Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy - ebook

C'est la vie. Takie jest życie.

Trudno chyba znaleźć lepsze słowa niż fragment tej piosenki na opisanie życia Andrzeja Zauchy. Żył pełną piersią, ciesząc się każdym dniem. Muzyczny samouk, z zawodu zecer. W młodości kajakarz, trzykrotny mistrz Polski. Ze sportu zrezygnował dla… muzyki. Podczas swojej kariery współpracował z największymi twórcami jazzowymi, choćby Tomaszem Stańką i Janem „Ptaszynem” Wróblewskim, oraz popularnymi piosenkarzami, m.in. Andrzejem Sikorowskim i Ryszardem Rynkowskim. Kabareciarz i aktor. W roku 1991 jego tragiczna śmierć poruszyła całą Polskę.

Kim był Andrzej Zaucha? W czym tkwi jego fenomen? Jak wspominają go najbliżsi przyjaciele?

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8188-789-2
Rozmiar pliku: 4,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MOWA

Jest taka piękna bal­lada, którą Andrzej Zaucha zaśpie­wał na nagra­nej w 1973 roku pły­cie _Anawa. Tań­cząc w powie­trzu_ (_Lino­sko­czek_), bo o niej mowa, zaczyna się od słów:

„Nie­pew­nie idziesz pochy­lony

Drogą co ni­gdzie nie pro­wa­dzi

Tak jak po fali, tak jak po linie

Jak nad prze­pa­ścią idziesz drogą

Tak jak po fali, tak jak po linie

Jak nad prze­pa­ścią idziesz drogą

Nie widzisz ziemi pod sto­pami

W powie­trzu lekko zawie­szony

Sku­piony nad swym każ­dym ruchem

W nie­ostry obraz zapa­trzony

Ostroż­nie idziesz w dal bez celu”.

(tekst Leszek Alek­san­der Moczul­ski,

muzyka Jan Kanty Paw­luś­kie­wicz)

Jedno możemy teraz powie­dzieć na pewno: ta bal­lada… abso­lut­nie do niego nie pasuje. Choć przez tra­ge­dię sprzed bli­sko 30 lat mogłoby się wyda­wać, że Andrzej Zaucha w swoim życiu stą­pał po kra­wę­dzi – a może nawet lekko uno­sił się nad świa­tem, nie mając okre­ślo­nych prio­ry­te­tów – rze­czy­wi­stość wyglą­dała zupeł­nie ina­czej. Już w dzie­ciń­stwie życie nauczyło go, że trzeba się dosto­so­wać do każ­dej sytu­acji, na przy­kład, by w razie potrzeby zastą­pić ojca w zespole bie­siad­nym i rów­nie dobrze jak on zagrać na per­ku­sji, choć ledwo sięga się nogami do pedału bębna baso­wego. I że dobrze mieć kon­kretny fach w ręku i parę gro­szy w kie­szeni, na wypa­dek gdyby z marze­niami o wiel­kiej karie­rze coś poszło nie tak. Bo też fak­tycz­nie nie do końca szło. Jego „zajawką” – jak powie­dzie­liby didżeje, któ­rzy wpla­tają sam­ple z wokali Zauchy do swo­ich współ­cze­snych kom­po­zy­cji – stała się „czarna” muzyka zza oce­anu: soul i R&B. Mistrzem tego nurtu, Rayem Char­le­sem, Zaucha był zafa­scy­no­wany do tego stop­nia, że włą­czył do swo­jego wize­runku sce­nicz­nego jego cha­rak­te­ry­styczne ciemne oku­lary.

Pro­blem w tym, że w ówcze­snej Pol­sce taka muzyka była… ni do tańca, ni do różańca. W rodzi­mej roz­rywce kró­lo­wały pro­ste, melo­dyjne pio­senki oraz te bar­dziej ryt­miczne i dyna­miczne, które nazy­wano „moc­nym ude­rze­niem”. Do wyuczo­nego zawodu, zecer­stwa, Zaucha jed­nak wra­cać nie musiał, bo w odpo­wied­nim momen­cie wkrę­cił się do grupy muzy­ków, któ­rzy wyjeż­dżali za gra­nicę, by zara­biać gra­niem prze­bo­jo­wych cove­rów w barach i hote­lach. Robił to także wtedy, gdy został uzna­nym woka­li­stą pew­nego wyjąt­ko­wego zespołu, który powstał w Kra­ko­wie pod koniec lat 60. Wtedy i póź­niej mówiono – mówi się nawet dziś – że wystę­pu­jąc w róż­nych reper­tu­arach, roz­mie­niał się na drobne. Prawdą jest, że robił to, bo… mógł. Bo potra­fił i spraw­dzał, jakie są gra­nice jego arty­stycz­nych moż­li­wo­ści. A gdy już spraw­dził, szedł dalej – drogą, którą sam sobie wyzna­czał. Jak cho­ciażby wtedy, gdy naj­pierw zastą­pił Marka Gre­chutę w zespole Anawa (w kilka tygo­dni – ku zdu­mie­niu Jana Kan­tego Paw­luś­kie­wi­cza – wpa­so­wał się w zupeł­nie obcą dla sie­bie sty­li­stykę), a tuż po nagra­niu płyty wró­cił do zagra­nicz­nych wystę­pów, które w efek­cie stwo­rzyły pod­wa­liny jego warsz­tatu soli­sty estra­do­wego, gwiazdy tele­wi­zyj­nych festi­wali i kon­cer­tów życzeń. Czyli takiego Zauchy, jakiego zna więk­szość dzi­siej­szych fanów.

Ta jego droga stała się dla nas fascy­nu­jącą podróżą. Jako dzien­ni­ka­rze nie chcie­li­śmy wyda­wać opi­nii ani wysta­wiać ocen. Odda­li­śmy głos współ­pra­cow­ni­kom Andrzeja Zauchy, jego bli­skim i przy­ja­cio­łom. A także ludziom, któ­rzy go nie poznali, ale dziś peł­nymi gar­ściami czer­pią z jego twór­czo­ści. Wczy­ta­li­śmy się i wsłu­cha­li­śmy w doku­menty, by poznać i poka­zać go nie tylko jako arty­stę. Andrzej Zaucha był czło­wie­kiem z krwi i kości, któ­remu – nie­za­leż­nie od bez­spor­nego talentu – los cza­sem poma­gał, a cza­sem go nie oszczę­dzał. Oczy­wi­ście nie można wszyst­kiego zrzu­cać na los. Gdyby we wcze­snej mło­do­ści po zdo­by­ciu mistrzo­stwa Pol­ski nie rzu­cił kaja­kar­stwa dla muzyki, być może zostałby mistrzem świata oraz mistrzem olim­pij­skim w tej dys­cy­pli­nie. Wtedy byłaby to zupeł­nie inna histo­ria.STRZAŁY

„(…) jakim cudem prze­gra­łem tak

I dla­czego to byłem ja?

Wła­śnie ja…”

(_Dla­czego prze­gra­łem_,

tekst Mag­da­lena Woj­ta­szew­ska-Zaj­fert,

muzyka Zbi­gniew Malecki)

Dzie­siąty paź­dzier­nika 1991 roku. Plac par­kin­gowy mię­dzy ulicą Włócz­ków a Syro­komli. Więk­szość miejsc zajęta, bo w pobli­skim teatrze wła­śnie trwa spek­takl musi­calu _Pan Twar­dow­ski_, w któ­rym główną rolę gra Andrzej Zaucha. W jed­nej linii par­kują tu: zapo­ro­żec, isuzu, dacia, nis­san, mer­ce­des 240 D i łada samara. Mer­ce­des skie­ro­wany jest przo­dem do pasa zie­leni. Wśród samo­cho­dów budka par­kin­go­wego, który wła­śnie szy­kuje się do kola­cji. Mgła i mżawka.

O 20.30 na pobli­skiej ulicy, nie­da­leko sta­cji CPN, par­kuje peu­geot. Kie­rowca, wysoki męż­czy­zna w beżo­wych sztruk­so­wych spodniach i brą­zo­wym weł­nia­nym swe­trze pod czarną skó­rzaną kurtką, chwilę kręci się po oko­licy. Przy­gląda się cha­rak­te­ry­stycz­nemu żół­temu mer­ce­de­sowi. Wraca do samo­chodu i par­kuje kawa­łek dalej. Nie­opo­dal budki tota­li­za­tora. Ale na par­king nie wjeż­dża. Jakby na kogoś cze­kał.

Około 21.00 z Teatru STU zaczy­nają się wysy­py­wać widzo­wie. Wysoki męż­czy­zna wysiada z peu­ge­ota i patrzy. W lewej ręce trzyma rekla­mówkę sieci mar­ke­tów budow­la­nych. Gdy fala widzów rzed­nie, ścieżką od teatru nad­cho­dzi niski, krępy, ubrany od stóp do głów na czarno męż­czy­zna. Spie­szy się. W ślad za nim bie­gnie nie­wy­soka, szczu­pła kobieta z bukie­tem róż owi­nię­tym w celo­fan. Krępy nie czeka na nią, tylko zmie­rza do budki par­kin­go­wego. Regu­luje należ­ność. Wsiada do mer­ce­desa, odpala sil­nik i otwiera dru­gie drzwi kobie­cie z kwia­tami. Ta nagle zauważa idą­cego ku nim czło­wieka, który lewą dłoń chowa w rekla­mówce. Pod­biega do niego, blo­kuje mu drogę. „Co ty chcesz jemu zro­bić?!” – krzy­czy. Wysoki prawą ręką odpy­cha ją na bok. Za słabo. Jesz­cze raz, z więk­szą siłą. Tym razem sku­tecz­nie. Krępy wysiada z mer­ce­desa i idzie w kie­runku zamie­sza­nia. Wysoki wyciąga w jego stronę rękę osło­niętą rekla­mówką. Gdy dzieli ich nie­cały metr, padają cztery strzały ze scho­wa­nej tam broni. Pierw­szy pocisk tra­fia w kor­pus, pod oboj­czyk. Krępy osuwa się już po nim, dla­tego drugi strzał oddany jest pod kątem. W kro­cze. Kolejny w lewy poli­czek. Czwarty w bok, bo kie­rowca mer­ce­desa leży na beto­no­wej jezdni. Kobieta krzy­czy: „Jezus!” i także pada.

Strze­lec działa meto­dycz­nie, niczym „cyn­giel”, który dostał zle­ce­nie. Po opróż­nie­niu pierw­szego maga­zynka sięga do kie­szeni po następny. Odrzuca rekla­mówkę, która do tej pory skry­wała broń, żeby prze­ła­do­wać kara­bi­nek. Bo to samo­pow­ta­rzalny kara­bi­nek spor­towy kal. 5,6 mm pro­duk­cji fran­cu­skiej z obciętą lufą i kolbą, czyli tak zwany obrzyn. Napast­nik staje w nogach leżą­cego na pra­wym boku męż­czy­zny. Celuje i strzela do niego jesz­cze pięć razy – do opróż­nie­nia dru­giego maga­zynka.

W kie­szeni ma jesz­cze dwa, ale po dzie­wię­ciu strza­łach odwraca się i nie­spiesz­nie odcho­dzi w kie­runku swo­jego samo­chodu. Wtedy nad­biega par­kin­gowy. Ze swo­jej budki niczego nie widział, bo miej­sce zda­rze­nia prze­sła­niają inne pojazdy, ale zanie­po­ko­iły go odgłosy „jakby strze­la­nia z kab­zli albo odpu­sto­wego kor­kowca”¹. Chciał spraw­dzić, co się dzieje na jego tere­nie. Widzi dwoje leżą­cych nie­ru­chomo ludzi oraz męż­czy­znę, który oddala się nie­spiesz­nie. Bie­gnie za nim. Ten odwraca się i poka­zuje obrzyna. Stróż oce­nia, że napast­nik jest dobrze zbu­do­wany. Nie ma szans, żeby udało się go obez­wład­nić. Wraca po psa, wil­czura. „Sza­rik, bierz!” – rzuca, ale pies nie reaguje na komendę. Za to męż­czy­zna z obrzy­nem mówi, żeby… zadzwo­nić na poli­cję. Mówi coś jesz­cze. Par­kin­gowy będzie się póź­niej zarze­kał, że tam­ten przy­sta­wił mu broń pra­wie do czoła „i powie­dział coś w stylu: «Odejdź, bo cię położę mię­dzy nimi» albo «Będziesz leżał mię­dzy nimi»”². Prze­ra­żony ucieka, a napast­nik spo­koj­nie wsiada do peu­ge­ota i odjeż­dża.

Stróż dzwoni na poli­cję. Mówi, że na par­kingu była strze­la­nina. I żeby wezwali pogo­to­wie, bo kobieta jesz­cze żyje. Radio­wóz przy­jeż­dża po kwa­dran­sie. Poli­cjanci w bla­dym świe­tle oko­licz­nych latarń znaj­dują dwie leżące bli­sko sie­bie osoby. Wokół nich – dzie­więć łusek, wią­zanka róż z przy­bra­niem, rekla­mówka, kaseta magne­to­fo­nowa z napi­sem „Zuzanna Leśniak”, ząb. Mię­dzy sto­pami mar­twego męż­czy­zny pusty maga­zy­nek, a w pobliżu jego lewej dłoni roz­rzu­cone ręcz­nie zapi­sane kartki z odci­śniętą pode­szwą buta na czy­stej stro­nie. Nad głową męż­czy­zny – jesz­cze jedna róża. Czer­wona.

Wyłą­czają sil­nik mer­ce­desa, który cią­gle był na cho­dzie. Cze­kają na karetkę oraz poli­cyj­nych tech­ni­ków. Nikt nie wie, kim jest kobieta. Bo męż­czy­znę par­kin­gowy roz­po­znał od razu: to ten sławny pio­sen­karz i aktor. A ona? Trudno powie­dzieć, wcze­śniej kilka razy wycho­dziła z nim z teatru. Zawsze z kwia­tami. Dużo młod­sza. Pew­nie córka.

Kil­ka­na­ście minut po radio­wo­zie na par­king wjeż­dża karetka pogo­to­wia. Lekarz pod­cho­dzi do męż­czy­zny, któ­rego na­dal okre­śla się jako NN, obraca go na plecy, stwier­dza zgon. W tym cza­sie pie­lę­gniarka i sani­ta­riusz zaj­mują się kobietą. Oce­niają, że jest w szoku powy­pad­ko­wym. Co rusz pró­buje się unieść, wspie­ra­jąc na rękach, po czym opada, ude­rza­jąc głową o beto­nową jezd­nię. Chce coś powie­dzieć, ale wydaje z sie­bie tylko jęk prze­cho­dzący w char­kot. W trak­cie prze­no­sze­nia do karetki gwał­tow­nie poru­sza ramio­nami. Dopiero po zdję­ciu jej bluzki, do szcze­gó­ło­wego bada­nia, pie­lę­gniarka zauważa maleńką dziurkę mię­dzy pier­siami. Na ple­cach, pod łopatką – drugą, nieco więk­szą i poszar­paną. Wlot i wylot kuli. Karetka natych­miast rusza do Szpi­tala Spe­cja­li­stycz­nego im. Jana Pawła II, gdzie jest Oddział Kli­niczny Chi­rur­gii Klatki Pier­sio­wej. Lekarz odno­to­wuje, że pacjentka ma nie­ozna­czalne ciśnie­nie, tętno tylko na tęt­ni­cach. Szmer osłu­chowy nad płu­cem pra­wym i lewym. Ale żyje.

Poli­cjanci na­dal sta­rają się usta­lić toż­sa­mość zamor­do­wa­nego. W jego ubra­niu znaj­dują jedy­nie napo­czętą paczkę marl­boro, zapal­niczkę gazową z napi­sem „Let’s go West”, klu­cze na pla­sti­ko­wym kara­biń­czyku, skó­rzaną bor­dową bank­no­tówkę, a w niej 654 500 zł, oku­lary prze­ciw­sło­neczne w czar­nych opraw­kach, zie­lony grze­bień, dwie wizy­tówki, dwa kupony toto-lotka, żeton do auto­matu tele­fo­nicz­nego oraz jed­nego feniga. Na ser­decz­nym palcu lewej dłoni tkwi złota obrączka. Zna­czy: wdo­wiec. Jed­nak nie ma żad­nych doku­men­tów. Dopiero w schowku mer­ce­desa odkry­wają czarny ska­jowy port­fel z naklejką „Mała Aka­de­mia Jazzu”, a w nim m.in. dowód oso­bi­sty, prawo jazdy i dowód reje­stra­cyjny. Wszyst­kie wysta­wione na nazwi­sko Andrzej Zaucha. Czyli par­kin­gowy się nie mylił.

W tym cza­sie wysoki męż­czy­zna zatrzy­muje peu­ge­ota przy ulicy Pomor­skiej. Spod par­kingu przy Teatrze STU ruszył w kie­runku Kar­me­lic­kiej, ale póź­niej zawró­cił. Sta­nął bli­sko budynku Komendy Rejo­no­wej Poli­cji… i bli­sko miej­sca zabój­stwa. Znów jakby na kogoś czeka. Wolno mija go radio­wóz i zatrzy­muje się 20 metrów dalej. Wtedy wysoki – już bez broni – wysiada, pod­cho­dzi do poli­cjan­tów i mówi, że jest mor­dercą. Jeśli podejdą do jego samo­chodu, to zro­zu­mieją, bo tam, na przed­nim sie­dze­niu, ma broń, którą dopiero co zabił czło­wieka.

Wysoki męż­czy­zna zostaje obszu­kany. Ma przy sobie 540 tys. zł, bilety do metra w Paryżu, dwa pęki klu­czy. No i broń. Obrzyna z pustym maga­zyn­kiem. Z doku­men­tów wynika, że nazywa się Yves Gou­lais i jest oby­wa­te­lem fran­cu­skim. Jesz­cze tej samej nocy inny radio­wóz zabiera zatrzy­ma­nego, bo taki sta­tus ma teraz Gou­lais, na bada­nia tok­sy­ko­lo­giczne. Kie­rowca nie wie, kogo wie­zie. W samo­cho­dzie jest włą­czone radio, sta­cja RMF. W pew­nym momen­cie spi­ker mówi, że „Andrzej Zaucha nie żyje”. Funk­cjo­na­riusz wyłą­cza radio. Wtedy z tyl­nego sie­dze­nia dobiega głos męż­czy­zny, który powta­rza słowa spi­kera. Brzmi jak echo: „Nie żyje”. Bada­nia wyka­zują, że Yves Gou­lais nie jest pod wpły­wem alko­holu ani środ­ków odu­rza­ją­cych.

Karetka z postrze­loną przed teatrem kobietą dociera do szpi­tala. Stan ran­nej gwał­tow­nie się pogar­sza w trak­cie trans­portu z samo­chodu na salę ope­ra­cyjną. Nastę­puje reani­ma­cja – naj­pierw zwy­czajna, póź­niej z otwar­ciem klatki pier­sio­wej. Zgon stwier­dzono o 23.20. Toż­sa­mość kobiety kilka minut póź­niej potwier­dza w szpi­talu jej pra­co­dawca Krzysz­tof Jasiń­ski, dyrek­tor Teatru STU. To Zuzanna Leśniak. Aktorka. Tego wie­czoru w przed­sta­wie­niu _Pan Twar­dow­ski_ grała „dia­bełka”. Żona męż­czy­zny, który strze­lał.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: