Serce Chopina czyli węzeł gordyjski - ebook
Serce Chopina czyli węzeł gordyjski - ebook
Wyjątkowa powieść szkatułkowa, będąca efektem pasji reżysera (m.in. „Nocy i dni”), który przez większość swego życia, od 1949 r., studiował fenomen Fryderyka Chopina. W 2002 roku efektem tego był uhonorowany wieloma nagrodami film „Chopin. Pragnienie miłości”. Dziś autor powraca do ukochanej postaci, rozwijając opowieść o Chopinie o nieznane fakty z jego życia. Kluczowa jest tu, pomijana często, a ważna w życiu kompozytora, rola jego siostry Ludwiki, która po śmierci wielkiego artysty rozpoczyna próby wyjednania pozwolenia na umieszczenie jego serca w górnej nawie kościoła Św. Krzyża. Niestety, władze carskie nie są temu przychylne, a i prawo kanoniczne stanowi, iż miejsca na powierzchni kościoła są przeznaczone dla świętych, a Chopin wszak świętym nie był... Autor kreśli wydarzenia, które nastąpiły po śmierci mistrza, wzbogacając świat postaci historycznych o stworzone przez siebie uniwersum i oplatając tę opowieść nutami chopinowskich utworów, przywoływanych w różnych jej wątkach. Jerzy Antczak jest legendą polskiego filmu, teatru i Teatru Telewizji. Za „Noce i dnie” dostał nominację do Oscara, został odznaczony Krzyżami Odrodzenia Polski, Kawalerskim, Oficerskim, jak również Komandoria Missio Reconciliationis i Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis“. Trzykrotny laureat Nagrody Państwowej I Stopnia, Złotego Ekranu, czterokrotny laureat Nagrody Przewodniczącego Komitetu ds. Radia i Telewizji; zdobywca Prix Italia; a także Platynowych Lwów i wreszcie Diamentowych Lwów za „Noce i dnie” na 40-lecie Festiwalu Filmowego w Gdyni.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66451-33-9 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest piątek przed północą z dwunastego na trzynastego kwietnia 2014 roku. Nie mogę usnąć. Przewracam się z boku na bok i po skołatanej łepetynie tłuką się różne myśli. Całe życie opowiadałem historie moich bohaterów głównie poprzez obraz, używając słowa tylko wtedy, kiedy jest to absolutnie konieczne dla jasności sytuacji. Nie jestem powieściopisarzem, a reżyserem-scenarzystą. I wyznam szczerze, Czytelniku, że teraz przeżywam rozterki. W filmie dysponuję bowiem kamerą, której obiektyw, będąc moimi oczami, pozwala w jednej sekundzie zamknąć w wyrazie twarzy czy wzroku bohatera niepojęte emocje. Tymczasem w powieści czy nawet krótkim opowiadaniu dla opisania stanu duszy bohatera czy bohaterki potrzeba kilku, a nawet więcej słów.
Moja przygoda z Chopinem ciągnie się od 1946 roku. To właśnie wtedy w Opolu mój profesor fortepianu, Hieronim Kekin, któregoś dnia po lekcji podszedł do regału z książkami i powiedział: „Tutaj mam bogatą literaturę dotyczącą Chopina, którą zbierałem całe życie. Gdybyś chciał sobie w tym pogrzebać, czuj się jak u siebie w domu. I zwróć uwagę na Ludwikę, siostrę Chopina. Według mnie, jest ona najtragiczniejszą postacią w całym jego życiu”.
Wręczył mi trzy powieści o życiu Chopina: Słowik, Ból pamięci i Szepty duszy, po czym dodał: „Przeczytaj. Ciekawi mnie, co ty o nich myślisz”.
Książki te napisali obcokrajowcy nie znający polskich realiów. Ludwika została potraktowana w nich marginalnie. Autorzy sprawiają wrażenie, jakby nie rozumieli bogactwa jej charakteru i wagi obecności w najbardziej dramatycznych chwilach życia Chopina.
Moja pasja i zacietrzewienie wyraźnie przypadły profesorowi do gustu. Wyciągnął z półek dwie biografie Chopina uważane za kultowe: czterotomowe dzieło Ferdynanda Hoesicka Chopin życie i twórczość i równie opasłe Fredericka Niecksa Fryderyk Chopin jako człowiek i muzyk. Wręczając mi książki, profesor powiedział: „Obie prace są bardzo rzetelne. Ale niestety, tak jak wszystkie inne bagatelizują siostrę Chopina. Jej tragiczne życie. A według mnie ona jest kluczem do odczytania tajemnicy Chopina”.
Kilka tysięcy stron połknąłem w ciągu tygodnia. Niestety, w morzu informacji, wydarzeń i postaci Ludwika była ledwie widoczna. I to mnie bardzo rozdrażniło. Zadałem sobie pytanie: „Jaki jest powód spychania jej na boczny tor?”. I nagle załopotało mi w łepetynie, że Fryderyk Chopin i jego siostra, łącząca ich niezwykła więź, to genialny pomysł na powieść. Może to być coś zupełnie nowego, czego dotąd nikt nie badał wnikliwie. Nawet najbardziej uznani przez świat znawcy Chopina.
Postanowiłem napisać tę powieść, o czym powiedziałem profesorowi. Jego reakcja była entuzjastyczna. Udostępnił mi swój bogaty księgozbiór dzieł o Chopinie i jego czasach.
Od września 1948 do kwietnia 1949 roku napisałem około tysiąca stron maszynopisu. Mam go do dzisiaj. Sięgałem do niego, pisząc z Jadzią nasz oryginalny scenariusz do filmu Chopin – pragnienie miłości.
Z prawej rysunek Pierre-Roche’a Vignerona z 1833 roku. Poniżej mój filmowy Fryderyk – jest to rok, kiedy po występie u baronowej Rotschild przed Fryderykiem otworzyła się wielka kariera!
Dlaczego więc nie napisałem książki o Chopinie, skoro nagromadziłem tyle cennego materiału, nawet na film?
Otóż kiedy w maju 1949 roku miałem już wiele gotowych sekwencji z pełnymi dialogami i przymierzałem się do uporządkowania całości, los gwałtownie zmienił nurt rzeki mojego życia. Zdawałem do Szkoły Aktorskiej i zostałem przyjęty. Chopin poszedł w odstawkę.
Profesor umarł w 1951 roku, kiedy byłem na drugim roku studiów. Po pogrzebie jego żona, pani Zofia, przekazała mi wiele bezcennych biografii chopinowskich z biblioteki męża. Wręczając mi je, powiedziała smutno: „Hieronim całe życie marzył, aby napisać książkę o Chopinie i jego siostrze. I bardzo bolał, że pan przestał się interesować tematem. Ale wierzę, Jerzy, że kiedyś pan do tego wróci”.
I jak widzisz, Czytelniku, słowa te były prorocze. Po niemal sześćdziesięciu latach wracam do tematu. Nie będzie to jednak powieściowa biografia Fryderyka Chopina, tylko reżyserska wizja, opowieść o losach jego serca. Oparta na udokumentowanych faktach, ale rządząca się prawami literatury pięknej. Dająca autorowi ograniczone koncesje na pewne dowolności, a właściwie na interpretację. Zawsze jednak z pełnym poszanowaniem idei bohatera i jego osobistych przeżyć.
*
Wierzę, że znaki zodiaku mają wpływ na charakter człowieka. Zobaczmy więc, co astrologia mówi na temat Barana, bowiem pod tym znakiem urodziła się Ludwika, siostra Chopina.
Otóż Baran jest pierwszym znakiem zodiaku. Osoby urodzone ze Słońcem w tym znaku muszą być wszędzie i zawsze pierwsze. Nie interesują ich długie rozważania ani planowania. Ważne jest dla nich dziś. Barany mają siłę przebicia. Nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Od najwcześniejszych lat wykazują zdolności artystyczne, zwykle muzyczne i literackie.
Najbardziej zżyta z Fryderykiem, Ludwika uczyła go czytania i pisania po polsku i francusku. Była jego opiekunem i powiernikiem. Napisała mazura oraz kilka mazurków. Wrażenia z podróży na Śląsk zapisała w książce Podróż Józia z Warszawy do wód szląskich przez niego samego opisana. Opublikowała rozprawkę O pisaniu dzienników (w Noworoczniku „Pierwiosnek” 1838). Jak widać, Ludwika była obdarzona talentem literackim. Dlaczego więc nie mamy nigdzie śladu zapisu jej spojrzenia na życie Chopina? Przecież nikt inny z rodziny nie był tak blisko niego w czasach młodości, do chwili wyjazdu z kraju, a potem od sierpnia do siedemnastego października 1849 roku, kiedy towarzyszyła bratu w jego ostatnich chwilach, spędzając z nim wiele godzin na rozmowach. Były to niezgrabne słowa pociechy, wspomnienia, czasem kłamstwa, których tak pragnie chory człowiek. Słuchała jego ostatnich wynurzeń i próśb, kiedy pogodzony ze śmiercią był do bólu szczery. Wreszcie, opuszczona przez męża, zdana tylko na pomoc przyjaciół, znosiła trudy pogrzebu i porządkowania schedy po zmarłym.
A zatem mogłaby napisać o nim przejmującą książkę, stawiając tamy plotkom i wymysłom, którymi naszpikowane jest życie jej wielkiego brata. Dlaczego więc nie pozostawiła po sobie literackich śladów? To pytanie zaintrygowało mnie. Postanowiłem znaleźć na nie odpowiedź.
Jak wynika z listów do Ludwiki, likwidującej w Paryżu wszystkie sprawy brata, Kalasanty dyktował jej arbitralnie każdy krok. Nie mógł być więc zadowolony, że przywiozła do Warszawy serce brata, nie prosząc go o zgodę. Nietrudno zatem sobie wyobrazić, co się działo w domu, kiedy Kalasanty zobaczył słoik z sercem Fryderyka. Potem dowiedział się jeszcze, że Ludwika zamierza starać się o umieszczenie tej narodowej relikwii w kościele Św. Krzyża. Bez wątpienia obawiał się, że może to zaszkodzić jego sprawie.
W jaki sposób subtelna, wrażliwa Ludwika potrafiła przeciwstawić się brutalności i agresji męża? Dałem profesorowi do przeczytania rezultaty moich poszukiwań i sensacyjne odkrycia „drugiego dna duszy Kalasantego”. Uznał je za rewelacyjne i wręczył mi kilkanaście kartek. A oto jego komentarz:
Daję ci najbardziej wiarygodny opis wydarzeń, dotyczących losów serca Chopina oraz gehenny, przez jaką przeszła jego siostra. Autorem tych notatek jest ksiądz Eligiusz Sotkiewicz, proboszcz kościoła Św. Krzyża w Warszawie. Przyjaciel Justyny Chopin i Ludwiki.
Był nie tylko ich spowiednikiem, ale powiernikiem duszy w najtrudniejszych chwilach życia. Jako Postulator w przewodzie, który miał przekonać kurię biskupią, że Chopin, choć nie był świętym, zasługuje na to, aby jego serce było umieszczone w górnej nawie kościoła, zarezerwowanej dla świętych, przeprowadził dużo rozmów nie tylko z Justyną Chopin i Ludwiką, ale i pozostałymi członkami rodziny, jak również z przyjaciółmi.
Rozmawiał z tymi, którzy bezgranicznie kochali Chopina, widząc w nim geniusza pozbawionego wad. Ale nie stronił od tych, którzy oceniali go krytycznie, dostrzegając, a nawet wyolbrzymiając wszystkie przywary człowieka poddanego pokusom. I wreszcie jako Postulator zmierzył się z Lustratorem, który w finale procesu bez litości wyciągał wszystkie negatywne cechy Chopina, uciekając się do najpodlejszych chwytów.
Zapisy tych rozmów nie zostały dotąd udostępnione światu. Słowa księdza Eligiusza Sotkiewicza jako naocznego świadka wydarzeń są dokumentem pokazującym bezwzględność „obrońców wiary” w całej jej grozie, nie odbiegającą paleniu na stosie, zsyłając do niebytu.
W głębokim poczuciu misji człowieka i kapłana, który dla przekazania prawdy nie może pominąć żadnego źródła, ksiądz Sotkiewicz, sięga niekiedy do tajemnicy spowiedzi. Za swojego życia pod groźbą ekskomuniki nie mógł opublikować tego dokumentu. Jego uczciwość kazała mu jednak sporządzić taki zapis dla potomnych.
Moja matka jest z rodu Sotkiewiczów i ten dokument był przechowywany w jej rodzinie jak relikwia. Może właśnie Bóg tak zrządził, abyś Ty zrobił to, o czym marzył ksiądz Sotkiewicz. Ujawnił światu prawdy tragedii Ludwiki i dramatycznych losów serca Chopina.
Jak dotąd prawie żaden z biografów nie zbadał tego problemu, traktując go jako marginalny. Z różnych względów. Jedni z lęku przed wszechmocą Kościoła. Inni z braku talentu, który nie pozwalał im dostrzegać prawd, jak w wypadku Kalasantego, schowanych bardzo głęboko przed oczyma ludzi.
Jest to „biały kruk”, który chowałem na koniec, wierząc, że Twoja kwerenda przyniesie rezultaty, choć nie przypuszczałem, że zajdziesz tak daleko i głęboko.
Życzę Ci powodzenia, Jurku!
Mam przed sobą kilkadziesiąt kartek gęsto zapisanych, w których kryje się dramat serca Chopina i walki Ludwiki o jego miejsce w górnej nawie kościoła. Przeczytałem je z wielkim wzruszeniem. Uznałem, że ksiądz Sotkiewicz, wieloletni przyjaciel domu Chopinów, wciągnięty w pasmo ich rodzinnych dramatów, a zwłaszcza Ludwiki jako jej spowiednik, znał najbardziej czułe i delikatne sprawy jej życia. A zatem może być narratorem całości powieści.
Ale po kilku przymiarkach doszedłem do wniosku, że wiedza księdza dotyczy głównie losów Ludwiki i kręgu jej rodziny. Tymczasem przeciw siostrze Fryderyka, walczącej o spełnienie ostatniej prośby brata, stanęła grupa wrogów, do których ksiądz Sotkiewicz nie miał bezpośredniego dostępu. Musiałem znaleźć więc jeszcze jedno źródło, które pozwoliłoby mi penetrować motywy działań przeciwników Ludwiki i tych wszystkich, którzy sprzyjali Fryderykowi.
Po długich rozważaniach doszedłem do wniosku, że używając księdza Sotkiewicza jako narratora wydarzeń, będę go musiał wspierać swoją obecnością. Moja źródłowa wiedza i wyobraźnia uzupełnią to, czego nie jest w stanie przekazać ksiądz Sotkiewicz. On jako naoczny świadek wie, jak było naprawdę. Ja jako autor mogę przewidywać, jak mogło być i jakie padały wówczas słowa. Postanowiłem zatem dzielić rolę narratora z księdzem Sotkiewiczem. Pozwolę go sobie przedstawić.
Wstęp do swoich notatek ksiądz Sotkiewicz zatytułował Moje słowa prawdy. A oto, co w nich napisał:
Jest Rok Pański 1875. Mam osiemdziesiąt pięć lat, z czego sześćdziesiąt spędzonych w kapłaństwie. Długi czas byłem proboszczem kościoła Św. Krzyża w Warszawie. Do osiemdziesiątego trzeciego roku życia prezentowałem się jako okaz zdrowia. Niestety, ostatnio zacząłem podupadać mocno na zdrowiu i chyba przyszła pora zacząć pakować się do podróży.
Całe życie należałem do niepokornych sług Kościoła, przywykłych mówić głośno to, co myślą. W związku z tym byłem na bakier z kurią biskupią. Hierarchowie nawoływali mnie pod groźbą ekskomuniki do poskramiania ostrego języka. Głównie jednak chodziło o Krzyż Orderu Virtuti Militari, który nosiłem na piersi, co rzekomo było niezgodne z kościelnym regulaminem. Nakaz ten był naciągnięty przez władze kościelne w celu przypodobania się władzom Królestwa Polskiego, które będąc z rosyjskiego nadania, tępiły, gdzie mogły, symbole związane z powstaniem listopadowym 1831 roku.
Jako kapelan polowy 1 Pułku Strzelców Pieszych brałem udział w bitwie pod Olszynką Grochowską, gdzie pod gradem artylerii rosyjskiej wynosiłem z pola bitwy ciężko rannych, a nawet umierających. Aby odeszli wśród swoich. Za wyczyn ten zostałem odznaczony Virtuti Militari. Z pułkiem przebyłem całą kampanię bojową.
Tyle o przeszłości księdza Sotkiewicza. Teraz powinniśmy przejść bezpośrednio do reżyserskiej wizji.
Dlaczego akurat „węzeł gordyjski”? Węzeł gordyjski jest to kunsztownie zawiązany lub, jak chcą inni, bardzo splątany węzeł z dereniowego łyka. Połączone nim były jarzmo i dyszel starego królewskiego wozu – daru wotywnego, umieszczonego przez frygijskiego króla Gordiasa lub jego syna i następcę Midasa w świątyni Zeusa w Gordion we Frygii (obecnie Centralna Anatolia). Wedle przepowiedni wyroczni człowiek, który rozplącze węzeł, zostanie panem Frygii, lub – według innych wersji – całej Azji.
W 333 r. p.n.e. Aleksander Macedoński przybył do Gordion i dowiedział się o przepowiedni. Ponieważ w tym czasie przewodził podbojowi imperium perskiego, postanowił rozwiązać węzeł, by udowodnić, że to on jest tym, który zdobędzie Azję. Według najpopularniejszej legendy Aleksander, gdy zorientował się, że nie rozplącze węzła w sposób konwencjonalny, dobył miecza i po prostu go przeciął. Według innej – wyciągnął dyszel, rozłączając w ten sposób części wozu.
Współcześnie „węzeł gordyjski” oznacza skomplikowaną, trudną lub niemożliwą do rozwiązania sytuację. Określenie „przecięcie węzła gordyjskiego” stało się natomiast synonimem rozwikłania takiej sytuacji posunięciem nie zawsze trzymającym się reguł. Jako autor tej opowieści nie będę wzorem Aleksandra Macedońskiego brutalnie rozcinał gordyjskiego węzła, a zadam sobie modlitewny trud jego rozplątania. I jeżeli znalezienie odpowiedzi, dlaczego Ludwika nie napisała książki o swoim wielkim bracie, jest zadaniem bardzo trudnym, równie trudnym, niemal niemożliwym jest dotarcie do duszy Chopina, o której Liszt w swojej biografii napisał tak:
(…) trudno określić stopień jego wewnętrznych irytacji. Choć mogły być bardzo bolesne, nigdy nie ujawnił ich temperatury. Sekrety wewnętrznych wzburzeń ukrywał przed wścibskim wzrokiem. Pokrywał je nieprzenikalnym całunem pogody i wyniosłej obojętności. Podejrzewam, że nawet jego najbliżsi nigdy nie dostali się do wnętrza twierdzy, w której mieszkała odgrodzona od codziennego życia dusza. Forteca, w której się ukrył, wchłonęła go tak głęboko, że nie sposób powiedzieć, czy kiedykolwiek istniał fizycznie jako człowiek.
Jak się przebić przez ścianę tej twierdzy? I tutaj chyba znalazłem trop. Otóż w budowaniu osobowości Chopina istnieje pięć prawd bezspornych. Pierwsza to dorobek muzyczny, druga listy, które są bogatym źródłem jego duchowego świata. A pozostałe trzy to dwa zdjęcia oraz maska pośmiertna. Są to najbardziej widoczne i jedyne wizualne ślady jego fizycznej obecności na ziemi. Reszta jest formą domysłów. Interpretacji! A najczęściej konfabulacji!!!!
Autorem tego zdjęcia jest najwybitniejszy fotograf epoki, L.A. Bisson. Było zrobione w lutym 1849 roku, tego samego dnia, kiedy po nieudanym pobycie w Anglii Chopin wrócił do Paryża. Schorowany. Psychicznie zdruzgotany. Aby utrwalić na kliszy, przyjaciele zaciągnęli go do Bissona.
Ludwika, siostra Chopina, przyjechała w sierpniu 1849 roku do Paryża. Do siedemnastego października, a więc do śmierci brata, czuwała przy jego łożu, aby potem zająć się pogrzebem, porządkowaniem jego spraw materialnych, wreszcie przemycić do kraju jego serce z zamiarem umieszczenia urny w górnej partii kościoła.
Zetknęła się z Bissonem następnego dnia po śmierci Fryderyka. Uparł się, aby go uwiecznić na łożu śmierci. W niszy było za mało światła. Błagał o przesunięcie zwłok pod okno. Nie zgodziła się. Nie chciała go pamiętać umarłym!
Spojrzyjmy uważnie na omawiane zdjęcie. Patrzy na nas cierpiąca twarz człowieka bez nadziei. Smuga cienia na twarzy. Opuchnięty nos, obrzęki pod oczyma, obwisy. I oczy – pełne żalu. I jeszcze ręce… W białych, chopinowskich rękawiczkach. Złożone bezradnym ruchem na krzyż, zdają się mówić: to już koniec!
Trzymała to zdjęcie w szufladzie z karteczką, na której napisała: Jakie to szczęście, że mama nie była świadkiem jego cierpień. A tego zdjęcia nie pokażę jej nigdy. Matka powinna pamiętać syna takim, jakim chce go widzieć jej miłość. Nie wolno ludzi obdzierać z iluzji!
Zdjęcie po prawej to dagerotyp z roku 1840, kiedy sztuka fotograficzna była dopiero na drodze do pełni wyrazu, który już widzimy u Bissona. Chociaż obraz jest bardzo niedoskonały, nietrudno zauważyć wszystkie cechy wytworności Chopina. A więc doskonale skrojony frak. Misternie uwiązany fular. Układ ciała. Piękny zarys kształtu głowy z wydatnym chopinowskim nosem.
Po śmierci Chopina powstało morze publikacji usiłujących rozwikłać złożoność jego charakteru, odkryć ukryte na dnie duszy tajemnice, ale nikt poza Lisztem w książce pt. Fryderyk Chopin nie ujął bardziej przekonywująco jego wyglądu:
Ufryzowane włosy miały jedwabistą fakturę. Nos odrobine zakrzywiony. Jego zachowanie i wytworne maniery naznaczone były taką dystynkcją, że musiano traktować go jak księcia. Wzrostu średniego. Członki ciała wątłe. Przypominał powój trzymający w równowadze na niezwykle smukłej łodydze bosko ukolorowany kielich, którego tkanka jest tak delikatna, że najdrobniejszy kontakt z nią może zranić a nawet rozerwać mglistą koronę płatkową.
I na koniec maska pośmiertna Chopina. Jej rigor mortis jest porażający w swojej sile wyrazu i stanowi bolesny kontrast do obu zdjęć Chopina zrobionych za jego życia, kiedy stając przed obiektywem kamery, mógł decydować o emocjach. Maska pośmiertna ma w sobie nieubłagana prawdę, że powstając poza świadomością bohatera, zdana jest na fakturę gipsu, który zalewa twarz.
A teraz krótko o dramatycznych okolicznościach powstania tej maski. Następnego dnia po śmierci Fryderyka Solange i Clésinger zwrócili się do Ludwiki z prośbą o zgodę na odbicie gipsowej twarzy Fryderyka oraz jego obu dłoni. Procedura zdejmowania maski jest przykra. Szczególnie chwila, kiedy na twarz zmarłego wylewa się gips. I potem czeka, aż okrzepnie. Niestety, rezultat okazał się gorzej niż tragiczny. Odlana maska ukazywała męczarnie agonii Fryderyka, czego nie było widać gołym okiem. Wyraz twarzy zmarłego był przerażający.
Ludwika straciła kontrolę nad nerwami i dostała ataku histerii. Krzyczała. Przeklinała. Płakała. I gdyby nie czułość i perswazja księżnej Czartoryskiej i Grzymały, którzy wybłagali, aby wyraziła zgodę na wyretuszowanie odlewu, jak chciał Clésinger, maska Fryderyka zostałaby na jej rozkaz zniszczona na zawsze!
Ponieważ gipsowy odlew maski wywoływał uczucie smutku, Teofil Kwiatkowski, wybitny malarz, wielki przyjaciel Chopina, wykonał kilka kolorowych szkiców jego głowy spoczywającej na śmiertelnym łożu. Kolorowe ryciny, wykonane z wielką starannością, przyciągają uwagę, ale gubią ów rigor mortis, który jest cechą szczególną ostatniego wizerunku Chopina zastygłego w gipsie. Czarno-biała rycina na kamieniu, wykonana przez wybitnego rzeźbiarza Bolesława Podczaszyńskiego według jednego z rysunków Teofila Kwiatkowskiego, łączy ze sobą piękno i dostojność rigor mortis.
Kwiatkowski, serdeczny przyjaciel Chopina, zwany również pierwszym portrecistą mistrza. Częsty gość w jego domu. Świadek śmierci.
Bogata twórczość Kwiatkowskiego obejmuje kameralne szkice portretów. Z około 1843 roku pochodzi jeden z najlepszych portretów, jakie powstały za życia Chopina, malowanych również przez wielu innych malarzy. Chopin był bardzo trudnym modelem. Niecierpliwy. Wymagający. Peszący często malarza swoim stylem bycia.
Wieczory, jakie Kwiatkowski spędzał w domu Chopina, jego przyjaźń i otwartość Fryderyka, zostały zarejestrowane w tym portrecie. Kwiatkowski wszedł do duszy naszego kompozytora, tworząc dzieło genialne pod względem wyrazu i formy.
Nie mamy czasu, aby zaprezentować całą galerię nieudanych albo średnio udanych portretów Fryderyka Chopina.
Ten portret Ary Scheffera jest uznawany przez wielu za najwybitniejszy. Jest to rok 1847, kiedy Fryderyk szybkimi krokami zbliżał się do śmierci.
A oto opis Elizawiety Szeremietiewej:
Niedużego wzrostu, szczupły blondyn, ma szare, dość duże oczy, wydatny nos, małe usta z wyrazem zdradzającym cierpienie… wysokie białe czoło. Zmarszczki przy ustach nadają twarzy gorzki wyraz. Gdy się uśmiecha, można odczuć, że ten człowiek cierpiał…