Serce Sycylijczyka - ebook
Serce Sycylijczyka - ebook
Po śmierci ojca Luca Cavallari znajduje w jego rzeczach zdjęcia małego chłopca. Jest na nich również matka dziecka, Annah Sinclair, z którą Luca spędził noc przed swoim wyjazdem do Nowego Jorku. Domyśla się, że chłopiec jest jego synem. Luca odnajduje Annah w Anglii. Chce zabrać ją i dziecko na Sycylię, ale Annah odmawia. Luca nie rozumie, skąd w niej tyle nieufności…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5224-9 |
Rozmiar pliku: | 621 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dino Rossini pochylił się na krześle.
– Popełniasz błąd, Cavallari. Naprawdę myślisz, że tego chciałby twój ojciec?
Siedzący za biurkiem ojca Luca Cavallari spokojnie spojrzał w oczy swojego rozwścieczonego rozmówcy. Nie mógł odwrócić wzroku, gdyż byłoby to oznaką słabości. Rossini należał do ludzi, którzy gardzą słabszymi od siebie, i dlatego właśnie Luca postanowił go zwolnić.
– To już nie ma znaczenia. Mój ojciec nie żyje, ja tu teraz decyduję.
– Dawniej…
– Nie będę na ten temat dyskutował. To, co zrobiłeś, jest niewybczalne.
– Ale ten człowiek cię okradł – powiedział Rossini, jakby to tłumaczyło jego brutalność.
– Należało zawiadomić policję.
Rossini się roześmiał.
– To nie jest Nowy Jork. Myślisz, że drogi garnitur i modna fryzura zagwarantują ci szacunek? Tutaj, jeśli ktoś cię okradnie, nie wzywasz policji, Cavallari. Sam dajesz mu lekcję.
Luca zerwał się na równe nogi. Oparł dłonie o blat biurka i pochylił się do przodu.
– Lekcję? Napuściłeś swoich ludzi na szesnastoletnie dziecko! Chłopak ma złamaną nogę, kilka żeber i zwichnięty bark. – Choć był rozwścieczony, usiadł z powrotem, starając się zapanować nad nerwami. – Wynoś się – powiedział zimno.
– A moi ludzie?
– Ich też zwalniam.
– Nie będzie ci łatwo znaleźć kogoś na nasze miejsce.
– Już kogoś mam. – Luca uśmiechnął się z satysfakcją. – Na zewnątrz jest dwóch mężczyzn, którzy odprowadzą cię do granicy posiadłości.
Rossini bez słowa skierował się do drzwi. Kiedy wyszedł, Luca podszedł do okna. Dwóch osiłków odprowadziło Rossiniego do czarnego sedana. Wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon, wznosząc za sobą chmurę kurzu. Luca popatrzył za nim i westchnął.
Powinien był zwolnić go dwa miesiące temu, nie bacząc na jego długoletnią pracę dla rodziny. Być może Rossini miał trochę racji, ale Luca nie pochwalał jego metod działania. Prawdą było to, że pobyt w Ameryce nie przygotował go do zadania, jakie przed nim stało.
– Panie Cavallari?
W drzwiach stał Victor, kamerdyner i jednocześnie szef całego personelu.
Luca wrócił za biurko, zza którego Franco Cavallari przez wiele lat zarządzał zarówno firmą, jak i rodziną.
– O co chodzi, Viktorze?
– Chciałbym panu coś pokazać.
W głosie kamerdynera było coś, co kazało Luce na niego spojrzeć. Viktor jak zwykle prezentował się nienagannie, choć na jego czole można było dostrzec krople potu. Lewą ręką przyciskał do piersi dużych rozmiarów białą kopertę.
Najwyraźniej coś wytrąciło go z równowagi.
– Człowieku, usiądź, zanim mi tu padniesz.
Victor opadł ciężko na krzesło, na którym przed chwilą siedział Rossini.
– Dziękuję, signor.
Wyjął z kieszeni na piersi śnieżnobiałą chusteczkę i otarł nią czoło.
Luca wyciągnął rękę po kopertę.
Victor zawahał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego podał swojemu pracodawcy kopertę.
Luca spodziewał się znaleźć w niej jakieś dokumenty, jednak zamiast tego wyjął plik dużych kolorowych zdjęć. Pierwsze przestawiało młodą kobietę stojącą na trawniku w jakimś parku. Sądząc po jej ubraniu, dzień był słoneczny i ciepły. Słomiany kapelusz, który miała na głowie, zacieniał jej twarz.
– Niezła – powiedział, patrząc z uznaniem na zaokrąglone biodra i smukłe długie nogi.
– Niech pan obejrzy następne – ponaglił go Viktor. – Proszę się przyjrzeć dziecku…
Luca spojrzał na kolejne zdjęcie przedstawiające bawiącego się trzy, może czteroletniego ciemnowłosego chłopca. Spojrzał i poczuł, że włosy jeżą mu się na głowie.
To był on sam, kiedy był mały. Tyle tylko, że zdjęcie było zrobione niecały rok temu.
O co tu chodzi?
– Skąd masz te zdjęcia?
– Z mieszkania pana ojca w Rzymie. Signora Cavallari poleciła mi przejrzeć i uporządkować jego rzeczy.
– Czy ona je widziała?
– Naturalnie, że nie. – Victor sprawiał wrażenie urażonego. – Przyniosłem je od razu do pana.
Luca nie był mocno związany z matką, ale nie chciał, żeby się poczuła upokorzona. Niewykluczone, że Eva Cavallari wiedziała o tym, że jej mąż miał kochankę, ale dziecko? Przyrodni brat Luki i Enza.
Zacisnął zęby. Kolejny problem do rozwiązania, tyle tylko, że tym razem same pieniądze nie wystarczą. To dziecko może kiedyś wystąpić z roszczeniami do majątku rodziny Cavallari, a przynajmniej jego znaczącej części.
Zaczął oglądać kolejne zdjęcia i zatrzymał się na jednym, przedstawiającym kobietę, tym razem bez kapelusza. Miała piękne jasne włosy, zachwycające błękitne oczy i brzoskwiniową skórę.
Luca zmarszczył brwi.
Odniósł wrażenie, że gdzieś ją już widział.
Nie, to niemożliwe. Świat jest pełen blond piękności, dlaczego miałby spotkać akurat tę?
A mimo to…
Podniósł fotografię bliżej oczu i zaczął dokładniej studiować twarz dziewczyny.
Choć tu akurat się nie uśmiechała, Luca odniósł wrażenie, że doskonale zna jej uśmiech. Wiedział, pod jakim kątem uniosą się wargi i jak białe ma zęby. Wiedział, że kiedy się uśmiechnie, jej oczy rozbłysną jak dwie gwiazdy…
Jej śmiech byłby najsłodszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszał.
Zamknął oczy, przypominając sobie chłodną lutową noc w Londynie. Wracał piechotą do hotelu, kiedy nagle zderzył się z czymś miękkim, co pod wpływem tego zderzenia wylądowało w pryzmie brudnego śniegu.
Nie czymś, ale kimś. Niechcący przewrócił młodą kobietę, która powinna mu złorzeczyć i krzyczeć na niego za jego nieuwagę. Zamiast tego dziewczyna wstała, otrzepując się ze śniegu i uśmiechnęła się do niego promiennie.
Minęła dłuższa chwila, zanim odzyskał głos i zaczął ją przepraszać. Zaprosił ją do hotelowej kawiarni i kupił ogromną gorącą czekoladę. I na tym etapie ich znajomość powinna się była zakończyć.
Jednak jej uroda, słodycz i ujmujący śmiech całkiem go zniewoliły. Po prostu nie potrafił się oprzeć.
Oddychając ciężko, ponownie przejrzał fotografie, starając się uchwycić na nich coś, co ewidentnie przeoczył. Jak to możliwe, że kobieta, z którą spędził pięć lat temu jedną noc, została kochanką ojca i matką jego nieślubnego dziecka?
Targnęło nim tak dobrze znane uczucie nienawiści. Jakie to typowe dla ojca: zszargać jedyną czystą rzecz w jego życiu.
Zajrzał do koperty i dostrzegł w niej złożoną na pół kartkę papieru. Kopia aktu urodzenia Ethana Sinclaira, bo tak nazywał się chłopiec z fotografii.
Imię matki: Annah Sinclair.
Przypomniał sobie jej łagodny, pełen słodyczy głos.
– Annah, z „h” na końcu – powiedziała, uśmiechając się znad parującego kubka czekolady.
Wtedy jej nie zrozumiał.
„Hannah?”
Roześmiała się ponownie i potrząsnęła głową. Przeliterowała mu swoje imię.
Imię ojca: nieznane.
Spojrzał na datę urodzenia chłopca. Dwudziesty pierwszy listopada dwa tysiące…
Znieruchomiał.
– Signor Cavallari?
Popatrzył na Viktora, ale go nie widział. Szybko policzył w myślach miesiące.
Błąd.
Zupełnie źle to zinterpretował.
Ten malec nie był jego przyrodnim bratem. Był jego synem.
– Nawet o tym nie myśl – mruknęła Annah, starając się złapać szpulkę srebrnej tasiemki, która toczyła się po blacie.
Zanim jednak zdążyła ją złapać, szpulka spadła na podłogę. Jęknęła, wyobrażając sobie, jak ta droga tasiemka rozwija się na podłodze pod jej stołem.
Świetnie.
– Przykro mi – rzuciła w stronę trzymanego w ręku bukietu czerwonych tulipanów. – Będziecie musiały zaczekać.
Położyła bukiet na stół i schyliła się, żeby podnieść szpulkę. Tyle tylko, że nigdzie jej nie dostrzegła.
Uklękła i weszła pod stół.
Żeby tylko nie pojawił się teraz żaden klient.
Nie, żeby miała coś przeciwko nim. Każdy klient był mile widziany, kiedy prowadziło się własny biznes. Tyle tylko, że dziś jej wspólniczka Chloe pojechała odwiedzić chorą przyjaciółkę i Annah została sama.
Zajrzała pomiędzy stojące pod stołem pudła i wreszcie namierzyła drogocenną szpulkę.
– Mam cię. – Podniosła ją z podłogi i zaczęła się wycofywać, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi.
Miała nadzieję, że to tylko dostawca, ale to nie mógł być on. Brian nie nosił eleganckich czarnych spodni i drogich skórzanych butów. I to chyba ręcznie robionych.
Najwyraźniej nowo przybyły nie mieszkał w okolicy. Mężczyźni w Południowym Devonie nosili adidasy albo robocze obuwie, które nadawało się do pracy w polu.
– Już do pana idę – krzyknęła, wychodząc spod stołu.
– Proszę się nie spieszyć – odpowiedział jej głęboki męski głos z obcym akcentem.
Ona jednak pospieszyła się, a przez to prostując się, uderzyła z impetem o krawędź stołu i to tak mocno, że zrobiło jej się ciemno przed oczami i upadła na kolana.
Mężczyzna przeszedł za ladę.
– Nic się pani nie stało?
– Nic – skłamała, nie ruszając się. – Wszystko w porządku.
Nic nie było w porządku. Znów zbliżał się atak paranoi i to po tylu latach!
Oparła dłonie na podłodze i wzięła głęboki wdech. Musi się uspokoić. Do sklepu wszedł przystojny mężczyzna, mówiący z włoskim akcentem. To niczego nie musi oznaczać.
Chyba że…
Nie!
Zacisnęła zęby, nie pozwalając, żeby ogarnęła ją panika. Nie stanie się kobietą, którą była kiedyś. Tą, która obawiała się własnego cienia i nieistniejących duchów. Musiała zachować zdrowie psychiczne dla swojego syna. Ethan zasługiwał na to, by mieć normalną matkę.
– Jest pani pewna?
Podniosła się, unikając wzroku mężczyzny. Zapewne zaraz stąd pójdzie i wraz z jego wyjściem zapomni o ciemnowłosym diable, który uwiódł ją przed laty w chłodną zimową noc.
Podobnie jak o dziadku Ethana, którego miała nadzieję nigdy już w życiu nie spotkać.
– Najzupełniej – odparła, kładąc na blacie szpulkę. Zwróciła się w stronę mężczyzny z profesjonalnym uśmiechem. Zapewne wstąpił, żeby kupić kwiaty dla swojej żony albo dziewczyny.
– W czym mogę panu pomóc?
Na poziomie jej oczu znajdowały się szerokie ramiona, odziane w ciemny płaszcz z wielbłądziej wełny. Te ramiona sprawiały wrażenie siły i solidności.
W końcu jej oczy napotkały spojrzenie ciemnych, brązowych oczu.
– Witaj, Annah.
Odruchowo cofnęła się o krok, zderzając się z blatem stołu.
Luca Cavallari wyciągnął rękę, żeby ją podtrzymać.
– Nie dotykaj mnie! – Chwyciła w ręce mały sekator i wysunęła go przed siebie w obronnym geście.
– Naprawdę mogłabyś użyć tego przeciwko mnie? – spytał łagodnym tonem.
– Możliwe – powiedziała, zaciskając palce na rękojeści nożyc. Oczywiście, że by tego nie zrobiła, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Nie znał jej. Choć mieli wspólne dziecko, nic o niej nie wiedział.
Dzwonek przy drzwiach rozległ się po raz kolejny i Annah spojrzała w kierunku wejścia. Luca Cavallari wykorzystał ten moment, żeby złapać ją za nadgarstek i zabrać jej nożyce.
– Nie! – krzyknęła, ale on trzymał ją mocno.
Popatrzyła na niego, udając odwagę, której wcale nie czuła.
– Sprowadziłeś pomoc?
Sprawiał wrażenie, jakby jej wrogość go zaskoczyła. A czego się spodziewał? Zapewne nie ciepłego przyjęcia. Żałowała, że nie udała, że go nie pamięta. W końcu spędzili ze sobą zaledwie jedną noc i to pięć lat temu. Naprawdę nie musiała pamiętać jego twarzy.
Tyle tylko, że ją pamiętała.
Jak mogłaby zapomnieć twarz jedynego mężczyzny, z którym kiedykolwiek spała? Zwłaszcza, kiedy każdego dnia patrzyła na jego miniaturową wersję.
Luca spojrzał na ubranego na czarno mężczyznę, który wszedł do środka, i powiedział coś po włosku. W jednej chwili mężczyzna wyszedł i skierował się do zaparkowanego w pobliżu czarnego suwa.
– Nie masz się czego obawiać – zwrócił się do niej tym swoim jedwabistym głosem, ale ona nie dała się zwieść. – Chciałem z tobą tylko porozmawiać.
Wciąż trzymał ją za rękę, sprawiając, że z jej ciałem zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Zacisnęła zęby, przypominając sobie, jak potraktował ją jego ojciec. Odrzucił ją i jej dziecko, które przecież było jego wnukiem!
Gdzie był Luca, kiedy ona chciała z nim porozmawiać? Zapewne w ramionach innej kobiety. Spędzona z nią noc pozostała dla niego jedynie mglistym wspomnieniem, podczas gdy w jej życiu pozostał znacznie trwalszy ślad.
– O czym miałbyś ze mną rozmawiać?
– O naszym synu – odparł bez ogródek Luca.
Spojrzała na niego wyzywająco.
– O moim synu – powiedziała stanowczo, próbując uwolnić rękę z jego uścisku. – Puść mnie.
Zrobił to, a ona cofnęła się o krok. Jak ją odnalazł? Skąd wiedział, że urodziła dziecko? A co najważniejsze, czego od niej chciał?
Nie chciała, żeby jej synek musiał przebywać w pobliżu jego rodziny.
Dziadek Ethana był najzwyklejszym w świecie gangsterem. Miała okazję go spotkać i przekonała się, że to najgroźniejszy i najniebezpieczniejszy człowiek, jakiego poznała.
– Annah…
Zamknęła oczy i podniosła ręce do góry.
– Potrzebuję chwili…
Nie spodziewała się tej rozmowy i była na nią zupełnie nieprzygotowana. Po chwili otworzyła oczy. Serce waliło jej jak oszalałe, ale teraz przynajmniej jej nie dotykał.
Nie chciała, żeby jej ciało tak na niego reagowało. Nie chciała, żeby ją pociągał.
– Wszystko w porządku? – spytał niespodziewanie. – Może należy zrobić jakieś badania głowy?
Wyciągnął rękę w jej stronę, a ona instynktownie się cofnęła.
– Z moją głową jest wszystko w porządku. Jestem tylko trochę… zaskoczona. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę zmuszona odbyć tę rozmowę.
– Nie przyszło ci do głowy, że nadejdzie dzień, w którym zechcę poznać mojego syna?
Annah nie spodobało się to, co poczuła, słysząc te słowa. Zupełnie, jakby była czemuś winna.
– Skąd ta pewność, że jest twój?
– Wdziałem jego zdjęcia i akt urodzenia.
Annah zamrugała. Zdjęcia Ethana? Jak to możliwe? Zawsze była bardzo ostrożna. Nigdy nie umieszczała ich fotografii w internecie.
Luca wsunął ręce do kieszeni swojego drogiego płaszcza. Wyglądał tak, że śmiało mógłby się znaleźć na wybiegu w Paryżu czy Mediolanie. Tutaj w Hollyfield był zupełnie nie na miejscu i Annah dopiero teraz uzmysłowiła sobie, na jaką wieś wyprowadziły się z Chloe.
– Twój syn urodził się w Exeter Hospital, dokładnie trzydzieści sześć tygodni i pięć dni po tym, jak spędziliśmy razem noc. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale umiem liczyć. O ile tylko nie sypiałaś wtedy z innymi mężczyznami, co wydaje mi się mało prawdopodobne, i nie miało miejsca niepokalane poczęcie, Ethan Sinclair jest nie tylko twoim, ale także i moim synem. Oczywiście, jeśli potrzeba, przeprowadzimy test DNA, żeby to udowodnić.
Na takie argumenty nie miała odpowiedzi.
– Jakie zdjęcia? – spytała.
– Zdjęcia zrobione przez wynajętych detektywów.
– Kazałeś nas śledzić? – spytała, nie kryjąc przerażenia. Czy ją także fotografowali?
– Nie ja.
– W takim razie kto?
– Mój ojciec.
Poczuła, jak po plecach przechodzi jej zimny dreszcz.
– Ale dlaczego?
– Nie mam pojęcia – powiedział zgodnie z prawdą.
Potrząsnęła z niedowierzaniem głową.
– Nie spytałeś go o to?
– Nie.
– Dlaczego?
– Ponieważ mój ojciec nie żyje.