantem i jakąś stalową, oślepiającą bielą, jakbym umarł i znalazł się po drugiej stronie, ukazuje mi scenę, w której ona zatrzymuje mnie w drodze z domu do pracy. Teraz klęczy i nie przejmując się, że ktoś może nas zobaczyć, zaczyna robić mi loda. Dziewczyna działa sprawnie i metodycznie, czemu ja nie potrafię się oprzeć, nie mogę tego powstrzymać. Zawstydzony patrzę, jak mijają nas kolejni, zgorszeni widokiem sąsiedzi, a ja jak kretyn wołam do nich: „Dzień dobry!”.
– Dzień dobry – słyszę z oddali. Burza jasnych, długich włosów rusza się miarowo, gdzieś między moimi nogami, na dół i do góry. Julii często zbiera się na miłość o dziwnych porach – jest szósta piętnaście. Przez chwilę wczuwam się w miękkie oddanie, ale zerkam na budzik, bo zaraz trzeba będzie przecież wstawać do pracy!
– Późno wróciłeś – mówi z przyganą w głosie, gdy delikatnie od siebie ją odsuwam.
– Dzień dobry, kochanie – unoszę śliczną główkę za podbródek i całuję ją prosto w usta.
– Co? Nie masz już ochoty? – pyta zaczepnie – coś ty tam robił na tej kolacji?
– Doceniam pani niezwykłą inicjatywę, lecz napijmy się spokojnie kawy – mówię stanowczo – muszę wyjść wcześniej – dodaję przepraszająco – o ósmej mam już spotkanie.
Julia waha się, potem z dezaprobatą patrzy na wiotki członek, a jego stan nie zachęca jej swym nagłym uwiądem. Przytulam ją, całuję raz jeszcze i na tym kończymy nasze amory. W kuchni, podczas śniadania, padają pojedyncze słowa, krótkie zdania, przerywane muzyką i wiadomościami z radia – zwykła, poranna krzątanina. Rozmawiając monosylabami, tak o wszystkim i o niczym, zajęci szeregiem porannych czynności, wśród których nie ma miejsca i czasu na wyrażenie uczuć dnia minionego, nie znajdę sposobu, aby powiedzieć to, o czym chciałbym jej powiedzieć. Nie znajduję słów albo po prostu nie mam odwagi. Trudno zrozumieć, kogo chronię, siebie, ją czy nas oboje? Nie zdobywam się na szczerość, tę, której wczoraj w nocy tak pragnąłem, i najnormalniej tchórzę, na pół roku.