- W empik go
Serce jeszcze bije - ebook
Serce jeszcze bije - ebook
Po dramatycznych przejściach, jakich Cilla Fallander doświadczyła ostatniej zimy, kobieta otrzymuje nowe zadanie. Będzie pełnić funkcję kierownika projektu przy otwarciu nowego centrum handlowego w Sundsvall. A plany są spektakularne.
Jednak już w pierwszym dniu inauguracji sprawy przybierają nieoczekiwany obrót, a w kolejnych trzech dniach problemy nadal się piętrzą. Cilla w końcu nabiera silnego poczucia, że ktoś usilnie próbuje jej zaszkodzić. Pytanie tylko, dlaczego to robi.
W tym samym czasie w innej części kraju pewien mężczyzna przygotowuje mroczny plan. Długo szukał kobiety i dziecka, którzy kiedyś przed nim uciekali, lecz teraz wreszcie trafia na pewien trop prowadzący go do Sundsvall…
Susanne Fellbrink to zarówno pisarka, jak i piosenkarka, autorka tekstów i producentka. Posiada wytwórnię płytową i wydawnictwo. „Serce jeszcze bije” to drugi tom serii z gatunku cosy crime, której główną bohaterką jest Cilla Fallander.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8034-604-7 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeśli jej się nie uda, to może być ostatnia rzecz, jaką w ogóle robi. Trzęsą jej się ręce, kiedy wsypuje mu do drinka pokruszone tabletki. Oby zdążyły rozpuścić się na czas, zanim wejdzie do kuchni. Serce wali jej tak mocno, że gdy stara się szybko zamieszać w alkoholu widelcem, słyszy dudnienie w uszach. Nagle powietrze przeszywa krzyk:
– Ile ci, kurwa, zajmuje zrobienie prostego ginu z tonikiem?
Jego głos niesie się echem z przedpokoju, a ona oddycha gwałtownie, wlewając tonik. Ogarnia ją panika, bo widzi, że proszek wypływa i unosi się na powierzchni. Lód. Mamy lód? Pot występuje jej na czoło, kiedy grzebie w zamrażalniku. Podnosi opakowanie groszku. Ani śladu. Wyciąga następną szufladę i tam, pod paluszkami rybnymi, leży woreczek z lodem. Wstrzymując oddech, pospiesznie wraca do zlewu i wyciska z folii cztery kostki.
– Co ty tam, kurwa, robisz?
Czuje na szyi jego oddech. Popycha ją, a ona się odwraca, sekundę po tym, jak udaje jej się ukryć proszek pod lodem.
– Przepraszam, nie mogłam znaleźć lodu.
– Lodu! Nie chcę, do diabła, rozwadniać drinka lodem!
– Przecież jest tak ciepło… Pomyślałam, że będziesz chciał lód – bąka i w napięciu oczekuje na cios.
Burczy coś i wyrywa jej szklankę z ręki drinka, który chlapie na podłogę. Potem wraca do dużego pokoju i siada na sofie, bierze dwa duże łyki, a następnie z hukiem odstawia szklankę na stół. A jeśli tabletki nadają napojowi dziwny smak? Opiera się o ścianę w kuchni i na kilka sekund zamyka oczy, czekając na jego ewentualną reakcję, po czym bierze ścierkę i wyciera podłogę. On jednak nic nie mówi. Zmienia tylko kanały w telewizji. Malutki śpi, a ona patrzy na zegarek. Jest wpół do siódmej, a oni ustalili, że zobaczą się o wpół do pierwszej.
– Netta, nie słyszysz, że mały pierdziel się obudził?!
Właśnie usłyszała płacz Kevina i oczy zachodzą jej łzami. Pędzi do sypialni, żeby go uspokoić. Jeśli ma się udać, malec musi zasnąć z powrotem. Nie może rozdrażnić Jonny’ego. Kevin siedzi wyprostowany na łóżku, z małym króliczkiem w objęciach. Czuje, że ma wysoką gorączkę.
– Chodź, kochanie – szepcze, podnosi go i zabiera do kuchni.
Trzymając go na biodrze, powtarza tę samą procedurę, co przed chwilą, ale teraz miesza alvedon z sokiem, a nie rozgniecione tabletki nasenne z ginem. Wracają do sypialni i Kevin małymi łykami wypija napój aż do dna. Zaczyna mu czytać, żeby z powrotem zasnął, i dokładnie wtedy, kiedy czuje, jak małe ciałko robi się ciężkie, słyszy dochodzący z dużego pokoju dźwięk tłuczonej szklanki.
– Kurwa! – krzyczy Jonny. Netta zostawia Kevina i pospiesznie idzie zobaczyć, co się stało.
Jonny siedzi na sofie i pokazuje rozbite szkło na podłodze.
– Nie stój tak i się nie gap – mówi, a ona szybko zbiera kawałki leżące w kałuży.
Wypił coś czy wszystko na próżno?
– Mam zrobić nowy?
– Bez lodu – odpowiada.
Netta wychodzi do kuchni i wyciąga mały foliowy woreczek, który schowała w kieszeni dżinsów. W środku zostało jeszcze trochę proszku, więc próbuje wytrząsnąć resztkę, a potem szybko robi nowego drinka. Bez lodu. I tym razem proszek wypływa, ale w pokoju jest ciemno, więc ma nadzieję, że Jonny niczego nie zauważy. Kiedy podaje mu szklankę, nie ma odwagi spojrzeć mu w oczy. Wyciera podłogę i próbuje niezauważenie wymknąć się z pomieszczenia, żeby mu nie przeszkadzać ani go nie rozgniewać. Słyszy, jak kilka razy przełyka, i kiedy na niego zerka, widzi, że połowa szklanki jest już pusta. Albo głęboko zaśnie, albo po tym, jak wypił cały ten alkohol, w nocy rozpęta się piekło.
Wtedy zawsze okazuje najokropniejsze oblicze.
Zamyka drzwi do łazienki, odwraca się do lustra i w chłodnym blasku przygląda się swojej poturbowanej twarzy. Duży siniak nad lewym okiem i pęknięta warga. Ma nadzieję, że po raz ostatni. Ale jeśli nie powiedzie jej się tej nocy, prawdopodobnie nie będzie nigdy więcej mogła w ogóle spojrzeć w lustro, więc po prostu musi się udać. Jeżeli rzeczywiście zdołają się stąd wyrwać, nie będzie już odwrotu.
Wymyka się do Kevina, kładzie się pod kołdrą w ubraniu i co rusz spogląda na zegarek. Jeszcze godzina. W dużym pokoju panuje cisza. Słychać tylko dźwięk telewizora. Zakrada się i uchyla drzwi.
Jonny śpi na sofie. Odchylił się do tyłu i ma otwarte usta.
Obserwuje go przez chwilę, a ich wspólne lata przelatują jej przed oczami.
Jak to się mogło tak potoczyć?
Czy ona i Kevin w końcu uwolnią się od tego piekła?
Czas wlecze się niesamowicie wolno, a ona nie może oderwać wzroku od zegarka. Wskazówka sekundnika prawie ją hipnotyzuje. Tik-tak, tik-tak.
Wymyka się do przedpokoju i przynosi ich buty. Jeszcze raz spogląda na Jonny’ego, który wciąż siedzi tak samo jak przed chwilą.
Oddycha?
A może go zabiła?
W sypialni wiąże adidasy, a buty Kevina wkłada do torebki. To jedyna rzecz, jaką ma odwagę ze sobą zabrać.
Tik-tak, tik-tak.
Jeszcze dziesięć minut.
Po raz ostatni otwiera drzwi i widzi, że Jonny zmienił pozycję.
A więc żyje.
Wraca do sypialni, ostrożnie podnosi kołdrę i owija Kevina w koc. Ten stęka, więc go ucisza i wkłada mu smoczek do ust, a następnie uważnie go podnosi. Nadal jest rozgrzany, ramionkami obejmuje ją za szyję.
– Już, kochanie – szepcze. – Już, już, teraz wszystko będzie dobrze.
– Króliczek! – mówi głośno chłopiec.
Na sekundę przestaje oddychać i zasłania mu usta.
– Ciii – szepcze. – Mama zabierze króliczka.
Odwraca się, żeby zabrać maskotkę leżącą na podłodze obok łóżka. Pochyla się i sięga ręką po króliczka za wyświechtane ucho.Piętnaście lat później
23 sierpnia, czwartek
Godzina 21:45
Jest niesamowicie gorący sierpniowy wieczór i na rynku w Sundsvall kłębi się wyczekujący tłum. Muzyka cichnie i echo niesie głosy gospodarzy wieczoru, którzy instruują publiczność. Ludzie postępują według wskazówek i odwracają się w kierunku znajdującego się naprzeciwko galerii ratusza miejskiego. Mija kilka sekund, podczas których Cilla ledwo ma odwagę oddychać. Kula ognia zbliża się z zawrotną prędkością od balkonu ratusza i przelatując nad rynkiem, wydaje z siebie przenikliwy dźwięk, jak rakieta – dokładnie tak, jak to zaplanowała.
Rozbrzmiewa specjalnie skomponowana muzyka i w tym momencie Stina powinna zeskoczyć z balkonu i wisząc w powietrzu, wyczarować nazwę galerii, która będzie się poruszać i świecić nad piękną dziewiętnastowieczną fasadą.
Publiczność krzyczy, co pewnie oznacza, że wszystko przebiega, jak trzeba. Jednak Cilla spostrzega nagle, że stopy Stiny dyndają za balkonem. Co się dzieje? Zaczyna się intro do Miasta w świetle i członkowie męskiego chóru patrzą zdezorientowani na Cillę. Czy Stina nie powinna wisieć tutaj, za ich balkonem? Chyba miała być trochę wyżej?
Widzowie wiwatują i wszyscy zaczynają wskazywać na balkon i bić brawo. Reflektor zostaje skierowany na budynek, a światło porusza się wirującym ruchem po fasadzie, kiedy zaś pada na Stinę, Cilla widzi, że dziewczyna ma przeraźliwie bladą twarz. Na jej białym stroju i skrzydłach przymocowanych na plecach pokazują się czerwone plamy. Stina wytrzeszcza oczy i próbuje wzywać pomoc, po czym jakby mdleje i zwisa zupełnie bezwładnie. Wygląda jak szmaciana lalka. Cilla czuje, że ogarnia ją panika.
Coś musiało się całkowicie posypać.Trzy miesiące wcześniej
9 maja, środa
Zostało: 107 dni
Kiedy Cilla parkuje na Fisktorget pod galerią, czuje łaskotanie w brzuchu. Przed nią zupełnie nowe wyzwanie i naprawdę nie może się go doczekać. Świadomość, że ma szansę zrobić coś, co uraduje wielu ludzi w Sundsvall, napełnia jej całe ciało pozytywną energią. Na dodatek poczucie, że ktoś w nią wierzy, jest fantastyczne. A Tim Larsson naprawdę musi w nią wierzyć, skoro obdarzył ją tak dużą odpowiedzialnością i dał jej wolną rękę. Wyjątkowo dużą odpowiedzialnością, jak na nią, zwłaszcza biorąc pod uwagę, o jaką stawkę toczy się gra. Kiedy dochodzi do kuchni dla personelu, siada pod zamkniętymi drzwiami, żeby zaczekać na swoją kolej. W tym czasie poprawia włosy i nakłada więcej błyszczyku.
Katarina Frolén, współpracownica Tima z Norrsidan, agencji nieruchomościami, otwiera drzwi i daje Cilli znak, żeby weszła do pomieszczenia. Zanim Cilla przekroczy próg, zauważa, że Katarina ma ciemnoczerwone wypieki na twarzy i szyi. Być może ma to związek z podniesionymi głosami, które dopiero co słyszała przez drzwi. Atmosfera wydaje się daleka od dobrej. Cilla próbuje dyskretnie wytrzeć spocone dłonie o spodnie. Wokół stołu siedzi około dwudziestu pięciu kobiet i trzech mężczyzn, którzy reprezentowali sklepy w galerii. Milkną i taksują ją wzrokiem od stóp do głów, a jej szybko przemyka przez głowę, że powinna się wysilić i ubrać modniej. Wszyscy wyglądają, jakby mieli na sobie najnowsze modele ze swoich sklepów, tak że robiony na drutach wściekle zielony sweterek z angory, który włożyła Cilla, zaczyna ją kłuć i drapać w rozgrzaną skórę. W pomieszczeniu musi być ze trzydzieści stopni. Wszyscy mają mniej lub bardziej zaczerwienione policzki, a w powietrzu unosi się zapach potu wymieszany z wonią perfum. Większość obecnych porozsiadała się wokół trzech połączonych stołów z drewna sosnowego, a reszta półsiedzi w dużych, głębokich wnękach okiennych w ścianach starego budynku z kamienia.
Cilla staje obok Katariny i nie wie, co ma zrobić z rękami.
– To Cilla Fallander, która będzie kierowniczką projektu otwarcia nowej galerii w sierpniu. Jednocześnie otrzyma stanowisko kogoś w rodzaju kierowniczki centrum handlowego, że tak powiem. Zaraz przedstawi nam się bliżej.
Wszyscy patrzą podejrzliwie na Cillę. Wszyscy poza rudą kobietą, którą pamięta z KappAhla. Przynajmniej ona uśmiecha się do niej zachęcająco i podaje jej filiżankę kawy. Cilla wypija łyk i oczywiście parzy się w język.
Cholera jasna.
Katarina odsuwa się na bok i uwaga ludzi zgromadzonych w prowizorycznej sali konferencyjnej skupia się na Cilli. Jakby do tej pory wszyscy się na nią nie gapili. Cilla nie do końca wie, co Katarina rozumie przez „kierowniczkę centrum handlowego”, ale nie ma odwagi, by się jej postawić w obecności tego gremium. Katarina i bez tego wydaje się z jakiegoś powodu mocno znękana. Cilla myśli o wzburzonych głosach, które słyszała, gdy czekała na zewnątrz. Dotarły do niej wtedy wyrwane z kontekstu zdania: „złodziejskie koszty wspólne”, „w centrum nic się nie dzieje”, czy „na co wydamy pieniądze z toalet?”.
– Aha, aha, no to kogo my tu mamy? – pyta kobieta po pięćdziesiątce i patrzy w jej stronę, mrużąc niebieskie oczy, a jednocześnie odrzuca ukośną grzywkę w kolorze srebrny blond.
Cilla chrząka.
– Jak już wspomniano, nazywam się Cilla Fallander i to ja organizuję otwarcie w sierpniu – mówi najsłabszym głosikiem, jaki kiedykolwiek z siebie wydobyła, i czuje, że niemal uginają się pod nią kolana. Atmosfera panująca w pomieszczeniu naprawdę wysysa z niej siły.
– Możesz mówić głośniej? – woła jakiś głos.
Cilla przenosi środek ciężkości na drugą nogę i ponawia próbę, ale różnica jest nieznaczna.
– Będziesz też kierowniczką centrum? Dobrze by było, gdyby działo się też coś latem, bo liczba klientów raczej wtedy nie rośnie – mówi młody, krótko obcięty facet w koszulce marki Stadium i wbija w nią wzrok. Cilla go rozpoznaje. To on stał w kolejce do kasy, kiedy kupowała kask rowerowy dla Williama w zeszłym tygodniu.
– Tak – odpowiada cicho i ucieka wzrokiem.
Mózg pracuje gorączkowo. Kierowniczka centrum. Co robi ktoś taki? Co ją ominęło?
– Załatwmy jedną sprawę naraz – wtrąca Katarina, unikając jej pytającego wzroku .
Cilla przejmuje inicjatywę.
– Postaramy się, aby podczas otwarcia w galerii działo się wiele fajnych rzeczy, a jako profesjonaliści, którzy tak dobrze znają to centrum, możecie udzielać mi rad i zgłaszać różne życzenia – mówi i uśmiecha się do wszystkich wokół stołu. Tak bardzo chce, żeby obecni tutaj czuli się zaangażowani i zrozumieli, że nie jest kimś, kto pokazuje palcem, co mają robić inni. Że chętnie słucha i chce dla nich jak najlepiej. Prawda jest jednak taka, że w tym momencie najbardziej ze wszystkiego chce, żeby ją polubili.
Mamrocze pod nosem. Nikt nie odwzajemnia uśmiechu. Nawet kobieta z KappAhla.
Rozlega się pukanie do drzwi i wchodzi Tim. To on zlecił jej to zadanie, więc oddycha z ulgą, że nie musi być już w centrum uwagi.
– Przepraszam za spóźnienie – odzywa się. – Widzę, że już poznaliście Cillę. Prawda, że mamy zuch dziewczynę?! – woła i rozgląda się po pomieszczeniu.
Nie spotyka się z jakimś szczególnym odzewem, większość zebranych tylko uśmiecha się uprzejmie i bez entuzjazmu.
– No tak, tak, w takim razie możemy podać kilka innych informacji – ciągnie i patrzy na Katarinę, która staje obok niego.
Cilla odchodzi na bok i gdy Tom wraz z Katariną mówią, przygląda się wszystkim osobom w pomieszczeniu. Wiele z nich siedzi ze skrzyżowanymi ramionami. Napięcie unoszące się w powietrzu jest niemal namacalne. Cilla przypuszcza, że jest między nimi sporo niezażegnanych konfliktów.
Ale Tim z Katariną wyglądają na zgrany zespół i zdaje się, że wspólna praca dobrze im robi. Cilla spotkała wcześniej Tima kilka razy i nabrała przekonania, że jest sprawiedliwy, profesjonalny i nie boi się pracować z kobietami mającymi własne zdanie. Wydaje się też pewny siebie. Wygląda na to, że trzyma formę, a przy tym jest nieprzyzwoicie przystojny. Cilla go lubi.
– Muszę już lecieć, ale mam nadzieję, że serdecznie powitacie Cillę – mówi Tim i kiwa jej głową, po czym wychodzi.
W pomieszczeniu zapada absolutna cisza.
*
Serce mocno jej wali. Próbuje spotkać się z Timem wzrokiem, ale ten patrzy na wszystkich poza nią. Dlaczego jej unika? Dlaczego zachowuje się tak dziwnie? I dlaczego tyle się uśmiecha i mizdrzy do tej całej Cilli?
Nie wygląda to dobrze, w żadnym razie, a ona czuje, że wszystko może ją ominąć. Przecież to raczej ona miała zorganizować to otwarcie. A przynajmniej w nim uczestniczyć. Przede wszystkim zaś powinna mieć jego…
Katarina niby aniołek stoi sobie w żakiecie z Tigera w kredowe paski i udaje, że nic się nie stało.
Przecież chyba nie rzucałaby z Timem słów na wiatr? „To się opłaci”. Bla, bla, bla. Gówno prawda.
Wypija kolejny łyk kawy i odpowiada fałszywym uśmiechem, ale nie spotyka się z Katariną wzrokiem.
Cztery lata.
Cztery lata była na każde zawołanie dla tej galerii, nie zważając na regularną pracę, ale najwyraźniej nic to nie znaczy. Rozgląda się dookoła, żeby zobaczyć, jak reagują pozostali, ale wszyscy zdają się bez reszty pochłonięci słuchaniem tej mizdrzącej się ropuchy. Wszyscy poza Lottą z Cubusa, która majstruje przy melanżowych szarych paznokciach z jakimiś pieprzonymi błyskotkami, i Louise z H&M, która przesuwa pustą filiżankę do kawy w tę i z powrotem, tak że porcelana szura o drewno i doprowadza ją do szaleństwa. Jonas ze Stadium szpera w telefonie i udaje, że dostał jakiś ważny SMS, a ta nowa, zielonowłosa z Body Shopu siedzi w oknie z kolegą, uśmiecha się przez cały czas i wygląda jak totalna idiotka. Sofie z Åhlénsa zerka w jej stronę, ale ona nie ma zamiaru zaszczycić jej choćby spojrzeniem. Wie, co ma do powiedzenia. W każdym razie Mona z Cervery zabija tę szmatę Sofie wzrokiem. Jej może chyba ufać.
Kiedy spotkanie nareszcie dobiega końca, schodzi po schodach i pospiesznie wychodzi na Centralgatan w kierunku Navet, żeby zdążyć na autobus do Granloholm. Nie chce rozmawiać z żadną z tych fałszywych kanalii. „Wow, jesteś naprawdę dobra. Co my byśmy bez ciebie zrobili? Jesteś po prostu najlepsza”.
Wyjątkowo zimne majowe powietrze uderza ją w twarz i chłodzi jej rozpalone policzki. Wzdycha na widok leżącego śniegu. Jakby mało było na dzisiaj kłopotów.
Cały jej trud poszedł na marne. Te wszystkie godziny, kiedy taszczyła kartony z ozdobami świątecznymi, łaziła po drabinach, pracowała za darmo i służyła pomocą prawie bez słowa podziękowania. No dobrze, w zeszłe święta na zebraniu całego centrum dostała pudełko czekoladek Aladdin. Dziękuję uprzejmie.
W autobusie, który ślizga się w rozmokłym śniegu, trzyma się oparcia przed sobą. Kiedy wygląda przez okno, najbardziej zajadła wściekłość zmienia się w jej żołądku w ciężką bryłę. Co powie teraz mamie i tacie? Jej siostra znowu będzie miała używanie, a rodzice przekrzywią głowy i jak zwykle popatrzą na nią z pobłażaniem. Gdyby tylko potrafiła trzymać gębę na kłódkę, dopóki nie będzie pewna. Ale jest już za późno. Znowu musi coś wymyślić.
Kiedy wysiada z autobusu, potyka się o własne stopy i klnie, lądując na nadgarstku w śniegowej brei. Śnieg w maju, przecież to jakieś popieprzone, myśli, po czym szybko się podnosi, poprawia świeżo pofarbowane rude włosy i nakłada więcej błyszczyku, żeby zrobić sobie selfie. W weekend siedziała przecież na balkonie, popijała różowe wino i roztapiała się w upale, a teraz takie coś.
Po zrobieniu całej serii zdjęć jest w końcu zadowolona z odpowiedniego kąta, tak że zarówno śnieg na ziemi, jak i dziubek na pierwszym planie wyglądają perfekcyjnie. „Oliwa sprawiedliwa zawsze na wierzch wypływa, a co śnieg przykryje, to odwilż zawsze odkryje…” – pisze, kiedy już wybrała, jaki zastosuje filtr na Instagramie.
Wchodzi do pustego mieszkania i od razu idzie do szafki, żeby wyjąć butelkę whisky i szklankę. Po wypiciu trzech łyków paskudnego napoju krzywi się i wyciąga telefon. Wie, że nie może zadzwonić do Tima wieczorem o tej porze. Istnieje ryzyko, że jego żona usłyszy, ale po prostu musi z nim porozmawiać.
„Zadzwoń do mnie, jak tylko będziesz mógł” – pisze w SMS-ie.
Czekając z nadzieją, że mężczyzna tym razem oddzwoni, podchodzi do klatki stojącej na podłodze i wkłada do niej trochę sera. Potem zgarnia całą leżącą na kuchennym stole pocztę i przesuwa filiżankę herbaty z dzisiejszego poranka, a następnie włącza komputer i wyszukuje w Google jej nazwisko.
No to zobaczmy, panno Cillo Fallander.
Aha, nawet pani. Wyskakuje kilka artykułów z „Sundsvalls Tidning”.
Artystka estradowa? A to dobre.
Dolewa sobie whisky do szklanki i wypija jeszcze kilka dużych łyków. Dlaczego nie dzwoni? Może właśnie powiedział żonie, że chce się rozwieść? Może akurat w tym momencie pani Larsson płacze, mniej więcej tak jak ona płakała przez rok, czekając, aż będzie mogła się nacieszyć okruszynami, jakie jej zostawiał. Ale koniec z czekaniem. Obiecał jej to. Wiele obiecał, jak by się tak zastanowić.
Czerwone powiadomienia wyświetlają się w aplikacji Facebook, a ona nie może się powstrzymać, by nie wejść i sprawdzić, kto może czegoś od niej chcieć.
Aha, wygląda na to, że grupa GTG uaktywniła się na wieczór.
Galeria – Tajna Grupa.
Składa się z kilku osób, które tam pracują. Sama nie wie, po co do niej dołączyła. Rzadko dyskutuje się tu o czymś ciekawym, ale tak czy inaczej – ona nigdy się nie udziela. Zwykle tylko czyta, co zamieszczają inni, żeby mieć pewne rozeznanie w sytuacji. Ale może napisali coś na temat wieczornego spotkania? Klika dalej i czyta.
Ella Andersson
Administrator·– 9 maja o 22.13
No więc co powiecie o tym spotkaniu dziś wieczorem? Tyle gadali, że to otwarcie jest takie ważne, no i przyjęli sobie na kierowniczkę projektu jakąś nieopierzoną showmankę z miasta! Niepokoję się. Jak myślicie?
Lotta Lindén
Zgadzam się z tobą, Ella. Każdy się przecież spodziewał, że wybiorą jakiegoś profesjonalistę, jak już naprawdę obiecali zainwestować.
Hasse Larsson
Tak, chociaż tego nie wiemy, może jest bardziej profesjonalna, niż nam się wydaje. Żona widziała przed zeszłymi świętami jakieś show, którego producentką była ta Cilla, i jak na lokalne warunki wypadło to dość profesjonalnie.
Lotta Lindén
No miejmy taką nadzieję.
Hasse Larsson
Ja to mam nadzieję, że rozkręci jakieś atrakcje też latem, żeby coś się działo. Nasza sprzedaż drastycznie spadła w porównaniu z poprzednim rokiem.
Sofie Stål
Raczej nie wyglądało, żeby to wspólnie omówili, no nie?
Hasse Larsson
O czym mówisz, Sofie?
Sofie Stål
Chodzi mi o to, że kiedy Katarina powiedziała, że ta Cilla będzie też kierowniczką centrum, zdawało się, że to dla niej niespodzianka. Czy tylko ja miałam takie wrażenie?
Śledzi dalszą konwersację. Najwidoczniej żadne z nich nie ma zdania, że ona sama chyba nie była nawet brana pod uwagę jako ktoś, kto mógłby kierować tym projektem. Pomimo wszystkiego, co dla nich zrobiła. Czuje jednak zadowolenie, gdy czyta, że ta Cilla nie będzie miała chyba zbyt łatwo. Jeszcze raz sprawdza SMS-y, po czym jednym haustem wychyla resztę ze szklanki i z hukiem zamyka komputer.
*
– To twój gabinet – informuje Katarina i robi mały krok w głąb pokoju. – Chociaż nie będziesz tutaj zbyt często siedziała. Najwięcej czasu zajmie ci bieganie po sklepach – dodaje.
– Mhm – odmrukuje Cilla i próbuje sprawiać wrażenie, że za wszystkim nadąża.
– Wewnętrzny dziedziniec zostanie oszklony i stanie się kawiarnią i restauracją w jednym – ciągnie Katarina, pochylając się i spoglądając na budowę w dole. – W wieży na dachu jest fantastyczna mała sauna. Pokażę ci kiedyś, jak znajdziemy trochę czasu. Chodź, galeria jest już zamknięta, więc się rozejrzymy.
Katarina utrzymuje zawrotne tempo na swoich długich nogach, więc Cilla musi truchtać, żeby za nią nadążyć. Kiedy wracają do kuchni dla personelu, Katarina wyjmuje z aktówki gruby segregator i podaje go Cilli.
– To twoje obowiązki. Przeczytaj sobie w wolnej chwili.
– No pewnie, ale może byś mi choć trochę wyjaśniła, co takiego robi kierowniczka centrum? Myślałam, że będę prowadzić tylko projekt otwarcia.
– Tak, to się oczywiście zgadza, ale uważam, że dobrze by było, gdybyś poznała ludzi w sklepach i zorientowała się w działalności całej galerii, żeby jak najlepiej zainscenizować otwarcie.
Kończą spotkanie. Kiedy Cilla wychodzi na zewnątrz i widzi na ziemi śnieg, wzdryga się z zimna. Co się, u licha, dzieje? Przecież dopiero co było ciepło jak latem. Siedząc w samochodzie, dzwoni do Jossy, młodszej siostry, i krótko opowiedzieć o niedawnym spotkaniu.
– Na pewno się ułoży, zobaczysz – pociesza ją Jossa.
– Może to sobie tylko wyobrażam, ale wydaje mi się, że pracownicy galerii nie przyjęli mnie zbyt ciepło. Coś jakby wisiało w powietrzu…
– Naprawdę mam nadzieję, że tylko to sobie wyobrażasz. Przez jakiś czas nie potrzebujesz kolejnych dramatów.
– No, raczej nie. A wiesz, że w Sundsvall pada śnieg?
– Żartujesz? Ja właśnie siedzę w ogródku restauracyjnym i popijam różowe wino.
– Chyba w tym momencie pojadę do Sztokholmu. To naprawdę wariactwo, żeby w maju padał śnieg. Trzy dni temu grzało słońce, a ja leżałam sobie na tarasie i opalałam się w stroju kąpielowym.
– Śnieg na pewno zniknie równie szybko, jak się pojawił – mówi Jossa.
Dziesięć minut później Cilla skręca na podjazd garażowy w dzielnicy Haga. Naprawdę nie mogła się doczekać tego ekscytującego i zaszczytnego zadania, ale nachodzi ją dziwne uczucie, a ona nie potrafi rozstrzygnąć, czy podskórnie czuje łaskotki radosnego oczekiwania, czy niezadowolenie.
Wstawia samochód do garażu, dokładnie zamyka naprawiony już zamek, a zanim otworzy drzwi, kopie w betonowe schody, żeby pozbyć się śnieżnej brei strzepuje śnieg o betonowe stopnie, zanim odblokowuje drzwi.
– Halo, halo, wróciłam!
– Cześć, kochanie, jestem tutaj – odpowiada mama z salonu.
Cilla znajduje Verę na sofie, z książką w ręku.
– Masz ochotę na filiżankę kawy, zanim pojedziesz? – pyta Cilla.
– Głuptasku, przecież nie mogę tak późno pić kawy, jeśli mam w nocy spać. Chłopcy i ja świetnie się dzisiaj bawiliśmy, ale teraz słodko już śpią. Jak poszło na spotkaniu?
– Nie najgorzej. Tylko sporo nowych informacji.
– Zawsze tak jest na początku. Zobaczysz, jak na tym skorzystasz. Pomyśl, że przez kilka miesięcy będziesz dostawać stałe wynagrodzenie. Wspaniale, że trochę odsapniesz po zamieszaniu w zeszłym roku, kiedy miałaś te wszystkie świąteczne występy, zwariowanych śpiewaków i… no wiesz, co przydarzyło się Biance.
– Na pewno będzie super – odpowiada Cilla i odwraca się do telewizora.
Z jednej strony coś jej mówi, że jak przyjdzie co do czego, to słowo „odsapniesz” nie będzie najbardziej na miejscu. Z drugiej strony nie boi się ciężkiej pracy i nie może się doczekać, aż zabierze się do działania.
– Wracam do taty. Zamknij za mną, dobrze?
– Oczywiście – zapewnia Cilla i najpierw sprawdza klamkę u drzwi do piwnicy, a potem przekręca klucz w drzwiach wejściowych po wyjściu mamy.
Trudno uwierzyć, że minęło zaledwie pół roku od dramatycznych wydarzeń z zeszłej jesieni.
Idzie na górę i sprawdza, jak tam chłopcy, a potem siada na sofie i otwiera gruby segregator, który dostała od Katariny. Punkt po punkcie czyta sporządzony pełnym zakrętasów pismem spis treści.
Promocja
Sprzątanie
Impreza
Zebrania
Pieniądze z toalet
Zarząd
Czyszczenie podłóg
Wyrzucanie śmieci
Odśnieżanie
Firma ochroniarska
Klub klienta
Media społecznościowe
Budżet…
Boże, w co ja się wpakowałam? Kiedy decydowała się na to zadanie, nikt nie wspominał o tym wszystkim ani słowem. Miała zatrudnić wykonawców na otwarcie, wymyślić wiele interesujących atrakcji i załatwić wszystkie sprawy organizacyjne związane z hucznym czterodniowym otwarciem w sierpniu. Jakby chodziło o wielki show z prawie nieograniczonym budżetem, a ona pełniła funkcję jego producentki i reżyserki. Ale to przecież dużo więcej. Ma się też zajmować wyrzucaniem śmieci i czyszczeniem podłóg? Jeszcze raz czyta nagłówki. Musi zadzwonić do Tima i o wszystko dopytać.
W tej samej sekundzie odzywa się leżący obok niej telefon. Widzi, że to Henke.
– Halo, kochanie, jak tam? – wita się mąż.
– W porządku – odpowiada Cilla, ziewając i w roztargnieniu przeglądając segregator.
– Jak spotkanie z nimi wszystkimi?
– Mhm… interesujące. Okazało się, że zlecenie na zarządzanie projektem obejmuje też obowiązki kogoś w rodzaju kierownika całej galerii. Nie mam pojęcia, co to znaczy.
– Brzmi dziwnie, ale może będzie fajnie?
– Mhm, mam taką nadzieję. Tak strasznie chcę, żeby się udało. To przecież naprawdę szansa na milion, żeby pokazać, na co mnie stać. A co u ciebie?
– Właśnie miksujemy nowy kawałek, a potem idziemy na piwo. Z chłopakami wszystko okej?
– Śpią. Mama dopiero co pojechała – wyjaśnia Cilla.
Zaczyna liczyć, ile jeszcze tygodni do zakończenia semestru letniego i powrotu Henkego do Sundsvall. Przyzwyczaiła się wprawdzie, że załatwia wszystko sama, gdy on studiuje produkcję muzyczną w Sztokholmie, nie może się jednak doczekać, aż będzie miał wakacje. Potem zostanie mu jeszcze tylko rok i życie wróci do normy, a oni będą wszystkim się ze sobą dzielić.
– Mamy coś w planach na weekend? – pyta Henke.
– Mam w piątek występ dla jednej firmy, więc byłoby dobrze, gdybyś przyjechał do domu na czas.
Kiedy kończą rozmowę, Cilla odkłada segregator i zagląda na Instagram. Bianca wstawiła kilka zdjęć z lotniska w Paryżu, a Cilla cieszy się, widząc, jaka jest szczęśliwa. Bianca nie mogła zrobić nic lepszego po tym, co spotkało ją ostatniej jesieni. Żeby o tym zapomnieć, zmieniła otoczenie i została au pair w stolicy Francji.
Kochana, śliczna Bianca, którą zatrudniła w zeszłym roku jako choreografkę do świątecznych występów i którą w tym całym zamieszaniu ten chory człowiek mocno skrzywdził.
Très chic, mademoiselle¹ , komentuje Cilla, a następnie odkłada telefon, opiera głowę na oparciu i zamyka oczy. Minęło już sporo czasu, ale pewne rzeczy pamięta, jakby się wydarzyły wczoraj. Ona też musiała mieć wtedy siedemnaście lat, dokładnie tyle co Bianca. A może szesnaście? Wstaje i otwiera kredens obok stołu jadalnianego, gdzie chyba leży album. Album zawierający wszystkie jej fotografie z Paryża. Ależ tak, leży tutaj na samym dole, pod książkami kucharskimi i innymi albumami. Patrzy na samą siebie w przykurzonym folderze, lecz szybko przekłada zdjęcie, na którym ma wokół szyi smycz, a jej ciało zasłania maciupeńki skrawek materiału.
*
Bianca podąża za innymi podróżnymi przez długie pasaże ogromnego lotniska. Jej oczom ukazuje się mnóstwo pięknych fotografii ładnych i prawdopodobnie słynnych francuskich budynków i osobistości. Cześć, Mona Liso!
Pomyśleć, że naprawdę jest w Paryżu, mieście marzeń jej mamy, którego ta nie zdążyła odwiedzić.
Walizka w kolorze wojskowej zieleni, którą Bianca pożyczyła od sąsiada, przyjeżdża na taśmie, a ona zdejmuje ją z wysiłkiem, zanim przejdzie do hali przylotów. Łatwo było rozpoznać bagaż wśród lśniących czarnych modeli na kółkach. Widząc, jak inni pasażerowie z łatwością toczą walizki, wstydzi się swojego staromodnego barachła i już rozumie, dlaczego sąsiad obejdzie się bez niej przez dłuższy czas. Jej krewni nigdy nie byli poza granicami Szwecji, a właściwie, jakby się nad tym bliżej zastanowić, nawet poza Sundsvall. Bianca to chyba pierwsza osoba z rodziny, która leciała samolotem. Może jeszcze jej tata, chociaż ona nic o tym nie wie. Rozgląda się dookoła i widzi wózki, z których można skorzystać, żeby położyć na nich tę żenującą walizkę i nie musieć jej taszczyć. Ze zdenerwowania czuje ucisk w żołądku. A jeżeli rodzina, u której zamieszka, okaże się straszna? A jeżeli nie będzie rozumiała, co do niej mówią? Podąża za oznaczeniami, żeby dotrzeć do toalety. Tam wpycha walizkę do kabiny, tak że musi usiąść trochę bokiem, aby się zmieścić. Jakkolwiek będzie, gorzej niż w domu być przecież nie może.
Gdy wychodzi do hali przylotów, widzi przed sobą mężczyznę, który macha tabliczką z jej imieniem. Wygląda dokładnie tak, jak to sobie wyobrażała. Jest równie niski jak ona i nawet jeszcze szczuplejszy.
– Bonjour, Bianco, witamy – mówi i wyciąga rękę.
Krzaczaste wąsy podskakują, kiedy mówi. Przypomina jej pewną postać z widzianej niegdyś komedii. To ojciec rodziny, u której Bianca będzie mieszkać i pracować. Wychodzą na zewnątrz i zmierzają do samochodu. Uderza w nią upał i oblepia jej twarz jak mokry koc. Mężczyzna pomaga jej włożyć walizkę do małego czerwonego citroëna, po czym w milczeniu jadą w kierunku Lasku Bulońskiego, a w każdym razie w okolice, gdzie mieszka rodzina. Milczenie to może za dużo powiedziane. Ona się nie odzywa, ale mężczyzna klnie. Bianca wie, co po francusku znaczy merde. Jej towarzysz gestykuluje gwałtownie w stronę innych kierowców dłonią, w której trzyma papierosa. Dobrze, że chociaż drugą trzyma na kierownicy. Dziewczyna próbuje wymyślić, co tu sensownego powiedzieć za pomocą słownictwa z lekcji francuskiego, ale dochodzi do wniosku, że nie jest w stanie nic z siebie wydusić.
W każdym razie nie po francusku.
Kiedy po drodze mijają sklep IKEA, przełyka ślinę i patrzy prosto przed siebie. Już tęskni za domem.
Asfalt wygląda tak, jakby wibrował od gorąca. Wjeżdżają do centrum. Szyby są całkowicie opuszczone. Bianca wciąga w nozdrza wszystkie nowe wonie. Pachnie trochę jak w parku rozrywki – watą cukrową, a do tego kadzidełkami i świeżo upieczonym chlebem.
Kiedy docierają pod budynek, w którym znajduje się mieszkanie, Biancę najpierw ogarnia przerażenie, a następnie podziw, kiedy ojciec parkuje równolegle . Nie mieści jej się w głowie, jak udało mu się zmieścić samochód na tak małej przestrzeni. Wprawdzie przesuwa o kawałek auto z przodu, po prostu na nie wjeżdżając, a następnie to z tyłu, ale się mieści.
Jej przyszła rodzina zajmuje mieszkanie na samej górze, to znaczy na szóstym piętrze. Nie ma windy. Ojciec rodziny mimo niewielkiego wzrostu pomaga jej nieść wielką walizkę i kiedy otwiera drzwi do mieszkania, cały jest zlany potem. Bianca stoi na zewnątrz i zagląda do przedpokoju z mieszanką ciekawości i strachu, które walczą o pierwszeństwo w jej żołądku.
– Bonjour, Bianco, witamy w Paryżu – mówi przyjaźnie kobieta w ciąży.
Bianca w życiu nie widziała większego brzucha, mimo że widziała ich wcześniej całkiem sporo. Może po raz kolejny urodzą się bliźniaki?
– To ja jestem Édith.
Bianca podchodzi do Édith, żeby ją uściskać – kilka razy przecież do siebie pisały – ale zamiast tego kobieta całuje ją trzy razy w policzki, w prawy, lewy i znowu w prawy.
– A ja jestem Bianca. Jak się macie? – wydusza z siebie po francusku, żeby powiedzieć cokolwiek, i wchodzi do mieszkania. Okazuje się małe jak salon w domu w Sundsvall.
Pies, który wabi się Tarzan, jest natomiast większy od niej samej i całej kuchni razem wziętych. Dzieci przybiegają do mamy i chowają się za jej dużą postacią. Ukradkiem zerkają na Biancę.
– Mam na imię Céline – przedstawia się najstarsza dziewczynka.
– To jest Danielle, a to Adèle – informuje Édith i przesuwa drobniutkie bliźniaczki, żeby stanęły przed nią.
Mieszkanie składa się z niedużego salonu, ciasnej kuchni, gdzie mieści się jedna osoba naraz albo Tarzan, oraz dwóch małych sypialni. W jednej z nich śpią na kupie trzy córeczki. Tam, gdzie właściwie znajduje się sypialnia rodziców, będzie mieszkać Bianca, bo w umowie jest zapis, że „operka” ma dostać własny pokój. W salonie śpią na rozkładanej sofie mama w zaawansowanej ciąży z mężem, przynajmniej w weekendy, kiedy ten wraca do domu. W tygodniu Édith ma całą kanapę dla siebie, ponieważ François pracuje w Bordeaux. To tam cała rodzina przeprowadza się za kilka miesięcy, a Bianca jest potrzebna jako dodatkowa para rąk i nóg, bo matce trudno jest teraz normalnie się poruszać.
Bianca zapomniała języka w gębie i jedyne, czego chce, to zapaść się pod ciemną drewnianą podłogę. Mimo wieloletniej nauki nagle nie pamięta żadnego słowa francuskiego słowa.
Jak to wszystko się potoczy?
Édith prowadzi ją do pokoju, a kiedy zamyka za sobą drzwi, Bianca pragnie jedynie położyć się na łóżku i płakać. Chociaż nie. Chce wracać do domu, mimo wszystko. Do domu, do taty i Olivera. Słyszy, jak dziewczynki bawią się na zewnątrz, aż w końcu nie mogą już wytrzymać i otwierają drzwi, po czym w podskokach podbiegają do jej łóżka, które jest prawie tak duże jak cały pokój. Édith przychodzi na chwiejnych nogach, podtrzymując rękami wygięte plecy, i podniesionym głosem przywołuje dzieci do porządku. Bianca rozumie, co się dzieje, nawet jeśli nie zdążyła wyłapać choćby słowa. Sądząc po niepocieszonych minach dziewczynek i rozczarowaniu, z jakim na nią patrzą, gdy jedna po drugiej człapią z pokoiku, ich mama musiała powiedzieć, że to Bianca nie chce, żeby jej przeszkadzały. Mówiąc zupełnie szczerze, faktycznie tak jest, ale matka nie powinna chyba zrzucać na nią winy już pierwszego dnia. Jeśli wszystko ma się udać, muszą się przecież zaprzyjaźnić.
Bianca próbuje stłumić ziewnięcie. Wychodzi za Édith do maciupeńkiej kuchni i rozgląda się dookoła.
– Mogę w czymś pomóc? – pyta, pomagając sobie gestami.
– Nie, nie trzeba, ale może pobawiłabyś się z dziećmi?
Odwraca się w stronę salonu, gdzie córeczki bawią się na podłodze lalkami. Tata siedzi na kanapie, ogląda telewizję i pali papierosa. Obrzydliwe, myśli Bianca i nie może sobie przypomnieć, czy widziała, żeby w Szwecji ktoś palił w domu. Zajmuje miejsce obok dziewczynek na podłodze. Posyła im nieco niezręczny uśmiech, ale już po chwili wynajdują zabawę, w której może uczestniczyć.
Édith przyrządza potrawkę z kurczaka, która pięknie pachnie, a Bianca proponuje, że nakryje do obiadu. Żołądek domaga się jedzenia. Siadają przy drewnianym stole pomalowanym na brązowo, a Bianca usiłuje zrozumieć, o czym rozmawiają, i odpowiadać najlepiej, jak potrafi, chociaż mówi krótko. Po posiłku w żywiołowej atmosferze Bianca sprząta ze stołu i oferuje się ze zmywaniem, zadowolona, że na chwilę będzie mogła odsunąć się na bok. Wspaniale, że nie musi się do nikogo odzywać ani starać się być miła. Nie może się już doczekać, aż pójdzie położyć się do łóżka.
Gdy dziewczynki umyły zęby i zasnęły, może w końcu wycofać się do swojej dziupli. To był długi, długaśny dzień.
W jej pokoju jest gorąco i duszno, więc otwiera typowy balkon francuski wychodzący na podwórze. Po ścianach budynków pną się ładne kwiaty, ubrania wiszą na linkach i co chwilę dociera do niej zapach płynu do płukania. Czeka, aż w mieszkaniu zapadnie całkowita cisza, po czym wymyka się do łazienki, żeby przygotować się do spania.
Zanim się położy, sprawdza Instagram i widzi, że pod jej wpisem pojawiło się kilka komentarzy. Jeden z nich należy do Cilli. Kiedy o niej myśli, pęka jej serce. Świeżo wyprana pościel ładnie pachnie. Bianca odwraca się na bok i pozwala, by łzy powoli spływały na poduszkę. Chociaż jest na wpół zesztywniała ze zmęczenia, obecnie przed zaśnięciem zawsze odczuwa niepokój. Wie, że koszmary niedługo z powrotem ją obudzą.
------------------------------------------------------------------------
1 – Très chic, mademoiselle (franc.) – Bardzo elegancko, młoda damo.16 maja, środa
Zostało: 99 dni
„Nie ma takiej możliwości” – powiedział. „Nie mogę rozstać się z żoną i matką swoich dzieci, choćbym nie wiadomo jak chciał. Musisz to zrozumieć”.
Ale co, do ciężkiej cholery, miałaby zrozumieć? Że Tim okłamywał ją przez cały rok? Nie, dobrze wie, że powiedział tylko to, co musiał powiedzieć. Po jego głosie dało się wyczuć, że został zmuszony do wypowiedzenia tych słów. Prawdopodobnie przez żonę. „Było między nami coś fantastycznego, ale to już koniec”. Jakby dostała cios pięścią. Chociaż nie. Dwa ciosy. Jeden w splot słoneczny, a drugi w prawy policzek.
„To już koniec”.
Mówił to już przedtem, lecz dopiero teraz dotarło do niej znaczenie tych słów. Zataczała się z telefonem w ręku po swojej kawalerce i czuła jak zwierzę w klatce. Jakby jakby ktoś odebrał jej całą nadzieję, cały honor i godność. Jak cuchnąca ścierka do naczyń, która zrobiła swoje, a potem została wyrzucona na śmietnik. Niezależnie od tego, co mówiła, jak prosiła i błagała, nic nie pomagało. Był nieprzejednany.
„Musisz obiecać, że nigdy więcej tu nie zadzwonisz. Choćby ze względu na dzieci”.
Doktor Phil z telewizji nadaje jak katarynka głosem tryskającym samozadowoleniem, więc przełącza kanał i trafia na tę popieprzoną parę, która jeździ w różne miejsca, urządza domy i ma jakieś ośmioro dzieciaków, które rodzice zabawiają, wyburzając ściany, obściskując się i dekorując.
Czekała na niego wiernie przez cały rok. Całkowicie zmarnowany rok z życia.
Identycznie jak poprzednim razem, z tym drugim draniem, Patrikiem.
Gdyby nie wierzyła im ani wszystkim ich obietnicom, mogłaby mieć w tej chwili rodzinę. Zamiast tego siedzi teraz sama w małej kawalerce w Granloholm. Trzydziestopięcioletnia singielka. Niechciana i w pracy, i prywatnie. A przyczyną obu tych rozczarowań jest Tim.
Rodzina ani przyjaciele nie mieli oczywiście pojęcia, że miała z nim romans z Timem, byli po prostu przekonani, że najzwyczajniej w świecie nie udało jej się nikogo spotkać, że na rynku matrymonialnym nie przedstawia sobą nic ciekawego i jest skazana na staropanieństwo.
Przyjaciele to może zresztą za dużo powiedziane. Chyba ich już nie ma. Rozumie ich. Skoro człowiek nigdy nie wychodzi, zawsze odwołuje spotkania i tylko siedzi w domu, czekając w gotowości na ukochanego, który może zjawić się dosłownie w każdej chwili, to w końcu przestaje się liczyć. No i tak siedziała w samotności i czekała, aż skapną jej jakieś resztki, kiedy będzie miał na to ochotę. Jego wiadomość tak ją zszokowała, że nie zdobyła się nawet na to, by zapytać o zarządzanie projektem otwarcia galerii. Przecież miała to jak w banku, przynajmniej tak sądziła.
Co za drań.
Właśnie, galeria. Poczuła się tak strasznie poniżona, gdy Katarina przedstawiła tę showmankę, która dostała zlecenie. Co ta Cilla może wiedzieć na temat tego, jak organizuje się wydarzenia w galerii? Robiła to kiedykolwiek wcześniej? Dobra, może i ona nie zajmowała się wielkimi inauguracjami, ale przynajmniej dekorowała centrum na Boże Narodzenie, Wielkanoc i wiele różnych imprez. Nie żeby miało to coś wspólnego z jej pracą, robiła to, bo dobrze się przy tym bawiła i chciała zrobić wrażenie na Timie. Jest przecież naprawdę jedną z niewielu osób, które znają galerię na wylot. Tymczasem ni stąd, ni zowąd zjawia się ta pieprzona Cilla.
– Popełniliście cholernie duży błąd – mówi na głos do samej siebie.
Zgarnia ze stołu kartony po pizzy z całego tygodnia, kładzie nogi na blacie, po czym naciąga na siebie koc. Nie daje rady patrzeć na święcące na zewnątrz słońce, opuszcza więc żaluzje. Karton po winie jest pusty, więc też skopuje go na podłogę. Przez cały tydzień była na zwolnieniu lekarskim i ma wrażenie, że nigdy już nie zdoła wrócić do galerii. To przecież w pewien sposób również miejsce pracy Tima, a dawniej zachodził tam prawie codziennie. Gdy się jednak bliżej nad tym zastanowić, to w ostatnim czasie jego obowiązki związane z centrum przejęła Katarina Frolén.
Po raz piąty w ciągu ostatnich pięciu minut sprawdza telefon. Nadal żadnej odpowiedzi. Powiedział: „Muszę dać szansę swojemu małżeństwu” czy coś w tym stylu. A co z nią? Czy ona nie zasłużyła na drugą szansę? Czy on nie rozumie, ile dla niego poświęciła? Odrywa kawałek papieru toaletowego i po raz kolejny wyciera nos. Pusty słoiczek po tabletkach upada z trzaskiem na podłogę. Budzą się Piff i Puff, a ona dosypuje im pokarmu do miseczki.
– Tylko wam na całym świecie na mnie zależy – szepcze i głaszcze je ostrożnie po złotobrązowym futerku.
Nie może też o tym nikomu powiedzieć i dlatego nie ma ani jednej osoby, która mogłaby ją pocieszyć. Ani jednej osoby, która by ją przytuliła i przyznała jej rację, że Tim to świnia.
Chociaż w zasadzie nie ma ochoty, nie potrafi się powstrzymać, by nie wejść na Facebooka. Oglądanie zdjęć, na których wszyscy jej znajomi fantastycznie spędzają dni, to niezawodny sposób, żeby podsycić lęk – a mimo to nie może sobie tego odmówić. To jak destrukcyjne uzależnienie. Imprezy, pokrzepiające uściski rozdawane na wszystkie strony, wizyty w restauracjach z przyjaciółkami albo malutkie, słodziutkie dzieciaczki i kociaczki – niczego nie pragnie bardziej niż zrzygać się na to wszystko. Zamiast tego wchodzi na grupę GTG. Galeria – Tajna Grupa. Najpierw cała masa pierdół o tym, że w mieście nic się nie dzieje, a dochody topnieją. Wzdycha.
Lotta Lindén
Administrator – 16 maja o 22.38
No i przez ten zasrany remont sklep dostaje po dupie. Dzisiaj nawet zakryli nam folią wejście! Jak, u diabła, klienci mają dostać się do środka? Myślicie, że wypłacą mi za to jakieś odszkodowanie? Raczej nie, co?
Ella Andersson
Niepoważne! Musisz zadzwonić do Tima i zażądać odszkodowania za spadek dochodów albo coś takiego!
Hasse Larsson
Tima nie widać już od jakiegoś czasu. Zdaje się, że jego obowiązki przejęła Katarina. U nas było prawie identycznie. Wielkie kartony z płytkami, które aż do lunchu blokowały całe wejście.
Lotta Lindén
A ta cała Cilla?! Czy to przypadkiem nie do niej należy teraz pilnowanie, żeby wszystko u nas grało?
Hasse Larsson
O ile dobrze zrozumiałem, to chyba przede wszystkim ma się skupić na otwarciu.
Birgit Johansson
Biorąc pod uwagę, jakie płacimy czynsze, powinniśmy, do licha ciężkiego, zażądać, żeby ta żałosna garstka klientów, których mamy, mogła przynajmniej wchodzić do sklepów.
Sofie Stål
Tak, naprawdę trudno się nie zgodzić. Mam nadzieję, że Norrsidan przyjdzie na następne zebranie i się wytłumaczy.
Birgit Johansson
Ech, jak my mamy wytrzymać całe lato?
Bla, bla, bla, co za pieprzenie. Wyciera nos ostatnim kawałkiem papieru na rolce i idzie do łazienki, żeby przynieść sobie więcej. Kiedy widzi swoje odbicie w lustrze, ogarnia ją przerażenie. A jeśli tu przyjdzie i zobaczy ją w tym stanie? Postanawia wziąć prysznic i umyć włosy.
Jeszcze się nie poddała.