Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Serce jeszcze bije - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
15 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Serce jeszcze bije - ebook

Po dramatycznych przejściach, jakich Cilla Fallander doświadczyła ostatniej zimy, kobieta otrzymuje nowe zadanie. Będzie pełnić funkcję kierownika projektu przy otwarciu nowego centrum handlowego w Sundsvall. A plany są spektakularne.

Jednak już w pierwszym dniu inauguracji sprawy przybierają nieoczekiwany obrót, a w kolejnych trzech dniach problemy nadal się piętrzą. Cilla w końcu nabiera silnego poczucia, że ktoś usilnie próbuje jej zaszkodzić. Pytanie tylko, dlaczego to robi.

W tym samym czasie w innej części kraju pewien mężczyzna przygotowuje mroczny plan. Długo szukał kobiety i dziecka, którzy kiedyś przed nim uciekali, lecz teraz wreszcie trafia na pewien trop prowadzący go do Sundsvall…

Susanne Fellbrink to zarówno pisarka, jak i piosenkarka, autorka tekstów i producentka. Posiada wytwórnię płytową i wydawnictwo. „Serce jeszcze bije” to drugi tom serii z gatunku cosy crime, której główną bohaterką jest Cilla Fallander.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8034-604-7
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Je­śli jej się nie uda, to może być ostat­nia rzecz, jaką w ogóle robi. Trzęsą jej się ręce, kiedy wsy­puje mu do drinka po­kru­szone ta­bletki. Oby zdą­żyły roz­pu­ścić się na czas, za­nim wej­dzie do kuchni. Serce wali jej tak mocno, że gdy stara się szybko za­mie­szać w al­ko­holu wi­del­cem, sły­szy dud­nie­nie w uszach. Na­gle po­wie­trze prze­szywa krzyk:

– Ile ci, kurwa, zaj­muje zro­bie­nie pro­stego ginu z to­ni­kiem?

Jego głos nie­sie się echem z przed­po­koju, a ona od­dy­cha gwał­tow­nie, wle­wa­jąc to­nik. Ogar­nia ją pa­nika, bo wi­dzi, że pro­szek wy­pływa i unosi się na po­wierzchni. Lód. Mamy lód? Pot wy­stę­puje jej na czoło, kiedy grze­bie w za­mra­żal­niku. Pod­nosi opa­ko­wa­nie groszku. Ani śladu. Wy­ciąga na­stępną szu­fladę i tam, pod pa­lusz­kami ryb­nymi, leży wo­re­czek z lo­dem. Wstrzy­mu­jąc od­dech, po­spiesz­nie wraca do zlewu i wy­ci­ska z fo­lii cztery kostki.

– Co ty tam, kurwa, ro­bisz?

Czuje na szyi jego od­dech. Po­py­cha ją, a ona się od­wraca, se­kundę po tym, jak udaje jej się ukryć pro­szek pod lo­dem.

– Prze­pra­szam, nie mo­głam zna­leźć lodu.

– Lodu! Nie chcę, do dia­bła, roz­wad­niać drinka lo­dem!

– Prze­cież jest tak cie­pło… Po­my­śla­łam, że bę­dziesz chciał lód – bąka i w na­pię­ciu ocze­kuje na cios.

Bur­czy coś i wy­rywa jej szklankę z ręki drinka, który chla­pie na pod­łogę. Po­tem wraca do du­żego po­koju i siada na so­fie, bie­rze dwa duże łyki, a na­stęp­nie z hu­kiem od­sta­wia szklankę na stół. A je­śli ta­bletki na­dają na­po­jowi dziwny smak? Opiera się o ścianę w kuchni i na kilka se­kund za­myka oczy, cze­ka­jąc na jego ewen­tu­alną re­ak­cję, po czym bie­rze ścierkę i wy­ciera pod­łogę. On jed­nak nic nie mówi. Zmie­nia tylko ka­nały w te­le­wi­zji. Ma­lutki śpi, a ona pa­trzy na ze­ga­rek. Jest wpół do siód­mej, a oni usta­lili, że zo­ba­czą się o wpół do pierw­szej.

– Netta, nie sły­szysz, że mały pier­dziel się obu­dził?!

Wła­śnie usły­szała płacz Ke­vina i oczy za­cho­dzą jej łzami. Pę­dzi do sy­pialni, żeby go uspo­koić. Je­śli ma się udać, ma­lec musi za­snąć z po­wro­tem. Nie może roz­draż­nić Jonny’ego. Ke­vin sie­dzi wy­pro­sto­wany na łóżku, z ma­łym kró­licz­kiem w ob­ję­ciach. Czuje, że ma wy­soką go­rączkę.

– Chodź, ko­cha­nie – szep­cze, pod­nosi go i za­biera do kuchni.

Trzy­ma­jąc go na bio­drze, po­wta­rza tę samą pro­ce­durę, co przed chwilą, ale te­raz mie­sza alve­don z so­kiem, a nie roz­gnie­cione ta­bletki na­senne z gi­nem. Wra­cają do sy­pialni i Ke­vin ma­łymi ły­kami wy­pija na­pój aż do dna. Za­czyna mu czy­tać, żeby z po­wro­tem za­snął, i do­kład­nie wtedy, kiedy czuje, jak małe ciałko robi się cięż­kie, sły­szy do­cho­dzący z du­żego po­koju dźwięk tłu­czo­nej szklanki.

– Kurwa! – krzy­czy Jonny. Netta zo­sta­wia Ke­vina i po­spiesz­nie idzie zo­ba­czyć, co się stało.

Jonny sie­dzi na so­fie i po­ka­zuje roz­bite szkło na pod­ło­dze.

– Nie stój tak i się nie gap – mówi, a ona szybko zbiera ka­wałki le­żące w ka­łuży.

Wy­pił coś czy wszystko na próżno?

– Mam zro­bić nowy?

– Bez lodu – od­po­wiada.

Netta wy­cho­dzi do kuchni i wy­ciąga mały fo­liowy wo­re­czek, który scho­wała w kie­szeni dżin­sów. W środku zo­stało jesz­cze tro­chę proszku, więc pró­buje wy­trzą­snąć resztkę, a po­tem szybko robi no­wego drinka. Bez lodu. I tym ra­zem pro­szek wy­pływa, ale w po­koju jest ciemno, więc ma na­dzieję, że Jonny ni­czego nie za­uważy. Kiedy po­daje mu szklankę, nie ma od­wagi spoj­rzeć mu w oczy. Wy­ciera pod­łogę i pró­buje nie­zau­wa­że­nie wy­mknąć się z po­miesz­cze­nia, żeby mu nie prze­szka­dzać ani go nie roz­gnie­wać. Sły­szy, jak kilka razy prze­łyka, i kiedy na niego zerka, wi­dzi, że po­łowa szklanki jest już pu­sta. Albo głę­boko za­śnie, albo po tym, jak wy­pił cały ten al­ko­hol, w nocy roz­pęta się pie­kło.

Wtedy za­wsze oka­zuje naj­okrop­niej­sze ob­li­cze.

Za­myka drzwi do ła­zienki, od­wraca się do lu­stra i w chłod­nym bla­sku przy­gląda się swo­jej po­tur­bo­wa­nej twa­rzy. Duży si­niak nad le­wym okiem i pęk­nięta warga. Ma na­dzieję, że po raz ostatni. Ale je­śli nie po­wie­dzie jej się tej nocy, praw­do­po­dob­nie nie bę­dzie ni­gdy wię­cej mo­gła w ogóle spoj­rzeć w lu­stro, więc po pro­stu musi się udać. Je­żeli rze­czy­wi­ście zdo­łają się stąd wy­rwać, nie bę­dzie już od­wrotu.

Wy­myka się do Ke­vina, kła­dzie się pod koł­drą w ubra­niu i co rusz spo­gląda na ze­ga­rek. Jesz­cze go­dzina. W du­żym po­koju pa­nuje ci­sza. Sły­chać tylko dźwięk te­le­wi­zora. Za­krada się i uchyla drzwi.

Jonny śpi na so­fie. Od­chy­lił się do tyłu i ma otwarte usta.

Ob­ser­wuje go przez chwilę, a ich wspólne lata prze­la­tują jej przed oczami.

Jak to się mo­gło tak po­to­czyć?

Czy ona i Ke­vin w końcu uwol­nią się od tego pie­kła?

Czas wle­cze się nie­sa­mo­wi­cie wolno, a ona nie może ode­rwać wzroku od ze­garka. Wska­zówka se­kund­nika pra­wie ją hip­no­ty­zuje. Tik-tak, tik-tak.

Wy­myka się do przed­po­koju i przy­nosi ich buty. Jesz­cze raz spo­gląda na Jonny’ego, który wciąż sie­dzi tak samo jak przed chwilą.

Od­dy­cha?

A może go za­biła?

W sy­pialni wiąże adi­dasy, a buty Ke­vina wkłada do to­rebki. To je­dyna rzecz, jaką ma od­wagę ze sobą za­brać.

Tik-tak, tik-tak.

Jesz­cze dzie­sięć mi­nut.

Po raz ostatni otwiera drzwi i wi­dzi, że Jonny zmie­nił po­zy­cję.

A więc żyje.

Wraca do sy­pialni, ostroż­nie pod­nosi koł­drę i owija Ke­vina w koc. Ten stęka, więc go uci­sza i wkłada mu smo­czek do ust, a na­stęp­nie uważ­nie go pod­nosi. Na­dal jest roz­grzany, ra­mion­kami obej­muje ją za szyję.

– Już, ko­cha­nie – szep­cze. – Już, już, te­raz wszystko bę­dzie do­brze.

– Kró­li­czek! – mówi gło­śno chło­piec.

Na se­kundę prze­staje od­dy­chać i za­sła­nia mu usta.

– Ciii – szep­cze. – Mama za­bie­rze kró­liczka.

Od­wraca się, żeby za­brać ma­skotkę le­żącą na pod­ło­dze obok łóżka. Po­chyla się i sięga ręką po kró­liczka za wy­świech­tane ucho.Pięt­na­ście lat póź­niej

23 sierp­nia, czwar­tek

Go­dzina 21:45

Jest nie­sa­mo­wi­cie go­rący sierp­niowy wie­czór i na rynku w Sund­svall kłębi się wy­cze­ku­jący tłum. Mu­zyka cich­nie i echo nie­sie głosy go­spo­da­rzy wie­czoru, któ­rzy in­stru­ują pu­blicz­ność. Lu­dzie po­stę­pują we­dług wska­zó­wek i od­wra­cają się w kie­runku znaj­du­ją­cego się na­prze­ciwko ga­le­rii ra­tu­sza miej­skiego. Mija kilka se­kund, pod­czas któ­rych Cilla le­dwo ma od­wagę od­dy­chać. Kula ognia zbliża się z za­wrotną pręd­ko­ścią od bal­konu ra­tu­sza i prze­la­tu­jąc nad ryn­kiem, wy­daje z sie­bie prze­ni­kliwy dźwięk, jak ra­kieta – do­kład­nie tak, jak to za­pla­no­wała.

Roz­brzmiewa spe­cjal­nie skom­po­no­wana mu­zyka i w tym mo­men­cie Stina po­winna ze­sko­czyć z bal­konu i wi­sząc w po­wie­trzu, wy­cza­ro­wać na­zwę ga­le­rii, która bę­dzie się po­ru­szać i świe­cić nad piękną dzie­więt­na­sto­wieczną fa­sadą.

Pu­blicz­ność krzy­czy, co pew­nie ozna­cza, że wszystko prze­biega, jak trzeba. Jed­nak Cilla spo­strzega na­gle, że stopy Stiny dyn­dają za bal­ko­nem. Co się dzieje? Za­czyna się in­tro do Mia­sta w świe­tle i człon­ko­wie mę­skiego chóru pa­trzą zdez­o­rien­to­wani na Cillę. Czy Stina nie po­winna wi­sieć tu­taj, za ich bal­ko­nem? Chyba miała być tro­chę wy­żej?

Wi­dzo­wie wi­wa­tują i wszy­scy za­czy­nają wska­zy­wać na bal­kon i bić brawo. Re­flek­tor zo­staje skie­ro­wany na bu­dy­nek, a świa­tło po­ru­sza się wi­ru­ją­cym ru­chem po fa­sa­dzie, kiedy zaś pada na Stinę, Cilla wi­dzi, że dziew­czyna ma prze­raź­li­wie bladą twarz. Na jej bia­łym stroju i skrzy­dłach przy­mo­co­wa­nych na ple­cach po­ka­zują się czer­wone plamy. Stina wy­trzesz­cza oczy i pró­buje wzy­wać po­moc, po czym jakby mdleje i zwisa zu­peł­nie bez­wład­nie. Wy­gląda jak szma­ciana lalka. Cilla czuje, że ogar­nia ją pa­nika.

Coś mu­siało się cał­ko­wi­cie po­sy­pać.Trzy mie­siące wcze­śniej

9 maja, środa

Zo­stało: 107 dni

Kiedy Cilla par­kuje na Fi­sk­tor­get pod ga­le­rią, czuje ła­sko­ta­nie w brzu­chu. Przed nią zu­peł­nie nowe wy­zwa­nie i na­prawdę nie może się go do­cze­kać. Świa­do­mość, że ma szansę zro­bić coś, co ura­duje wielu lu­dzi w Sund­svall, na­peł­nia jej całe ciało po­zy­tywną ener­gią. Na do­da­tek po­czu­cie, że ktoś w nią wie­rzy, jest fan­ta­styczne. A Tim Lars­son na­prawdę musi w nią wie­rzyć, skoro ob­da­rzył ją tak dużą od­po­wie­dzial­no­ścią i dał jej wolną rękę. Wy­jąt­kowo dużą od­po­wie­dzial­no­ścią, jak na nią, zwłasz­cza bio­rąc pod uwagę, o jaką stawkę to­czy się gra. Kiedy do­cho­dzi do kuchni dla per­so­nelu, siada pod za­mknię­tymi drzwiami, żeby za­cze­kać na swoją ko­lej. W tym cza­sie po­pra­wia włosy i na­kłada wię­cej błysz­czyku.

Ka­ta­rina Fro­lén, współ­pra­cow­nica Tima z Nor­r­si­dan, agen­cji nie­ru­cho­mo­ściami, otwiera drzwi i daje Cilli znak, żeby we­szła do po­miesz­cze­nia. Za­nim Cilla prze­kro­czy próg, za­uważa, że Ka­ta­rina ma ciem­no­czer­wone wy­pieki na twa­rzy i szyi. Być może ma to zwią­zek z pod­nie­sio­nymi gło­sami, które do­piero co sły­szała przez drzwi. At­mos­fera wy­daje się da­leka od do­brej. Cilla pró­buje dys­kret­nie wy­trzeć spo­cone dło­nie o spodnie. Wo­kół stołu sie­dzi około dwu­dzie­stu pię­ciu ko­biet i trzech męż­czyzn, któ­rzy re­pre­zen­to­wali sklepy w ga­le­rii. Milkną i tak­sują ją wzro­kiem od stóp do głów, a jej szybko prze­myka przez głowę, że po­winna się wy­si­lić i ubrać mod­niej. Wszy­scy wy­glą­dają, jakby mieli na so­bie naj­now­sze mo­dele ze swo­ich skle­pów, tak że ro­biony na dru­tach wście­kle zie­lony swe­te­rek z an­gory, który wło­żyła Cilla, za­czyna ją kłuć i dra­pać w roz­grzaną skórę. W po­miesz­cze­niu musi być ze trzy­dzie­ści stopni. Wszy­scy mają mniej lub bar­dziej za­czer­wie­nione po­liczki, a w po­wie­trzu unosi się za­pach potu wy­mie­szany z wo­nią per­fum. Więk­szość obec­nych po­roz­sia­dała się wo­kół trzech po­łą­czo­nych sto­łów z drewna so­sno­wego, a reszta pół­sie­dzi w du­żych, głę­bo­kich wnę­kach okien­nych w ścia­nach sta­rego bu­dynku z ka­mie­nia.

Cilla staje obok Ka­ta­riny i nie wie, co ma zro­bić z rę­kami.

– To Cilla Fal­lan­der, która bę­dzie kie­row­niczką pro­jektu otwar­cia no­wej ga­le­rii w sierp­niu. Jed­no­cze­śnie otrzyma sta­no­wi­sko ko­goś w ro­dzaju kie­row­niczki cen­trum han­dlo­wego, że tak po­wiem. Za­raz przed­stawi nam się bli­żej.

Wszy­scy pa­trzą po­dejrz­li­wie na Cillę. Wszy­scy poza rudą ko­bietą, którą pa­mięta z Kap­pAhla. Przy­naj­mniej ona uśmie­cha się do niej za­chę­ca­jąco i po­daje jej fi­li­żankę kawy. Cilla wy­pija łyk i oczy­wi­ście pa­rzy się w ję­zyk.

Cho­lera ja­sna.

Ka­ta­rina od­suwa się na bok i uwaga lu­dzi zgro­ma­dzo­nych w pro­wi­zo­rycz­nej sali kon­fe­ren­cyj­nej sku­pia się na Cilli. Jakby do tej pory wszy­scy się na nią nie ga­pili. Cilla nie do końca wie, co Ka­ta­rina ro­zu­mie przez „kie­row­niczkę cen­trum han­dlo­wego”, ale nie ma od­wagi, by się jej po­sta­wić w obec­no­ści tego gre­mium. Ka­ta­rina i bez tego wy­daje się z ja­kie­goś po­wodu mocno znę­kana. Cilla my­śli o wzbu­rzo­nych gło­sach, które sły­szała, gdy cze­kała na ze­wnątrz. Do­tarły do niej wtedy wy­rwane z kon­tek­stu zda­nia: „zło­dziej­skie koszty wspólne”, „w cen­trum nic się nie dzieje”, czy „na co wy­damy pie­nią­dze z to­a­let?”.

– Aha, aha, no to kogo my tu mamy? – pyta ko­bieta po pięć­dzie­siątce i pa­trzy w jej stronę, mru­żąc nie­bie­skie oczy, a jed­no­cze­śnie od­rzuca uko­śną grzywkę w ko­lo­rze srebrny blond.

Cilla chrząka.

– Jak już wspo­mniano, na­zy­wam się Cilla Fal­lan­der i to ja or­ga­ni­zuję otwar­cie w sierp­niu – mówi naj­słab­szym gło­si­kiem, jaki kie­dy­kol­wiek z sie­bie wy­do­była, i czuje, że nie­mal ugi­nają się pod nią ko­lana. At­mos­fera pa­nu­jąca w po­miesz­cze­niu na­prawdę wy­sysa z niej siły.

– Mo­żesz mó­wić gło­śniej? – woła ja­kiś głos.

Cilla prze­nosi śro­dek cięż­ko­ści na drugą nogę i po­na­wia próbę, ale róż­nica jest nie­znaczna.

– Bę­dziesz też kie­row­niczką cen­trum? Do­brze by było, gdyby działo się też coś la­tem, bo liczba klien­tów ra­czej wtedy nie ro­śnie – mówi młody, krótko ob­cięty fa­cet w ko­szulce marki Sta­dium i wbija w nią wzrok. Cilla go roz­po­znaje. To on stał w ko­lejce do kasy, kiedy ku­po­wała kask ro­we­rowy dla Wil­liama w ze­szłym ty­go­dniu.

– Tak – od­po­wiada ci­cho i ucieka wzro­kiem.

Mózg pra­cuje go­rącz­kowo. Kie­row­niczka cen­trum. Co robi ktoś taki? Co ją omi­nęło?

– Za­ła­twmy jedną sprawę na­raz – wtrąca Ka­ta­rina, uni­ka­jąc jej py­ta­ją­cego wzroku .

Cilla przej­muje ini­cja­tywę.

– Po­sta­ramy się, aby pod­czas otwar­cia w ga­le­rii działo się wiele faj­nych rze­czy, a jako pro­fe­sjo­na­li­ści, któ­rzy tak do­brze znają to cen­trum, mo­że­cie udzie­lać mi rad i zgła­szać różne ży­cze­nia – mówi i uśmie­cha się do wszyst­kich wo­kół stołu. Tak bar­dzo chce, żeby obecni tu­taj czuli się za­an­ga­żo­wani i zro­zu­mieli, że nie jest kimś, kto po­ka­zuje pal­cem, co mają ro­bić inni. Że chęt­nie słu­cha i chce dla nich jak naj­le­piej. Prawda jest jed­nak taka, że w tym mo­men­cie naj­bar­dziej ze wszyst­kiego chce, żeby ją po­lu­bili.

Mam­ro­cze pod no­sem. Nikt nie od­wza­jem­nia uśmie­chu. Na­wet ko­bieta z Kap­pAhla.

Roz­lega się pu­ka­nie do drzwi i wcho­dzi Tim. To on zle­cił jej to za­da­nie, więc od­dy­cha z ulgą, że nie musi być już w cen­trum uwagi.

– Prze­pra­szam za spóź­nie­nie – od­zywa się. – Wi­dzę, że już po­zna­li­ście Cillę. Prawda, że mamy zuch dziew­czynę?! – woła i roz­gląda się po po­miesz­cze­niu.

Nie spo­tyka się z ja­kimś szcze­gól­nym od­ze­wem, więk­szość ze­bra­nych tylko uśmie­cha się uprzej­mie i bez en­tu­zja­zmu.

– No tak, tak, w ta­kim ra­zie mo­żemy po­dać kilka in­nych in­for­ma­cji – cią­gnie i pa­trzy na Ka­ta­rinę, która staje obok niego.

Cilla od­cho­dzi na bok i gdy Tom wraz z Ka­ta­riną mó­wią, przy­gląda się wszyst­kim oso­bom w po­miesz­cze­niu. Wiele z nich sie­dzi ze skrzy­żo­wa­nymi ra­mio­nami. Na­pię­cie uno­szące się w po­wie­trzu jest nie­mal na­ma­calne. Cilla przy­pusz­cza, że jest mię­dzy nimi sporo nie­za­że­gna­nych kon­flik­tów.

Ale Tim z Ka­ta­riną wy­glą­dają na zgrany ze­spół i zdaje się, że wspólna praca do­brze im robi. Cilla spo­tkała wcze­śniej Tima kilka razy i na­brała prze­ko­na­nia, że jest spra­wie­dliwy, pro­fe­sjo­na­lny i nie boi się pra­co­wać z ko­bie­tami ma­ją­cymi wła­sne zda­nie. Wy­daje się też pewny sie­bie. Wy­gląda na to, że trzyma formę, a przy tym jest nie­przy­zwo­icie przy­stojny. Cilla go lubi.

– Mu­szę już le­cieć, ale mam na­dzieję, że ser­decz­nie po­wi­ta­cie Cillę – mówi Tim i kiwa jej głową, po czym wy­cho­dzi.

W po­miesz­cze­niu za­pada ab­so­lutna ci­sza.

*

Serce mocno jej wali. Pró­buje spo­tkać się z Ti­mem wzro­kiem, ale ten pa­trzy na wszyst­kich poza nią. Dla­czego jej unika? Dla­czego za­cho­wuje się tak dziw­nie? I dla­czego tyle się uśmie­cha i miz­drzy do tej ca­łej Cilli?

Nie wy­gląda to do­brze, w żad­nym ra­zie, a ona czuje, że wszystko może ją omi­nąć. Prze­cież to ra­czej ona miała zor­ga­ni­zo­wać to otwar­cie. A przy­naj­mniej w nim uczest­ni­czyć. Przede wszyst­kim zaś po­winna mieć jego…

Ka­ta­rina niby anio­łek stoi so­bie w ża­kie­cie z Ti­gera w kre­dowe pa­ski i udaje, że nic się nie stało.

Prze­cież chyba nie rzu­ca­łaby z Ti­mem słów na wiatr? „To się opłaci”. Bla, bla, bla. Gówno prawda.

Wy­pija ko­lejny łyk kawy i od­po­wiada fał­szy­wym uśmie­chem, ale nie spo­tyka się z Ka­ta­riną wzro­kiem.

Cztery lata.

Cztery lata była na każde za­wo­ła­nie dla tej ga­le­rii, nie zwa­ża­jąc na re­gu­larną pracę, ale naj­wy­raź­niej nic to nie zna­czy. Roz­gląda się do­okoła, żeby zo­ba­czyć, jak re­agują po­zo­stali, ale wszy­scy zdają się bez reszty po­chło­nięci słu­cha­niem tej miz­drzą­cej się ro­pu­chy. Wszy­scy poza Lottą z Cu­busa, która maj­struje przy me­lan­żo­wych sza­rych pa­znok­ciach z ja­ki­miś pie­przo­nymi bły­skot­kami, i Lo­uise z H&M, która prze­suwa pu­stą fi­li­żankę do kawy w tę i z po­wro­tem, tak że por­ce­lana szura o drewno i do­pro­wa­dza ją do sza­leń­stwa. Jo­nas ze Sta­dium szpera w te­le­fo­nie i udaje, że do­stał ja­kiś ważny SMS, a ta nowa, zie­lo­no­włosa z Body Shopu sie­dzi w oknie z ko­legą, uśmie­cha się przez cały czas i wy­gląda jak to­talna idiotka. So­fie z Åh­lénsa zerka w jej stronę, ale ona nie ma za­miaru za­szczy­cić jej choćby spoj­rze­niem. Wie, co ma do po­wie­dze­nia. W każ­dym ra­zie Mona z Ce­rvery za­bija tę szmatę So­fie wzro­kiem. Jej może chyba ufać.

Kiedy spo­tka­nie na­resz­cie do­biega końca, scho­dzi po scho­dach i po­spiesz­nie wy­cho­dzi na Cen­tral­ga­tan w kie­runku Na­vet, żeby zdą­żyć na au­to­bus do Gran­lo­holm. Nie chce roz­ma­wiać z żadną z tych fał­szy­wych ka­na­lii. „Wow, je­steś na­prawdę do­bra. Co my by­śmy bez cie­bie zro­bili? Je­steś po pro­stu naj­lep­sza”.

Wy­jąt­kowo zimne ma­jowe po­wie­trze ude­rza ją w twarz i chło­dzi jej roz­pa­lone po­liczki. Wzdy­cha na wi­dok le­żą­cego śniegu. Jakby mało było na dzi­siaj kło­po­tów.

Cały jej trud po­szedł na marne. Te wszyst­kie go­dziny, kiedy tasz­czyła kar­tony z ozdo­bami świą­tecz­nymi, ła­ziła po dra­bi­nach, pra­co­wała za darmo i słu­żyła po­mocą pra­wie bez słowa po­dzię­ko­wa­nia. No do­brze, w ze­szłe święta na ze­bra­niu ca­łego cen­trum do­stała pu­dełko cze­ko­la­dek Alad­din. Dzię­kuję uprzej­mie.

W au­to­bu­sie, który śli­zga się w roz­mo­kłym śniegu, trzyma się opar­cia przed sobą. Kiedy wy­gląda przez okno, naj­bar­dziej za­ja­dła wście­kłość zmie­nia się w jej żo­łądku w ciężką bryłę. Co po­wie te­raz ma­mie i ta­cie? Jej sio­stra znowu bę­dzie miała uży­wa­nie, a ro­dzice prze­krzy­wią głowy i jak zwy­kle po­pa­trzą na nią z po­bła­ża­niem. Gdyby tylko po­tra­fiła trzy­mać gębę na kłódkę, do­póki nie bę­dzie pewna. Ale jest już za późno. Znowu musi coś wy­my­ślić.

Kiedy wy­siada z au­to­busu, po­tyka się o wła­sne stopy i klnie, lą­du­jąc na nad­garstku w śnie­go­wej brei. Śnieg w maju, prze­cież to ja­kieś po­pie­przone, my­śli, po czym szybko się pod­nosi, po­pra­wia świeżo po­far­bo­wane rude włosy i na­kłada wię­cej błysz­czyku, żeby zro­bić so­bie sel­fie. W week­end sie­działa prze­cież na bal­ko­nie, po­pi­jała ró­żowe wino i roz­ta­piała się w upale, a te­raz ta­kie coś.

Po zro­bie­niu ca­łej se­rii zdjęć jest w końcu za­do­wo­lona z od­po­wied­niego kąta, tak że za­równo śnieg na ziemi, jak i dziu­bek na pierw­szym pla­nie wy­glą­dają per­fek­cyj­nie. „Oliwa spra­wie­dliwa za­wsze na wierzch wy­pływa, a co śnieg przy­kryje, to od­wilż za­wsze od­kryje…” – pi­sze, kiedy już wy­brała, jaki za­sto­suje filtr na In­sta­gra­mie.

Wcho­dzi do pu­stego miesz­ka­nia i od razu idzie do szafki, żeby wy­jąć bu­telkę whi­sky i szklankę. Po wy­pi­ciu trzech ły­ków pa­skud­nego na­poju krzywi się i wy­ciąga te­le­fon. Wie, że nie może za­dzwo­nić do Tima wie­czo­rem o tej po­rze. Ist­nieje ry­zyko, że jego żona usły­szy, ale po pro­stu musi z nim po­roz­ma­wiać.

„Za­dzwoń do mnie, jak tylko bę­dziesz mógł” – pi­sze w SMS-ie.

Cze­ka­jąc z na­dzieją, że męż­czy­zna tym ra­zem od­dzwoni, pod­cho­dzi do klatki sto­ją­cej na pod­ło­dze i wkłada do niej tro­chę sera. Po­tem zgar­nia całą le­żącą na ku­chen­nym stole pocztę i prze­suwa fi­li­żankę her­baty z dzi­siej­szego po­ranka, a na­stęp­nie włą­cza kom­pu­ter i wy­szu­kuje w Go­ogle jej na­zwi­sko.

No to zo­baczmy, panno Cillo Fal­lan­der.

Aha, na­wet pani. Wy­ska­kuje kilka ar­ty­ku­łów z „Sund­svalls Tid­ning”.

Ar­tystka es­tra­dowa? A to do­bre.

Do­lewa so­bie whi­sky do szklanki i wy­pija jesz­cze kilka du­żych ły­ków. Dla­czego nie dzwoni? Może wła­śnie po­wie­dział żo­nie, że chce się roz­wieść? Może aku­rat w tym mo­men­cie pani Lars­son pła­cze, mniej wię­cej tak jak ona pła­kała przez rok, cze­ka­jąc, aż bę­dzie mo­gła się na­cie­szyć okru­szy­nami, ja­kie jej zo­sta­wiał. Ale ko­niec z cze­ka­niem. Obie­cał jej to. Wiele obie­cał, jak by się tak za­sta­no­wić.

Czer­wone po­wia­do­mie­nia wy­świe­tlają się w apli­ka­cji Fa­ce­book, a ona nie może się po­wstrzy­mać, by nie wejść i spraw­dzić, kto może cze­goś od niej chcieć.

Aha, wy­gląda na to, że grupa GTG uak­tyw­niła się na wie­czór.

Ga­le­ria – Tajna Grupa.

Składa się z kilku osób, które tam pra­cują. Sama nie wie, po co do niej do­łą­czyła. Rzadko dys­ku­tuje się tu o czymś cie­ka­wym, ale tak czy ina­czej – ona ni­gdy się nie udziela. Zwy­kle tylko czyta, co za­miesz­czają inni, żeby mieć pewne ro­ze­zna­nie w sy­tu­acji. Ale może na­pi­sali coś na te­mat wie­czor­nego spo­tka­nia? Klika da­lej i czyta.

Ella An­ders­son

Ad­mi­ni­stra­tor·– 9 maja o 22.13

No więc co po­wie­cie o tym spo­tka­niu dziś wie­czo­rem? Tyle ga­dali, że to otwar­cie jest ta­kie ważne, no i przy­jęli so­bie na kie­row­niczkę pro­jektu ja­kąś nie­opie­rzoną show­mankę z mia­sta! Nie­po­koję się. Jak my­śli­cie?

Lotta Lin­dén

Zga­dzam się z tobą, Ella. Każdy się prze­cież spo­dzie­wał, że wy­biorą ja­kie­goś pro­fe­sjo­na­li­stę, jak już na­prawdę obie­cali za­in­we­sto­wać.

Hasse Lars­son

Tak, cho­ciaż tego nie wiemy, może jest bar­dziej pro­fe­sjo­na­lna, niż nam się wy­daje. Żona wi­działa przed ze­szłymi świę­tami ja­kieś show, któ­rego pro­du­centką była ta Cilla, i jak na lo­kalne wa­runki wy­pa­dło to dość pro­fe­sjo­nal­nie.

Lotta Lin­dén

No miejmy taką na­dzieję.

Hasse Lars­son

Ja to mam na­dzieję, że roz­kręci ja­kieś atrak­cje też la­tem, żeby coś się działo. Na­sza sprze­daż dra­stycz­nie spa­dła w po­rów­na­niu z po­przed­nim ro­kiem.

So­fie Stål

Ra­czej nie wy­glą­dało, żeby to wspól­nie omó­wili, no nie?

Hasse Lars­son

O czym mó­wisz, So­fie?

So­fie Stål

Cho­dzi mi o to, że kiedy Ka­ta­rina po­wie­działa, że ta Cilla bę­dzie też kie­row­niczką cen­trum, zda­wało się, że to dla niej nie­spo­dzianka. Czy tylko ja mia­łam ta­kie wra­że­nie?

Śle­dzi dal­szą kon­wer­sa­cję. Naj­wi­docz­niej żadne z nich nie ma zda­nia, że ona sama chyba nie była na­wet brana pod uwagę jako ktoś, kto mógłby kie­ro­wać tym pro­jek­tem. Po­mimo wszyst­kiego, co dla nich zro­biła. Czuje jed­nak za­do­wo­le­nie, gdy czyta, że ta Cilla nie bę­dzie miała chyba zbyt ła­two. Jesz­cze raz spraw­dza SMS-y, po czym jed­nym hau­stem wy­chyla resztę ze szklanki i z hu­kiem za­myka kom­pu­ter.

*

– To twój ga­bi­net – in­for­muje Ka­ta­rina i robi mały krok w głąb po­koju. – Cho­ciaż nie bę­dziesz tu­taj zbyt czę­sto sie­działa. Naj­wię­cej czasu zaj­mie ci bie­ga­nie po skle­pach – do­daje.

– Mhm – od­mru­kuje Cilla i pró­buje spra­wiać wra­że­nie, że za wszyst­kim na­dąża.

– We­wnętrzny dzie­dzi­niec zo­sta­nie oszklony i sta­nie się ka­wiar­nią i re­stau­ra­cją w jed­nym – cią­gnie Ka­ta­rina, po­chy­la­jąc się i spo­glą­da­jąc na bu­dowę w dole. – W wieży na da­chu jest fan­ta­styczna mała sauna. Po­każę ci kie­dyś, jak znaj­dziemy tro­chę czasu. Chodź, ga­le­ria jest już za­mknięta, więc się ro­zej­rzymy.

Ka­ta­rina utrzy­muje za­wrotne tempo na swo­ich dłu­gich no­gach, więc Cilla musi truch­tać, żeby za nią na­dą­żyć. Kiedy wra­cają do kuchni dla per­so­nelu, Ka­ta­rina wyj­muje z ak­tówki gruby se­gre­ga­tor i po­daje go Cilli.

– To twoje obo­wiązki. Prze­czy­taj so­bie w wol­nej chwili.

– No pew­nie, ale może byś mi choć tro­chę wy­ja­śniła, co ta­kiego robi kie­row­niczka cen­trum? My­śla­łam, że będę pro­wa­dzić tylko pro­jekt otwar­cia.

– Tak, to się oczy­wi­ście zga­dza, ale uwa­żam, że do­brze by było, gdy­byś po­znała lu­dzi w skle­pach i zo­rien­to­wała się w dzia­łal­no­ści ca­łej ga­le­rii, żeby jak naj­le­piej za­in­sce­ni­zo­wać otwar­cie.

Koń­czą spo­tka­nie. Kiedy Cilla wy­cho­dzi na ze­wnątrz i wi­dzi na ziemi śnieg, wzdryga się z zimna. Co się, u li­cha, dzieje? Prze­cież do­piero co było cie­pło jak la­tem. Sie­dząc w sa­mo­cho­dzie, dzwoni do Jossy, młod­szej sio­stry, i krótko opo­wie­dzieć o nie­daw­nym spo­tka­niu.

– Na pewno się ułoży, zo­ba­czysz – po­cie­sza ją Jossa.

– Może to so­bie tylko wy­obra­żam, ale wy­daje mi się, że pra­cow­nicy ga­le­rii nie przy­jęli mnie zbyt cie­pło. Coś jakby wi­siało w po­wie­trzu…

– Na­prawdę mam na­dzieję, że tylko to so­bie wy­obra­żasz. Przez ja­kiś czas nie po­trze­bu­jesz ko­lej­nych dra­ma­tów.

– No, ra­czej nie. A wiesz, że w Sund­svall pada śnieg?

– Żar­tu­jesz? Ja wła­śnie sie­dzę w ogródku re­stau­ra­cyj­nym i po­pi­jam ró­żowe wino.

– Chyba w tym mo­men­cie po­jadę do Sztok­holmu. To na­prawdę wa­riac­two, żeby w maju pa­dał śnieg. Trzy dni temu grzało słońce, a ja le­ża­łam so­bie na ta­ra­sie i opa­la­łam się w stroju ką­pie­lo­wym.

– Śnieg na pewno znik­nie rów­nie szybko, jak się po­ja­wił – mówi Jossa.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej Cilla skręca na pod­jazd ga­ra­żowy w dziel­nicy Haga. Na­prawdę nie mo­gła się do­cze­kać tego eks­cy­tu­ją­cego i za­szczyt­nego za­da­nia, ale na­cho­dzi ją dziwne uczu­cie, a ona nie po­trafi roz­strzy­gnąć, czy pod­skór­nie czuje ła­skotki ra­do­snego ocze­ki­wa­nia, czy nie­za­do­wo­le­nie.

Wsta­wia sa­mo­chód do ga­rażu, do­kład­nie za­myka na­pra­wiony już za­mek, a za­nim otwo­rzy drzwi, ko­pie w be­to­nowe schody, żeby po­zbyć się śnież­nej brei strze­puje śnieg o be­to­nowe stop­nie, za­nim od­blo­ko­wuje drzwi.

– Halo, halo, wró­ci­łam!

– Cześć, ko­cha­nie, je­stem tu­taj – od­po­wiada mama z sa­lonu.

Cilla znaj­duje Verę na so­fie, z książką w ręku.

– Masz ochotę na fi­li­żankę kawy, za­nim po­je­dziesz? – pyta Cilla.

– Głup­ta­sku, prze­cież nie mogę tak późno pić kawy, je­śli mam w nocy spać. Chłopcy i ja świet­nie się dzi­siaj ba­wi­li­śmy, ale te­raz słodko już śpią. Jak po­szło na spo­tka­niu?

– Nie naj­go­rzej. Tylko sporo no­wych in­for­ma­cji.

– Za­wsze tak jest na po­czątku. Zo­ba­czysz, jak na tym sko­rzy­stasz. Po­myśl, że przez kilka mie­sięcy bę­dziesz do­sta­wać stałe wy­na­gro­dze­nie. Wspa­niale, że tro­chę od­sap­niesz po za­mie­sza­niu w ze­szłym roku, kiedy mia­łaś te wszyst­kie świą­teczne wy­stępy, zwa­rio­wa­nych śpie­wa­ków i… no wiesz, co przy­da­rzyło się Biance.

– Na pewno bę­dzie su­per – od­po­wiada Cilla i od­wraca się do te­le­wi­zora.

Z jed­nej strony coś jej mówi, że jak przyj­dzie co do czego, to słowo „od­sap­niesz” nie bę­dzie naj­bar­dziej na miej­scu. Z dru­giej strony nie boi się cięż­kiej pracy i nie może się do­cze­kać, aż za­bie­rze się do dzia­ła­nia.

– Wra­cam do taty. Za­mknij za mną, do­brze?

– Oczy­wi­ście – za­pew­nia Cilla i naj­pierw spraw­dza klamkę u drzwi do piw­nicy, a po­tem prze­kręca klucz w drzwiach wej­ścio­wych po wyj­ściu mamy.

Trudno uwie­rzyć, że mi­nęło za­le­d­wie pół roku od dra­ma­tycz­nych wy­da­rzeń z ze­szłej je­sieni.

Idzie na górę i spraw­dza, jak tam chłopcy, a po­tem siada na so­fie i otwiera gruby se­gre­ga­tor, który do­stała od Ka­ta­riny. Punkt po punk­cie czyta spo­rzą­dzony peł­nym za­krę­ta­sów pi­smem spis tre­ści.

Pro­mo­cja

Sprzą­ta­nie

Im­preza

Ze­bra­nia

Pie­nią­dze z to­a­let

Za­rząd

Czysz­cze­nie pod­łóg

Wy­rzu­ca­nie śmieci

Od­śnie­ża­nie

Firma ochro­niar­ska

Klub klienta

Me­dia spo­łecz­no­ściowe

Bu­dżet…

Boże, w co ja się wpa­ko­wa­łam? Kiedy de­cy­do­wała się na to za­da­nie, nikt nie wspo­mi­nał o tym wszyst­kim ani sło­wem. Miała za­trud­nić wy­ko­naw­ców na otwar­cie, wy­my­ślić wiele in­te­re­su­ją­cych atrak­cji i za­ła­twić wszyst­kie sprawy or­ga­ni­za­cyjne zwią­zane z hucz­nym czte­ro­dnio­wym otwar­ciem w sierp­niu. Jakby cho­dziło o wielki show z pra­wie nie­ogra­ni­czo­nym bu­dże­tem, a ona peł­niła funk­cję jego pro­du­centki i re­ży­serki. Ale to prze­cież dużo wię­cej. Ma się też zaj­mo­wać wy­rzu­ca­niem śmieci i czysz­cze­niem pod­łóg? Jesz­cze raz czyta na­główki. Musi za­dzwo­nić do Tima i o wszystko do­py­tać.

W tej sa­mej se­kun­dzie od­zywa się le­żący obok niej te­le­fon. Wi­dzi, że to Henke.

– Halo, ko­cha­nie, jak tam? – wita się mąż.

– W po­rządku – od­po­wiada Cilla, zie­wa­jąc i w roz­tar­gnie­niu prze­glą­da­jąc se­gre­ga­tor.

– Jak spo­tka­nie z nimi wszyst­kimi?

– Mhm… in­te­re­su­jące. Oka­zało się, że zle­ce­nie na za­rzą­dza­nie pro­jek­tem obej­muje też obo­wiązki ko­goś w ro­dzaju kie­row­nika ca­łej ga­le­rii. Nie mam po­ję­cia, co to zna­czy.

– Brzmi dziw­nie, ale może bę­dzie faj­nie?

– Mhm, mam taką na­dzieję. Tak strasz­nie chcę, żeby się udało. To prze­cież na­prawdę szansa na mi­lion, żeby po­ka­zać, na co mnie stać. A co u cie­bie?

– Wła­śnie mik­su­jemy nowy ka­wa­łek, a po­tem idziemy na piwo. Z chło­pa­kami wszystko okej?

– Śpią. Mama do­piero co po­je­chała – wy­ja­śnia Cilla.

Za­czyna li­czyć, ile jesz­cze ty­go­dni do za­koń­cze­nia se­me­stru let­niego i po­wrotu Hen­kego do Sund­svall. Przy­zwy­cza­iła się wpraw­dzie, że za­ła­twia wszystko sama, gdy on stu­diuje pro­duk­cję mu­zyczną w Sztok­hol­mie, nie może się jed­nak do­cze­kać, aż bę­dzie miał wa­ka­cje. Po­tem zo­sta­nie mu jesz­cze tylko rok i ży­cie wróci do normy, a oni będą wszyst­kim się ze sobą dzie­lić.

– Mamy coś w pla­nach na week­end? – pyta Henke.

– Mam w pią­tek wy­stęp dla jed­nej firmy, więc by­łoby do­brze, gdy­byś przy­je­chał do domu na czas.

Kiedy koń­czą roz­mowę, Cilla od­kłada se­gre­ga­tor i za­gląda na In­sta­gram. Bianca wsta­wiła kilka zdjęć z lot­ni­ska w Pa­ryżu, a Cilla cie­szy się, wi­dząc, jaka jest szczę­śliwa. Bianca nie mo­gła zro­bić nic lep­szego po tym, co spo­tkało ją ostat­niej je­sieni. Żeby o tym za­po­mnieć, zmie­niła oto­cze­nie i zo­stała au pair w sto­licy Fran­cji.

Ko­chana, śliczna Bianca, którą za­trud­niła w ze­szłym roku jako cho­re­ografkę do świą­tecz­nych wy­stę­pów i którą w tym ca­łym za­mie­sza­niu ten chory czło­wiek mocno skrzyw­dził.

Très chic, ma­de­mo­iselle¹ , ko­men­tuje Cilla, a na­stęp­nie od­kłada te­le­fon, opiera głowę na opar­ciu i za­myka oczy. Mi­nęło już sporo czasu, ale pewne rze­czy pa­mięta, jakby się wy­da­rzyły wczo­raj. Ona też mu­siała mieć wtedy sie­dem­na­ście lat, do­kład­nie tyle co Bianca. A może szes­na­ście? Wstaje i otwiera kre­dens obok stołu ja­dal­nia­nego, gdzie chyba leży al­bum. Al­bum za­wie­ra­jący wszyst­kie jej fo­to­gra­fie z Pa­ryża. Ależ tak, leży tu­taj na sa­mym dole, pod książ­kami ku­char­skimi i in­nymi al­bu­mami. Pa­trzy na samą sie­bie w przy­ku­rzo­nym fol­de­rze, lecz szybko prze­kłada zdję­cie, na któ­rym ma wo­kół szyi smycz, a jej ciało za­sła­nia ma­ciu­peńki skra­wek ma­te­riału.

*

Bianca po­dąża za in­nymi po­dróż­nymi przez dłu­gie pa­saże ogrom­nego lot­ni­ska. Jej oczom uka­zuje się mnó­stwo pięk­nych fo­to­gra­fii ład­nych i praw­do­po­dob­nie słyn­nych fran­cu­skich bu­dyn­ków i oso­bi­sto­ści. Cześć, Mona Liso!

Po­my­śleć, że na­prawdę jest w Pa­ryżu, mie­ście ma­rzeń jej mamy, któ­rego ta nie zdą­żyła od­wie­dzić.

Wa­lizka w ko­lo­rze woj­sko­wej zie­leni, którą Bianca po­ży­czyła od są­siada, przy­jeż­dża na ta­śmie, a ona zdej­muje ją z wy­sił­kiem, za­nim przej­dzie do hali przy­lo­tów. Ła­two było roz­po­znać ba­gaż wśród lśnią­cych czar­nych mo­deli na kół­kach. Wi­dząc, jak inni pa­sa­że­ro­wie z ła­two­ścią to­czą wa­lizki, wsty­dzi się swo­jego sta­ro­mod­nego ba­ra­chła i już ro­zu­mie, dla­czego są­siad obej­dzie się bez niej przez dłuż­szy czas. Jej krewni ni­gdy nie byli poza gra­ni­cami Szwe­cji, a wła­ści­wie, jakby się nad tym bli­żej za­sta­no­wić, na­wet poza Sund­svall. Bianca to chyba pierw­sza osoba z ro­dziny, która le­ciała sa­mo­lo­tem. Może jesz­cze jej tata, cho­ciaż ona nic o tym nie wie. Roz­gląda się do­okoła i wi­dzi wózki, z któ­rych można sko­rzy­stać, żeby po­ło­żyć na nich tę że­nu­jącą wa­lizkę i nie mu­sieć jej tasz­czyć. Ze zde­ner­wo­wa­nia czuje ucisk w żo­łądku. A je­żeli ro­dzina, u któ­rej za­mieszka, okaże się straszna? A je­żeli nie bę­dzie ro­zu­miała, co do niej mó­wią? Po­dąża za ozna­cze­niami, żeby do­trzeć do to­a­lety. Tam wpy­cha wa­lizkę do ka­biny, tak że musi usiąść tro­chę bo­kiem, aby się zmie­ścić. Jak­kol­wiek bę­dzie, go­rzej niż w domu być prze­cież nie może.

Gdy wy­cho­dzi do hali przy­lo­tów, wi­dzi przed sobą męż­czy­znę, który ma­cha ta­bliczką z jej imie­niem. Wy­gląda do­kład­nie tak, jak to so­bie wy­obra­żała. Jest rów­nie ni­ski jak ona i na­wet jesz­cze szczu­plej­szy.

– Bon­jour, Bianco, wi­tamy – mówi i wy­ciąga rękę.

Krza­cza­ste wąsy pod­ska­kują, kiedy mówi. Przy­po­mina jej pewną po­stać z wi­dzia­nej nie­gdyś ko­me­dii. To oj­ciec ro­dziny, u któ­rej Bianca bę­dzie miesz­kać i pra­co­wać. Wy­cho­dzą na ze­wnątrz i zmie­rzają do sa­mo­chodu. Ude­rza w nią upał i ob­le­pia jej twarz jak mo­kry koc. Męż­czy­zna po­maga jej wło­żyć wa­lizkę do ma­łego czer­wo­nego ci­tro­ëna, po czym w mil­cze­niu jadą w kie­runku La­sku Bu­loń­skiego, a w każ­dym ra­zie w oko­lice, gdzie mieszka ro­dzina. Mil­cze­nie to może za dużo po­wie­dziane. Ona się nie od­zywa, ale męż­czy­zna klnie. Bianca wie, co po fran­cu­sku zna­czy merde. Jej to­wa­rzysz ge­sty­ku­luje gwał­tow­nie w stronę in­nych kie­row­ców dło­nią, w któ­rej trzyma pa­pie­rosa. Do­brze, że cho­ciaż drugą trzyma na kie­row­nicy. Dziew­czyna pró­buje wy­my­ślić, co tu sen­sow­nego po­wie­dzieć za po­mocą słow­nic­twa z lek­cji fran­cu­skiego, ale do­cho­dzi do wnio­sku, że nie jest w sta­nie nic z sie­bie wy­du­sić.

W każ­dym ra­zie nie po fran­cu­sku.

Kiedy po dro­dze mi­jają sklep IKEA, prze­łyka ślinę i pa­trzy pro­sto przed sie­bie. Już tę­skni za do­mem.

As­falt wy­gląda tak, jakby wi­bro­wał od go­rąca. Wjeż­dżają do cen­trum. Szyby są cał­ko­wi­cie opusz­czone. Bianca wciąga w noz­drza wszyst­kie nowe wo­nie. Pach­nie tro­chę jak w parku roz­rywki – watą cu­krową, a do tego ka­dzi­deł­kami i świeżo upie­czo­nym chle­bem.

Kiedy do­cie­rają pod bu­dy­nek, w któ­rym znaj­duje się miesz­ka­nie, Biancę naj­pierw ogar­nia prze­ra­że­nie, a na­stęp­nie po­dziw, kiedy oj­ciec par­kuje rów­no­le­gle . Nie mie­ści jej się w gło­wie, jak udało mu się zmie­ścić sa­mo­chód na tak ma­łej prze­strzeni. Wpraw­dzie prze­suwa o ka­wa­łek auto z przodu, po pro­stu na nie wjeż­dża­jąc, a na­stęp­nie to z tyłu, ale się mie­ści.

Jej przy­szła ro­dzina zaj­muje miesz­ka­nie na sa­mej gó­rze, to zna­czy na szó­stym pię­trze. Nie ma windy. Oj­ciec ro­dziny mimo nie­wiel­kiego wzro­stu po­maga jej nieść wielką wa­lizkę i kiedy otwiera drzwi do miesz­ka­nia, cały jest zlany po­tem. Bianca stoi na ze­wnątrz i za­gląda do przed­po­koju z mie­szanką cie­ka­wo­ści i stra­chu, które wal­czą o pierw­szeń­stwo w jej żo­łądku.

– Bon­jour, Bianco, wi­tamy w Pa­ryżu – mówi przy­jaź­nie ko­bieta w ciąży.

Bianca w ży­ciu nie wi­działa więk­szego brzu­cha, mimo że wi­działa ich wcze­śniej cał­kiem sporo. Może po raz ko­lejny uro­dzą się bliź­niaki?

– To ja je­stem Édith.

Bianca pod­cho­dzi do Édith, żeby ją uści­skać – kilka razy prze­cież do sie­bie pi­sały – ale za­miast tego ko­bieta ca­łuje ją trzy razy w po­liczki, w prawy, lewy i znowu w prawy.

– A ja je­stem Bianca. Jak się ma­cie? – wy­du­sza z sie­bie po fran­cu­sku, żeby po­wie­dzieć co­kol­wiek, i wcho­dzi do miesz­ka­nia. Oka­zuje się małe jak sa­lon w domu w Sund­svall.

Pies, który wabi się Tar­zan, jest na­to­miast więk­szy od niej sa­mej i ca­łej kuchni ra­zem wzię­tych. Dzieci przy­bie­gają do mamy i cho­wają się za jej dużą po­sta­cią. Ukrad­kiem zer­kają na Biancę.

– Mam na imię Céline – przed­sta­wia się naj­star­sza dziew­czynka.

– To jest Da­nielle, a to Ad­èle – in­for­muje Édith i prze­suwa drob­niut­kie bliź­niaczki, żeby sta­nęły przed nią.

Miesz­ka­nie składa się z nie­du­żego sa­lonu, cia­snej kuchni, gdzie mie­ści się jedna osoba na­raz albo Tar­zan, oraz dwóch ma­łych sy­pialni. W jed­nej z nich śpią na ku­pie trzy có­reczki. Tam, gdzie wła­ści­wie znaj­duje się sy­pial­nia ro­dzi­ców, bę­dzie miesz­kać Bianca, bo w umo­wie jest za­pis, że „operka” ma do­stać wła­sny po­kój. W sa­lo­nie śpią na roz­kła­da­nej so­fie mama w za­awan­so­wa­nej ciąży z mę­żem, przy­naj­mniej w week­endy, kiedy ten wraca do domu. W ty­go­dniu Édith ma całą ka­napę dla sie­bie, po­nie­waż Fra­nçois pra­cuje w Bor­de­aux. To tam cała ro­dzina prze­pro­wa­dza się za kilka mie­sięcy, a Bianca jest po­trzebna jako do­dat­kowa para rąk i nóg, bo matce trudno jest te­raz nor­mal­nie się po­ru­szać.

Bianca za­po­mniała ję­zyka w gę­bie i je­dyne, czego chce, to za­paść się pod ciemną drew­nianą pod­łogę. Mimo wie­lo­let­niej na­uki na­gle nie pa­mięta żad­nego słowa fran­cu­skiego słowa.

Jak to wszystko się po­to­czy?

Édith pro­wa­dzi ją do po­koju, a kiedy za­myka za sobą drzwi, Bianca pra­gnie je­dy­nie po­ło­żyć się na łóżku i pła­kać. Cho­ciaż nie. Chce wra­cać do domu, mimo wszystko. Do domu, do taty i Oli­vera. Sły­szy, jak dziew­czynki ba­wią się na ze­wnątrz, aż w końcu nie mogą już wy­trzy­mać i otwie­rają drzwi, po czym w pod­sko­kach pod­bie­gają do jej łóżka, które jest pra­wie tak duże jak cały po­kój. Édith przy­cho­dzi na chwiej­nych no­gach, pod­trzy­mu­jąc rę­kami wy­gięte plecy, i pod­nie­sio­nym gło­sem przy­wo­łuje dzieci do po­rządku. Bianca ro­zu­mie, co się dzieje, na­wet je­śli nie zdą­żyła wy­ła­pać choćby słowa. Są­dząc po nie­po­cie­szo­nych mi­nach dziew­czy­nek i roz­cza­ro­wa­niu, z ja­kim na nią pa­trzą, gdy jedna po dru­giej czła­pią z po­ko­iku, ich mama mu­siała po­wie­dzieć, że to Bianca nie chce, żeby jej prze­szka­dzały. Mó­wiąc zu­peł­nie szcze­rze, fak­tycz­nie tak jest, ale matka nie po­winna chyba zrzu­cać na nią winy już pierw­szego dnia. Je­śli wszystko ma się udać, mu­szą się prze­cież za­przy­jaź­nić.

Bianca pró­buje stłu­mić ziew­nię­cie. Wy­cho­dzi za Édith do ma­ciu­peń­kiej kuchni i roz­gląda się do­okoła.

– Mogę w czymś po­móc? – pyta, po­ma­ga­jąc so­bie ge­stami.

– Nie, nie trzeba, ale może po­ba­wi­ła­byś się z dziećmi?

Od­wraca się w stronę sa­lonu, gdzie có­reczki ba­wią się na pod­ło­dze lal­kami. Tata sie­dzi na ka­na­pie, ogląda te­le­wi­zję i pali pa­pie­rosa. Obrzy­dliwe, my­śli Bianca i nie może so­bie przy­po­mnieć, czy wi­działa, żeby w Szwe­cji ktoś pa­lił w domu. Zaj­muje miej­sce obok dziew­czy­nek na pod­ło­dze. Po­syła im nieco nie­zręczny uśmiech, ale już po chwili wy­naj­dują za­bawę, w któ­rej może uczest­ni­czyć.

Édith przy­rzą­dza po­trawkę z kur­czaka, która pięk­nie pach­nie, a Bianca pro­po­nuje, że na­kryje do obiadu. Żo­łą­dek do­maga się je­dze­nia. Sia­dają przy drew­nia­nym stole po­ma­lo­wa­nym na brą­zowo, a Bianca usi­łuje zro­zu­mieć, o czym roz­ma­wiają, i od­po­wia­dać naj­le­piej, jak po­trafi, cho­ciaż mówi krótko. Po po­siłku w ży­wio­ło­wej at­mos­fe­rze Bianca sprząta ze stołu i ofe­ruje się ze zmy­wa­niem, za­do­wo­lona, że na chwilę bę­dzie mo­gła od­su­nąć się na bok. Wspa­niale, że nie musi się do ni­kogo od­zy­wać ani sta­rać się być miła. Nie może się już do­cze­kać, aż pój­dzie po­ło­żyć się do łóżka.

Gdy dziew­czynki umyły zęby i za­snęły, może w końcu wy­co­fać się do swo­jej dziu­pli. To był długi, dłu­ga­śny dzień.

W jej po­koju jest go­rąco i duszno, więc otwiera ty­powy bal­kon fran­cu­ski wy­cho­dzący na po­dwó­rze. Po ścia­nach bu­dyn­ków pną się ładne kwiaty, ubra­nia wi­szą na lin­kach i co chwilę do­ciera do niej za­pach płynu do płu­ka­nia. Czeka, aż w miesz­ka­niu za­pad­nie cał­ko­wita ci­sza, po czym wy­myka się do ła­zienki, żeby przy­go­to­wać się do spa­nia.

Za­nim się po­łoży, spraw­dza In­sta­gram i wi­dzi, że pod jej wpi­sem po­ja­wiło się kilka ko­men­ta­rzy. Je­den z nich na­leży do Cilli. Kiedy o niej my­śli, pęka jej serce. Świeżo wy­prana po­ściel ład­nie pach­nie. Bianca od­wraca się na bok i po­zwala, by łzy po­woli spły­wały na po­duszkę. Cho­ciaż jest na wpół ze­sztyw­niała ze zmę­cze­nia, obec­nie przed za­śnię­ciem za­wsze od­czuwa nie­po­kój. Wie, że kosz­mary nie­długo z po­wro­tem ją obu­dzą.

------------------------------------------------------------------------

1 – Très chic, ma­de­mo­iselle (franc.) – Bar­dzo ele­gancko, młoda damo.16 maja, środa

Zo­stało: 99 dni

„Nie ma ta­kiej moż­li­wo­ści” – po­wie­dział. „Nie mogę roz­stać się z żoną i matką swo­ich dzieci, choć­bym nie wia­domo jak chciał. Mu­sisz to zro­zu­mieć”.

Ale co, do cięż­kiej cho­lery, mia­łaby zro­zu­mieć? Że Tim okła­my­wał ją przez cały rok? Nie, do­brze wie, że po­wie­dział tylko to, co mu­siał po­wie­dzieć. Po jego gło­sie dało się wy­czuć, że zo­stał zmu­szony do wy­po­wie­dze­nia tych słów. Praw­do­po­dob­nie przez żonę. „Było mię­dzy nami coś fan­ta­stycz­nego, ale to już ko­niec”. Jakby do­stała cios pię­ścią. Cho­ciaż nie. Dwa ciosy. Je­den w splot sło­neczny, a drugi w prawy po­li­czek.

„To już ko­niec”.

Mó­wił to już przed­tem, lecz do­piero te­raz do­tarło do niej zna­cze­nie tych słów. Za­ta­czała się z te­le­fo­nem w ręku po swo­jej ka­wa­lerce i czuła jak zwie­rzę w klatce. Jakby jakby ktoś ode­brał jej całą na­dzieję, cały ho­nor i god­ność. Jak cuch­nąca ścierka do na­czyń, która zro­biła swoje, a po­tem zo­stała wy­rzu­cona na śmiet­nik. Nie­za­leż­nie od tego, co mó­wiła, jak pro­siła i bła­gała, nic nie po­ma­gało. Był nie­prze­jed­nany.

„Mu­sisz obie­cać, że ni­gdy wię­cej tu nie za­dzwo­nisz. Choćby ze względu na dzieci”.

Dok­tor Phil z te­le­wi­zji na­daje jak ka­ta­rynka gło­sem try­ska­ją­cym sa­mo­za­do­wo­le­niem, więc prze­łą­cza ka­nał i tra­fia na tę po­pie­przoną parę, która jeź­dzi w różne miej­sca, urzą­dza domy i ma ja­kieś ośmioro dzie­cia­ków, które ro­dzice za­ba­wiają, wy­bu­rza­jąc ściany, ob­ści­sku­jąc się i de­ko­ru­jąc.

Cze­kała na niego wier­nie przez cały rok. Cał­ko­wi­cie zmar­no­wany rok z ży­cia.

Iden­tycz­nie jak po­przed­nim ra­zem, z tym dru­gim dra­niem, Pa­tri­kiem.

Gdyby nie wie­rzyła im ani wszyst­kim ich obiet­ni­com, mo­głaby mieć w tej chwili ro­dzinę. Za­miast tego sie­dzi te­raz sama w ma­łej ka­wa­lerce w Gran­lo­holm. Trzy­dzie­sto­pię­cio­let­nia sin­gielka. Nie­chciana i w pracy, i pry­wat­nie. A przy­czyną obu tych roz­cza­ro­wań jest Tim.

Ro­dzina ani przy­ja­ciele nie mieli oczy­wi­ście po­ję­cia, że miała z nim ro­mans z Ti­mem, byli po pro­stu prze­ko­nani, że naj­zwy­czaj­niej w świe­cie nie udało jej się ni­kogo spo­tkać, że na rynku ma­try­mo­nial­nym nie przed­sta­wia sobą nic cie­ka­wego i jest ska­zana na sta­ro­pa­nień­stwo.

Przy­ja­ciele to może zresztą za dużo po­wie­dziane. Chyba ich już nie ma. Ro­zu­mie ich. Skoro czło­wiek ni­gdy nie wy­cho­dzi, za­wsze od­wo­łuje spo­tka­nia i tylko sie­dzi w domu, cze­ka­jąc w go­to­wo­ści na uko­cha­nego, który może zja­wić się do­słow­nie w każ­dej chwili, to w końcu prze­staje się li­czyć. No i tak sie­działa w sa­mot­no­ści i cze­kała, aż skapną jej ja­kieś resztki, kiedy bę­dzie miał na to ochotę. Jego wia­do­mość tak ją zszo­ko­wała, że nie zdo­była się na­wet na to, by za­py­tać o za­rzą­dza­nie pro­jek­tem otwar­cia ga­le­rii. Prze­cież miała to jak w banku, przy­naj­mniej tak są­dziła.

Co za drań.

Wła­śnie, ga­le­ria. Po­czuła się tak strasz­nie po­ni­żona, gdy Ka­ta­rina przed­sta­wiła tę show­mankę, która do­stała zle­ce­nie. Co ta Cilla może wie­dzieć na te­mat tego, jak or­ga­ni­zuje się wy­da­rze­nia w ga­le­rii? Ro­biła to kie­dy­kol­wiek wcze­śniej? Do­bra, może i ona nie zaj­mo­wała się wiel­kimi in­au­gu­ra­cjami, ale przy­naj­mniej de­ko­ro­wała cen­trum na Boże Na­ro­dze­nie, Wiel­ka­noc i wiele róż­nych im­prez. Nie żeby miało to coś wspól­nego z jej pracą, ro­biła to, bo do­brze się przy tym ba­wiła i chciała zro­bić wra­że­nie na Ti­mie. Jest prze­cież na­prawdę jedną z nie­wielu osób, które znają ga­le­rię na wy­lot. Tym­cza­sem ni stąd, ni zo­wąd zja­wia się ta pie­przona Cilla.

– Po­peł­ni­li­ście cho­ler­nie duży błąd – mówi na głos do sa­mej sie­bie.

Zgar­nia ze stołu kar­tony po pizzy z ca­łego ty­go­dnia, kła­dzie nogi na bla­cie, po czym na­ciąga na sie­bie koc. Nie daje rady pa­trzeć na świę­cące na ze­wnątrz słońce, opusz­cza więc ża­lu­zje. Kar­ton po wi­nie jest pu­sty, więc też sko­puje go na pod­łogę. Przez cały ty­dzień była na zwol­nie­niu le­kar­skim i ma wra­że­nie, że ni­gdy już nie zdoła wró­cić do ga­le­rii. To prze­cież w pe­wien spo­sób rów­nież miej­sce pracy Tima, a daw­niej za­cho­dził tam pra­wie co­dzien­nie. Gdy się jed­nak bli­żej nad tym za­sta­no­wić, to w ostat­nim cza­sie jego obo­wiązki zwią­zane z cen­trum prze­jęła Ka­ta­rina Fro­lén.

Po raz piąty w ciągu ostat­nich pię­ciu mi­nut spraw­dza te­le­fon. Na­dal żad­nej od­po­wie­dzi. Po­wie­dział: „Mu­szę dać szansę swo­jemu mał­żeń­stwu” czy coś w tym stylu. A co z nią? Czy ona nie za­słu­żyła na drugą szansę? Czy on nie ro­zu­mie, ile dla niego po­świę­ciła? Od­rywa ka­wa­łek pa­pieru to­a­le­to­wego i po raz ko­lejny wy­ciera nos. Pu­sty sło­iczek po ta­blet­kach upada z trza­skiem na pod­łogę. Bu­dzą się Piff i Puff, a ona do­sy­puje im po­karmu do mi­seczki.

– Tylko wam na ca­łym świe­cie na mnie za­leży – szep­cze i głasz­cze je ostroż­nie po zło­to­brą­zo­wym fu­terku.

Nie może też o tym ni­komu po­wie­dzieć i dla­tego nie ma ani jed­nej osoby, która mo­głaby ją po­cie­szyć. Ani jed­nej osoby, która by ją przy­tu­liła i przy­znała jej ra­cję, że Tim to świ­nia.

Cho­ciaż w za­sa­dzie nie ma ochoty, nie po­trafi się po­wstrzy­mać, by nie wejść na Fa­ce­bo­oka. Oglą­da­nie zdjęć, na któ­rych wszy­scy jej zna­jomi fan­ta­stycz­nie spę­dzają dni, to nie­za­wodny spo­sób, żeby pod­sy­cić lęk – a mimo to nie może so­bie tego od­mó­wić. To jak de­struk­cyjne uza­leż­nie­nie. Im­prezy, po­krze­pia­jące uści­ski roz­da­wane na wszyst­kie strony, wi­zyty w re­stau­ra­cjach z przy­ja­ciół­kami albo ma­lut­kie, sło­dziut­kie dzie­ciaczki i ko­ciaczki – ni­czego nie pra­gnie bar­dziej niż zrzy­gać się na to wszystko. Za­miast tego wcho­dzi na grupę GTG. Ga­le­ria – Tajna Grupa. Naj­pierw cała masa pier­dół o tym, że w mie­ście nic się nie dzieje, a do­chody top­nieją. Wzdy­cha.

Lotta Lin­dén

Ad­mi­ni­stra­tor – 16 maja o 22.38

No i przez ten za­srany re­mont sklep do­staje po du­pie. Dzi­siaj na­wet za­kryli nam fo­lią wej­ście! Jak, u dia­bła, klienci mają do­stać się do środka? My­śli­cie, że wy­płacą mi za to ja­kieś od­szko­do­wa­nie? Ra­czej nie, co?

Ella An­ders­son

Nie­po­ważne! Mu­sisz za­dzwo­nić do Tima i za­żą­dać od­szko­do­wa­nia za spa­dek do­cho­dów albo coś ta­kiego!

Hasse Lars­son

Tima nie wi­dać już od ja­kie­goś czasu. Zdaje się, że jego obo­wiązki prze­jęła Ka­ta­rina. U nas było pra­wie iden­tycz­nie. Wiel­kie kar­tony z płyt­kami, które aż do lun­chu blo­ko­wały całe wej­ście.

Lotta Lin­dén

A ta cała Cilla?! Czy to przy­pad­kiem nie do niej na­leży te­raz pil­no­wa­nie, żeby wszystko u nas grało?

Hasse Lars­son

O ile do­brze zro­zu­mia­łem, to chyba przede wszyst­kim ma się sku­pić na otwar­ciu.

Bir­git Jo­hans­son

Bio­rąc pod uwagę, ja­kie pła­cimy czyn­sze, po­win­ni­śmy, do li­cha cięż­kiego, za­żą­dać, żeby ta ża­ło­sna garstka klien­tów, któ­rych mamy, mo­gła przy­naj­mniej wcho­dzić do skle­pów.

So­fie Stål

Tak, na­prawdę trudno się nie zgo­dzić. Mam na­dzieję, że Nor­r­si­dan przyj­dzie na na­stępne ze­bra­nie i się wy­tłu­ma­czy.

Bir­git Jo­hans­son

Ech, jak my mamy wy­trzy­mać całe lato?

Bla, bla, bla, co za pie­prze­nie. Wy­ciera nos ostat­nim ka­wał­kiem pa­pieru na rolce i idzie do ła­zienki, żeby przy­nieść so­bie wię­cej. Kiedy wi­dzi swoje od­bi­cie w lu­strze, ogar­nia ją prze­ra­że­nie. A je­śli tu przyj­dzie i zo­ba­czy ją w tym sta­nie? Po­sta­na­wia wziąć prysz­nic i umyć włosy.

Jesz­cze się nie pod­dała.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: