Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Serce kamienia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2014
Ebook
28,00 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Serce kamienia - ebook

Powiem ci więc, kim jestem. Jestem tą, która sprzeciwiła się samej Śmierci. Jestem tą, która zabiła swoją miłość. Jestem tą, która weszła do Cienistej Doliny i wróciła żywa. Jestem tą, której sami bogowie nie wchodzą w drogę. Jestem mistrzynią tortur i zadawania śmierci. Oto kim jestem…

Natchniony galijski pieśniarz, ciężko ranny po niefortunnej przygodzie miłosnej, spotyka na swej drodze tajemniczą handlarkę. Czy zdradzająca niezwykłe umiejętności zielonooka Magran jest rzeczywiście tym, za kogo się podaje? Segomaras z czasem nabiera przekonania, że towarzysząc jej, zyska temat do pieśni, która uczyni go nieśmiertelnym.

To dopiero początek niezwykłej podróży, pełnej magii oraz zmagań na śmierć i życie. To historia o poszukiwaniu własnej tożsamości w świecie rządzonym przez potężnych i mściwych celtyckich bogów i pragnieniu wyzwolenia się z więzów zależności, których nie jest w stanie zerwać nawet śmierć.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-126-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Część I

Pieśń

– Zgadzasz się? – Duże, błękitne oczy patrzyły na niego wyczekująco. – Mogę liczyć na twoją pomoc?

– Tak – szepnął niezdolny przeciwstawić się ich sile. – Zrobię, co sobie życzysz. Tylko dlaczego akurat ona?

– Z czasem sam zrozumiesz.

*

Obudziło go lekkie szturchnięcie w ramię. Chciał otworzyć oczy, lecz zaschnięta krew zlepiała mu powieki. Mężczyźnie z trudem udało się je uchylić – w samą porę, by zobaczyć niewyraźny zarys pochylającej się nad nim twarzy. W pierwszej chwili myślał, że należy do chłopca, ale głos, który usłyszał, był zdecydowanie kobiecy.

– Nieźle cię urządzili – mruknęła nieznajoma, oglądając jego obrażenia. – Masz szczęście, że mam akurat wolne miejsce na wozie.

Rozejrzała się dookoła. Któryś z napastników mógł jeszcze czaić się w krzakach. Zobaczywszy, że są sami na trakcie, przerzuciła sobie rannego przez ramię. Eksplozja bólu w złamanej ręce i popękanych żebrach pozbawiła mężczyznę przytomności.

Jego wybawicielka zataszczyła go do krytego płótnem wozu, gdzie delikatnie złożyła bezwładne ciało pomiędzy beczkami i skrzyniami z towarem. Upewniwszy się, że ranny leży dostatecznie wygodnie, usiadła na koźle i po chwili wóz ruszył w dalszą drogę.

Tego dnia nie ujechali jednak daleko. Słońce jeszcze nie zaczęło chylić się ku zachodowi, gdy handlarka zjechała z rzymskiej drogi na leżącą nad brzegiem rzeki łąkę. Po śladach ognisk można było się zorientować, że podróżni często nocowali w tym miejscu.

Kobieta ostrożnie ściągnęła nieprzytomnego mężczyznę z wozu i położywszy na trawie, obmyła z krwi i brudu. Później zajęła się jego ranami, czyszcząc, zszywając i smarując je mocno pachnącymi maściami. Mruczała przy tym pod nosem niezrozumiałe słowa.

Rannego obudził zapach rozchodzący się z zawieszonego nad ogniem kociołka. Otworzył oczy i spod opuchniętych powiek zobaczył znajomą już postać kobiety pochyloną nad paleniskiem. Zauważyła, że nie śpi.

– Cieszę się, że jednak postanowiłeś powrócić do świata żywych – usłyszał na powitanie. – Rosół jest gotowy. Pora najwyższa, żebyś coś zjadł.

Nalała zupy do glinianej miseczki i karmiła go cierpliwie, łyżka za łyżką.

– Zobaczysz, że jutro już sam będziesz mógł jeść – zapewniła go, uśmiechając się ciepło.

Wbrew zdrowemu rozsądkowi uwierzył jej. Czuł, jak od strawy w żołądku rozchodzi się po żyłach ciepło, które napełniało jego ciało siłą. Przemknęło mu przez myśl, że w tym rosole musiało być coś więcej, niż tylko ptak i zielenina, ale nie miał siły, żeby się nad tym zastanawiać. Oczy zaczynały mu się kleić.

– Jak masz na imię? – usłyszał pytanie.

– Segomaras – skłamał.

Zdziwił się, słysząc własny głos. Zazwyczaj tak silny i czysty, był teraz bełkotliwym szeptem. Przerażony, pomodlił się do wszystkich bogów, żeby nie okazało się, że napastnicy uszkodzili mu trwale gardło.

– Może być i Segomaras – zgodziła się kobieta. – A zatem zdrowiej, Segomarasie – powiedziała, kładąc mu chłodną dłoń na rozpalonym czole.

Zapadł w głęboki sen.

Następnego dnia rzeczywiście czuł się dużo lepiej. Bez pomocy zjadł poranny posiłek, krzywiąc się tylko, gdy trafiał na coś twardszego do pogryzienia. Miał też wreszcie możliwość dokładnego przyjrzenia się swojej opiekunce. Efekty tych oględzin były zastanawiające.

Na pierwszy rzut oka nie różniła się od innych galijskich kobiet. Była szczupłą, czarnowłosą kobietą o bladej skórze – taką, jakich wiele można było spotkać wśród południowych lub zachodnich plemion, utrzymujących żywe kontakty z iberyjskimi pobratymcami. Jednak, gdy dłużej na nią patrzył, nie był już tego taki pewien. Odnosił dziwne, niewytłumaczalne wrażenie, że kobieta jest, ale jednocześnie nie jest tym, na kogo wygląda.

Po chwili Segomaras żachnął się na swoją bujną wyobraźnię, która często pakowała go w kłopoty. Widocznie wciąż odczuwał efekty uderzenia w głowę. Postanowił nie zajmować się tym więcej.

– Jak masz na imię, moja piękna wybawicielko? – spytał, wracając do bardziej przyziemnych spraw, i przekonał się, że słowa, które wcześniej potrafiły uwodzić, teraz, w jego pokiereszowanych ustach, brzmią raczej żałośnie.

– Możesz mówić do mnie Magran.

– Zatem dziękuję ci, Magran, za uratowanie mi życia. – Usiłował się uśmiechnąć, ale pękające na wargach strupy uświadomiły mu, że nie był to najlepszy pomysł.

– Podziękujesz mi później. Na razie potrzeba ci dużo snu. – Podała mu kubek. – Wypij te zioła.

Posłusznie wypił lekarstwo, którego gorycz skutecznie łagodził słodki smak miodu. Po chwili osunął się na posłanie i zachrapał.

*

Magran już z daleka zobaczyła rzymski patrol. Naliczyła sześciu żołnierzy i oficera. Prychnęła ze złością. Podczas swojej podróży wielokrotnie była w podobnej sytuacji i zawsze na widok grupy aroganckich przedstawicieli nowego pana tych ziem – Rzymu – ogarniały ją mordercze ciągoty. Powstrzymywała się jednak, bo przecież i ona była tu gościem, a skoro Galowie godzili się na taki układ, to już nie był jej problem.

Problemem był natomiast patrol zbliżający się kłusem do wozu. Kątem oka sprawdziła, czy włócznia znajduje się w zasięgu ręki. Tak na wszelki wypadek. Co prawda, wolałaby uniknąć zamieszania, ale gdy sprawy przybiorą niewłaściwy obrót, nie zawaha się ani chwili.

Oddział sprawnie otoczył wóz, zmuszając zaprzęg do zatrzymania się. Dowódca podjechał bliżej kozła, na którym siedziała. Błyskawicznie dokonała oceny potencjalnego przeciwnika – legioniści nie wyglądali na nowicjuszy, a oficer na wymuskanego lalusia. Gdyby doszło do starcia, mogłoby być interesująco.

Zmusiła się, by przywołać na twarz szeroki uśmiech. Udawanie idiotki zazwyczaj pomagało w takich sytuacjach.

– Gdzie twój mąż, kobieto? – Dowódca zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem.

Widać było po nim, że nie lubił rozmawiać z tutejszymi kobietami, które uważał za krnąbrne i które nie znały przypisanego im przez bogów miejsca – w domu, gdzie mogły zajmować się dbaniem o wygody swojego męża i pana. Galijki ośmielały się wykonywać zawody i czynności przynależne wyłącznie mężczyznom. Jak choćby ta – siedziała na koźle i powoziła, chociaż to nie przystoi niewieście. Barbarzyństwo!

– No, gdzie jest? – ponaglił ją.

– Śpi na wozie, panie – odpowiedziała. – Spił się wczoraj w gospodzie i pobił z miejscowymi. Dostał niezłe cięgi i teraz ledwie zipie.

Oficer podniósł płótno i rzucił okiem na tyły wozu. Zobaczył obandażowanego Segomarasa, śpiącego pomiędzy belami sukna. Zacisnął usta. Wyglądało na to, że rozmowa z tą brudną handlarką go nie ominie.

– Dokąd jedziecie? – spytał.

– Do Massilii.

To miasto rzeczywiście było celem jej wędrówki.

– Skąd?

– Z Lutecji.

– Co wieziecie?

– Różne rzeczy, panie. – Magran bez zarzutu grała swoją rolę, ale zaczynała się już niecierpliwić. Przecież i tak było wiadomo, do jakiego celu zmierza ta rozmowa. – Tkaniny, biżuterię, broń, zioła…

– Wystarczy – przerwał jej. – Widać, że dużo podróżujesz, więc na pewno wiesz, że musisz uiścić opłatę drogową.

– Wiem.

Tak zwana „opłata drogowa” była zwykłym haraczem, jaki żołnierze patrolujący drogi ściągali z kupców. Magran odwiązała od pasa chudy trzosik i podała go oficerowi. W środku było kilkanaście brązowych monet. Rzymianin bez entuzjazmu schował pieniądze i skinął na swoich ludzi. Po chwili nie było po nich śladu.

Wóz ruszył w dalszą drogę.

*

Po kilku kolejnych dniach podróży, zjadłszy wieczorny posiłek, chory poczuł się na tyle dobrze, że nabrał ochoty na poważną rozmowę.

– Mam do ciebie pytanie, Magran, i proszę, żebyś odpowiedziała mi szczerze, bo nie ma sensu w ukrywaniu prawdy. – Wpatrywał się w nią znad kubka z naparem. Od dłuższego czasu chciał poruszyć tę kwestię, ale dopiero dzisiaj miał na to siłę. – Dlaczego zabrałaś mnie ze sobą? Przecież jestem dla ciebie ciężarem. Mogłaś mnie zostawić w jakimś gospodarstwie po drodze i też byłoby dobrze. Ale ty dbasz o mnie i pielęgnujesz jak członka klanu. Jaki masz w tym cel? I nie mydl mi tu oczu dobrym sercem.

– Nie zamierzam – odparła Magran. – Wolę, żeby układy pomiędzy nami były jasne i każdy znał swoje miejsce. – Przerwała na chwilę, by łyknąć ziółek i właściwie dobrać słowa. – Podróżuję przez kraj Galów jako kupiec, a moim celem jest Massilia. Jednakże na tych ziemiach faktycznymi panami są Rzymianie, którzy narzucają wam swoje głupie prawa i zwyczaje sprowadzające kobietę do roli własności mężczyzny. To zupełny nonsens, ale chcąc uniknąć niepotrzebnego zwracania uwagi, powinnam posiadać na wozie osobnika mogącego uchodzić za właściciela całego kramu.

– Oczywiście czysto nominalnie?

– Szybko chwytasz. – Magran uśmiechnęła się do niego znad glinianego kubka.

– I tutaj pojawiam się ja?

– Dokładnie. Doszłam do wniosku, że zawdzięczając mi życie, będziesz bardziej skory do współpracy.

– Biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie mógłbym tam zdechnąć bez ciebie, jestem ci rzeczywiście coś winien – zgodził się Segomaras. – Zresztą, na razie i tak nie mam innego zajęcia – pokazał obandażowane dłonie – więc równie dobrze mogę odgrywać rolę pana i władcy tego uroczego wozu i jego zawartości.

Magran spojrzała na niego pytająco.

– Jestem poetą i pieśniarzem – wyjaśnił. – Akompaniuję sobie na lirze, co jak widać, na razie jest wykluczone.

– Czy opowiesz mi, co ci się przydarzyło?

Segomaras skrzywił się niechętnie.

– Nie pytam, dlatego że jestem ciekawa – wyjaśniła. – Chociaż to też. Chcę przede wszystkim wiedzieć, czego mogę się spodziewać. Może ktoś będzie chciał naprawić spartaczoną robotę i spotkamy na swojej drodze niemiłych ludzi? Wolałabym być na to przygotowana.

– Rozumiem.

Gal pogładził wąsy, zastanawiając się przez chwilę od czego zacząć.

– Jak już wspominałem, jestem poetą. Moje życie polegało na podróżowaniu od grodu do grodu, od wioski do wioski, i niesieniu ludziom śpiewu i zabawy. Podejmowano mnie w siedzibach królów, wodzów i w zwykłych chatach, a raz nawet trafiła mi się uczta w willi szlachetnego, kozia jego mać, Rzymianina. Moje pieśni opowiadały o bohaterach, wojnach i o miłości. I to właśnie przez miłość spotkało mnie to, co spotkało. – Segomaras westchnął głęboko, robiąc nieznaczny ruch dłonią, jakby trącał struny. – Zapałała do mnie uczuciem żona mojego ostatniego gospodarza, jednego z wodzów plemienia Eduów. Był to człowiek zapalczywy i do gniewu skory, więc gdy zobaczył swoją małżonkę na moim posłaniu, dosiadającą mnie, jak, nie przymierzając, ogiera, wywlókł mnie do lasu i wraz ze swoimi wojami wyładował na mnie własne frustracje. Jednak, jako że poeta pozostaje pod szczególną opieką bogów i zabicie go grozi nieprzewidywalnymi konsekwencjami, z suszą i nieurodzajem włącznie, porzucili mnie w lesie z nadzieją, że dzikie bestie dokończą robotę. Ostatkiem sił doczołgałem się w okolice traktu, a tam już znalazłaś mnie ty, Magran o złotym, choć interesownym sercu – skłonił głowę.

– Jednym słowem, przeleciałeś o jedną cudzą żonę za dużo – podsumowała handlarka, uśmiechając się złośliwie. – Dziwię się, że nie straciłeś męskości. To przecież jedna z najczęstszych metod karania uwodzicieli.

– Uwodzicieli! – oburzył się Segomaras. – To ja zostałem uwiedziony, moja droga. Wracając do tematu, to ten zabieg przeżywa niewielu, a oni pewnie nie chcieli mieć na głowie gradobicia z powodu bezpośredniego przyczynienia się do mojej śmierci. Tak przynajmniej sądzę, chociaż szczegółów nie znam, bo zemdlałem z przerażenia, gdy któryś z moich oprawców o tym wspomniał.

Magran nie mogła powstrzymać śmiechu.

– Masz dar wymowy, Segomarasie, ale odwaga nie jest raczej jedną z twoich głównych zalet.

– Nie, nie jest, ale przynajmniej uczciwie się do tego przyznaję – zgodził się z rozbrajającym uśmiechem, który sprawił, że spod strupów i sińców, na chwilę wyłoniła się twarz o urodzie łatwo mogącej zawrócić w głowach niewiastom.

– To mi odpowiada. Przynajmniej nie będziesz knuł za moimi plecami, za co mogłoby spotkać cię coś nieprzyjemnego. Pamiętaj, że kombinatorzy zazwyczaj źle kończą. – W jej głosie pobrzmiewało wyraźne ostrzeżenie.

– Właśnie mnie coś zastanowiło. – Segomaras spojrzał swojej rozmówczyni prosto w oczy. – A skoro mamy wieczór szczerości, to może mi to wyjaśnisz.

– Może.

– Biorąc pod uwagę twój punkt widzenia odnośnie przydatności mężczyzny na wozie i to, że męskie ubrania, które noszę, nie są twojego rozmiaru i są nieco zużyte, odnoszę wrażenie, że nie jestem twoim pierwszym pomocnikiem.

– Twoje wrażenie jest jak najbardziej słuszne – zgodziła się Magran.

– Jak przebiegała współpraca?

– Na początku bez zarzutu. Jednak po pewnym czasie zapomniał o warunkach umowy. Coś mu się poprzestawiało i wziął moją uprzejmość i wspomniane już przez ciebie dobre serce za słabość. Musiałam mu to wyperswadować – wyjaśniła. Po chwili dodała: – Definitywnie.

– Jak bardzo definitywnie? – spytał ostrożnie Segomaras.

– Tak bardzo, że bardziej już nie można.

– No, to myślę, że większość rzeczy już sobie wyjaśniliśmy. – Poeta uśmiechnął się nerwowo i zmienił temat na bezpieczniejszy: – Twoje śliczne liczko, o konsekwentna w działaniu Magran, oprócz tego, że jest śliczne, jest też raczej mało podobne do twarzy większości znanych mi Galijek. Wnioskuję więc, że chociaż doskonale władasz naszą mową, to raczej nie pochodzisz stąd.

– Jesteś bardzo spostrzegawczy, Segomarasie – stwierdziła Magran z dziwnym błyskiem w oku. – Masz rację, nie jestem stąd.

– A skąd?

– Pochodzę z Kaledonii.

– A gdzie to jest?

– Tam, gdzie Rzymianie boją się zapuszczać – wyszczerzyła zęby w drapieżnym uśmiechu.

– Hmm… To może wiele tłumaczyć – mruknął Segomaras.

– Myślę, że pora przerwać tę przemiłą konwersację – ucięła Magran, widząc, że poeta już otwiera usta, by zadać kolejne pytanie. – Jutro czeka nas daleka droga.

– Jak sobie życzysz, szefowo – Segomaras zgodził się bez szemrania.

Długo jednak nie mógł zasnąć, rozmyślając nad tym, czego dowiedział się tego wieczora.

*

Z nieba lał się żar, co w tej części Galii w letnim miesiącu Samonios nie było niczym niezwykłym. Magran i Segomaras siedzieli pod płóciennym daszkiem rozpiętym pomiędzy wozem a kramem, popijając ciepłe piwo i rozmową umilając sobie czas pomiędzy jednym klientem a drugim. Ludzi oglądających towary na targu nie brakowało, a że ceny Magran miała dosyć przystępne, przy jej straganie panował spory ruch.

– Zatrzymanie się w tej wiosce to była niegłupia decyzja – stwierdził Segomaras. Łatwiej było mu mówić, gdyż rany na ustach goiły się nieźle. Zeszła mu także opuchlizna z twarzy, tylko skóra wyglądała dosyć dziwnie z uwagi na to, że siniaki weszły w fazę koloru żółtego. – Sprzedaliśmy całkiem sporo towaru.

– W rzeczy samej – zgodziła się Magran. – A i nam, i koniom przyda się dzień przerwy w podróży.

– O tak! Zwłaszcza że tę noc spędzimy pod solidną strzechą, na łóżku z siennikiem i po sutej kolacji! – Poeta roześmiał się radośnie i wzniósł kubek. – Piję za zdrowie wspaniałej kobiety, która przygarnęła nieszczęśnika i zapewnia mu tak komfortową podróż.

Właściciele pobliskich straganów spojrzeli na nich zaciekawieni. Widząc, że są w centrum uwagi, Segomaras zaśpiewał krótką, wesołą piosenkę ku uciesze słuchaczy. Lecz chociaż głos miał czysty, to twarz wykrzywiał mu grymas bólu. Gdy skończył, ze wszystkich stron rozległy się entuzjastyczne okrzyki. Jednak naleganiom, by zaśpiewał coś jeszcze, grzecznie odmówił.

– Za wcześnie? – domyśliła się Magran. – Żebra jeszcze cię bolą przy głębszym oddechu?

– Tak – stęknął z wysiłkiem poeta. – Za wcześnie i na śpiewanie, i na granie.

Podniósł do góry dłoń, której połamane palce unieruchomione były pomiędzy sztywnymi paskami kory.

– Już niedługo – pocieszyła go. – Zajmij się interesami, a ja zaraz wrócę.

Magran wmieszała się w tłum. Po niedługim czasie była z powrotem, niosąc ze sobą spory pakunek owinięty w kawałek surowego lnu.

– To dla ciebie – powiedziała, wręczając go Segomarasowi. – Może nie jest dziełem mistrza, ale najlepsza, jaką można tutaj dostać.

Poeta rozpakował prezent i spod płótna ukazała się rzeźbiona lira. Oczy mu rozbłysły. Pogładził ją delikatnie poranioną dłonią. W jego ruchach wyczuć można było tęsknotę i czułość. Zanucił jej coś cichutko i trącił strunę lewą, zdrowszą dłonią. Odpowiedział mu czysty, wysoki dźwięk. Segomaras uśmiechnął się z zachwytem.

– Tak, maleńka, niedługo zaśpiewamy w duecie – obiecał jej. Zwrócił zwilgotniałe oczy na Magran. – Dziękuję.

Kobieta tylko skinęła głową i odwróciła się w stronę klientów, dając pieśniarzowi czas, by w samotności nacieszył się swoim nowym instrumentem.

Magran nie dała tego poznać po sobie, ale Segomaras zrobił na niej duże wrażenie swoją krótką piosenką. Pomimo bólu, który odczuwał, nie usłyszała w niej ani jednej fałszywej nuty, a głos poety przemawiał bezpośrednio do jej duszy, pomijając niemal zupełnie pośrednictwo uszu. Znała wielu pieśniarzy pośród Celtów, jedni byli lepsi, inni gorsi, ale czasami zdarzały się wśród nich prawdziwe perły. Ludzie o głosie potrafiącym oczarować słuchaczy, sprawić, że po ich plecach przechodził dreszcz, a z oczu płynęły łzy. Ten talent dostrzegła w Segomarasie. Jeszcze nieukształtowany, delikatny, dopiero zapowiedź prawdziwego kunsztu, jak pąk róży, który sam w sobie jest skromny, ale doświadczony ogrodnik, patrząc na niego, widzi oczyma wyobraźni cudowny kwiat o wspaniałej barwie i urzekającym zapachu.

Magran, modląc się cicho, dziękowała bogom, którzy postawili ledwie żywego poetę na jej drodze. Błogosławiła fakt, że uległa tak rzadkiemu u niej impulsowi współczucia. Wiedziała, że wszystko we Wszechświecie miało swój cel, więc być może ich spotkanie również nie było przypadkowe. Lecz ku czemu miało poprowadzić? Czas pokaże.

– Ile za ten naszyjnik? – jakiś głos wyrwał ją z zamyślenia.

Zaskoczona, zobaczyła stojącego przed kramem siwowłosego mężczyznę z uwieszoną u jego ramienia młodą i piękną dziewczyną.

– Ile chcesz za niego? – powtórzył lekko zniecierpliwiony klient, wskazując na srebrny naszyjnik.

Magran spojrzała na naszyjnik, po którym na trzech poziomach uganiały się zastygłe w srebrze i powyginane w dziwnych pozach zwierzęta. Całość była niezwykle misternie grawerowana w skomplikowane ornamenty z kraju Brytów. Ten naszyjnik był jedną z najcenniejszych rzeczy, jakie miała na swoim wozie.

Podniosła wzrok na starca i przyjrzała mu się uważnie. Potem to samo zrobiła z dziewczyną. Gdy wróciła spojrzeniem do mężczyzny, znała już cenę.

– Dwieście srebrnych sestercji – oznajmiła bez mrugnięcia okiem.

– Ile?! – Świeżo nabita ziołami fajka wypadła mu z ust.

– Dwieście srebrnych sestercji – powtórzyła spokojnym głosem.

– Czyś ty postradała zmysły, babo?! – oburzył się starzec. – Za taką cenę można kupić całe gospodarstwo z całkiem niezłym stadem bydła! Nikt ci nie da takiej ceny za ten łańcuszek! Dam ci za niego osiemdziesiąt sestercji i radzę ci, bierz, bo lepszej ceny nie dostaniesz.

Magran z nieodgadnionym wyrazem twarzy popatrzyła mu przeciągle w oczy. Wreszcie się odezwała:

– Jeżeli cię na niego nie stać, starcze, to po co w ogóle zaczynasz rozmowę? Lepiej oszczędzaj na kurhan, zamiast oglądać biżuterię dla wnuczki. Naszyjnik poczeka na kogoś, kto doceni jego wartość i nie będzie się kłócił o kilka sestercji.

Mężczyzna po drugiej stronie lady poczerwieniał gwałtownie i zacisnął pięści. Wyglądał, jakby za chwilę miał pęknąć. Dziewczyna, dla której przeznaczony miał być naszyjnik, odsunęła się od niego przerażona.

– Jeszcze nigdy mnie tak nie obrażono!!! – wrzasnął. – Ty podła wywłoko! Ty pomiocie chorej kobyły! Nie jestem stary, ślepa krowo! A to – wskazał na dziewczynę – to nie jest moja wnuczka, tylko żona, ty parchaty babsztylu!

W jego głosie słychać było dumę.

– I myślisz, że dwieście sestercji to za dużo za to, że cię poślubiła, ty zramolały dziadygo?! – Magran wzięła się pod boki jak rasowa przekupka, a zaskoczony Segomaras zauważył, że sprowokowana przez nią wymiana obelg sprawia jej ledwie skrywaną przyjemność. – I czterysta sestercji byłoby jeszcze za mało za to, że musi nocą zlegnąć z twoim wysuszonym i pomarszczonym zewłokiem! A potem rano cię pocieszać, że to nic nie szkodzi i że na pewno następnym razem się uda!

Przyciągnięci głośną kłótnią gapie ryknęli śmiechem. Teraz i z ich strony posypały się szydercze docinki. Mężczyzna najwidoczniej nie był lubiany wśród swoich ziomków. Sapiąc jak niedźwiedź, chwycił swoją młodą małżonkę za rękę i pociągnął w kierunku wyjścia z placu targowego. Po chwili zebrani, komentując między sobą całe wydarzenie, zaczęli powoli rozchodzić się do swoich zajęć.

Do zadowolonej z siebie Magran podszedł mężczyzna.

– Przyjmij moje wyrazy wdzięczności – skłonił się przed nią. – Andecamulos chodził i puszył się swoją męskością, odkąd poślubił młodą Asilię. Będzie tego z kilka tygodni. Jednak Andecamulos to bogaty gospodarz i ma wielu silnych synów z poprzednich małżeństw, więc nie było chętnych, żeby utrzeć mu nosa. Dzięki bogom ty się zjawiłaś i głośno powiedziałaś to, o czym wszyscy myśleliśmy. Mam nadzieję, że wstyd ukróci trochę jego próżne wywody w najbliższym czasie.

– Cała przyjemność po mojej stronie – uśmiechnęła się Magran.

– Mam jednak dla was dobra radę: lepiej pakujcie się i ruszajcie w dalszą drogę, bo jak znam tego dziadygę, to właśnie poszedł zwołać swoich ludzi, by pomścić zniewagę.

– Dzięki. Zapewne tak zrobimy, bo nie chcemy przysparzać wam kłopotów.

– To ja dziękuję za twoje zrozumienie. Dobrej drogi! – Skłonił się raz jeszcze i odszedł.

– No i wygodny nocleg szlag trafił – mruknął wściekły Segomaras, pakując towar do skrzynek. – A ty się jeszcze cieszysz! – Popatrzył z wyrzutem na uśmiechniętą Magran, która zwijała bele sukna i wkładała je do wozu.

Wyjechali z osady po cichu, bez zbędnego zamieszania.

Segomaras nie odzywał się przez całą drogę, obrażony na Magran za to, że przez nią znów spędzą noc pod gołym niebem. Humor poprawił mu dopiero widok starej szopy – jednej z tych, które stawiane były gdzieniegdzie na szlaku dla wygody podróżnych.

– Wcale nie musiałaś tego robić – mruknął pod nosem, zdejmując uprząż koniom.

– Co mówiłeś? – spytała Magran z wesołym błyskiem w oczach. – Nie dosłyszałam.

– Mówiłem, że nie musiałaś drażnić tego wielmoży – powiedział niechętnie. – Gdyby nie twój złośliwy język, spędzilibyśmy tę noc jak przystało na porządnych ludzi.

– A co nieporządnego jest w spaniu w szałasie?

– Nie ma ciepłego łóżka, trzeba palić ogień, żeby odgonić dzikie zwierzęta i niebezpiecznych ludzi. I znowu ja muszę przyrządzić strawę.

– Nie jest tak źle, z postoju na postój gotowanie wychodzi ci coraz lepiej. Jeszcze kilka tygodni, a będziesz mógł otworzyć swoją gospodę.

– Wiesz, o co mi chodzi – żachnął się. – Jestem już tym zmęczony.

Przyjrzała mu się uważnie. Podróżowali wspólnie od trzech tygodni i ani razu nie usłyszała od niego złego słowa. Zawsze starał się być miły, wesoły, nigdy się z nią nie sprzeczał i nie narzekał, chociaż wiedziała, że nie jest mu lekko. Czasami krzyczał przez sen. Westchnęła. Miał prawo mieć czasami gorszy dzień, zwłaszcza gdy jego nadzieje na łóżko w gospodzie i być może jakiś mały, niezobowiązujący romansik z dziewką służebną, zostały tak brutalnie rozwiane.

– Masz rację. – Wzięła łuk i kołczan. – Dzisiaj moja kolej na gotowanie.

– Zostań. – Zdążył pożałować swoich wcześniejszych słów. Nie chciał sprawiać jej przykrości. – Ja zrobię coś z tego, co mamy. Już robi się ciemno i tak niczego nie upolujesz.

Uśmiechnęła się z wyższością.

– Zagotuj wodę i przygotuj ruszt. Zaraz wrócę.

Rzeczywiście, gdy woda zaczęła wrzeć w kociołku, wyszła z lasu, niosąc w jednej ręce ustrzelonego ptaka, a w fartuchu grzyby i zioła. Bez słowa zakrzątnęła się wokół wieczornego posiłku i po chwili oprawiony ptak skwierczał na ogniu, a grzyby i zioła gotowały się w kotle, rozsiewając apetyczne zapachy.

Segomaras podał Magran kubek wina.

– Przepraszam, że marudziłem. Obiecałem sobie, że nie będę sprawiał ci kłopotów w podróży. Tylko… – zawahał się. – Tylko dzisiaj, gdy zobaczyłem tę dziewczynę obok trzy razy starszego od niej mężczyzny, pomyślałem o Ariannie.

– Czy to ta dziewczyna, przez którą miałeś kłopoty?

– Ta sama. Teraz dopiero doszło do mnie, że i ona może mieć kłopoty z mojego powodu.

Magran uznała, że nadszedł już odpowiedni czas.

– Opowiedz mi, jak dokładnie doszło do tego, że złamałeś prawo gościnności.

– Jak już pewnie zdążyłaś zauważyć – zaczął Segomaras – jestem człowiekiem słabym i nieodpornym na kobiece wdzięki.

– Jakoś nie kryjesz się z tym specjalnie – zgodziła się Magran, wspominając wszystkie uśmiechy i znaczące spojrzenia, jakie poeta posyłał zaglądającym do jej kramu kobietom.

– Ano właśnie, w tej mojej wrażliwości na kobiece piękno tkwi cały problem – westchnął. – Gdy trafiłem do Eduów, od razu ją zauważyłem – była śliczna, młoda i nieszczęśliwa. Rodzina sprzedała ją temu staremu gburowi, który był ich wodzem. Żal mi było jej urody, marnującej się przy boku tego zmurszałego kloca drewna, więc postanowiłem umilić jej trochę tę niewolę. No i umiliłem…

Zamilkł na chwilę.

– Wydawało mi się, że będzie tak samo, jak zawsze – zabawimy się, a potem ja odejdę i każde z nas zachowa w sercu wspólnie spędzone chwile. Sprawy potoczyły się jednak inaczej, a ja mogę mieć tylko nadzieję, że i ona wyszła z tego cało.

– Segomarasie – Magran uśmiechnęła się i sięgnęła po udko. – Dobry z ciebie człowiek, ale kompletnie nie znasz kobiet.

Poeta popatrzył na nią zdezorientowany.

– Gdyby twoja Arianna naprawdę nie chciała wyjść za wodza, to by nie wyszła. Sądzę jednak, że odpowiadała jej tak wysoka pozycja w plemieniu, a jak podejrzewam, jego majątek również był nie do pogardzenia – wyjaśniała, nalewając sobie sosu do miski. – Poza tym sterowanie takim człowiekiem jest bardzo proste.

– Co masz na myśli?

– Starcy żeniący się z dziewczętami w wieku swoich wnuczek lubią się chwalić, że potrafią zadowolić swoje młode żony. Wystarczy tylko, że taka kobieta umiejętnie połechce jego męskie ego, a może z takim delikwentem zrobić wszystko, na co tylko ma ochotę. Żałosne jest tylko to, że mężczyźni w tym wieku potrafią być tak ślepi. Wracając więc do twojej biednej i nieszczęśliwej Arianny, to jeżeli jest inteligentną dziewczyną, a sądzę, że jest, to potrafiła wybrnąć z tej sytuacji, zrzucając całą winę na ciebie – uwodziciela, który pieśnią potrafi rzucić miłosne zaklęcie.

Segomaras patrzył przez chwilę na Magran, trawiąc z trudem informacje, które przed chwilą usłyszał.

– Hmm… – mruknął niepewnie. – Nigdy nie patrzyłem na to z tej strony…

Magran uśmiechnęła się pod nosem i poszła spać, zostawiając poetę zatopionego w myślach.

Trudno było mu zrewidować dotychczasowy punkt widzenia na tę sprawę. Do tej pory z zazdrością spoglądał na posiadaczy dużo młodszych połowic. I z podziwem. Jednak patrząc z perspektywy, jaką ukazała mu Magran, to rzeczywiście całość mogła wyglądać trochę inaczej, niż do tej pory sądził, a stary mąż mógł być, zamiast uwielbianym, pełnowartościowym mężczyzną, kłopotliwym dodatkiem do majątku i pozycji społecznej. Taki osobnik z dumą obnoszący się ze swoją jurnością, jak nie przymierzając kogut z grzebieniem, zaiste mógł wydawać się śmieszny.

Segomaras poczuł się tak, jakby na chwilę ktoś uniósł zasłonę skrywającą inny świat. Świat kobiet.

– Magran – jęknął. – Co ty mi zrobiłaś?

– Otwieram ci oczy, baranie – dobiegł go zaspany głos spod pledu. – Jeżeli chcesz być dobrym poetą, musisz widzieć więcej niż inni. A teraz jedz i kładź się wreszcie spać.

– Czy to dlatego zwymyślałaś dzisiaj tego człowieka na targu?

Magran usiadła, przecierając oczy.

– Błąd, mój drogi Segomarasie. To on mnie zwymyślał, a ja się tylko broniłam.

– Tak, jasne. – Poeta nawet nie ukrywał swojego powątpiewania w głosie. – Ale cenę podałaś mu dwa razy wyższą niż normalnie.

– Bo to mój naszyjnik i ja będę decydować, kto go dostanie. Jak będę chciała, to oddam go komuś za darmo. A jemu nie sprzedałam, bo nie lubię ludzi głupich i próżnych. Moje prawo. A teraz dobranoc. – Magran naciągnęła pled na uszy.

„Oj, moja piękna, kupiec to z ciebie żaden – pomyślał Segomaras, uśmiechając się do pieczeni maczanej w sosie. – Kim ty jesteś? Czasami wydajesz się zwykłą kobietą, a czasami kimś zupełnie innym niż osoba, za którą chcesz uchodzić. Czasami twoje kości policzkowe są zbyt wystające, usta zbyt doskonałe, oczy zbyt zielone, a włosy tak czarne, że aż niebieskie. Skóry nie masz opalonej, jak można by się było spodziewać po handlarce spędzającej letnie miesiące na koźle kupieckiego wozu, ale bladą, jak u kogoś, kto długo nie oglądał słońca. Po chwili jednak wszystko wraca do normy i to, co zauważyłem, zdaje się złudzeniem. Kim ty jesteś, Magran? I dlaczego to mnie wybrano, bym ci towarzyszył?”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: