Serce nie sługa - ebook
Serce nie sługa - ebook
Za namową dziadka Rafaele Manzini postanawia poślubić Mayę Campbell. Dzięki temu małżeństwu wejdzie w posiadanie wielkiej korporacji należącej do rodziny Mai, a w zamian spłaci jej długi. Rafaele kocha wyzwania biznesowe, i jest to jedyna miłość, jaka go interesuje. Gdy poznaje Mayę, nie potrafi zrozumieć tej inteligentnej i ekscentrycznej kobiety, lecz zaczyna mu zależeć na tym, by ją uszczęśliwić. Coraz trudniej też jest mu znieść myśl o nieuniknionym rozstaniu, gdy już oboje wypełnią warunki umowy…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7679-5 |
Rozmiar pliku: | 601 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rysujący się na tle księżycowego nieba, ogromny dom pod Neapolem wyglądał jak żywcem wyjęty z kiczowatego, gotyckiego horroru. Brakowało jedynie upiornej burzy z piorunami, bo wokół wieżyczek latały już nietoperze – pomyślał z przekąsem Rafaele Manzini, wysiadając z samochodu razem ze swoją ochroną.
– Szczególne miejsce – zauważył Sal, szef ochrony Rafaelego, człowiek w średnim wieku, który był odpowiedzialny za jego bezpieczeństwo od czasów dzieciństwa. – Nie odejdę od ciebie ani na krok dziś wieczorem, czy ci się to podoba, czy nie, bo nie ufam twojemu pradziadkowi. Mówi się, że podobno był bezwzględnym zabójcą.
– Przecież to wszystko bzdury – zaśmiał się Rafaele.
– Źle potraktował twojego ojca. Dla mnie ktoś, kto wyklucza z rodziny własnego wnuka, jest zdolny do wszystkiego.
Tym razem Rafaele się nie odezwał, bo znał Sala na tyle dobrze, by wiedzieć, że żarliwie wierzy w siłę i znaczenie więzi rodzinnych. Niestety dla Rafaelego koncepcja rodziny nie znaczyła absolutnie nic. Był jedynym synem swojej matki, która jako nastolatka doznała uszkodzenia mózgu w wyniku wypadku, lecz pomimo jej nieprzewidywalnych ataków furii i obsesyjnego zachowania zezwolono jej na wychowywanie dziecka. Oczywiście, będąc hiszpańską miliarderką, nie musiała robić tego sama. Rafaelego wychowały nianie, które bardzo często się zmieniały, nie mogąc przetrwać zbyt długo u kompletnie niestabilnej emocjonalnie pracodawczyni. I tak mały Rafaele nie zaznał nigdy przytulania czy okazywania uczuć, bo dla matki one właśnie otwierały listę powodów do zwalniania personelu, a ojca poznał dopiero jako dorosły człowiek. Pozostali w zasadzie obcymi sobie ludźmi.
Szczerze mówiąc, Rafaele od dawna wiedział, że nie jest całkowicie normalny: kiedy inni ludzie przeżywali emocje, w nim otwierała się jedynie gigantyczna czarna dziura. Mało co robiło na nim jakiekolwiek wrażenie. Był świadom, że tylko interesy, zyski i poczucie władzy mogły mu dodać adrenaliny, podobnie, jak zdawał sobie sprawę, że do domu pradziadka przywiodła go wyłącznie ciekawość.
Aldo Manzini miał co prawda dziewięćdziesiąt jeden lat, ale zdołał zachować pełną przytomność umysłu i… złą reputację. Pogłoski o powiązaniach mafijnych, korupcji i zabójstwach, nie wspominając już tych dotyczących bezwzględnych posunięć w biznesie, wciąż ciągnęły się za jego nazwiskiem.
Chociaż jego syn zmarł, Aldo nadal odcinał się od wnuka, Tommasa, któremu nigdy nie wybaczył przeciwstawiania mu się w przeszłości. Tym dziwniejsze wydawało się niespodziewane zaproszenie Rafaelego, syna Tommasa, do odwiedzenia ufortyfikowanej posiadłości. Jednak gdyby Rafaele nie czuł się akurat znudzony, nie przyjechałby. To oczywiste, że jakiekolwiek poczucie więzi rodzinnej nie miało nic wspólnego z tym przyjazdem.
Śmierć matki Rafaelego, dziedziczki wielkiej fortuny, wskutek ataku padaczki uczyniła go milionerem w wieku osiemnastu lat, a jego własne osiągnięcia w biznesie od tamtego czasu sprawiły, że stał się praktycznie nietykalny. Na scenie międzynarodowej był nieskończenie potężniejszy niż pradziadek Aldo kiedykolwiek w samych Włoszech. Gdziekolwiek by się nie pojawił, obawiano się go, składano mu hołdy i celebrowano jego obecność. Nie trzeba chyba dodawać, że z czasem stało się to nużące.
Nuda sprawiła, że zaczął się czuć, jakby się znalazł na krawędzi. Próbował walczyć z tym odczuciem na wszelkie znane mu sposoby. Zwiększył do maksimum liczbę kobiet przewijających się przez jego sypialnię, skakał na spadochronie, wspinał się po górach, nurkował w morskich głębinach. Jednym słowem, nie ustawał w poszukiwaniu bodźców, których potrzebował, by przestać się nudzić, wiedząc jednocześnie, jakie miał szczęście, urodziwszy się zdrowym i bogatym. I tak oto w wieku dwudziestu ośmiu lat poznał, przeżył i osiągnął już wszystko: bogactwo, prestiż zawodowy, piękne kobiety, podróże, imprezy, szczyty doświadczeń życiowych… I nadal się nudził!
Do przedziwnej rezydencji wprowadził ich tradycyjnie ubrany lokaj. Najpierw znaleźli się w gigantycznym holu, będącym odbiciem blasku minionych epok i jednocześnie kwintesencją tego wszystkiego, czego Rafaele najbardziej nie lubił, ale przynajmniej pierwszy raz od bardzo dawna młody miliarder czuł się zaintrygowany. Potem, gdy ruszyli długim, wyłożonym drewnem korytarzem, który zdobiły ponure portrety rodzinne, ze zdumieniem odkrył, że chciałby mieć parę chwil, by móc przestudiować podobizny swoich przodków ze strony ojca. Kiedy udało mu się stłumić ten zdumiewający odruch, dosłownie zadrżał na widok starego człowieka siedzącego za biurkiem w głównej sali, gdy stanęli w jej drzwiach. Pradziadek znajdował się tam w towarzystwie asystenta i przerażał zarówno swymi wyostrzonymi rysami, jak i ciemnymi, dzikimi jak u drapieżnika oczami.
– Jesteś bardzo wysoki jak na Manziniego – stwierdził po włosku na powitanie.
– Musiałem skądś mieć gen wysokiego wzrostu – odparł płynnie w tym samym języku Rafaele, który porozumiewał się swobodnie w sześciu językach.
– Twoja matka była wyższa od twojego ojca. Nie mogłem tego znieść w przypadku kobiety – przyznał Aldo.
– Ale nie zaprosiłeś mnie tu chyba na sentymentalne wspominki o przeszłości?
Pradziadek zignorował to stwierdzenie.
– Masz też za długie włosy i powinieneś się ubrać elegancko – kontynuował niewzruszony, patrząc surowo na bawełnianą koszulkę polo Rafaelego. – Musisz poza tym zwolnić swoją ochronę, wtedy ja zwolnię moją. To, co mam ci do powiedzenia, jest poufne.
Rafaele spojrzał w stronę Sala, który zmarszczył brwi, ale posłusznie wycofał się z pomieszczenia. To samo zrobił ochroniarz pradziadka.
– Tak jest o wiele lepiej – skomentował Aldo. – A teraz nalej nam po drinku. Barek jest tam, przy ścianie. Dla mnie brandy.
Krzywiąc się pod nosem na władczą postawę starszego pana, zupełnie nie pasującą do kruchej postaci uwięzionej na wózku inwalidzkim, Rafaele ruszył przed siebie, by wykonać polecenie. Była to jedna z niezwykle rzadkich sytuacji w jego życiu, kiedy robił to, co ktoś inny mu kazał.
– Często widujesz swojego ojca? – zapytał pradziadek, kiedy znalazło się już przed nim jego brandy.
– Nie. Poznałem go, kiedy byłem już dorosły. Widujemy się kilka razy w roku – rzucił niedbale Rafaele.
– Tommaso to zakała rodziny Manzinich! Jest pozbawiony kręgosłupa jak meduza! – wybuchł nagle Aldo.
– Ale jest szczęśliwy – wtrącił z pełnym przekonaniem jego prawnuk. – A mała firma i rodzina są wszystkim, czego pragnie od życia. Każdy z nas ma inne marzenia.
– Zaryzykowałbym jednak przypuszczenie, że biały płot wokół małego domku i gromadka dzieci to nie jest twój szczyt marzeń! – zżymał się dalej pradziadek.
– Nie, ale nie żałuję ojcu jego! – Oczy młodego człowieka rozbłysły ostrzegawczo.
Chciał, aby ten dziwny stary człowiek zrozumiał, że choć nie jest wyjątkowo blisko z Tommasem, jego drugą żoną i trzema małymi siostrami przyrodnimi, to jednak będzie ich wszystkich chronić przed każdym, kto zamierzałby ich skrzywdzić.
– Pozwól, że przybliżę ci pewną dawną historię – zmienił temat pradziadek. – Kiedy miałem dwadzieścia jeden lat, byłem zaręczony z Julią Parisi…
Rafaele wyciągnął się w fotelu, trzymając w ręku whiskey. Miał nadzieję, że opowieść nie okaże się zbyt długa. Powoli zaczynał żałować, że bez namysłu zgodził się tu przyjechać.
– Nasze rodziny konkurowały w interesach, ale nasi ojcowie chcieli tego ślubu. Przy czym, nie zrozum mnie źle, przede wszystkim byłem w niej bardzo zakochany. Tydzień przed ślubem odkryłem jednak, że sypia z jednym ze swych kuzynów i wcale nie jest młodą, przyzwoitą dziewczyną, za jaką ją uważałem. Sam byłem młody, zraniony… ostatecznie porzuciłem ją dopiero przed ołtarzem, bo chciałem ją zawstydzić, tak jak ona zawstydziła mnie.
– I? – spytał Rafaele, gdy wydawało się, że pradziadek odpłynął w przeszłość w sposób całkiem niekontrolowany.
– Jej ojciec wściekł się na mnie za mój „brak szacunku” i zmienił testament. Odtąd żadnej firmy Parisich nie mógł kupić ani w żaden inny sposób pozyskać nikt z do niedawna zaprzyjaźnionego rodu Manzinich. Przejęcie interesów mogło nastąpić wyłącznie poprzez małżeństwo pomiędzy członkami obu rodzin i narodziny dziecka.
Rafaele przewrócił oczami.
– Spora krótkowzroczność. Delikatnie mówiąc…
– Firma, o której mowa, jest obecnie jednym z największych koncernów technologicznych na świecie – oznajmił Aldo, nareszcie zbliżając się do puenty swojej opowieści oraz niewątpliwie do wyjaśnienia celu spotkania – a jeśli zrobisz to, co chcę, żebyś zrobił, będzie twoja!
– Która to firma? – ożywił się nieco Rafaele i zaczął wymieniać nazwy rozmaitych korporacji, aż w końcu Aldo skinął głową na potwierdzenie. – Poważnie? To ich? I może być moje za cenę żony i dziecka? Ale, jak się domyślasz, to zupełnie nie w moim stylu.
– Od czasów Julii moją ambicją było zdobycie tej firmy. Gdy miałem młodego syna, kwestia nie mogła zaistnieć, bo u Parisich nie było córek w odpowiednim wieku. Dopiero kiedy dorósł mój wnuk, Tommaso, pojawiła się dziewczyna o imieniu Lucia…
– Jednak mój ojciec zmarnował swoją szansę – wpadł mu w słowo Rafaele. – Tę część historii znam już od niego. Chciałeś, żeby poślubił Lucię, ale on zakochał się wcześniej w mojej matce i wybrał ją.
– Wspaniała dalekowzroczność – żachnął się Aldo. – Pozostała jego żoną tylko tak długo, by urodzić ciebie, a zaraz potem go porzuciła. Ilu miałeś ojczymów?
Rafaele wzruszył ramionami.
– Z pół tuzina? Mój ojciec może nie jest szczególnie bystry, ale na ich tle wydaje się gwiazdą.
– Nadal nie znasz całej historii… Tommaso, mało że się sam z Lucią nie ożenił, to jeszcze zapłacił za jej ucieczkę z kochankiem do Wielkiej Brytanii, by ja uchronić przed gniewem rodziny, używając do tego moich pieniędzy!
Rafaele z trudem powstrzymał wybuch śmiechu. Ewidentnie, nawet po tylu latach, pradziadek nadal nie potrafił przeboleć straty finansowej!
– Po prostu ojciec raz w życiu okazał się bardzo przedsiębiorczy! Poza tym Lucia była chyba już wtedy w ciąży z tamtym facetem i trudno się dziwić, że tym bardziej nie chciał jej poślubić.
– A dlaczego by nie? – wykrzyknął wzburzony Aldo. – Do wypełnienia warunków testamentu nadawało się każde dziecko, gdyby Tommaso wziął ślub z Lucią!
Po tym stwierdzeniu Rafaele od razu odnotował, że nie ma niestety do czynienia z człowiekiem zrównoważonym. Nic dziwnego, że ojciec także uciekł przed nim do Anglii i do skromnego stylu życia, w niczym nieprzypominającego „bogatych początków”. Z natury cichy i łagodny, nigdy nie umiałby się inaczej przeciwstawić sile dominującej osobowości dziadka ani jego żądaniom. W dużej mierze w taki sam sposób jak Aldo, przejechała po Tommasie niczym walec parowy Julieta, obłąkana matka Rafaelego.
– To wszystko było dość niefortunne – wycedził do pradziadka, odstawiając drinka, z mocnym postanowieniem, by wydostać się jak najszybciej z rezydencji, bez dalszej straty czasu.
– Ale nawet nie w połowie tak niefortunne jak to, że i ty możesz się okazać równie ślepy na korzyści płynące z poślubienia kobiety z rodu Parisich.
– Nie jestem gotowy na poślubienie żadnej kobiety.
– Ale ta jest naprawdę piękna, poza tym nie musisz zostać jej mężem na zawsze. Zresztą… spójrz sam! – To mówiąc, Aldo przesunął po biurku w jego stronę nieduży segregator.
Rafaele jednak nie miał najmniejszego zamiaru rzucać okiem na żadnego przedstawiciela klanu Parisich. Pradziadek był niewątpliwie niezrównoważony i zachowywał się obsesyjnie, a on miał wystarczające doświadczenie z ludźmi o tego typu osobowościach, dorastając u boku zaburzonej matki.
– Dziękuję, ale nie jestem zainteresowany. Nie potrzebuję ani pieniędzy, ani żadnej kolejnej firmy – odpowiedział gładko, jednoznacznie wstając z krzesła.
– Obiecaj mi, że się jeszcze raz zastanowisz, a ja w tym momencie przepiszę na ciebie całe moje imperium. Prawnik czeka w sąsiednim pokoju. Jeśli zaś chodzi o Lucię i jej rodzinę, to i tak mam ich w garści.
– Co masz na myśli?
– Lucia poślubiła głupca. Są zadłużeni po czubek nosa, a ja przejąłem ich długi. Jak sądzisz… co z nimi zrobię?
– Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi – zbył go Rafaele, skupiony od dłuższej chwili wyłącznie na ofercie przekazania mu „imperium”.
Bo właśnie takie podupadające imperium biznesowe, oparte na przestarzałych technologiach, firma potrzebująca całkowitego odświeżenia, przeróbki, innowacyjnej metamorfozy stanowiło dla niego najwspanialszy rodzaj wyzwania. To go przyciągało jak magnes. Nie pieniądze. Perspektywa całkowitej przebudowy, przeprojektowania, odnowienia energii! Po raz pierwszy, odkąd wszedł do gabinetu pradziadka, poczuł przypływ adrenaliny. Po kompletnym chaosie, którego zaznał w dzieciństwie, uwielbiał porządek, przejrzystą strukturę i usystematyzowane zmiany.
– W każdym razie, jeśli równolegle z moim biznesem, zechcesz przejąć drugą firmę, najpierw poślubisz prawdziwą piękność. Zresztą wiem dobrze, że mężczyznę o, powiedzmy, twoim guście i apetycie skusić może jedynie niebywała uroda… – drążył nieubłaganie Aldo, zachwycony wizją przytrzymania prawnuka przy sobie i dobicia targu. Niewątpliwie opłaciło się odrobić sumiennie pracę domową i poświęcić czas na przeanalizowanie natury młodego człowieka przed ich spotkaniem.
Podobnie jak Aldo, Rafaele był bezwzględnym draniem w interesach, trudnym, wymagającym i chorobliwie ambitnym pracodawcą oraz… znawcą kobiet. W biznesie obu ekscytowało to samo – wyzwanie. Tyle że Rafaele spróbował niemalże wszystkiego zbyt wcześnie i zbyt szybko. Był za młody, by mieć już tyle pieniędzy, tyle sukcesów na koncie i tyle kobiet w sypialni. Potrzebował czegoś lub kogoś, by na nowo zakotwiczyć się w rzeczywistości.
Teraz, chichocząc w duchu, podstępny pradziadek przypatrywał się, jak prawnuk sięgnął ostatecznie po teczkę, na którą chwilę wcześniej nie chciał nawet spojrzeć. W teczce czekała na niego pułapka niespodzianka.
Rafaele nie mógł nie zatrzymać wzroku na tej kolorowej fotografii. Kobieta na zdjęciu była wysoka i miała naturalnie jasne włosy do pasa, a także nieskazitelną porcelanową cerę, oczy o kolorze świeżych, wiosennych paproci i idealne, klasyczne rysy.
Jednak piękne kobiety nie istniały dla Rafaelego i na tym etapie gotów był prędzej dać sobie uciąć prawą rękę niż poślubić jedną z nich i mieć dziecko. Pod zdjęciem zobaczył informację o IQ tejże niewiasty było jeszcze wyższe od jego własnego IQ, co było zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że to ostatnie dwukrotnie przekraczało przeciętne. A zatem należało przyjąć do wiadomości, że powyższa dama była super inteligentną pięknością! Ta myśl zrobiła wrażenie na Rafaelem, gdyż do tej pory był naprawdę święcie przekonany, że każda piękna kobieta może być albo obłąkana, jak jego nieżyjąca matka, albo nijaka, płytka i całkowicie pochłonięta swym wyglądem, niemająca nic więcej do zaoferowania zewnętrznemu światu. Maya Campbell, córka Lucii Parisi, najwyraźniej stanowiła pod tym względem jakiś niesamowity wyjątek…
– Podaję ci ją na talerzu. Moi przedstawiciele już kontaktują się w sprawie długów jej rodziny. Możesz zjawić się jak rycerz na białym koniu i zaoferować pakiet ratunkowy.
– Będę szczery, nie jestem żadnym rycerzem – wtrącił sucho Rafaele. – I jeśli na to przystanę, to nie będę niczego udawał. Odmawiam bycia kimkolwiek innym poza sobą.
– Tak może mówić wyłącznie niezwykle uprzywilejowana młoda osoba – skomentował Aldo.
Odpowiedzią było niedbałe, pełne wdzięku wzruszenie ramionami. Bo Rafaele miał niewiele złudzeń co do siebie, ale mało osób wiedziało, skąd się to wzięło i ile wycierpiał jako dziecko i nastolatek, będąc żywą zabawką w rękach chorej psychicznie kobiety, na przemian wykorzystywany emocjonalnie i nadmiernie rozpieszczany. Jednak, tak samo jak nie potrafił nikomu współczuć, tak samo nie użalał się nad sobą. Nie ufał ludziom, nie obchodzili go i wcale nie czuł się z tym źle, a wprost przeciwnie – bezpiecznie i z dala od koszmarów z dzieciństwa. Nie miał wobec nikogo żadnych oczekiwań, wobec tego nie spotykały go żadne rozczarowania. Takie podejście w jego przypadku sprawdzało się doskonale. Miał nadzieję, że sprawdzi się także dla Mai Campbell, bo w sumie, po krótkim namyśle, pragnął przejąć idące za nią firmy i postawić je na nogi. Takie coś właśnie go kręciło.
– Powoli zaczynam się czuć zmęczony – przyznał tymczasem niechętnie pradziadek. – Czy mam wezwać mojego prawnika?
Rafaele uśmiechnął się swym rzadko widywanym uśmiechem.
– Aldo, dziękuję ci za to ciekawe doświadczenie i wizję jeszcze lepszej zabawy już wkrótce!
– O, tak. Ona jest przepiękna!
– Nie chodzi mi o kobietę, tylko o firmy! – żachnął się niecierpliwie prawnuk.
Dokumenty potwierdzające przekazanie majątku Alda czekały przygotowane do podpisu. Przyniósł je prawnik, który zjawił się w gabinecie w towarzystwie dwóch świadków, obu lekarzy. Dopiero przy wyjściu z rezydencji Rafaele dowiedział się, co tak naprawdę skłoniło Alda Manziniego do przepisania na niego swego imperium jeszcze przed śmiercią.
– Demencja – wyjaśnił mu jeden z lekarzy. – Za kilka miesięcy kto wie, do czego jeszcze będzie zdolny? W jego wieku pogorszenie może nastąpić gwałtownie i on jest tego w pełni świadomy.
Rafaele poczuł niespodziewane ukłucie żalu i zrozumiał, że powróci tu, bez względu na to, czy się ożeni, by zyskać dostęp do kolejnej firmy, czy też nie.
– O, mój Boże! Nigdy nie widziałam piękniejszego faceta! – wykrzyknęła Nicole, przyszła panna młoda, siedząca koło Mai.
– Ale gdzie? – chciała natychmiast wiedzieć jedna z pozostałych towarzyszek Mai.
– No tam, przy barze! A może on mi się po prostu śni?
Maya odruchowo rzuciła okiem we wskazanym kierunku i wtedy go zobaczyła, a jej mózg automatycznie zaszufladkował go jako… męską dziwkę. Około metra dziewięćdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu, potężnie zbudowany, przy tym jednocześnie szczupły i gibki, siedział nonszalancko rozparty w barze, a dokładnie w sekcji dla VIP-ów, emanując pewnością siebie, która otaczała go niczym jakaś anielska aureola. Wyglądał na człowieka, który czuje się całkowicie komfortowo ze świadomością, że stanowi centrum zainteresowania wszystkich kobiet w zasięgu wzroku, przywykłego do uwagi i uznania, nawet w podartych dżinsach, czarnym podkoszulku i czymś, co przypominało wysokie buty na motor. Widać było po nim, że podziwiano go wszędzie, gdzie się zjawił, i że dobrze zna swoją wartość i atrakcyjność.
Miał bujne, potargane czarne włosy do ramion, mocny, ciemny zarost, idealne rysy i usta. Gdyby był gładko wygolony i uczesany oraz miał mniej rozwiniętą muskulaturę, wyglądałby za ładnie i za schludnie, jak niektórzy modele. Ładna tapeta – określiła go w myślach – ale najprawdopodobniej rozwiązła i zdecydowanie nie w jej typie. Poprzestając na tym, odwróciła obojętnie wzrok.
Maya nie „zaliczała” kolejnych mężczyzn jak jej koleżanki z uniwersytetu. Nie miała czasu na randki ani jednonocne przygody z dreszczykiem. Życie było zbyt krótkie, by je marnować na facetów.
Na samą myśl skrzywiła się odruchowo. Potem zastanowiła się z goryczą, czy to znak, że jej kompletnie beznadziejny, lecz miły ojciec, zdołał wypaczyć jej spojrzenie na wszystkich innych mężczyzn i w jakim stopniu. Ostatecznie przecież był naprawdę uroczym, kochającym, dobrodusznym i troskliwym człowiekiem, tylko kiedy zaczął robić interesy, okazał się całkowitym niewypałem, generującym wyłącznie długi. Niestety taki obraz ojca dominował w życiu Mai od niepamiętnych czasów. Jej nastoletnie lata upłynęły w atmosferze pełnej wizyt komorników, windykatorów, listów z pogróżkami i nieustannego zamartwiania się, jak związać koniec z końcem. W zasadzie to ona cały czas musiała opiekować się rodzicami, siostrą bliźniaczką Izzy i Mattem, jedenastoletnim bratem na wózku inwalidzkim. Siostra zdawała się nie mieć pretensji do nieudolnych rodziców o surowe realia ich życia czy wręcz pozbawienie córek normalnego dzieciństwa i młodości. Maya jednak często się zastanawiała, jak by to było, gdyby miały zwykłych, samowystarczalnych rodziców, którzy troszczą się o dzieci zamiast na nich polegać.
Równie szybko jednak obwiniała się za takie myślenie, bo czuła się wtedy jak zły człowiek – podły, samolubny i wiecznie urażony. A przecież rodzice nie mogli poradzić zbyt wiele na to, że nie byli zamożni. Nie mając szczególnych zdolności ani osiągnięć w szkole, nie potrafili znaleźć dobrej pracy. Zresztą, wychowując niepełnosprawne dziecko, mama i tak mogła pracować wyłącznie w niepełnym wymiarze godzin.
Mai nie udało się tylko nigdy dowiedzieć, jakim cudem rodzice zdołali kupić w Londynie dom, bazując wyłącznie na niewydarzonych interesach ojca. No ale, fakt faktem, dom ten mieli już przed narodzinami bliźniaczek i stanowił on jedyny, stabilny element w ich niezmiennie tragicznym położeniu finansowym. To był ten jeden jedyny atut, który posiadali jako rodzina.
Maya natomiast ukończyła studia w wieku osiemnastu lat, a potem zrobiła dwa doktoraty z matematyki na uniwersytecie. Bycie cudownym dzieckiem przyniosło jej dwie zauważalne korzyści. Po pierwsze, zdobywając wszystkie możliwe stypendia i nagrody, sama sfinansowała sobie studia, a po drugie miała większe możliwości zarobkowania, nawet w niepełnym wymiarze godzin, uczestnicząc dorywczo w pracach i projektach wymagających zmysłu matematycznego. Dzięki temu dodatkowa praca zawsze była dla Mai osiągalna, lecz czy dziewczyna miała jakikolwiek wybór? Gdyby miała, zajęłaby się badaniami naukowymi, bo oprócz potrzeb rodziny, pieniądze dla niej samej nie znaczyły zbyt dużo. Istniało tyle ważniejszych, trwalszych spraw niż gotówka, pomyślała ze smutkiem, zaplątana w samym środku parkietu tanecznego, jednocześnie zastanawiając się, dlaczego Nicole posyła jej cały czas jakieś dziwne, znaczące spojrzenia. Wtedy ktoś dotknął lekko jej ramienia i gdy się odwróciła, by sprawdzić kto to, choć w obcasach mierzyła metr osiemdziesiąt centymetrów, miała idiotyczne uczucie, że aby ujrzeć tę osobę w całości, musi się jeszcze odchylić do tyłu o kolejne pół metra.
Tuż za nią stał mężczyzna z baru.
Zdumiała się, bo nie była dla niego odpowiednią „partią”, co powinno się chyba stać oczywiste po pierwszym dłuższym spojrzeniu. Nosiła niemodne ubrania, zachowywała się bardzo cicho i spokojnie, nie piła. Czyli nie szukała kompana na jedną noc.
– Chodź ze mną na drinka – zaproponował pomimo tego piękny brunet.
Nie zapytał nawet. Raczej wydał jej komendę.
Maya po prostu zaśmiała się głośno.
– Przepraszam, ale jestem gościem na wieczorku panieńskim… Mężczyźni nie mają tu wstępu – odparła, wskazując na głupią różową szarfę, którą była zmuszona założyć.
Nieznajomy miał prawie czarne, głęboko osadzone oczy ze złotymi refleksami i nieustępliwe spojrzenie. Nie umiał jednak ukryć faktu, że odmowa wprawiła go w zakłopotanie. Maya wybaczyła mu, bo z bliska był jeszcze bardziej porażająco przystojny, niż wyglądał z daleka, i uznała, że musi mieć relatywnie małe doświadczenie w akceptowaniu negatywnych odpowiedzi od kobiet. Emanował witalnością, siłą i dobrym zdrowiem. I jak wszyscy mężczyźni miał swoje ego, które na krótko uraziła.
– Oszalałaś? – syknęła jej do ucha Nicole, łapiąc ją za ramię, by poprowadzić z powrotem do ich stołu i opowiedzieć reszcie, co takiego narobiła Maya.
Przy stole rozległ się jednomyślny protest. Wbrew przewidywaniom Mai, jej koleżanki były gotowe zawinąć ją w papier prezentowy i osobiście wręczyć pięknemu nieznajomemu. Pojawiły się też zupełnie nieproszone argumenty: była przecież singielką, nikt na siłę nie będzie zatrzymywał jej na wieczorku panieńskim, jeżeli akurat nadarzyła jej się taka okazja! Trzeba być prawdziwą frajerką, żeby nie wiedzieć, że tego typu mężczyzna zjawia się w życiu kobiety tylko raz.
– Ależ on wcale nie zaprosił mnie na drinka, raczej kazał mi ze sobą iść! – broniła się nieudolnie Maya, gdy nareszcie dopuszczono ją do słowa. – Arogancki drań!
– Należałoby się chyba spodziewać jakichś wad przy tak doskonałym wyglądzie! – zakpiła jedna z dziewczyn, najwyraźniej nie będąc pod wrażeniem słów Mai.
– Naprawdę chcesz mi wmówić, że taki facet nie jest wart więcej niż siedzenie i wkuwanie przed komputerem całymi nocami? – wtrąciła inna.
Ugrzeczniony uśmiech Mai przygasł nieco, ponieważ w tych komentarzach wyczuła zazdrość. Była do niej, niestety, przyzwyczajona, bo w szkole miała niebywałe osiągnięcia. Rówieśnicy woleli wierzyć, że musiała kuć od świtu do zmierzchu, by osiągnąć ponadprzeciętne wyniki, nawet jeśli było to wierutne kłamstwo. Widocznie wytrwały kujon był bardziej do przyjęcia niż ktoś obdarzony od urodzenia fotograficzną pamięcią, geniuszem matematycznym i IQ na najwyższym możliwym, trzycyfrowym poziomie. A Maya zajmowała się z łatwością algebrą od trzeciego roku życia i w ogóle się przy tym nie męczyła.
Tymczasem Rafaele powrócił do baru, poważnie zaniepokojony. Uznał, że pozna Maję niezależnie i na swoich warunkach. Od samego jednak początku nie spełniła jego oczekiwań: była bardzo niemodnie ubrana, a on nie potrafił udawać, że nie postrzega tego jako wielkiej wady. Nawet jednak prosta, czarna, bezkształtna sukienka, przypominająca krojem worek, nie mogła odwrócić uwagi od niewiarygodnie długich i zgrabnych nóg dziewczyny oraz delikatnych krągłości piersi i bioder. Twarz Mai stanowiła niemniejsze zaskoczenie dla Rafaelego, ponieważ była całkowicie wolna od jakichkolwiek kosmetyków! Pomimo tego jej skóra była gładka i nieskazitelna niczym najszlachetniejsza porcelana, a oczy przykuwały uwagę z powodu swego niesamowicie intensywnego odcienia zieleni. Co więcej, Maya po prostu go zbyła!
Zamawiając drugiego drinka – co zdarzało mu się niebywale rzadko – zazgrzytał ze złości swymi idealnie białymi zębami. Kobiety nie uciekały przed Rafaelem Manzinim! Nie, takie sytuacje dotąd nie miały miejsca. Czuł się tak zdezorientowany, jakby ugryzł go w rękę jego własny oswojony pies. Inni faceci z pewnością dostawali czasem kosza, lecz nie on. A ona? Ledwo na niego spojrzała i po prostu go odprawiła.
Nie wytrzymał i zamówił dla niej wyszukany koktajl, z prośbą, by zaniesiono jej do stolika. A ona? Pomachała do niego w przepraszającym geście butelką wody gazowanej i przekazała napój siedzącej obok koleżance. W tym momencie był gotów najzwyczajniej w świecie ją udusić. Nie okazała się wcale żadnym popychadłem, co sobie wygodnie założył. A denerwował się bardzo, gdy ludzie nie przystawali do ram, które dla nich wymyślił.
Wyszedł z baru wściekły i zarazem sfrustrowany, nie mogąc nie spojrzeć na nią ostatni raz. Matko najświętsza… z jakiegoś szczególnego powodu wyglądała teraz jeszcze piękniej, a jej naturalne blond włosy mieniły się od świateł na parkiecie, kiedy kołysała krągłym tyłeczkiem w takt muzyki, raz po raz odsłaniając idealne nogi i mając przy tym minę, jakby nikt i nic na świecie nie miało dla niej żadnego znaczenia.
Maya nauczy się jeszcze myśleć inaczej, poprzysiągł sobie dla ukojenia, usiłując zbagatelizować to, co czuł naprawdę. Bo nie może być przecież tak, że ktoś zadrze z Rafaelem Manzinim i ujdzie mu to na sucho.
– Myślę, że to całkiem miła dziewczyna… Nie chciała cię urazić – usłyszał nagle słowa Sala, tuż przed sobą na chodniku, gdy otwarto przed nim drzwi limuzyny. – Po prostu zupełnie nie twój typ. Nie ma w niej nic zalotnego, nic uwodzicielskiego w stroju…
Zaklął szpetnie po włosku, rozwścieczony pocieszającym zapewnieniem z ust człowieka, który był mu prawdopodobnie bardziej ojcem niż jego biologiczny rodzic.
– Nie wiedziałbym nawet, co robić z taką „miłą dziewczyną”– odparował natychmiast.
– Większość z nas żeni się z „takimi” – nie pozostał mu dłużny Sal.
Oczywiście Sal znał całą historię, zwłaszcza po tym, jak sam zatrudnił agencję detektywistyczną, by wyśledzić Mayę dla Rafaelego. A jednak do żadnego prawdziwego spotkania nie doszło.
Maya Parisi… Rafaele rozkoszował się powtarzaniem jej imienia i nazwiska. Parisi pasowało do niej bardziej niż Campbell, które zdawało się zbyt pospolite dla niebywale urodziwej blondynki, przyciągającej wzrok nawet w niemodnej, workowatej czarnej sukience i bez żadnych ulepszaczy, silikonu, botoksu i podobnych wynalazków, używanych nagminnie przez kobiety, z którymi sypiał. Ale gdyby istotnie ożenił się z Mayą, nie byłoby to na zawsze, jak sugerował Sal. Wyłącznie do łóżka i do zapłodnienia, pomyślał chłodno, przy czym, o dziwo, ten pomysł już nie odpychał go tak strasznie, jak jeszcze tydzień wcześniej. Wprost przeciwnie, kręcił go, jako coś zupełnie nowego i odmiennego. Choć oczywiście tylko na krótko, do momentu osiągnięcia celu. Nie zatrzymywałby Mai na dłużej. Rozpieściłby ją, a potem porzucił, co w sumie stanowiło jego dotychczasowy, standardowy wzorzec postępowania z kobietami: uwagi dla każdej z nich starczało mu na bardzo krótko.