Serce ma inne plany - ebook
Serce ma inne plany - ebook
Lysjasz Balaskas żyje pragnieniem, by wziąć odwet na królu, który zamordował jego rodziców. Prosi o pomoc Al, która zarabia na życie zdobywaniem tajnych informacji. Al zgadza się pojechać z nim do pałacu i udawać jego narzeczoną. Lysjasz nie może się skupić na zrealizowaniu planu, ponieważ piękna Al coraz bardziej przyciąga jego uwagę. Zadziwia go też i niepokoi fakt, że Al, choć jest w pałacu pierwszy raz, zachowuje się tak, jakby dobrze znała to miejsce…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8342-830-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Al podejrzewała, że kiedyś miała prawdziwe imię i nazwisko, ale w sumie nie była tego pewna. I nigdy nie będzie. Jej wspomnienia były zatarte. Pamiętała tylko małą dziewczynkę, na którą wołano Alexandra i która uczyła się od obcych, jak przetrwać na ulicy. Niektórzy byli mili, inni okrutni, inni znów obojętni, ale najważniejsze było, żeby przetrwać. Nie pamiętała nic więcej. Rozmawiając z innymi, też samodzielnie walczącymi o przetrwanie, o ich przeszłości, doszła do wniosku, że pewnie jej rodzice także nie żyją albo jest im zupełnie obojętna. Zresztą to było bez znaczenia. Nie było ich ani nikogo, kto chciałby się nią opiekować, więc musiała liczyć tylko na siebie.
Dość szybko zorientowała się, że jednym z najprostszych i najlepszych sposobów przetrwania na niebezpiecznych ulicach Aten było udawać chłopca. Tak było bezpieczniej. Dlatego nawet teraz, gdy miała już dwadzieścia cztery lata, nie zrezygnowała z tej roli. Miała szczęście, bo szczupła, drobna sylwetka bardziej wskazywała na nastolatka niż na dorosłą kobietę, szczególnie, gdy umiała ukryć to pod ubraniem. Nosiła więc szerokie spodnie, które maskowały kształt kobiecych bioder. A na koszulę zakładała zawsze za duży płaszcz, który sprawiał, że wydawała się szersza w ramionach. Wtedy nikt nie zwracał na nią uwagi.
Oparta o ścianę budynku przy jednej z głównych ulic Aten wpatrywała się w tłum. Miała zaplanowane spotkanie z klientem i wybrała to pełne ludzi, tętniące życiem miejsce na wypadek, gdyby musiała szybko zapewnić sobie bezpieczną drogę wyjścia z sytuacji, która mogła się skomplikować. Niektórzy potrafili być bardzo natrętni.
Al zwykle nie brała pracy od ludzi, którzy nie byli poleceni albo porządnie sprawdzeni. Starała się być zawsze bardzo ostrożna, jeśli chodziło o to, z kim się spotykała. Zawsze upewniała się, że wie wszystko o kliencie, zanim zaczęła z nim rozmawiać. Ale akurat tego popołudnia nie miała pojęcia, z kim się spotka. Wiedziała tylko tyle, że oferowana zapłata była tak duża, że nie mogła się oprzeć. Może będzie mogła wreszcie zrezygnować z tego szpiegowskiego zajęcia? Początkowo było to nawet ekscytujące. Zdać sobie sprawę, że skoro nikt nie zwracał uwagi na małego żebraka na ulicy, mogła usłyszeć i zobaczyć coś, co było cenne dla innych. Na tyle, że byli gotowi za to zapłacić.
Ale nie wszystkie sytuacje były proste. Dużo ryzykowała, gdy była świadkiem czegoś, czego nie powinna widzieć, albo gdy dostawała zlecenie od kogoś nieznanego. Wtedy mogło się stać wyjątkowo niebezpieczne. I tak właśnie mogło być dziś. Możliwe, że całe to spotkanie było pułapką. W jednej chwili sprawy mogły przybrać nieoczekiwany obrót. Ktoś mógłby chcieć pozbyć się biednego chłopaka, który węszył na ulicach. Nikt nie wiedział, że Al to w rzeczywistości kobieta. Tylko dla bezpieczeństwa udawała kogoś, kim nie była.
Była już zmęczona takim życiem. Od kiedy pamiętała, musiała walczyć o przetrwanie. Ciągłe tajemnice, kłamstwa, niebezpieczeństwo i niekończące się napięcie. Wciąż musiała być czujna jak dzikie zwierzątko. Rozpaczliwie tęskniła za normalnością, za odrobiną szczęścia, a przede wszystkim za poczuciem bezpieczeństwa. Wiedziała, że pieniądze, które jej zaoferowano za nowe zadanie, mogą jej pomóc to osiągnąć. Była więc gotowa nagiąć niektóre swoje zasady, zaryzykować i spotkać się z tajemniczym mężczyzną. Nic o nim nie wiedziała, a pośrednik, małomówny i ponury, kazał jej po prostu czekać przy starym posągu Aresa, więc o umówionej porze czekała. Uważnie obserwowała przechodzących obok ludzi. Niektóre kobiety, zerkając w jej stronę, nerwowo ściskały torebki, zwłaszcza że Al robiła swoją najbardziej ponurą minę. Wiedziała, jak skutecznie zniechęca to do wszelkiego kontaktu. Większość jednak widziała w niej jedynie niepozornego małego żebraka. Turyści omijali ją wzrokiem skupieni na podziwianiu zabytków albo pochłanianiu kolejnych porcji lodów.
Al nie widziała sensu w tym, by wpatrywać się w ruiny – ślady dawno minionego życia. Ona od przeszłości wolała teraźniejszość, od marmurowych pomników wolała zwykłych ludzi. Lubiła przysłuchiwać się, w jakich językach mówią, czy są zadowoleni, czy zmartwieni. Była ich ciekawa, choć skrzętnie to ukrywała.
Zaczęła nerwowo spacerować w tę i z powrotem, bo ustalony czas minął, a tajemniczy zleceniodawca wciąż się nie pojawiał. Marszcząc brwi, rozejrzała się wokoło i właśnie wtedy dostrzegła wysokiego mężczyznę w jasnym garniturze. Na tle innych wyglądał jak Archanioł Gabriel – surowy strażnik prawości. Ludzie schodzili mu z drogi, a kobiety patrzyły na niego z zainteresowaniem i zachwytem. Nie prosił się o uwagę. Tacy jak on o nic nigdy nie prosili. Był naprawdę… oszałamiający. Właśnie to słowo przyszło jej do głowy. Muskularny i postawny jak starożytny gladiator, z piękną twarzą, niczym wyrzeźbioną przez renesansowego artystę, ciemną karnacją i bystrym spojrzeniem, w którym czaiła się groźba.
Al starała się zachować spokój, ale z każdym jego krokiem odczuwała coraz większy strach. Podszedł bliżej, niemal zupełnie przesłaniając promienie słońca, które padały jej na twarz. A więc to on jest tym tajemniczym zleceniodawcą! Wiedziała, kim jest. Nie było osoby w Atenach, która by nie wiedziała. Lysjasz Balaskas. Milioner, który do wszystkiego doszedł sam. Opowiadano, że wychowywał się na ulicy, ale dzięki determinacji, inteligencji i szczęściu zdołał wspiąć się na sam szczyt. Jedni mówili, że to czarujący i bardzo pracowity człowiek, inni zaś, że lepiej nie wchodzić mu w drogę. Al wiedziała, że sukces zależy od wielu czynników. Gdyby ona dostała szansę, żeby wyrwać się z tej dramatycznej sytuacji… Niestety, mogła tylko o tym pomarzyć.
Spojrzenie mężczyzny przesunęło się po niej. Al pragnęła jeszcze bardziej się przygarbić, niemal zniknąć pod swoimi zbyt luźnymi ubraniami. Coś dziwnego i niepożądanego stało się z jej ciałem, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Chciała uciec, jak nakazywał jej instynkt samozachowawczy, ale nie potrafiła ruszyć się z miejsca przyszpilona wzrokiem nieznajomego.
– Przypuszczam, że to ty jesteś Al? – spytał mężczyzna dziwnie rozbawionym głosem.
Dziewczyna nie rozumiała, co w tej sytuacji jest zabawnego. Miała wrażenie, że dobrowolnie składa swoje życie w jego ręce. Dała sobie sekundę na złapanie oddechu. Czuła się uwięziona przez jego oczy w kolorze morskiej skały ze złotymi błyskami odbijającego się słońca. Starała się mówić niskim, swobodnym głosem, ale pod wpływem emocji nie wyszło, jak chciała.
– Tak, jestem Al – odparła, słysząc swój własny wysoki ton.
– Doskonale. – Usta mężczyzny rozchyliły się w uśmiechu.
Lysjasz Balaskas zdziwił się na widok tego drobnego chłopaczka. Słyszał o nim wiele dobrego, podobno potrafił zdobyć cenne informacje, ale wyglądał naprawdę niepozornie. Może właśnie dlatego był taki skuteczny? Lysjaszowi właśnie o to chodziło. Długo czekał na sprawiedliwość. Tylko zemsta mogła przynieść mu spokój.
– Może się przejdziemy? – zaproponował. Widział, że chłopak jest jakiś nieswój. Czy to możliwe, by takie chuchro potrafiło mu pomóc? Zaczynał wątpić.
– Ma pan dla mnie zlecenie, czy tak?
Lysjasz zwrócił uwagę, że Al taksuje wzrokiem ludzi, nieustannie zachowując czujność. Znał to spojrzenie i znał ten stan.
– Tak. Chciałbym, żebyś zdobył dla mnie pewną informację. Jest taka stara plotka… To dotyczy królestwa Kalyvy.
Chłopak wzruszył obojętnie ramionami.
– Nie słyszałem o takim królestwie.
– Znajduje się na jednej z małych wysp, które utrzymały niepodległość od Grecji. Władzę sprawuje tam król. – Lysjasz zamierzał zniszczyć go od dawna, choćby gołymi rękami. To jednak nie było takie proste, więc musiał sięgnąć po inne sposoby. Żeby się zemścić, zdecydował się na podstęp. Musiał zrobić wszystko, żeby ukarać króla Djamandisa.
– I czego chcesz od tego króla?
– To nie twój problem. Ty masz dowiedzieć się wszystkiego na temat morderstwa księżniczki Zandry Agonas dwadzieścia lat temu.
– Mam zdobyć informacje o jakiejś starej sprawie, która rozegrała się na wyspie, o której nic nie wiem? – zapytała Al podejrzliwie. Spojrzała w oczy mężczyźnie, ale speszona szybko spuściła wzrok. – Trochę to naciągane – burknęła.
– Dwadzieścia lat temu cała rodzina królewska została zamordowana w krwawym zamachu. Przeżył tylko młody następca tronu, który jest obecnie panującym królem. Plotka głosi, że nie odnaleziono ciała jego siostry, księżniczki Zandry, a to pozwala mieć nadzieję, że przeżyła zamach. Muszę dowiedzieć się prawdy, którą może znać tylko król. Będziesz musiał w jakiś sposób znaleźć się w jego otoczeniu. Pokryję wszelkie koszty i oczywiście hojnie cię wynagrodzę. Zgodnie z umową.
Patrzył na niego badawczo, ale chłopak wciąż unikał jego wzroku. Lysjasz zwrócił uwagę na jego delikatne, zupełnie niemęskie usta i cerę. Coś było nie tak, ale nie rozumiał, co. W każdym razie wierzył w tego chłopaka. Swego czasu był taki sam jak on. Choć teraz sytuacja się zmieniła. Miał pieniądze i możliwości, żeby zemścić się na królu Djamandisie. Bez względu na to, co odkryje Al, Lysjasz się nie podda. To przez Djamandisa zginęli jego rodzice, to dlatego musiał się tułać po zaułkach Aten, to dlatego po wygnaniu z królestwa nie miał dzieciństwa. Król zapłaci za to. Zapłaci za wszystko.
– Udasz się na Kalyvę z jednym z moich ludzi jeszcze dziś wieczorem. Jak będziesz na miejscu, przez kilka dni powęszysz. Będziesz się kontaktować z Mychalisem, który mi podlega. Nikt nie może się dowiedzieć o naszej znajomości. Zaufaj mi, gdyby ktoś się dowiedział, że pracujesz dla mnie, i ty miałbyś kłopoty, i ja.
Chłopak zacisnął usta, ale nie zwolnił kroku. Rozglądał się ukradkiem. Lysjasz wyczuwał jego nerwowość. Czyżby bał się, że ktoś ich śledzi?
– Podróż będzie kosztowała dodatkowo – rzuciła Al.
– Czy moja oferta nie była dość hojna? – spytał Lysjasz tonem przyzwyczajonym do negocjacji.
– To nie hojność, tylko wynagrodzenie za pracę. Poza tym wiem, że pana stać – odparła Al hardym głosem. Nauczyła się, że musi być twarda i zdecydowanie negocjować stawki. Od tego zależało jej przetrwanie.
– Nie wierz we wszystko, co się o mnie mówi.
– Chyba nie zaprzeczy pan, że pieniądze to coś, czego panu nie brakuje – stwierdziła rzeczowo, patrząc na jego drogi zegarek.
– Nie zaprzeczam.
– W takim razie chciałbym dostać zaliczkę.
– Zamierzasz uciec?
– Zamierzam się zabezpieczyć.
Al przyspieszyła, ale Lysjasz złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie blisko. To nie był brutalny uścisk. Nie musiał się posuwać do takich metod.
– Posłuchaj, chłopcze, jeśli spróbujesz mnie oszukać, pożałujesz. Znajdę cię i odbiorę, co moje. Nie ukryjesz się przede mną nawet na końcu świata.
Patrzyły na niego duże, ciemne oczy. Chłopiec był drobny i miał delikatne rysy twarzy. Lysjasz nie rozumiał, jak ten chuderlak przetrwał na ulicy, nie mówiąc już o innych rzeczach. On sam w przeszłości dał radę, bo był silny i tak wściekły, że nikt nie ośmielił się wchodzić mu w drogę. Al wyglądał na tak słabego, że mógłby go przewrócić byle podmuch wiatru. Wyszarpnął się stanowczo. Może wcale nie był taki chuderlawy, jak się wydawał. Lysjasz sam nie rozumiał dlaczego, ale nie ufał mu.
– Nie oszukam pana, ale chcę płatności z góry. – Al skinęła głową na nadgarstek Lysjasza. – To wystarczy.
– Czy ty masz pojęcie, ile ten zegarek jest wart?
– Zapewne wart jest moich usług.
– Twardy z ciebie zawodnik.
– To jak będzie?
Lysjasz odpiął zegarek i wręczył chłopcu. Al rozejrzała się znów czujnie.
– Gdzie i kiedy mam się stawić?
– O północy na przystani. Oczywiście masz być sam.
– Wiadomo.
– Będę tam czekał ze swoim człowiekiem. Muszę mieć pewność, że znajdziesz się na właściwej łodzi. Michalis będzie twoim punktem kontaktowym ze mną. Jeśli w ciągu tygodnia nie dotrzesz do ważnych dla mnie informacji, będziemy musieli renegocjować umowę.
– W porządku – usłyszał ciche mruknięcie. Chłopak nie uścisnął mu dłoni, tylko ruszył szybkim krokiem przed siebie, pozostawiając go w tyle. Lysjasz obserwował go, wciąż z tym samym dziwnym uczuciem, że coś tu jest nie tak. Instynkt go nigdy nie zawodził, więc ostrożnie ruszył w ślad za chłopakiem.ROZDZIAŁ DRUGI
Żałowała, że dowiedziała się, jakim człowiekiem był jej idol. Robił fatalne wrażenie. Dlaczego chirurdzy są tacy zadufani? Walter zachowywał się podobnie. A mimo to dała się omamić. Charyzma i szelmowski uśmiech przyćmiły jego arogancję.
Nie chciałaby się taka stać. Doktor Spike to też zwykły dupek. Zaśmiała się. Jej ojciec, profesor literatury angielskiej, byłby przerażony tą obelgą. „Penny, jesteś przecież wykształcona… Miej trochę klasy”, usłyszałaby.
Próbował z niej zrobić damę, co było hipokryzją z jego strony. Patrząc na to, jak potraktował jej matkę, daleko mu było do dżentelmena. Nie chciała o nim myśleć. Zwłaszcza nie pierwszego dnia pracy w Fort Little Buffalo. Życie prywatne wpłynęło już na jej pracę w Calgary. Nie pozwoli, by to się powtórzyło. Musi pracować z doktorem Spikiem, to wszystko. Ich relacja będzie czysto zawodowa, jak z innymi. Dostała już nauczkę. Może ufać tylko sobie i matce.
Usłyszała brzęk telefonu. Wiadomość od Waltera.
_Hej! Patrzyłaś na dokumenty, które przesłałem?_
Westchnęła.
_Nie. Mam dużo pracy._
_Ja też. Proszę, sprawdź pocztę._
_Z_abolało ją serce. Te esemesy były takie chłodne. Kiedyś myślała, że Walter ją kocha.
_Właśnie zaczęłam zmianę. Siądę do tego, obiecuję._
_Dziękuję. Jesteś wspaniała._
Wcale nie czuła się wspaniale. Jak się od niego odciąć, jeśli on cały czas do niej pisze?
Wzięła do ręki następną kartę. Fort nie był wielkim szpitalem, ale przyjeżdżało tu sporo pacjentów z okolicznych miejscowości. Jest co robić. To dobrze, bo chce skupić się na pracy. Nie lubiła, kiedy dzieci chorują. Pomaganie im sprawiało jej niezwykłą radość.
– Cześć, Marcus – przywitała się z pacjentem, odsuwając zasłonkę wokół dużego łóżka.
Leżący na nim chłopiec wydawał się bardzo mały. Jak na pięciolatka zachowywał się niezwykle spokojnie. Był zlany potem i miał lekki kaszel. Wykluczyła krztusiec.
Nie gorączkował. Po teście antygenowym wiadomo było, że to nie wirus, dlatego mogła go badać bez maseczki. Osłabiony Marcus uśmiechnął się do niej, po czym schował głowę w ramieniu mamy.
– Jestem doktor Burman – powiedziała, przysuwając krzesło do łóżka. – Co was tu sprowadza?
– Astma. Tak mi się wydaje. Parę lat temu przyjechał do nas rejonowy lekarz i wspominał, że to może być astma. Miał wrócić, ale już go nie spotkałam.
– Skąd taka diagnoza? – Penny zaczęła notować.
– Myślałam, że to zapalenie płuc. Już je przechodził jako noworodek. Mamy inhalator. Ostatnio coraz częściej go potrzebuje.
Penny wzięła urządzenie do rąk i zapisała nazwę leku.
– Dostaje maksymalną dawkę i dalej ma problemy z oddychaniem? Zrobimy badania układu oddechowego. Wiem, że mieszkacie daleko, więc zatrzymamy Marcusa w szpitalu. Zlecę też testy alergologiczne.
– Będzie bolało? – zapytał Marcus świszczącym głosem.
– Nie. Teraz są nowe testy i nie bolą. Możesz mieć potem trochę swędzących plam na ramieniu, najwyżej coś ci na to przepiszemy. Czy mogłabym cię osłuchać?
Marcus kiwnął głową i usiadł. Penny założyła stetoskop. Z klatki piersiowej dziecka wydobywał się świst. Nie mogła zdiagnozować astmy bez badań, ale rzeczywiście było tam coś, co utrudniało oddychanie.
– Zlecę prześwietlenie klatki piersiowej. Chciałabym się upewnić, że nic tam nie ma.
– Dziękuję, pani doktor – powiedziała matka.
– Zatrzymamy go na obserwacji. Zobaczymy, ile czasu zajmie zrobienie badań. Może pani z nim zostać.
Kobieta odetchnęła z ulgą.
– Dziękuję. Podróż samolotem zajęła nam pięć godzin…
– Rozumiem. Dowiemy się, co mu dolega – obiecała Penny, uśmiechając się.
Zasunęła zasłonkę i wyszła, po czym spisała instrukcje i przekazała je pielęgniarce. W Calgary nie mogłaby go zatrzymać, ale tu nie było wyboru. Poza tym w karcie Marcusa odnotowano niski poziom tlenu.
– Testy alergologiczne? – usłyszała głos zza pleców.
– Tak.
– Kto je przeprowadzi? Nie mamy tu alergologa.
– Ja. Pracowałam z alergologami w Calgary. Jeśli mamy odpowiedni sprzęt…
– Nie mamy – przerwał jej z żalem.
– I nie ma na to żadnego sposobu? – zdziwiła się.
– Szpitale w Yellowknife i Hay River mają sprzęt. Jeśli to pilne, możemy sprowadzić go samolotem.
Posmutniała i wręczyła mu kartę chłopca.
– Pacjent i jego matka przylecieli z odległej wioski. Chłopiec od dawna ma problemy z oddychaniem. Rejonowy lekarz zdiagnozował astmę, ale nikt z tym nic nie zrobił.
Atticus spojrzał na kartę i zmarszczył brwi.
– To pilne – oznajmił.
– Też tak uważam.
Penny po raz pierwszy zobaczyła na jego twarzy uśmiech. Może Pan Dupek nie jest jednak tak bezduszny?
– Okej, dobrze. Zadzwonimy do Hay River i Yellowknife, ale nie wiem, czy będą mogli zająć się wysyłką. Lubi pani latać?
– Jestem przyzwyczajona. Czemu pan pyta?
– Mogę panią tam zabrać.
– Jak to? – spytała podejrzliwie.
– Mam samolot i licencję pilota. Wzięła go pani na obserwację do szpitala, prawda?
– Tak. – Była w szoku. Atticus Spike jest pilotem?
– Dobrze. Po dużurze polecimy do Hay River albo Yellowknife i weźmiemy to, co potrzebne, żeby jutro przeprowadzić testy.
– Okej.
Ruszył z powrotem do pacjentów, a Penny stała jak wryta. Jeszcze parę godzin temu był dziwakiem z fajnym psem. Potem stał się gburowatym lekarzem. A teraz zachowywał się jak pomocny i wspierający kolega?
Zakręciło jej się w głowie. Wysyłał sprzeczne sygnały, a ona nie wiedziała, jak je interpretować. Telefon znów zabrzęczał, ale go zignorowała. Nie ma teraz czasu na Waltera, zaczynał ją irytować. Pomaga mu ze względu na pacjenta i zarząd szpitala, ale nie będzie z nim rozmawiać.
– Doktor Burman, wszystko w porządku? – spytała pielęgniarka Rachel z dyżurki.
– Chyba tak – odparła, kiwając głową, po czym się wyprostowała. – Czy mogłaby pani mnie skontaktować z immunologią w Hay River i Yellowknife? Proszę powiedzieć, że to pilne.
– Oczywiście. Przekieruję połączenie, jak tylko uda mi się do nich dodzwonić. – Rachel uśmiechnęła się do niej.
– Dziękuję. – Poszła do następnego pacjenta. Przywykła, że w Calgary wszystko miała na wyciągnięcie ręki, a kiedy potrzebowała czegoś z innego szpitala, można to było wysłać kurierem. Tutaj zdobycie podstawowych rzeczy wymagało podróży samolotem.
Sam lot nie był dla niej problemem. Gorzej, że musi go odbyć z Atticusem. Pozostawało mieć nadzieję, że nie wkurzy jej na tyle, by chciała go udusić. Przynajmniej nie podważa jej decyzji. Doceniała to. Była zwykłą lekarką, a on zaufał, że wie co robi. W Calgary zdarzało się, że główny chirurg i zarząd nie traktowali jej słów poważnie.
Nie była zbyt pewna siebie, choć nie dawała tego po sobie poznać. Całe życie pracowała, by wyleczyć się z kompleksów. Bezskutecznie próbowała zaimponować ojcu. Zachowała się jak idiotka, zakochując się w Walterze. Nie chciała o tym myśleć. Ma zadanie do wykonania i wykona je najlepiej, jak się da. Nawet jeśli oznacza to podróż awionetką z facetem, który ją irytuje.
Nie mógł uwierzyć, że zaproponował Penny podróż swoim samolotem. Do tej pory leciał nim tylko z siostrą, jej mężem, siostrzenicami i Horacym. Tymczasem właśnie zaproponował wspólny lot do Hay River albo Yellowknife kobiecie, od której miał trzymać się z daleka.
To dla pacjenta, pamiętaj. Jak długo chodzi o pracę, wszystko będzie w porządku. Jest jego współpracownicą. Przepiękną, to fakt. Obserwował ją przez całą zmianę. Nie mógł odwrócić od niej wzroku, co go denerwowało.
Czy naprawdę nie dostał nauczki? Na Sashę też nie mógł przestać patrzeć. Różnica polegała na tym, że Penny nie zwracała na niego uwagi. Nie kokietowała go jak Sasha, kiedy się poznali. Penny z nim nie flirtuje, co za ulga. Skupiała się na pracy i na telefonie. Wyglądało na to, że komórka ją rozprasza i frustruje. To nie jego sprawa.
Podszedł do dyżurki, w której Penny przeglądała notatki. Była sama. Chyba go nie zauważyła.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak – odparła, nie odrywając oczu od notesu. – Siostra Rachel mówi, że Hay River ma wszystko, czego potrzebuję.
– Fantastycznie. – Wziął głęboki oddech. Nie mógł zakazać jej korzystania z telefonu, bo wtedy wydałoby się, że ją obserwuje. Czemu tak go to interesuje?
– Coś jeszcze? – Spojrzała na niego. Była na tyle blisko, że dostrzegł złote przebłyski w jej brązowych oczach oraz idealnie podkręcone grube rzęsy.
– Wydaje się pani… rozkojarzona.
– Chodzi o telefon? Przepraszam, rozmawiam z chirurgiem z Calgary – westchnęła.
– Tak?
– Pomagam mu przy kilku pacjentach, ale jestem skupiona na mojej pracy tutaj, doktorze.
Miała pomóc w jednym przypadku, ale okazało się, że było ich więcej. Coś mu mówiło, że to uciążliwa współpraca. Wcześniej sprawdził jej CV. Była świetnie wykształcona. Nie musi udowadniać, ile jest warta.
– Wieczorem polecimy do Hay River. – Miał ochotę jej powiedzieć, że wie, jak to jest w nowym miejscu, ale tego nie zrobił. Gdy zaczął pracę w Bostonie, czuł się trochę zagubiony, ale znał swój cel. Chciał być najlepszy. Tak się na tym skupił, że po drodze zapomniał, kim jest i komu może ufać.
Unikał Penny przez resztę dyżuru. Kiedy przyszła następna zmiana, znalazł ją i dał wskazówki, jak dojechać do hangaru, w którym stał samolot. Mieli spotkać się godzinę później.
Kończył przygotowywać samolot. Lecą do Hay River, a nie do Yellowknife. To tylko czterdzieści minut.
Mniej czasu sam na sam.
– Co to za model?
Odwrócił się i zobaczył Penny; trzymała kubki z kawą. Miała na sobie dżinsy i piękny liliowy sweter, który zsuwał się z ramienia. Zrobiło mu się gorąco.
– Zna się pani na samolotach?
– Trochę. Dorastałam w Calgary, ale moi dziadkowie mieli ziemię w górach. Widywałam tam różne awionetki.
– Zdarzyło się pani taką lecieć?
– Dawno temu. – Była trochę zdenerwowana.
– Jestem dobrym pilotem.
– Zobaczymy. Na razie mało o panu wiem. – Jej oczy zaiskrzyły, a on nie zdołał powstrzymać uśmiechu.
– Fakt. Zna pani tylko moją reputację.
– To panu przeszkadza?
– Poza nazwiskiem jestem człowiekiem. Poza tym… – Zatrzymał się, bo nie chciał myśleć o wszystkich tych tak zwanych przyjaciołach z Bostonu.
– Poza tym co?
– Nieważne. – Nie podobało mu się, że jest wobec niej szorstki, zwłaszcza że sam zaproponował pomoc, ale tak będzie najlepiej. Nie przyjechała tu na stałe, a on nie szuka przyjaciół. Nie na darmo ma opinię nieprzystępnego.
– Nie wiedziałam, jaką pan lubi, więc wzięłam zwykłą, czarną. – Wręczyła mu kubek.
– Dzięki. Taka jest najlepsza.
– Ja wolę herbatę. Czy mogę jakoś pomóc?
– W zasadzie nie. Teraz czekamy na czas startu, który wpisałem w planie lotu. Mój kumpel w Hay River pożyczy nam samochód, którym pojedziemy do szpitala.
– To może odpowie mi pan, co to za samolot?
– Dlaczego pani pyta?
– Żeby zacząć rozmowę. Nie lubię niezręcznej ciszy. A tak w ogóle to przepraszam, ale nie podoba mi się zabawa w ciepło-zimno.
– Tak? – spytał z lekkim rozbawieniem.
– Tak. Podziwiam pana dorobek, ale jeśli pan myśli, że próbuję tu coś ugrać, to się pan myli. Przyjechałam do pracy.
– Dlaczego tutaj?
– Nie pana sprawa. Powinno pana interesować tylko to, że traktuję pracę poważnie i jestem świetną specjalistką.
Znowu się uśmiechnął. Nie wątpił w jej kwalifikacje. Miała silny charakter, co mu się podobało, ale dalej był ciekaw, dlaczego ją tu przysłano. Musiał być przecież jakiś powód. Nie wyglądała na osobę, która ot, tak odeszłaby z wielkomiejskiego szpitala. Zależało jej na karierze i wciąż jest związana z Calgary. Poza tym była niezwykle tajemnicza. Kiedyś lubił zagadki, ale teraz nie podobało mu się, że tak bardzo go zaintrygowała.
Wyrzuciła kubek do kosza. Atticus pomógł jej wsiąść do samolotu. Poczuł mrowienie w ciele. Miło było dotknąć jej ręki, ale musiał ją puścić. Robiło się niebezpiecznie.
– Dziękuję. ‒ Zarumieniła się.
Nie odpowiedział, tylko skinął głową i zamknął drzwi.
Usiadł w fotelu pilota i sięgnął po słuchawki.
– Są też jedne dla pani.
Uruchomił silnik i poprosił wieżę o pozwolenie na start. Na szczęście Penny nie wyglądała na zdenerwowaną.
– Rebel One, masz zgodę na start – usłyszeli.
– Przyjąłem. – Atticus zwiększył prędkość. To było piękne popołudnie. Zanim wrócą, zrobi się wieczór.
Pomyślał, że pewnie szybko się ze wszystkim uwiną.
– Rebel One? To brzmi jak z filmu science fiction.
Uśmiechnął się zadowolony, że zrozumiała nazwę.
Była trochę zdenerwowana koniecznością spędzenia czterdziestu minut z Atticusem. Naprawdę nie wiedziała, czy wytrzyma jego humory: raz był słodki i miły, raz gburowaty. Musiała sobie powtarzać, że chodzi przecież o pacjenta. Jej zadaniem jest zbadanie chłopca i sprawdzenie, co wywołuje reakcję alergiczną.
Atmosfera w kabinie była dość niezręczna. Jedyny dźwięk, jaki im towarzyszył, to szum silnika.
– Murphy rebel – powiedział Atticus ni stąd, ni zowąd.
– Słucham?
– Pytała pani, co to za samolot. To murphy rebel.
– Aha.
– Tylko tyle pani powie?
– A co mam powiedzieć?
– Cóż, spodziewałem się bardziej zdecydowanej reakcji.
– Nie znam tego modelu.
– A jakie pani zna?
– Latałam na de havillandach i cessnach.
– A jak się pani podoba ten?
– Całkiem fajny, ale wyrobię sobie zdanie o nim dopiero po wylądowaniu.
Zaśmiał się pod nosem. Może jednak Atticus ma poczucie humoru, w przeciwieństwie do jej ojca i Waltera.
– Powinien się pan częściej śmiać albo uśmiechać. Wygląda pan wtedy bardziej ludzko, nie jak robot.
– Już to gdzieś słyszałem – mruknął.
Wymienili życzliwe spojrzenia. Podobało jej się, kiedy się uśmiechał. Wyjrzała przez okno. Piękny widok.
– Jesteśmy nad rezerwatem Wood Buffalo. Gdybyśmy mieli więcej czasu, polecielibyśmy nad wodospadem Alexandria.
– W porządku. – Korciło ją, by powiedzieć „może następnym razem”, ale powstrzymała się. Żadnego następnego razu nie będzie. Nie przyjechała tu poznawać ludzi. Wspólny lot nad wodospadem to coś, co robią przyjaciele. Albo kochankowie.
Zalała ją fala gorąca. Atticus jest jej szefem, sławnym i doświadczonym chirurgiem, zupełnie jak Walter. To by się źle skończyło. Lepiej go trzymać na dystans. Nic o nim nie wie i tak powinno zostać.
Zmienił trajektorię lotu. Po chwili znaleźli się nad dużą polaną pokrytą białymi plamami.
– To śnieg? – spytała ze zdziwieniem.
– Miewamy dużo śniegu, ale akurat to jest sól.
– Sól?
– To solniska. Niektóre z nich to leje krasowe.
– Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.
– Trochę bardziej na południe, w Albercie, jest ich mnóstwo. Zwłaszcza Pine Lake jest przepiękne. Jeśli będzie pani miała kiedyś okazję, polecam się tam wybrać, zanim zima zablokuje drogi. Latem można nawet pływać w jeziorach. Rzeka jest zbyt niebezpieczna, ma silne prądy.
– Obawiam się, że do tego czasu wrócę do Calgary.
Nastała kolejna niezręczna cisza. Szpitalowi w Fort Little Buffalo zależało na tym, by została i zastąpiła lekarkę, która poszła na macierzyński. Brakowało im wykwalifikowanego personelu. Od razu zaproponowali jej stałą posadę, ale ją odrzuciła. Zaczynała rozumieć, jak trudno jest zatrzymać lekarzy na Północy. Jednak ona pragnęła wrócić do Calgary. I zamierzała to zrobić z podniesioną głową.
Do końca lotu już ani razu się nie odezwała. To było najdłuższe czterdzieści minut w jej życiu.
Ucieszyła się, kiedy na horyzoncie wyłoniło się Hay River, a Atticus poprosił wieżę o pozwolenie na lądowanie.
Chciała jak najszybciej dostać się do szpitala, wziąć testy alergiczne i wrócić do Buffalo, by zabrać się do roboty i mieć już te nieszczęsne pół roku za sobą.