- promocja
Serca za burtą - ebook
Serca za burtą - ebook
Co się stanie kiedy kochająca Stem dziewczyna i jej największy nemezis utkną na rejsie na Alaskę?
Savannah Moore i Tanner Woods znają się od dawna, ich matki pracują razem i niestety... bardzo się lubią. Nie można tego powiedzieć o ich dzieciach. Dziewczyna nie może spojrzeć na Tannera, bo ten od razu znajdzie powód, aby jej dokuczyć.
Dlatego, kiedy została uprowadzona... to znaczy... zmuszona do wzięcia udziału w służbowym rejsie z firmy swojej matki, wie, że utknie tam z Woodsem. Jednak jej mama stara się o awans, a sama Savannah ma misję do wykonania.
Jej były, Caleb, zerwał z nią w publicznym miejscu, bo jest a) nudna i b) zatwardziała w swoich poglądach. Dlatego Savannah chce wykorzystać rejs, aby pokazać ludziom, że jest zabawna i potrafi się rozluźnić.
Jedna nowa rzecz dziennie powinna wystarczyć, aby udowodnić sobie i innym, że nie przezwisko "Savanna Nudna Panna" jest już nieaktualne.
Tanner oferuje jej pomoc w poszukiwaniu przygód i zachęca do wypróbowania absolutnie wszystkiego — psich zaprzęgów, wędrówek po niedźwiedzich pustkowiach Alaski, nocnego karaoke i zanurzenia się w zorzy polarnej.
Dziewczyna odzyska Caleba, pokazując mu, co stracił, ale po spędzeniu tak dużo czasu z Tannerem, nie jest już pewna, czy Caleb jest tym, którego pragnie.
"Wciągająca historia, w której rywale stają się przyjaciółmi — i nie tylko — na tle spektakularnej scenerii."
KirkusReviews
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-3402-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Los Angeles, Kalifornia
Konspirowali przeciwko mnie Tanner Woods, deszcz meteorów zwanych Geminidami oraz demokracja.
– Przykro mi, Savanna – powiedział mój nauczyciel fizyki, pan Lin – ale nie mogę nic zrobić.
Zatrzymałam się w jego klasie po ostatniej lekcji w tym roku szkolnym, żeby raz jeszcze spróbować go przekonać, że – nie bacząc na wyniki wyborów – po wakacjach powinnam zostać przewodniczącą klubu astronomii. Oświadczyłam mu, że jako nasz doradca powinien użyć swoich doradczych mocy, aby odsunąć członków klubu od czarnej dziury, do której z całą pewnością wrzuci nas Tanner.
– Wiesz, jaki jestem z ciebie dumny – kontynuował. – Dzięki tobie klub się rozwinął, masz świetne pomysły. Rakieta, którą zbudowałaś, była naprawdę wspaniała.
Uniosłam brodę i przestałam marszczyć brwi. Faktycznie była wspaniała.
– Jednak to Tanner wygrał wybory i jeśli nie ma żadnej etycznej przesłanki uniemożliwiającej mu pełnienie tej funkcji lub jeśli sam z niej nie zrezygnuje, nie mogę wpłynąć na ich wyniki. Może i Tanner nie posiada takich zdolności naukowych jak ty, ale ma w sobie mnóstwo entuzjazmu i jest lubiany przez resztę uczniów.
Moje brwi znów zaczęły się marszczyć. Program wyborczy Tannera można było podsumować hasłami: „Kosmos jest spoko” i „Powinniśmy obejrzeć deszcz meteorytów pośrodku śmiercionośnej dziczy”. To nic, że mieszkamy w pobliżu jednego z najlepszych obserwatoriów na świecie, w którym mógłby przemówić ktoś znany, nie wspominając już o tym, że jest tam kanalizacja. A ludzie wybrali jego. Wiem, sama byłam skonsternowana.
– No, w kolejnym roku szkolnym na pewno zarobisz u mnie najwyższe oceny – dodał pan Lin. – Byłem pod ogromnym wrażeniem twojego projektu mostu i kolejki górskiej.
Komplement powinien podnieść mnie na duchu – czułam dumę z tych osiągnięć, a fizyka z panem Linem to mój ulubiony przedmiot – ale nic nie było w stanie podnieść mnie na duchu, dopóki Tanner pozostawał przewodniczącym klubu, na którym tak bardzo mi zależało. Dołączyłam do niego w pierwszej klasie, marząc o tym, że w czwartej będę miała szansę stanąć na jego czele. Teraz czułam się tak, jakby skradziono mi coś cennego, w dodatku nadal nie mogłam uwierzyć, że przegrałam – i to z kim!
– Mam wieści, które chyba poprawią ci nastrój. – Pan Lin wyrównał stertę papierów leżącą na biurku. – Zgłosiłem cię jako reprezentantkę szkoły w programie Konsorcjum Fizyki i Inżynierii.
– Co to takiego?
– To program dla uczniów ostatnich klas szkół średnich. W weekendy organizowane są wycieczki do placówek w całym kraju, a w następne wakacje odbędzie się konferencja i konkurs w Bostonie. Do tego dochodzą seminaria online i udział w grupach dyskusyjnych. Jesteś idealną kandydatką.
Natychmiastowe zainteresowanie ustąpiło zdenerwowaniu. Propozycja brzmiała niesamowicie. Teoretycznie. To zaszczyt, że zostałam wybrana. Ale zapowiadało się również na częste podróże, przez co nie mogłabym spędzać czasu z Jordan ani w pełni wykorzystać ostatniego lata przed pójściem na studia.
I choć ten program był dla mnie świetną szansą, klub astronomii znaczył dla mnie więcej.
Czy to miała być nagroda pocieszenia, pomoc w przyszłej karierze albo sposób na to, żebym wreszcie przestała się wykłócać i pozwoliła panu Linowi pójść do domu?
– Wyślę ci mailem szczegóły i krótki formularz zgłoszeniowy – powiedział.
– W porządku. Dziękuję. I proszę przekazać Mii, że z niecierpliwością czekam na wspólne treningi po moim powrocie z wakacji.
Trzynastoletnia córka pana Lina trenowała skok o tyczce, moją ulubioną dyscyplinę lekkoatletyczną. Fascynowała mnie stojąca za tym rodzajem sportu fizyka, zaproponowałam więc, że w wolnym czasie pomogę dziewczynce.
– Jest bardzo podekscytowana. Jeszcze raz dziękuję, że chcesz się z nią spotkać. A teraz idź cieszyć się wakacjami, Savanna. Niedługo wyślę ci maila. I zapomnij o Tannerze. Nie wątpię, że znajdziecie sposób, żeby w przyszłym roku dobrze ze sobą współpracować.
Ee… Czy on dopiero co nas poznał? Nie zwracał na nas uwagi przez cały rok szkolny? A może był niepoprawnym optymistą, który wierzył, że w kilka miesięcy Tanner Woods i ja jakimś cudem zapomnimy o latach rywalizacji i zaczniemy się dogadywać?
– Dziękuję, panie Lin. Do zobaczenia wkrótce.
Ciężkim krokiem wyszłam na zewnątrz. Moje myśli ze sobą walczyły. Program mnie zaintrygował, ale musiałam poznać szczegóły. Jak bardzo zawiedziony będzie pan Lin, jeśli się nie zgłoszę? Zapewne tak bardzo jak ja w sprawie klubu astronomii.
Będę musiała wymyślić jakiś plan. Zajść Tannerowi za skórę na tyle, żeby zrezygnował. Znaleźć coś, co zdyskwalifikowałoby go pod względem etycznym. Albo przekonać pozostałych członków klubu do przeprowadzenia zamachu stanu. Byłabym gotowa posunąć się do tego, żeby zorganizować mały bunt.
Ostatni dzień trzeciej klasy zaczął się tragicznie.
Powinnam się domyślić, że na tym się nie skończy.
Mój chłopak Caleb czekał na mnie na końcu korytarza. Razem przeszliśmy przez pustoszejącą szkołę. Na parkingu grupki znajomych rozmawiały, śmiały się i świętowały nadchodzące trzy miesiące wolności.
– Gotowy na koktajle? – zapytałam. – Są mi dziś potrzebne. Przynajmniej lody nigdy mnie nie zawodzą. Ech. Pan Lin nie pomógł mi w sprawie klubu. Wierzysz w to, co zrobił Tanner? Dlaczego mu w ogóle zależy na funkcji przewodniczącego? On… – Zamilkłam, gdy zdałam sobie sprawę, że Caleb zatrzymał się na środku parkingu.
– Savanna. – Brzmiał na zasmuconego.
Odwróciłam się.
– Tak?
Wbił wzrok w stojący za mną samochód.
– Już dłużej tak nie mogę.
Zmrużyłam oczy, żeby ochronić je przed ostrym słońcem czerwcowego dnia pokrytego smogiem.
– Nie chcesz jechać do Koktajlu Emocjonalnego?
W każdy piątek trzeciej klasy wybieraliśmy się po szkole z Beverly Hills do Westwood na mleczne koktajle. Ze względu na własną filozofię życiową nie przepadałam za nazwą tej kawiarni, ale mieli naprawdę pyszne koktajle lodowe. Ja wybierałam miętowo-czekoladowy, a Caleb o smaku snickersa. Czasem dołączali do nas znajomi z klubu astronomicznego, matematycznego, drużyny lekkoatletycznej lub jego kumple z gazety. Zwykle towarzyszyła nam też moja najlepsza przyjaciółka Jordan. To był ostatni piątek roku szkolnego. Dlaczego Caleb teraz postanowił zmienić tradycję?
Przesunął dłonią po jasnobrązowych lokach. Zawsze lubiłam jego włosy, dopóki nie zapuścił ich za uszy. Teraz wyglądał trochę jak zaniedbany Muppet i choć absolutnie mi się to nie podobało, w ogóle tego nie skomentowałam. Czy on z kolei w tajemnicy nie znosił piątkowych wizyt w kawiarni?
Przeszył mnie dreszcz niepokoju.
– Nie chcę tego wszystkiego – powiedział. – Spotkań w Koktajlu Emocjonalnym, wspólnego odrabiania prac domowych, wolontariatu w Centrum Nauki i tacosowych wtorków.
Zaraz, co? Przecież to wszystko, co sprawiało, że nasz związek był dobry. Wspólne zwyczaje, rytuały, to, jak znajdowaliśmy dla siebie czas mimo napiętych grafików.
Trzeba być potworem, żeby nie lubić tacosowych wtorków.
Co on zamierzał przez to powiedzieć?
Chwyciłam paski plecaka. Dlaczego oddech uwiązł mi w piersi?
Caleb w końcu na mnie spojrzał. Jego miodowobrązowe oczy były pełne współczucia, ale mięśnie szczęki miał zaciśnięte, co nadawało jego twarzy uparty wyraz tak jak wtedy, gdy mierzył się z jakimś matematycznym wyzwaniem.
– Nie chcę już nas, Savanno.
Jego głos wybrzmiał, a Caleb o sekundę za późno zdał sobie sprawę z tego, jak głośno to powiedział. Skrzywił się, gdy jego słowa poniosły się po parkingu.
Zamarłam. Nic do mnie nie docierało. Bolesne słowa obijały się po mojej głowie jak maleńkie kamienie stukające w kadłub statku kosmicznego. W końcu jeden z nich zrobi w nim dziurę, a mój mózg zostanie wessany w kosmiczną przestrzeń.
– Ale… co z naszymi planami na lato? A przyszłoroczny konkurs matematyczny? Klub astronomii? Centrum Nauki?
Bo Caleb nie był tylko moim chłopakiem. W czwartej klasie wyznaczono nas na kapitanów drużyny na konkurs matematyczny. Liczyliśmy na zdobycie pierwszego miejsca w całym stanie – w tym roku udało nam się zająć drugie miejsce. Caleb miał pomóc mi w klubie astronomii po wrogim przejęciu przez Tannera. Planowaliśmy również wspólnie przygotowywać się do testów AP i do przedstawienia zautomatyzowanego pojazdu kosmicznego w Centrum Nauki, gdzie udzielaliśmy się jako wolontariusze.
– Nadal możemy współpracować – zapewnił żarliwie. – Pod tym względem nic nie musi się zmienić.
Poczułam, jak moją pierś zalewa żar.
– No pewnie, chodzenie do czwartej klasy ze swoim eks absolutnie nie różni się od chodzenia do czwartej klasy ze swoim chłopakiem.
– Widzisz? Nie będzie tak źle.
Zamknęłam na moment oczy, zwalczając pokusę rozmasowania skroni.
– To był sarkazm, Caleb.
– No tak. – Zamrugał. – Przepraszam, Savanno, po prostu już dłużej nie mogę. Nie nudzisz się? Ciągle robisz… robimy to samo. A ja potrzebuję ekscytacji. Przygody. Czegoś nowego.
– Czyli jestem nudna? – Spojrzałam na Caleba w sposób, miałam nadzieję, neutralny i spokojny. W przeciwieństwie do niego nie podniosłam głosu.
Myślałam, że lubi nasze zwyczaje. Tak dobrze się dogadywaliśmy właśnie dlatego, że oboje jesteśmy zdeterminowani, zdyscyplinowani i zorganizowani. Mieliśmy wspólne zainteresowania. Jasne, żadne z nas jeszcze nie powiedziało „kocham cię”, ale po prostu do uczuć podchodziliśmy ostrożnie.
A teraz on przestępował z nogi na nogę i unikał mojego spojrzenia.
Nagle zdałam sobie sprawę z okoliczności całej tej sytuacji. Koleżanki i koledzy z klasy czaili się przy samochodach i stojakach na rowery; żadne z nich nawet nie próbowało udawać, że nie podsłuchuje. Samochody miały włączone silniki, lecz nikt nas nie wymijał. W mój nos uderzyła woń spalin. Szepty unosiły się na wietrze.
Pilnie potrzebowałam międzygalaktycznego portalu, gwiezdnych wrót albo kogoś, kto by mnie teleportował. Może pod moimi stopami otworzy się nieodkryte jeziorko asfaltowe jak to w La Brea i zabierze mnie z dala od tej rozmowy i publiczności.
Jeśli takie zakończenie spotkało majestatyczne mamuty, to dla mnie będzie dobre.
Caleb szurał czubkiem buta po chodniku.
– Nie lubisz… robić nic nowego – powiedział wpatrzony w ziemię.
Ktoś ze stojącej w pobliżu grupki parsknął śmiechem, jakaś dziewczyna zarechotała.
– Savanna Nudna Panna. Dobre – odezwał się czyjś głos, potem znów śmiech.
Odwróciłam się na pięcie. W pobliżu stały trzy dziewczyny z drużyny piłkarskiej. Towarzyszyło im kilku futbolistów. Wcale się nie kryli z tym, że się na nas gapią.
Oczywiście był z nimi Tanner. Nie miałam wątpliwości, że on wymyślił to nowe przezwisko. Cóż za oryginalny rym do mojego imienia, stary. Niemal równie dobry jak: Savanna Przebrana za Banana – tak nazwał mnie w czwartej klasie podstawówki, przez co znienawidziłam swoją ulubioną żółtą sukienkę. Rymowanie było jego specjalnością. I rujnowanie mi życia.
Skrzywiłam się. Odwróciłam głowę z powrotem do Caleba.
– A więc… To koniec? Nie możemy o tym porozmawiać? Dojść do jakiegoś kompromisu?
Zbliżył się i ściszył głos.
– Nie chciałem tak tego załatwiać.
– A jednak tak to załatwiłeś.
– Wolałem nie czekać, nie psuć koktajlowego piątku. Wiesz, żeby potem nie kojarzyły ci się z czymś negatywnym.
Parsknęłam niepewna, czy mam ochotę płakać, krzyczeć, czy wybuchnąć histerycznym śmiechem.
– No, tak. Wybrałeś o wiele lepszą opcję.
– Właśnie.
Wykrywacz sarkazmu nadal nie działał.
Gdy Caleb pochylił głowę, włosy wpadły mu do oczu.
– Sęk w tym, że ludzie z gazetki zaprosili mnie na imprezę Mandy na plaży.
Okolica, w której mieszkaliśmy, nie znajduje się bardzo blisko plaży, ale słyszałam o imprezach organizowanych przez Mandę Keller. Nie byłam jednak pewna, na czym ta „organizacja” polega, skoro plaża jest miejscem publicznym. Może to Manda rozpalała ognisko i zapewniała… no właśnie, co? Kegi? Pianki cukrowe? Kegi pełne pianek cukrowych? Nie miałam pojęcia, bo nigdy nie uczestniczyłam w jej plażowych harcach.
– Zaproszono cię na imprezę – powiedziałam powoli – i dlatego ze mną zerwałeś?
– Nie. Tak. To znaczy, nie wiem. Nie chodzi tylko o to. Wiedziałem, że się nie zgodzisz.
– Pójść na imprezę? Nieprawda. Zresztą to chyba dzisiaj? Mogliśmy tam wpaść po koktajlach. Albo wypilibyśmy koktajl, a potem poszedłbyś na imprezę beze mnie. Nawet nie zapytałeś.
Jego twarz zrobiła się poważna.
– Pytałem. O różne rzeczy. A odpowiedź zawsze brzmiała tak samo. Ty nie chcesz spróbować niczego nowego.
Usiłowałam przypomnieć sobie jakieś jego sugestie, które odrzuciłam, ale nic nie przyszło mi do głowy.
– Chcę, żeby wakacje i ostatnia klasa pomogły mi przygotować się na nowe doświadczenia, które czekają mnie na studiach – ciągnął. – Nie zamierzam powtarzać wszystkiego, co robiliśmy w tym roku.
Ale ten rok był świetny. Po co psuć coś, co działa? Poza tym, gdzie tu miejsce na to, czego ja chciałam? Przyjrzałam się znajomej twarzy Caleba, jego oczom szczeniaczka, uniesionym brwiom i czekałam, aż poczuję… cokolwiek. Ale stałam zupełnie odrętwiała.
Przepraszam bardzo, że znam swoje upodobania. Że wolę wiedzieć, czego się spodziewać, i potrzebuję czasu, aby przyzwyczaić się do nowości. Gdyby wcześniej wspomniał o tej imprezie, dał mi czas, żeby się na nią mentalnie przygotować, może bym się zgodziła. Nawet mimo tego, że noc na plaży mnie przeraża – ziejąca czerń oceanu po zmroku i czyhające na ciebie zabójcze lwy morskie, ogromne fale, a nawet krakeny.
Ale Caleb nie dał mi tej szansy. Natychmiast wybrał najbardziej drastyczne rozwiązanie. Na panelu kontrolnym świeci się jedno czerwone światełko ostrzegawcze? Po co rozwiązywać problem? Lepiej przerwać całą misję.
– Głowa do góry, S’more – odezwał się znajomy głos.
Tanner uważał tę skróconą wersję mojego imienia i nazwiska – Savanna Moore – za zabawną i pomysłową. Nazywał mnie tak, od kiedy moja mama wyszła ponownie za mąż, mój ojczym, Brian Moore, adoptował mnie, a ja zmieniłam nazwisko.
Ktoś przebiegł obok nas, w powietrzu świsnęła futbolówka.
– Długie podanie! – Tanner rzucił się na piłkę.
Chwycił ją, tuż zanim zderzyła się ze śmietnikiem, ale nie zdążył się zatrzymać. Przewrócił cały rząd koszy, jakby były kręglami, a ich zawartość wysypała się na ziemię. Resztki jedzenia, papiery, kompost, butelki. Zupełnie zdemolował każdy skrupulatnie odseparowany rodzaj odpadów.
Szybko się pozbierał z głośnym śmiechem i popatrzył na bałagan własnej roboty.
– Mamy strike!
Zupełnie jakby czytał mi w myślach z tą kręglową metaforą. Zmarszczyłam brwi.
Tanner z rozmachem strząsnął z siebie skórkę banana, po czym podniósł piłkę wysoko nad głowę i zaprezentował swój taniec zwycięstwa, który tańczył za każdym razem, gdy zdobywał przyłożenie, co niestety zdarzało się często.
– Stary, ale obleśny chwyt – zawołał inny futbolista. – Beznadzieja.
– Twój rzut był beznadziejny – odwarknął Tanner.
– Jasne. Ty niby rzucisz lepiej?
Tanner cisnął w kumpla ogryzkiem, ale ten zdołał zrobić unik.
I to właśnie był facet, który miał lepsze wyniki ode mnie na testach z angielskiego i podstępnie został przewodniczącym.
– Z nim jest coś poważnie nie w porządku – odezwał się Caleb.
Tanner pomachał obserwatorom, wsadził piłkę pod pachę i otrzepał koszulę.
– Proszę nie zwracać na mnie uwagi. Miłego ostatniego dnia szkoły! – zawołał.
Co tu się w ogóle działo?
– Hej, S’more. – Ruszył w naszą stronę. Jego ciemnobrązowe włosy, krótsze po bokach i zmierzwione na czubku, pozostały niewzruszone dynamicznym wybrykiem. W szarych oczach pojawił się błysk. – Wiedziałaś, że jestem wybitnym kręglarzem? Czy na wycieczkowcach są kręgielnie? Powinniśmy pójść w przyszłym tygodniu. Pewnie bym z tobą wygrał. Świetnie sobie radzę z wyrzucaniem. Nieważne, czy chodzi o kule do kręgli, czy o śmieci. – Jego spojrzenie zatrzymało się na Calebie.
Właśnie tego potrzebowałam – przypomnienia, że będę z nim uwięziona na statku. Za trzy dni moja rodzina wyruszała na rejs po Alasce z firmą, dla której pracowali rodzice. I mama Tannera. A we czwórkę, bo też z ojcem Tannera, przyjaźnili się na zabój.
Każdy odcinek serialu, rozpoczynający się od uwięzienia ludzi na statku, kończył się tym, że zostawali oni w makabryczny sposób pożarci przez obcych.
Chociaż w tym przypadku makabryczne pożarcie nastąpi raczej na lądzie, a to z powodu szalejącej populacji niedźwiedzi grizzly na Alasce.
Tanner spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.
– Nie jesteś zła o gwiezdny klub, co?
Zła? Byłam wściekła. I to jak. Niemożliwe, żeby zależało mu na klubie tak jak mnie. To nie on w ciągu ostatnich trzech lat zasugerował, aby zrezygnować ze zwykłych teleskopów oraz wycieczek do Obserwatorium Griffitha, przejść na astrofotografię i budowanie prawdziwych rakiet. To nie on od lat marzył o tej szansie.
– Możesz przestać mówić o klubie tak, jakbyśmy obserwowali celebrytów? Astronomia to o wiele więcej niż gwiazdy.
– Ale kiedy tak mówię, przy twojej szczęce pojawia się charakterystyczny tik, a ten widok jest dla mnie bardzo satysfakcjonujący. – Machnął palcem w kierunku mojej twarzy, a ja pacnęłam go w dłoń. Uśmiechnął się krzywo. – Nie martw się. Obiecuję, że wezmę pod uwagę twoje sugestie. Podobnie jak sugestie wszystkich pozostałych.
– Albo… tak tylko rzucam, skoro lubisz łapać, mógłbyś zejść mi z drogi i pozwolić zostać przewodniczącą.
– Członkowie klubu oddali swoje głosy, S’more. Wygrałem w sprawiedliwych wyborach. A teraz muszę dać ludziom to, czego pragną.
– Ludziom, czyli osobom, których tak naprawdę wcale nie interesuje astronomia, tylko przyszli za tobą, gdy postanowiłeś nawiedzić klub?
– Kosmos jest dla wszystkich. Nie bądź taką snobką.
Zacisnęłam zęby. Dentysta bez przerwy odmawiał uznania Tannera Woodsa za zupełnie rozsądne wyjaśnienie mojego problemu ze zgrzytaniem zębami.
– Nie jestem snobką. W końcu dostałam nagrodę klubu wolontariuszy za największą liczbę godzin wolontariatu.
– O, naprawdę? Musiałem już o tym zapomnieć. – Odpowiedź brzmiała beztrosko, ale jego szczęka zacisnęła się identycznie jak moja, a ten widok rzeczywiście był satysfakcjonujący. Pragnął tej nagrody równie mocno, jak ja chciałam wygrać wybory na przewodniczącego klubu astronomii. – Cóż – westchnął. – Nie przeszkadzam. Do poniedziałku.
– Nie mogę się doczekać. To będzie najważniejsze wydarzenie moich wakacji – oznajmiłam beznamiętnie.
– Naprawdę? – zdziwił się Caleb. – Przecież narzekałaś na ten rejs.
Tanner i ja popatrzyliśmy na niego i oboje zdecydowaliśmy, aby nie zawracać sobie głowy wyjaśnieniami.
Tanner odszedł do swoich znajomych, podrzucając piłkę.
W zabawie wywalił śmieci, nie pozwolił zapomnieć o klubie astronomii i wymyślił mi nowe przezwisko, a to wszystko podczas gdy rzucał mnie chłopak. Typowe.
Raz jeszcze spojrzałam na Caleba. Wróciły do mnie emocje, o których chwilowo zapomniałam, bo moją uwagę odwrócił jak zawsze irytujący Woods. Napięłam mięśnie brzucha. Spotkania z Tannerem zawsze sprawiały, że byłam gotowa do walki.
– Przepraszam, że przeze mnie miałeś tak strasznie nieudany rok – powiedziałam, tym razem bardziej kąśliwie. – Nie zdawałam sobie sprawy, że cię zanudzam.
Wyciągnął rękę.
– Nie zanudzałaś. I nie był straszny. To nie tak. Savanna.
– W porządku. Idź się bawić. Tylko następnym razem załatwiaj takie sprawy prywatnie, zamiast… – Kiwnęłam głową w stronę parkingu.
– Porozmawiamy niedługo. Zaplanujemy przygotowania do konkursu matematycznego. Nadal możemy ze sobą pracować, prawda? Zachowywać się jak dorośli?
Co mu odpowiedzieć? Że to nie ja zachowałam się jak dziecko, bo nie ja skończyłam dziewięciomiesięczny związek pod muralem naszej maskotki, szlachetnego rycerza, który z całą pewnością był bardzo zawiedziony brakiem rycerskich cech u współczesnego mężczyzny?
Wtedy Caleb podał mi rękę.
Czy on… myślał, że ją uścisnę?
Po zbyt wielu sekundach oczekiwania na reakcję, zdał sobie sprawę ze swojej monumentalnej głupoty i cofnął dłoń.
Po jego twarzy przemknęło coś przypominającego żal, ale nie poruszył się, gdy zrobiłam kilka kroków w tył. Nie próbował mnie zatrzymać.
Był nieszczęśliwy cały rok? Przecież mieliśmy dobre chwile, prawda? Dlaczego wcześniej nie zgłosił swoich zastrzeżeń, żebyśmy mogli je przepracować? Tak powinno się to robić. Identyfikować problemy i znajdować sposoby, aby je naprawić.
Zdając sobie sprawę z tego, że nadal jesteśmy w centrum uwagi, uniosłam brodę.
– Na razie, Caleb.
Odwróciłam się i odeszłam.
Nie był to wybitny pożegnalny strzał, jakiego pragnęłam. Chciałam mu pokazać, że lepiej poradzę sobie bez niego. Albo zrobić coś mocniejszego – rzucić niezwykle czarujący i zabawny tekst, po którym od razu zmieniłby zdanie. Powiedziałby, że się mylił, i błagałby, żebym zapomniała o ostatnich dziesięciu minutach.
Nadal miałam spięte ramiona i czułam ucisk w brzuchu, kiedy…
Cholera.
Caleb miał mnie odwieźć.
Nie mogłam się jednak zatrzymać, szczególnie że nadal na nas patrzyli.
Czy on w ogóle zdawał sobie z tego sprawę? Czy kiedy przyjechał po mnie dziś rano, wiedział już, że skończy nie tylko trzecią klasę, ale też nasz związek? Planował odwieźć mnie potem do domu? A może zerwanie było spontaniczną decyzją, czymś, na co ja najwyraźniej nigdy bym się nie zdobyła?
Jordan już pewnie czekała na mnie w Koktajlu Emocjonalnym. Gdybym do niej napisała, przyjechałaby po mnie, ale to zajęłoby zbyt dużo czasu.
Usłyszałam za sobą kroki.
– Hej, chodź ze mną – zawołał Caleb. – Podwiozę cię… gdzieś. – Brzmiał niepewnie. A „gdzieś” sugerowało, że nie jest mu na tyle przykro, aby zawieźć mnie aż do Koktajlu Emocjonalnego.
– Nie trzeba.
Ruszyłam dalej, nie poszedł za mną.
Próbowałam zignorować szepty kolegów z klasy, które brzmiały podejrzanie jak „Savanna Nudna Panna”. Gdy minęłam największą grupę, wbrew sobie spojrzałam na Tannera. Potknęłam się. Nie uśmiechał się ironicznie, tak jak się tego spodziewałam, lecz marszczył brwi z nietypową dla siebie poważną miną. W rękach trzymał piłkę, na jego koszulce drużyny Los Angeles Rams widniała duża brązowa smuga.
Przyspieszyłam, czując, że się czerwienię.
Wezbrały we mnie nerwy, ale musiałam je uspokoić, bo pojawił się kolejny problem – nie miałam pojęcia, dokąd idę. Oby dalej od tego miejsca. Ale potrzebowałam planu, i to szybko.
Parking znajduje się przy sali gimnastycznej. Gdyby ktoś zostawił otwarte drzwi, mogłabym się wśliznąć do środka i ukryć pod trybunami. Szkoda, że nie miałam ze sobą tyczki. Przeskoczyłabym przez ogrodzenie na końcu parkingu. To dopiero byłoby widowiskowe wyjście.
Niemal dotarłam do sali gimnastycznej, i już miałam natychmiast uczyć się teleportować albo wyłamywać zamki, kiedy podjechał do mnie SUV i otworzyło się okno od strony pasażera.
– Wsiadaj – zawołał Tanner.
– Nie trzeba. – Nawet nie przystanęłam. – Możesz jechać.
W przeciwieństwie do Caleba, nie posłuchał mnie. Jego samochód nadal sunął równo ze mną. Jeśli ja albo on się nie zatrzymamy, wjedzie w ogrodzenie.
– Proszę cię, chcesz iść pieszo do domu? – zapytał. – To pięć kilometrów.
Gdybym nie miała na sobie sandałów, przebiegłabym ten dystans w dwadzieścia minut.
– Zaraz ktoś po mnie przyjedzie.
– Wszyscy na ciebie patrzą, S’more. Po prostu wskakuj – dodał nieco zmęczonym tonem.
Nie chciałam się odwracać, aby sprawdzić jego słowa, na wypadek gdyby faktycznie się gapili. Wejście do samochodu Tannera było odrobinę mniej niewłaściwe niż przedłużanie publicznego upokorzenia. Ale tylko odrobinę.
– W porządku. – Szarpnęłam za klamkę i ciężko opadłam na siedzenie pasażera.
– Ale jesteś uparta. – Pokręcił głową.
– Ale tu cuchnie – odwzajemniłam się.
Na tylnej szybie SUV-a widniał napis: CZWARTA KLASA, KOTKU, wymalowany jaskrawoczerwoną farbą, a na oknie przy mnie był numer 88, który nosił na koszulce.
– Czy…? – zaczął.
– Zostanę w samochodzie tylko, jeśli nie będziesz się odzywał. Jedno słowo, a wyskoczę nawet w pędzie.
– O, super. Ale poczekaj, aż przyspieszę. Przetestujemy, do jakiej prędkości będziesz to brała pod uwagę? Czterdzieści na godzinę? Pięćdziesiąt? A może spróbujemy na autostradzie?
Jeśli dzięki temu oddalę się od Caleba i głosów szepczących „Savanna Nudna Panna”, mogę to rozważyć.
– Jesteśmy w Los Angeles. Wątpię, czy na autostradzie uda ci się pojechać czterdzieści. A teraz koniec gadania.
Skrzyżowałam ręce na piersi, odwróciłam się do okna i wyobraziłam sobie, że jestem gdziekolwiek indziej.ROZDZIAŁ DRUGI
Los Angeles, Kalifornia
– Wiem, że kazałaś mi się nie odzywać, ale dokąd mam cię zawieźć? – zapytał Tanner, gdy wyjechaliśmy spod szkoły, do której, całe szczęście, nie będę musiała wracać przez trzy miesiące. Z drugiej strony trochę mi smutno, bo lubiłam większość rzeczy związanych z nauką. – Do domu? – zgaduje. – Nie, zaraz, jest piątek. Koktajle?
Skąd on to wiedział?
Dobrze znałam tę drogę, rosły wzdłuż niej palmy i kwiaty, rzędami ciągnęły się butiki i sieciówki. Ale nigdy nie jechałam tędy z Tannerem. Jego SUV był wyższy niż corolla Caleba, a Tanner zbyt szybko ścinał zakręty. W samochodzie pachniało dezodorantem i frytkami, unosił się tu również delikatny smrodek śmieci, które wcześniej przyczepiły się do Tannera. Auto Caleba wypełniał aromat odświeżacza o zapachu świeżego prania. Być może już nigdy nie pojadę z nim tą drogą. Ta myśl nie pomogła uspokoić fikołków żołądka, częściowo spowodowanych stylem jazdy Tannera.
Napięłam mięśnie, czekając, aż zacznie nabijać się z naszego zerwania i powtórzy moje nowe przezwisko, ale on zastosował się do obowiązku zachowania milczenia i pogłośnił radio. Leciało coś krzykliwego – taka muzyka zwykle przyprawiała mnie o ból głowy, ale dziś pasowała do mojego nastroju.
Starałam się nie myśleć o lecie i kolejnym roku szkolnym, o wspólnych planach z Calebem, które właśnie zostały zniszczone. Poczułam ucisk w piersi. Miałam osobistą zasadę – za wszelką cenę unikać płaczu, ale czułam, groziła mi hiperwentylacja.
Tanner wjechał pod centrum handlowe i zaparkował przed Koktajlem Emocjonalnym.
Gdy tylko samochód się zatrzymał, wyskoczyłam na zewnątrz.
– Należą ci się podziękowania za podwózkę. Do zobaczenia. Chyba że postanowisz nie płynąć na Alaskę. – Trzasnęłam drzwiami; nie dałam mu nawet szansy na odpowiedź. Dogonił mnie na chodniku przed barem. – Co ty robisz? – zapytałam, gdy otworzył mi drzwi.
– Przejechałem taki kawał drogi, więc zamierzam kupić sobie koktajl.
Zatrzymaliśmy się w progu, przez co zatarasowaliśmy przejście. Klimatyzacja w środku rywalizowała z ciepłym powietrzem na zewnątrz. Przeciwstawne siły, tak jak my. Nasze spojrzenia walczyły ze sobą. Szare oczy Tannera wpatrywały się we mnie z wysoka, spod ciemnych brwi, kąciki ust jak zawsze miał wykrzywione, niezależnie od tego, czy się uśmiechał, czy nie.
Uch. Minęłam go ciężkim krokiem.
Wnętrze emanowało bielą z niebieskimi akcentami, chłodnym światłem i wszechobecnym zapachem cukru. To było kiedyś moje szczęśliwe miejsce. Teraz zostało splugawione przez inwazję futbolisty oraz świadomość, że całe moje życie się zmieniło.
Jordan siedziała w naszej loży, zdążyła już zamówić koktajl. Na widok mnie i tego, z kim się pojawiłam, uniosła brwi.
– Hej, Jordan. Fajna fryzura – zagaił Tanner. – Co tam pijesz?
– Brzoskwinie z kremówką i słodkimi krakersami. Brzmiało bardzo letnio – odpowiedziała, jakby rozmowa z nim w tym miejscu była czymś normalnym.
Zazwyczaj studiowała całe menu i wymyślała własne mieszanki, które pracownicy z przyjemnością dla niej wykonywali. Dzięki temu w karcie pojawił się nawet nowy smak: poczwórna czekolada – lody czekoladowe z wiórkami czekolady, kawałkami ciasteczek oreo i ciasta brownie.
Podeszłam do lady i zamówiłam to, co zwykle.
– Mięta z czekoladą? – zdziwił się przesadnie Tanner. – Jestem bardzo zawiedziony, że nie poprosiłaś o koktajl o smaku s’morów.
– Och, nigdy w życiu nie chciałabym cię zawieść. Już zmieniam zamówienie.
Przeczytał na głos wszystkie pozycje w menu.
– Hmm. Ja wezmę Drogę Mleczną. Aby uczcić swoje zwycięstwo i okazać miłość do kosmosu.
– Powinieneś tam polecieć. Załatwię ci bilet w jedną stronę.
– Bez ciebie się nie liczy. Kogo bym pokonywał w kosmicznych zawodach?
Wyciągnęłam kartę.
– Zapłacę za oba – poinformowałam kasjera. Tanner zamrugał. Spojrzałam na niego spode łba. – Przywiozłeś mnie tutaj. Tak będzie sprawiedliwie.
Skinął głową, chwycił kubek, zasalutował nim Jordan i wyszedł.
Wzięłam swój koktajl i opadłam na siedzenie naprzeciwko przyjaciółki.
– Dlaczego był tutaj Tanner Woods? – Jordan wychyliła się, żeby wyjrzeć przez okno i popatrzeć, jak chłopak odjeżdża. – Gdzie Caleb?
Wydarzenia tego popołudnia gwałtownie do mnie wróciły. Jęknęłam.
– Nie rozmawiajmy o tym, dobrze?
Ale i tak wszystko jej opowiedziałam.
Do samego końca jej twarz pozostawała spokojna, a mina dodawała otuchy, jak zawsze. Potem jej oczy otworzyły się szerzej, a usta zacisnęły.
– Chciał uścisnąć ci dłoń? Co z tym gościem jest nie tak? Przykro mi, że mnie przy tobie nie było. Dobrze się czujesz? Może obrzucimy mu dom jajkami?
Parsknęłam śmiechem.
– Nie, nie zrobiłabym tego rodzicom Caleba.
– To może zaatakujemy jego samochód?
– Nie opłaca się jechać taki kawał na plażę, żeby rzucić kilka jajek.
– Kilka? Zdecydowanie nie doceniasz mojej chęci dokonania na nim zemsty.
Znów parsknęłam śmiechem i wbiłam wzrok w kubek. Nie zależało mi na zemście. Chciałam tylko, żeby życie wróciło do tego, jak wyglądało przed godziną.
Poruszyłam słomką w górę i w dół, sprawiając, że zapiszczała. Caleb zawsze się wzdrygał, gdy to robiłam. Nie dość, że ze mną zerwał, to jeszcze obrzydził mi koktajle? Postanowiłam, że nie dam mu takiej władzy. Chociaż było mi niedobrze, upiłam duży łyk, od którego rozbolały mnie zęby.
Jordan pozwoliła mi milczeć. Poza słodkim zapachem baru, wyczułam też delikatną woń waniliowego balsamu do ciała. To jedyna część Jordan, która pozostawała niezmienna. Dziś jej paznokcie były błękitne, a włosy ułożone w dwa koczki na czubku głowy – Tanner miał rację, wyglądały świetnie. Stanowiłyśmy całkowite przeciwieństwo. Ona zawsze eksperymentowała z fryzurą, makijażem i ciuchami, podczas gdy ja nigdy nie zmieniałam nic w moich długich, prostych włosach w kolorze ciemnego blondu. Po co ryzykować, że zmiana mi się nie spodoba?
– Zapomnij o nim i o imprezie – poradziła. – Robimy dziś maraton telewizyjny. Niedługo wyjeżdżasz na dwa tygodnie, a ja będę za tobą tęsknić.
Wcisnęłam słomkę w napój.
– Nawet mi nie przypominaj.
– Proszę cię, przecież jesteś podekscytowana.
Nie mogłam powiedzieć, że nie jestem podekscytowana. Sprawdziłam informacje na temat statku i miejsc, które odwiedzimy. Zaplanowałam też wycieczki. Ale wyjazd oznaczał również dwa tygodnie użerania się z Tannerem.
Moim rodzicom naprawdę przydaliby się nowi najlepsi przyjaciele.
Chociaż… podwiózł mnie dzisiaj, a to całkiem w porządku z jego strony.
– Jasne, nie mogę się doczekać, aż spędzę więcej czasu z kolesiem, który nadał mi przezwisko „Savanna Nudna Panna” – prychnęłam. – Dobrze wiesz, że całą ostatnią klasę będą tak na mnie mówić.
– Na pewno do jesieni zapomną.
Mhm, oczywiście. Powstało przy całej zgrai osób, w krępującej dla mnie sytuacji. O takich rzeczach się nie zapomina. Poza tym dobrze się rymowało. Mogłam więc zagwarantować, że wszyscy będą o tym pamiętali aż do spotkania klasowego na pięćdziesięciolecie zakończenia szkoły. To nic, że poprowadziłabym drużynę matematyczną do stanowego zwycięstwa i ustanowiła rekord w skoku o tyczce lub biegu na trzy kilometry albo odkryła nową kometę, która zostanie nazwana moim imieniem. Nawet jeśli kometa Savanna znajdzie się na kursie kolizyjnym z Ziemią, dla wszystkich i tak pozostanę znana jako „Savanna Nudna Panna”.
– Chcesz o tym pogadać? – zapytała Jordan. – Jak się czujesz?
Gorsze od zerwania z chłopakiem było jedno: omawianie związanych z tym uczuć.
– Proszę, tylko nie wyjmuj diagramu.
Jordan zamierzała zostać terapeutką i bez przerwy próbowała tych samych sztuczek, aby zmusić mnie do gadania, których używała rodzinna psycholożka, gdy mama rozstała się z moim biologicznym tatą. Często sięgała po ten sam diagram z kreskówkowymi twarzami, oznaczającymi różne emocje, bo miałam „problem z wyrażaniem uczuć”, a podobno wskazywanie rysunkowych buziek pomagało dzieciakom radzić sobie z ich nazywaniem.
Całe szczęście, gdy nie miałam ochoty rozmawiać, Jordan zachowywała się mniej nachalnie niż ta prawdziwa terapeutka.
– Uwielbiam w tobie to, że się tak przejmujesz, ale wolałabym obmyślić plan. – Mruknęła coś pod nosem.
– Jaki plan?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Jak pokazać mu, że się myli? Żeby zmienił zdanie? – Kolejne mruknięcie.
– Co to znaczy?
– Nic.
Czekałam. Jordan nie była zdolna do tego, żeby zachować swoją opinię dla siebie, wystarczyła odrobina cierpliwości.
– Po prostu myślę, że powinnaś przez kolejne dwa tygodnie świetnie się bawić z Tannerem Woodsem – powiedziała. – Jeden dzień z tymi mięśniami i uśmiechem sprawi, że zapomnisz o Calebie.
– Te mięśnie i ten uśmiech – zacytowałam prześmiewczo – są jedynie opakowaniem superzłola. To Anakin, a ja jestem Obi-Wanem. On jest Lokim, ja Thorem.
– Tak, tak. On jest Khanem, ty Kirkiem. Ale to całkiem spoko opakowanie. No i niezły z niego tylny obrońca. – Cmoka, kiwając głową. – Taak, na tyłach wygląda wybitnie.
– To jego pozycja na boisku – skomentowałam. – A nie opis tyłka.
Uśmiechnęła się szeroko.
– A dlaczego nie jedno i drugie?
– Bo mówimy o Tannerze Woodsie. Możemy zmienić temat?
– Poza tym chciałam zauważyć, że był na tyle miły, żeby cię podwieźć.
Jasne, i przypominać mi o wszystkim, co poszło dziś nie tak. Mimo to ani razu nie wspomniał o Calebie. Dlaczego? Był dla mnie… miły? To wytrąciło mnie z równowagi.
– Wiem, że wolisz wszystko naprawić, zamiast pozwolić sobie coś poczuć – dodała – ale jestem przy tobie, jeśli tego potrzebujesz.
– I za to cię kocham.
– Ha, pewnie. Jak poszło z panem Linem?
– Nic nie wskórałam z klubem astronomii. Ale chce, żebym w następnym roku szkolnym dołączyła do jakiegoś specjalnego programu z zakresu fizyki.
– Świetnie. Uwielbiasz fizykę. Z jakiegoś dziwnego powodu. I dołączysz?
– Jeszcze nie wiem. – Instynkt kazał mi odmówić. Dziś jednak już się wystarczająco nastresowałam. Później się nad tym zastanowię. – Wystarczy gadania o mnie. Jak z twoją pracą? Odzywali się?
Jordan aplikowała do pracy w pobliskiej szkole muzycznej, gdzie pomagałaby dzieciom w lekcjach śpiewu.
Rozpromieniła się.
– Dostałam tę robotę!
Chwyciłam ją za rękę.
– Cudownie. Jestem z ciebie taka dumna. Mają szczęście, że będą z tobą pracować. Dzieciaki cię pokochają.
Będzie tego lata zajęta, więc nie zastąpi Caleba w aktywnościach, które zaplanowałam na wakacje. Ale bardzo się cieszyłam, że jej się udało.
Wyrzuciłyśmy kubki i wyszłyśmy z kawiarni.
– Wiem, co powinnyśmy dziś obejrzeć – ogłosiła.
Tradycyjnie na ostatni dzień szkoły wybierałyśmy jeden z ulubionych seriali science-fiction i oglądałyśmy niektóre odcinki. W zeszłym roku oglądałyśmy The Expanse, bo wkręciłam się w hard sci-fi, a jej podobali się melancholijni faceci w stylu Jamesa Holdena. W siódmej klasie kochałyśmy Ahsokę, więc oglądałyśmy Wojny klonów. W dzieciństwie z kolei całe dnie poświęcałyśmy kapitan Janeway, Peggy Carter i Starbuck.
– To znaczy?
– Doktora Who – powiedziała. – Wszystkie wyciskacze łez. Smutne zakończenia, żeby uczcić ostatni dzień szkoły. Ten, w którym Rose została opuszczona. I Amy, i Rory, i Anioły, i… och. – Splotła dłonie; przysięgłabym, że w jej oczach pojawiły się łzy. – Vincent van Gogh.
To był świetny odcinek, ale…
– Uch. Nie chcę płakać. A już szczególnie nie dzisiaj. – Gdybym zaczęła, nie zdołałabym przestać, a płacz robił z mojego nosa fontannę i przyprawiał o trwający całą dobę ból głowy. – A może te z River Song? Przyda mi się kontakt z błyskotliwą, legendarną kobietą.
– W porządku. Trzeba przyznać, że ma fantastyczne włosy.
Uśmiechnęłam się; wsiadłyśmy do jej samochodu.
– Nie żałujesz, że nie pójdziesz na imprezę Mandy?
– Pff. Nie. Nie, jeśli on tam będzie.
Gdybyśmy się pojawiły na plaży, udowodniłabym Calebowi, że się myli.
I dała ogromnemu tłumowi powód, aby użyć mojego nowego przezwiska.
Nieważne.
Jordan spoważniała.
– Naprawdę mi przykro. Wiem, że byliście…
– Jacy?
Spojrzała na mnie z ukosa.
– No… Wydawało się, że ty i Caleb ostatnio oddalaliście się od siebie. Prawie o nim nie wspominałaś, rzadziej się widywaliście. Mniej więcej od ferii wiosennych.
Ferie wiosenne. Wtedy byłam uwięziona w domku nad jeziorem z moimi rodzicami i Tannerem z rodziną. Próbowałam czytać na brzegu i ignorować popisy kolesia na wakeboardzie. Caleb w tym czasie mógł zostać w domu i pomagać podczas zajęć dla dzieciaków w Centrum Nauki.
Jordan się nie myliła. To wtedy Caleb stał się bardziej nieobecny, zajęty, częściej odwoływał nasze plany. To nie było w jego stylu – zawsze ceniłam jego konsekwencję. Myślałam, że się trochę zmienił przez stres związany z egzaminami końcowymi. Ale czy od tamtego czasu byliśmy na prawdziwej randce? Czemu tego nie zauważyłam?
Westchnęłam.
– Dlaczego nie chciał ze mną o tym pogadać?
– Bo jest facetem.
– Czy to oznacza, że nie potrafi przeprowadzić rozmowy?
– O związku? No raczej nie.
– Ale przecież był spokojny, poważnie traktował szkołę. Myślałam, że wiele nas łączy. – Przygryzłam wargę. – Myślisz, że jestem nudna?
– A ty myślisz, że jesteś?
Uniosłam palec.
– Żadnych sztuczek Jedi. Wiem, co robisz.
Zaśmiała się.
– Przepraszam. Dla mnie jesteś idealna.
– Dziękuję. Musisz tak mówić. Takie są warunki umowy z najlepszą przyjaciółką.
– Wiesz, co lubisz, i się tego trzymasz. Czy to źle? Znajdujesz coś dobrego, na przykład najlepszą przyjaciółkę, i tego nie zmieniasz. Ja na pewno mam korzyść z twojej lojalności.
– Błagam. – Machnęłam ręką. – Jesteś o wiele fajniejsza niż ja. Jeśli ktokolwiek przez ostatnie osiem, dziewięć lat szukałby nowej najlepszej przyjaciółki, to byłabyś ty.
– Pff. Przestań. Zero gadania o nowych przyjaciółkach. Jesteś na mnie skazana. Poza tym twoje zachowanie jest zrozumiałe po wszystkim, co się stało.
I znów mnie analizowała. Chodziło jej o pierwsze sześć lat mojego życia, gdy miałam kontakt z biologicznym tatą. Rozwód rodziców był długi i burzliwy. Walczyli o opiekę nade mną. Nigdy nie wiedziałam, czy tata pojawi się na umówionych spotkaniach, czy w ostatniej chwili je odwoła albo zabierze mnie na oglądanie monster trucków lub do kasyna, zamiast na obiad i do zoo. W końcu ktoś wezwał policję, gdy wyjechaliśmy we dwoje na biwak i nie chciał w środku nocy pójść ze mną do łazienki. Wydawało mi się, że zobaczyłam niedźwiedzia, przerażona wpadłam do cudzego namiotu.
Te lata mogły przyczynić się do mojej obsesyjnej terminowości, uwielbienia ustalonego porządku i tego, że zawsze musiałam wiedzieć, czego się spodziewać. Przynajmniej według terapeutki. I według Jordan.
Ale ona miała rację – nie było w tym nic złego. Przecież można zachowywać swoje zwyczaje, a jednocześnie cieszyć się życiem i być dla kogoś dobrą dziewczyną. Tylko jak sprawić, żeby Caleb to zobaczył?
Może po kilku tygodniach wakacji zda sobie sprawę z tego, co stracił.
– No dobrze – przerwała moje rozmyślania Jordan. – River Song czeka. Gotowa?
Nasza historia, ta tradycja i moja najlepsza przyjaciółka sprawiły, że mrok wewnątrz mnie nieco się rozjaśnił.
– Zróbmy to.
Niech Caleb sobie imprezuje. Miałam nadzieję, że cały czas będzie o mnie myślał. Że żałuje tego, co powiedział. Przyjdzie do Koktajlu Emocjonalnego i będzie w szoku, gdy mnie tam nie zastanie. A potem dotrze do niego, że się mylił, i zadzwoni z przeprosinami. Jutro wyprowadzimy jego psa na spacer do parku, jak zwykle w soboty, a w poniedziałek wyjadę z rodzicami i wszystko wróci do normy.
Tak jak lubiłam.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
BESTSELLERY
- EBOOK
19,90 zł 35,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
19,90 zł 35,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
19,90 zł 35,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
19,90 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
19,90 zł 35,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.