- W empik go
Serce Julii - ebook
Serce Julii - ebook
Poruszająca opowieść o potędze natury, podążaniu własną drogą i miłości, która wymaga odwagi.
W życiu Lorenza, ambitnego weterynarza, w końcu wszystko zaczyna się układać. Jego największe marzenie, ogród zoologiczny, w którym zwierzęta żyją w naturalnych warunkach, rozwija się z dnia na dzień. Mężczyzna powoli odbudowuje również relację ze swoją dawną ukochaną, Julią. Kobieta jest jednak bardzo ostrożna i nie czuje się jeszcze gotowa na związek.
Wkrótce Lorenzo otrzymuje propozycję wyjazdu do Kenii, by spędzić miesiąc w tamtejszym rezerwacie. Zostawia park pod opieką Julii i wyrusza prosto do serca Afryki.
Julia i Lorenzo, oddaleni od siebie teraz o tysiące kilometrów, nieoczekiwanie odkrywają, że nigdy dotąd nie byli sobie tak bliscy…
Czy ich relacja, tak jeszcze świeża i krucha, ma szansę przetrwać?
Czy Julia znajdzie w sercu odwagę, by znów zaufać?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8172-376-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zauważył go jeden z opiekunów parku i niezwłocznie skontaktował się z Lorenzem, jak zawsze, kiedy chodziło o dziwnie zachowującego się osobnika. Starszy, brodaty mężczyzna wsparty o lasce zatrzymywał się co jakiś czas i rozglądał, potrząsając głową. Bełkotał przy tym pod nosem lub wołał do zwierząt donośnym głosem, by nagle, bez powodu, wybuchnąć gromkim śmiechem. Rodzice, którzy mijali go w alejkach, na jego widok chwytali swoje pociechy za rękę i schodzili mu z drogi.
Lorenzo był wtedy przy wybiegu dla naczelnych, gdzie z Julią, drugim weterynarzem parku, robili popołudniowy obchód, wymieniając uwagi dotyczące trudniejszych przypadków. Ponieważ przywiązywał bardzo dużą wagę do dobrostanu zwierząt, nie było mowy, by umknął mu nawet najmniejszy szczegół.
– Ekscentryczny typ… lub z problemami psychicznymi – podsumował opiekun. – Jest tutaj od rana, tak przynajmniej wynika z biletu, który mi wręczył. Kiedy próbowałem z nim porozmawiać, zbył mnie machnięciem ręki.
– Nie jest agresywny? – zapytała Julia.
– Nie! Ani agresywny, ani zagubiony, ale zdecydowanie dziwny. Nigdy nie wiadomo, co może przyjść ludziom do głowy.
Od czasu do czasu zdarzały się w parku dziwne incydenty. Choć zdecydowana większość zwiedzających stosowała się do umieszczonych w widocznych miejscach tablic bezpieczeństwa, zdarzali się i tacy, którzy biorąc się za poskramiaczy dzikich zwierząt, wdzierali się do zamkniętych dla publiczności sektorów. I tak na przykład dwa lata wcześniej jakiemuś postrzeleńcowi zachciało się kąpieli z hipopotamami.
– Porozmawiam z nim – zadecydował Lorenzo.
Ruszył w kierunku służbowego samochodu. Julia dołączyła do niego. Biorąc pod uwagę duże rozmiary parku, ten sposób przemieszczania się z jednego miejsca do drugiego był bardzo praktyczny. Podejrzanego mężczyznę znaleźli przy wybiegu dla wilków. Stał nieruchomo, przyglądając się zwierzętom. Lorenzo wahał się, niezdecydowany, czy ma wysiąść z auta i do niego podejść, bo nie dostrzegł niczego niepokojącego w jego zachowaniu, gdy nagle starszy mężczyzna wykonał dwa kroki w tył, wycelował laską w niebo i wybuchnął gromkim śmiechem. Lorenzo wysiadł z samochodu i podszedł do niego. Mężczyzna, wyczuwając za sobą jego obecność, odwrócił się i zmierzył go bacznym spojrzeniem.
– _Sei cresciuto bene!_1 – rzucił wesołym tonem.
Zbity z tropu t_ą uwagą_ wypowiedzianą po włosku Lorenzo zmarszczył brwi i odparł w tym samym języku:
– _Ci_ _conosciamo?_2
– _Da molto tempo!_3
Nagle Lorenzowi przemknął przed oczami peron dworca w Turynie, on sam, gdy był dzieckiem, i dziadek, wysyłający po niego jednego ze swoich przyjaciół.
– Fosco? To pan?
– Nie inaczej! Pamiętasz mnie. To dobrze – podsumował stary człowiek, tym razem już po francusku, choć z mocnym akcentem. – Przyjechałem zobaczyć, co zrobiłeś z tym terenem. Twój dziadek swego czasu przeklinał się za to, że go kupił. Ale widzę, że nieźle sobie poradziłeś… Kto by przypuszczał? Gdyby Ettore był teraz tutaj, byłby z ciebie bardzo dumny! Ettore Delmonte… Cóż to był za mężczyzna! Jestem pewien, że spogląda na ciebie teraz z góry.
Lorenzo uśmiechnął się, wyraźnie wzruszony. Wspomnienie dziadka przeniosło go daleko w przeszłość, kiedy jako chłopiec co roku odbywał podróż do Balme w Piemoncie, gdzie mieszkał Ettore. To dzięki niemu Lorenzo nie zapomniał o swoich korzeniach: był synem Włocha, Claudia, który zginął w wypadku samochodowym, kiedy Lorenzo miał zaledwie trzy lata. Nie zachował po ojcu praktycznie żadnych wspomnień, a jego tak wcześnie owdowiała matka ponownie wyszła za mąż, za farmaceutę Xaviera Caveliera, z którym wróciła do Francji. Ponieważ Lorenzo nigdy nie nawiązał dobrych relacji ze swoim ojczymem, to właśnie dziadek pozostał dla niego wzorem mężczyzny. Ettore opowiadał mu o jego ojcu i pokazywał zdjęcia, zachwycając się podobieństwem między wnukiem i nieodżałowanym synem. Kiedy Lorenzo przyjeżdżał z wizytą do Balme, Ettore zabierał go często do Parku Narodowego Gran Paradiso, by wspólnie śledzić lot orła, bieg migającego między skałami majestatycznego jelenia czy skoki żwawego lisa. Te wspólne wyjazdy rozbudziły w Lorenzu zainteresowanie dzikimi zwierzętami. Właśnie wtedy obiecał sobie, że zostanie weterynarzem. Był doskonałym uczniem, więc udało mu się osiągnąć ten cel. Z dyplomem w kieszeni udał się w podróże po Afryce i Europie, do rezerwatów dzikiej przyrody i parków zoologicznych. Po śmierci Ettorego ku swojemu zaskoczeniu dowiedział się, że w spadku po nim dostał kilkadziesiąt hektarów nieużytków. Ettore zakupił te tereny pod inwestycję, ale pomysł okazał się kompletną klapą. W okolicy nie było ani ośrodka narciarskiego, ani żadnej rozwijającej się miejscowości, jednym słowem niczego, na co liczył, nabywając ów teren. Ten duży, pagórkowaty skrawek ziemi leżał więc odłogiem, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania. Niczyjego, z wyjątkiem Lorenza, który od razu wiedział, co z nim zrobić, i gotów był bić się o swój park niczym lwy, które miał okazję podziwiać w naturze. Dzięki swojemu zaangażowaniu, wytrwałości i determinacji zdołał pozyskać kapitał i przychylność sponsorów oraz zachęcić ludzi do odwiedzania jego parku. Zaangażowany w codzienną walkę, zatracił się jednak do tego stopnia, że Julia, kobieta którą kochał i którą poznał w czasie ich wspólnych studiów w Maisons-Alfort, odeszła, zmęczona jego ciągłymi, przedłużającymi się wyjazdami. Los chciał, że kilka lat później ich ścieżki ponownie się przecięły, kiedy Julia zjawiła się w parku, w odpowiedzi na zamieszczone przez niego w prasie specjalistycznej ogłoszenie w sprawie pracy dla drugiego weterynarza. Lorenzo, onieśmielony jej obecnością, nie starał się jej odzyskać. Dotknięta tym Julia postanowiła związać się z Markiem, szefem opiekunów zwierząt. Dla Lorenza konieczność obserwowania ich idylli i wysłuchiwania o ich planach dotyczących małżeństwa i dziecka, które miało się wkrótce urodzić, była prawdziwą męką. Julia niestety poroniła i jej związek z Markiem się rozpadł. On złożył wypowiedzenie i wyjechał, Julia zaś zdecydowała się zostać. Lorenzo znów miał szansę odzyskać ukochaną. Czy teraz zdecyduje się wykonać krok w jej stronę? Byli już kilka razy na kolacji, ale nie udało im się pokonać skrępowania. A zatem ponowne zejście się było trudniejsze, niż sądzili.
– Och – podjął Fosco. – Przyjechałem tutaj kiedyś z Ettorem, żeby obejrzeć te tereny. Stacja narciarska miała zostać otwarta tam, wyżej… On święcie w to wierzył i w myślach przeliczał już zyski!
– Nigdy mi o tym nie mówił.
– Ettore nie był gadatliwy. Nie lubił się chwalić, ale cieszył się na myśl o niespodziance, jaką ci sprawi.
– I faktycznie ją sprawił.
– Zrealizowałeś to, co powinno zostać zrealizowane. To miejsce nadawało się tylko na park. – Mówiąc to, zatoczył laską duży krąg, prawie zahaczając nią o głowę Lorenza. – Naprawdę świetna robota! Park jest dobrze zaplanowany i sprawnie zarządzany. Skąd miałeś na to wszystko pieniądze?
– To długa historia. Nie było łatwo.
– Wyobrażam sobie! Tak czy inaczej, brawo, chłopcze…
To ostatnie słowo rozbawiło Lorenza.
– Zje pan z nami obiad?
– Nie, moja córka ma po mnie przyjechać, jest teraz moim kierowcą. Zresztą jestem już spóźniony. Chciałem zobaczyć to wszystko, zanim odejdę z tego świata. O parku Delmonte mówi się po drugiej stronie granicy i już jakiś czas temu obiecałem sobie, że wybiorę się w tę podróż. Ech, Ettore! Odszedł za wcześnie, jak to się mówi… – Ostatni raz spojrzał w kierunku dwóch, trzymających się w oddali białych wilków. – One zawsze mają się na baczności. Nie to co lwy, te nic, tylko wylegują się na słońcu!
– _Amate gli animali selvaggi?_4 – spytał łagodnie Lorenzo.
Włoch skinął w milczeniu głową. Widać było, że dzikie zwierzęta go fascynują.
– Zapraszam do naszego samochodu. Odwiozę pana do wyjścia.
Julia przyglądała się całej scenie z pewnego oddalenia. Z czułości malującej się na twarzy Lorenza wywnioskowała, że ten starszy pan nie jest mu obcy. Posłała więc Lorenzowi porozumiewawczy gest i oddaliła się dyskretnie ku klinice usytuowanej po przeciwnej stronie parku. Uznała, że mały spacer dobrze jej zrobi.
Zbliżała się godzina zamknięcia i ostatni zwiedzający szli już w kierunku wyjścia. Mijając ich, Julia mogła wyłapać urywki przychylnych komentarzy. Park się podobał, ze swoimi dużymi wybiegami dla zwierząt, czytelnymi i zwięzłymi tablicami informacyjnymi, ładnie zaprojektowanym, falistym terenem i schludnymi alejkami. Było to zasługą wszystkich pracowników, zarówno opiekunów zwierząt, jak i ogrodników, pracowników technicznych i weterynarzy. Wszystkich chwalono za życzliwość. Lorenzo dopracował każdy szczegół, nie idąc na kompromis w żadnej kwestii. Na przykład sprzeciwiał się organizacji przedstawień z udziałem uchatek lub ptaków i odrzucał pomysły wydzielenia placu zabaw dla dzieci. Dlaczego oferować najmłodszym rozrywkę, którą z łatwością mogą znaleźć gdziekolwiek, skoro celem parku jest obserwacja zwierząt? Możliwość zobaczenia z bliska lwa lub tygrysa (bezpiecznie, z przeszklonego tunelu lub z odpowiednio zabezpieczonej kładki), przejazd samochodem pośród niedźwiedzi brunatnych, głaskanie młodych kózek, obserwacja kąpiących się słoni czy karmienie małp – wszystko to jest ciekawsze niż huśtawki czy trampoliny. Co markotniejsi przewidywali, że park straci przez to klientów, ale Lorenzo był nieugięty: park miał pozostać parkiem. Wizyta w jego ogrodzie zoologicznym dostarczała wystarczająco dużo wrażeń i emocji i nie było potrzeby sięgania po dodatkowe atrakcje. Tym bardziej że liczył na zwiększenie świadomości, zarówno u dzieci, jak i rodziców, w zakresie wymierania gatunków. Kiedy słyszał w odpowiedzi, że dinozaury też wyginęły i nikt z tego powodu się nie smuci, wpadał w gniew – ten lodowaty gniew, który od razu zamykał usta rozmówcy. Misją Lorenza było rozmnażanie gatunków zagrożonych, a żeby uniknąć krzyżowania osobników spokrewnionych, dołączył do programu wymiany zwierząt między ogrodami zoologicznymi i skrupulatnie stosował się do wszystkich wytycznych. Jedynym ustępstwem, na jakie przystał, by uczynić zwiedzanie parku ciekawszym, było stworzenie małej farmy, gdzie można było pogłaskać zwierzęta, oraz wyszkolenie sokolnika, dzięki któremu dwa orły filipińskie mogły zakosztować swobodnego latania.
Julia szła szybkim krokiem, napawając się łagodnym, kwietniowym powietrzem. Koniec miesiąca zapowiadał ciepłą wiosnę, co bez wątpienia przełoży się na większą liczbę zwiedzających. Równowaga finansowa parku wciąż była krucha i Lorenzo potrzebował pieniędzy, by zrealizować zamierzone prace. W planach było między innymi przebudowanie basenu dla niedźwiedzi polarnych, tak by dało się je obserwować przez grubą taflę szkła.
– Kolejny pracowity dzień! – rzucił Francis, zmierzając w jej stronę.
Był nowym opiekunem zwierząt, zatrudnionym na tym stanowisku tymczasowo po odejściu Marca. Miał około czterdziestki i dobrze znał się na swojej pracy, choć trochę za dużo czasu spędzał z nosem utkwionym w ekran swojego telefonu, serfując po portalach społecznościowych.
– Wszystko w porządku? – zapytała odruchowo Julia.
To była formalność. Wiedziała, że Francis wezwałby ją przez walkie-talkie, gdyby działo się coś niepokojącego.
– Tak, wszystko w porządku. Ekipa sprzątająca kończy pracę w pawilonie dla żyraf. Co za robota! Na szczęście wszyscy solidnie się do niej przyłożyli.
Opiekunowie mieli zwyczaj pomagać sobie spontanicznie w pracy, nawet jeśli na co dzień byli odpowiedzialni za inne sektory. Jak wszyscy pracownicy parku byli w stałym kontakcie przez krótkofalówkę, gotowi sobie pomóc, jeśli tylko zaistnieje taka potrzeba. Dzięki tej koleżeńskiej współpracy zdobywali wiedzę na temat zwierząt, którymi na co dzień się nie zajmowali, a to z kolei rozwijało ich wszechstronność.
– Za sterami koparki siedzi Luc i trzeba przyznać, że całkiem nieźle mu wychodzi nabieranie łyżką kolejnych porcji łajna. – Mówiąc to, Francis ani razu nie oderwał oczu od swojego telefonu, co było irytującym nawykiem.
– Co cię tak zainteresowało? – zapytała Julia.
– Oglądam zdjęcia opublikowane niedawno przez znajomych.
Nie skomentowała tego, ale w duchu przeczuwała, że to uzależnienie od portali społecznościowych prędzej czy później doprowadzi do jakiegoś zaniedbania. Nie chciała mu jednak sprawiać przykrości ani porównywać go do Marca, który był wyjątkowym szefem opiekunów… i który opuścił park z jej powodu.
– Spójrz na to! – rzucił z entuzjazmem, podsuwając jej pod nos ekran.
– Spójrz raczej na to – odparła oschłym tonem.
Na kładce podwieszonej nad wybiegiem dla tygrysów stała rodzina z dzieckiem. Siedzący na ramionach ojca chłopiec niebezpiecznie się wychylał.
– Proszę pana! – Francis zwrócił się stanowczo w ich stronę.
Biegiem pokonał dzielące ich stopnie i zaczął im przypominać o obowiązujących w parku zasadach bezpieczeństwa, z taktem, ale stanowczo. Ojciec, zmieszany, postawił syna na ziemi. Julia obserwowała całą scenę z dołu. Francis bez wątpienia posiadał zalety, wolałaby jednak, żeby Lorenzo powołał kogoś innego na stanowisko szefa opiekunów. Na przykład Souad, Marokankę, która pracowała w parku od kilku miesięcy i miała doświadczenie we wszystkich sektorach. Była wysoka, silna, obdarzona przez naturę ramionami pływaczki i nie straszna jej była żadna praca, nawet ta najbardziej niewdzięczna. Posiadała również wrodzoną charyzmę i szczerość, które mogłyby zdziałać cuda w pracy zespołowej, no a poza tym, i to było chyba najważniejsze, uwielbiała wszystkie zwierzęta, bez wyjątku. Lorenzo wybrał jednak Francisa. Może sądził, że mężczyzna lepiej nadaje się do pracy na tym stanowisku? Julia wiedziała, że Lorenzo nie jest mizoginem – czego wielokrotnie dowiódł – z jakiegoś jednak powodu wyznaczenie nowego szefa opiekunów stanowiło dla niego problem. Wszyscy znali powód wyjazdu Marca. Miłosne perypetie nie powinny zakłócać funkcjonowania parku i Julia czuła się winna, tym bardziej że Lorenzo był wobec niej powściągliwy i ograniczał się do czysto służbowych relacji.
Ostatni zwiedzający kierowali się do wyjścia, a słońce coraz mocniej zachodziło za linę horyzontu, ustępując miejsca wieczornemu chłodowi. Za wyjątkiem zimy, która bywała uciążliwa, klimat w regonie Jury był łagodny, więc podczas nadchodzących sześciu miesięcy wszystkie zwierzęta będą mogły do woli korzystać ze swoich dużych wybiegów. Opiekunowie prześcigali się w pomysłach, by urozmaicić życie swoich podopiecznych, czy to chowając pożywienie tak, by zwierzętom trudniej było je znaleźć, czy to wymyślając nowe formy rozrywki. Lorenzo kładł duży nacisk na rozbudzanie – naturalnej u zwierząt – chęci do zabawy, a obserwując bawiące się nieustannie oponami niedźwiedzie polarne, trudno było nie przyznać mu racji.
Widząc, że Francis zatopił się na powrót w ekranie swojego telefonu, Julia w milczeniu odprowadziła go wzrokiem. Przez wysokie ogrodzenie obserwowała przez kilka minut parę tygrysów, a następnie udała się na leżące w innej części parku terytorium białych lwów. Od kilku tygodni te zwierzęta wymagały szczególnej obserwacji, gdyż jeden z młodych samców zaczął być agresywny wobec szefa stada – Nahoura. Coraz częściej wybuchały między nimi bójki – na razie niegroźne, ale w końcu sytuacja może się skomplikować. Należy ich rozdzielić i znaleźć dla młodego samca miejsce w innym ogrodzie zoologicznym. Moment, w którym drapieżniki, zwabione smakowitymi kąskami, wracają na noc do budynków, jest zawsze nerwowy dla opiekunów, wszystkie lwy bowiem schodzą się wtedy naraz w stronę otwieranego trapu, co może zaburzyć hierarchię stada.
W alejkach zapanował spokój i Julia z przyjemnością wyciszyła się, pozwalając myślom swobodnie błądzić. Od rana do wieczora było mnóstwo pracy albo jakaś decyzja do podjęcia, tu i teraz, albo zwierzę pilnie potrzebujące pomocy. Choć mieli do swojej dyspozycji samochody służbowe, i tak trzeba było sporo się nachodzić, krążąc między odległymi zakątkami parku, a przede wszystkim należało zachować nieustanną czujność. Lorenzo powtarzał, że nigdy nie wiadomo, jak zachowają się dzikie zwierzęta, zatem nie wolno popaść w rutynę i przyzwyczajenie.
Lorenzo to, Lorenzo tamto… Tak, zdecydowanie zaprzątał jej myśli! Nawet wtedy, gdy nie pracowali razem, i tak o nim myślała: o ognistej więzi łączącej ich w czasie studiów, o samotności, której był przyczyną, o bolesnym rozstaniu, o splocie okoliczności, które pozwoliły im spotkać się kilka lat później, o zawodzie, jaki poczuła, widząc jego obojętność. W jej życiu pojawił się Marc, a w życiu Lorenza Cécile. Ileż czasu stracili! A teraz, kiedy znów z nikim nie byli związani, Lorenzo trzymał ją na dystans. Przyjacielski, serdeczny, zawsze pomocny… ale nigdy żadnej dwuznaczności, żadnej próby odzyskania jej uczuć. Dlaczego? Co go powstrzymywało? Od odejścia Marca upłynęło niedużo czasu – może nie chciał się śpieszyć? Ona natomiast była niecierpliwa, pragnęła, by spojrzał na nią inaczej, żeby powiedział coś czułego, śmiałego, żeby o nią zabiegał, dążył do bliskości, do intymności. Teraz, jako dojrzały mężczyzna, był jeszcze bardziej pociągający, również dla niej! Lubiła jego niewątpliwe zalety, ale też skrywane wady, bo przecież nie był doskonały. Bywał uparty, nie potrafił dzielić się obowiązkami i zawsze stawiał pracę na pierwszym miejscu. Park pochłaniał większość jego czasu i energii i rzadko wychodził poza ten hermetyczny świat. Czy potrafiłby przeznaczyć dla niej trochę miejsca w swoim wypełnionym po brzegi życiu?
Dzień miał się ku końcowi, drzwi parku zostały zamknięte dla zwiedzających. Pracownicy grabili alejki i opróżniali duże, drewniane pojemniki na śmieci, a opiekunowie zwierząt przystąpili do sprowadzania swoich podopiecznych do budynków – przynajmniej tych, które chciały, bo nikt nie był w stanie ich do tego zmusić. W boksach czekały już na nie porcje świeżego jedzenia. Stojąc przed wysokim ogrodzeniem okalającym terytorium lwów, Julia usłyszała nawoływania opiekuna i dźwięk otwieranego trapu. Zwierzęta poderwały się i nagle, bez widocznej przyczyny, dwa z nich zwróciły się przeciwko sobie. Rozpoczęła się prawdziwa walka. Julia od razu spostrzegła, że to Nahour i młody samiec, który rościł sobie prawo do jego pozycji. Zwierzęta zwarły się w uścisku, zadając sobie ciosy pazurami i gryząc się, przy wtórze groźnych ryków. To wyglądało przerażająco. Julia chwyciła od razu swoje walkie-talkie i już po chwili u jej boku pojawił się opiekun. Wbiegł na wieżę obserwacyjną, chwycił za wąż hydrauliczny i skierował silny strumień wody na walczące lwy. Niedługo później dołączył do niego drugi opiekun. Ciśnienie wody jeszcze wzrosło i w końcu drapieżniki się rozdzieliły. Młodszy ustąpił jako pierwszy. Julia zauważyła głęboką, obficie krwawiącą ranę na jego boku. Od razu zadzwoniła po Lorenza.
*
Trzeba było dwóch godzin, zanim zraniony samiec zgodził się wrócić z wybiegu. W tym czasie leżał na swojej ulubionej płaskiej skale i co jakiś czas lizał ranę na boku. Kilkoro opiekunów z innych sektorów zjawiło się do pomocy i w końcu, dzięki sprytnym wybiegom, udało się nakłonić samca do powrotu do budynku, gdzie został umieszczony w osobnym boksie, z dala od reszty stada. Lorenzo, zaniepokojony ilością krwi, którą zwierzę straciło, od razu zaaplikował mu środek usypiający. On i Julia, pracując na zmianę, odkazili ranę i założyli szwy. Korzystając z tego, że zwierzę było uśpione, przeprowadzili też kompleksowe badanie jego stanu zdrowia. Choć wypadło pomyślnie, Lorenzo podjął decyzję o zastosowaniu antybiotyku.
– Myślę, że jest już zbyt duży, by żyć na jednym wybiegu ze swoim ojcem. Dąży do tego, by go zdetronizować i przejąć pozycję przywódcy stada – powiedział do Julii, kiedy wychodzili z budynku. – Zależy mi na zachowaniu równowagi w stadzie. Jeśli chcemy uniknąć nowych problemów, niezwłocznie trzeba go przenieść do innego parku. Zasadniczo mam zgodę z Austrii, gdzie mógłby dołączyć do młodej samicy. Należy szybko zorganizować transport, a do tego czasu odizolować go od reszty stada lub wypuszczać samego.
Poczekali, aż lew się wybudzi, po czym ruszyli w drogę powrotną. Przechodząc przed budynkiem restauracji, Lorenzo pozdrowił z daleka jej kierownika, Adriena, który nadzorował właśnie rozstawianie stolików w dużej, oszklonej sali, gdzie co godzinę wydawano ciepłe posiłki. Restauracja zaopatrywała się w większości u lokalnych producentów i zarządzana była zgodnie z normami ekologicznymi. Zwiedzający mogli usiąść, gdzie chcieli, przynieść własny prowiant na piknik lub wybrać jeden z proponowanych przez park zestawów. Zgodnie z wolą Lorenza każdy mógł znaleźć tutaj coś na swoją kieszeń.
Przed budynkiem administracji Lorenzo zaproponował Julii, by mu towarzyszyła.
– Tylko rzucę okiem na pocztę, a potem możemy się czegoś napić!
Choć wynajmował dom kilka kilometrów od parku, to tutaj, na poddaszu nad biurem, urządził sobie pokój z łazienką, w którym nocował, kiedy miał na to ochotę – a to zdarzało mu się często. To miejsce było jego ostoją i nigdy nie przyprowadził tam żadnej kobiety. Na parterze zaś, obok księgowości i pomieszczenia przeznaczonego na archiwum, urządził przytulny kącik do przyjmowania ważnych gości, sponsorów czy kolegów z innych ogrodów zoologicznych. I właśnie tutaj przyprowadził Julię.
– Rozgość się, to nie potrwa długo…
Zajął miejsce przed komputerem, a Julia zapadła się w jedną z miękkich kanap.
– Kim był ten starszy pan? – spytała.
– Nazywa się Fosco, był przyjacielem mojego dziadka. Poznałem go, kiedy byłem mały. Wydawał się zadowolony, że może zwiedzić park i że udało mi się dobrze wykorzystać spadek po dziadku.
– Te ziemie, których nikt nie chciał?
– Tak! Wyobrażasz sobie? – Mówił, przeglądając równocześnie wiadomości. Nagle zawiesił głos. – Niesłychane… – powiedział po dłuższej chwili.
Julia, widząc wyraz jego twarzy, wstała z kanapy i podeszła do niego. Nie chcąc jednak być niedyskretna, zatrzymała się po drugiej stronie biurka.
– Jakiś problem?
– Nie! Wręcz przeciwnie, chodzi o zaproszenie.
– Na co?
– No więc…
Podniósł głowę i rzucił jej badawcze spojrzenie.
– Pamiętasz zapewne Benoîta. Studiował razem z nami w Maisons-Alfort.
– Tego rudzielca?
– Tak! Rudzielec, a do tego sympatyczny.
– Godzinami rozmawialiście o dzikich zwierzętach.
– Dokładnie!
– I ten sam, który robił dziewczynom głupie kawały.
– Widzę, że dobrze go pamiętasz. Wyobraź sobie, że od trzech lat pracuje w rezerwacie Samburu w Kenii i właśnie proponuje mi, żebym przyjechał do niego na miesiąc.
– Cały miesiąc… – skomentowała z niedowierzaniem.
Wiedziała, że Lorenzo nigdy nie opuszcza parku i że ani wakacje, ani podróże go nie interesują, ale w tym przypadku chodziło o Afrykę i o dzikie, żyjące na wolności zwierzęta. Ta perspektywa musiała być dla niego kusząca, a jego bliski znajomy Benoît z pewnością dobrze o tym wiedział.
– Sama zobacz jego mail – zaproponował.
Obeszła biurko i stanęła obok Lorenza.
_Doszły mnie słuchy_ _o twoim parku. Jego sława dotarła_ _aż_ _tutaj! Gratulacje, stary druhu, udało_ _ci_ _się urzeczywistnić swoje marzenie. Jestem jednak pewien,_ _że jest coś, czego_ _ci_ _brakuje. Przyjedź tutaj podpatrzeć lwy_ _i słonie_ _w ich naturalnym otoczeniu, te zwierzęta różnią się_ _od_ _tych urodzonych_ _w niewoli. Mogę_ _ci_ _zaoferować gościnę przez kilka tygodni. Porównamy wspomnienia,_ _co_ _będzie dla nas obu wzbogacające. Nadal jesteś_ _z piękną Julią? Napisz, jak tylko zarezerwujesz lot._
_Ściskam Cię_
_Benoît_
– Pamięta moje imię, to miło! – powiedziała z udawaną swobodą. Nie dała tego po sobie poznać, ale w głębi serca poczuła ukłucie nostalgii za minioną przeszłością. – Zamierzasz do niego pojechać? – zapytała.
– Nie, nie mógłbym tak po prostu zostawić parku…
Wyczuła w jego głosie żal. Było oczywiste, że bardzo chciałby się tam wybrać. Wzruszyło ją to.
– Ale dlaczego się wzbraniasz? – nalegała. – To hojna propozycja i jestem pewna, że ten wyjazd pozwoli ci dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy.
Lorenzo, zanim odpowiedział, posłał jej niepewny uśmiech.
– Kiedyś nie podobało ci się, że podróżuję.
– Ponieważ byliśmy razem, ty i ja! Ale to już przeszłość.
Wymienili spojrzenia, starając się odgadnąć nawzajem swoje myśli. Ani on nie był naprawdę uczciwy, mówiąc, że nie chce wyjechać, ani ona, starając się go przekonać do tego wyjazdu. Tak naprawdę lubiła pracować z Lorenzem, a dokładniej lubiła _być_ z nim.
– To nie byłoby rozsądne – uciął. – Poza tym nie mam dobrego szefa opiekunów. Francis robi, co może, ale to nie wystarczy. Od odejścia Marca nie mogę znaleźć odpowiedniego następcy.
– Dlaczego wybrałeś Francisa na to stanowisko? Souad byłaby od niego lepsza!
– Souad? – zapytał zaskoczony.
– Tak, właśnie ona! Wszyscy ją uwielbiają i szanują, poza tym ma niezbędne doświadczenie i wie, jak pracować zarówno ze zwierzętami, jak i z ludźmi. I tak jak ty jest bardzo oddana sprawie parku. Większość opiekunów wolałaby, żebyś to ją mianował na to stanowisko.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wcześniej?
– Podjąłeś tę decyzję bardzo szybko, nie pytając nikogo o zdanie. Jak zwykle zresztą…
Lorenzo wyraźnie wyczuł w jej tonie wyrzut, ale nie starał się zaprotestować.
– Przyznaję, że nominowanie Souad jest dobrym pomysłem, ale Francis bez wątpienia poczułby się urażony.
– Albo poczułby ulgę, zwolniony z tych wszystkich obowiązków, które ograniczają go w nieskrępowanym dostępie do portali społecznościowych… Nie mówię tego, żeby mu zaszkodzić, ponieważ nie wpływa to na wypełnianie przez niego obowiązków, sądzę jednak, że zaakceptował twoją propozycję, bo nie chciał cię zawieść. Ale w rzeczywistości nie uśmiecha mu się być szefem opiekunów.
– Dobrze, zgoda – przyznał z rozdrażnieniem Lorenzo. – Porozmawiam z nim i z Souad. Zobaczymy, co o tym sądzą. Nie powierzę im jednak parku na kilka tygodni – ani jemu, ani jej! A zatem _nie mogę_ polecieć do Kenii.
Julia przez chwilę milczała, a w końcu powiedziała cicho:
– Lorenzo… Nikt nie jest niezastąpiony. Pracownicy są świetni, skuteczni i bardzo zgrani. Księgowy nadzoruje wszystkie zamówienia i faktury, kierownik restauracji jest bez zarzutu, a….
– Będzie brakowało weterynarza – przerwał jej Lorenzo.
– Ja przecież zostanę, zaproszenie mnie nie obejmuje. Mogę wziąć pomocnika, kolegę po fachu, który bez wątpienia będzie szczęśliwy, mogąc pracować w tak modelowym parku jak ten. Chyba że nie masz do mnie zaufania?
– Oczywiście, że ci ufam. Jesteś świetnym weterynarzem i dobrze o tym wiesz, ale nadzorowanie parku z tą całą masą codziennych problemów…
– Ty oczywiście dajesz sobie ze wszystkim radę!
– Przypominam ci, że to ja założyłem ten park.
– Nie chciałam cię rozgniewać, ale jestem przekonana, że Ziemia nie przestanie się kręcić, jeśli wyjedziesz na miesiąc. Zresztą gdyby Marc był tutaj, bez wątpienia zdecydowałbyś się na wyjazd! Więc w pewnym sensie to będzie moja wina, jeśli nie pojedziesz do Kenii.
Dlaczego tak przy tym obstawała? Czyżby chciała mu udowodnić, że ta Julia dzisiaj, w odróżnieniu od tej z dawnych czasów, nie będzie za nim tęsknić? A przecież to nie była prawda: na samą myśl o jego wyjeździe czuła smutek.
– Tak czy inaczej – dodała – nie przestaniesz o tym myśleć. To zaproszenie jest wyjątkową okazją i będziesz żałował, jeśli z niej nie skorzystasz.
Tym razem mówiła szczerze. Dobrze go znała i wiedziała, jak bardzo pragnie zobaczyć niektóre gatunki w ich naturalnym środowisku, by móc porównać ich zachowania z zachowaniem osobników żyjących w ogrodach zoologicznych. Jakie duże by nie były wybiegi, słonie czy żyrafy nadal są w nich więźniami – to była cena za uratowanie zagrożonych gatunków. Lorenzo całym sobą zaangażował się w tę ideę, ale bez wątpienia miał ochotę powrócić do ukochanej Afryki. Julia nie mogła – i nie powinna – walczyć z jego pragnieniem, przynajmniej nie bardziej niż dziesięć lat wcześniej. Lorenzo był zbyt niezależny, by próbować go powstrzymać.
– Mieszasz mi w głowie – westchnął. – Naprawdę sądzisz, że…
– Tak, jestem pewna!
Odwróciła się i oznajmiła, że pójdzie się położyć. Od rozstania z Markiem mieszkała w wygodnym budynku dla stażystów, w którym Lorenzo przeznaczył jej jeden pokój do czasu, aż znajdzie sobie mieszkanie na wynajem. Ale jak dotąd nawet nie zaczęła go szukać.
Lorenzo podążał za nią wzrokiem, zawiedziony, że nie została dłużej. Był bardzo podekscytowany propozycją Benoîta, ale pomimo słów zachęty ze strony Julii wciąż się wahał. Wyczuł w niej rozdrażnienie i zastanawiał się, czy jej słowa na pewno były szczere. Tylko dlaczego miałaby udawać? Być może wyczuła z jego strony chęć ponownego zdobycia jej? A ponieważ chciała tego uniknąć, stąd jej namowy, by wyjechał? Świadomie pozwolił po wyjeździe Marca, by czas upływał, dzień, po dniu, a później… Później zabrakło mu odwagi i dał się pochłonąć pracy, jak zawsze resztą. Teraz, a dokładniej _dziś wieczorem_, powinien ją zatrzymać i porozmawiać z nią otwarcie lub przynajmniej zaproponować wspólną kolację, improwizowaną z potraw serwowanych w ciągu dnia w restauracji Adriena. Miał klucz do kuchni i mógł korzystać z niej, pamiętając jedynie, by poinformować o tym kierownika.
Kenia… Benoît z pewnością zebrał cenne doświadczenie, którym mógłby się z nim podzielić, na czym skorzystałby również jego park. Czy mógłby zmarnować taką okazję? Taka podróż byłaby dla niego również powrotem do młodości i sposobnością, by przeżyć jeszcze raz ten głód wiedzy, który był w tamtym czasie motorem jego działania, kiedy z wypiekami na twarzy przemierzał świat, od rezerwatów po ogrody zoologiczne, nienasycony i jednocześnie oczarowany.
Lorenzo odruchowo skierował kroki ku restauracji. Wszedł do pogrążonej w mroku kuchni i zapalił jeden neon. W tym świetle pusty lokal pod szklanym dachem wyglądał upiornie, ale Lorenzo nie przywiązywał do tego wagi. Rozmroził bułkę, dodał do niej ementaler i kilka liści sałaty skropionych musztardą. Przed oczami przesuwały mu się widoki z Kenii. Pokryte kurzem drogi, zdezelowane stare jeepy, strażnicy zawsze w stanie gotowości i nagle, w oddali, stado słoni, kroczących jeden za drugim, noga za nogą. Żar spływający z nieba, wyschnięte wodopoje, przy których tłoczą się drapieżniki, zgodnie z hierarchią gatunków, zapierające dech w piersiach zachody słońca, stado lwic polujące na antylopę, wolne, nieograniczone żadnymi ogrodzeniami…
Otworzył lodówkę i sięgnął po piwo, które wypił długimi łykami, jakby wspomnienie sawanny rozbudziło w nim pragnienie. Rezerwat w Samburu jest jednym z najpiękniejszych w Afryce Subsaharyjskiej. Zlokalizowany w północno-środkowej części Kenii, przedzielony na pół rzeką Ewaso Ng’iro, rozciąga się na powierzchni stu siedemdziesięciu kilometrów kwadratowych, będąc domem dla wielu rzadkich gatunków. Lorenzo słyszał o nim, ale nigdy nie sądził, że mógłby w nim choć na chwilę zamieszkać. Benoît złożył mu królewską propozycję, zapraszając go na miesięczny pobyt – to wystarczająco długo, by zdobyć solidną wiedzę.
Sięgnął po drugie piwo, sam tym zaskoczony, bo zwykle nie pił dużo. Rozmyślanie o podróży wypełniło go podnieceniem i zrozumiał, że nie będzie potrafił odmówić. Julia miała rację, wystarczyło wszystko starannie zorganizować, tak by park nie ucierpiał podczas jego nieobecności. Zresztą, w razie najmniejszego nawet problemu zawsze może wrócić pierwszym samolotem.
Wrzucił puste butelki do kontenera na szkło, wyłączył światło i wyszedł z restauracji. Kolejny raz zamiast wrócić do domu, postanowił zostać na noc w parku, w pomieszczeniu na poddaszu. Mijając budynek dla stażystów, zerknął ukradkiem na okno pokoju, w którym mieszkała Julia. Paliło się światło, firanka była zasłonięta. Jak spędza wieczór? Serfując po Internecie? Czy może czytając jeden z tych kryminałów, które tak bardzo lubiła? Chciałby teraz z nią być. Właściwie była jedyną osobą, z którą miałby ochotę przedyskutować swój dylemat, ale paradoksalnie była też jedyną, z którą nie mógł tego zrobić. Nie ma sensu rozpamiętywanie przeszłości i wracanie do dawnych podróży, które niczym klin weszły między nich i zniszczyły ich związek. Nie potrafił zachowywać się swobodnie w jej towarzystwie. Przeszłość okazała się zbyt dużym ciężarem. Może zatem krótka rozłąka dobrze by im zrobiła? Może dzięki temu zapomnieliby o dawnym rozstaniu oraz o Marcu i potrafiliby spojrzeć na siebie inaczej? Wierzył w to i miał nadzieję, że nie wmówił sobie tego, by odsunąć trapiące go wątpliwości.
Wszedł do budynku administracyjnego, w którym wciąż paliły się światła – z tego wszystkiego musiał zapomnieć je wyłączyć – i rozglądając się po pomieszczeniu, zrozumiał, że to miejsce i cały park jest sensem jego życia. A jednak zdecydował się na to ustępstwo, decyzja została podjęta, i to w momencie, kiedy przeczytał wiadomość od Benoîta.